Pierwszy bandzior - Miranda July - ebook + audiobook + książka

Pierwszy bandzior ebook i audiobook

Miranda July

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdy szefowie proszą Cheryl o udzielenie gościny ich córce Clee, poukładany świat kobiety zaczyna się chwiać w posadach. Z czasem okazuje się jednak, że właśnie Clee – młoda, samolubna, przekonana o swojej doskonałości, piękna i leniwa blondynka – wniesie do hermetycznego życia Cheryl to wszystko, czego potrzebowała i ciągle poszukiwała.
 
Miranda July opowiada historię znerwicowanej, przytłoczonej codziennością czterdziestotrzyletniej kobiety. Wiecznie zestresowana Cheryl mieszka sama, walczy z natręctwami, ale także z humorystycznymi przypadłościami. To bohaterka, w której każda z nas odnajdzie część samej siebie i będzie się zżymać, że można być tak strasznie dziwną, a jednocześnie ujmującą osobą.
 
Czy rzeczywiście "życie składa się głównie z rezygnowania z rzeczy, których się pragnie"? A co, jeśli zaczniemy robić wreszcie to, co chcemy nawet, jeśli ceną będzie nieznany finał? Pierwszy bandzior to dla mnie opowieść o ryzyku, bardziej przerażającym niż granie na giełdzie czy skok na bungee. O ryzyku życia mimo wszystko.
– Sylwia Chutnik
 
Na początku myślałam, że Pierwszy bandzior opowiada o upokarzającym przymusie wcielania się w uwierające stereotypy, ale Miranda July stawia o wiele trudniejsze pytanie: co się dzieje, kiedy przymusu nie ma, a udawanie wyzwala? Zaskakująca książka, o której zamierzam bezlitośnie dyskutować ze znajomymi przez co najmniej pół roku.
– Olga Wróbel, Kurzojady
 
Twórczość July przypomina, że nieodzownym narzędziem w opowiadaniu historii jest głos. W tym wypadku jest on inteligentny, zabawny, pokręcony, odsłonięty, ludzki i pocieszający: oszałamiająca ludzka świadomość, która przemawia szczerze, czule i bezpośrednio do czytelnika. Jeśli kiedykolwiek zwątpię w moc języka i inteligencji, wystarczy lektura kilku wersów z July, żebym odzyskał wiarę.
– George Saunders
 
Cheryl Glickman, główna bohaterka niezapomnianej powieści Mirandy July, to jedna z najoryginalniejszych, najbardziej dezorientujących i dziwnie sympatycznych postaci we współczesnej prozie. To ona jest narratorką tego intymnego eposu: historii, którą otwiera obraz kruchej, zdziwaczałej samotniczki, a która przechodzi w dogłębnie poruszającą opowieść o nietradycyjnej miłości i poświęceniu. Nie sposób oderwać się od tej książki. Potwierdza ona, że July jest pierwszorzędną powieściopisarką.
– Dave Eggers
 
W swoich opowiadaniach i w tej debiutanckiej powieści Miranda July stworzyła niemalże nowy gatunek literacki. Tak jak science fiction rozważa temat nowych technologii w ludzkim życiu, tak July wyobraża sobie nowe, nieopisane nigdy wcześniej emocje. Gniew jest erotyczny. Przyjemność przypomina strach. Seks rozsadza wszystko wokół nas, a jednak nie możemy przestać go uprawiać. Pierwszy raz od czasów Davida Fostera Wallace’a ktoś w tak zabawny sposób oddaje żałosne przygody nieporadnych istot ludzkich, którymi udajemy, że nie jesteśmy.
– Mark Costello
 
Bardzo zabawna […]. Powieść zburzyła moje oczekiwania i okazała się niepodobna do niczego, co kiedykolwiek czytałam […]. Prześmieszna […]. Podobnie jak wielu z nas, July śni na jawie bez opamiętania. Inaczej jednak niż większość potrafi te sny niesamowicie wykorzystać […]. Z wyjątkową wprawą szkicuje wymyślne kontury seksualności […]. Nie poszukuje doskonałości: uwielbia ostre krawędzie emocji, lubi, żeby wszystko i wszyscy byli trochę wymiętoleni. Mówi, że w życiu nic nie jest jedwabiste, że to z przeszkód i fakapów płynie radość […]. Pierwszy bandzior to inteligentny, pełen ironii towarzysz. Ciepła powieść, w której bije prawdziwe serce. Książka boleśnie żywa.
– Lauren Groff, fragment recenzji dla „The New York Times Book Review”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 31 min

