Mroczne drogi - Adam Przechrzta - ebook + audiobook

Mroczne drogi ebook i audiobook

Adam Przechrzta

4,5
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

46 osób interesuje się tą książką

Opis

Nóż i kula zabijają równie skutecznie, co magia.

Pierwsze kryzysy w Mons Viridis zostały zażegnane, ale jeśli Janusz myślał, że oto nadchodzi czas odpoczynku i spokoju, to grubo się mylił.

Pierwsze postawione przed nim zadanie wydaje się proste. Ale więcej niż hojna zapłata każe podejrzewać, że sprawa ma drugie, a może i trzecie dno. I słusznie, bo zamach w siedzibie rodu Farnese ekspresowo przeradza się w awanturę na trzy fajerki - a raczej na trzy światy. Nadchodzi wojna tak wielka, że echa bitewnych okrzyków dotrą nawet do uszu Bogów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 447

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 9 min

Lektor: Mateusz Drozda

Oceny
4,5 (20 ocen)
14
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
forxiga

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie się rozwija. Ciekawe zwroty akcji . Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy
00
domjas

Z braku laku…

Niestety kalka 1:1 z poprzedniego cyklu Materia Prima/Materia Secunda. Te same wątki z dokładnością 80%. Nie mogę polecić mimo że autora dosyć lubię.
00
kendracki

Nie oderwiesz się od lektury

Wydaje się że pierwsza część cyklu jest trochę lepsza. Jest ,,za bogata w różne i odrębne światy można llekko się pogubić,,.Ale czyta się bardzo przyjemnie.
00
Kapusta75

Dobrze spędzony czas

Klasyczny Przechrzta. Nie jest to jakaś wybitna pozycja, że ale nie oczekuję tego od książek tego autora. Mieszanie bogów to dla mnie zbyt duże komplikowanie akcji ale całość jest w sumie taka jak powinna być czyli lekka, a łatwa i przyjemna. Szkoda tylko, że że trzeba dodatkowo płacić
00



Wspaniałe lustro z rtęciowego szkła w ozdobnej, pozłacanej ramie miało rozmiary dorosłego człowieka. Jak przypuszczałem, pochodziło z pracowni jednego z weneckich mistrzów. Dotknąłem ramy, wyczuwając chłód, jakim emanował przedmiot. Cóż, w pałacu księcia Farnese nie brakowało wspaniałych dzieł sztuki. Ottavio Farnese spokrewniony był z Burbonami, Habsburgami, a w jego rodzie byli i papieże. W innych okolicznościach poczułbym się oszołomiony, spotykając się z kimś takim, jednak wydarzenia ostatnich dni sprawiły, że traktowałem obecność w posiadłości księcia jako zło konieczne. Miałem swoje problemy, a pobyt w gościnie u włoskiego arystokraty skutecznie uniemożliwiał mi ich rozwiązanie. Niestety, nie mogłem zignorować rozkazu Krajewskiego, a ten uznał za stosowne wysłać mnie do Parmy.

Jeszcze raz spojrzałem w lustro, skrzywiłem się, widząc, jaki obraz odbija gładka, nieco matowa tafla. Wysoki, szczupły mężczyzna o wąskiej, ascetycznej twarzy ozdobionej trójkątną blizną nad lewą brwią i o skrzywionych w sardonicznym wyrazie ustach nie wzbudził mojego zachwytu. Nie wiem, co Venetia we mnie widziała...

Poruszyłem barkami, garnitur leżał idealnie, ale i tak czułem się w nim jak w kaftanie bezpieczeństwa. Gdyby ciuchów nie wybrała mi żona, dawno przebrałbym się w swobodniejszy strój.

Pomaszerowałem do jadalni; przy stolikach siedziało już kilka osób, w rezydencji księcia obiad podawano punktualnie o piętnastej. Zająłem miejsce w rogu pomieszczenia, tak żeby mieć na oku wejście i okna, po czym przyjrzałem się pozostałym gościom. Wszyscy młodzi – najstarszy miał góra trzydzieści lat – w strojach spod znaku haute couture, demonstrujący ostentacyjnie markową biżuterię i zegarki. Najwyraźniej towarzystwo było dobrane i elitarne, tylko co ja robiłem w tym gronie? Nie żebym miał jakiś wybór: moją jedyną szansą pozostawało wykonywanie rozkazów Krajewskiego.

– Można się przysiąść?

Dziewczyna, która zadała to pytanie, miała niewiele ponad dwadzieścia lat; jej owalna twarz o smagłej cerze sugerowała, że sporo czasu spędza na świeżym powietrzu, jako jedyna nie nosiła biżuterii, a zamiast wytwornej sukni założyła znoszone dżinsy i bawełnianą bluzeczkę z Myszką Miki. Rysy twarzy nieznajomej skojarzyłem z niedawno oglądanym portretem, po chwili przypomniałem sobie: Rafael Santi, „Dama z jednorożcem”, domniemana Julia Farnese.

– Zapraszam.

– Margherita Farnese – przedstawiła się, podając smukłą dłoń.

O dziwo, mówiła z rzymskim akcentem, na północy Włoch pewne słowa wymawia się nieco inaczej.

– Janusz Magnuszewski. Jest pani córką księcia?

– Wnuczką – poprawiła z uśmiechem. – Jak pan się czuje w casa Farnese? Bo sprawia pan wrażenie, jakby wolał być gdzie indziej.

– Może i tak – przyznałem.

– Nie interesuje pana konkurs?

– Obawiam się, że nie jestem w temacie – odparłem dyplomatycznie.

– To dlaczego znalazł się pan na liście zaproszonych?

– Nie mam pojęcia. Otrzymałem polecenie, żeby tu przyjechać, więc przyjechałem.

– Ciekawe. Bo dziadek otrzymał polecenie, żeby pana zaprosić. A ani on, ani pan nie wyglądacie na takich, którzy chętnie spełnialiby polecenia...

– Pieprzone stare klacze klanu Morosini – wymamrotałem.

– Słucham?

– Nic, nic.

– Wydawało mi się, że usłyszałam coś o starych klaczach klanu Morosini – rzuciła z wesołymi iskierkami w oczach. – Ma pan jakieś problemy z wenecką arystokracją?

– Przesłyszała się pani. Co to za konkurs? – odpowiedziałem pytaniem.

Przez chwilę wydawało się, że zmilczy, jej twarz stężała jak pokryta lodem, wreszcie wzruszyła ramionami.

