Na czworakach - Miranda July - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Na czworakach ebook i audiobook

Miranda July

3,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

51 osób interesuje się tą książką

Opis

Od dawna oczekiwana druga powieść Mirandy July, autorki „Pierwszego bandziora” i zbioru opowiadań „Pasujesz tu najlepiej”. Jak zawsze zakręcona, „niegrzeczna”, zmysłowa, zabawna i zaskakująca historia kobiety, która postanawia wywrócić swoje życie do góry nogami.

 

Pewna średnio sławna artystka ogłasza, że zamierza przemierzyć samochodem całe Stany Zjednoczone – od Los Angeles do Nowego Jorku. Jednak trzydzieści minut po wyjeździe z domu, gdzie zostają mąż i dziecko, bohaterka pod wpływem impulsu zjeżdża z autostrady, melduje się w anonimowym motelu i rozpoczyna zupełnie inną, niż planowała, podróż. Jest to powieść drogi i swego rodzaju podróż, tylko bez (zaplanowanych wcześniej) drogi i podróży.

 

Druga powieść Mirandy July potwierdza, jak błyskotliwe i unikatowe jest jej podejście do literatury. Ironia, element komediowy, bezwstydna ciekawość i temat ludzkiej bliskości oraz namacalna wręcz radość z przekraczania granic – „Na czworakach” to historia poszukiwania zupełnie nowego rodzaju wolności przez główną bohaterkę. Jest tu odrobina absurdalnej rozrywki i pełne czułości odkrywanie na nowo życia seksualnego, romantycznego, rodzinnego i domowego. Doświadcza tego wszystkiego artystka, która właśnie skończyła czterdzieści pięć lat i w ramach prezentu dla siebie samej zamierza wreszcie zrobić coś szalonego. Powieść przewyższa wszelkie oczekiwania i wyciąga na wierzch stereotypy myślowe na temat kobiety: autorka nie po raz pierwszy próbuje zmienić nasze przekonania co do tego, jak powinno wyglądać „normalne” życie kobiety. Po raz kolejny July bierze na warsztat coś, co znamy, i zmienia to w rzecz nową, ekscytującą, głęboką i pełną życia.

 

Miranda July wraca po niemal dekadzie i robi to z przytupem. Co się dzieje, gdy ciekawa świata, kreatywna, aktywna seksualnie kobieta znajdzie się w połowie życia i zakwestionuje swoje dotychczasowe wybory?

 

„Poruszające, rubaszne i głęboko ludzkie, genialna rzecz zrodzona w nieustraszonym, otwartym umyśle.”

Emma Cline, autorka powieści „Zaproszona”

 

„Radosny, odważny, oszałamiający majstersztyk jednej z najważniejszych amerykańskich pisarek.”

George Saunders, autor “Lincolna w Bardo”

 

„Bezczelna i niesamowicie poruszająca opowieść o poszukiwaniu wolności przez kobietę.”

„Oprah Daily”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 453

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 56 min

Lektor: Miranda July
Oceny
3,2 (25 ocen)
7
5
5
3
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sandranowicka21

Z braku laku…

Nie wiem co mam napisać, ale ta książka zostawiła mi bardzo niesmaczny posmak. Być może są jeszcze rzeczy, których nie rozumiem, ale to była dla mnie tak zupełnie nierealna historia ubrana w płaszczyk "ej, to takie normalne i codzienne", że poziom mojego zdziwienia aż mnie... zadziwił. Przyznam też szczerze, że odkładałam ją kilka razy i wracałam z nadzieją, że autorka chce dojść do jakiegoś sensu, ale chyba przegapiłam. Książka wzbudziła we mnie bardzo nagatywne emocje - zwłaszcza główna postać i bardzo, ale to bardzo nie chce przyjąć do wiadomości, że tak wygląda perimenopauza. Bohaterka to 45-50 latka, która nagle się budzi i samo to brzmi pięknie i ciekawie, ale ona najwyraźniej budzi się jako bezmyślny nastolatek.
30
niemamslow

Nie polecam

Zaczyna się od rozdziału 28?
20
Listopadska

Nie oderwiesz się od lektury

Specyficzna ale wciąga
00
tuskaroz1

Nie polecam

Co ja właśnie przeczytałam?…
00
Doowa555

Z braku laku…

nie podobała mi sie
00

Popularność




Tytuł oryginału All Fours

Przekład Kaja Gucio

Redakcja Ewa Pawłowska

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Projekt okładki w oparciu o pracę Helen Yentus

Projekt stron tytułowych Tomasz Majewski

ALL FOURS by Miranda July

Copyright © Miranda July, 2024

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Kaja Gucio, 2024

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2024

Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Jean-Francois DEROUBAIX/

Gamma-Rapho/Getty Images

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-971361-8-2 (EPUB); 978-83-971361-8-2 (MOBI)

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2024

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

C Z Ę Ś Ć   P I E R W S Z A
Rozdział 1

Przepraszam, że niepokoję – tak zaczynała się wiadomość, a to przecież takie świetne otwarcie. Niepokój mnie, śmiało! Niepokój, ile chcesz! Całe życie czekałam na to, żeby taka wiadomość mnie zaniepokoiła.

Przepraszam, że niepokoję, ale chyba ktoś z ulicy robił Ci teleobiektywem zdjęcia przez okno, jeśli to jakiś znajomy, to przepraszam za nieporozumienie, jeśli nie, to zapisałem markę/model/numery tego samochodu.

Brian (sąsiad)

– i numer telefonu.

Tak naprawdę nie potrzeba teleobiektywu, bo od frontu mamy ogromne okna bez zasłon. Czasami przed wejściem do domu przystaję i patrzę, jak Harris i Sam niewinnie zajmują się swoimi sprawami. Harris tłumaczy coś Sam albo je podnosi. Ogarnia mnie wtedy wielka czułość do nich. Postaraj się zapamiętać to uczucie – mówię sobie. Z bliska to te same istoty, co widziane z tego miejsca.

