Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Naila nie pamięta niczego, co wydarzyło się przed pięciu laty. Ani tego, jak trafiła do Latającej Doliny, ani dlaczego jest zmuszona do ukrywania się za kapeluszem z woalką. Dziewczyna nie ma też pojęcia, kim jest, skąd pochodzi i do jakiego plemienia należy. Wszystko to dla niej biała, czysta kartka.
Tymczasem w tle trwa wojna między dwoma plemionami: Talingami i Sigvarami. Konflikt zdaje się trwać od zawsze. Od momentu, kiedy na te tereny przybyło Smocze Jajo, z którego wykluły się Smocze Matki. To one właśnie zapoczątkowały istnienie plemion.
Istnieje jeszcze jedna część tej układanki – Anashiri, która pojawiła się na cesarskim dworze jako mała dziewczynka. Jej celem było zostać wspaniałą Teogorii – doragonką, mogącą nosić gorii, unikatowe serce dające moc całemu plemieniu Talingów. Dorastając u boku księcia Siana i Zaprzysiężonego Brata Yelkana, wiedzie z pozoru szczęśliwe życie. Jednak pewnej nocy znika bez śladu.
Gdy do Latającej Doliny przybywa książę Sian, Naila zostanie zmuszona skonfrontować się z utraconą przeszłością. Czy jest możliwe, że ma coś wspólnego z zaginioną Anashiri?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej piętnastego roku życia.
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 597
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Maja Haber
Wydawnictwo Nowe Strony
All right reserved
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redaktorka prowadząca
Sandra Pętecka
Redakcja:
Agata Bogusławska
Korekta:
Joanna Błakita
Edyta Giersz
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-167-8
Księżyc widział, lecz milczał
500. rok panowania dynastii Huang
Anashiri ma 16 lat
Noc była ciemna, gdy Anashiri gnała na swym koniu przez gęsty las Nuguri. Wiszący na niebie księżyc na niewiele się zdał, nie oświetlał bowiem drogi wijącej się pośród wysokich drzew. Z każdą pokonywaną milą zdawało jej się, że pędzi ku nieprzeniknionej otchłani, jaką było jej życie.
– Wio! Wio! – Spięła boki konia.
Biedne zwierzę toczyło z pyska pianę, przerażone pościgiem, który mieli za plecami.
Dziesiątki cesarskich żołnierzy ruszyły ich śladem. Rozpalone pochodnie majaczyły między drzewami niczym demoniczne ogniki, wabiące dusze ku zagładzie.
Anashiri obejrzała się przez ramię i dostrzegła, że są coraz bliżej.
– Wio! Wio!
Teren zaczął się niebezpiecznie pochylać. Kopyta wierzchowca ślizgnęły się na nierównościach, a osuwisko kamieni potoczyło się w dół zbocza.
Anashiri w ostatniej chwili ściągnęła wodze i zatrzymała konia, nim spadli ze stromego urwiska. W dole szumiała rzeka Onoshi, migocząca w księżycowym świetle.
Znalazła się w pułapce. Szczęk metalu stawał się coraz wyraźniejszy, tak samo jak pokrzykiwania żołnierzy, nawołujących, by wreszcie się poddała.
Nie zamierzała tego robić.
Nie po tym, co przeszła.
Nie po tym, jaką cenę za to zapłaciła.
Jej serce zabiło mocniej. A w zasadzie zrobiły to dwa serca. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do drugiego bicia, które w sobie czuła.
– Anashiri! – Rozbrzmiał czyjś krzyk.
Zadziałała impulsywnie. Niewiele myśląc, rozpostarła ramiona i zeskoczyła z konia ku spienionej rzece, czekającej na to, by ją porwać.
Lodowata toń wchłonęła Anashiri ochoczo, pozostawiając po dziewczynie jedynie ciszę.
Gdy żołnierze dotarli nad urwisko, nie ostał się po niej żaden ślad.
Dziewczyna z Doliny
Pięć lat później
Było ciepłe, wczesnowiosenne popołudnie, gdy Naila postanowiła rozpalić ogień w palenisku przed domem mistrzyni Nouny. Drzewa rosnące wokół bielonego wapnem muru kołysały się łagodnie na wietrze, a stado gdaczących kur wędrowało między krzewami trzmieliny w poszukiwaniu rozsypanego ziarna.
Było cicho i spokojnie. Niemal sennie.
– Dobra, to teraz powiedz mi, czym najlepiej zabić na przykład gumiho. – Naila przełamała łodygi rotoi i wrzuciła je do zielonkawego wywaru, bulgoczącego w niewielkim miedzianym garnuszku zawieszonym nad dymiącym ogniskiem, które rozpaliła.
Siedzący na drewnianym stołku chłopak się oburzył.
– Co mnie obchodzą jakieś ludzkie gusła? – Skrzywił się, dając wyraz niechęci.
Był młody, około siedemnastoletni, nosił bordowe jeogori, a ciemne włosy wiązał zawsze w krótki, sterczący warkocz z tyłu głowy. Nad czołem zaczynała mu się formować pierwsza grzywka, biegnąca na ukos przy prawym oku, co świadczyło o tym, że powoli osiągał wiek pozwalający mu stać się wojownikiem z talindzkiego klanu Asury.
– Ludzkie czy nie, gdy cię zaatakuje, nie będzie ci do śmiechu. – Pogroziła mu palcem.