– To żadna tajemnica. Moja rodzina od lat nadzoruje jeden z magicznych szlaków. Wie pan, o co chodzi?

– Mniej więcej.

– Niestety, dziadek jest ciężko chory, matka zmarła dziesięć lat temu, a ja byłam bardzo słabowitym dzieckiem, pół życia spędziłam w szpitalach i nie zdążyłam zapoznać się z magią. Inaczej byłabym faworytką. Przedstawiciel magicznej republiki wybierze następcę, który przejmie obowiązki dziadka, i raczej nie będę to ja. Dlatego zleciały się sępy. – Obrzuciła chmurnym wzrokiem jadalnię.

– W nich nie ma żadnej magii – odparłem.

– Nie rozumiem.

– Energii magicznej. Mocy. Nic a nic.

– Potrafi pan to wyczuć? – zapytała z niedowierzaniem.

– Owszem. Dlatego myślę...

Zanim dokończyłem zdanie, na sali zmaterializowali się kelnerzy, podano gazpacho.

Przez kolejny kwadrans rozmawialiśmy tylko o pogodzie, wokół pojawiało się zbyt wielu słuchaczy, wreszcie służba skończyła roznosić deser i mogliśmy wrócić do tematu.

– Co pan miał na myśli, mówiąc, że nie ma w nich magii? Z tego, co wiem, oni wszyscy od lat studiują magiczne rytuały.

– Skąd ta informacja?

– Nieustannie się tym chwalą.

– Widziała pani kiedykolwiek pokaz możliwości któregoś z tych mistrzów magii? – spytałem cierpko.

Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

– Blefują – stwierdziłem stanowczo. – Przypuszczam, że nadal jest pani faworytką, a oni chcą panią nastraszyć albo skłonić do rezygnacji.

– Jest pan pewien?

– Tyle o ile. Pierwszy raz stykam się z ideą takiego konkursu, na dobrą sprawę nie wiem, po co mnie tu wezwano. Natomiast ręczę, że w naszych współbiesiadnikach jest tyle magii co w schabowym z kapustą. Tego jestem pewien.

– Schabowy z kapustą? To coś z Europy Wschodniej?

– Z Polski – przytaknąłem.

– A pan? Czy i w panu nie ma magii? Może to pan jest faworytem?

– Wykluczone. Nie mógłbym tu zamieszkać, a co za tym idzie nadzorować magicznego szlaku. Mam inne obowiązki.

– Można wiedzieć jakie? O, dziadek!

Starszy mężczyzna wjechał do jadalni na wózku inwalidzkim i potoczył wokół chłodnym wzrokiem. Biesiadnicy umilkli, ucichł szczęk sztućców. Ottavio, siedemnasty książę Farnese, budził respekt mimo choroby. Moja współtowarzyszka podeszła do siwowłosego pana i stanęła u jego boku.

– Salve! – odezwał się starzec dźwięcznym, głębokim basem.

Uniosłem brwi, widząc, jak kreśli w powietrzu gwiazdę Trithemiusa. Symbol rozbłysnął srebrem. Nikt z obecnych nie zareagował, ot i mistrzowie magii...

– Salve! – odpowiedziałem, kłaniając się z szacunkiem.

– Ekwita? Witam serdecznie – odezwał się książę. – Witam też... pozostałych.

Uśmiechnąłem się pod nosem, głos Ottavia ociekał sarkazmem.

– Przez najbliższy tydzień będziecie moimi gośćmi – kontynuował. – Służba jest do waszej dyspozycji, podobnie jak pałacowy park, pobliski las i basen. Kiedy pojawi się przedstawiciel magicznej republiki, oceni wasze predyspozycje i dokona wyboru kolejnego strażnika szlaku.

– Skąd mamy wiedzieć, że będzie pan bezstronny? – rzucił aroganckim tonem otyły blondyn.

– Moje nastawienie do was nie ma najmniejszego znaczenia, wyboru dokona wysłannik Senatu – odparł chłodno książę. – A teraz wybaczcie, wzywają mnie obowiązki.

Margherita Farnese pożegnała mnie skinieniem głowy i pomogła dziadkowi wyjechać z sali.

– Gdyby któraś z pań chciała zwiększyć swoje szanse i moc magiczną, zapraszam – odezwał się blondyn. – Dziś przeprowadzę inicjację drugiego stopnia.

– Magia sexualis? – zareagowała nieco nerwowym tonem ładna szatynka.

– A jakże! – przytaknął z powagą grubas.

Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Jeśli to była miejscowa elita intelektualna, Wysoka Rada będzie miała twardy orzech do zgryzienia, bo strażnikiem magicznego traktu mógł być tylko ktoś rozsądny, a znajdź tu takiego w gronie entuzjastów magii seksualnej...

– U was, na prowincji, pewnie o tym nie słyszeli? – wywarczał wyraźnie rozzłoszczony blondyn.

– Rzeczywiście – zgodziłem się. – U nas, na prowincji, nie nabrałby się na to nawet najgłupszy człowiek, ale jak widzę, Italia jest pod tym względem wyjątkowa.

– Co to znaczy? – spytała jedna z obecnych kobiet.

– Nie ma czegoś takiego jak magia seksualna – wyjaśniłem. – To tylko sposób, żeby ten tutaj mógł sięgnąć pod spódnicę naiwnej panience. Chyba że magią seksualną nazwać zaklęcia poprawiające urodę czy wzbudzające pożądanie, ale żadne z nich nie spotęguje mocy magicznej.

– Niemożliwe!

– Co taki człowieczek z prowincji może o tym wiedzieć? – rzucił pogardliwie blondyn. – Tacy jak on o magii czytali tylko w książkach, pewnie znalazł się tu wyłącznie dlatego, że wysługuje się jakiemuś drobnemu urzędnikowi.

Nieoczekiwanie moje rozbawienie przeszło w gniew, najwyraźniej napięcie ostatnich dni zrobiło swoje, i w mgnieniu oka zmaterializowałem w dłoni ognistą kulę. Jej żar można było wyczuć z odległości metra, przelatująca mimo mucha zajęła się ogniem i spadła na parkiet niczym miniaturowa kometa.

– Uważaj, co i do kogo mówisz, tłuściochu – wycedziłem. – Takich jak ty niektórzy obywatele nazywają fauną i stawiają na równi z domowymi zwierzątkami. Ja co prawda do takich nie należę, ale i moja cierpliwość ma swoje granice.

