Na drodze prawdy - Agnieszka Borys - ebook + audiobook + książka

Na drodze prawdy ebook

Agnieszka Borys

3,0

Opis

Nie każda droga jest prosta – najtrudniej pozostać wiernym temu, co czyni z nas dobrego człowieka.

Młody ksiądz Marek kocha Boga, ludzi i bycie duszpasterzem. Jest silny w swej wierze oraz ufny w ideały, gotów w pełni oddać się boskim nakazom. Nie podobają mu się natomiast niektóre z tych ustanowionych przez Kościół, chce mówić głośno o złych wyborach kapłanów i decyzjach biskupów, a nawet Watykanu. Wierzy w ideę życia w ubóstwie, aktywne kapłaństwo; stara się postępować w zgodzie z wiarą, przykazaniami, sumieniem i moralnością. Kiedy w parafii, w której zostaje proboszczem, dochodzi do strasznych wydarzeń, Marek nie zamierza podporządkować się naciskom. Jednak prawda okazuje się ponad jego siły.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Rok wydania: 2017

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (4 oceny)
2
0
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

Jak zawsze po skończeniu nabożeństwa w zakrystii panowało lekkie zamieszanie. Ministranci pomagali księdzu przy drobnych czynnościach kończących posługę.

– Księże Marku…! – odezwał się Antoni, który właśnie wszedł do zakrystii. Był to starszy ksiądz o niemal białych włosach i dobrotliwym spojrzeniu. – Doprawdy! Wspaniałe kazanie…

Marek lekko się uśmiechnął, poprawiając sutannę.

– Bóg zapłać, Antoni.

Po krótkiej modlitwie wspólnie udali się na probostwo. Marek spojrzał smutnym wzrokiem na ludzi wychodzących z kościoła.

– Coraz mniej wiernych…

Antoni machnął ręką.

– Ech. Godzina za wczesna… Przyjdą później… Jak się wyśpią – dodał.

– Właśnie… – mruknął pod nosem Marek.

Probostwo mieściło się niedaleko kościoła. Było to niewielkie gospodarstwo, obejmujące również sad i małe pole uprawne schowane za budynkiem. Pracowały na nim siostry zakonne. Hodowały jarzyny i owoce, które potem często trafiały do najbiedniejszych parafian. Niedaleko mieścił się również niewielki cmentarz parafialny. W budynku znajdowały się pokoje dla księży, biblioteka, jadalnia oraz kancelaria, w której proboszcz przyjmował wiernych.

Po skończonym posiłku każdy z księży udał się do swoich pokoi. Marek jednak postanowił się przejść. Była piękna, jesienna pogoda. Spojrzał na kościół i rozmyślał o swoich planach. Od dłuższego czasu prosił proboszcza o udostępnienie dawnej salki katechetycznej, w której teraz składowano stare, bezużyteczne przedmioty. Marek chciał otworzyć świetlicę dla dzieci i młodzieży pochodzących z najbiedniejszych rodzin, często z problemami. W ten sposób mógł pomóc w opiece i kształtowaniu osobowości młodych ludzi, którzy coraz częściej wybierali drogę niekoniecznie zgodną z prawem. Ksiądz proboszcz jednak wciąż odmawiał. Marek nie rozumiał dlaczego.

– Prawda, że piękny? – Usłyszał za sobą głos proboszcza Pawła, który podążył za jego wzrokiem.

– Tak… – powiedział nieco rozkojarzony. – Gmach wygląda bardzo okazale…

– Gdy nasi parafianie się postarają, to i nowy dzwon też będzie – podsumował zwierzchnik. Miał około siedemdziesięciu lat, zawsze badawcze, wręcz przenikliwe spojrzenie. Należał do osób raczej surowych i nie zawsze zgadzał się z opinią Marka. Mimo to młody ksiądz czuł do niego sympatię.

– Nasi parafianie nie należą do majętnych – zauważył Marek. – W dodatku jest ich coraz mniej…

Paweł spojrzał na niego uważnie.

– Przejdźmy się.

Marek z lekkim wahaniem skinął głową i powoli udali się w stronę małego parku mieszczącego się obok kościoła. Liście tańczyły z wiatrem, a słońce przebijało się przez drzewa, rzucając tu i tam ciepłe promienie. Po chwili ciszy Paweł zapytał:

– Ile służysz już Panu?

– Po święceniach prezbiteriatu jestem już piąty rok. Ale księdzem chciałem być od zawsze – dodał z uśmiechem, obserwując wiewiórkę, która wesoło wskoczyła na drzewo.

– A ja czterdzieści lat – westchnął ciężko stary ksiądz. – Nielekka to posługa… W dzisiejszych czasach łatwiej wygrać los na loterii niż przysporzyć parafian. – Paweł spojrzał na młodego towarzysza z powagą. – Czuję się już za stary.

Marek zagryzł wargi, rzucając ukradkowe spojrzenie na proboszcza, który ciągnął dalej:

– Zapewne wiesz, że odchodzę na emeryturę. Złożyłem już rezygnację u arcybiskupa. Nieco niepokoję się o naszą parafię.

Marek zatrzymał się.

– Księże proboszczu, dlatego trzeba walczyć o naszych parafian. Coś zrobić… Nie możemy bezczynnie patrzeć na to, co się dziś dzieje w Kościele! – zawołał.

Paweł uśmiechnął się z lekkim politowaniem.

– Naturalnie. Walczymy… Walczymy… Słowo Boże jest naszą jedyną siłą… Wszystko jest w rękach Pana, Marku.

Ten pokręcił lekko głową.

– Z całym szacunkiem, księże proboszczu. To zbyt mało…

Paweł ciężko westchnął.

– Zbyt mało, powiadasz… A cóż więcej możemy?

– Możemy bardziej być dla ludzi ludźmi, a nie tylko kapłanami. Przestańmy wygłaszać z ambony kazania na temat polityki, a zajmijmy się omawianiem problemów dotyczących Kościoła.

Paweł zmarszczył brwi.

– Co masz na myśli?

Marek potarł czoło.