W domu mistrzyni opowieści o upiorach i demonach były wiecznie żywe. Zwłaszcza wtedy, gdy dziewczęta siadały późnym wieczorem do kolacji i nie miały nic lepszego do roboty nad dzielenie się historiami o strasznych przygodach przeżytych w górskich lasach, które zdawały się wylęgarnią zła.
– Mieczem wykonanym z jadeitu z gór Shanuru, zadowolona? – odparł cierpko chłopak. – Jakoś dziwnym trafem nie spotkałem żadnego gumiho. – Wysunął koniuszek języka w prawym kąciku wargi i zmarszczył brwi w zamyśleniu. Do czegoś, co wydawało mu się jedynie ludzkim bajaniem, odnosił się z typowym doragońskim lekceważeniem. – Jestem pewien, że nawet demony się nas boją – stwierdził z nieskrywaną dumą kogoś dogłębnie przeświadczonego o swojej wyższości. – To ludzie powinni się bać, nie my. Zadaj mi jakieś poważne pytanie, Ila.
– Hm… – Zastanowiła się, biorąc oburącz gorący garnuszek. Jego żar nie był w stanie wyrządzić jej skórze żadnej krzywdy. – Wymień Pięć Zasad Światłości. – Odstawiła kociołek na bok, pozwalając, aby trochę ostygł.
– Nie sądzę, by na egzaminie zadano mi takie pytanie – sprzeciwił się.
– Ależ zadadzą. To jest w zasadzie podstawa wszystkiego, Shai. – Naila uśmiechnęła się pobłażliwie.
Może i nie zdawała do szkoły wojskowej, ale w przeciwieństwie do przyjaciela niektóre formułki potrafiła wyrecytować nawet we śnie.
– „Chronić Teogori za cenę własnego życia” – zaczął niepewnie wyliczać. – „Czynić zawsze to, co buduje jedność plemienia, nigdy nie uginać karku pod sigvarskim mieczem…” – Tu się zawahał. Jego spojrzenie emanowało pustką.
– „Honor i odwagę mieć za swych przewodników” – dopomogła mu miłosiernie Naila.
– Właśnie! Honor i odwaga, no i ten… – Shai zmarszczył brwi.
– „Po wieki być wdzięcznym Gwiezdnej Matce, że dała nam życie”.
– Tak, dokładnie. – Przytaknął skwapliwie. – Ila, skąd ty to wszystko wiesz?
– To tylko Pięć Zasad Światłości, każdy doragon je zna. – Wzruszyła ramionami, dorzucając kilka ziół do stygnącego wywaru.
– Wcale nie! – Shai zmarszczył podejrzliwie brwi. – Zdawałaś kiedyś do szkoły wojskowej, przyznaj się! – Wycelował w nią palec.
Parsknęła śmiechem.
Ona i szkoła wojskowa, a to dobre. Chociaż… Zamyśliła się. Skąd mogła wiedzieć, jak wyglądało jej życie, zanim trafiła pod skrzydła Nouny? Mimo upływu lat nie odzyskała wspomnień. Ilekroć próbowała je przywołać, tępy ból rozsadzał jej czaszkę, a w uszach rozbrzmiewało nieprzyjemne dzwonienie.
– Ojciec nigdy nie recytował ci Pięciu Zasad? – Zgrabnie przekierowała rozmowę na bezpieczniejszy temat.
Nie lubiła rozmyślać o swojej przeszłości, o tym, co dla niej jawiło się jako wielka, czarna plama.
– Zawsze był pewien, że mój mentor mnie tego nauczy. – Shai zaśmiał się, mając na myśli sędziwego pana Himashę.
Niedosłyszący i powolny jak żółw staruszek nie potrafi pasjonująco przekazywać wiedzy zawartej w starych zwojach.
– Masz przechlapane.
– Aish! Nawet tak nie mów! – jęknął Shai i schował twarz w dłoniach.
Jutro miał przystąpić do egzaminów w szkole wojskowej, dzięki którym w przyszłości stałby się pełnoprawnym wojownikiem klanu Asury – tak jak jego ojciec Asura Shiron, dowódca oddziału gwardzistów w Latającej Dolinie. Nic jednak nie wskazywało na to, aby właściwie się do tych egzaminów przygotował i Naila, widząc jego pełną obaw minę, wybuchła śmiechem.
Z zadowoleniem pogłaskała miniaturowego smoka wielkości jaszczurki, który właśnie podleciał i przycupnął obok, machając cieniutkimi skrzydłami. Był piękny, o czerwonych jak krew łuskach i spiczastym ogonie. Kiedy oddychał, od czasu do czasu wypuszczał z nozdrzy wstążki białego dymu. Na takie jak on należało uważać, bo lubiły podszczypywać, ale w przeciwieństwie do swych olbrzymich braci nie czyniły szkód i lubiły się bawić.
– Najwyżej staniesz się hańbą Asury. Rodzice cię przeklną i wydziedziczą, w czym problem? – zapytała.
Chłopak popatrzył na nią chmurnie.
Oczywiście, że miał powód do lęku. Jego rodzina od pokoleń parała się wojskowym fachem i Shai absolutnie nie mógł obrać innej ścieżki. Miecz był mu pisany od urodzenia, a porażka na egzaminach oznaczała hańbę dla całego rodu.
– I mówi to dziewczyna, która nie umie nawet porządnie zamachnąć się nożem – zakpił, próbując zdusić w sobie niepokój.
– Ho, ho, czyżbym uraziła twoje męskie ego? – Uśmiechnęła się do niego niewinnie, po czym dźgnęła go palcem w pierś. – Już dobrze, Shai. Możesz się rozchmurzyć. Jestem pewna, że dobrze ci pójdzie.