Wszyscy od razu wiedzieliśmy, o którego sąsiada Briana chodzi. Tego z FBI. Brian nauczył nas jednego, mianowicie że służba w FBI to żadna tajemnica, w przeciwieństwie do CIA. Nosi kamizelkę (kuloodporną?) z napisem FBI znacznie częściej, niż dyktują okoliczności. To tak, jakby zawodnik Dodgersów podlewał trawnik w drużynowym uniformie. Sąsiedzi przewracaliby oczami: „Koleś, wyluzuj, tak, wiemy, że grasz w Dodgersach”.

Gdy więc tylko odczytałam wiadomość na głos, Harris zaczął się nabijać, że tak, jasne, sąsiad z FBI „przyłapał” kogoś z „teleobiektywem”. Później jednak nic nie zrobił. Był zajęty i uznał, że nie warto się tym przejmować.

– No ale całkiem normalne to chyba nie jest, prawda?

– Ludzie robią teraz zdjęcia wszystkiemu jak leci – odparł, wychodząc z pokoju.

– Myślisz, że powinnam do niego zadzwonić?

Ale Harris mnie nie usłyszał.

– Zadzwonić do kogo? – zapytało Sam.

Stałam z karteczką w ręku, owładnięta tym śmiesznym poczuciem osamotnienia, które dopada człowieka milion razy dziennie w domowym zaciszu. Mogłabym się rozpłakać, ale po co? Przecież nie muszę rozmawiać z mężem o każdej drobnostce, od tego są przyjaciółki. Z Harrisem mamy bardziej formalną relację, jak dwoje dyplomatów, którzy nie są pewni, czy to drugie nie dosypało trucizny do drinka. Wiecznie spragnieni, ale wiecznie pragnący, by to ta druga osoba upiła pierwszy łyk.

– Najpierw ty.

– Nie, ty. Śmiało!

– Nie, proszę, ja poczekam.

Takie chodzenie dookoła siebie na paluszkach może wydawać się stresujące, ale byłam pewna, że to my będziemy się śmiali ostatni. Kiedy wszyscy inni będą mieli już siebie serdecznie dość, my dopiero zaczniemy się docierać i przeżywać miesiąc miodowy. Przypuszczalnie po sześćdziesiątce.

Moja przyjaciółka Cassie mówi „kocham cię” za każdym razem, gdy rozmawia przez telefon ze swoim mężem. Zawsze, gdy to słyszę, robi mi się za nią wstyd.

– Ale ja go naprawdę kocham – odpowiada Cassie.

– Dopiero co mówiłaś, że jesteś nieszczęśliwa i utknęłaś w martwym punkcie.

A ona się śmieje, jakby to wszystko było poza jej kontrolą. Nie oczekuję, że będzie szczera wobec męża, ale niech mi tu przynajmniej nie ściemnia! Związki innych ludzi nigdy nie mają sensu. Kiedyś namówiłam Jordi, moją najlepszą przyjaciółkę, by nagrała zwyczajną rozmowę ze swoją żoną. Jordi jest genialną rzeźbiarką, potrafi przekonująco snuć teorie na dowolny temat, ale wtedy nie odezwała się ani słowem, podczas gdy jej żona rozwodziła się nad idiotyzmami popularnego programu telewizyjnego. Jordi co najwyżej od czasu do czasu mruknęła jakieś pytanie, przeważnie tylko chichotała z tego, co mówiła Mel. Myślałam, że może czuła się skrępowana, ale nie.

– Uwielbiam to, jak pewna siebie jest Mel. Uwielbiam ludzi, którzy mają swoje zdanie. Takich jak ty.

Tak mi to pochlebiło, że od razu przekonałam się do ich relacji.

– Ten serial rzeczywiście nie jest najlepszy – stwierdziłam. – Mel trafiła w sedno.

Znajomi zawsze wspaniałomyślnie udostępniają mi takie drobiazgi – zrzuty ekranu z pieprznymi wiadomościami, maile do swoich matek – bo ja ciągle chcę wiedzieć, jak to jest być inną osobą. Co my wszyscy robiliśmy? Co, do cholery, działo się tutaj, na Ziemi? Oczywiście żaden z tych artefaktów nic tak naprawdę nie znaczył, to trochę jak próba złapania dymu za uchwyt. Za jaki uchwyt?

Odłożyłam liścik od sąsiada na biurko. Ja też byłam zajęta, ale na zmartwienia zawsze znajdę czas. Właściwie to chyba już wcześniej zamartwiałam się, że ktoś użyje teleobiektywu do robienia nam zdjęć, jeszcze zanim dotarła do mnie ta wiadomość. W zasadzie nie tyle się zamartwiałam, ile miałam nadzieję. Liczyłam na to, że tak się dzieje – i tak się działo od moich narodzin – albo coś w tym stylu. Jeśli nie ten typ podglądał mnie przez okno, to Bóg albo moi rodzice, albo moi prawdziwi rodzice, czyli tak naprawdę po prostu moi rodzice, albo prawdziwa ja, czekająca na odpowiedni moment, by przejąć kontrolę. Po prostu – błagam, niech znajdzie się ktoś, komu zależy na mnie na tyle, by nade mną czuwać. Do sąsiada Briana zadzwoniłam dopiero po dwóch dniach, byłam bowiem zajęta rozkoszowaniem się sytuacją, tak jak wtedy, gdy ktoś, w kim się podkochujesz, w końcu odpisze, a ty chcesz przez chwilę nacieszyć się tym, że następny ruch należy do ciebie.

