Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sowiecki komunizm Lenina i Stalina widowiskowo się rozpadł, ale komunizm z Manifestu komunistycznego Karola Marksa wciąż jest bardzo żywotny. Większość ludzi szybko odrzuciła sowiecką wersję z jej mnogością odrażających cech, ale żarliwie broni wersji Manifestu wzywającej do „silnie progresywnego lub stopniowanego podatku dochodowego”, „centralnego banku z centralnymi funduszami i monopolem emisji pieniądza”, „państwowej i centralnie zarządzanej opieki zdrowotnej”, „bezpłatnej edukacji wszystkich dzieci w publicznych szkołach” i innych funkcji rządu. Sowieccy komuniści ucichli, ale uczniowie Marksa są głośni jak zawsze.
Niechaj myśli i argumenty przedstawione w tej książce posłużą czytelnikom – przyjaciołom wolności, którzy sami chcą o sobie stanowić – za oręż w walce z populistyczną propagandą, której celem jest wyzucie ludzi z wolności i własności oraz uczynienie ich nowoczesnymi niewolnikami nowej klasy wyzyskiwaczy – biurokracji. Najlepszym sprzymierzeńcem wrogów wolności jest nieświadomość. Pragniemy by ta książka pomogła jej czytelnikom uchronić się przed nią i uniknąć popadnięcia w poniżającą zależność od współczesnych centralnych planistów.
* * *
„Wilczy kapitalizm”, „dziki kapitalizm”, „walka o byt”, „wyzysk proletariatu” – te frazesy tak bardzo zakorzeniły się w świadomości społecznej Polaków, że same dla siebie są uzasadnieniem i dowodem własnej prawdziwości. Powszechnie sądzi się, że kapitalizm musi być zły i niemoralny, bo odwołuje się do egoizmu i chciwości. Jednak to nie żaden inny ustrój społeczny i gospodarczy, lecz właśnie kapitalizm spowodował bezprzykładny w dziejach wzrost dobrobytu szerokich mas, usuwając groźbę nędzy i głodu, i zwiększając, jak nigdzie indziej, zakres wolności jednostek.
Czyż więc ustrój, który stworzył dobrobyt współczesnych państw Zachodu, do których poziomu aspirują Polacy i inne narody wyzwolone z koszmaru komunizmu lub biedy socjalizmu, może być niemoralny? Czy istnieje tutaj tajemnicza sprzeczność?
Autorzy esejów zamieszczonych w niniejszej książce twierdzą, że żadnej sprzeczności nie ma. Dowodzą, że zasady ustroju wolnego rynku, wolnej gospodarki i wolnego społeczeństwa nie są sprzeczne z fundamentalnymi zasadami moralności, na których wyrosła nasza cywilizacja, lecz że są ich naturalną konsekwencją. Przekonują, że właśnie w kapitalizmie najlepiej realizuje się podstawowe dla gospodarki przykazanie Dekalogu: „Nie będziesz kradł”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału angielskiego:The Morality of CapitalismMark W. Hendrickson (Editor)
Copyright © 1992 & 1996 byThe Foundation of Economic Education, Inc.Redakcja: Grzegorz NowakCopyright for the Polish edition © 1998 byInstytut Liberalno-Konserwatywny Lublin
Na okładce wykorzystano obraz Petrusa Van Schendela.
ISBN: 978-83-65546-26-5
Wydawca:Wydawnictwo PROHIBITAPaweł Toboła-Pertkiewiczwww.prohibita.plwydawnictwo@prohibita.plwww.facebook.com/WydawnictwoProhibitaTel: 22 425 66 68www.twitter.com/Multibookpl
Sprzedaż książki w Internecie:
Hans F. Sennholz
Od chwili upadku Związku Sowieckiego widmo totalitaryzmu i zagłady atomowej utraciło w dużej mierze swoje przerażające oblicze. Komunizm jako system polityczny popadł w niełaskę, a większość komunistycznych przywódców wychwala dziś demokrację i porządek rynkowy. Upadek sowieckiego komunizmu nie naruszył jednak rozgałęzionych intelektualnych i moralnych korzeni, z których rozwinął się on jako system. Wiele z nich nadal żyje i wypuszcza pędy.
Korzenie stają się wyraźnie widoczne, gdy porównamy różne wersje komunizmu. Sowiecki komunizm Lenina i Stalina widowiskowo się rozpadł, ale komunizm z Manifestu komunistycznego Karola Marksa jest bardzo żywotny. Większość ludzi szybko odrzuciła sowiecką wersję z jej mnogością odrażających cech, ale żarliwie broni wersji Manifestu wzywającej do „silnie progresywnego lub stopniowanego podatku dochodowego”, „centralizacji kredytu w rękach rządu przy pomocy centralnego banku z centralnymi funduszami i monopolem emisji pieniądza”, „centralizacji środków komunikacji i transportu w rękach rządu”, „bezpłatnej edukacji wszystkich dzieci w publicznych szkołach” i innych funkcji rządu. Sowieccy komuniści ucichli, ale uczniowie Marksa są głośni jak zawsze. Cytują wciąż na nowo stare marksowskie argumenty przeciw systemowi opartemu na prywatnej własności, czasem dodając trochę od siebie.
Mimo widocznej zapaści świata sowieckiego pogrobowcy powtarzają stare zarzuty o wyzysku pracownika przez nieskrępowany kapitalizm, chronicznym bezrobociu i powszechnej biedzie. Wielu adeptów marksizmu, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, popiera swoje antykapitalistyczne stanowisko argumentami etycznymi, które mają mieć pierwszeństwo przed zagadnieniami gospodarczymi. Podnoszą oni równość dochodów do rangi postulatu etycznego, którego spełniania odmawiają kapitalizmowi. Potem stawiają etyczno–estetyczny zarzut zysku jako motywacji i obwiniają kapitalizm. Znajdują nawet istotną wadę w domniemanym braku kulturalnych wartości i osiągnięć kapitalizmu. W niewielkim stopniu zważając na doświadczenia sowieckie budują bastion troski i współczucia w formie „etycznego socjalizmu”, poddającego całą działalność gospodarczą osądowi etycznemu.
Trudno jest pokonać postulat etyczny albo wykazać jego fałsz, szczególnie tezę, że wszyscy ludzie powinni osiągać równe dochody albo przynajmniej podobny poziom dochodów. Jest to twierdzenie wartościujące, nie nadające się do wnioskowania. Możemy jednak pokazać koszty i konsekwencje polityki zmierzającej do wprowadzenia przymusowej równości dochodów. Możemy też pokazać, jak każda próba wprowadzenia równości kłóci się z postulatami takimi, jak wolność jednostki, dobrobyt materialny i zachowanie społecznego pokoju.