– Cóż, myślę, że jest ich trochę. – Spojrzał na starego księdza ostrożnie. – Choćby pedofilia…

Proboszcz zamyślił się, po czym odparł z powagą:

– Masz dość odważne podejście, Marku, ale obawiam się, że to nie ma przyszłości. Kościół to kościół… Miejsce modlitwy, a nie sądu. Jesteś sługą Boga, a nie rewolucjonistą. Jesteś w mojej parafii i póki co… nadal jestem proboszczem. – Słowa Pawła zabrzmiały jak przestroga. – Zostań z Bogiem. – Stary kapłan odwrócił się i ruszył wolno w stronę plebanii.

Marek patrzył w ślad za nim.

– Z Bogiem – odpowiedział cicho, a w jego sercu pojawiło się tak dobrze znane uczucie bezradności. Nie rozumiał, skąd u proboszcza tyle niechęci do zmian, istotnych zmian, które mogłyby pomóc w fatalnej sytuacji Kościoła. Na sam dźwięk słowa „nowe” proboszcz uciekał. Chyba że chodziło o nowy dzwon. Marek lekko się skrzywił. Chwilę potem też udał się na plebanię. Gdy wszedł do budynku, usłyszał fragmenty wiadomości płynących z telewizora. Cofnął się i powoli skierował kroki do salonu. Gdy wszedł, zobaczył kilku księży oglądających informacje. Panowała cisza przerywana głosem dziennikarza.

– Kolejna afera z udziałem księdza. Pedofilia w Kościele.

Marek podszedł zdecydowanym krokiem i wyłączył odbiornik. Oto jeden z głównych problemów, którym pragnął się przeciwstawić. Wszyscy w milczeniu popatrzyli po sobie. Młody ksiądz zwrócił się do zebranych.

– Pomódlmy się – poprosił drżącym głosem.

Księża powstali i każdy pochylił głowę. Po chwili cichej modlitwy Marek podniósł wzrok na zebranych.

– Musimy działać, bracia! – Wskazał palcem na telewizor. – Musimy przeciwstawić się temu. Powiedzieć głośno „Nie”! – zawołał.

Ośmioro oczu wpatrywało się w Marka ze zdumieniem. Antoni spuścił głowę. Zapadła cisza, którą przerwał ksiądz Ryszard.

– A co my niby mamy zrobić? Modlimy się.

Marek potrząsnął głową.

– To za mało! Musimy wspólnie znaleźć sposób, by przerwać ten łańcuch zagłady naszej wiary!

Wszyscy z wyjątkiem Antoniego pokręcili głowami z niedowierzaniem.

– A w jaki sposób?

Marek spojrzał niepewnie na Antoniego, który nadal siedział z opuszczoną głową.

– Możemy na przykład poruszyć ten temat na kazaniu… Kategorycznie się temu sprzeciwiać. Przez to tracimy wiernych!

– Ależ, księże Marku – odezwał się Ryszard. – Doprawdy, uważam, że nie do nas należy wikłanie się w podobne… hm, incydenty. Naszej parafii to nie dotyczy. Poza tym co na to Watykan?

– Incydenty…? – spytał Marek. – To ksiądz nazywa incydentem?! To pogwałcenie wszystkich praw i zdeptanie świętości kapłańskiej! To do nas należy walka o wiarę… Dlaczego temat ten wciąż uważamy za tabu? Przecież coraz częściej pojawia się on w mediach! Mamy obowiązek… Ojciec Święty na pewno by to poparł.

– Księże Marku – przerwał mu Antoni, wstając – myślę, że czas zakończyć tę dyskusję. Zapewne mówisz mądre rzeczy, ale to nie czas.

Pozostali również powstali.

– Z Bogiem – powiedział Antoni.

– Z Bogiem – odpowiedzieli kapłani, po czym powoli opuścili salon. Marek również udał się do drzwi, gdy nagle Antoni go zatrzymał.

– Zaczekaj… – Starszy ksiądz podszedł powoli, a jego dobrotliwe spojrzenie wyrażało smutek. – Powiedziałeś odważne rzeczy, Marku… i słuszne. – Antoni spojrzał mu w oczy. – Ale dla nas bardzo trudne. Czy czujesz się na siłach udźwignąć ten ciężar w samotności?

Marek pokiwał w milczeniu głową. Antoni lekko się uśmiechnął i przysunął do okna.

– Może już zdążyłeś poznać naszego nowego kapłana? – zapytał nagle.

– Wojciecha? Tak, będzie uczył w szkole.

Antoni, wciąż nie odwracając się, odrzekł:

– Czy myślisz, że odnajdzie się w naszej parafii?

– Jest dość młody. – Marek lekko wzruszył ramionami.

– Właśnie. Młody… A my już jesteśmy… no cóż – westchnął – nie najmłodszej daty. Większość naszych kapłanów pogodziła się z bierną posługą Panu i nie liczyłbym na pomoc z ich strony. W każdym razie – Antoni odwrócił się do Marka – powinieneś porozmawiać z księdzem proboszczem. To mądry i wierny sługa Boży. Może czasem nieco uparty. – Antoni uśmiechnął się. – Ma bardzo staroświecki światopogląd, więc bądź, Marku, ostrożny w wyrażaniu swoich opinii.

Młody ksiądz powoli pokiwał głową.

– Rozumiem. Ale nie sądzę… – zaczął, lecz Antoni mu przerwał.

– Nie trać wiary. Idź tą drogą, bo droga, którą obrałeś, jest dobra. Trudna… ale dobra. I miej oko na młodego. – Poklepał go po ramieniu, wychodząc. – Szczęść Boże.

– Szczęść Boże – odpowiedział Marek, spoglądając za starym księdzem.

 

W kościele tuż nad ołtarzem na wysokim sklepieniu widniały postacie świętych i błogosławionych. Po obu stronach nawy stały ławki, a po bokach trzy konfesjonały. Ołtarz przystrojono jak zawsze świeżymi kwiatami, a wszędzie unosił się delikatny zapach kadzidła. Tuż za ołtarzem umieszczono przepiękne tabernakulum, a nad nim wisiał potężny drewniany krzyż z wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa.

Pora była popołudniowa, dzień powszedni, niedługo przed wieczorną mszą, światła w świątyni były przyciemnione, pogłębiając jeszcze nabożną atmosferę. Panowała cisza, przerywana od czasu do czasu pokasływaniem starszych osób przybyłych na modlitwę. Również Marek pogrążony był w głębokiej rozmowie z Bogiem. Po chwili dołączył do niego proboszcz. Po krótkiej modlitwie wstał powoli z klęcznika i szepnął do Marka:

– Możemy porozmawiać?