– Mówisz tak, bo to nie ty rozstrzygniesz swoją przyszłość pod okiem generała Yelkana.
Naila wzruszyła ramionami, zaglądając do rondla. Wywar już prawie ostygł i mogła przelać go za pomocą chochelki do glinianych buteleczek z etykietą „Lek na krwawienie”.
Miniaturowy smok prychnął, uwalniając dym, po czym spłoszony smrodem wywaru prędko odleciał.
– Yelkan? Jaki znowu Yelkan?
Shai wybałuszył oczy.
– Żartujesz? Naprawdę nie wiesz? Wszystkie dziewuchy go znają! Co z tobą nie tak?
– Jeszcze słowo, a nakopię ci do tyłka – zagroziła mu wesoło.
– Posłuchaj! – Chłopak pojednawczo uniósł dłonie. – Mowa tu o samym zaprzysiężonym bracie księcia Siana.
– Tym, który kilka dni temu przybył do Doliny? – zapytała.
To było ogromne wydarzenie. Gdy tylko cesarskie smoki pojawiły się na niebie, mieszkańcy oszaleli z radości, wiwatując na cześć Syna Niebios. Od wieków nikt z dynastii Huang nie zawitał do uzdrawiających źródeł, więc w rozmowach słyszało się tylko o księciu i licznych dworzanach, którzy przybyli wraz z nim.
Naila zakorkowała buteleczkę, kompletnie obojętna na sensacje, jakie spędzały sen z powiek Latającej Dolinie.
Ku zgrozie Shaia wzruszyła ramionami.
– No i?
– Yelkan to wysoko postawiony doragon. Myślisz, że Zaprzysiężonym Bratem następcy tronu może być byle osoba zgarnięta z ulicy? Zapewne Yelkan od dziecka był wybitny w walce i został dostrzeżony, a dzięki temu awansował na Zaprzysiężonego Brata – mówił z zapałem dziecka. – Teraz chroni Jego Książęcą Mość. Każdy, kto zdaje do szkoły wojskowej, chce się od niego uczyć, a w przyszłości być taki jak on. – Na twarzy Shaia pojawiły się wypieki. – Cała Dolina jest zaszczycona, że zgodził się poprowadzić egzaminy w naszej szkole. Zazwyczaj uświetnia takie wydarzenia w stolicy.
Naila uśmiechnęła się pod nosem na ten wręcz dziecięcy zapał, ale wiedziała, że gdyby teraz pozwoliła sobie na najmniejszy żart, Shai śmiertelnie by się obraził.
– W porządku. Przepraszam, że nie kojarzę twojego bohatera, ale nie wszyscy uczą się władać jingunem – usprawiedliwiła się, mając na myśli tradycyjny doragoński miecz, po czym dodała: – Ktoś musi przecież leczyć te wszystkie obrażenia i choróbska, które przynosicie ze sobą z pola walki. – Mówiąc to, podniosła się z kucek i sięgnęła po bambusowy kapelusz i włożyła go na głowę. Przymocowana do niego różowa woalka całkowicie skryła jej oblicze. – Idę zanieść lek pani Yosed. Dołączysz?
W zasadzie nie musiała pytać. Oprócz niej Shai nie miał żadnych przyjaciół, zresztą ona także. Gdyby pięć lat temu nie została przygarnięta przez Nounę, Shai pewnie do dzisiaj nie miałby do kogo otworzyć gęby. Zawsze był nierozgarnięty i trudny w obyciu, więc nie zjednywał sobie ludzi ani doragonów.
Za nic by się do tego nie przyznał, ale Naila wiedziała, że kompletnie nie miał co robić w to popołudnie.
– No jasne, że idę – odpowiedział od razu.
Wziąwszy do ręki koszyk z buteleczkami wywarów na różne dolegliwości, Naila wraz z przyjacielem opuściła mury domu uzdrowicielek.
Na ulicy panował gwar i tłok. Latająca Dolina co roku ściągała na swe tereny tłumy przybyszów szukających przede wszystkim uzdrowienia. Znajdujące się tu gorące źródła miały leczniczą moc, jednak przyczyniały się do długo utrzymującego się zamglenia, spowodowanego parowaniem okolicznych gejzerów. W powietrzu unosił się też charakterystyczny zapach siarki – miejscowi już do niego przywykli, natomiast przyjezdni po kilku dniach przestawali go czuć. Wzdłuż ulicy ciągnęły się pobielane mury, skrywające po drugiej stronie rezydencje ludzi, pełne ogrodów, zagród i stajni.
Dzielnica bogatych doragonów, takich jak klan Asura, znajdowała się we wschodniej części miasta, wzbogacona o pawilony, altany i czytelnie pełne ksiąg i woluminów, niedostępnych dla nikogo spoza klanu. Tu jednak ludzie poczynali sobie śmiało, prowadząc lokalne biznesy i sprowadzając do Doliny skarby ze stolicy w postaci przypraw, tkanin oraz nowin z całego cesarstwa.
Mimo ciekawości Naila nie zaczepiała kupców, pamiętając, by trzymać się z dala od kłopotów. Mistrzyni przecież wyraźnie dała jej do zrozumienia, że powinna unikać kontaktu z obcymi. Tylko Shai stanowił wyjątek od tej zasady. Jego ojciec był serdecznym przyjacielem mistrzyni i prawdopodobnie jedynym doragonem, którego kobieta nie nienawidziła i nie obrzucała wyzwiskami.