Ci, którzy chcą wyrównywać dochody, zwykle odmawiają indywidualnej wolności osobom, których majątek ma zostać odebrany pod przymusem. Zapewnialiby prawo do użycia przymusu urzędnikom i pracownikom odbierającym dochód i dzielącym go między innych ludzi. Odbieranie i podział z pewnością stanowiłyby źródła ostrych konfliktów, automatycznie wykluczających ważny postulat etyczny: społecznej harmonii i pokoju.
Wyrównywanie dochodów milcząco zakłada, że dochód narodowy cechuje automatyzm, niezależność od każdorazowej polityki rządu. W rzeczywistości dochód narodowy jest sumą dochodów indywidualnych, będących wynikami indywidualnego wyboru, woli i wysiłku. Każdy zewnętrzny wpływ lub przymus oddziaływuje na nie natychmiast i bezpośrednio. Jednostki reagują na ten przymus; nawet gdyby zachowywały się jak zaprogramowane roboty, to i tak większość dochodu, z którego zmuszone są zrezygnować, jest im odbierana z indywidualnych oszczędności i inwestycji, a następnie przeznaczana do publicznej konsumpcji. Jest ona przenoszona z obszaru produkcji dla przyszłości do obszaru konsumpcji dnia dzisiejszego. Działania rządu ukierunkowane na wyrównanie dochodów prowadzą do stagnacji albo nawet redukcji dochodu narodowego w przyszłości. Po jakimś czasie biedniejsi członkowie społeczeństwa, którzy mieli skorzystać na wyrównaniu, mogą w rzeczywistości popaść jeszcze głębiej w biedę i beznadziejność. I znów postulat równości ekonomicznej jawi się w konflikcie z innym postulatem – gospodarczym dobrobytem wszystkich członków społeczeństwa.
Etyczni krytycy porządku opartego na własności prywatnej niezmordowanie atakują motyw zysku i instynkt posiadania. Oskarżają kupców i sklepikarzy, którym się powiodło, bogatych bankierów, maklerów giełdowych i kapitalistów. Gniewają się na reklamę, marketing i inne praktyki biznesu mające na celu informowanie i wpływanie na gospodarcze decyzje ludzi. W wolnej konkurencji nie istnieją, ich zdaniem, jakiekolwiek reguły uczciwości i rozsądku i dlatego nie może ona być główną zasadą świata gospodarki. Zużywa ona i marnuje ludzkie życie na codzienną walkę o gospodarcze przetrwanie. Konieczne jest więc, by sprawy gospodarcze zostały poddane prawdziwym i efektywnym zasadom przewodnim – postulatom etycznym.
Mówienie o wewnętrznym ruchu, impulsie i intencji, które powodują, że człowiek działa w określony sposób, jest teoretyzowaniem. Ale krytykujący motyw zysku zawsze są gotowi podać w wątpliwość motywację biznesu, zwłaszcza przedsiębiorców i kapitalistów, przypisując jednocześnie czyste i honorowe motywacje ustawodawcom, zarządcom i poborcom podatkowym. Nigdy nie wyjaśniają, dlaczego ludzie zarządzający procesami produkcji, czy to wytwórcy tenisówek, czy organizatorzy koncertów ragtime’owych, mają być tak odmienni co do motywów i intencji od polityków i urzędników publicznych, z których wielu ma trudności w zarządzaniu swoimi własnymi sprawami. Nigdy nie wyjaśniają, dlaczego przedsiębiorca, który dba i służy swoim bliźnim, ustawiony na szalach wagi, ma być niżej oceniony od ustawodawcy czy zarządcy, który woli swoimi bliźnimi rządzić.
Etyczni cenzorzy są wysoce krytyczni wobec tego, co uważają za brak osiągnięć kulturalnych wśród przedsiębiorców. Ubolewają nad utratą sztuki pięknego życia, kształcenia, wyrafinowania w umyśle, uczuciach, zwyczajach i smaku. Gdy tylko mogą, popierają wszelkie formy „życia nowoczesnego”, wspierają progresywizm i intelektualizm, szukające pomocy w nowych instytucjach, programach i projektach. Chętnie ustanawiają kult człowieka, jego współczesnej sztuki, w dużej części prymitywnej i wulgarnej, oraz wszechobecnego państwa. Popierają ekscentryczne i gwałtowne zachowania i uwolnienie się od więzów społecznych. Jednak wszędzie tam, gdzie krytycy ci dochodzą do władzy, swoim punktem odniesienia do wartości społecznych czynią społeczeństwo, grupę czy wspólnotę. Nie poświęcając wiele uwagi człowiekowi, jego naturze czy osobowości, zajmują się organizowaniem, koncentrowaniem władzy, zarządzaniem i administrowaniem społeczeństwa. Lekceważąc utratę indywidualnej wolności, zawsze dążą do zredukowania człowieka do roli środka dla pięknie wyglądającego celu.
Uniesienie na punkcie zbiorowości i uwielbienie dla rządu rosły powoli i stale w sercach i umysłach wielu ludzi, aż nadszarpnęły ich moralne podstawy. Wielu Amerykanów o wiele wyżej ceni dziś gwarantowany dochód i bezpieczeństwo, niż wolność jednostki, poleganie na sobie i godność osobistą. To, co nazywają wolnością jest najczęściej cudzym pozwoleniem, arbitralnością albo polityczną łaską. Wybór i podejmowanie decyzji przechodzą z jednostki, rodziny i grupy na instytucje polityczne. Rośnie władza rządu, ale zamiera poczucie wspólnoty. Wyraźnie to widać w działaniach demagogów i lobbystów, obracających politykę w sztukę politycznej kradzieży, polegającej na kierowaniu dochodu jednych ludzi do kieszeni innych – z faworyzowanych przez siebie grup. Rząd stopniowo traci publiczny szacunek i moralny autorytet, albo co gorsza staje się przedmiotem niechęci i zepsucia.
W ustroju nieskrępowanej własności prywatnej rząd nie rozdaje prezentów ani nie rozdziela łask, jest natomiast instrumentem służącym do ochrony życia i własności. Nie wyznacza, co powinno zostać zrobione ani nie zarządza produkcją. Po prostu wprowadza w życie i chroni niezbywalne prawa człowieka oraz broni go przed złem ze strony bliźnich. System taki byłby bardziej pożądany od nakazowego nawet gdyby był mniej produktywny. Na szczęście nie wzywa on do materialnej obojętności i lekceważenia własnej osoby; porządek społeczny, który chroni wzorce etycznego postępowania i osądu moralnego, jest także bardziej produktywnym systemem gospodarczym – wyzwala i uruchamia siły twórcze nieodłączne od pozytywnej samooceny oraz tworzy kwitnącą wspólnotę poprzez dostosowywanie programów do człowieka, a nie przez zmuszanie człowieka, by dostosował się do programów.