Ten kiwnął głową. Po chwili byli już na zewnątrz. Szli powoli, patrząc na zachodzące słońce kryjące się za drzewami.

– Widzisz – zaczął Paweł – rozmawiałem z księdzem Antonim. Czy powinienem się czegoś obawiać? – spytał z lekkim niepokojem.

– Nie rozumiem. – Marek spojrzał na niego badawczo.

– Nasza parafia należy do najstarszych w okolicy – odrzekł proboszcz poważnie. – Nasi bracia księża spełniają posługę najlepiej, jak umieją. Po co zamartwiać się tym, co nas nie dotyczy…? – Paweł rozłożył ręce. – Jesteśmy już starymi kapłanami i nie potrzebujemy żadnych rewolucji w naszej parafii. Chyba rozumiesz, co mam na myśli, Marku?

Marek lekko zacisnął zęby.

– Ale uważam… – zaczął, lecz Paweł mu przerwał.

– Odchodzę na emeryturę. Miałem nadzieję… – Paweł lekko się zawahał. – No cóż… Miałem nadzieję, że godnie mnie zastąpisz. Wysłałem już do biskupa propozycję. Powołany również został ksiądz Ryszard, ale nie ukrywam, iż wolałbym, aby objął parafię gdzie indziej.

Marek spojrzał lekko zszokowany.

– Ja… Nie wiem, co powiedzieć…

Paweł popatrzył mu w oczy.

– Nie zawiedź mnie.

– Ależ, księże proboszczu, ja nie wiem, czy podołam… – Marek pokręcił głową. Paweł roześmiał się.

– Oczywiście, że podołasz. Twoje serce jest ochocze i duch młody. Wiesz… – Zatrzymał się. – Myślałem też o tej twojej świetlicy. Może to dobry sposób na zbłąkane owieczki w naszej parafii… Masz w każdym razie moje poparcie – powiedział wesoło, klepiąc Marka po ramieniu.

– To wspaniale! – zawołał uradowany Marek. – Dziękuję!

Paweł lekko się uśmiechnął.

– Teraz będziesz miał sporo pracy. Do mojego przejścia na emeryturę zostało jeszcze trochę czasu, ale cenna jest każda chwila, żeby zdążyć na czas.

Marek zawahał się.

– Ale ja jeszcze nie wiem…

– Nie myśl o tym teraz. Nie pora na to…

Młody kapłan kiwnął głową.

– W takim razie zacznę prace już z samego rana. Trzeba będzie wyremontować salkę. Mój Boże! – zawołał uradowany. –To dla tych dzieciaków szansa! Nie, nie. Zacznę już dziś! – gorączkował się.

Paweł kiwał z uśmiechem głową. W uśmiechu tym dało się zauważyć pewną ulgę. Marek był tak podekscytowany i szczęśliwy, iż nie zwrócił na to uwagi. Opowiadał wciąż Pawłowi o swoich planach, a stary ksiądz tylko przytakiwał. Marek nie zastanawiał się w tej chwili nad nagłą zmianą decyzji proboszcza. Liczyło się tylko to, że mógł coś w końcu zrobić dla dzieci, które tak potrzebowały pomocy. Prawie w podskokach pognał na probostwo.

Paweł przystanął i patrzył za młodym księdzem, gdy nagle podniósł wzrok ku górze. W jednym z okien napotkał spojrzenie Antoniego, który przyglądał się im bacznie. Proboszcz ciężko westchnął i pospiesznie zniknął za drzwiami kościoła.

 

Wnętrze starej i dość sporej sali katechetycznej wypełniały tumany kurzu unoszącego się wśród starych ław i fragmentów mebli. Przez witraże w oknach wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca.

Marek z podciągniętymi rękawami próbował opanować panujący wszędzie nieład. Zaczął od składania na stos starych, niepotrzebnych bądź zepsutych rzeczy i części mebli. Usunął starą tablicę. W myślach tworzył każdy detal dotyczący nowego miejsca. Podłużne ławy przesunie pod ściany tak, aby środek sali był wolny. Potrzebne mu będą różne narzędzia dla młodych oraz choć jeden komputer. Zdawał sobie sprawę, że uzyskanie potrzebnych sprzętów nie będzie proste, lecz teraz jego zapał był ponad zmartwienia. Poza tym Marek był jedynakiem i odziedziczył po rodzicach dość spory majątek. Korzystał z niego jedynie w nagłych potrzebach.

Na ścianie oprócz wizerunku ukrzyżowanego Jezusa chciał powiesić obraz świętego Stanisława Kostki, patrona młodzieży, oraz świętego Jana Pawła II, tak bliskiego wszystkim. Postanowił, że kwestie malowania ścian pozostawi wybranym przez siebie ekspertom. Wyszedł na zewnątrz, nieco zaskoczony panującym mrokiem. Stracił poczucie czasu. Wyciągnął z kieszeni telefon i wystukał numer. Po chwili usłyszał w słuchawce głos.

– Halo.

– Cześć, masz chwilę?

Głos w słuchawce lekko się zawahał.

– Siema, ojczulku. A co? Ominąłem pierwszy piątek?

Marek uśmiechnął się.

– Nie. Chodzi o przysługę.

– OK. Wbiję zaraz.

– Dzięki.

Marek schował telefon i zniknął w sali. Po chwili usłyszał, że otwierają się drzwi. Odwrócił się i ujrzał wchodzącego proboszcza.

– Ostro wziąłeś się za pracę – odezwał się Paweł z uśmiechem.

Marek również się uśmiechnął.

– Z Bożą pomocą…

Proboszcz rozejrzał się po sali, po czym oczyścił ręką ławkę i ciężko na niej spoczął.

– Widzę, że naprawdę ci zależy. Cóż… Wracając do naszej ostatniej rozmowy… Zachowaj to w tajemnicy, nie chciałbym niepotrzebnych spekulacji…

– Tak, oczywiście. Rozumiem. – Marek lekko się zawahał. – A mogę spytać, czemu ksiądz zmienił decyzję w sprawie sali?