Oboje z Shaiem skierowali się w stronę targu, gdzie jeden z przybytków prowadziła starsza ludzka kobieta.
– Pani Yosed? Przyniosłam lekarstwo.
Naila przystanęła naprzeciw wejścia do drewnianego lokalu z krzesłami i stołami, przy których posilali się miejscowi górnicy oraz kilku przybyszy spoza Doliny, racząc się króliczym mięsem. Oczywiście wszyscy rozmawiali o księciu Sianie i jego pobycie w mieście.
Pani Yosed odwróciła się od jednego z klientów i podwinęła rękawy zielonkawego hanboku, a na jej twarzy pojawił się wyraz niepewności.
Mówiono, że Naila była wiedźmą, tak jak Nouna, że rzucała uroki nawet gorsze od niej. Bo z jakiej innej przyczyny chowałaby twarz za woalką? Tylko oblicze na wskroś podłe wymagało, by je skrywać.
Siedzące przed wejściem trzy starsze kobiety wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
W powietrzu dało się słyszeć mało dyskretne szepty:
– Podobno chowa twarz, bo jest szpetna jak sama śmierć.
– Mnie wiadomo, że spojrzenie tej małej wiedźmy zabija tego, kto w nie wejrzy.
– Oto zapłata. – Pani Yosed położyła na otwartej dłoni Naili sznurek z nawleczonymi na niego srebrnymi monetami, które cicho pobrzękiwały.
– Proszę podawać to mężowi dwa razy dziennie. Za dzień lub dwa krwawienie powinno ustać – poinstruowała Naila, chowając pieniądze za dekolt różowego jeogori.
W żaden sposób nie dała poznać, że słyszała każde słowo z ust starych plotkar. Zresztą przyzwyczaiła się już do wymyślnego gadania na własny temat. Ludzie nie rozumieli, dlaczego chowa twarz za woalką, więc próbowali znaleźć na to wyjaśnienie.
Nic ją to nie obchodziło.
Poza tym sama też do końca nie rozumiała, dlaczego musiała nosić ten szkaradny kapelusz z firaną. Szpetna nie była, nie zabijała spojrzeniem ani nie rzucała zaklęć – tylko ludzie rzekomo potrafili to robić, a ona należała do doragonów. Mimo to jej ludzka mistrzyni cechowała się nieugiętością i nie miała zamiaru pozwolić podopiecznej na zdjęcie kapelusza, nie kwapiąc się przy tym podaniem sensownego powodu.
Naila z czasem się nauczyła, że życie stawało się prostsze, kiedy bez słowa krytyki stosowała się do poleceń mistrzyni. Pozbawiona pamięci oraz swego plemiennego pochodzenia była skazana na łaskę kobiety, dach nad głową i pożywienie, która ta jej zapewniała. A to nie stawiało jej w pozycji do buntowania się. Nouna zresztą budziła w dziewczynie niekłamany strach. Jeżeli magia istniała naprawdę, to mistrzyni z pewnością władała nią bieglej niż jakikolwiek inny człowiek w Dolinie.
Gdy Naila miała pewność, że klientka zrozumiała instrukcje, rozejrzała się w poszukiwaniu Shaia, który zniknął gdzieś pośród targującego się tłumu, oblegającego lokale i stoiska. Chłopak często plątał się po targowisku, napędzany energią swojego niespokojnego ducha. Trudno było go sobie zatem wyobrazić w roli posłusznego żołnierza za kilka lat.
– Shai?! – zawołała, ale już po chwili dostrzegła przyjaciela wpatrującego się maślanym wzrokiem w postać niewysokiej, ale ślicznej jak wiosenny brzask dziewczyny, odzianej w połyskujący, finezyjnie zdobiony hanbok.
Rozpuszczone włosy piękności przyozdobiono spinkami w kształcie białych kwiatów.
– No tak, panienka Jomin – westchnęła bezsilnie Naila.
Chociaż Shai był synem doragona pochodzącego z wysoko postawionego klanu, nie posiadał cech, które zdołałyby wywrzeć odpowiednie wrażenie na dziewczęciu pokroju Jomin – córki miejscowego sędziego wybranego na swój urząd przez samo cesarstwo. A mimo to od wielu miesięcy stawał się głupi jak kamień, gdy tylko tamta pojawiała się w jego polu widzenia.
– Patrz, co dla niej kupiłem. Spodoba jej się, prawda? – Podbiegł z entuzjazmem do Naili. – Wy, dziewczyny, uwielbiacie takie bzdury. – Wyciągnął rękę, pokazując ogromną broszkę w kształcie motyla, wysadzaną drobnymi kryształkami.
Naila miała ochotę co najwyżej mocno trzepnąć go w ucho, ale nie zdążyła, ponieważ Shai odważnym krokiem ruszył ku Jomin. Zupełnie nie brał pod uwagę faktu, że dziewczynie towarzyszyła przyzwoitka – starsza kobieta w żółtym hanboku – której wyraz twarzy nie zachęcał do zakłócania tego dnia jej i jej podopiecznej.
– To się źle skończy – mruknęła Naila, idąc za przyjacielem pośród drewnianych, krytych bambusem straganów, skąd dolatywały ją smakowite zapachy i pokrzykiwania sprzedawców.
Niestety, w pewnym momencie Jomin odłączyła się od piastunki, rozmawiającej z jakimś kupcem, i pod jej nieuwagę wtopiła się w tłum.
