Najwyższy czas znów zapalić gwiazdy - Virginie Grimaldi - ebook + audiobook + książka

Najwyższy czas znów zapalić gwiazdy ebook

Grimaldi Virginie

4,2
36,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Anna. Przepracowana matka, która ledwo wiąże koniec z końcem, a z córkami widuje się tylko przy śniadaniu i nie dogaduje najlepiej. Chloé. Siedemnastolatka, która poszukując kogoś, kto by ją pokochał, trochę się w tym gubi. I Lily. Uzbrojona w powagę swych dwunastu lat dziewczynka, która od ludzi woli szczura Mathisa, nazwanego tak po ojcu, bo ten opuścił pokład. Kiedy Anna dowiaduje się o problemach swoich córek, podejmuje szaloną decyzję: we trzy pakują się do pożyczonego kampera i wyruszają w podróż po Skandynawii. Skoro nie można się cofnąć, należy wybrać inną drogę. Historia pełna emocji, humoru i czułości. Ożywcza. — „Femmme Actuelle” Zaproszenie do wzajemnego poznania się i miłości. Świetna lekcja życia. — „Aujourd’hui en France” SPRZEDANO PRAWA DO EKRANIZACJI

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 285

Oceny
4,2 (99 ocen)
45
32
19
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna. Mądra i zabawna.
20
IceFlowers

Dobrze spędzony czas

"Mamy coś, co nigdy nie zniknie. Jesteśmy rodziną." Bohaterkami tej książki jest trójka dziewczyn Anna, Lily i Chloé czyli mama i jej dwie córki. Głowa rodziny Mathis opuścił rodzinę, co było ego powodem dowiecie się podczas lektury książki. Anna jako samotna matka jak tylko może stara się pracować i wychowywać swoje dzieci. Jednak trochę średnio jej to wychodzi. Anna traci pracę i popada w długi. Kiedy dowiaduje się także o problemach swoich dzieci Anna podejmuje spontaniczną decyzję. We trójkę wyruszają w podróż po Skandynawii pożyczonym kamperem. Do tej pory dziewczyny raczej się mijały i unikały, a teraz będą spędzać ze sobą czas 24/h na dobę. Co z tego wyjdzie? Szybko okazuje się, że ich podróż nie będzie samotna. Dziewczyny dołączają w swojej podróży do innych kamperów i wspólnie spędzają wolny czas. Zawiązują się przyjaźnie jak i zauroczenia, a niektóre z nich mają szansę przetrwać próbę czasu. „Najwyższy czas znów zapalić gwiazdy” to książka, którą czyta się bardzo szybko. Ca...
10
Chilim26

Dobrze spędzony czas

Może i ta książka jest trochę ckliwa, ale pokazuje też dużo prawdy o relacjach międzyludzkich, rodzinnych. Polecam szczególnie tym, którzy potrzebują odskoczni od czytania o beznadziei.
00
Irma1234

Z braku laku…

dla dzieci
00
agatrojanowska

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemna książka, pokazująca relacje matki i dwóch córek.
00

Popularność




« IL EST GRAND TEMPS DE RALLUMER LES ETOILES » by Virginie Grimaldi

© Librairie Artheme Fayard, 2018

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Bożena Sęk

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Malwina Kozłowska

Korekta: Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz

ISBN: 978-83-8230-320-9

Źródła cytatów wykorzystanych w książce:

Tytuł zaczerpnięto z dramatu G. Apollinaire’a pt. Cycki Tyrezjasza w: Teatr Apollinaire’a, przeł. Agnieszka Włoczewska, Collegium Columbinum, Kraków 2015.

Romain Gary, Obietnica poranka, przeł. J. Pański, Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.

Albert Cohen, Książka o mojej matce, przeł. Anna Sochowa, Wydawnictwo Krakowskie, Kraków 2000.

Diane Tell, Si j’étais un homme, © Tuta Music Inc., 1981.

Jacques Brel, Ne me quitte pas, © Tutti Intersong Éditions Musicales SARL, 1959.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2022

…życie pod spojrzeniem jej oczu było tak piękne, że nigdy już odtąd nie mogłem znaleźć sobie miejsca na świecie.

Romain Gary, Obietnica poranka

przeł. Jerzy Pański

Synowie matek jeszcze żyjących, nie zapominajcie nigdy, że wasze matki są śmiertelne. Nie nadaremnie napisałem to, jeśli choć jeden z was, przeczytawszy mój hymn o zmarłej, będzie czulszy dla swojej matki […]. Kochajcie ją bardziej, niż ja umiałem kochać moją matkę. Codziennie użyczcie jej trochę radości, mówię to wam poważnie, prawem mego żalu i żałoby.

Albert Cohen, Książka o mojej matce,

przeł. Anna Sochowa

Mojej matce

ANNA

– Anno, zajrzyj do mnie na koniec dniówki! Muszę ci coś powiedzieć.

Zawiązuję fartuszek w pasie i jeszcze raz obchodzę salę, zanim się zjawią pierwsi klienci. Wiem, co Tony mi powie, wczoraj podsłuchałam rozmowę. Najwyższy czas.

Od trzech miesięcy Biała Oberża trwa na szczycie listy najlepszych restauracji w Tuluzie. Już wcześniej mieliśmy dużo klientów, a teraz panuje tu tłok. Jeszcze nie zdążę sprzątnąć stolika, a już ktoś przy nim siada. Obsługuję sama, Tony raczy mi pomagać, kiedy nie ma nic innego do roboty.

W ostatni poniedziałek, kiedy do stolika numer sześć niosłam crème brûlée, uszy mi zatkało, w oczach się zamgliło, nogi zmiękły. Deser wylądował na głowie gościa, a ja w biurze szefa.

Przywitał mnie krzykiem, do czego przywykłam – to znaczyło, że się martwi. Wyznał mi kiedyś, że jest situs inversus: serce ma po prawej stronie, a wątrobę po lewej. I najwyraźniej przełożyło się to również na sposób komunikacji.

– Co ty wyczyniasz, Anno?