– To... prawdziwy ogień? – wyjąkał ktoś.

– Skąd! Złudzenie optyczne! – warknąłem.

– Więc on... – wymamrotała szatynka, wskazując grubasa. – On...

– Dokładnie tak! – odparłem, ruszając do wyjścia.

Za plecami słyszałem kobiece okrzyki, później wrzeszczał tylko blondyn.

*

Jak co wieczór sięgnąłem po list od żony i przeczytałem go po raz kolejny.

Kochanie,

jestem bezpieczna i powoli dochodzę do siebie, jednak przez jakiś czas muszę jeszcze pozostać w klanowym szpitalu. Nawet nie próbuj mnie odwiedzać, nie wpuszczą Cię, oczywiście wyłącznie ze względów medycznych...

Kiedy wróciłam, dziadek dostał wylewu i władze w klanie przejęły stare klacze z ciotką Augustą na czele. Bardzo im się nie spodobało, że arystokratka z rodu Morosini związała się z prowincjonalnym sędzią. Wyobraź sobie, że nazwały to „polowym małżeństwem”. Nawet one nie odważyły się naruszyć kontraktu, jednak pod nieobecność dziadka (leczy się w tym samym szpitalu co ja) postanowiły po swojemu go zinterpretować. W tym celu sięgnęły po stary, dawno zapomniany, niestety, nadal obowiązujący przepis, mówiący, że w przypadku drastycznej nierówności stron zawierających małżeństwo jedna z nich może zażądać „wyrównania poziomu zasług”.

Konkludując, musisz się zasłużyć dla państwa, inaczej, choć formalnie pozostaniemy w związku, nie pozwolą nam się spotkać, a małżeństwo ze mną wyceniono na tysiąc pięćset phalerae. Jak wiesz, dawniej był to rodzaj nagród dla wyróżniających się żołnierzy, dziś to ocena zasług dla państwa. Twoje dotychczasowe dokonania zostały uhonorowane dwiema setkami phalerae, zostało Ci do zdobycia tysiąc trzysta.

Nie masz pojęcia, jak jestem wściekła na te stare wiedźmy, ale na razie nie da się z tym nic zrobić, chyba że dziadek wyzdrowieje, ale nawet wtedy trudno będzie anulować już złożony wniosek, bo Wysoka Rada go zatwierdziła.

Proszę, nie narażaj się zbytnio i uważaj na siebie.

Kocham Cię.

Venetia

Ciche pukanie wyrwało mnie z zadumy, za drzwiami stał ubrany w liberię starszy mężczyzna.

– Książę prosi pana o chwilę rozmowy – powiedział.

Nie miałem specjalnej ochoty na spotkanie z arystokratą, ale nie wypadało odmawiać gospodarzowi, no i może dowiem się wreszcie, po co tu jestem.

Służący zaprowadził mnie na najwyższe piętro pałacu i po chwili znalazłem się w gabinecie księcia. Pokój urządzono z ascetyczną prostotą, w pomieszczeniu nie było żadnych bibelotów czy ozdób, potężne biurko i przeszklony regał z dziesiątkami segregatorów sugerowały, że to jedynie miejsce pracy, choć cenny bucharski dywan świadczył o pozycji właściciela.

Książę powitał mnie skinieniem głowy i wskazał umieszczony na biurku komputer.

– Ktoś chce z panem rozmawiać – poinformował. – Zaprosiłem pana do swojego gabinetu, bo połączenie jest szyfrowane, a moja ochrona dwa razy dziennie sprawdza pomieszczenie na obecność pluskiew.

– Te środki ostrożności naprawdę są konieczne? – spytałem.

– Niezbędne – zapewnił starzec. – Moi... goście mają spore możliwości w tym zakresie. Na przykład ojciec tego blondyna, z którym zapoznał się pan dzisiaj, kieruje włoskim kontrwywiadem i kilkakrotnie usiłował zainstalować w moim pałacu podsłuch, a raz podesłał nawet swojego człowieka. A teraz zostawię pana. Kiedy skończy pan rozmawiać, proszę wyłączyć komputer, o resztę zatroszczy się służba.

Usiadłem za biurkiem i na ekranie pojawiła się twarz Adriana. I czego chciał ode mnie przyboczny Krajewskiego?

– Po co mnie tu wezwaliście? – spytałem obcesowo. – Jak pan wie, mam swoje problemy i szkoda mi czasu na poznawanie lokalnych elit.

– Proponujemy panu pomoc w rozwiązaniu tychże problemów – odparł spokojnie Adrian. – To zadanie za sto phalerae.

– A konkretnie?

– Wystarczy, że wyznaczy pan następcę księcia.

– Ja?! Nic nie wiem o kandydatach!

– Dlatego chcemy, żeby spędził pan tu kilka dni i dokonał wyboru.

– Tylko tyle?

– Rzecz nie jest taka prosta, jak by się wydawało, ponieważ strażnik magicznego szlaku jest ważnym ogniwem w systemie obronnym państwa, a kilku ostatnio wybranych okazało się szpiegami Mongołów albo osobami tragicznie niekompetentnymi. Dlatego do dokonania selekcji wybraliśmy kogoś z zewnątrz, bo lokalne władze nie dały sobie rady.

– Oni nie mają w sobie magii.

– To kwestia marginalna, większość z nich dostrzega magię, więc w ciągu paru lat mogą osiągnąć poziom adepta. To w zupełności wystarczy. Ich rola polega na nadzorowaniu magicznego traktu, a nie na wyprawach do Głębokiego Świata.

– No dobrze – westchnąłem. – Ile mam czasu?

– Ile pan zechce. Wystarczy, że wybierze pan kogoś, na kim będziemy mogli polegać.

– Dlaczego ja? Przecież władza Krajewskiego ogranicza się do prowincji Sclavonia.

– Magister militum Italii poprosił nas o pomoc. – Adrian wzruszył ramionami. – A pan był akurat pod ręką. Jeszcze jedno: niektórzy z kandydatów posiadają sporą władzę. Gdyby potrzebna była pomoc, służby republiki są do pańskiej dyspozycji. Działa pan z upoważnienia Senatu. A teraz życzę powodzenia.