– Dziwnie się dzwoni do kogoś, kto mieszka tuż obok – stwierdziłam. – Mogłam po prostu otworzyć okno.

– Nie ma mnie teraz w domu.

– A, no tak.

Powiedział, że ten mężczyzna zaparkował za rogiem i że nie fotografował żadnych innych budynków.

– Może po prostu podziwiał twój dom – zasugerował Brian.

Nie podobało mi się to. To znaczy, rzeczywiście, dom mamy bardzo ładny, ale bez przesady. Nie unikałam dzwonienia przez ostatnie dwa dni, bo nasz dom jest ładny.

– W zasadzie to jestem trochę osobą publiczną – powiedziałam, siląc się na fałszywą skromność. Fałszywa skromność to jedna z tych rzeczy, które trudno dawkować, zupełnie jak bitą śmietanę w spreju. Odparł, że właśnie ze względu na moją sławę się martwi.

– Dzięki, bardzo dobrze wiedzieć, że masz na wszystko oko.

– Dosłownie na tym polega moja praca – skwitował Brian.

– Racja – odpowiedziałam i oprzytomniałam.

Nie jestem żadną osobistością. Nie zamierzam zagłębiać się w nużące szczegóły tego, czym się zajmuję, ale wyobraź sobie kobietę, która w młodym wieku odniosła sukces na różnych polach zawodowych i dalej konsekwentnie się rozwijała, nieustannie zgłębiając fundamentalne zagadnienia w stanie swoistej ekstatycznej fugi, z pewnością siebie płynącą z przeświadczenia, że nie ma innej drogi – całe jej życie będzie tą jedną rozmową z Bogiem. „Bóg” to chyba niewłaściwe słowo. Chodzi tu raczej o Wszechświat. Podwaliny. Pracuję w garażu zaadaptowanym na gabinet. Jedna noga biurka jest krótsza od pozostałych i od piętnastu lat codziennie zamierzam coś pod nią wsunąć, ale moja praca okazuje się zbyt pilna – nieustannie znajduję się w kluczowym punkcie zwrotnym, wiecznie wszystko lada moment ma się objawić. O piątej muszę świadomie się wyciszyć przed powrotem do domu, jak astronauta Buzz Aldrin szykujący się do rozładowania zmywarki zaraz po powrocie z Księżyca. Nie gadaj o Księżycu – powtarzam sobie. – Zapytaj wszystkich, jak minął im dzień.

Sąsiad Brian zastanawiał się, czy znam kogoś, kto chciałby kupić ciężarówkę.

– Model F sto pięćdziesiąt, rocznik dwa tysiące trzynasty. Przeprowadzam się i pozbywam się większości dobytku.

– O! A dokąd się przeprowadzasz?

– Nie mogę ujawnić następnego miejsca pobytu – oświadczył Brian, a ja przeprosiłam za wścibstwo.

– Zgaduję, że w twoim życiu mnóstwo rzeczy musi pozostać ściśle tajne.

– Tak – odparł łagodnym głosem. – Ale w tej okolicy bardzo mi się podobało. Te wszystkie drzewa i wycie kojotów nocami.

– Też to uwielbiam. Tyle ich tu jest! Z tego, co słychać, pewnie z kilkadziesiąt.

– Więcej.

– Myślisz, że kilkaset?

– Tak.

Umilkliśmy i nie chciałam pierwsza przerywać tej ciszy – wydawało mi się, że on, jako agent FBI, będzie wiedział, kiedy już wystarczy. Ale milczenie trwało i trwało, aż zaczęłam się sama do siebie uśmiechać, lekko się krzywiąc z zakłopotania, i trwało to dalej, aż napięcie minęło i teraz myślałam o tym milczeniu jak o czymś, co robiliśmy razem, trochę jak jam session, później to uczucie się ulotniło, a mnie ogarnął niewytłumaczalny, przytłaczający smutek. Oczy zaszły mi łzami, ciszę ostatecznie przerwało moje pociągnięcie nosem, a Brian zrezygnowanym głosem powtórzył: „Tak”. Potem, jakby nic się nie stało (bo w zasadzie nic się nie stało), wrócił do rozmowy o facecie z teleobiektywem.

– Dla pewności zapisałem jego numer rejestracyjny. Mogę ci go wysłać, gdy wrócę do domu.

– Oczywiście – odparłam. – Świetnie by było.

Wiedziałam, że lepiej nie wspominać Harrisowi o tej rozmowie. Uniósłby tylko brwi i posłałby mi znużony uśmiech. „Co? Nawiązałaś dziwnie intymną relację z nieznajomym? Ty? Jak to możliwe?”.

Poza domem staram się zachować możliwie jak największą kontrolę nad sobą. W domu koncentruję się na zarządzaniu gospodarstwem, żebyśmy mogli cieszyć się spokojnym, zdrowym życiem bez katastrof i chorób. Wiąże się to z ciągłym planowaniem. Na przykład w każdy weekend przygotowuję dla Sam siedem gofrów z dodatkowym jajkiem, które potem przez cały tydzień szybko podgrzewam i mam wysokobiałkowe śniadania. Ale takie planowanie może wydawać się żmudne i pozbawione radości – dlatego staram się zrównoważyć je czymś spontanicznym, jakąś wymyśloną zabawą albo zaskakującym dodatkiem do gofra. Harris twierdzi, że głównie usiłuję wszystko kontrolować. Kto ma rację? My oboje, ale podziwiam staroświecki stoicyzm Harrisa. On nawet ubiera się staromodnie, jak kamieniarz albo jakiś rzemieślnik. Określenie „sól ziemi” doskonale do niego pasuje, mnie zaś nikt by tak nie nazwał. Nie żebym była złą osobą, ale z naszej dwójki jestem zdecydowanie gorsza. Często dosłownie gryzę się w język – trzymam go delikatnie między zębami – i liczę do pięćdziesięciu. Wtedy chęć powiedzenia czegoś niepotrzebnego zwykle mija.