Lektor: Aneta Todorczuk
Oceny
3,8 (99 ocen)
35
34
12
12
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anndr
(edytowany)

Z braku laku…

Neurotyczno-pornograficzno-queerowa ballada z domieszką pedofilii i nieleczoną grzybicą śmierdzących stóp w tle...."tylko dzieci, tylko dzieci, tylko dzieci, tylko dzieci żal". Dla koneserów.
10
AsiaKsiazkozerca

Nie oderwiesz się od lektury

no, trudno się oderwać :D
00
biel_a

Dobrze spędzony czas

Dziwna, przepełniona absurdami, ale było to ciekawe doświadczenie czytelnicze.
00

Popularność




Tytuł oryginału The First Bad Man

Przekład Łukasz Buchalski

Redakcja Kamila Buchalska

Korekta Marcin Grabski, Grzegorz Krzymianowski

Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski

Copyright © Miranda July, 2015. All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Łukasz Buchalski, 2018

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2018

Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Jean-Francois DEROUBAIX/

Gamma-Rapho/Getty Images

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-949414-3-7

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2018

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151,

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Rozdział pierwszy

Jechałam do lekarza tak, jakbym była gwiazdą filmu oglądanego przez Phillipa: opuszczone szyby, rozwiane włosy, tylko jedna dłoń na kierownicy. Kiedy stawałam na czerwonym świetle, cały czas tajemniczo patrzyłam przed siebie. „Kto to? – mogliby zastanawiać się ludzie. – Kim jest ta kobieta w średnim wieku za kierownicą niebieskiej hondy?”. Niespiesznie przeszłam podziemnym parkingiem do windy, następnie wcisnęłam „12” palcem wyluzowanym i głodnym rozrywki. Po takim palcu widać, że jest gotowy na wszystko. Gdy tylko zamknęły się drzwi, obejrzałam się w lustrze na suficie i przećwiczyłam minę, jaką mogłabym zrobić z okazji spotkania się z Phillipem w poczekalni. Wyglądałabym na zaskoczoną, ale bez przesady. A on nie siedziałby na suficie, więc nie musiałabym zadzierać głowy. Ćwiczyłam ten wyraz twarzy przez całą długość korytarza. „O! O, cześć!”. A oto i drzwi.

DR JENS BROYARD

CHROMOTERAPIA

Otworzyłam je zamaszystym ruchem.

Phillipa brak.

Minęła chwila, nim doszłam do siebie. Chciałam odwrócić się na pięcie i jechać do domu – ale wtedy nie mogłabym zadzwonić i podziękować mu za polecenie lekarza. Recepcjonistka wręczyła mi podkładkę z przypiętym formularzem dla nowych pacjentów, a ja usiadłam z nim w wyściełanym fotelu. Nie było rubryki OSOBA POLECAJĄCA, więc napisałam po prostu: „Przysłał mnie Phillip Bettelheim” na górze strony.

– Nie twierdzę, że to najlepszy specjalista na świecie – powiedział Phillip na zbiórce charytatywnej Open Palm. Miał na sobie pasujący do jego brody szary kaszmirowy sweter. – W Zurychu jest co najmniej tak samo dobry lekarz od kolorów. Ale Jens jest najlepszy w Los Angeles, a już na pewno w zachodniej części. Wyleczył mnie z grzybicy.

Tu podniósł i opuścił stopę, zanim zdążyłam ją powąchać.

– Większą część roku spędza w Amsterdamie, dlatego w kwestii tutejszych pacjentów jest wybredny. Powiedz, że przysłał cię Phil Bettelheim. – Zapisał numer na serwetce i zaczął się oddalać w rytmie samby.

– Przysłał mnie Phil Bettelheim.

– Dokładnie tak! – krzyknął przez ramię. Resztę nocy spędził na parkiecie.