– Co ona wyprawia? – zdziwiła się.
– To moja szansa! – Shai bez wahania ruszył za dziewczyną.
Jedynie przodkowie wiedzą, ile razy oberwał od Jomin za najmniejszy przejaw zalotów, a mimo to nie zrażał się, przekonany, że to tylko gra i w rzeczywistości panienka nocami tęsknie do niego wzdycha.
Po chwili stragany zostały w tyle, a ich owiała dzwoniąca w uszach cisza. Na rogu jednego z domów Jomin przyśpieszyła, po czym wyszła na otwarty plac, gdzie rozkładano namioty trupy wędrownych artystów.
Odkąd książę pojawił się w Latającej Dolinie, zewsząd napływali nowi artyści, chcący wystąpić na nadchodzącym Święcie Ognia, które Syn Niebios z pewnością ubogaci swoją osobą.
Naila zmarszczyła brwi, starając się nie potknąć o krawędź szeleszczącej spódnicy, i przyjrzała się uważnie konstrukcjom namiotów oraz pracującym przy nich w pocie czoła mężczyznom.
W większości byli to ludzie, jednak wypatrzyła również kilku doragonów o połyskliwej, perłowej skórze, pozwalającej odróżnić ich od reszty. Ani jedni, ani drudzy nie wyglądali zachęcająco – byli brudni i zarośnięci, nosili stare łachmany i co chwilę popalali opium, od którego zszarzały im zęby.
Przybycie Jomin skomentowali, posyłając jej rozweselone spojrzenia drapieżców – pewnie się zastanawiali, co za głupia owca pcha się do paszczy smoka. Potem jednak zerknęli z zaciekawieniem na Nailę i w ich oczach zamigotał błysk niepokoju na widok kapelusza.
– Chodźmy stąd. – Naila szarpnęła przyjaciela za rękaw, ale Shai się wyrwał, wpatrując się wściekle w Jomin.
Dziewczyna właśnie podeszła do siedzącego pod namiotem młodzieńca o długich do ramion, czarnych włosach, gładko opadających mu na twarz. Był młody, ale czasy nastoletnie zostawił już za sobą, mógł mieć ponad dwadzieścia lat. Ze spokojem strugał w drewnie i od czasu do czasu zdmuchiwał warstewkę trocin z ręki.
Powędrował spojrzeniem ku Jomin, uśmiechającej się do niego tak wdzięcznie, iż zakrawało to na komedię, a w oczach zamigotało mu zniechęcenie, jakby ją rozpoznał i raczej nie ucieszył na jej widok.
– Jomin? – zwrócił się do dziewczyny ostrym tonem Shai.
– Co ty tu robisz, małpo? – prychnęła wzgardliwie Jomin. – Wszędzie musisz za mną łazić? Gdzie tylko się nie odwrócę, widzę twoją gębę.
– Nie powinnaś włóczyć się sama po mieście, a zwłaszcza chodzić do takich miejsc jak to. Co ty wiesz o tych ludziach? – Skrzywił się z irytacją.
– Za kilka dni będą występować przed samym Synem Niebios – odpowiedziała Jomin z urazą. – Ty jako marny wojownik możesz nawet nigdy nie dostąpić takiego zaszczytu.
Shai zacisnął pięści w dwie mocne bryły.
– Wolisz spotykać się z tym zawszonym typem? – Wskazał na strugającego w drewnie młodzieńca.
Ten nawet na tak jawną obelgę nie zamierzał reagować. Od początku zachowywał się w sposób świadczący o tym, że nie miał nic wspólnego z dyskusją toczącą się nad jego głową.
Naila syknęła pod nosem.
Shai potrafił być czasem takim dupkiem.
– Nazywa się Andren i kilka dni temu uratował mnie spod kopyt konia. Gdyby nie on, zginęłabym – wyjaśniła protekcjonalnie Jomin. – To właśnie coś, do czego ty nie jesteś zdolny. To bohaterstwo.
– Uważasz mnie za tchórza? Jestem Talingiem! – Chłopak roześmiał się z niedowierzaniem. Dla Talinga nie było bowiem większej ujmy niż podanie w wątpliwość jego odwagi. Nic dziwnego, że gniewnie się zaróżowił. – Mam ci udowodnić, jak bardzo się mylisz?
– Niby jak chcesz to zrobić? – Jomin zmierzyła go pobłażliwym spojrzeniem.
Shai wyciągnął z pochwy zakrzywiony miecz, którego ostrze skierował prosto w przeciwnika.
– Wyzywam cię na pojedynek, psie!
– Shai, na przodków! – Naila poruszyła się ze zdenerwowaniem. – Odbiło ci?!
Jomin wybuchła protekcjonalnym śmiechem, Andren zaś ze spokojem odłożył strugany przedmiot, po czym z gracją pantery podniósł się z ziemi. Minę miał tak znudzoną, jakby to wszystko go nie obchodziło.
– Nie jesteśmy kolegami i nic nie interesują mnie sprawy między tobą a tą damą. – Lekkim ruchem odtrącił miecz Shaia.
– Zdołałeś ją omamić. Męski honor nie pozwala mi tego zignorować.
– Daleko ci do mężczyzny, chłopcze – odparł lekceważąco Andren.
Bogowie, był taki wysoki, a jego ręka sprawiała wrażenie, jakby mogła zmiażdżyć przeciwnika ledwie delikatnym uściskiem.