Leżałam w łóżku, gdy Brian przysłał mi wiadomość o samochodzie fotografa.

To było czarne subaru hatchback, numer rejestracyjny 6GPX752.

Dziękuję! – odpisałam.

Nie ma sprawy. Daj mi znać, jeśli będziesz chciała sprawdzić te blachy. Sam nie mogę tego zrobić, ale mogę skontaktować Cię z kimś, kto może. Do Twojej wiadomości: to był mężczyzna, biały albo Azjata, wzrost średni do wysokiego, lekko pucołowaty, z brodą. Był tam około szesnastej w sobotę.

Sobota. Wstałam z łóżka i spojrzałam na kalendarz w komputerze. (Takie rzeczy łatwo zrobić, jeśli nie dzieli się łóżka z mężem. On chrapie, ja mam lekki sen). W sobotę o trzeciej Harris odwiózł Sam do kolegi, więc o czwartej byłam już w pojedynkę. Zgadza się – sumiennie zadzwoniłam do rodziców, ale ich nie zastałam, więc zaczęłam pisać do znajomych w Nowym Jorku o swojej planowanej wizycie – właśnie skończyłam czterdzieści pięć lat i ta podróż miała być prezentem dla samej siebie. Zamierzałam chodzić do teatrów i galerii, zamiast nocować u przyjaciół, miałam zatrzymać się w porządnym hotelu, co normalnie uznałabym za trwonienie pieniędzy, ale otrzymałam niespodziewany przelew – wytwórnia whiskey wykorzystała licencję na slogan, który przed laty wymyśliłam na potrzeby nowej globalnej kampanii reklamowej. Było to zdanie o waleniu konia, ale wyjęte z kontekstu mogło odnosić się również do whiskey. Warte dwadzieścia tysięcy.

Jordi uważała, że powinnam wydać całość na coś nierozsądnego. Whiskey przyszła, whiskey poszła.

– Tak byś zrobiła?

– Nie, ja bym je wydała na odejście z FTC i zajęcie się sztuką na pełny etat. – FTC to agencja reklamowa. Natychmiast zaproponowałam Jordi te pieniądze.

– To stypendium! – powiedziałam.

Ale ona położyła mi ręce na ramionach i spojrzała w oczy.

– Pomyśl. Czego pragniesz najbardziej na świecie? – zapytała i potrząsnęła mną tak, że zaczęłam chichotać.

– Eee... dobrego pomysłu na następny projekt?

– Więc zrób coś całkowicie na odwrót niż zwykle. Postaw na piękno!

Dla rzeźbiarzy piękno to podstawowy temat, a nie błaha zachcianka. Ależ ze mnie szczęściara, prawda? Że mam taką przyjaciółkę?

Zarezerwowałam pokój w Carlyle, a potem w sobotę o czwartej rozesłałam nagie selfie do wszystkich moich nowojorskich znajomych. Regularnie wysyłamy sobie nudesy, wraz ze zdjęciami naszych dzieci i zwierzaków – to po prostu nieodłączny element podtrzymywania kontaktów w dzisiejszych czasach. Przypomniałam sobie, że poprzednio trudno było uzyskać odpowiednie ujęcie, co mnie trochę zaniepokoiło. Kiedyś wykonanie przyzwoitego nudesa nie nastręczało takich trudności. Może jakość światła się zmieniła przez globalne ocieplenie.

Wróciłam do łóżka i napisałam do sąsiada Briana.

Jak się sprawdza blachy? Na wypadek gdybym chciała to zrobić?

Czekając na jego odpowiedź, zaczęłam się dotykać, wyobrażając sobie, jak pulchny brodaty fotograf wali sobie konia w czarnym subaru hatchback, a moje nagie ciało lśni na ekraniku jego aparatu. Doszłam dwa razy, za drugim razem do fantazji o odgłosie klaśnięć, gdy jego brzuch uderza o mój. Wytarłam palce o koszulkę i sprawdziłam telefon.

Zadzwoń do Tima Yoona (323) 555 5151. To emerytowany policjant/detektyw. Za opłatą pewnie sprawdzi numery.

Było już za późno, żeby zadzwonić, więc wysłałam wiadomość i zasnęłam, wyobrażając sobie, jak Tim Yoon sprawdza blachy.

Jak to się wymawia? Yoon jak ćpun? Szedł przez pole ze skrętem w ręku. Yoon jak pion? Szedł ze skrętem i unosił go pionowo do góry. Potem zawrócił, w obu rękach dzierżąc piekarnicze blachy.

– Mam je tak dalej sprawdzać?! – krzyknął Yoon, gdy się zbliżał.

– Tak, nie przestawaj. Możesz je tak sprawdzać w nieskończoność?

– Spróbuję – wysapał, mijając mnie sprintem.

Patrzyłam, jak znika za horyzontem, a potem odwróciłam się i spojrzałam na zachód, czekając, aż okrąży kulę ziemską i pojawi się ponownie.

Minęło wiele miesięcy, zanim Tim Yoon do mnie oddzwonił, a ja w tym czasie zdążyłam już sama ustalić, kim był fotograf.

Rozdział 2

Początkowo planowałam dostać się do Nowego Jorku normalnie, czyli polecieć tam samolotem, ale potem na imprezie wdaliśmy się z Harrisem w dziwną rozmowę z inną parą. Nasza przyjaciółka Sonja powiedziała, że uwielbia jeździć samochodem i żałuje, że nie ma już czasu na takie podróże po kraju. A Harris odparł:

– Cóż, to zrozumiałe.

– Co masz na myśli? – wszyscy chcieliśmy wiedzieć.