– A to wyczyniam, że zrobiło mi się słabo.

– Ale czemu?

– Też pytanie! Żeby rozruszać towarzystwo. W sali było dość spokojnie, nie?

Jednym długim westchnieniem wydmuchnął z siebie złość, po czym przeszedł do fazy empatii.

– No dobra, ale już w porządku?

– Czuję się lepiej, wracam na salę.

– Zostaw, dziś ja się zajmę obsługą. Ale jutro będziesz, tak?

– Czy kiedyś nie przyszłam?

Uśmiechnął się. Skorzystałam z tego.

– Jestem zmęczona, Tony. Dobiegam czterdziestki, już nie wytrzymuję tego tempa. Naprawdę dobrze by było, gdybyś kogoś zatrudnił.

– Wiem, wiem, już to mówiłaś. Zobaczę, co da się zrobić.

Podniósł telefon i zadzwonił do Estelle, swojej kochanki, aby jej wyznać, że chciałby w tej chwili znaleźć się w jej majtkach. Wydedukowałam z tego, że nasza rozmowa dobiegła końca.

Mój sąsiad Paul twierdzi, że powinnam zmienić pracę. On przejął po tacie sklepik z wyrobami tytoniowymi i widocznie myśli, że posady roznoszą bociany, które się przekwalifikowały, kiedy rynek noworodków sprzątnęły im sprzed dzioba kapusta i róże.

Prawda jest taka, że nie mam żadnych innych umiejętności. Mimo że zdobyłam wykształcenie, skończyłam w szkole pomaturalnej rachunkowość i zarządzanie. Ostatniego dnia egzaminów dowiedziałam się o ciąży, Mathias przyzwoicie zarabiał, postanowiliśmy więc, że będę się zajmowała Chloé. Trzy lata później, kiedy mała poszła do przedszkola, odpowiedziałam na dziesiątki ofert pracy w księgowości i administracji. Zaproszono mnie tylko na jedną rozmowę kwalifikacyjną, w czasie której zrozumiałam, że składam się z samych wad: nie miałam żadnego doświadczenia, zafundowałam sobie trzyletnią przerwę, żeby niańczyć niemowlę, i miałam czelność odpowiadać „nie” na pytanie: „Czy ktoś w razie potrzeby może się zająć pani dzieckiem?”. Za krótka byłam, by wygrać z licznymi zahartowanymi w bojach kandydatami, którzy dysponowali wachlarzem dyplomów, a macica nie należała do ich priorytetów.

Przyjęłam wobec tego propozycję kumpla Mathiasa, Tony’ego, który prowadził restaurację. Przez siedem pierwszych lat pracowałam tylko w godzinach popołudniowych, co pozwalało mi spędzać dużo czasu z dziewczynkami. Aż w końcu stanęłam pod ścianą i musiałam dodać do tego wieczory.

Ledwie opuściłam żaluzję na drzwiach, Tony woła mnie ze swojego biura. Wchodzę do pokoju i siadam naprzeciw niego.

– Wiesz, Anno, że bardzo cię lubię.

Situs inversus. Nie zapowiada się dobrze.

– Ile u mnie robisz, dziesięć lat?

– Czternaście.

– Czternaście… Patrz, jak ten czas leci. Jak dziś pamiętam rozmowę z tobą, byłaś cała…

– Do rzeczy, Tony.

Czubkami palców masuje sobie skronie i wzdycha.

– Estelle straciła robotę, chciałbym ją zatrudnić.

– Ach! No, uspokoiłam się, bo myślałam, że masz dla mnie złą nowinę! Szczerze mówiąc, nie wiem, czy to taki znowu wystrzałowy pomysł, skoro chodzi o twoją dziewczynę, ale w sumie to twój problem. Kiedy zaczyna?

Kręci głową.

– Chciałbym ją zatrudnić  n a   t w o j e   m i e j s c e. 

Musi upłynąć kilka sekund, zanim ta informacja przedrze się do mojego umysłu.

– Jak to: na moje miejsce? Nie możesz tego zrobić!

– Wiem, nie ma żadnego powodu, żebym cię zwalniał, chociaż jak się pogrzebie, zawsze coś się znajdzie. Ale tego bym ci nie zrobił, nie zasługujesz na coś takiego. Mam dla ciebie następującą propozycję: rozstajemy się za porozumieniem stron, zawieramy ugodę i dostajesz kopertkę na pożegnanie.

Nie wiem, ile tam siedzę, nie reagując. Wystarczająco długo w każdym razie, aby pomyśleć o wszystkich rachunkach, których i tak nie udaje mi się regulować. Wystarczająco długo, aby wyobrazić sobie lodówkę jeszcze bardziej pustą niż teraz. Wystarczająco długo, aby zrozumieć, że komornicze wezwania do zapłaty zwiększą się dwukrotnie. Wystarczająco długo, aby zwizualizować sobie miny moich córek, kiedy im oznajmię, że ich matka jest bezrobotna.

– I co na to powiesz?

Odsuwam krzesło i wstaję.

– Pierdol się, Tony.

KRONIKI CHLOÉ

Przede wszystkim chcę Wam podziękować za wszystkie komentarze. Rok temu, kiedy otwierałam tego bloga, nie przypuszczałam, że tyle osób będzie czytało wypociny siedemnastoletniej małolaty, która źle się czuje we własnej skórze. Dzięki. <3

Chloé

Poprawiłam czapkę i ostatni raz zerknęłam do lusterka. Idealnie. Ukryta za podkładem i szminką byłam gotowa stawić czoło dniu.

Leciałam z trzeciego piętra, po drodze wciskając słuchawki do uszu. Drzwi na dole dalej były rozbite i zimny wiatr hulał po schodach. Gdyby zdołał wywiać smród sików!

Lily już była na przystanku autobusowym. Pomachała do mnie, ale ją zignorowałam i szłam dalej. Dziś znowu z nią nie wsiadłam.

Po co w ogóle chodzić do szkoły? Moja przyszłość została ustalona. Za trzy miesiące celująco zdam maturę i zapiszę się na studia filologiczne. Ale nigdy nie wejdę na uczelnię.