Rozważania etyczne dają podstawowe uzasadnienie prywatnej własności jako środka produkcji, konkurencji rynkowej i systemu zysków. Gwarantują kapitalistycznemu systemowi gospodarki doniosłe miejsce w porządku moralnym, miejsce podległe jednemu systemowi etycznemu dla rządzących i rządzonych – opartym na uczciwości i spokoju i powstrzymywaniu się od jakichkolwiek działań mogących zaszkodzić bliźniemu. W rzeczywistości porządek kapitalistyczny pozwala się rozwijać moralnemu systemowi nagród i kar opartemu na osobowości, wysiłku, talencie, nauce i oszczędności. Zapewniając ochronę wolności gospodarczej porządek ten staje się także ostatecznym gwarantem takich pozaekonomicznych elementów wolności, jak wolność słowa, wyznania, prasy, swobód osobistych – i wielu innych.
Zagrożenia upadku duchowego i moralnego oblegają świat porządku kapitalistycznego. Zeświecczają kulturę Zachodu, czyniąc opinię publiczną w wysokim stopniu ateistyczną. Ponieważ większość ludzi nie może egzystować w religijnej próżni, wynajdują oni i trzymają się wszelkiego rodzaju religii zastępczych, polityki i pasji politycznych, mód i kultów albo trwonią życie na sport, zabawę, uprawianiu seksu, zdziczenie, dokonywanie przestępstw, oddawanie się narkomanii i wszelkiego rodzaju innemu złu.
„Nowoczesny człowiek” łatwo przywiązuje się do zewnętrznych warunków ludzkiej egzystencji ukształtowanych przez nowoczesną technologię, organizację i instytucje społeczne. Ma świadomość, że w poznanym ciągu ludzkiej historii nie było precedensu dla eksplozji demograficznej i wzrostu wielkich miast, których świadkami dziś jesteśmy. Nie było precedensu dla jednej cywilizacji sięgającej wszystkich zakątków świata i spychającej w cień wszystkie inne, jak nasza cywilizacja Zachodu. I nigdy wcześniej technologia w takim stopniu nie wpływała na życie i problemy wszystkich ludzi. Człowiek nowoczesny powołuje się na wszystkie te radykalne przemiany, aby uzasadnić rozwiązłość i prostactwo ateistycznego humanizmu, który zapewnia przedmioty do zarządzania wszechobecnemu państwu. Człowiek ten, duchowo bezdomny i pozbawiony celu, poszukuje namiastek w „religiach” politycznych i społecznych. Na początku listy namiastek znajduje się polityka, zwłaszcza polityka zawiści i roszczeń.
Ateistyczny humanizm posiada aktywnych sprzymierzeńców w relatywizmie historycznym, który utrzymuje, że podstawa osądów jest relatywna, zmienna w zależności od czasu i miejsca, oraz w relatywistycznej socjologii, która za podstawę osądów przyjmuje grupy, klasy i narody. Wszystkie one zebrały się do ataku na ustrój prywatnej własności. Etyczny etatyzm skupia je pod swoimi sztandarami.
Atak ten stał się bodźcem do wydania niniejszego zbioru esejów w serii „Freeman Classics”1. Zbiór ten cierpi na embarras de richesse, którego rzadko doświadczają podobne antologie. Trzeba było odrzucić wiele wspaniałych artykułów wartych włączenia, ponieważ ograniczenie miejsca bardzo zaostrzyło selekcję. Prymat dzierżą prace znanych zwolenników moralnego porządku kapitalizmu: Edmunda Opitza, Leonarda E. Reada, F. A. Hayeka i Israela M. Kirznera. W efekcie przedstawiony Czytelnikom wybór ukazuje zakres i sposób, w jaki „The Freeman” podchodzi do moralnych problemów naszych czasów. Ujawnia wizję i mądrość utalentowanego wydawcy, dr. Paula Poirota, który od ponad trzydziestu lat kieruje miesięcznikiem „The Freeman” – flagową publikacją Fundacji Edukacji Ekonomicznej. To on zaaranżował i zorkiestrował głosy, które słychać w niniejszym zbiorze. Niech zostaną usłyszane wśród powszechnego zepsucia i wrzawy politycznych kuglarzy.
Hans F. Sennholz
Edmund A. Opitz
Dzisiejsze odrodzenie zainteresowania religią w Ameryce bywa różnie interpretowane. W każdym razie oznacza ono, że wielu z nas może zostać zmuszonych do ponownego przemyślenia duchowych podstaw, na których zbudowana jest nasza kultura. Nasze dziedzictwo wolnych kościołów – instytucji religijnych posiadających własną władzę, niezależnych od państwa – jest wyraźnie zakorzenione w unikalnej, intelektualnej i kulturalnej glebie Zachodu.
Potrzebujemy jednak przypomnienia, że również inne nasze szacowne instytucje wyrosły na tej samej glebie. Nowoczesna nauka, edukacja, nasza tradycja ograniczonego rządu i nasza sympatia dla wolnej przedsiębiorczości albo kapitalizmu są zakotwiczone w tym samym duchowym podłożu; zaś jako nadbudowy są one wszystkie czułe na niszczenie lub utratę fundamentów.
Podpieranie tej duchowej podstawy to rzecz jedna, czym innym jest zaś jej obrona przed pośrednią erozją będącą skutkiem ataków na jej autonomiczne źródła takie jak nauka, edukacja czy wolna przedsiębiorczość. Nauka i edukacja mają zdolnych obrońców, więc atak na naszą kulturę najczęściej skupia się na gospodarce, gdzie – bywa – uzyskuje pozory wiarygodności. Kombinacja czynników kulturowych, która umożliwiła narodziny kapitalizmu, była wyjątkowa i można argumentować, że przetrwanie wolnej prywatnej przedsiębiorczości zależy równie mocno od ich kultywowania, jak i od znajomości zalet wolnego rynku.
W filozofii leżącej u podłoża praktycznego kapitalizmu rynek stanowi narzędzie podejmowania decyzji gospodarczych. Jest on wzorcem przejawiającym się w wolności wyboru kupowania towarów i usług przez wolnych ludzi. Ludzie zaangażowani w działalność gospodarczą na każdym poziomie mogą dopuszczać się przymusu i oszustwa, podobnie jak w każdej innej dziedzinie; jeżeli jednak tak się zdarzy, powinni zostać odpowiednio napiętnowani za swoje złe postępowanie. Takie zdarzające się zło jest jednak czymś zupełnie innym, niż domniemane totalne zło leżące u podstaw generalnego wyklęcia przez kolektywistów instytucji wolnego rynku jako całości czy też bezmyślnych krytyk ze strony ludzi skądinąd rozumnych.