Harris tylko wzruszył ramionami i wziął łyk drinka. Niewiele się odzywa na imprezach. Trzyma się z tyłu, niczego od nikogo nie potrzebuje, co naturalnie przyciąga do niego ludzi. Widziałam, jak przemieszcza się z pokoju do pokoju, jakby chciał uciec, ale poruszał się w zwolnionym tempie, przed tłumem, który nieświadomie go ściga.

– Dlaczego to miałoby być zrozumiałe? – zapytała Sonja z uśmiechem.

Nie zamierzała odpuścić. I może właśnie dlatego, że chodziło o nią, czarującą Sonję z akcentem z Auckland i wielkim biustem, Harris nagle wysnuł w pełni ukształtowaną teorię.

– No więc na świecie są ludzie typu Stop i ludzie typu Jazda – zaczął. – Jazdy potrafią utrzymać świadomość i zaangażowanie nawet wówczas, gdy życie staje się nudne. Nie potrzebują aplauzu za byle błahostkę, umieją czerpać radość z głaskania psa albo czasu spędzanego wspólnie z dzieckiem, i to im wystarcza. Taka osoba może przejechać cały kraj samochodem. – Wziął łyk drinka.

Psy to był dla nas gorący temat. Harris i Sam chcieli jednego przygarnąć, ja zaś miałam dość ambiwalentny stosunek do zwierząt w ogóle. Czy mamy całkowitą pewność co do ich udomowienia? Czy w przyszłości nie uznamy tego za rodzaj niewolnictwa? Ale jak się z tego wyplątać teraz, gdy świat jest pełen psów i kotów, które nie potrafią same o siebie zadbać? Wypuszczenie ich na wolność nie byłoby humanitarne. Musiałaby zapaść decyzja grupowa: od takiego a takiego momentu koniec ze zwierzętami domowymi. To dla nich ostatnia runda. Ale tak się nigdy nie stanie, nawet gdyby wszyscy się ze mną zgodzili, a dosłownie nikt tego nie zrobił.

Niechęć do domowych zwierzaków (przy prozwierzęcej postawie!) to jedna z moich najmniej atrakcyjnych cech.

– Z kolei Stopy – mówiąc to, Harris spojrzał na mnie – potrzebują dyskretnego, na pozór niemożliwego zadania, czegoś, co wymaga skupienia i za co mogą zebrać oklaski. Ktoś powie „brawo” po tym, jak uda im się zmieścić samochodem w wyjątkowo ciasnym miejscu. „Niesamowite”. Przez resztę czasu nudzą się i są w gruncie rzeczy... – Popatrzył w sufit, próbując znaleźć odpowiednie słowo. – Rozczarowani. Stop nie przejedzie całego kraju. Ale bywa pomocny w nagłych wypadkach – dodał. – Stopy lubią ratować sytuację.

– Zdecydowanie jestem Stopem – stwierdził mąż Sonji. – Uwielbiam ratować sytuację.

– Chwila, parkowanie ma być emocjonujące? – odezwała się Sonja. – To chyba przeczy logice. Czy jazda samochodem nie byłaby...

– Zastanów się, skarbie, przecież trzeba trafić pod odpowiednim kątem...

– No dobrze, ale czy Jazdy są nudne? Nie chcę być nudną, niezawodną osobą.

– Nie, wcale nie – odparł Harris. – Kierowcom łatwiej jest się dobrze bawić. To nie jest nudne.

– Chcę być Stopem – oznajmiła Sonja, nadąsana.

– Za późno – stwierdził Harris. – Nie możesz się zamienić.

W tym momencie wyłączyłam się z rozmowy. Przekaz dotarł. Harris i Sonja byli zrównoważonymi, spokojnymi osobami, które lubiły głaskać psy i uprawiać seks, kiedy tylko chciały. A ja byłam Stopem. On określał mianem rozczarowania coś, co tak naprawdę było po prostu depresją.

Ostatnio trochę zmarkotniałam, niewiele ze mną zabawy w domu. W przeciwieństwie do Sonji. Obserwowałam ich rozmowę – beczkowaty tors i siwiejące czarne loki jakimś cudem przydawały Harrisowi chłopięcego uroku, nie pamiętałam też, żeby kiedykolwiek wykazywał aż takie ożywienie – chyba ona to z niego wykrzesała. Nie chodziło raczej o zazdrość, bo bycie piątym kołem u wozu to mój żywioł. Czasami Harris nawiązuje nić porozumienia z kelnerką albo kasjerką, a ja natychmiast ustępuję jej miejsca w parze – wewnętrznie odsuwam się na bok i oddaję swoją pozycję drugiej kobiecie, tylko na kilka sekund, dopóki transakcja nie dobiegnie końca.

W salonie tańczyło kilka osób. Na początku kołysałam się dyskretnie, stopniowo nabierałam pewności siebie, a potem dałam się ponieść rytmowi, aż obraz przed oczami całkiem mi się zamazał. Rżnęłam powietrze. Poruszałam wszystkimi kończynami, tworząc w powietrzu całkiem nowe kształty. Spódnicę miałam obcisłą, bluzkę prześwitującą, a szpilki wysokie. Ludzie wokół mnie kiwali głowami i uśmiechali się – nie potrafiłam określić, czy wstydzili się za mnie, czy naprawdę zrobiłam na nich wrażenie. Ojciec gospodarza zmierzył mnie wzrokiem i puścił do mnie oko – był po osiemdziesiątce. Czy teraz tylko takim dziadkom mogłam się podobać? Weszłam głębiej w tłum, zamknęłam oczy i zaczęłam ślizgać się z boku na bok, barkiem do przodu, jakbym chroniła skradziony łup. Dodałam wymachiwanie pięścią, jak w bójce. Dupą z niewiarygodną prędkością kręciłam ósemki, jednocześnie unosząc wyprostowane ręce, jakbym właśnie strzeliła gola. Kiedy w końcu otworzyłam oczy, po drugiej stronie pokoju zobaczyłam Harrisa, który mi się przyglądał. Z jego miny mogłam wywnioskować, że uważa mnie za „niepotrzebnie prowokującą”. A może to tylko projekcja moich rodziców, bo coś takiego powiedziałaby raczej moja mama, ale on zawsze skłaniał się ku tradycjonalizmowi. Na drugiej randce zaczęłam wyjawiać swoje wcześniejsze doświadczenia z peep-show w ten sam sposób, co zawsze, na zasadzie słownego striptizu, dopóki nie zauważyłam, że twarz jakby mu się zamyka. Od razu zmieniłam wymowę historii, narracyjnie zakładając z powrotem ubrania i minimalizując całą sprawę – młodzieńczy błąd! Dawne dzieje!