Studia w najgorszym razie są płatne, w najlepszym bezpłatne.

Wczoraj rano mama znów dostała list polecony. Schowała go pod swoimi spodniami razem z innymi, ale nie jestem głupia. Nie dość, że tyra w knajpie, to jeszcze sąsiadom robi prasowanie. Nie mogę dłużej być na jej utrzymaniu. W przyszłym roku pójdę do pracy.

Przeszłam przez miasto, patrząc, jak ożywa. Rano czuć w nim nadzieję. Może to dzień, który wszystko zmieni. Może przyniesie spotkanie. Pomysł. Rozwiązanie. Wyjazd.

Co rano w głowie zapisuję sobie ołówkiem marzenia. Co wieczór je wymazuję.

Pozdrawiałam gestem tych, których mijałam. Mieszkamy tu już pięć lat, znam wszystkich. Leïlę, która odprowadzała Assię i Eliasa do szkoły. Panią Lopez, która piła kawę przy oknie. Ahmeda, który wsiadał do samochodu. Marcela, który wyprowadził swoje dwa chihuahua. Ninę, która biegła, by zdążyć na autobus. Jordana, któremu skuter nie chciał odpalić. Ludmilę, która kończyła fajkę przed wejściem do budynku D.

– Czekałam na ciebie – powiedziała, otwierając drzwi.

Mieszka w kawalerce na siódmym piętrze. Pierwszy raz u niej byłam. Kazała mi usiąść na wersalce.

– Malik gwarantuje, że można ci zaufać – rzuciła, wyjmując spod niskiego stolika jakąś paczkę. – Potwierdzasz?

– Można mi zaufać.

– U kogo normalnie kupujesz?

– Jeszcze nigdy nie kupowałam, to pierwszy raz. Popalam dżointy kumpli.

– Okej. Pokaż tę obrączkę.

Podałam jej złote kółko, obejrzała je, jakby się na tym znała.

– Za to może być dziesiątka, pasuje?

Z przekonaniem kiwnęłam głową, by ukryć, że nie mam pojęcia, co znaczy „dziesiątka”. Pokazała mi malutką brązową kostkę, zawinęła ją w folię aluminiową i wsunęła mi do ręki.

– Jakby cię kto pytał, mów, że sprzedał ci to Jo.

Schowałam paczuszkę do plecaka między zeszyty i podręczniki i ruszyłam do drzwi. Już miałam je zamknąć, gdy Ludmila jeszcze zawołała:

– Hej, to nie ty czasem wygrałaś w tamtym roku konkurs literacki?

Udałam, że nie słyszę, i zamknęłam drzwi.

LILY

3 marca

Drogi Marcelu,

w sobotę na moje dwunaste urodziny Chrzestna Matka podarowała mi pamiętnik: ciebie. Ciocia jest fajna, pewnie dla równowagi, dlatego że ma zęby jak nutria, ale tu już przesadziła. Nigdy nie kumałam, po co komu pamiętnik, a w ogóle dość mam zadań. W dodatku wybrała cię z różową okładką w serduszka. Jeszcze tylko brokatu brakowało.

Nie miałam zamiaru zadawać się z tobą, zostawiłam cię w kuchni, bo liczyłam, że mama albo Chloé wyrzucą cię razem z ulotkami, ale niedawno stało się coś takiego, że absolutnie muszę komuś o tym powiedzieć i nie mogę tego powiedzieć nikomu. No więc pomalowałam twoją okładkę czerwonym markerem, dodałam kłódeczkę (zawsze to lepiej mieć dodatkowe zabezpieczenie) i znalazłam ci idealną skrytkę, ale nie powiem gdzie. (Chloé, jeśli to czytasz, natychmiast przestań albo powiem mamie, że jej podbierasz staniki).

W każdym razie nazwałam cię Marcel i mam nadzieję, że ci się podoba. To dlatego, że jesteś czerwony jak Marcel Musson, ten łysy z pierwszego piętra.

Nie wiem, czy często będę ci pisała, bo z tobą może być jak z płynem na trądzik, że zapominam o nim dwa dni na trzy, ale spróbuję.

No to zaczynam.

Rano w autobusie bolał mnie brzuch. Dziwne, bo na śniadanie nawet nie dokończyłam płatków, ale myślałam, że to przez sprawdzian z angielskiego, nie znałam wszystkich czasowników nieregularnych i to mnie stresowało. Tylko że po sprawdzianie dalej bolało. No to pomyślałam, że to pewnie przez wczorajszą kolację. Odgrzałyśmy sobie z Chloé duszoną wołowinę, którą mama przyniosła z knajpy, no mówię ci, godna tej nazwy.

Na wuefie graliśmy w kosza. Z dziesięć minut wrzeszczałam do Théa, żeby do mnie podał, i posłuchał dokładnie w chwili, kiedy związywałam sobie włosy. Oberwałam piłką w nos, z którego poleciała krew, i nauczyciel kazał mi zejść z boiska.

Siedziałam z boku z głową odchyloną do tyłu, z papierem toaletowym w dziurkach od nosa (nie było waty), i nagle usłyszałam, jak ktoś za mną się chichra. Na ławkach dla kibiców siedziało dwóch chłopaków i laska z drugiej C. Wszyscy troje się na mnie gapili. Mały czarny z nosem jak klamka od zakrystii spytał się, czy dostałam piłką w tyłek. Odpowiedziałam, że nie, tylko w nos. Śmiali się wgapieni w mój tyłek i nagle zrozumiałam. To tłumaczyło ból brzucha, mama parę razy mi opowiadała, jak to jest z okresem. I musiałam go dostać akurat tego dnia, kiedy byłam w białym stroju do wuefu.

Tyłem doszłam do drzwi, a potem też tyłem pod ścianą do szatni. Miałam krew wszędzie, nie wiedziałam, że tyle jej wypływa, majtki były jak miejsce zbrodni. Wyczyściłam je, jak się dało, i podłożyłam kilka listków papieru toaletowego, żeby w niego wsiąkało, ale szybko się zorientowałam, że to nie wystarczy, więc spłaszczyłam rolkę i całą wetknęłam sobie w majtki.