Gapiłam się na recepcjonistkę – znała Phillipa. Możliwe, że właśnie wyszedł albo w tej chwili był u lekarza. Nie wzięłam tego pod uwagę. Odgarnęłam włosy za uszy i wpatrywałam się w drzwi gabinetu. Po minucie wyszła z niego smukła kobieta z małym chłopcem. Dziecko huśtało kryształem na sznurku. Sprawdziłam, czy nie ma między nami więzi większej niż między nim i jego matką. Nie było.

Doktor Broyard miał skandynawskie rysy i nosił maleńkie osądzające okulary. Gdy on czytał mój formularz, ja siadłam na mięsistej skórzanej sofie naprzeciwko papierowego ekranu w stylu japońskim. Nie wypatrzyłam żadnych różdżek ani szklanych kul, ale szykowałam się na coś w tym stylu. Skoro Phillip wierzył w działanie chromoterapii, mnie to wystarczało. Doktor Broyard zsunął okulary.

– A więc. Globus hystericus.

Zaczęłam wyjaśniać, co to, lecz mi przerwał:

– Jestem lekarzem.

– Przepraszam. – Ale czy prawdziwy lekarz mówiłby: „Jestem lekarzem”?

Spokojnie przyjrzał się moim policzkom, jednocześnie dźgając czerwonym długopisem kartkę. Była na niej twarz, zupełnie bez wyrazu, podpisana CHERYL GLICKMAN.

– A te kropki to...

– Pani trądzik.

Kobieta na papierze miała duże, okrągłe oczy, tymczasem moje zupełnie znikają, kiedy się uśmiecham. A mój nos jest bardziej kartoflany. W dodatku przestrzenie  m i ę d z y  poszczególnymi elementami mojej twarzy zachowują idealne proporcje. Jak dotąd nikt tego nie zauważył. I jeszcze moje uszy: kochane muszelki. Zaczesuję włosy do tyłu, a do pomieszczeń, w których są ludzie, próbuję wchodzić bokiem – ucho najpierw. Na gardle papierowego portretu lekarz narysował kółko, które dokładnie zakreskował.

– Jak długo cierpi pani na globus?

– Około trzydziestu lat, z przerwami. Trzydzieści, może czterdzieści lat.

– Leczyła się pani na to kiedykolwiek?

– Starałam się o skierowanie na zabieg.

– Zabieg.

– Wycięcia guli.

– Wie pani, że to nie jest prawdziwa gula.

– Tak mówią.

– Zwykle zaleca się psychoterapię.

– Wiem. – Nie wyjaśniłam, że jestem singielką. Terapia jest dla par. Podobnie jak Boże Narodzenie i kemping. I kemping na plaży. Doktor Broyard wysunął głośno szufladę pełną małych szklanych buteleczek i wybrał tę z napisem CZERWIEŃ. Zerknęłam na przejrzystą ciecz w środku. Bardzo kojarzyła mi się z wodą.

– To  e s e n c j a  czerwieni – powiedział szorstko. Wyczuwał mój sceptycyzm. – Czerwień jest energią, która tylko w surowej formie nabiera koloru. Weźmie pani trzydzieści mililitrów teraz, następnie co rano przed oddaniem moczu.

Połknęłam pipetę płynu.

– Dlaczego przed oddaniem moczu?

– Zanim pani wstanie i zacznie się ruszać. Ruch podnosi podstawową temperaturę ciała.

Zastanowiłam się nad tym. A co, gdyby ktoś się obudził i natychmiast zaczął uprawiać seks, przed pójściem do ubikacji? To też musiałoby podnieść temperaturę. Gdybym była zaraz po trzydziestce, a nie zaraz po czterdziestce, czy powiedziałby: „przed oddaniem moczu  l u b   s t o s u n k i e m”? Na tym właśnie polega problem z mężczyznami w moim wieku: jakimś cudem jestem od nich starsza. Phillip jest po sześćdziesiątce, więc pewnie myśli o mnie jako o młodszej kobiecie, prawie dziewczynie. Nie żeby teraz o mnie myślał – na razie jestem zwykłą pracownicą Open Palm. Ale to się może zmienić w okamgnieniu. Mogło się zmienić już dzisiaj, w poczekalni. Nadal by mogło, gdybym do niego zadzwoniła. Doktor Broyard wręczył mi formularz.

– Proszę to oddać Ruthie w recepcji. Zaplanowałem pani wizytę kontrolną, ale jeśli przedtem globus się pogorszy, proszę rozważyć wizytę u psychologa.