Aktywność gospodarcza, poddana takim samym etycznym i instytucjonalnym ograniczeniom jak wszystkie inne ludzkie działania, nie jest bardziej oczywistym obiektem inwazji polityki, niż religia, nauka czy jakakolwiek inna dziedzina ludzkiego życia. Gospodarka ponadto zajmuje strategiczną pozycję wśród różnych ludzkich zajęć. Aktywność gospodarcza nie jest zgoła tylko środkiem do osiągania celów materialnych; jest środkiem do osiągania wszystkich naszych celów. Gospodarka, choć może na nieco pośledniejszym szczeblu niż nauka, edukacja i religia, jest dla tych celów środkiem nieodzownym. Jeżeli jej tożsamość jako środka dla tych celów nie jest respektowana, może ona stać się instrumentem ich zniszczenia oraz zepsucia duchowej podstawy, na której spoczywają.
Kilka stuleci temu wydarzył się wielki społeczny przewrót – jedna z tych wielkich, głębokich, kulminacyjnych zmian ludzkiego ducha, przejawiająca się na poziomie społecznym w postaci nowych instytucji i nowego poglądu na życie. Różne aspekty tej przemiany zostały nazwane Renesansem, Reformacją i Kontrreformacją, przy czym cała sprawa była natury religijnej. Ludzie czuli potrzebę miłości do Boga na swój sposób i, równolegle, potrzebę poszukiwania prawdy na własną rękę. Ta ostatnia potrzeba jest źródłem metody naukowej.
Jednak jak wszyscy inni ludzie, specjaliści–naukowcy łatwo popadają w błąd nieświadomości unikalnych duchowych i społecznych warunków, które umożliwiły zaistnienie ich specjalności. Jak pisał Ortega y Gasset, są „absolutnymi ignorantami co do tego, w jaki sposób społeczeństwo i ludzkie serce powinny być zorganizowane, aby mogły pozostać dociekliwymi”. Nauka uległa przekształceniu i teraz część uczonych stawia swoje talenty do dyspozycji polityków państwa–planisty. To jest konsekwencja sytuacji, w której lekceważy się metafizyczne podstawy wiedzy.
Podstawy duchowe
Ludzka kultura rodzi się jako coś „pielęgnowanego”, rozwijanego przez kształcenie, dyscyplinę i ćwiczenie. Jej duchowe podstawy tworzone są długo i mozolnie, podobnie mozolnie jak buduje się tamę wrzucając do wody kamienie, dopóki nie wynurzy się z niej w końcu szczyt stosu. Nowoczesna kultura przygotowywała się od stuleci do momentu, w którym nastąpił wybuch rewolucji umysłowej XVI wieku i w którym nowy światopogląd, nowy duch i nowe systemy wartości pozwoliły wyzwolić i ukierunkować ludzką energię. Ludzie zrzucali z siebie martwy ciężar starych ograniczeń – różnorakich usprawiedliwień dla tyranii rządu politycznego, kontroli nad twórczą energią człowieka, przeszkód w próbach poznawania świata natury.
Dobrobyt materialny, który widzimy w Ameryce, jest bezpośrednim owocem duchowego i społecznego przełomu, który dokonał się około czterech stuleci temu. Krytycy kapitalizmu są świadomi tego związku co najmniej od pięćdziesięciu lat, od chwili wydania przez Maxa Webera znaczącej książki Etyka protestancka i duch kapitalizmu. Jednak rewolucjoniści stosowali strategię antykapitalistyczną dużo wcześniej: G. Zacher już w roku 1884 pisał w „The Red International” – „kto walczy z chrześcijaństwem, ten jednocześnie walczy z monarchią i kapitalizmem!”.
Jeżeli nasze wspólne judeochrześcijańskie dziedzictwo utorowało drogę rozwojowi kapitalizmu, to subtelną drogą spowodowania upadku kapitalizmu byłoby powstrzymanie się od jego otwartego atakowania; zamiast tego należałoby się skupić na osłabianiu fundamentów, które go podtrzymują. Na jednym ogniu piekłyby się wówczas dwie pieczenie, w sposób podpowiedziany przez francuskich rewolucjonistów, którzy dwieście lat temu mówili: „nie atakujcie monarchii, atakujcie ideę monarchii”.
Być może wagę i znaczenie duchowych i kulturowych fundamentów Zachodu mogłoby zilustrować porównanie scenerii orientalnej i zachodniej. Podróżnik odwiedzający Orient jest zaskoczony zakresem stosowania siły ludzkich mięśni wciąż używanych w społeczeństwie do ciężkiej pracy. Ulice indyjskiego miasta są zatłoczone ludźmi niosącymi rzeczy, pchającymi rzeczy i służącymi jako juczne zwierzęta. Sceny te wywołują przemożne wrażenie, że Wschód potrzebuje maszyn, by siłę ludzką móc zastąpić siłą mechanizmów2.
Pytania i odpowiedzi
Dlaczego na Wschodzie brakuje maszyn, które ułatwiłyby ludzką harówkę? Czy jest on zbyt biedny, by je kupić? Europa była taka kilka stuleci temu; potem siły Europejczyków rozkwitły i skupiły się na sposobach uwolnienia się od większości ciężkiej pracy, która wciąż przypada w udziale ich braciom na Dalekim Wschodzie.
Czy jest możliwe, że ludzie Wschodu nie są dość mądrzy, by wynaleźć i zbudować własne maszyny? Przeciwnie, wielu z nich kipi twórczą energią, ma wynalazcze umysły, o czym świadczą ich filozofie, sztuka, rzemiosła. Dostępne są im bogate zasoby naturalne.
A może społeczeństwo Wschodu zostało spętane przez dominującą, despotyczną formę rządów? Despotyzm na Wschodzie istniał, rodzimy i obcy, powstaje jednak pytanie: dlaczego ludzie od stuleci pokornie poddawali się tyranii? Dlaczego idea ograniczonego rządu zdobyła wśród nich tak nikłe poparcie? Dlaczego Orient nie wynalazł maszyn3, nie wdrożył technologii, nie stworzył przemysłu, który dostarczałby dobra i zmniejszył dotkliwy ciężar leżący na barkach pół miliarda ludzi?
Na te pytania nie da się odpowiedzieć na poziomie technologii ani organizacji społecznej i politycznej. Odpowiedzi trzeba szukać w tych głębszych warstwach, w których podejmowane są żywotne decyzje pozwalające albo nie pozwalające wzrastać przekonaniu o godności człowieka, o jego wolności i o ich naturalnych zwieńczeniach, takich jak nauka i technologia. Zasoby naturalne i możliwości to sprawy drugorzędne; najważniejsze jest posiadanie dziedzictwa religijnego (albo postawy wobec świata), które zachęca ludzi do wykorzystywania naturalnych możliwości. W Europie dziedzictwo takie miało postać tradycji judeochrześcijańskiej, zawierającej elementy kultury greckiej – w całości zwanej chrystianizmem. Gdy tradycja ta pojawiła się u świtu czasów nowoczesnych, stała się głównym źródłem wielkich zmian w społeczeństwie Zachodu. Liczba ludzi wzrosła wielokrotnie; jednocześnie podniósł się dobrobyt jednostek. Znikły klęski głodu, wyeliminowano również wiele chorób, okiełznano niszczycielstwo niektórych ludzi. Edukacja rozszerzyła się na najdalsze krańce społeczeństwa. W tym samym okresie współczesnej historii społeczeństwo Orientu pozostało całkowicie statyczne – aż do fermentu ostatnich lat.