Przez cały dzień chodziłam jak krab z kurtką zawiązaną w pasie, wygląda na to, że nikt nic nie zauważył. Muszę powiedzieć mamie, żeby kupiła podpaski.

Buziaki, Marcelu.

Lily

PS A tak w ogóle to nie okres, tylko krwotok mózgowy, który wypływa dołem przez to, że oberwałam piłką w głowę, i jutro będę martwa.

ANNA

Wszystkie nasze śniadania są do siebie podobne: zaczynam zakazywać oglądania telewizji, próbuję nawiązywać rozmowy, które zderzają się ze ścianą milczenia, i w końcu wmawiam sobie, że wgapianie się w ten sam ekran jest równie dobre, jak każdy inny sposób, by patrzyć w tym samym kierunku.

Lily, zainteresowana kreskówką, nalewa sobie mleko do miseczki.

– Mamo, możesz następnym razem kupić prawdziwe zbożowe płatki śniadaniowe?

– Przycisz telewizor, proszę. A te nie są prawdziwe?

Na chwilkę odrywa wzrok od ekranu i wpatruje się we mnie tymi swoimi zielonymi ślepkami.

– No wiesz, nie są markowe, smakują jak plastik! Trzeba brać te ze środkowej półki, na samym dole leży ohyda.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo w uchylone drzwi wtyka głowę Chloé, rzuca nam „Bye, bye” i znika. Doganiam ją w chwili, gdy już ma zbiec po schodach.

– Chloé, siądziesz z nami na parę minut?

Odwraca się z westchnieniem. Podkład nałożyła sobie pistoletem.

– Nie jestem głodna.

– Wiem, jak co rano. Ale mimo wszystko możesz chwilę posiedzieć z nami, nie? Tylko o tej porze mamy okazję się zobaczyć.

– I czyja to wina? – rzuca, gromiąc mnie wzrokiem, po czym biegiem rusza w dół po schodach.

Jeszcze tkwię na środku podestu, kiedy dzwoni domofon. Nie odbieram, nikogo się nie spodziewam, a dziewięć razy na dziesięć dzwoni ktoś, kto usiłuje mi sprzedać rolety na okna, albo nachalni świadkowie Jehowy.

Dwie minuty później rozlega się pukanie do drzwi. Na paluszkach podchodzę do wizjera. Po drugiej stronie stoi facet równie atrakcyjny jak kolonoskopia. Wiem, co będzie dalej, nie mam jednak wyboru.

– Pani Moulineau? Dzień dobry, mecenas Renard, komornik sądowy. Mogę wejść?

Pytanie jest retoryczne, ponieważ zanim wybrzmi pytajnik, on już stoi w moim mieszkaniu. Zamykam drzwi salonu, by Lily nas nie słyszała.

– Cieszę się, że panią widzę. Przypuszczam, że nie otrzymała pani moich licznych powiadomień?

– Owszem, otrzymałam. Przykro mi, ale…

– Czyli wie pani, dlaczego tu jestem – przerywa mi. – Wręczam pani do rąk własnych nakaz płatności kwoty pięciu tysięcy dwustu dwudziestu pięciu euro kredytu w Cefitis.

Biorę od niego pismo i długopis, który mi podaje, czytam pobieżnie, opieram się o ścianę i składam podpis.

– Mogę panu zadać pytanie, mecenasie? – pytam, zwracając mu kartkę.

– Słucham.

– Skoro nie udało mi się uregulować kilku comiesięcznych płatności, naprawdę pan myśli, że zdołam wysupłać naraz pięć tysięcy dwieście dwadzieścia pięć euro?

Wzrusza ramionami i obdarza mnie lekkim współczującym uśmiechem.

– Przykro mi, wierzyciel był cierpliwy, ale nie wywiązywała się pani ze swoich zobowiązań.

– Daję słowo, że robię, co mogę! Od lat co miesiąc wydaję sto dziesięć euro, żeby spłacić ten kredyt, trzy razy tylko nawaliłam, bo nie mogłam.  N a p r a w d ę  nie mogłam. I tylko przez to nie mogą żądać, żebym spłaciła całość za jednym zamachem!

– Mogą. Cefitis przedstawił pani terminarz spłat, żeby nadrobić opóźnienie, ale pani go nie respektowała. Ja mogłem zaproponować ugodę, tyle że nie odpowiedziała mi pani. Niestety, teraz na wszystko jest za późno.

Chcę protestować, błagać. Przysięgać, że ja nie w złej wierze, że staram się przestrzegać cholernego terminarza spłat, tego i innych wierzycieli, że wszystko, co zarobię, idzie na spłatę moich długów, że czasem przez kilka miesięcy udaje mi się utrzymać głowę nad wodą, ale w końcu przypływa fatalna fala, przez którą nałykam się trochę. A to sprzęgło w aucie nawali albo pralka, a to Lily ma wycieczkę szkolną albo Chloé wyrasta z biustonosza. Są ludzie, którzy lubią niespodzianki, ja marzę, aby ich już nie mieć. Korci mnie, by mu powiedzieć, że tych pieniędzy nie wydałam na tygodniowy pobyt w słonecznym kurorcie ani na kosztowności. Że gdybym nie była naprawdę przyparta do muru, nigdy bym ich nie pożyczyła na taki kosmiczny procent. Chciałabym mu to wszystko powiedzieć, ale udaje mi się tylko cicho jęknąć i zalać się łzami.

Komornik czuje się niezręcznie, ja czuję się niezręcznie, że stawiam go w niezręcznej sytuacji. Podczas gdy usiłuję wziąć się w garść, on pokasłuje, wyciąga dłoń w kierunku mojego ramienia, lecz przypomina sobie, że nie jesteśmy kumplami, potem przegląda dokumenty.

– Bardzo mi przykro – mówi w końcu.

– A co będzie, jeśli nie dam rady zapłacić?

Wzdycha.