– Dostanę taki kryształek? – Wskazałam wiszący na oknie pęk świecidełek.

– Kroplę słońca? Następnym razem.

Recepcjonistka kserowała moją kartę ubezpieczeniową, jednocześnie tłumacząc, że ubezpieczenie zdrowotne nie obejmuje chromoterapii.

– Następny wolny termin wypada dziewiętnastego czerwca. Woli pani rano czy po południu? – Jej siwe włosy do pasa były odrażające. Moje też są siwe, ale zadbane.

– Nie wiem... Rano? – Był dopiero luty. W czerwcu Phillip i ja mogliśmy już być parą i chodzić do doktora Broyarda, trzymając się za ręce. – Nie ma czegoś wcześniej?

– Doktor przyjmuje w tym gabinecie tylko trzy razy do roku.

Rozejrzałam się po poczekalni.

– A kto będzie podlewał roślinkę? – Nachyliłam się i wetknęłam palec w ziemię wokół paproci. Była mokra.

– Inny lekarz, który tu pracuje. – Puknęła w podstawkę z akrylowego szła, na której leżały dwa zestawy wizytówek: pierwsze należały do doktora Broyarda, na pozostałych widniało: DR TIBBETS, LICENCJONOWANY KLINICZNY PRACOWNIK SOCJALNY. Spróbowałam wziąć po jednej bez pomocy zabrudzonego palca.

– Pasuje pani dziewiąta czterdzieści pięć? – zapytała recepcjonistka i wyciągnęła w moją stronę pudełko chusteczek higienicznych.

Pobiegłam przez parking, trzymając oburącz telefon. Gdy tylko zamknęłam drzwi samochodu i włączyłam klimatyzację, wystukałam pierwsze dziewięć cyfr numeru Phillipa. Zatrzymałam się na chwilę. Nigdy przedtem do niego nie dzwoniłam. Przez ostatnie sześć lat to zawsze on dzwonił do mnie, i to nigdy prywatnie, lecz zawsze jako członek zarządu Open Palm. Może to nie był dobry pomysł. Ale Suzanne uważałaby inaczej. To ona poderwała Carla. Suzanne i Carl byli moimi szefami.

– Jeśli coś do niego czujesz, to się tego nie wstydź – powiedziała kiedyś.

– To znaczy, na przykład co mam zrobić?

– Rozkręć go trochę.

Odczekałam cztery dni, żeby nie pytać o wszystko naraz, i poprosiłam o przykład tego rozkręcania. Długo mi się przyglądała, po czym wyciągnęła ze śmietnika kopertę i narysowała na niej gruszkę.

– Tak wygląda twoje ciało. Widzisz? Maleńkie u góry i niezbyt maleńkie na dole. – Następnie wyjaśniła mi iluzję, jaką tworzy noszenie ciemnych barw na dole i jasnych na górze. Gdy widzę tę kombinację kolorów u innych kobiet, sprawdzam, czy też są gruszkami, i zawsze się okazuje, że są. Dwie gruszki nie mogą się nawzajem zmylić.

Pod rysunkiem zapisała mi numer kogoś, kto według niej byłby dla mnie lepszy niż Phillip: rozwiedzionego alkoholika z dziećmi, który nazywał się Mark Kwon. Zabrał mnie na kolację do chińskiej kawiarni przy Beverly Boulevard. Kiedy nic z tego nie wyszło, Suzanne zapytała, czy właściwie podchodzę do sprawy:

– Może nie chodzi o Marka? Może wolisz kobiety?

Ludzie myślą tak czasem ze względu na moją fryzurę: noszę krótkie włosy. Oraz buty, w których rzeczywiście da się chodzić: rockporty lub czyste tenisówki, nie żadne tam ozdóbki na obcasie. Ale czy kobiecie homoseksualnej waliłoby serce na widok sześćdziesięciopięciolatka w szarym swetrze? Kilka lat temu Mark Kwon ponownie się ożenił – Suzanne uznała za istotne, by mi o tym donieść. Wcisnęłam ostatnią cyfrę w numerze Phillipa.

– Halo? – Wydawało się, że był zaspany.

– Cześć, tu Cheryl.

– Hm?

– Z Open Palm.

– Ach, cześć, cześć! Wspaniała zbiórka charytatywna, świetnie się bawiłem. Jak mogę ci pomóc, Cheryl?