Równi wobec Boga
U podstaw wielkiego zachodniego przełomu leżała idea, że indywidualny wyznawca mógł stanąć w obecności Bożej bez pośrednictwa żadnej specjalnej klasy ludzi, grupy czy narodu. Wedle tej wiary Stwórca i Opiekun życia, Pan świata, jest jednak paradoksalnie blisko każdej osoby i interesuje się rzeczami najmniejszymi.
Pomyślmy, co takie przekonanie, szczerze wyznawane, mogło zdziałać dla maluczkich chodzących po Ziemi, jak wyprostowało ich plecy i podniosło czoła! Pomyślmy, co przekonanie to zrobiło z tyranią. Jeżeli każdy człowiek myślał o sobie jako o stworzeniu Bożym i potencjalnie Jego dziecku, z pewnością nie zgadzał się dłużej być stworzeniem innego człowieka, grupy ludzi ani żadnego rządu! Oddanie człowieka pod władzę innego człowieka albo grupy nie mogło być więcej uważane za prawo albo wolę Bożą. Dlatego każdej osobie przypisano „prawa” których nikt nie mógł ograniczać, a z tego powstała koncepcja rządu jako instytucji społecznej, dobrowolnie stworzonej przez ludzi dla zapewnienia każdemu z nich owych „praw”.
Jesteśmy dumni, i słusznie, z eksperymentu z rządem zapoczątkowanego w naszych granicach nieco ponad dwieście lat temu. Być może główną zasadę tego nowego rodzaju rządu wyraził James Madison w trzydziestym dziewiątym eseju ze zbioru The Federalist Papers4, gdy napisał o determinacji, „aby oprzeć wszystkie nasze polityczne eksperymenty na zdolności rodzaju ludzkiego do samorządu”. Nie można tych słów interpretować w ten sposób, że Madisona zwiodła jakaś mrzonka spośród drzemiących w ludzkiej piersi; jednak po raz pierwszy w dziejach pojedyncza osoba nie była widziana jako drobny przedmiot poddany działaniom rządu albo jego urzędników. Niezbywalne prawa zostały przypisane każdej jednostce jako naturalny dar Boży, zaś używanie sił każdego było wyłącznie jego sprawą – dopóki nie naruszało praw innych jednostek.
W amerykańskim systemie rządów ludzie cieszyli się wyższym stopniem politycznej wolności niż gdziekolwiek i kiedykolwiek wcześniej, zaś stopień ten osiągnęli ograniczając rząd do dbania o jedyny interes, jaki jest ludziom wspólny – usuwanie barier dla pokojowego współdziałania i realizowania inicjatyw wolnych ludzi.
Amerykańska koncepcja rządu nie narodziła się od razu gotowa w kilku umysłach; została wykuta w trakcie długich doświadczeń i dyskusji. Od połowy XVIII stulecia Amerykanie protestowali przeciw zakazom wprowadzanym przez brytyjską Koronę, które uderzały w ich prawa jako ludzi; a przecież jedno pokolenie wcześniej dochodzili swych praw jako Anglicy. Wcześniejszą koncepcję od późniejszej dzieli przewrót myślowy i światopoglądowy. Stając do walki o swoje prawa jako Anglicy, koloniści mieli na myśli ustępstwa, które ich przodkowie, poczynając od baronów spod Runnymede5, wymusili na swoich władcach. Broniąc swoich praw jako ludzie, koloniści zakreślali nowy, teologiczny wymiar swojej wolności. Prawdopodobnie to miał na myśli Tocqueville w 1835 roku, kiedy pisał o Amerykanach, że „religia (…) jest pierwszą z ich politycznych instytucji”.
Religijne aspekty ograniczonego rządu
Jeżeli zastosujemy do teorii polityki rozważania religijne, rząd powinien być ograniczony wyłącznie do zapewniania wolności i sprawiedliwości jednakowo wszystkim obywatelom. Wolność polityczna ma więc duchowe precedense i duchowym zadaniom służy, tworząc społeczne warunki umożliwiające ludziom osiąganie celów zgodnych z ich naturą.
Wolność polityczna służy również twórczym potrzebom człowieka. W jej warunkach powstaje pewien system realizowania aktywności gospodarczej, zwany, słusznie, „kapitalizmem”. Ani zdrowy rozsądek ani teoria nie dają więcej podstaw do ograniczania gospodarczych działań człowieka, niż ich istnieje dla arbitralnego ograniczania jego działań naukowych, edukacyjnych czy religijnych; jednak przez ciągłe powtarzanie nieprawd bądź półprawd powstało wrażenie, jakoby każde zło, na które cierpi nasze społeczeństwo, wynikało z wolności przedsięwzięć gospodarczych, podczas gdy prawdziwą przyczyną dużej części tego zła jest właśnie ograniczanie tej wolności.
W ostatnich latach przedsiębiorczość i gospodarka przeszły ciężkie koleje. Przedsiębiorcy, tak samo źli i dobrzy jak każda inna grupa ludzi, zostali wyselekcjonowani do specjalnego traktowania. Przemysł jako całość został związany siecią przepisów i kontroli. Rząd zapewnił jednym gałęziom przywileje, podczas gdy inne branże cierpiały polityczną dyskryminację.
W tym samym okresie popularność zdobyła nowa koncepcja rządu. Jest to ta sama koncepcja, przeciw której protestowali i walczyli Amerykanie osiemnastowieczni – koncepcja, że rząd jest źródłem najwyższej władzy w społeczeństwie i dlatego posiada wszystkie prawa, których czasowo udziela ludziom według wskazań politycznej celowości. Tak więc tradycyjna amerykańska zasada, na której opiera się relacja między rządem a społeczeństwem została odwrócona do góry nogami.
Zawsze wtedy, kiedy ludzie ulegali swojej żądzy władzy i chciwości, w mniejszym lub większym stopniu pojawiały się ograniczenia wolności politycznej i gospodarczej. W przeszłości, gdy robiło się ciężko, ludzie zaciskali pasa, szemrali i pocieszali się wzajemnie literaturą o wolności, świętej i wiecznej. Podtrzymywała ich wiara, że ci, którzy kochali wolność, byli po prawej stronie i że prawość w końcu zatriumfuje. Mogli ginąć, ale ich pryncypia przetrwały każdego tyrana. Dziś sytuacja jest inna. Wartości uległy zmianie, a ograniczenia wolności politycznej i gospodarczej uczyniono zasadą. Dlatego ciosy wymierzone w ograniczony rząd i wolną przedsiębiorczość nie ustają po dokonaniu tam dzieła zniszczenia. Podążają głębiej i uderzają w duchową i kulturową podstawę naszego społeczeństwa, w to podłoże naszego życia, które dotąd uważaliśmy za nienaruszalne.