– Będziemy musieli wnieść sprawę do sądu, żeby za wszelką cenę odzyskać wierzytelność. Proszę mi wierzyć, wiem z doświadczenia, że to się uda.

– Zajęcie?

– Na przykład.

– Super, mamy rozwiązanie! Mój samochód ma prawie dwadzieścia lat, szyby się nie otwierają, nie wchodzi trzeci bieg, pewnie ze trzydzieści euro się za niego dostanie, więc będzie brakowało jeszcze pięć tysięcy sto dziewięćdziesiąt pięć. Mogę też podnająć mieszkanie, czteropokojowe w bloku komunalnym z kapryśną windą, cena powinna być niezła, co pan…

Zanim skończę, drzwi salonu się otwierają i staje w nich Lily z wąsem z mleka pod nosem. Marszczy brwi, gdy zauważa łzy na moich policzkach.

– Co ci jest?

– To nic – odpowiadam, wycierając twarz wierzchem dłoni.

Brodą wskazuje komornika. Zdaje się, że wszystko słyszała.

– Czemu płaczesz? Przez mecenasa Reginalda?

– Renarda – poprawia ją komornik. – Właśnie wychodziłem. Życzę miłego dnia.

Otwiera drzwi, obrzuca mnie spojrzeniem po raz ostatni i rusza po schodach. Zanim zamknę za nim, Lily wysuwa głowę i woła:

– Gdzie dwóch się bije, tam nawet Salomon z pustego nie wypije!

Po czym wkłada puchową kurtkę, zarzuca plecak na ramię i także znika na schodach.

KRONIKI CHLOÉ

Czwartek to najlepszy dzień, żeby urwać się z lekcji. Lily kończy szkołę o siedemnastej, a mama nie przychodzi do domu po południu – odwiedza babcię. Mam mieszkanie tylko dla siebie, nie jestem niczyją siostrą ani córką. Mogę robić, co chcę, wpuszczać, kogo mi się podoba.

Od sześciu dni chodzę z Kevinem. Chyba się w nim zakochałam. Jest miły. Pracuje w piekarni niedaleko od nas, zawsze wygląda na zadowolonego, kiedy przychodzę po chleb w drodze ze szkoły. Nie jest za ładny, ale teraz nie ufam przystojniakom.

Nasza historia zaczęła się w ostatni piątek. Poprosiłam jak zwykle o bagietkę, widziałam go w głębi, wsadzał do pieca drożdżówki. Uśmiechnął się do mnie i na migi powiedział, żebym poczekała na niego na zewnątrz. Wyszedł kilka minut później z papierosem w ustach.

– Cześć, na imię mi Kevin.

– Jestem Chloé.

Miał mąkę na policzku i niebieskie oczy.

– Mieszkasz gdzieś tutaj?

– Tak, w bloku C.

– Miło cię widzieć co wieczór.

Spuściłam głowę i poczułam, że się rumienię. Kiedy słyszę komplement, zawsze jestem zażenowana, jakbym dostawała za drogi prezent.

Palcami ujął mnie za podbródek i delikatnie podniósł mi głowę.

– Kończę o ósmej. Przyjdziesz?

Wzięłam prysznic, uczesałam się, umalowałam, przymierzyłam trzy stroje, kazałam Lily obiecać, że nic nie powie mamie, zostawiłam ją przed telewizorem i o ósmej byłam pod piekarnią.

O jedenastej, tuż przed powrotem mamy, wsunęłam się do łóżka, wspominając cały wieczór. Kanapki przygotowane przez Kevina, ławkę przy stawie, jego udo tuż przy moim, jego usta na moich, jego głos szepczący, że jestem piękna, jego lodowate dłonie wsuwające się pod mój sweter, jego biodra przywierające do mojego brzucha. Odmówiłam, kiedy zaproponował, żebyśmy wsiedli do jego samochodu, wyczułam, że jest zawiedziony. Palił w milczeniu, brwi miał zmarszczone, w końcu przytuliłam się do niego i wsunęłam mu rękę w spodnie. Później przez resztę wieczoru był czuły.

Dziś rano, kiedy mu powiedziałam, że przez całe popołudnie mam mieszkanie do dyspozycji, natychmiast zgodził się przyjść. Podałam mu kod do domofonu, zjawił się o drugiej. Nie był umączony, czwartki ma wolne. Podał mi torebkę. Ptysiowe bułeczki.

Usiedliśmy na kanapie, z mojego telefonu leciała romantyczna playlista. Oparłam mu głowę na ramieniu i wzięłam go za rękę. Kciukiem pogładził wnętrze mojej dłoni. Wyglądał słodko. Nie tak jak ci, których znałam wcześniej, zainteresowani tylko jednym, biorący tylko i niedający niczego w zamian. Ten drobny gest palca muskającego moją dłoń wydawał się niewinny, oznaczał, że może to właściwy chłopak. Może  n a p r a w d ę  go interesuję. Może obdarzy mnie miłością i czułością, może będziemy snuli wspólne plany, może będę się dla niego liczyła. Ja też mu pokażę, że jest dla mnie ważny. Skoro pracuje w piekarni, raczej nie ma za dużo okazji do zawierania znajomości. Obróciłam do niego głowę i nadstawiłam usta. Wyprostował się, zmuszając mnie do tego samego, i klepnął się po udach.

– To jak? Pokażesz mi swój pokój?

LILY

16 marca

Drogi Marcelu,

mam nadzieję, że u ciebie wszystko okej i nie jesteś na mnie zły, że cię schowałam za kaloryferem. Myślałam, że mama go zakręciła.

Skoro pytasz, u mnie średnio na jeża. Na początku roku nie miałam żadnych problemów z Manon i Juliette. Wszyscy je uwielbiają głównie dlatego, że to bliźniaczki (jeden produkt kupiony, drugi w gratisie). Poza tym ich tata jest kuzynem sąsiadki fryzjera mamy Keva Adamsa, a wszyscy lubią Keva Adamsa z wyjątkiem nadętych mądralów, którzy chodzą na łacinę i grekę, ale kto by chciał być lubiany przez tych, którzy chodzą na łacinę i grekę?