– Shai! Daj sobie spokój! Nie bądź durniem! Zginiesz! – Naila znalazła się na granicy furii.
Przecież ten typ posieka go na kawałki!
– Jeżeli nie przyjmiesz wyzwania, uznam cię za tahibskiego tchórza. Widzę przecież, że płynie w tobie krew doragona. – Shai uśmiechnął się złośliwie do Andrena.
Doragoni wyróżniali się na tle ludzi. Byli wyżsi, ich skóra połyskiwała, dając wrażenie polerowanej perły, a niekiedy w promieniach słońca przypominała też drobne łuski, choć w dotyku była miękka i gorąca bez względu na temperatury panujące na zewnątrz.
– Jeżeli nie masz odwagi walczyć, rzuć swój miecz na ziemię, tchórzu! – ryknął Shai.
Słowo to musiało w jakiś magiczny sposób zadziałać na młodzieńca, ponieważ zazgrzytał zębami i wydobył miecz z pokrowca zawieszonego przy pasie, którym obwiązana była ciemna tunika. Jej poły zafurkotały, gdy stalowe ostrze śmignęło blisko twarzy Shaia.
– W takim razie pokaż, na co cię stać, dzieciaku.
Naila przymknęła oczy.
To nie mogło skończyć się dobrze.
Niehonorowy cios
Miecze natarły na siebie z metalicznym zgrzytem.
Pozostali mężczyźni zebrali się w półkolu, żądni krwawej rozrywki. Ich radosne krzyki wzniosły się ponad namioty.
– Dalej, Andren! Pokaż temu młokosowi, jak się macha mieczem!
– No, dalej! Uderz z lewej!
Naila zastanawiała się, czy powinna wykrzykiwać zachęty pod adresem Shaia, ale czuła się tak wściekła, że żaden dźwięk nie zdołał wydostać się z jej gardła. To było niedorzeczne, Shai nigdy wcześniej nie brał udziału w tak poważnej walce. Zazwyczaj trenował z mistrzami najętymi przez jego ojca. Mistrzami, którzy nie ważyliby się obciąć włosa z jego głowy, a co dopiero zadać mu dotkliwe rany.
Jomin usunęła się na bok, obrzucając cynicznym spojrzeniem rozgrywającą się walkę. Uderzające o siebie raz po raz miecze sprawiały jej widoczną satysfakcję. Dziewczęta takie jak ona przyzwyczaiły się do robienia wokół siebie zamieszania.
Andren swobodnie obchodził się z bronią, jakby stanowiła ona przedłużenie jego ręki. Naila z trwogą zareagowała na moment, w którym srebrzyste ostrze ominęło twarz przyjaciela o cal. Skądkolwiek wojownik wytrzasnął miecz, z pewnością zapłacił za niego majątek. Na pierwszy rzut oka było widać, że broń została wykonana z najwyższej jakości stali zaprawionej w oddechu smoka.
Shai niespodziewanie zachwiał się w tył, a Andren, wykonawszy popisowy obrót, przesunął miecz prawie przy samej szyi przeciwnika. W oczach Shaia na moment pojawił się strach. Kiedy wreszcie udało mu się odzyskać równowagę, zamachnął się własnym mieczem w stronę boku Andrena, ale ten zwinnie jak pantera uskoczył przed ciosem, a ciemne włosy efektownie zatańczyły wokół jego twarzy. Oczy młodzieńca błyszczały od furii, a usta miał wykrzywione w grymasie tłumionej złości.
Gwiezdna Matko, wygląda jak potwór z czeluści, pomyślała Naila z przestrachem.
– Aaa! – ryknął Shai, unosząc oburącz miecz, a następnie, lekko podskoczywszy, skierował ostrze ku ramieniu Andrena.
Ten przesunął miecz i precyzyjnie uderzył w broń rywala, która wypadła mu z ręki.
Shai był tak zaskoczony, że pozwolił Andrenowi wykorzystać te sekundy wahania. Wojownik obrócił się wokół własnej osi i zasadził chłopakowi cios z buta prosto w brzuch. Shai machnął bezradnie rękoma i upadł na ziemię jak długi, wzniecając wokół siebie tumany kurzu. Nim dotarło do niego, co się stało, ostrze przeciwnika znalazło się tuż pod jego brodą.
– Oszczędź mnie – załkał ze strachem, spoglądając śmierci w twarz. Z jego oczu popłynęły łzy.
Serce Naili przestało bić. Nawet Jomin nieco pobladła.
Oblicze Andrena jeszcze chwilę pozostało niewzruszone wobec błagań Shaia, ale ostatecznie cofnął miecz i schował go do pokrowca.
– Nigdy nie chciałem twojej damy, dzieciaku. Wynoście się stąd! Wszyscy troje!
Odwrócił się i sięgnął po drewnianą figurkę, a wtedy Shai poderwał się na nogi i porwawszy w dłoń leżący obok miecz, rzucił się ku chłopakowi z zamiarem zadania ciosu.
– Shai! Dość! – Naila wyrwała się do przodu.
Andren odwrócił się dosłownie w ułamku sekundy i niedostrzegalnym dla oka ruchem własną bronią nakreślił w powietrzu łuk.
Naila nawet się nie zorientowała, kiedy ostrze wojownika zahaczyło o jej kapelusz, który zawirował w powietrzu i opadł za jej plecami.
Miała obnażoną twarz.
Jomin wbiła w nią zachłanne spojrzenie. Nieczęsto bowiem nadarzała się okazja, by zobaczyć oblicze najbardziej tajemniczej osoby w Latającej Dolinie.