W naszej obecnej sytuacji najsilniejszy i bezpośredni ucisk zagraża, jak się wydaje, ze strony przerośniętego i biurokratycznego rządu. Jeżeli chcemy likwidacji nałożonych na nas ograniczeń i nakazów, nie jest celowym pozostawienie nietkniętej koncepcji wszechwładnego rządu – ani jej korzeni, by mogła odrodzić się i powodować mnożenie przepisów. Fałszywa idea rządu musi zostać zastąpiona prawidłową. Lecz kiedy próbujemy odświeżyć amerykańską ideę ograniczonego rządu, odkrywamy, że podstawy duchowe, z których ona wyrosła, same pilnie wymagają dziś odnowienia. Najintensywniejszej pracy wymaga dziś właśnie fundament duchowy; niemal nikt jednak przy nim nie pracuje, ponieważ ludzie nie zdają sobie sprawy z jego ważności. Dopóki nie zostaną uleczone podstawy duchowe, praca naprawiająca wyższe warstwy życia społecznego nie może zaowocować, jako że dotyka jedynie marginesów problemu – co widzimy obecnie.
Edmund A. Opitz
Edward Coleson
„Nic nie jest dziś tak niepopularne jak gospodarka wolnorynkowa, tzn. kapitalizm. Kapitalizm obwinia się za wszystko, co budzi niezadowolenie w dzisiejszych warunkach.” Tak w 1947 roku napisał Ludwig von Mises6. Ale kapitalizm od dawna cieszy się złą reputacją. John Ruskin opisał Adama Smitha jako „mieszańca i szkockiego głupka, który nauczał znanego bluźnierstwa: «Będziesz nienawidził Boga, twego Pana, przeklinał Jego prawo i zazdrościł sąsiadom ich rzeczy»”7. Marksiści i fabianie stworzyli przez lata wielką bibliotekę antykapitalistycznej propagandy.
W czasach kryzysów gospodarczych opozycję w stosunku do kapitalizmu wyraża się jeszcze silniej. Podczas Wielkiego Kryzysu kilku dostojników kościoła napisało we wspólnie wydanej książce: „Cała przyszłość społeczeństw chrześcijańskich zależy od tego, czy chrześcijaństwo – a raczej chrześcijanie – zdecydowanie odmówią poparcia kapitalizmowi i nierówności społecznej”8. Oświadczeń takich można cytować bez liku.
W niedawnej przeszłości stwierdzono, że bardziej ortodoksyjne i ewangeliczne skrzydło ruchu chrześcijańskiego było nastawione przyjaźniej w stosunku do kapitalizmu i pogląd ten wsparty jest dowodami ze statystyk, ale powstała ostatnio, nad wyraz głośna grupa ewangelików określa ten tradycyjny gospodarczy i polityczny konserwatyzm jako niechrześcijański.
Wydaje mi się, że jednym z najpilniejszych zadań jest dla nas próba zrozumienia tej wrogości wobec kapitalizmu, którą żywią ludzie inteligentni i wykazujący troskę o społeczeństwo, a będący jednocześnie chrześcijanami. Niewątpliwie część z nich to socjalistyczni i komunistyczni odstępcy, mający ukryty interes w zniszczeniu kapitalizmu i naszego kraju. Jednak wielu z nich to ludzie dobrej woli, przeciwni gospodarce rynkowej tylko dlatego, że jej nie rozumieją.
Przedindustrialnej utopii nie było
Chronologicznie pierwszym błędem, który należy obalić, jest rzekomy przedkapitalistyczny stan społeczeństwa. Łatwo wymarzyć sobie idylliczną, utopijną erę, w której prawi wieśniacy żyli w pełnej zgodzie z naturą, średniowieczną wersję „szlachetnego dzikusa” Rousseau w prymitywnym raju. Jednak twierdzenie Hobbesa, że życie w stanie natury było „paskudne, brutalne i krótkie”, jest znacznie bliższe rzeczywistości. Adam Smith wspomina, że w jego czasach „nie była kimś niezwykłym (…) w górach Szkocji matka, która urodziła dwadzieścioro dzieci, a dwoje zachowała przy życiu”9. Pamiętajmy, że było to tylko dwieście lat temu. Inny autor pisze, że „we wszystkich średniowiecznych miastach liczba zgonów przewyższała tak dalece liczbę urodzin, że miasta trwały tylko dzięki ciągłemu napływowi ze wsi”10. Głód był częsty i dotkliwy. Nieco później E. A. Wrigley ogłosił, że w niektórych francuskich parafiach, które szczegółowo zbadał, liczba zgonów była proporcjonalna do ceny zboża na przestrzeni trzystu lat wstecz11. I brud – trzeba go było poczuć i zobaczyć – wszystko przecież wyrzucano na ulicę. Przedindustrialny stan rzeczy nie był rajem, choć możliwa była szybka poprawa warunków po nastaniu czasów nowożytnych.
Istnieje pogląd, że w przedkapitalistycznym porządku społecznym i politycznym życie było relatywnie proste. Rozumowanie jest następujące: życie było prostsze w roku 1890 niż teraz, więc – przy użyciu tej samej logiki – musiało być jeszcze prostsze w roku 1690 czy 1590. Cóż, znów nie jest to prawdą. Zycie było relatywnie proste w późnym okresie wiktoriańskim, jak wciąż pamiętają nieliczni już starcy, ale dwieście lat wcześniej było tak podobne do dzisiejszego, jak tylko to możliwe w społeczeństwie przedindustrialnym. Na przykład we Francji „przepisy ustanowione dla przemysłu tekstylnego pomiędzy 1666 a 1730 rokiem zajmowały ponad dwa tysiące stron druku”12. Kary za złamanie tych przepisów były surowe. Wielu ludzi zginęło z powodu przypisania im win gospodarczych, które nigdy nie powinny być poczytane za przestępstwa. I pamiętajmy, że wszystko to zdarzyło się, zanim rewolucja przemysłowa skomplikowała życie (w każdym razie tego nas o niej nauczono). Jest przy tym oczywiste, że to skomplikowanie wzrastało nie z potrzeby sytuacji – tysiące stron „kodeksów tekstylnych” nie były potrzebne w czasach ręcznych tkaczy – lecz z filozofii rządu. Stwierdzono, że ludzie tamtych czasów „przejawiali wyraźną wiarę w zdolność rządu do osiągnięcia wszelkich pożądanych celów środkami ustawodawczymi”13. Jakże nowocześnie!