– Niezbadane są wyroki Boże… – odrzekł powoli stary kapłan. – Prowadzenie świetlicy i parafii niewątpliwie pochłonie twój czas, Marku. Chciałeś coś zrobić…

– Cóż, nie wiem, czy w tej sytuacji probostwo to dobry pomysł – zaczął niepewnie.

– Wiem jednak, że sobie poradzisz. Bóg z tobą – przerwał mu Paweł, wstając.

W tym momencie do sali wszedł młody chłopak. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nie należy do łatwej młodzieży: ubrany w byle jaki dres, z kapturem nasuniętym na twarz, spod którego spoglądało ciemne, nieco zimne spojrzenie. W spojrzeniu tym dało się również zauważyć nutkę smutku i zagubienia. Ale o tym wiedział tylko Marek. Na widok proboszcza młody chłopak niedbale zsunął kaptur.

– Jestem – odezwał się, jak zwykle ignorując pozdrowienia.

– Szczęść Boże. – Uśmiechnął się proboszcz, nieco zaskoczony widokiem chłopca.

– Piotr będzie mi pomagał – wyjaśnił Marek z uśmiechem.

– Skoro tak… Powodzenia! – Paweł pokiwał głową i ruszył ku drzwiom. – Zostańcie z Bogiem.

Gdy zniknął za drzwiami, Piotr popatrzył na Marka podejrzliwie.

– Pomoc? – spytał. – A niby w czym?

Marek uśmiechnął się pod nosem.

– Chciałbym, abyś mi pomógł w malowaniu tej salki. – Wskazał na ściany. – Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.

Piotr roześmiał się, wkładając ręce do kieszeni obszernej bluzy.

– Jaki przypał… Na ekipę już nie stać? – spytał z lekką ironią.

Marek zmrużył nieco oczy.

– Nie prosiłbym ciebie, gdyby chodziło o profesjonalistów – odciął się nieco, a widząc minę chłopaka, dodał: – Dokładnie to chodzi o… graffiti na ścianach.

Chłopak rozejrzał się po sali. Pomysł księdza spodobał mu się, choć nie chciał tego okazać.

– Graffiti? Ale po co? Zakładasz jakąś sektę?

Marek uśmiechnął się.

– Nie. Powstanie tu świetlica dla młodzieży. Pomyślałem, że graffiti to fajna rzecz w takim miejscu. A ty jak uważasz?

Piotr spojrzał na księdza badawczo.

– A po co ta świetlica?

– Świetlica jest potrzebna młodym ludziom. Będziemy poznawać i kształtować swoje talenty, myślę tu na przykład o rzeźbiarstwie w drewnie, rysunku, pracy na komputerze. Może starsi mogliby uczyć młodszych?

Piotr ponownie rozejrzał się po sali.

– No ale po co to komu?

Marek spojrzał z powagą.

– Aby tacy młodzi ludzie jak ty nie skończyli na ulicy.

Chłopak lekko prychnął.

– Jasne. Ale to graffiti mogę rzucić.

– Dziękuję, Piotrze – odparł Marek. Wiedział, że chłopak raczej nie będzie chciał uczestniczyć w warsztatach. Miał jednak nadzieję, że kiedyś zmieni zdanie.

– Dobra, ojczulku. Jutro wpadnę z kumplem. Zrobimy, co trzeba, i się zmywamy.

Marek pokiwał głową z uśmiechem.

– Do jutra. Szczęść Boże.

Chłopak nałożył kaptur, lekko wykrzywiając twarz.

– Na razie.

Gdy Piotr zniknął za drzwiami, w sali zapanowała cisza. Marek pozostał sam pośród tumanów kurzu i własnych myśli.

Piotr… Chłopak pochodził z rodziny niecieszącej się dobrą opinią. Ojciec siedział w więzieniu, odsiadując kolejny wyrok. Matka zaś ciągnęła dwa etaty, żeby móc wiązać koniec z końcem, choć czasem i tak brakowało na chleb. Piotr był najstarszy z czworga rodzeństwa. Pomimo swych piętnastu lat robił wrażenie dużo starszego. Czuł się odpowiedzialny za rodzeństwo, choć sam sprawiał niemałe kłopoty wychowawcze. Od roku miał kuratora. Pewnego razu chciał ukraść coś ze sklepu, w którym był Marek. Widząc to, ksiądz nakazał mu dyskretnie odłożyć towar na półkę, a następnie wyprowadził go na zewnątrz. W ten sposób chłopak uniknął poprawczaka, a do poznanego księdza poczuł wdzięczność. Dla Marka Piotr był zagubionym chłopcem potrzebującym ojcowskiego wsparcia, zrozumienia oraz miłości, których był pozbawiony. Marek często pomagał jego rodzinie. Rozmawiał z nim, starając się skierować życie chłopaka na lepszą ścieżkę, choć ten nadal był zbuntowany i pełen złości do otaczającego świata. Uważał się za dorosłego. Podczas gdy matka była w pracy, zajmował się młodszym rodzeństwem. Ponieważ w domu panowała bieda, chłopak imał się rozmaitych sposobów rozwiązania tego problemu, niestety często nielegalnych. Poczucie zbyt wielkiej odpowiedzialności w tym wieku pociąga ze sobą konsekwencje. Młody człowiek sięga po alkohol, narkotyki. Często ląduje na ulicy jako diler. Marek chciał, aby Piotr oraz inne dzieci uniknęły takiego życia. Dlatego tak zależało mu na stworzeniu tej świetlicy. By tym dzieciom zapewnić szansę, być może ostatnią, na lepsze życie. Młody ksiądz wierzył, że w tym miejscu odnajdą inną drogę. Z uśmiechem zgasił światło i wrócił na plebanię.

 

Nazajutrz rano po skończonej mszy Marek szedł w stronę salki, aby ocenić, co będzie mu potrzebne do jej pełnego umeblowania.

– Ksiądz Marek taki zajęty. – Usłyszał za sobą głos Antoniego. Odwrócił się z uśmiechem.

– Tak, to prawda.

– Mógłbym jakoś pomoc?

Młodszy ksiądz otworzył drzwi do salki. Na widok wnętrza Antoni pokręcił siwą głową.