Pożegnaliśmy się zdawkowo i wyłączyłem sprzęt, ale wracając do siebie, rozpatrywałem w pamięci każde zdanie naszej rozmowy. Sama misja nie powinna być trudna, a więc i niewarta zapłaty, jaką oferował przyboczny Krajewskiego. Do tego to wsparcie Senatu... Wysoka Rada bardzo rzadko i niechętnie oferowała pomoc, a tu proszę: pełne poparcie Senatu w – było nie było – dość banalnej kwestii. Chyba że Adrian czegoś mi nie powiedział i wybór następcy księcia groził dużo poważniejszymi kłopotami niż fochy lokalnych elit. Niestety, była to najbardziej prawdopodobna wersja. Zasnąłem, klnąc w żywy kamień Krajewskiego, Adriana i miejscową złotą młodzież.

*

Obudziły mnie dochodzące z zewnątrz kobiece głosy; podszedłem do drzwi balkonowych i ostrożnie je uchyliłem. Skrzywiłem się, czując dym tytoniowy, najwyraźniej mieszkające na niższym piętrze lokatorki postanowiły zapalić.

– Trochę szkoda – stwierdziła jedna. – Bo ten dupek znowu postawi na swoim, a jakby co, pomoże mu tatuś.

– Myślisz, że da radę prawdziwemu magowi?

– Przecież ten tchórz nie będzie się z nim pojedynkował! A nie odpuści, bo inaczej wiadomo, kto zostanie wybrany na następcę staruszka, nikt z nas nie potrafi nawet nakreślić gwiazdy Trithemiusa.

– Myślisz, że mogłabym z nim... spróbować? Widziałaś jego zegarek i garnitur? Patek Philippe i pracownia Paolo Castellani. A maestro pracuje tylko dla kilku klanów Najjaśniejszej. To nie pozer jak nasz drogi Vittorio z podrabianym roleksem.

– Widziałam – zripostowała ta pierwsza. – I widziałam też tę jego wiedźmę w czasie ostatniego turnieju. Venetia pokonała sześciu innych zawodników i nawet się nie spociła. Wyobrażasz sobie, co by z tobą zrobiła, gdyby ci się udało? No i jest od ciebie ładniejsza...

– Pieprz się!

– Nawzajem!

Uśmiechałem się, idąc do łazienki; myśl, że miejscowe panienki zastanawiają się, czy nie konkurować o moje względy, była zabawna. Mniej zachwycony byłem fragmentem rozmowy dotyczącym mojego życia prywatnego, najwyraźniej inni goście księcia Farnese wszystko już o mnie wiedzieli. Także opinia na temat blondwłosego grubasa nie napawała optymizmem. Magowie często lekceważą ludzi niedysponujących mocą, zapominając, że nóż lub kula zabijają tak samo skutecznie jak zaklęcia. Ja byłem wolny od tej przywary, jako że przez większość życia wykorzystywałem magię jedynie w minimalnym stopniu. Cóż, wyglądało na to, że przez parę kolejnych dni przyjdzie mi chodzić plecami do ściany.

*

Ottavio Farnese uniósł kieliszek ze szkła Murano, przyjrzał mu się pod światło i umoczył wargi w alkoholu. Ja byłem mniej powściągliwy, trunek pochodził z Głębokiego Świata.

– Ród Farnese nadal jest potężny – zapewnił. – Mamy poważne zasoby finansowe, zarówno jeśli chodzi o lokalną walutę, jak i pieniądze republiki, skarbce pełne artefaktów, sieć szpiegów, także w Głębokim Świecie, problemem jest jedynie przetrwanie kilku następnych lat. Ja niedługo... odejdę, a Margot jest młoda i niedoświadczona, no i na razie nie jest w stanie posłużyć się magią, choć ją dostrzega. Dlatego potrzebuje wsparcia.

– Rozumiem pańską troskę, ale co to ma wspólnego ze mną? – spytałem.

– Wiem, że to pan ma wybrać mojego następcę. Nie, absolutnie nie naciskam! – uprzedził mój protest arystokrata. – To ważne stanowisko, ale ród przetrwa i bez niego, natomiast nie wiem, czy przeżyje moja wnuczka. Rozumie pan, były już precedensy. Dlatego proponuję panu sojusz. Pan zaopiekuje się moją wnuczką, dopóki Margot nie osiągnie poziomu adepta, a my...

– Wykluczone! – uciąłem. – Sam pan wie, w jakiej jestem sytuacji. Pomijając fakt, że nie mam czasu nikim się opiekować, podejrzewam, że moje wsparcie bardziej by jej zaszkodziło, niż pomogło. Nie tylko wy macie kłopoty: ktoś chce i mojej śmierci. Ktoś bardzo potężny.

– Biorę pod uwagę ryzyko – zapewnił starzec. – Niemniej jednak to dla nas i tak najbardziej optymalny wariant.

– Nie! – stwierdziłem stanowczo.

Arystokrata wziął głęboki oddech i spojrzał mi prosto w oczy.

– Wiem, czego żąda klan Morosini – powiedział. – Gdybyśmy doszli do porozumienia, ród Farnese zasiliłby skarbiec republiki w pańskim imieniu, co dałoby panu przynajmniej pięćset phalerae.

– Wykluczone! – powtórzyłem, choć już z mniejszym przekonaniem.

Taka darowizna mogła mi oszczędzić miesięcy, a może i lat starań, jednak ze słów księcia wynikało, że ktoś bardzo chce przejąć aktywa rodu Farnese, wykorzystując śmierć najsilniejszego maga w klanie. Gdybym wplątał się w klanową wojnę, mógłbym stracić dużo więcej niż kilkaset phalerae.

– No dobrze – westchnął arystokrata. – Rozumiem pańskie stanowisko, jednak gdyby pan to przemyślał, moja oferta jest ważna do momentu pańskiego wyjazdu z Parmy.

Służący otworzył przede mną drzwi, pożegnałem więc księcia ukłonem i postanowiłem przejść się po parku. Rezydencja otoczona była powstałym w osiemnastym wieku ogrodem. Choć nieduży, przyciągał wszystkich gości, nawet młodzi arystokraci lubili tu spacerować.

Minąłem zegar słoneczny i obrośnięte bluszczem ruiny stylizowane na pozostałości greckiej świątyni, po czym wdrapałem się na niewielki pagórek. Dopiero w ostatniej chwili zorientowałem się, że ktoś zajął moją ulubioną ławkę. Margherita Farnese siedziała zwrócona twarzą w stronę pobliskiego lasu, jakby nasłuchiwała czegoś z natężeniem.

– Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać – powiedziałem.

– Pan też to słyszy? – spytała niecierpliwie.

– Co takiego?

– Jakby maszerowali żołnierze, słyszę nawet strzępy jakiejś piosenki. A przynajmniej tak mi się zdaje – dodała niepewnie.

Stanąłem obok dziewczyny i niemal natychmiast poczułem mrowienie w całym ciele. Gdzieś niedaleko działała iluzja. Potężna iluzja.

– Proszę stanąć po mojej lewej stronie – poleciłem.

Panienka Farnese spojrzała na mnie ze zdumieniem, ale zrobiła, co kazałem.

Czary niszczące iluzje są dość skomplikowane, ale akurat w tej dziedzinie jestem ekspertem, choć nie zwierzałem się nikomu, że ćwiczyłem głównie po to, aby zniwelować szarm maskujący, jakim otoczyła się Venetia...

Zwizualizowałem diagram przypominający spiralę i uwolniłem czar, który powinien zlikwidować każdą iluzję do trzeciego stopnia włącznie. Tyle że nie zlikwidował. Zaklęcie iluzyjne trzeciego stopnia wymaga tygodni pracy, iluzje czwartego rzuca przeważnie grupa kilkudziesięciu magów. Wariactwo... I co takiego chciała zamaskować magiczna republika? Bo na coś podobnego mogło pozwolić sobie tylko państwo, ewentualnie potężny klan. A jeśli to klan? Niekoniecznie przyjazny? Czułem ucisk w uszach, jakby dochodziły do mnie dźwięki spoza granicy mojej percepcji.

– Co się dzieje? – rzuciła nerwowo dziewczyna. – Ktoś chce nas zaatakować? Może zawiadomić dziadka?

– To na pewno coś dziwnego, ale chyba bezpośrednio nic nam nie zagraża – odparłem z ociąganiem. – Bo pierwsze, co zrobiliby ewentualni napastnicy, to zlikwidowaliby świadków, a pani jest cała i zdrowa. Podobnie jak ja.

– Można coś z tym zrobić?

– Raczej nie, mam za mało siły, żeby zlikwidować tę iluzję.

– Może dziadek...

– W żadnym wypadku! Takie zaklęcia nie wymagają wiele mocy magicznej, za to wyczerpują siły życiowe. Gdyby pani dziadek mi pomógł, nie ręczyłbym za jego zdrowie. Ani życie – dodałem ciszej.

– To może ja? – zaproponowała. – Nie mam żadnych umiejętności magicznych, ale jestem zdrowa jak koń. Dwa lata temu moja choroba zniknęła jak ręką odjął, za to dziadek zaczął niedomagać.

Chwyciłem dziewczynę za dłoń, rzuciłem zaklęcie pozwalające ujrzeć jej aurę. Nie byłem znawcą magii medycznej, szarm był niskiego stopnia, ale i taki wystarczył: Margherita Farnese wprost tryskała energią życiową.

– No dobrze – powiedziałem. – Spróbujemy. Najgorsze, co pani grozi, to parę dni leżenia z objawami jak przy grypie.

Ponownie zwizualizowałem diagram i wypowiedziałem czar, tym razem czerpiąc nie tylko ze swojej energii. Zatrzeszczało mi w uszach, poczułem lekkie mdłości, po czym ściana lasu zniknęła i ukazała się szeroka na sto metrów droga. Teraz maszerowali nią żołnierze. Ubrani w pokryte runami pancerze, manipuł za manipułem, kohorta za kohortą.

– Widzi pan to samo?! – szepnęła, ściskając kurczowo moją rękę. – Proszę się schylić, zobaczą nas!

– Nic nam nie grozi, to wojsko republiki – odparłem, salutując rzymskim znakom.

Lecą nad ziemią orły legionowe, słychać ciężki żołnierski krok. Niejedna żona zostanie wdową, lecz Rzymu nie zwycięży nikt! Roma! Aeterna! Victrix!

Znów pożar na granicy,ciszę rozrywa mieczy śpiew, synowie Marsa i Wilczycyprzeleją wrogów Rzymu krew! Roma! Aeterna! Victrix!

– To jakaś parada?

– Nie, oni idą do walki. Niedaleko musi być portal prowadzący do Głębokiego Świata.

– Gdzie? – spytała ze zdziwieniem dziewczyna. – To jakaś jaskinia?

– To inny świat – odparłem szorstko. – Dostępny tylko dla wybranych. Pełen demonów, bandytów, rozmaitej maści watażków, dzikich plemion, ale i potężnej magii. Coś, za co większość magów oddałaby duszę. Teraz jasne, dlaczego wszyscy tak bardzo chcą objąć stanowisko strażnika Parmy.

– Nic o tym nie wiedziałam!

Skinąłem głową; rzecz była prawdopodobna, przypuszczałem, że dziadek panienki Margot usiłował ją chronić, jak kiedyś mój ojciec mnie. Z podobnym skutkiem...

– Wszystko zniknęło, tam znowu jest las!

– Nic dziwnego, to zaklęcie czwartego stopnia.

– Ale skoro wiemy, że tam jest magiczna droga, możemy ją odnaleźć?

– Nie możemy. Iluzje tej klasy to nie proste złudzenie optyczne, a niemal rzeczywistość. Gdyby pani bardzo chciała, mogłaby rozbić sobie głowę o jedno z tych iluzorycznych drzew. Podobno można to wyjaśnić na gruncie fizyki kwantowej, tyle że ja jestem humanistą, więc wiem tylko, że ten czar działa, ale nie jestem w stanie wytłumaczyć jak.

– No dobrze, co teraz?

– A co ma być? Wrócimy do swoich apartamentów, zjemy kolację i pójdziemy spać.

– Chodzi mi o tę drogę. Co jeszcze dziadek ukrywał przede mną? Myśli pan, że oni o tym wiedzieli? – Dziewczyna machnęła ręką w stronę pałacu. – Vittorio i cała reszta?

– Vittorio to ten blondyn? Entuzjasta magii seksualnej?

– Tak.

– Trudno powiedzieć. Z jednej strony zachowuje się jak lider, z drugiej klan chyba średnio go szanuje, bo inaczej miałby dostęp do większych pieniędzy.

– Co pan ma na myśli?

– Podobno nosi podrabianego roleksa – odparłem z uśmiechem.

– Potrafi pan to poznać na pierwszy rzut oka?