– Więc naprawdę jesteś doragonką – powiedziała, przesuwając wzrokiem po pospolitych rysach dziewczyny, którą jednak wyróżniała perłowa skóra niepozostawiająca żadnych wątpliwości co do jej smoczej krwi. – Taling? A może plugawy Sigvar? – próbowała odgadnąć, choć pod tym względem rozróżnienie nie było łatwe, o ile doragon nie nosił charakterystycznego dla swego plemienia reliefu.
Stojący nieco dalej mężczyźni zaczęli mamrotać coś między sobą, popatrując na Nailę jak na dziwadło. Jeden z nich zarechotał, puszczając do niej lubieżnie oczko.
Z ust Naili wyrwał się niekontrolowany jęk. Osłoniła twarz rękawami hanboku i przysiadła w kuckach, chowając głowę między kolanami.
Nie! To nie może być prawda! Nouna mnie zabije, gdy tylko się dowie!
– Ty durniu! – Shai obrzucił Andrena wściekłym spojrzeniem. – Chciałeś odrąbać jej głowę?
Nikt nie miał odwagi się odezwać. Wszyscy wstrzymali oddech.
Andren zerkał to na kucającą dziewczynę, to na leżące obok nakrycie głowy. Ostatecznie sięgnął po kapelusz, po czym ukucnął przed Nailą i włożył go jej na głowę.
– Proszę o wybaczenie, panienko.
Naila zachłannie naciągnęła kapelusz na czoło i dopiero wtedy podniosła wzrok na Andrena.
Jego wcześniejszy gniew ustąpił łagodności.
– Chodźmy stąd, Shai! – Dźwignęła się na nogi, nie mogąc znieść obecności nieznajomego doragona.
– Ale Jomin…
– Mam to gdzieś!
Przecisnęła się przez tłum, pragnąc znaleźć się za bezpiecznymi murami domu uzdrowicielek.
Nikt nie zauważył, że z jednego z prowizorycznie postawionych namiotów wychyliła się tajemnicza postać białowłosego mężczyzny, który odprowadził Nailę zagadkowym spojrzeniem.
***
– Ej, chyba nie jesteś zła, prawda?
– Zła? – Naila zatrzymała się w pół kroku, przez co zderzyła się z przyjacielem, który odskoczył w bok. – Nie jestem zła, jestem wściekła! – Zaczęła okładać go pięściami po całym ciele.
– Hej! Tak nie można! Przestań, przestań! – Shai podskoczył jak spłoszona żaba, aż w końcu unieruchomił jej nadgarstki. – Opamiętaj się! To tylko głupi kapelusz! Nie rozumiem, po co w ogóle słuchasz się tej starej baby i ukrywasz przed innymi! Przez to wszyscy traktują cię jak dziwaczkę!
– Uważasz, że chodzi tylko o to? – W głosie Naili pojawiło się niedowierzanie zmieszane z gniewem. – Shai, przecież on omal cię nie zabił! Masz pojęcie, jakie to było głupie i niebezpieczne?
– A tam, od razu zabił! – prychnął chłopak. – Moja wina, że to niezrównoważony rzezimieszek? Próbowałem chronić Jomin. Nie powinna zadawać się z podejrzanymi typami!
– Dlatego zaatakowałeś go od tyłu? Przecież to niehonorowe! Niedługo będziesz żołnierzem! Jak ty to sobie wyobrażasz, kretynie?
– Chciał mnie zabić! Musiałem się bronić! Poza tym to zwykły tchórz. Który porządny doragon bawi się na scenie? Powinien walczyć, jak my wszyscy! – Splunął pogardliwie na ziemię. – Założę się, że jest Tahibem.
– Kogo chcesz oszukać?! Twoim jedynym zamiarem było dać mu nauczkę, prawda, Shai? Myślisz, że jestem głupia? – Odwróciła się do niego.
Chciała po prostu wrócić do domu i zapomnieć o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
– Przesadzasz, Ila! Poza tym, co ty możesz wiedzieć o etyce wojskowej? Przez ciebie musiałem zostawić Jomin z tamtymi ludźmi! Jak możesz być taka niepoważna?
– To ty jesteś niepoważny, Shai! Zostaw mnie teraz samą. Idź do Jomin, jeżeli tak bardzo ci na tym zależy.
– Nie! Nie mogę cię zostawić – zaprzeczył bojowo i zacięcie kroczył u jej boku niczym natrętna mucha.
– Poradzę sobie. Wierz mi.
– Po prostu nie bądź na mnie zła. Nic nie zrobiłem!
Naila westchnęła ciężko.
– W porządku. Nie jestem zła.
– Na pewno?
– Na pewno, Shai. Ale teraz chciałabym zostać sama.
Ruszyła drogą do domu, on zaś wrócił po Jomin.
Zmierzchało, gdy pomiędzy drzewami dostrzegła znajomy pobielany mur domu uzdrowicielek. Miejscami nieco się kruszył, a w pęknięciach zalęgły się chwasty, bo nigdy nie było dość czasu, aby na bieżąco dokonywać napraw. Główna brama miała zadaszenie, pod którym widniała tabliczka z napisem „Zakątek Spokojnego Ducha”. Wisząca pod okapem latarenka właśnie została zapalona przez jedną z uczennic mistrzyni.
– Znowu pokłóciłaś się z Shaiem? – Uczennica popatrzyła na Nailę wymownie, gdy ta weszła na posesję i odetchnąwszy z ulgą, zdjęła kapelusz.