– Dziękuję… Cóż… – Marek lekko się zawahał. – Nie ukrywam, że każda para rąk by się przydała, ale nie chciałbym księdza fatygować.

Antoni zaśmiał się.

– Myślę, że w tych starych kościach drzemie jeszcze trochę krzepy… Na chwałę Pana!

Marek zatem przedstawił mu swoje pomysły. Stary ksiądz słuchał z uwagą, co rusz kiwając głową. Widział w Marku zapał i wielkie chęci. Sam podzielał je, choć może nie z takim entuzjazmem.

Po południu Marek modlił się w swoim pokoju, gdy usłyszał dzwonek na obiad. Wstał i zszedł do jadalni, gdzie inni kapłani również zaczęli się gromadzić. Marka zdziwiła dość napięta atmosfera. Dotychczas wspólne posiłki mijały na miłych rozmowach, czasem żartach. Niespodziewanie wstał proboszcz.

– Po obiedzie zbierzemy się, bracia, w kancelarii. Chciałbym coś ogłosić. – Paweł spojrzał na zebranych, po czym ponownie usiadł. Księża popatrzyli po sobie w milczeniu. Marek poczuł się nieco zażenowany, gdyż podejrzewał, iż proboszcz zamierza go ogłosić następcą. On sam nie czuł się gotów na to stanowisko. To wielka odpowiedzialność, zwłaszcza jeśli dochodzi do niej prowadzenie świetlicy. Nie rozumiał, dlaczego proboszcz chce za wszelką cenę nałożyć na niego tyle obowiązków. Czuł się nieco rozdarty, bo z jednej strony cieszyła go możliwość kierowania parafią, z drugiej zaś nie był pewien, czy podoła wszystkiemu. Bycie proboszczem miało jednak jeszcze jeden plus – Marek mógłby zacząć realnie walczyć o odchodzących od Kościoła parafian. Paweł wciąż nie dopuszczał do najmniejszej wzmianki na ten temat w kazaniach, a przecież to problem, o którym należy mówić głośno. Asekuracyjne podejście proboszcza do tej kwestii budziło w Marku złość, a także bezradność.

Po skończonym posiłku, zgodnie z wolą przełożonego, kapłani udali się do kancelarii. Wnętrze wypełnione było książkami, przeważnie o tematyce religijnej i życiu świętych oraz błogosławionych. W powietrzu unosił się delikatny zapach kadzidła. Na środku stało masywne, drewniane biurko, a przed nim dwa niewielkie fotele. Oprócz tego w rogu sali znajdował się duży stół i krzesła. Z okna widać było gmach kościoła. Kancelaria była spora, dlatego tu właśnie odbywały się ważne spotkania lub rozmowy wspólnoty. Miejsce to zawsze emanowało spokojem i ciszą. Zaprojektowane w stylu anglikańskim, było dość eleganckie, choć Marek wolał skromniejsze wnętrza.

– A więc – zaczął Paweł, spoglądając na zebranych z lekkim uśmiechem – jak zapewne wiecie, ksiądz Marek zaczął działać w związku z nową świetlicą. Być może to właśnie on zastąpi mnie na stanowisku. Nie powziąłem jeszcze ostatecznej decyzji… Drugim kandydatem jest ksiądz Ryszard. Ostatecznie wszystko w rękach naszego Pana i oczywiście biskupa.

Na chwilę zapadła cisza, po czym kapłani zaczęli rozmawiać między sobą oraz gratulować nieco zagubionemu Markowi oraz Ryszardowi, który również wyglądał na zakłopotanego.

– Mam nadzieję, że moja parafia zostanie w obecnym stanie… – odezwał się z uśmiechem Paweł. – Ksiądz Ryszard rozumie i zapewne będzie kontynuował moją pracę. A co ty, Marku, powiesz? Czy przedstawisz nam swoje racje? Może masz jakieś pytania? Wątpliwości raczej nie zakładam, ale jako młody, niedoświadczony jeszcze ksiądz zapewne będziesz korzystał z dobrych rad starszych kapłanów, a my chętnie służymy pomocą.

– Cóż… Ja nie wiem… – zaczął niepewnie Marek. – Choć jedną z głównych ról, jaka mi przypadnie, będzie zapewne walka o parafian. Tu będę prosił o pomoc…

Paweł spojrzał badawczo.

– Co masz na myśli?

Marek ze spokojem odpowiedział na spojrzenie proboszcza.

– Myślę, że czas najwyższy poruszyć na kazaniach temat pedofilii w Kościele.

W tym momencie któryś z księży zakaszlał gwałtownie. Nastąpiło ogólne poruszenie. Paweł nagle poczerwieniał na twarzy. Antoni smutno spuścił głowę. Po chwili proboszcz zawołał:

– Bracia! Spokój… Na litość Boską…! – po czym zwrócił się do Marka: – Nie sądzę, Marku, aby twoja koncepcja znalazła jakiekolwiek poparcie zarówno ze strony braci, jak i mojej. Poza tym… – zawiesił głos – nie jesteśmy, jak ci się wydaje, wszechmocni. Mamy swoje prawa, których musimy przestrzegać, w tym prawo kanoniczne… Nie wiesz o tym? Co by na to powiedział biskup? A co Watykan? – W sali znów zawrzało, więc Paweł uniósł dłoń. Jego głos był szorstki, a wzrok przenikał na wskroś. – Wobec tego twoje plany nie mają racji bytu.

Marek pokręcił głową.

– Ale przecież musimy w jakiś sposób walczyć! Nie widzicie tego? Ludzie tracą wiarę, nie możemy do tego dopuścić!

Paweł odwrócił się do pozostałych księży i powiedział już spokojniej:

– Jesteśmy pokornymi sługami Pana naszego, wypełniamy swoją posługę najlepiej, jak umiemy, w harmonii i zgodzie z naszymi parafianami. Nie będziemy rozmawiać o haniebnych występkach oraz błędach zagubionych pasterzy… Naszych braci. Nie nam oceniać czy rozprawiać o tym. Nie w mojej parafii! – zawołał. – Z Bogiem! – Po czym wyszedł z kancelarii, a za nim ruszyli inni.

Marek na próżno usiłował wychwycić w spojrzeniach wychodzących kapłanów choć cień wsparcia czy zrozumienia. Nawet Antoni w milczeniu opuścił salę. Ogarnął jedynie młodego księdza smutnym spojrzeniem zmęczonych oczu.