– Nie ja. Jedna z goszczących tu dziewcząt.

– Zapewne Angela, ona wszystko przelicza na pieniądze. Ta...

Margherita Farnese wymamrotała pod nosem coś, co zabrzmiało jak „troia”, i raczej nie było to nawiązanie do „Iliady”. Po włosku troia znaczy tyle co „dziwka” albo „suka”.

– Ciekawe, czy Vittorio przyjechał tu z konkretnym planem, czy idzie na żywioł? Bo jeśli ma poparcie swojego ojca i klanu, może być niebezpieczny – kontynuowała. – Klan Sanudo ma kiepską reputację...

– To tylko pajac z ambicjami – odparłem, ziewając. – Choć i tacy potrafią być groźni – przyznałem. – A teraz pani wybaczy, zmęczyło mnie to przełamywanie iluzji, muszę odpocząć.

– To była magia? Tam, przy drodze? – spytała niepewnie. – Czyżbym miała jakieś predyspozycje?

– Na pewno. Inaczej nie usłyszałaby pani niczego. Ale może porozmawiamy o tym jutro?

– Oczywiście. Dobranoc.

Po powrocie do pokoju zamierzałem zamówić kolację, służba księcia była nadzwyczaj sprawna, ale zasnąłem, ledwo przyłożyłem głowę do poduszki.

*

Miała na sobie kusą jedwabną sukienkę przylegającą do ciała, widać było, że nie nosi bielizny. W jednej ręce trzymała styropianowy kubek, w drugiej – niewielką torebkę.

– Proszę – powiedziała, podając mi napój. – Nie widziałam pana wczoraj na kolacji, pomyślałam więc, że może będzie pan miał ochotę wypić coś ciepłego. To czekolada.

Uniosłem brwi, panienka była jednym z gości księcia, w czasie posiłków siedziała po prawicy blondasa. Mimo uśmiechu i kuszącej pozy – ustawiła się tak, żebym widział jej piersi i złączenie ud – oczy dziewczyny patrzyły zimno i uważnie, czujne jak u polującego węża.

– Dziękuję – odparłem, biorąc od niej naczynie. – Chętnie się napiję. Później.

Straciłem sekundę, patrząc, jak sięga po szminkę, coś podobnego do szminki; zakląłem, uchylając się przed strumieniem gazu. Dziewucha musiała być zdesperowana: z gazem łzawiącym na maga? Chlusnąłem jej w twarz gorącą czekoladą i kopnięciem w zgięcie podkolanowe posłałem na posadzkę. Chwilę później nad moją głową zaświszczały kule. Znaczy panienka nie była taka głupia, jak przypuszczałem. Gdybym nie dał się otruć – założę się, że napój był odpowiednio przyprawiony – miała mnie jedynie oszołomić. Resztą zajęliby się zawodowcy.

Było ich czterech, wszyscy w czarnych kombinezonach i kominiarkach; o dziwo, używali broni z tłumikiem. Czyżby zależało im na dyskrecji? Jeden dzierżył tarczę policyjną. Posłałem w ich stronę ognistą kulę, ale ta spłynęła bezsilnie po osłonie. Zakląłem i aktywowałem zaklęcie z tygrysem. Tym razem nic im nie pomogło i niedługo potem patrzyłem na rozdarte pazurami szczątki. Wpadłem do pokoju i pospiesznie założyłem buty. Kto wie czy nie przyjdzie mi uciekać? Seria z pistoletu maszynowego – tym razem głośna – potwierdziła, że miałem rację.

Odgłosy walki dochodziły z górnego piętra, znaczy ktoś chciał wykończyć księcia, a ten się bronił. Szlag!

Pobiegłem tam schodami, paskudnym kombinowanym zaklęciem spaliłem kilku napastników w kominiarkach, ale zanim dotarłem do gabinetu gospodarza, na korytarzu pojawili się kolejni, tym razem w maskach gargulców, a za nimi ktoś w skórach z Głębokiego Świata. Nie potrafię precyzyjnie określić mocy innego maga, ale tu wystarczyło i w przybliżeniu: nieznajomy był silniejszy ode mnie. Dużo silniejszy.

Rzuciłem się do ucieczki, ścigany odgłosem pożerającego przestrzeń ognia i seriami z pistoletów maszynowych. Na półpiętrze spotkałem Margheritę Farnese. Dziewczyna trzymała w dłoni zakrwawiony nóż, nieprzytomne spojrzenie i ślady krwi na twarzy świadczyły, że i jej się dostało.

– Dziadek! – krzyknęła. – Musimy go ratować!

Szarpnąłem ją za rękę, ale wyrwała mi się i zamierzała popędzić na górę. Ogłuszyłem dziewczynę ciosem w kark, przerzuciłem przez ramię i pobiegłem do wyjścia. Na parterze zauważyłem kilka trupów w liberiach, lecz na szczęście nikt nie próbował mnie zatrzymać. Kiedy dotarłem do ogrodu, na parking zajechała kawalkada czarnych samochodów. Zakląłem i pospieszyłem w stronę lasu, miałem nadzieję, że napastnicy – kimkolwiek by byli – nie prowadzą ze sobą psów.

Zanurkowałem między drzewa i położywszy nieprzytomną dziewczynę na ziemi, podczołgałem się, aby zerknąć na pałac. Sytuacja nie wyglądała najlepiej: z okien na trzecim piętrze buchał dym, a strzelanina niemal ucichła. Znaczy książę albo już nie żył, albo zaraz umrze...

Nie minęła minuta, kiedy z budynku wybiegło kilkunastu ludzi; zdrętwiałem, widząc, jak w biegu rzucają czary wzmacniające zmysły. No tak, zapomniałem, że magom niepotrzebne psy.

Ubrani w skóry magowie błyskawicznie podzielili się na trzyosobowe zespoły i ruszyli w stronę lasu. Było w nich coś przerażającego, zachowywali się niczym stado dzikich zwierząt. Miałem wrażenie, że dokładnie wiedzą, gdzie jestem, i że to właśnie mnie szukają, choć pewnie chodziło im bardziej o Margheritę Farnese.

Nacisnąłem nerw na twarzy dziewczyny i ta ocknęła się z okrzykiem bólu.

– Wstawaj! – rzuciłem szorstko. – Musimy uciekać!

– Nigdzie nie pójdę! Muszę sprawdzić, co z dziadkiem!