– Chciałam ci tylko powiedzieć, że byłam u doktora Broyarda. – Długa pauza. – Od chromoterapii.

– U Jensa! Świetny, prawda?

Odpowiedziałam, że fenomenalny.

Taki miałam plan: użyć tego samego słowa, którym on opisał mój naszyjnik podczas zbiórki. Podniósł z mojej piersi ciężkie paciorki i stwierdził:

– Jest fenomenalny. Gdzie kupiłaś?

A ja na to:

– U sprzedawcy na targu.

Wtedy przyciągnął mnie do siebie za paciorki i powiedział:

– Podoba mi się, praktyczny.

Osoba z zewnątrz, na przykład Nakako od pisania grantów, mogłaby pomyśleć, że to poniżające. Ale ja wiedziałam, że to żartobliwe poniżanie: wyśmiewał się w ten sposób z mężczyzn, którzy robią takie rzeczy. Postępował tak od lat, na przykład raz na posiedzeniu zarządu stwierdził, że moja bluzka była niedopięta z tyłu, i rozpiął ją ze śmiechem. Też się zaśmiałam i natychmiast zasunęłam zamek. Chodziło o przekaz: „Wyobrażasz sobie, że ludzie naprawdę stosują takie tandetne zagrywki?”. Ale był w tym jeszcze jeden poziom, ponieważ udawanie prostaków działało w pewnym sensie wyzwalająco, tak samo jak naśladowanie dziecka czy wariata. To zachowanie zarezerwowane dla bliskich, którzy wiedzą, jak dobrzy i kompetentni jesteśmy naprawdę. Po tym, jak puścił mój naszyjnik, miał krótki napad kaszlu – stąd przeszliśmy do rozmowy o moim globusie i koloroterapii.

Słowo „fenomenalny” nie wywołało reakcji: Phillip stwierdził, że doktor Broyard jest drogi, lecz wart swojej ceny, a potem jego głos zaczął zmierzać w kierunku grzecznego pożegnania:

– Cóż, zobaczymy się pewnie jutro na posiedzeniu za... – Zanim powiedział „rządu”, wcięłam się:

– Wal śmiało, gdyby coś się działo!

– Co proszę?

– Możesz na mnie liczyć. Wal do mnie śmiało, gdyby coś się działo.

Cóż za cisza. Olbrzymie katedry z kopułami nigdy nie mieściły w sobie tyle pustki. Odchrząknął. Echo odbiło się od ścian katedry, spłoszyło gołębie.

– Cheryl?

– Tak?

– Chyba muszę kończyć.

Nie odpowiedziałam. Rozłączy się po moim trupie.

– Do widzenia – powiedział, a chwilę później odłożył słuchawkę.

Wsadziłam telefon do torebki. Gdyby czerwień już działała, czułabym teraz wspaniałe ukłucie, jakby milion maleńkich szpilek wbijało mi się w nos i oczy, wywołując gigantyczną słoną falę, a wstyd uchodziłby ze mnie wraz ze spływającymi do rynsztoku łzami. Płacz wspiął się do mojego gardła, aż spuchło, ale zamiast wytrysnąć ku górze, zwinął się na miejscu w wojowniczą kulę. Globus hystericus.

Coś nagle uderzyło w mój samochód. Podskoczyłam. To tylko drzwi od sąsiedniego auta: jakaś kobieta próbowała posadzić dziecko w foteliku. Złapałam się za gardło i pochyliłam, by się temu przyjrzeć, ale włosy kobiety zasłaniały twarz maleństwa, więc nie mogłam stwierdzić, czy to jedno z tych, które uważam za swoje. Nie w sensie biologicznym, po prostu jakoś mi... pokrewne. Nazywam je Kubelko Bondy. Wystarczy mi sekunda, żeby sprawdzić – przez większość czasu nawet nie wiem, że to robię, i nagle już po wszystkim.

[...]

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku na Saskiej Kępie

w Warszawie. Zrodziło się z pasji – do czytania i dobrej

prozy zagranicznej. Pauza będzie specjalizować się w literaturze

z wyższej półki, która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki z całego świata,

ale też mocne debiuty literackie. Pierwszy bandzior

to druga książka Wydawnictwa Pauza.