Teraz przyłożył dwa palce do czoła, a ja z ulgą powtórzyłam gest. Pozdrowiliśmy się takim salutem, kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy, i od tego czasu robiliśmy to w wielu zatłoczonych pomieszczeniach. „O, tu jesteś”. Nie odwrócił wzroku. Między nami poruszali się tańczący, ale on wytrzymał jeszcze przez chwilę, oboje wytrzymaliśmy. Uśmiechnęłam się lekko, lecz tak naprawdę nie chodziło o szczęście, to sięgało głębiej niż ulotne uczucia. W tym momencie cała nasza formalność zniknęła, odsłaniając wzajemne i niezachwiane oddanie, tak czułe, że o mały włos, a rozpłakałabym się na parkiecie. Jasne, jest przystojny, opanowany, mądry, nic by to jednak nie znaczyło bez tej dziwnej, niemal nabożnej wzajemnej lojalności. Teraz oboje wiedzieliśmy, że czas się odwrócić.

Inni ludzie mogliby przejść przez pokój i się pocałować, ale my zdawaliśmy sobie sprawę, że to uczucie zniknie, jeśli zanadto się do siebie zbliżymy. Nasza relacja to swego rodzaju grecka tragedia, lecz nie wszystko zostało opowiedziane.

Zeszłam z parkietu i skierowałam się do łazienki, gdzie umyłam ręce należącym do gospodarza płynem do oczyszczania twarzy. Rzecz jasna, nie było jeszcze za późno na przemianę ze Stopa – wystarczyło do tego prawo jazdy. Wyobrażałam sobie, jak zjawiam się na podjeździe z zakurzonymi oponami, Sam wybiega mi na powitanie, a Harris stoi w drzwiach. Salutuje, ja też, ale tym razem wpadam mu w ramiona, bo wiem, że w końcu dotarłam do domu w taki sposób, jak jeszcze nigdy wcześniej.

Do rana pomysł zdążył się zakorzenić. Po co lecieć do Nowego Jorku, skoro mogłam pojechać samochodem i w końcu zostać taką wyluzowaną, twardo stąpającą po ziemi kobietą, jaką zawsze chciałam być? To mógł być punkt zwrotny w moim życiu. Gdybym miała dożyć dziewięćdziesiątki, oznaczało to, że jestem w połowie drogi. A jeśli potraktować to jako dwa odrębne życia, to znajdowałam się na samym początku tego drugiego. Wyobrażałam sobie coś w rodzaju wyprawy w poszukiwaniu wizji, z jaskinią, klifem, kryształem, a kto wie, może nawet z labiryntem i ze złotym pierścieniem.

– Przejechałam cały kraj – stwierdziła Jordi. – To wcale nie jest takie super.

– Bo wcale nie powinno! Czy medytacja w ciszy jest „super”? Czy ludzie pokonują szlak Pacific Crest, bo jest „super”? A to jeszcze wyższa stawka, bo jeżeli zabłądzę myślami za daleko, to rozbiję się i zginę.

– O Boże, nie mów tak.

– Ale przecież moje myśli wcale nie zabłądzą! Będę całkowicie obecna przez całą drogę tam i z powrotem. Do końca życia będę opowiadała ludziom o tej podróży, którą odbyłam w wieku czterdziestu pięciu lat. Bo to wtedy w końcu nauczyłam się być sobą.

Przy Jordi naturalnie zawsze byłam sobą, a ona wiedziała, że w domu też się starałam. Przez cały czas.

Harris znalazł starą rozkładaną mapę Stanów Zjednoczonych i wodził po niej palcem.

– Jeśli wybierzesz południową trasę, możesz przejechać przez Nowy Meksyk i przenocować w Las Cruces.

Trzymałam w ręku plastikową szczotkę do włosów i próbowałam skupić się na czerwonych i niebieskich zawijasach na mapie, ale wzrok mi się od nich odbijał.

– A nie mogę po prostu wpisać Nowego Jorku w Google Maps?

– Ale są różne drogi. Różne trasy.

Powiedział, że powinnam zaplanować dodatkowy tydzień wolnego, żeby dojazd nie zabrał mi czasu przeznaczonego na Nowy Jork.

– Naprawdę? To ponad dwa tygodnie bez was. – Jeszcze nigdy nie rozstawałam się z Sam na tak długo. Za każdym razem, gdy przebiegało obok nas, próbowałam podać mu szczotkę do włosów. W wieku siedmiu lat można chyba samodzielnie zająć się własnymi potarganymi włosami.

– Nie chcesz przecież spędzić tygodnia w trasie, a potem po prostu zawrócić i jechać do domu. Naprawdę potrzebujesz trzech tygodni, żeby ci się to opłaciło.