– Droga wolna – oznajmiłem zimno. – Ci tam – wskazałem na biegnących w naszą stronę magów – to klanowi egzekutorzy. Jestem zbyt słaby, żeby zabić choć jednego z nich, a tym bardziej tuzin. Twój dziadek chciał, żebyś żyła, rozmawiał o tym ze mną, ale jeśli wolisz umrzeć, nie zamierzam ci w tym przeszkadzać. Już raz uratowałem ci życie, a nie mam żadnych zobowiązań, ani wobec ciebie, ani księcia Farnese. Decyduj się!

Dziewczyna milczała, wpatrując się we mnie wściekłym wzrokiem, poderwałem się więc z ziemi i pobiegłem w głąb lasu. Po minucie panienka Farnese dołączyła do mnie.

– Co zrobimy? – spytała, ciężko dysząc.

– Musimy jeszcze raz przełamać iluzję i poprosić o pomoc żołnierzy.

– Tam jeszcze ktoś będzie? – rzuciła z powątpiewaniem w głosie.

– Może i nie – przyznałem. – Wczoraj przeszło tamtędy kilka tysięcy legionistów, ale to nasza jedyna szansa, ci magowie dogonią nas w pół godziny.

– Będę walczyła! – oznajmiła dziewczyna buńczucznie. – Zabiłam dziś jednego!

– Gratulacje! – odparłem z przekąsem. – Zapewne chodzi o kogoś z kumpli Vittoria, wybitnego mistrza magii seksualnej? Tylko że nasi prześladowcy to nie tłuste, rozpieszczone pieski z twojego otoczenia.

– Nasi? Myślałam, że to mnie chcą zabić?

– Jeśli nawet tak było, teraz polują i na mnie. Nie mogą zostawić żadnych świadków, bo wtedy Senat wytnie w pień cały klan. Za coś takiego jest tylko jedna kara: śmierć!

– Ale...

– Dość gadania! Pospiesz się!

– To chyba gdzieś tutaj – oznajmiła dziewczyna.

– Na to wygląda – przytaknąłem.

– Zaczynamy?

– Tak.

Wziąłem głęboki oddech i zwizualizowałem diagram, ponownie pobrałem energię od panienki Farnese. Po karku spływały mi strugi potu, coś dławiło w piersi. Drgnąłem, usłyszawszy wystrzał, później regularne serie. Nasi wrogowie strzelali na oślep, mając nadzieję, że albo trafi nas jakaś kula, albo przynajmniej zdekoncentruje. Najwyraźniej zdawali sobie sprawę, co chcemy zrobić.

Gigantycznym wysiłkiem woli zmusiłem się do skupienia na zaklęciu. Wydawało mi się, że moje plecy to tarcza strzelnicza. Jeśli oberwę – niechby i niegroźnie – nie dam rady rzucić czaru, bo ból i upływ krwi skutecznie zakłócą cały proces, a poważna rana definitywnie wyeliminuje mnie z gry...

Wreszcie poczułem szarpnięcie, zdawałoby się, nieprzenikniony leśny gąszcz zamigotał, po czym zniknął, odsłaniając magiczny trakt.

– Biegiem! – krzyknąłem.

Wypadliśmy na drogę, słysząc odgłosy pościgu. Zanim zdążyłem się rozejrzeć, ktoś powalił mnie na ziemię, poczułem na szyi ostrze miecza.

– Kim jesteś?! – warknął żołnierz z oznaczeniami centuriona.

– Obywatelem! – odparłem, kreśląc w powietrzu gwiazdę Trithemiusa. – Ścigają nas. Napadli na klan Farnese!

– Wstawaj! – rzucił szorstko żołnierz.

Podniosłem się i odetchnąłem z ulgą: stałem pośrodku oddziału ciężkozbrojnej piechoty. Grunt to mieć szczęście, w oddali znikały wozy z zaopatrzeniem, najwyraźniej trafiłem na straż tylną. Jeszcze kwadrans i na drodze nie byłoby żywej duszy.

– Oni zaraz tu będą!

– Kto, ilu, jak uzbrojeni? – spytał spokojnie centurion.

– Kilkunastu klanowych egzekutorów, drugie tyle specjalsów z bronią palną.

Legionista skinął głową, na jego znak żołnierze błyskawicznie ustawili się w szyku bojowym. Wzdrygnąłem się, widząc nadbiegających magów w czarnych skórzanych pancerzach.

– Tarcze! – rozkazał niegłośno centurion.

Zapachniało ozonem i osłony odbiły kilka skomplikowanych, wielostopniowych zaklęć.

– Pila!

W rękach żołnierzy zmaterializowały się widmowe oszczepy i w stronę naszych prześladowców poleciała setka pocisków. W locie stawały się coraz bardziej materialne; kiedy dotarły do celu, przebijały pancerze wrogów, jakby te były zrobione z papieru. Kolejna salwa wykończyła komandosów, tak że jedynie jakaś pojedyncza seria zabębniła po tarczach.

– Naprzód! – rozkazał dowódca.

Centuria przetoczyła się po trupach napastników niczym czołg na pierwszym biegu, kątem oka zauważyłem, że żołnierze dobijają rannych, i po chwili wyszliśmy z obszaru iluzji.

– Postarajcie się otoczyć posiadłość i jeśli to możliwe, wziąć kilku jeńców – poprosiłem, demonstrując sygnet z purpurowym kamieniem.

– Dziadek! – krzyknęła dziewczyna. – On...

– Zaraz tam pójdziemy – powiedziałem uspokajająco.

Kilkunastu żołnierzy natychmiast ruszyło wykonać moje polecenie, reszta, podzieliwszy się na grupy, wdarła się do pałacu.

Rzuciłem się do biegu, ale centurion powstrzymał mnie stanowczym gestem.

– Nie może pan ryzykować – powiedział. – Ktoś musi złożyć raport Senatowi, a tylko pan zna okoliczności zajścia.

Skinął dłonią i na schody weszło, osłaniając się tarczami, sześciu żołnierzy. Podążyliśmy w ślad za nimi. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że Margherita Farnese ściska moją dłoń.

Z wiodących do gabinetu księcia solidnych drzwi zostały tylko drzazgi, na korytarzu walały się zwłoki napastników i służących w liberiach klanu Farnese. Legioniści ostrożnie zbadali pomieszczenie, po czym jeden z nich dał znak, że możemy wejść. Książę Farnese leżał na zakrwawionym dywanie, w jego piersi ziała dziura wielkości pięści.