 

Gdy Marek pozostał sam, poczuł pustkę i osamotnienie. Spojrzał za okno, gdzie słońce świeciło wysoko, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Pomimo irytacji i zagubienia uśmiechnął się. Chwilę potem znalazł się na zewnątrz. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem i przemyśleć słowa proboszcza. Rozumiał staroświeckie podejście Pawła oraz obronę parafii przed radykalnymi zmianami, ale uważał, że należy głośno mówić o problemach. Ludzie muszą wiedzieć, że nie każdy ksiądz to pedofil i że to brak wiary popycha kapłanów do tak wyrodnych czynów. Wystarczy spojrzeć na świat, na dzisiejszy świat pozbawiony najważniejszych wartości, jakimi są wiara, nadzieja i miłość. Brak w nim struktur, brak przebaczenia, szacunku. Kto się odważy wypowiedzieć słowo w obronie tych wartości, nazywany jest dziwakiem i głupcem. Dziś liczy się jedynie niskich lotów płytka popularność, a wszystkim rządzi pieniądz. To smutne, ale prawdziwe. Młodzież wstydzi się chodzić do kościoła. Jak już, to kłębią się na tyłach gmachu w grupkach, rozmawiając i śmiejąc się. Zapracowani rodzice nie mają czasu na mszę. Nawet dla swoich dzieci tego czasu im brakuje. Tylko starsi ludzie udają się do świątyni częściej, czy to z wiary, czy też ze strachu; niewątpliwie to oni są najwierniejszymi parafianami. Marek zdawał sobie sprawę z tego, co tak naprawdę dzieje się wokół. Widział narastającą niechęć do Kościoła i chciał się temu przeciwstawić. Jak?

Dotknęły go słowa Pawła, gdy ten nazwał pedofili braćmi, zagubionymi pasterzami, choć jako ksiądz musiał się z tym zgodzić. Jako człowiek potępiał tego typu zachowania. Uważał, iż tacy ludzie powinni się leczyć. Ale jakie to miało znaczenie? Marek nie mógł myśleć jak człowiek, tylko jak ksiądz, który przebacza i nie ocenia, który musi walczyć, choć sama modlitwa nie powstrzyma rozłamu wiary.

Nagle z zamyśleń wyrwał go głos Piotra.

– Siemka!

Marek odwrócił się i przystanął.

– Piotr. Miło cię widzieć – powiedział nieco roztargniony.

Chłopak wskazał na torbę na ramieniu.

– Mam sprzęt. Mogę malować.

Ksiądz uśmiechnął się i spytał, lekko marszcząc brwi:

– A nie miałeś być z kolegą? Poradzisz sobie?

Piotr kiwnął głową.

– Jasne. Kumpel nie mógł, ale Michał przyjdzie później.

– Ooo, nie wiedziałem, że twój brat również ma taki talent.

– Jasne, że nie taki jak ja… ale coś tam potrafi. Nauczyłem go, nie? – mruknął Piotr, przerzucając torbę na drugie ramię.

– Oczywiście. – Marek silił się na powagę. –To ładnie z twojej strony, że uczysz brata… Z matmą też ci tak dobrze idzie?

– Ha, ha. Bardzo śmieszne… – odrzekł Piotr, lekko się krzywiąc.

Gdy weszli do środka, chłopak rozejrzał się po sali, a Marek przedstawił mu swój plan, który oczywiście nie bardzo spodobał się młodemu artyście, stąd ksiądz postanowił dać mu wolną rękę. Bądź co bądź Piotr znał się na graffiti nieco lepiej. Następnie obydwaj przesunęli ławy od ścian oraz inne przedmioty tak, aby nie przeszkadzały w pracy. Marek był zadowolony z zaangażowania Piotra. Zresztą sam chłopak, choć starał się to ukryć, cieszył się z powierzonego mu zadania. Każdy lubi czuć się potrzebny. Po chwili wyciągnął ze swojej torby różnokolorowe spraye i zaczął nimi operować po ścianie, tworząc ciekawe obrazy.

Marek przyglądał się z zainteresowaniem i niemałym podziwem. Jego oczom ukazywała się postać Jana Pawła II, a zaraz obok sylwetki młodych ludzi.

– Całkiem niezłe – pochwalił. – Gdzie się tego nauczyłeś?

Piotr przerwał i spojrzał lekko zawstydzony.

– Nigdzie. Kiedyś, gdy byłem dzieciakiem, patrzyłem na starszych, jak malowali, i tak jakoś…

Marek spojrzał na niego z uśmiechem.

– Rozumiem. Po prostu masz talent.

Nagle rozległo się ciche pukanie. Obydwaj spojrzeli na drzwi, w których pojawiła się głowa chłopca.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział cichutko Michał i nieśmiało wszedł do środka.

Był to chłopiec około lat dziesięciu, z czupryną czarnych włosów i nieśmiałym spojrzeniem niebieskich oczu. Wyglądem przypominał Piotra.

– Na wieki wieków, Michaś! – zawołał z uśmiechem Marek. – Czekaliśmy na ciebie. Wchodź, proszę.

Piotr obrzucił brata nagannym spojrzeniem.

– Spóźniłeś się.

Michał odezwał się z lekkim smutkiem.

– Chciałem być, ale czekałem na Martę. Miała obiad zrobić.

– I co? Najadłeś się? – spytał z ironią Piotr.

Mały pokręcił głową.

– Nie przyszła…

Piotr prychnął i wrócił do malowania.

– Bierz się do roboty! – rzucił z zaciśniętymi zębami.

Marek przyglądał się im przez chwilę, po czym wstał i powiedział:

– Chłopcy… Może zamówimy pizzę? Dobrze zrobi nam przerwa.

Michał uśmiechnął się, a jego oczy pojaśniały.

– Taaak! – zawołał.

Piotr odwrócił się do Marka buntowniczo. Młody ksiądz podszedł do niego, lekko marszcząc brwi.

– W ramach małego wynagrodzenia za pracę – wyjaśnił.

Oczy Piotra powędrowały na brata, po czym skinął głową.