Adam Smith i rządy prawa
Inną powszechnie wyznawaną opinią jest ta, że Adam Smith był anarchistą. Dzisiaj, jeśli ktoś stwierdzi, że wierzy w wolną przedsiębiorczość, czeka go upomnienie – przecież musimy mieć rząd. Wśród nas jest dzisiaj wielu anarchistów, ich liczba wydaje się wzrastać – być może w reakcji na ekscesy etatyzmu – ale alternatywą dla totalnej kontroli rządu nie musi być koniecznie anarchia. Smith rozróżnił między „sprawiedliwymi prawami” a próżnymi wysiłkami różnych grup nacisku zmierzającymi do ukształtowania rynku wedle swoich niskich interesów14. Dla Smitha zadaniem rządu było zapewnienie sprawiedliwości, a nie prowadzenie przedsiębiorstwa dla każdego. Uważał on także, że rząd powinien strzec kraju przed inwazją z zewnątrz i utrzymywać „pewne publiczne prace i pewne publiczne instytucje” dla dobra ogółu, wyraźnie mając na myśli zadania, za które trudno byłoby pobierać opłaty, jak korzystanie z latarni morskich albo ulic i chodników przed domami. Jest oczywiste, że Smith wierzył w rząd, ale uważał, podobnie jak Thomas Jefferson, że powinien on być „prostą, użyteczną sprawą”. Wielu ludzi wraca dziś do dwóch klasycznych pozycji z roku 1776, do Bogactwa narodów Smitha i do Deklaracji Niepodległości. Miejmy nadzieję, że rząd o ograniczonej władzy znów wchodzi w modę.
Kapitalizm a chciwość
Innym powszechnym błędem jest mniemanie, że Adam Smith uświęcił chciwość, że wolna przedsiębiorczość jest brutalna – „każdy dla siebie, a diabeł na końcu”. Podobnie jak poprzedni, pogląd ten jest powszechny, zarówno wśród kapitalistów, jak i socjalistów. W każdym razie nie był to kapitalizm w wersji Smitha. To nieporozumienie było bez wątpienia najbardziej szkodliwe dla wolnej przedsiębiorczości ze wszystkich oskarżeń podnoszonych przeciw jej systemowi; zarówno chrześcijanie, jak i humaniści zarzucają mu zło i zdeprawowanie. Henry Thomas Buckle, dziewiętnastowieczny angielski historyk, poczynił w tej sprawie interesującą obserwację. Podkreślił on, że w swojej wcześniejszej książce The Theory of Moral Sentiments Smith kładł nacisk na współczucie; dopiero siedemnaście lat później opublikował Bogactwo narodów, poświęcone myśli, że „wielką siłą, która porusza wszystkich ludzi, wszystkie interesy i wszystkie klasy, w każdym wieku i we wszystkich krajach, jest egoizm”. Pogląd taki jest popularny, ale większość ludzi nie wie o wcześniejszym poświęceniu przez Smitha uwagi współczuciu. Buckle opisał to, co wyglądało na dramatyczną zmianę w światopoglądzie Smitha:
W ten sposób Adam Smith całkowicie zmienia przesłanki, których trzymał się w swej wcześniejszej pracy. Tutaj czyni człowieka naturalnym egoistą; wcześniej przypisywał mu naturalne współczucie. Tu prezentuje ich jako poszukujących bogactwa dla niegodnych celów (…).
Wydaje się teraz, że dobra wola i poświęcenie nie mają wpływu na nasze działania. Niewątpliwie Adam Smith raczej nie dopuszczał humanitaryzmu do swej teorii motywów.15
Ponieważ Buckle osądził Bogactwo narodów jako „prawdopodobnie najważniejszą książkę, jaka kiedykolwiek została napisana”, można sądzić, że nie był uprzedzonym w stosunku do jej autora. Wyjaśnia on wyraźną niezgodność, oczywistą zmianę pozycji filozoficznej, twierdząc, że Smith rozpatrywał dwie strony tego samego problemu, że książki „raczej się uzupełniały, niż sobie przeczyły”, jedna była dodatkiem do drugiej, i że wszyscy w swoim charakterze mamy zarazem trochę współczucia i egoizmu. Jakiekolwiek były intencje Smitha, obraz chciwości przedostał się do ogółu. Tym niemniej podejrzewam, że ludzie, którzy najgłośniej o tej sprawie mówią, nigdy nie czytali Bogactwa narodów.
Współczesny nam pisarz Richard C. Cornuelle także próbował rozwiązać ten dylemat. Zaczął od Bajki o pszczołach16 Mandeville’a z 1705 roku, znanej satyry udowadniającej, że „prywatne wady tworzą publiczne dobro”, jak głosi podtytuł. Pytanie brzmiało: czy chciwość indywidualnego człowieka podnosi ogólny dobrobyt wzmagając aktywność gospodarczą, a przez to standard życia każdego, czy też nie. Stary pogląd głosił, że nikt nie mógł się wzbogacić nie powodując u innych straty, że możemy się wzbogacić jedynie zubożając innych. Jak powiada Cornuelle:
Mandeville tylko postawił dylemat „prywatne wady – publiczne dobro”. Jego rozwiązanie jest zasługą Adama Smitha. W swym monumentalnym Bogactwie narodów jasno i szeroko wytłumaczył światu, dlaczego działa handel. W jego pracy jest jakaś nuta zdziwienia, jak gdyby było mu trudno uwierzyć we własne odkrycia.17
Smith ku własnemu zdziwieniu odkrył, że prawdziwy, długofalowy interes każdej jednostki jest zbieżny z dobrobytem wszystkich pozostałych: to, co jest dobre dla jednego, jest dobre dla wszystkich. A jeżeli tak jest, to nie ma konfliktu między jego wcześniejszym systemem filozoficznym opartym na współczuciu a mniemaną chciwością z Bogactwa narodów. Jak stwierdził Smith, przedsiębiorcę dbającego o własne interesy „prowadzi niewidzialna ręka”, wspiera on wspólny dobrobyt, „cel, który nie był częścią jego zamierzeń”18. To pociągający pomysł: to, co dobre dla farmera, jest dobre i dla konsumenta, to, co dobre dla pracowników, jest dobre dla zarządu, to, co dobre dla Rosji, czerwonych Chin, Kuby, jest dobre dla Stanów Zjednoczonych i vice versa. Brzmi pięknie, ale czy to prawda?
Jeżeli założymy, że to, co dobre dla każdego, jest dobre dla wszystkich, następne pytanie brzmi: czy automatycznie poznamy, co jest dobre, i spontanicznie to zrobimy. Oczywiście, musimy rozróżnić między ślepą chciwością a uświadomionym własnym interesem, ale nawet wtedy w historii nie znajdzie się wielu dowodów wspierających pogląd, że koniecznie rozpoznamy i uczynimy dobro. Niestety, po opublikowaniu Bogactwa narodów wyznawano pogląd, że jeżeli przedsiębiorca „robił to, co przychodziło naturalnie”, to musiało to być dobre.