– Skąd wiesz?
– Po twojej minie. – Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Miała na sobie biały strój składający się ze spódnicy i bluzki z długimi rękawami, a talię – przepasaną grubym, czerwonym paskiem. W takim odzieniu chodziły wszystkie podopieczne Nouny.
– Nie powinnam włóczyć się z nim po mieście. Cały czas pakuje się w kłopoty. Nie wiem, jak ja z nim wytrzymuję!
Naila usiadła na schodkach werandy, jeszcze raz przypominając sobie, jak silny czuła strach, gdy jej twarz została obnażona.
Kiedy pięć lat temu Nouna znalazła ją poturbowaną w środku lasu i zabrała do siebie, od razu zarządziła, aby Naila nikomu nie pokazywała twarzy. Nawet po tych wszystkich latach wciąż rygorystycznie podchodziła do tego dziwnego prawa. Może dlatego, iż doragon bez plemienia był jak ciało bez nogi – kulawy.
Tyle że Naila nie chciała się bać. Pragnęła rozumieć i poznać swoją przeszłość. Pragnęła wiedzieć, skąd pochodzi i co robiła w środku lasu pięć lat temu. Pragnęła wszystko sobie przypomnieć, ale wspomnienia sprzed Nouny tonęły w otchłani ciemności, z której nie sposób się było wydostać.
***
Na drugi dzień Shai, z niedowierzającym uśmiechem na ustach, powitał Nailę przed bramą szkoły wojskowej, skąd właśnie wyszedł ubrany w wojskowe, czerwone jeogori przepasane w talii grubym, skórzanym pasem z klamrą z reliefem talindzkiego plemienia – skrzydlatym smokiem wychodzącym z płomieni.
W jasnych promieniach budzącej się wiosny wyglądał o wiele doroślej.
– Nie sądziłem, że zaczekasz – odezwał się.
– Chciałam wiedzieć pierwsza, jak ci poszło.
– Teoria wojskowa to pestka. Za tydzień czeka mnie egzamin praktyczny. – Shai wzruszył pyszałkowato ramionami. – Jeżeli dobrze mi pójdzie, ojciec wykuje dla mnie miecz z sygnetem klanu Asury. – W jego głosie pobrzmiewała duma.
– Czyli nie było tak źle?
– Znasz mnie przecież, jestem Asurą, urodziłem się z duszą wojownika. I nie było pytania o pięć zasad światłości.
W takich chwilach jak ta Naila nawet cieszyła się, że kazano jej nosić nakrycie głowy, pod nim bowiem nie było widać, gdy przewracała oczami, jak zrobiła to w tamtym momencie.
Shai Chwalipięta.
Ze szkoły wojskowej wylało się morze młodych chłopców, ubranych identycznie jak Shai. Miny mieli nietęgie. Niektórych dławiła przerażająca myśl o porażce. Jeżeli którykolwiek z nich oblał egzamin, czekało go życie w wiecznej hańbie.
– Chciałbym, żeby Jomin mogła mnie teraz zobaczyć – westchnął z samouwielbieniem Shai. – Gdy tylko stanę się pełnoprawnym mężczyzną, będę mógł starać się o jej rękę.
Naila nie miała na to żadnej odpowiedzi. Uważała, że nie nadejdzie taki dzień, w którym Jomin potraktowałaby Shaia poważnie. No, może gdyby wrócił z wojny w chwale i bogactwie…
– A ten cały Zaprzysiężony Brat?
– Och, Yelkan był wspaniały! – Oczy Shaia rozbłysły ekscytacją.
Zaprzysiężony Brat przybył do Doliny tego poranka i od razu wstąpił do szkółki, by powitać adeptów, co chłopakowi wydało się nader wspaniałe. Oficer nawet nie odpoczął po podróży, tak mu było śpieszno na ich egzamin.
Czy istniało coś bardziej wzruszającego?
Shaia przepełniała euforia, gdy mówił dalej:
– Gdybyś widziała, w jakim paradował mundurze! Gwiezdna Matko, wyglądał jak bóg! A rękę miał nie mniejszą od łapy smoka! Jest dokładnie taki, jak mówią! Potężny i surowy! Nic dziwnego, że służy księciu!
– Wiesz, że przybył tu dla księcia, a nie dla was? – wytknęła Shaiowi.
Chłopak zdawał się zapominać, że gdyby nie obecność Syna Niebios w Latającej Dolinie, noga oficera nigdy nie postałaby w szkółce. To jedynie drobna uprzejmość, jaką ten zgodził się okazać w trakcie swego pobytu tutaj.
– Wiem, wiem. – Wywrócił oczami, nie chcąc tego słuchać. – Ale cieszę się, że go widziałem. Jak wyczytał moje nazwisko, to od razu skojarzył mojego ojca. Pochwalił, że jest znakomitym dowódcą, i stwierdził, że pochodząc z tak chwalebnego rodu Talingów, muszę dwa razy ciężej pracować! – paplał jak najęty Shai, ucieszony niczym ośmioletnie dziecko żyjące fantazją.
Co trzecie słowo przyjaciela wypadało dziewczynie swobodnie drugim uchem. Gdy tylko zaczynały się jego przechwałki, Naila skupiała myśli na czymś innym.
Nie mogła przestać się zastanawiać, z jakiego powodu Smoczy Książę przybył do Latającej Doliny. Miejsca, które zdawało się od dawna zacierać w świadomości rodziny cesarskiej.