Ja ani ich nie lubiłam, ani nie nie lubiłam, ale to się skończyło, kiedy zauważyły moje istnienie. Wszystko przez to, że wystartowałam w wyborach przewodniczącej klasy, a nikt mnie nie uprzedził, że Manon chciała kandydować jako jedyna. Dostałam tylko jeden głos, i to nie własny (dzięki, Clelia), więc nie bardzo rozumiałam, o co biega, kiedy bliźniaczki zaczęły mi dokuczać. No fakt, Ameryki nie odkryły, wystarczało im podstawianie nogi albo rzucanie kulkami z chleba na stołówce, ale wolałam tamten czas, kiedy mnie nie dostrzegały.

W czasie ferii bożonarodzeniowych powiedziałam o tym siostrze. Nie żebym kablowała (nie jestem kablem), tylko dlatego, że słyszała, jak mówił o tym brat Nahimy (on jest kablem). Kazałam jej przysiąc na Grand Corps Malade1, że nie piśnie o tym słowa, obiecała, ale przyszła pod nasze gimnazjum specjalnie po to, by dopaść bliźniaczek przy wyjściu ze szkoły, biedny Grand Corps Malade. Powiedziała im, że jestem wrażliwa, że sprawia mi to przykrość, że powinny się postawić na moim miejscu, że zrobiłyby to samo, by chronić swoją siostrę… Strasznie poczerwieniały, każda schowała głowę w szalik i kiwała nią. Juliette obiecała, że przestaną mnie gnębić, Manon powiedziała, że jej przykro. A następnego dnia cała klasa wołała na mnie „kabel” (nie jestem kablem!). Wtedy pierwszy i ostatni raz wyjawiłam sekret sio

Sorki, Marcelu, musiałam zmienić długopis, bo tamten przestał pisać. No, to już szybciutko, bo zaraz w TV leci Thalassa, wiesz, ten program o morzach.

W ostatnim czasie bliźniaczki się uspokoiły, nie wiem czemu, nie pytałam. Aż do dzisiaj. Na chemii mieliśmy się dobrać w pary, żeby przeprowadzić doświadczenie, i zamiast Clelii koło mnie siadł Mathis. Cały numer polega na tym, że Mathis to chłopak Manon, wszyscy o tym wiedzą, na każdej przerwie kleją się do siebie ustami jak glonojady. No więc obejrzałam się na Manon, która patrzyła, jakby mnie chciała zabić wzrokiem, posłałam jej uśmieszek w stylu: „Nie bój nic, nie tknę go”, ale pokazała mi środkowy palec, więc chyba pomyślała, że się z niej nabijam.

Na przerwie leżałyśmy sobie z Clelią na trawie koło boiska, przylazły bliźniaczki i spytały, czy mam jakiś problem. Powiedziałam, że nie mam żadnego, a wtedy Manon wysyczała, że ona ma i że ten problem nazywa się Lily. Na to ja, żeby nie robiła sobie jaj, że mam na imię tak samo jak jej problem, a ona wtedy zmarszczyła brwi, no więc próbowałam jej wytłumaczyć, że Mathis mi wisi i powiewa, że w ogóle mam inne plany, niż prowadzać się z kimś w szóstej klasie, a najważniejsze, że temu gościowi cuchnie z pyska bardziej, niż ustawa przewiduje, jakby na śniadanie opychał się jakimś śmierdzącym serem, więc ona może być spokojna. Juliette zachichotała, Manon kazała jej się zamknąć, potem kucnęła koło mnie, przysunęła twarz do mojej na tyle blisko, żebym poczuła, że zapach śmierdzącego sera przenosi się przez ślinę jak opryszczka, i wyszeptała, że jestem głupia pinda jak moja siostra.

Nie wiem, co mnie napadło, może to skutek reportażu o lamach, który obejrzałam w ten weekend, w każdym razie naplułam jej w pysk. Juliette złapała mnie za włosy, Clelia złapała za włosy Juliette, Manon złapała za włosy Clelię, ja złapałam za włosy Manon i tak sterczałyśmy bez ruchu, póki nie zadzwonił dzwonek, i wtedy poszłyśmy na lekcję geografii.

Nie mam pojęcia, o co jej chodziło z Chloé. Już ja najlepiej wiem, że moja siostra to kretynka, ale nie pinda.

Buziaki, Marcelu, miłego wieczoru!

Lily

PS Nie jestem kablem.

ANNA

– Mamo, zielone! – woła Lily.

Stałam pierwsza, więc ruszam, rzucając jej uśmiech w lusterku wstecznym, po czym na powrót pogrążam się w myślach.

Policzyłam. Żeby uporać się z długami, potrzebne mi dwanaście tysięcy sześćset osiemdziesiąt dziewięć euro. Popłakałam się. Od kilku miesięcy, odkąd się połapałam, że nigdy z tego nie wyjdę, odkąd mój żołądek produkuje wrzody, a sen koszmary, przemieniłam się w strusia. Po co stawiać czoło wrogowi, skoro wiadomo, że rozłoży mnie na łopatki?

Przestałam rozmyślać o dniu, kiedy w celu spłacenia pożyczek, które zaciągnęliśmy we dwoje i których miesięcznych rat nie byłam w stanie sama spłacać, wzięłam kredyt na taki procent, że odsetki przewyższały kapitał. Przestałam zaglądać na swoje konto bankowe, na którym każdy debet jest okraszony ogromnymi kosztami. Przestałam otwierać koperty. Nie odbierałam rozmów z nieznanych numerów. Miesiącami żyłam z uśpioną częścią swojej egzystencji. Przebudzenie jest bolesne. Kosztuje dwanaście tysięcy sześćset osiemdziesiąt dziewięć euro.

– Jesteśmy! – wydziera się Lily.

Parkuję samochód przed domem ojca, wycieraczki dzielnie walczą z ulewą. Odkąd wyjechałyśmy spod bloku, Chloé siedzi w fotelu pasażera zapatrzona w wyświetlacz swojego telefonu.