Trzeba pamiętać, że w czasie, gdy urodził się Adam Smith, Izaak Newton zawładnął wyobraźnią ogółu za pomocą słynnego rozwiązania zagadki wszechświata, „newtonowskiej syntezy” fizyki i astronomii Kopernika, Keplera i Galileusza. W konsekwencji modne stało się poszukiwanie mechanicznych praw rządzących ludzkim zachowaniem, społeczeństwem, rządem i każdym wymiarem ludzkiego życia. Ludzie stali się maszynami. Słynny esej Malthusa z roku 1798 ostrzegał, że ludzkość automatycznie prześcignie każdy możliwy przyrost zaopatrzenia w żywność, więc niemożliwe jest jakiekolwiek polepszenie warunków życia ludzi. Nie może więc dziwić, że to on i jego bliski przyjaciel David Ricardo nadali ekonomii miano „parszywej nauki”.
Reformy w Anglii i wolny handel
Gdyby choć garść intelektualistów była w dawnych czasach gotowa zwrócić ster naturze – podjąć politykę socjalnej „bezczynności”, powszechnie kojarzoną z laissez faire19 – z pewnością nie brakowałoby prób reform przed 1800 rokiem ani zaraz później. To właśnie w końcu wieku XVIII i na początku XIX William Wilberforce i Clapham Sect usilnie pracowali nad zniesieniem niewolnictwa. Dobrym okresem dla reform nie były także na pewno lata od wybuchu rewolucji francuskiej w 1789 roku aż do definitywnego rozstrzygnięcia wojen napoleońskich pod Waterloo w roku 1815. Chociaż konflikty nie trwały w tym ćwierćwieczu nieprzerwanie, to jednak wojna i oczekiwanie na wojnę były wtedy regułą. Mimo prześladowań, w roku 1807 Wilberforce i jego towarzysze wywalczyli zakaz transportu niewolników z Afryki do Ameryki – co było brytyjskim udziałem w handlu niewolnikami. Po zakończeniu wojen napoleońskich rząd brytyjski wspólnie z Marynarką Królewską (Royal Navy) bezustannie przeciwdziałał handlowi niewolnikami, naciskając na inne rządy, by pozyskać ich współpracę. Po zakończeniu wojny secesyjnej Proklamacją o Wyzwoleniu i mniej więcej równoczesnym zniesieniu niewolnictwa w krajach Ameryki Łacińskiej wydawało się, że przyszłość rodzaju ludzkiego jest bezpieczna. Reformy się opłaciły.
W trakcie długich dziesięcioleci walki przeciw niewolnictwu pojawiały się głosy, że najlepsze, co można zrobić, to zignorować problem – może rozwiąże się sam. Wydaje się paradoksalne, że Anglicy, wprowadzając gospodarkę laissez faire, jednocześnie konsekwentnie zwalczali niewolnictwo z dala od swego kraju, tam, gdzie nie mieli żadnej władzy. Byłoby logiczne, gdyby zajęli się własnymi sprawami i robieniem pieniędzy, a niewolnictwo pozostawili, by „zwiędło”.
Ta sprawa jest ważna. Angielscy reformatorzy z początku I połowy XIX wieku nie byli anarchistami. Wierzyli w wolność w granicach prawa – prawa bożego – a ponieważ niewolnictwo było jaskrawie sprzeczne z prawem bożym, pracowali nad jego zniesieniem. Dzisiaj zniesienie wszystkich praw i instytucji politycznych nie posiadających moralnego uzasadnienia byłoby z pewnością rewolucją. Może staliśmy się zbyt tolerancyjni wobec władzy? Przez ostatnie pół wieku reżimy narodowo–socjalistyczny i komunistyczny ukazały, że władza demoralizuje, że postęp nie musi zachodzić i że wolność nie przychodzi automatycznie.
Wielki wysiłek angielskich reform XIX wieku jest źle pojmowany i w dużej części zapomniany, ale jego osiągnięcia są nadzwyczajne. W ocenie Earle C. Cairnsa w jego Saints and Society Wilberforce i jego towarzysze osiągnęli więcej konstruktywnych zmian, niż jacykolwiek inni reformatorzy w historii. Poza tym, niejako w tle, nadszedł wtedy okres wiktoriańskiego wolnego handlu i wolnej przedsiębiorczości, a przywódcy ruchu, który je wprowadził, byli wierzącymi chrześcijanami, traktującymi swoją kampanię jak krucjatę. Brytyjczycy znieśli niewolnictwo w koloniach jeszcze zanim wolny handel przybrał na popularności (Wilberforce zmarł podczas debaty parlamentarnej nad ustawą znoszącą niewolnictwo, w 1833 roku, ale wiedział już, że ustawa przejdzie); dla wielu Anglików wolność handlu i przedsiębiorczości były po prostu następnymi, logicznymi celami dla kraju. Na jednym z pierwszych odczytów w ramach raczkującego jeszcze ruchu wolnego handlu „stwierdzono, że organizacja została powołana na tej samej słusznej zasadzie, na której opierało się Anti–Slavery Society”20. Choć było jasne dla każdego, że w grę wchodzą sprawy gospodarcze, całą kampanię cechowały prawość i konsekwentne dążenie do reform.
Uchylenie ustaw zbożowych
Uwagę reformatorów gospodarczych skupiał na sobie „brytyjski program rolny”, słynne prawa zbożowe, skomplikowany system ceł mający na celu niedopuszczanie na rynek brytyjski zboża, dopóki krajowe ceny nie stały się prohibicyjne. Dla Richarda Cobdena, Johna Brighta i pozostałych członków Ligi Przeciwko Ustawom Zbożowym (Anti–Corn Law League) postępowanie polegające na niepotrzebnym utrzymywaniu drożyzny i niedostatku żywności było szalone i przestępcze, i żaden zalew ustaw nie mógł uczynić go moralnym. Nawet zasłużony reformator, lord Ashley, siódmy książę Shaftesbury, arystokrata–ziemianin, który niczego nie zyskiwał, a mógł wiele stracić, gdyby angielski rynek został zalany amerykańską obfitością rolną, głosował za wolnym handlem – bo był uczciwy. Dla kontrastu – ci z nas, którzy pamiętają czterdzieści lat federalnego programu rolnego od czasu, gdy Henry Wallace „wykosił bawełnę i pozabijał świnki” w 1933 roku, nie poświęcają dużej uwagi etycznemu podejściu do problemu. Wtedy sposób myślenia ludzi wczesnej ery wiktoriańskiej był inny. Na wielkiej konferencji hierarchii Kościoła anglikańskiego zwołanej wówczas w Manchester wielu pastorów głosiło, że ustawy zbożowe „są przeciwne Pismu i religii, przeciwne prawu bożemu”. Liga Przeciwko Ustawom Zbożowym wydrukowała i rozprowadziła tony materiałów propagandowych. Ogłoszono nawet, że „pod koniec 1844 roku nie było w Wielkiej Brytanii ani jednej piśmiennej osoby, która nie czytałaby o Lidze i jej pracy”21 – stopień poinformowania trudny do osiągnięcia nawet dzisiaj.