Gdy ksiądz składał zamówienie przez telefon, chłopcy zajęli się dalszym malowaniem. Marek ukradkiem ich obserwował. Starszy cierpliwie upominał młodszego, ilekroć ten w swym dziecięcym roztargnieniu popełniał jakieś drobne błędy. Piotr był niewątpliwie dobrym bratem. Kapłan martwił się jednak o nich. Wiedział, że ich sytuacja nie jest dobra, ale nie potrafił im pomóc na tyle, na ile by chciał. Pieniądze to nie wszystko. Każde dziecko potrzebuje wsparcia, poczucia bezpieczeństwa i uwagi. On mógł jedynie wspomagać ich drobnymi kwotami, dobrym słowem i modlitwą. Nie zastąpi im rodziców.

Po kilkunastu minutach salka wypełniła się zapachem pizzy. Gdy Marek zapłacił, dostawca z nieco zdziwioną miną podziękował i zniknął za drzwiami. Chłopcy popatrzyli na siebie niepewnie.

– Wspaniale! – zawołał Marek. – Sam zgłodniałem. To co? Zapraszam!

Po chwili wszyscy trzej zajadali się ze smakiem, żartując i śmiejąc się. Ksiądz czuł, że z Piotra powoli opada maska wiecznego twardziela. Był taki, jaki zapewne chciałby być na co dzień – beztroski, śmiejący się z pobrudzonej twarzy brata. Marek żałował, że to tylko chwile, które znikną. Po skończonej uczcie chłopcy chcieli wracać do pracy, ale ksiądz zaprotestował, patrząc na dwa pudełka pizzy.

– Chłopcy… Napracowaliście się już dziś. Poza tym powoli się ściemnia.

Piotr odwrócił się do niego z uśmiechem.

– Spoko. Wpadnę jutro – po czym zwrócił się do brata: – Zwijamy się.

Marek podał chłopakowi opakowania z pizzą.

– Chyba nie sądziłeś, że tyle zjem? Nagiąłbym piąty z grzechów głównych – zażartował.

Piotr lekko się zawahał.

– Niech mnie ojczulek do tego nie miesza. Dzięki – odparł, biorąc kartony z jedzeniem.

– Z Bogiem, chłopcy – Marek pożegnał ich z uśmiechem. Uśmiechał się jeszcze długo po tym, jak powrócił na plebanię.

Wczesnym rankiem Marek pognał do kościoła. Chciał pomodlić się dłużej w ciszy i spokoju przed poranną mszą, którą miał odprawić. Ilekroć czuł w sercu niepokój lub radość, chciał w sposób szczególny zwrócić się do Boga. Modlitwa ma bowiem zbawienny wpływ na człowieka, o czym Marek mógł się przekonać niejednokrotnie. Jak mawiał Jan Paweł II: „Modlić się znaczy dać trochę swojego czasu Chrystusowi, zawierzając mu, pozostawać w milczącym słuchaniu Jego Słowa, pozwalać mu odbić się echem w sercu…”1. Marek zapewne odczuwał to echo i doskonale je rozumiał. Od wczorajszej dyskusji nie widział się z proboszczem. Nie rozmawiał z żadnym z księży. Miał wrażenie, że go unikano. Poniekąd był wdzięczny za to, ponieważ sam nie czuł się na siłach, aby prowadzić konwersację.

Po skończonej modlitwie wszedł do zakrystii, by przygotować się do mszy. Była niedziela, więc liczył na liczniejsze przybycie parafian. Zaczęli schodzić się ministranci, przyszli też Antoni i Ryszard, którzy również mieli uczestniczyć we mszy.

– Szczęść Boże – przywitali się.

– Szczęść Boże – odparł Marek, zakładając szaty mszalne.

Antoni podszedł do niego i spojrzał mu w oczy.

– Marku…

– Tak?

– Gdy znajdziesz chwilę… Może… – jąkał się trochę. – Myślę, że proboszcz chciałby z tobą rozmawiać.

Marek kiwnął głową. Po wspólnej modlitwie razem wyszli odprawić mszę.

– Drodzy bracia i siostry… Gdy patrzę na was tu dziś przybyłych, raduje się serce moje, ale przede wszystkim raduje się serce Boga. Drodzy moi. Smutne, jakim to okazuje się rzadkim widokiem, można by rzec, że za wczesna pora. Po trudach tygodnia każdy marzy o odpoczynku, lecz odpoczynku należy właśnie szukać u Pana. To On winien nam być wytchnieniem, naszą nadzieją. To On otacza nas miłością. Niestety, jakże często tej miłości nie potrzebujemy… nie chcemy… a Bóg wyciąga do nas ręce każdego dnia… To Jezus Ukrzyżowany jest naszą Drogą, Prawdą i naszym Życiem… Pomyślmy o tym – nie przy końcu naszej drogi, gdzie nagle, rozpaczliwie będziemy Go szukać. Pomyślmy o tym teraz, tu… Nie żyjemy dla nas samych. W Liście do Rzymian czytamy: „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana, jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana…”2. – Marek zakończył kazanie, po czym spojrzał ze smutkiem na nieliczną grupkę parafian. – Pomódlmy się.

Tymczasem pod salką katechetyczną zjawił się młodszy brat Piotra, Michał. Próbował wejść do środka, lecz drzwi były zamknięte.

– Czego tu szukasz, chłopcze? – Usłyszał za sobą głos.

Chłopiec odwrócił się przestraszony.

– Jaa… Ja przyszedłem, bo brat potrzebuje torby… – wyjąkał.

– Jakiej torby?

– Bo… Bo wczoraj zapomniał wziąć, jak malowaliśmy… – wyjaśnił.

– Aaa… To ty jesteś od księdza Marka?

Michał kiwnął głową. Mężczyzna rozejrzał się wokół, po czym zaśmiał się nieco nerwowo.

– To czekaj, otworzę ci drzwi, a ty zabierzesz swoją zgubę… A jak ci na imię?

– Michał.

Po chwili obydwaj weszli do środka. Chłopiec szukał torby brata i nie mógł zauważyć, że mężczyzna zamknął drzwi na klucz.

 

Słońce było już wysoko, gdy Marek z Antonim po skończonej mszy szli powoli w stronę plebanii.

– Na kazaniach przemawia przez ciebie prawdziwe powołanie – powiedział starszy ksiądz.