– Trzy tygodnie? Nie, to zdecydowanie za długo. – Harris był wspaniałomyślny, ponieważ ostatnio to głównie ja wzięłam na barki trudy rodzicielstwa, podczas gdy on zajmował się dwudziestosiedmioletnią podopieczną Caro. Czy podopieczna to właściwe słowo? Debiutantką czy jak to tam zwał. Harris to producent muzyczny, co jest idealnym rozwiązaniem – nie rywalizujemy ze sobą, ale on wie, czego potrzebuje artystyczna dusza. Na początku nazywałam ją Caroline; Caro wydawało mi się zbyt intymne, jak pieszczotliwe przezwisko.

(„Tylko w prasie nazywają ją Caroline” – powiedział Harris).

(„W porządku, nie mam nic przeciwko temu, żeby być jak prasa”).

Ale nie chodziło tylko o to, że był mi winien opiekę nad dzieckiem. Harris nie ma sprzecznych oczekiwań wobec sfery domowej. Ja też nie miałam, dopóki nie zostaliśmy rodzicami. Wcześniej byliśmy z Harrisem po prostu dwojgiem pracoholików, w miarę równych sobie. Bez dziecka mogłam bagatelizować przejawy seksizmu w swojej epoce, podczas gdy macierzyństwo zetknęło mnie z nimi twarzą w twarz. Ukryte uprzedzenia, zinternalizowane przez nas oboje, nagle ujawniły się w rodzicielstwie. Teraz nie ulegało wątpliwości, że Harris był jawnie nagradzany za wszystko, co robił, podczas gdy mnie za to samo po cichu piętnowano. Nie było sposobu, by się temu przeciwstawić, nie mogłam wskazać palcem żadnej konkretnej osoby, bo to płynęło zewsząd. Nawet gdy chodziłam po własnym domu, miałam wrażenie, że prześladuje mnie poczucie winy za każdy najmniejszy uczynek, który zrobiłam lub którego nie zrobiłam. Harris nie dostrzegał tego prześladowania, i to było najgorsze: mieszkać z kimś, kto właściwie mi nie wierzył i miał naprawdę dość udawania, że współczuje – bo inaczej wyjdzie na tego złego! I to we własnym domu! Bardzo go to denerwowało. I jak strasznie mnie irytowało bycie żoną, a nie innymi kobietami, które mogą rozkoszować się tym, jaki był wspaniały. Ile bólu nam obojgu to przysparzało, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że byliśmy nowoczesnymi, kreatywnymi osobami, przyzwyczajonymi do snucia marzeń o przyszłości. Ale dziecko istnieje tylko w teraźniejszości – historycznej, geograficznej i ekonomicznej. Z dzieckiem nie można już zgrywać cwaniaka i kokietować kapitalizmu – pieniądze to czas, czas to wszystko. Mogliśmy to z łatwością ominąć, gdybyśmy nie zostali rodzicami, tak naprawdę nigdy nie musiało do tego dojść. Z drugiej strony, czasami dobrze jest, gdy sytuacja przybiera nieoczekiwany obrót. Aż w końcu, pewnego dnia: bum.

Harris zaznaczył trasę na mapie zakreślaczem i powiedział, że zawsze mogę później zostać kilka dni dłużej.

– To właśnie jest najlepsze w jeździe samochodem: można podejmować decyzje na bieżąco.

Mógł wykazać się taką wielkodusznością z powodów, które przed chwilą wyjaśniłam. Ale nie ja! Zawsze chciałam, żeby wrócił na czas – przedłużone delegacje, ferie szkolne, dziecko zbyt chore, by pójść do szkoły – te rzeczy przyprawiają o dreszcze pracujące matki, które już na starcie mają ograniczoną swobodę. Niemniej uwielbiałam w Harrisie to, że zawsze zachęcał mnie, bym została gdzieś dłużej i dobrze się bawiła. Przypomniałam mu, że i tak muszę wrócić przed piętnastym.

– Oczywiście – odparł (oczywiście).

Wszyscy wiedzieli, że piętnastego mam się spotkać z Arkandą. Tak naprawdę nazywa się zupełnie inaczej. To światowej sławy gwiazda pop, z pewnością ją znasz. Nie tylko sławna, ale powszechnie uwielbiana. Jakiś czas temu jej przedstawiciele skontaktowali się z moją menedżerką Lizą. Arkanda chciała spotkać się ze mną w Malibu pod koniec kwietnia, by omówić potencjalny projekt, do dwudziestego kwietnia mieli nam podać szczegóły. Wszyscy moi znajomi byli zaskoczeni takim obrotem sprawy, niemal nazbyt zaskoczeni. „Dlaczego Arkanda chce z tobą pracować?” – zastanawiali się na głos. Kiedy zasugerowałam, że być może ma to coś wspólnego z moją twórczością, usłyszałam coś w stylu: „No tak, kto wie, może tak być”.

Popularność Arkandy poprzesuwała całą skalę tak, że moje osiągnięcia nie liczyły się bardziej niż osiągnięcia Cassie, która była graficzką w firmie produkującej pikantne sosy, czy Destiny, która administrowała otrzymanym w spadku apartamentowcem. Wybierając mnie, Arkanda wybrała jednocześnie moich znajomych – wszyscy wyczekiwali końca kwietnia. Potencjalny projekt. Oczywiście mogło się okazać, że to nic takiego, jakiś esej albo wywiad z nią. Nawet wyreżyserowanie teledysku nie zmieniłoby mojego życia, choć oczywiście z chęcią bym się tego podjęła, ależ byłaby to frajda! Ale gdybyśmy naprawdę współpracowały, spędzały razem czas, tworzyły wspólny świat – album, teksty, teledyski, oprawę graficzną – całkowite twórcze zespolenie umysłów, którego rezultaty następnie wkroczyłyby do kultury na skalę, jakiej nigdy nie osiągnęłabym sama... Wykosztowałam się na nową bluzkę: jedwabną z głębokim dekoltem w serek. Dziewiętnastego jej ludzie zadzwonili, prosząc o przeniesienie spotkania na początek czerwca, potem na jesień, jeszcze później na okolice Nowego Roku, i tak w kółko. Kiedy już zaczynaliśmy ze znajomymi tracić nadzieję, wyznaczono nam nową datę, piętnastego, znów w Malibu, w restauracji Geoffrey’s, a do tego coś, o czym nigdy wcześniej nie było mowy: godzinę. O trzeciej po południu.