– Chloé, jesteśmy.

– I dobrze.

– Postaraj się trochę, dziadek się cieszy, kiedy go odwiedzacie.

Wzrusza ramionami i odpina pas. Broda jej drży.

– Co ci jest, pchełko?

– Nic – odpowiada, z wyraźnym wysiłkiem powstrzymując łzy.

Gładzę ją po policzku.

– Na pewno?

– Przestań, mamo, przecież mówię, że nic mi nie jest.

Wysiada z samochodu, trzaska drzwiami i osłaniając włosy torbą, biegnie w deszczu do siostry, która już czeka przed wejściem.

Mój ojciec i macocha Jeannette całują nas po cztery razy, na wypadek gdybyśmy nie załapały trzech pierwszych buziaków. Uśmiechają się tak szeroko, że widać im zęby mądrości.

– Nie mogliśmy się doczekać, kiedy przyjedziecie. Coś wam pokażemy! – oznajmia mój ojciec rozgorączkowany.

Jeannette obok zawzięcie kiwa głową. Kiedy ostatni raz widziałam ich w tym stanie, świeżo wytatuowali sobie na piersi, w miejscu serca, przezwisko drugiej połówki: Papcio i Pusia.

Ojciec otwiera przeszklone drzwi i prowadzi nas do ogrodu.

– Chodźcie! – zachęca.

– Dziadku, leje – zauważa Chloé.

– Troszkę kropi – prostuje Jeannette, popychając nas na zewnątrz.

Na rogu domu ojciec daje nam znak, żebyśmy przystanęły.

– Gotowe?

– Tak! – wykrzykuje Lily.

– Poczekaj! – wtrąca się Jeannette. – Może zgadną?

Podniecony ojciec podchwytuje pomysł. Papcio i Pusia to hazardziści.

– Kupiliście psa? – zaczyna Chloé zdołowana.

– Nowy samochód?

– Anno, ciepło! – odpowiada Jeannette. – Coś większego od samochodu.

– Prom kosmiczny? – podsuwa Lily.

– Kamper?

Ojciec mruży oczy. Pozwala nam podejść bliżej, rozkłada ramiona.

– Tadaaaaam!

Za nim rozpiera się imponujący biały pojazd. Ojciec obejmuje ręką Jeannete, która mruczy.

– Postanowiliśmy zrobić sobie prezent z okazji przejścia na emeryturę, w lecie zamierzamy pojechać do Włoch. Nie jest nowy, ale ma tylko dziesięć lat, nie mogliśmy przepuścić takiej okazji. Wejdźcie, obejrzyjcie w środku.

Otwiera kluczem drzwi i wpuszcza nas do swojej letniej rezydencji na kółkach, ale przedtem każe nam zdjąć buty.

Wnętrze jest ciasne, lecz funkcjonalne. To pokój z podwójnym łóżkiem, wszędzie szafki, kącik salonowy, w którym kanapka rozkłada się do spania, kuchenka i nawet kabina prysznicowa, w której na pewno zmieszczę jedną łydkę.

Papcio i Pusia na zewnątrz, z twarzami mokrymi od deszczu, czekają na naszą reakcję. Kiwnięciem głowy daję znak dziewczynkom, które od razu chwytają, o co mi chodzi, po czym wołam z zachwytem:

– Naprawdę wspaniały, będzie wam w nim bardzo dobrze!

– A jakie śliczne te zasłonki! – podchwytuje Chloé, głaszcząc tkaninę w duże żółte kwiaty.

Lily omiata wzrokiem wnętrze kampera, szukając natchnienia, naraz twarz jej się rozjaśnia.

– Jakie to praktyczne! Takie malutkie, że będziecie mogli przygotowywać jedzenie i robić kupę!

Po obfitym lunchu, gdy przechodzimy do salonu na kawę, Chloé ucieka do biblioteki. Podczas posiłku jej nastrój cały czas był jak jo-jo, którego sznurek trzymał telefon. Ilekroć do niego zaglądała, oczy albo napełniały się jej łzami, albo błyskały w nich gwiazdy. Okres dojrzewania charakteryzuje się niestabilną pogodą.

Kiedy do niej przychodzę, siedzi na poduszkach z Wichrowymi Wzgórzami w rękach.

– Jak tam?

– Dobrze – odpowiada, nie odrywając oczu od książki.

Siadam obok niej.

– Wiesz, że możesz mi powiedzieć?

Wzrusza ramionami.

– Wiesz o tym, Chloé?

– Wiem, mamo, ale…

– Ale co?

– Nic.

– No co, pchełko?

– Nic, jest okej, mamo. Możesz mnie tylko przytulić?

Jasne, że mogę cię przytulić, moja ty duża dziecino. Rozkładam ręce i Chloé przywiera do mnie, głowę wtula mi w szyję, jej włosy łaskoczą mnie w nos. Znowu podebrała mi perfumy.

Chloé od dziecka lubiła pieszczoty. Kiedy była mała, zasypiała zawsze przytulona do mnie. Kładąc się spać, co wieczór znajdowałam ją w naszym łóżku. Jej ojca doprowadzało to do szału. Ja narzekałam, lecz zarazem rozkoszowałam się tymi chwilami czułości, wiedziałam bowiem, że są ulotne. Dotąd jej się zdarza przychodzić w nocy do mojego łóżka pod pretekstem koszmaru albo bólu brzucha. Już na to nie narzekam, odkrywam kołdrę i wpuszczam ją na zagrzane miejsce, nie zwracając jej uwagi, że nie musi wymyślać pretekstów.

Odsuwa się delikatnie i dyscyplinuje swoje włosy, po czym wraca do lektury. Wstaję cicho.

– Wiesz, że jestem w pobliżu, gdybyś potrzebowała pogadać.

Wychodzę z biblioteki, pociągam za sobą drzwi. Są już prawie zamknięte i wtedy dobiega do mnie głos Chloé:

– Kiedy nie jesteś w pracy.