Marek uśmiechnął się nieśmiało.

– Bóg zapłać… Chciałbym przekazać parafianom jak najwięcej budulców naszej wiary.

– To dobrze… Dobrze… – Antoni pokiwał głową.

Marek zerknął na niego i spytał:

– A o co chodzi z proboszczem?

– Nie rozumiem.

– Czemu myślisz, że proboszcz chce ze mną rozmawiać? Czyżby ekskomunika? – próbował zażartować.

Antoni lekko się uśmiechnął.

– Nie… Broń Boże. Wydaje mi się, że jeszcze nie wszystko ci powiedział, Marku. I nie pytaj mnie o nic, proszę, nie jestem upoważniony – dodał pospiesznie.

Młody mężczyzna westchnął.

Weszli do budynku i skierowali się do jadalni, gdzie właśnie podawano śniadanie. Marek zauważył, że nie ma proboszcza. Domyślił się, że czeka na niego, więc natychmiast udał się do kancelarii. Paweł siedział na fotelu, twarzą zwrócony do okna.

– Szczęść Boże.

Proboszcz drgnął.

– Szczęść Boże, Marku. Dobrze, że jesteś… – powiedział z wolna. – Chciałbym porozmawiać. Siadaj, proszę…

Marek zasiadł na jednym z krzeseł i wpatrywał się w Pawła, próbując odgadnąć, o czym będzie ich rozmowa. Niestety, jak zawsze jego twarz była niewzruszona.

– Zanim zacznę… Jak ci idzie praca w świetlicy?

– Dzięki Bogu, jakoś do przodu… Mali Dobrzańscy pomagają w malowaniu. Sala jest prawie gotowa. Potrzebowałbym jednak trochę pieniędzy na sprzęt… – powiedział nieśmiało.

Paweł ciężko westchnął.

– Taak… Pomyślimy i o tym – odrzekł spokojnie, a po chwili ciszy zapytał: – Jesteś gotów, Marku, na przejęcie probostwa? Biskup niebawem zleci egzamin. Ja w rzeczy samej poręczę za ciebie. Ksiądz Ryszard… Cóż, nie ukrywam, że wolałbym widzieć ciebie jako mojego następcę…

– Jeśli jest taka wola Pana… – odrzekł z powagą Marek, czując, jak serce mu zaczyna walić.

Paweł kiwnął głową.

– Martwi mnie jednak pewna rzecz… – zawiesił głos. – Nie chciałbym, abyś wybiegał z tymi swoimi pomysłami o kazaniach dalej niż do tej pory… Rozumiesz, co mam na myśli?

Zapadła cisza, aż w końcu Marek spytał, patrząc Pawłowi w oczy:

– Czy to warunek?

– Nie. Raczej pierwsza z dobrych rad – uciął krótko proboszcz. – Chcemy nadal służyć Panu w spokoju i bez zbędnych emocji i rewolucji – dodał, przeszywając Marka spojrzeniem.

– A jeśli powiem, że to niemożliwe?

– Wtedy ja powiem, że niemożliwe jest możliwe.

– A więc jednak to warunek – stwierdził Marek. – Żeby nie użyć słowa szantaż…

Paweł gwałtownie wstał.

– Na miłość Boską! Jak śmiesz…!

Marek zacisnął zęby.

– Z całym szacunkiem, księże proboszczu. Po co ta gra słowna?

– Ty nic nie rozumiesz! Zależy mi na takiej parafii, jaką stworzyłem. Przez wiele lat ją budowałem… Dbałem o spokój i starałem się chronić. – Podszedł do Marka. – I chcę ją chronić nadal… To jest mój obowiązek.

Marek wstał.

– Rozumiem, ale nasza wiara wymaga poświęceń. Dziś nie czas na spokój… Dziś trzeba walczyć o wiarę naszych parafian. Jak mamy to robić, skoro jesteśmy ignorantami? – Pokręcił głową zrezygnowany. – Może w takim razie powinien proboszcz porozmawiać z księdzem Ryszardem. Przy takim nastawieniu ja nie przyjmę probostwa. Proszę wybaczyć.

Paweł pogroził mu palcem.

– To jest szantaż!

Marek próbował się uśmiechnąć.

– Bynajmniej. Jedynie moja odpowiedź.

Paweł opuścił głowę.

– Jestem już na to za stary.

– Z Bogiem– odpowiedział Marek, wychodząc. Był wzburzony zachowaniem proboszcza, który ewidentnie próbował go zaszantażować. Marek nie rozumiał jego postawy. Udał się do swojego pokoju, by ochłonąć i pozbierać myśli. Lecz nim tylko zdołał usiąść, usłyszał pukanie do drzwi.

– Ksiądz proboszcz prosi do kancelarii – oznajmił cicho Antoni, wsuwając głowę do pokoju.

Marek próbował się uśmiechnąć, lecz z trudem mu to wychodziło.

– Chodźmy zatem.

W kancelarii przebywali wszyscy księża. Gdy Antoni i Marek weszli do środka, wzrok wszystkich spoczął na tym drugim.

– Drodzy bracia – odezwał się Paweł. Podszedł powoli do Marka i patrząc mu w oczy, powiedział: – Jak wiadomo, przechodzę na emeryturę. Chciałbym poinformować was, iż jako kandydata na mojego następcę wybrałem Marka. Po pomyślnie zdanym egzaminie przejmie on funkcję proboszcza w naszej parafii.

Marek zastanawiał się, dlaczego Paweł pomimo sprzeczności podjął taką decyzję. Było tyle niewiadomych… Wszystko wydawało mu się owiane jakąś tajemnicą… Niezrozumiałe. Nie był w stanie tego jeszcze pojąć.

1 Słowa pochodzą z przemówienia Jana Pawła II w czasie audiencji generalnej 3 listopada 1996 r.

2 Rz 14, 7–8

Na drodze prawdy

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-550-4

 

© Agnieszka Borys i Wydawnictwo Novae Res 2017

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt bjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Barbara Kaszubowska

KOREKTA: Emilia Kapłan, Małgorzata Szymańska

OKŁADKA: Wiola Pierzgalska

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:InkPad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

al. Zwycięstwa 96 / 98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

 

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem

Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.