– Nie! – krzyknęła dziewczyna.

Objąłem ją w pasie i niemal siłą wyprowadziłem na korytarz.

– Przykro mi – powiedziałem szczerze. – Miałem nadzieję, że twój dziadek przeżyje.

– Zabiję ich! – wysyczała wściekle. – Zabiję ich wszystkich!

– Najpierw musimy się dowiedzieć, kto zaatakował klan Farnese.

– To oczywiste, że Sanudo!

– Na pewno, ale wątpię, czy sami. Nie odważyliby się na to, gdyby nie mieli poparcia innych klanów, bo inaczej ktoś dawno przyszedłby wam na pomoc. Przecież w okolicy jest przynajmniej kilka rodów?

Margherita Farnese ponuro skinęła głową.

– Owszem – potwierdziła.

Odwróciłem się, słysząc kroki.

– Mamy sześciu jeńców – zameldował centurion. – Czterech najemników z Czerwonych Pięści, jednego maga z klanu Bertelli i tę panienkę. Mówi, że nazywa się Angela Mantini.

Obrzuciłem panienkę Mantini chłodnym spojrzeniem, dziewczyna nadal była w eleganckiej sukience, tyle że na jej policzku widniał ślad po uderzeniu, a ona sama trzęsła się ze strachu. Najwyraźniej żołnierze nie patyczkowali się z jeńcami, nawet tymi odmiennej płci. Cóż, pewnie gdyby mogła, zabiłaby nas wszystkich, uważając jedynie, żeby nie popsuć sobie manicure, jednak w tym momencie to nie ona rozdawała karty i powoli zaczynała zdawać sobie z tego sprawę.

– Jakie rody brały udział w ataku? – zapytałem szorstko.

– Ja nic...

Margherita Farnese kopnęła ją w brzuch, poprawiła pięścią.

– Gadaj, suko! – wrzasnęła.

– Nie możecie mnie tak traktować! Mam prawo...

– Poznajesz to? – spytałem, demonstrując pierścień. – Nie ma rzeczy, której nie mógłbym zrobić w takim momencie jako przedstawiciel Wysokiej Rady. To może być początek wojny klanów. I nie patrz tak na Margheritę, to nie jej powinnaś się bać. Rzecz jasna, nienawidzi cię, bo przyczyniłaś się do śmierci księcia Farnese, ale jeśli chodzi o przesłuchania, to amatorka. To są zawodowcy – dodałem, wskazując legionistów.

Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, czy mam prawo wydawać polecenia żołnierzom, ale panienka Mantini także tego nie wiedziała. Zerknęła bojaźliwie na centuriona, ten odpowiedział jej spojrzeniem tak obojętnym, jakby była tylko fragmentem boazerii. Niezbyt interesującym fragmentem.

– Co rozkażesz, panie – zadeklarował, wzruszając ramionami. – Moi ludzie zawiadomili już Wysoką Radę. O sprawie wie też magister militum prowincji Italia, ale dopóki nie zjawią się tu śledczy z Rzymu, ty reprezentujesz Senat.

– Więc? Jakie rody? – powtórzyłem.

– Sanudo, Bertelli, Zorzi i Bianchi – powiedziała pospiesznie. – O tych wiem. Może były i inne, ale nikt mnie nie wtajemniczał w ich plany. Miałam tylko...

– Miałaś mnie tylko otruć albo oszołomić gazem, żeby ludzie tatuśka Sanudo mogli mnie załatwić – dokończyłem z dobrodusznym uśmiechem.

– Ja nie...

– Pilnujcie jej – poleciłem centurionowi. – Tak samo jak pozostałych. Lepiej, żeby śledczy Senatu zastali ich żywych. I spróbujcie zidentyfikować zwłoki.

Centurion zasalutował i po chwili zostaliśmy sami.

– Co teraz zrobię? – wymamrotała Margherita Farnese. – Co mam robić? Jestem głową klanu, ale... – Dziewczyna rozszlochała się bezradnie.

– Pojedziesz ze mną do Rzymu – zadecydowałem. – Senat na pewno będzie chciał cię przesłuchać. Potem zobaczymy. Chyba że nie chcesz?

– Chcę! I dziękuję. Wiem, że dziadek obiecywał ci wsparcie klanu, jeśli się mną zaopiekujesz. Wypełnię wszystkie jego obietnice!

– To żadna opieka, po prostu przez jakiś czas możesz mi potowarzyszyć – odparłem niechętnie.

Ostatnie, czego chciałem, to wmieszać się w rodową wojnę.

– Tak czy owak, dziękuję.

Idąc do swojego pokoju, zastanawiałem się, czy nie przesadziłem, pomagając panience Margot. Jeśli konkurenci klanu Farnese uznają mnie za jej sojusznika, dorobię się nowych, potężnych wrogów. A tych mi i tak nie brakowało. Szlag...

*

Przyglądałem się chmurnie ćwiczącej Marghericie, trzeba przyznać, że dziewczyna miała talent albo trenowała dzień i noc. Jedno i drugie było równie prawdopodobne. Panienka Farnese przestała już płakać po nocach – tak, podsłuchiwałem pod drzwiami jej pokoju! – ale było oczywiste, że motywuje ją zemsta. Co prawda klany biorące udział w ataku na casa Farnese zostały starte w pył, podejrzewałem jednak, że to tylko wierzchołek góry lodowej.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

COPYRIGHT © by Adam Przechrzta COPYRIGHT © 2025 by Fabryka Słów sp. z o.o.

WYDANIE I

ISBN 978-83-67949-82-8

Kod produktu: 4000608

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

REDAKTORKA PROWADZĄCA Joanna Orłowska

REDAKCJA Karolina Kacprzak

KOREKTA Rafał Szulej Magdalena Byrska

ILUSTRACJA NA OKŁADCE Dark Crayon

PROJEKT OKŁADKI Szymon Wójciak

ILUSTRACJE Paweł Zaręba

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

PRODUCENT Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki [email protected]

DANE DO KONTAKTU Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Chmielna 28B/4 00-020 Warszawa www.fabrykaslow.com.pl [email protected] www.facebook.com/fabryka instagram.com/fabrykaslow/

WYDAWCA Robert Łakuta

DYREKTORKA WYDAWNICZA Izabela Milanowska

MARKETING Luiza Kwiatkowska Urszula Słonecka

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

ZAMÓWIENIA HURTOWE Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91