Mniszek - Andrzej Horubała - ebook

Mniszek ebook

Andrzej Horubała

4,0
13,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Andrzej Horubała, powieściopisarz, krytyk, powraca z opowiadaniem, w którym porusza najważniejsze kwestie – życia i śmierci, istnienia Boga i wiary w Niego.

Zgorzkniały zakonnik zaczepia w pociągu współpasażera, by opowiedzieć mu, czemu ucieka.

Niewielki rozmiarami utwór ma moc!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 30

Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tak, trafnie pan rozpoznał: jestem księdzem.

Że co, że ten pietyzm, z jakim sobie przyrządzam herbatę, przypomina liturgiczne gesty?

PKP Intercity serwuje Państwu bezpłatny poczęstunek – kawa, herbata, woda –  i jesteśmy zdemaskowani.

No może: lata posługi robią swoje. Ministrant podchodzi i trzeba z ampułek nalać wina i dodać wody odrobinkę. Wymieszanie natury boskiej z ludzką. Misterium sporządzania mistycznego koktajlu.

A więc zdradzają mnie gesty. Bo chyba na twarzy to już mniej księżowski jestem?

No dobrze, jestem księdzem. Zakonnikiem nawet. Ale na wygnaniu, czy też w czyśćcu. Purgatorium.

Teraz pełno nas w pociągach, autobusach: zbiegli księża, złamani zakonnicy, wstrząśnięci, pierzchamy byle dalej, na północ, południe…

Wiem, każdy przekonany o swej wyjątkowości i niewinności.

Proszę się nie obawiać: nie pedofilskie afery, żaden seks, ani też żadne finansowe matactwa, nie, nie, nie to wygania mnie poza mury klasztoru.  

Słucham? Nie, nie zwątpienie kazało mi opuścić celę.

Nawet przeciwnie: sprawiła to uzyskana pewność. Pewność, że jest Bóg. Jest Bóg, z taką oczywistością jak to, że siedem plus trzy to dziesięć. Z taką.

To ze świętego Augustyna. Ta arytmetyka.

Kojarzy pan?!

Naprawdę?

Niesamowite. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie. Spotkać w przedziale człowieka, który zna świętego Augustyna na tyle, by rozpoznać w tym matematycznym działaniu jego westchnienia do Boga!

Spotkanie jak Rogożyna z Myszkinem w wagonie trzeciej klasy kolei warszawsko-petersburskiej! Tylko kto z nas jest kim, prawda?...

Oj, przepraszam, tak popisuję się, gadam, bo namilczałem się ostatnio.

Siedem plus trzy to dziesięć – taką pewność chciał mieć nasz święty, ale przecież jej nie zyskał, pan o tym doskonale wie. Gdy się wczyta w jego „Wyznania”, to widać, że wszystko tam tkane z takich znaków niewyraźnych: ze wzruszenia rozmową z przyjaciółmi, z zasłyszanej zza muru dziecięcej wyliczanki tolle lege tolle lege, z księgi otwartej na chybił trafił, z błogiej rozmowy z matką, gdy wsparci o okno patrzyli na ogród. A reszta to spekulacje, kombinacje. No więc nie dostał nasz starożytny przyjaciel takiego dowodu, o jaki się modlił.

A jednak to niesamowite, że zna pan świętego Augustyna!

No więc… Tak: byłem znanym księdzem, nawet trochę – taki mamy zakon – celebrytą, ścigamy się w tym, rywalizujemy. Byłem więc i ja wziętym kaznodzieją, potrafiącym wprawić w podziw całe parafie. Najeździłem się po Polsce, pociągi to dla mnie nic nadzwyczajnego: pociągi, czasem nawet samoloty, byle zdążyć na czas, bo lud czekał.

Ale wolałem koleje, można było sobie odpocząć, poczytać.

Tylko teraz to już nawet czytać mi się nie chce. Odrzuca mnie, nudzi. Ale pan, widzę, też bez książki. Naczytaliśmy się już obaj i może starczy.

Gdy przybywałem na rekolekcje wielkopostne, to naprawdę kościoły pękały w szwach. Na plakatach moje nazwisko, jakiś efektowny tytuł… Że coś pan kojarzy? Że jakoś twarz znajoma? Mniejsza, to naprawdę nie ma znaczenia. Mnie tamtego już nie ma. Ja tamtego już w sobie nie wzbudzę.

Nie napiszę już kolejnego błyskotliwego artykułu broniącego zasad naszej wiary, nie będę z maestrią obnażał teologicznych błędów w pismach moich rywali. Mogą odetchnąć z ulgą. Ja – jak to mówią młodzi – wyczepiam. Ja – pas.

Przez parę miesięcy, więcej nawet, myślałem, że jakoś wytrzymam, że dam radę: bracia szanowali moje milczenie, solidaryzowali się z moim dramatem. Mogłem sobie cicho wzdychać, celebrować swój stan, podczytywać poezję: Że nie mam już nadziei bym powrócił. Że nie mam już nadziei. Że nie mam już nadziei wrócić… Prawda? Takie kawałki.

Ktoś by tam za plecami złośliwie się zaśmiał, zachichotał, ale przecież mogłem ciągnąć jako złamany nieszczęściem mnich, mogłem z tajemniczym, gorzkim nieco uśmiechem patrzeć, jak niczym piasek w klepsydrze przesypują się kolejne święta, jak zmieniają się kolory liturgicznych szat, jak coraz to nowi kandydaci przychodzą do nowicjatu, jak odmładza się wciąż nasza wyborna schola.