– A jeśli zepsuje mi się samochód?

– Tak czy inaczej, dotrzesz do Malibu przed piętnastą – stwierdził Harris. Nie trzeba dodawać, że gdyby Arkanda chciała ze mną współpracować, dostosowalibyśmy swoje życie do jej wymagań. Nawet Harris jest fanem Arkandy, i to wcale nie ironicznie. Dałby się pokroić za to, żeby zająć się produkcją jednej z jej piosenek (więc jej decyzja o tym, żeby wybrać mnie, tym większą sprawiła mi przyjemność). Może oboje blefowaliśmy, wiedząc, że w końcu się wycofam i polecę samolotem.

– Nie martwisz się o moje bezpieczeństwo? – zapytałam.

– Właśnie dlatego pomagam ci wybrać trasę – powiedział Harris ze wzrokiem wbitym w ekran komputera. – Są różne miejsca na nocleg, lepsze i gorsze. – Czytał na Reddicie wątek o miastach i hotelach przyjaznych LGBTQ, bo wyszedł z założenia, że będą bezpieczniejsze dla samotnie podróżującej kobiety. Wierzył jednak, że ta podróż wyjdzie mi na dobre, poprawi mi samopoczucie i że nic mi się nie stanie. Kiedy wychodzę, Harris zawsze mówi: „Baw się dobrze!”. Na początku myślałam, że w związku z tym tak naprawdę mu na mnie nie zależy, skoro najwyraźniej nie obawia się o moje bezpieczeństwo.

Mój tata zawsze dawał mamie wiele przestróg, podkreślając, jak gruntownie niezdolna jest do wszystkiego, co zamierzała zrobić. Robił to dla jej własnego bezpieczeństwa, żeby nie straciła czujności, zwiększał jej szanse na przetrwanie, ponieważ w każdej chwili wszystko może się zdarzyć, nawet w domu. Na przykład jego matka, moja babcia Esther, wyskoczyła z okna swojego nowojorskiego mieszkania, gdy miała pięćdziesiąt pięć lat. Bez żadnego ostrzeżenia, poza tym, że ostatnio opłakiwała siwiejące włosy.

– Nie mogła znieść tego, jak wygląda – powtarzał tata zawsze tym samym, pełnym niedowierzania tonem. – Kto się zabija z tak płytkiego powodu? A włosy i tak miała kruczoczarne, ani jednego siwego!

Pewnie je farbowała – myślę za każdym razem, ale nie mówię tego, bo nie chcę, by tata podejrzewał, że sama farbuję włosy albo że jestem taka jak ona. Harris wydrukował mapę trasy, którą mi polecał.

– Po co mi to, skoro mam telefon? – zapytałam, wpatrując się w linię biegnącą przez górną połowę Stanów Zjednoczonych.

– A co, jeśli telefon ci padnie?

Przypięłam mapę nad biurkiem w garażu, obok kartki od sąsiada. Gdyby fotograf wrócił, gdy będę przemierzała kraj, nie zdoła mnie znaleźć swoim długim obiektywem. Będzie musiał się zadowolić starymi zdjęciami.

[...]

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Na czworakach to siedemdziesiąta dziewiąta książka

Wydawnictwa Pauza.

Wcześniej ukazały się:

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Édouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Édouard Louis

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson

Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry

Ta druga – Therese Bohman

Dorośli – Marie Aubert

Turbulencje – David Szalay

Nikolski – Nicolas Dickner

Fauna Północy – Andrea Lundgren

Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård

Pełnia miłości – Sigrid Nunez

Przejście – Pajtim Statovci

Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros

Dziennik upadku – Michel Laub

2021

Halibut na Księżycu – David Vann

Zabierz mnie do domu – Marie Aubert

Utonęła – Therese Bohman

Koniec dnia – Bill Clegg

Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez

Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh

Ostatnie stadium – Nina Lykke

Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell

Wyznanie – Domenico Starnone

Za otrzymane łaski – Valeria Parrella

Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg

Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis

Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli

2022

Komodo – David Vann

Londyn – David Szalay

Wyspa kobiet – Lauren Groff

Wizyta – Katharina Volckmer

Ostatni wywiad – Eshkol Nevo

Strega – Johanne Lykke Holm

Intymności – Lucy Caldwell

Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride

Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride

Dla Rouenny – Sigrid Nunez

Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis

2023

Odmawiam myślenia – Lotta Elstad

Elmet – Fiona Mozley

Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz

Urugwajka – Pedro Mairal

Andromeda – Therese Bohman

2023

Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li

Wcale nie jestem taka – Marie Aubert

Fatum i furia – Lauren Groff

Nędza – Andrzej Tichý

Długa odpowiedź – Anna Hogeland

W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel

Zmiana – Édouard Louis

Dostatek – Jakob Guanzon

Lapvona – Ottessa Moshfegh

Ptaki – Samanta Schweblin

2024

Słabsi – Sigrid Nunez

Eileen – Ottessa Moshfegh

Ostatni dzień na Ziemi – David Vann

Szczegóły – Ia Genberg

Fuga – Lauren Groff

Miałam tak wiele – Trude Marstein

Soho – Fiona Mozley

Zaproszona – Emma Cline

System – Amanda Svensson

Niewidzialni – Pajtim Statovci

Psychiatrzy i masażyści – Arnon Grunberg