ANNA

Co rano przychodzę do restauracji, licząc, że Tony jednak uznał, iż jego propozycja jest nie do przyjęcia. Co wieczór wychodzę z nadzieją, że w nocy dopadnie go amnezja.

Nie zapomina. Nie wycofuje się.

– I co, nie zmieniłaś zdania?

Stojąc za barem, patrzy, jak mopem zmywam podłogę między stolikami.

– A nie zmieniłam.

– Czemuś się tak zaparła?

– Powtarzałam ci ze sto razy: w wieku trzydziestu siedmiu lat nie znajdę żadnej pracy.

– Ale sama mówisz, że tutaj jest za dużo roboty! Czuć zresztą ostatnimi czasy, że kondycja już nie ta: szybko dostajesz zadyszki, wiecznie się uskarżasz.

Mop nieruchomieje. Odwracam się do Tony’ego:

– Nie kpij sobie ze mnie! Nie szukaj powodu do zwolnienia, bo go nie znajdziesz, wszyscy mogą zaświadczyć o moim profesjonalizmie. Odwalam w pojedynkę robotę za dwoje i jestem zmęczona, bo nie chcesz zatrudnić nikogo do pomocy!

Nalewa sobie szklaneczkę i wychyla ją jednym haustem.

– Tego ci nie zrobię, uczciwy gość jestem. Inaczej nie proponowałbym ci układu. Kocham Estelle, wiesz, i to nie tylko kwestia tyłka.

– Nie chcę o tym słuchać – odpowiadam, starając się nie wyobrażać sobie tego.

Z dłońmi położonymi płasko na kontuarze Tony ciągnie łagodniejszym głosem:

– To dobra dziewczyna, naprawdę chciałbym, żeby u mnie robiła. Ona się zgadza, pod warunkiem że przyjmę też jej siostrę.

– Siostrę? Chcesz powiedzieć, że we dwie będą obsługiwały?

– Taki jest plan.

Bez słowa wracam do zmywania podłogi, starając się ignorować błagania mopa, aby rzucić nim na drugą stronę baru.

– Anno, nie chcesz się zgodzić z powodu Estelle?

– Proszę?

– Przez kobiecą solidarność? A może jesteś zazdrosna?

Odkładam mopa i rozwścieczona podchodzę do szefa.

– Myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie, Tony? Wiesz, możesz sobie sypiać z Estelle, ile chcesz, możesz nawet rżnąć Estelle, jej siostrę, dziadka i chomika, jeśli ci pasuje, mam to w dupie. Pewnie tego nie załapiesz, ale ja myślę o sobie, córkach, przyszłości, koncie w banku. Mówię „nie” nie przez ciebie, tylko dla siebie. Dlatego błagam, przestań mnie o to nagabywać. Nie zgodzę się.

Nalewa sobie drugą szklaneczkę i popija w milczeniu. Podnoszę mopa, by dokończyć zmywanie posadzki. Kiedy wykonuję miarowe ruchy, mój gniew się rozprasza przeganiany zmęczeniem. Zostaje ze mnie pusta skorupa, gdy okrążam bar, by zabrać torebkę. Mój szef nie ruszył się z miejsca.

– Dobranoc, Tony. Do jutra.

– Anno – zagaduje – naprawdę nie ma nic takiego, co by mogło wpłynąć na zmianę twojego zdania?

Czuję, jak cała się jeżę, gotowa plunąć jadem. Mimo to odwracam się do niego i słyszę, jak z moich ust wydobywają się słowa:

– Może i coś by wpłynęło…

KRONIKI CHLOÉ

Kevin już mnie nie kocha. Znaczy niezupełnie tak powiedział, stwierdził, że jestem dla niego za dobra, że na mnie nie zasłużył. Z dziesięć razy przeszłam dziś przed piekarnią, liczyłam, że go zobaczę i pogadamy. Po tym wszystkim, co przeżyliśmy razem, chciałabym czegoś więcej niż esemesa z błędem ortograficznym. Zobaczyłam go w czasie przerwy, ale tylko z daleka. Widocznie Clara nie jest dla niego za dobra.

Usiadłam w sieni mojego bloku, czekając na listonoszkę, i zaczęłam się zastanawiać.

Nie rozumiem. Zrobiłam listę, w całym swoim życiu chodziłam z siedmioma chłopakami. Czterej pierwsi mnie rzucili, bo nie chciałam się z nimi przespać. Trzej ostatni mnie rzucili zaraz po tym, jak się z nimi przespałam. A myślałam, że o to właśnie im chodziło, sygnały szły wyraźne, wcale nie podprogowe. Czemu kiedy daję im to, czego chcą, później już tego nie chcą?

Za każdym razem im wierzę. Są czuli, mili, mówią o nas i o naszej przyszłości, jak tu się nie zakochać?

Inès twierdzi, że powinnam zaczekać, niechby się trochę pokisili, mieli czas mnie poznać. Marion mówi, że pewnie jestem słaba w łóżku, że na YouTubie są tutoriale, dzięki którym można się douczyć. Charlotte kwituje krótko: wszyscy to wieprze. A ja nie wiem. Może faceci są jak Kopciuszek, przeobrażają się po miłości.

W naszej okolicy listonoszką jest zazwyczaj Sonia, z którą pływałam synchronicznie w drugiej liceum. Zawsze mi daje pocztę, zamiast wrzucać ją do skrzynki. Dziś nie roznosiła ona, tylko jakiś młody gość z kręconymi włosami. Oparł rower o ścianę i bezradnie wgapił się w dziesiątki nazwisk. Podniosłam się.

– Chyba pomoże, jeśli da mi pan przesyłki na nazwisko Moulineau.

– Dzięki, nie trzeba, rozeznam się.

– Proszę… Czekam na ważny list, a zapomniałam kluczyka.

Pokręcił głową.

– Nie jestem pewien, czy wolno mi to zrobić.

Posłałam mu swój najbardziej przekonujący uśmiech, zapewniając, że naprawdę nazywam się Moulineau. Poprosił mnie o dowód, pokazałam mu więc, tłumacząc: