Nasza apokalipsa jest podobna do nas - Strážay Štefan - ebook + książka

Nasza apokalipsa jest podobna do nas ebook

Strážay Štefan

4,2
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Nasza apokalipsa jest podobna do nas” to wybór wierszy jednego z najbardziej intrygujących poetów słowackich XX wieku - Štefana Strážaya. Słowacki poeta kończy w tym roku 82 lata, a od 30 lat uparcie milczy: nie tylko nie pisze i nie publikuje, ale też nie występuje publicznie. Od 1966 roku, kiedy zadebiutował zbiorem wierszy „Rzeczom na stole”, ceniono jego lirykę za radykalny, nowoczesny, niemal minimalistyczny realizm. Poeta koncentrował się na sprawach prywatnych, intymnych, codziennych. Jego poetyka wiele zawdzięcza filmowym środkom wyrazu, zwłaszcza różnym technikom montażu i interpunkcji filmowej. W swoim nieustannym dążeniu do weryfikacji rzeczywistości społecznej poprzez ukazywanie poszczególnych losów i charakterów ludzkich przypominał Kieślowskiego. Byli, zresztą, rówieśnikami, o podobnej wrażliwości i podobnych doświadczeniach pokoleniowych. W latach 70 i 80 poprzedniego wieku, jego liryka ewoluowała w stronę antyliryki, prozy, nieraz eseizującej, pisanej wolnym wierszem.

 

 

Tom „Nasza apokalipsa jest podobna do nas” będzie zawierał wiersze z lat 1966–1992. Za ich wybór i przekład odpowiedzialny jest, doskonale Państwu znany, Zbigniew Machej. Jako ilustracje wierszy w tomie znajdą się też niepokojące i mroczne prace jednego z najoryginalniejszych słowackich twórców sztuki wizualnej – Rudolfa Sikory.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 57

Oceny
4,2 (10 ocen)
5
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Haniabe_be

Nie oderwiesz się od lektury

Duża czułość na drobiazgi, najprostsze rzeczy okazują się być najważniejszymi. Piękne wiersze, bardzo się cieszę, że na nie trafiłam.
00
oceuce

Nie oderwiesz się od lektury

Piękny to jest tomik. Przemawia przez niego jakaś nostalgiczna słowiańska wrażliwość naznaczona piętnem komunizmu... I rymuje mi się mocno z Różowiczem i Sandorem Maraiem.
00
cafesurreal

Nie oderwiesz się od lektury

samo dobro
00

Popularność




redaktor serii

Paweł Orzeł

redakcja

Marcin Sendecki

korekta

Michał Trusewicz

projekt okładki

Barbara Bugalska

© Copyright for the Polish edition

by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2022

© Copyright by Štefan Strážay

© Copyright for the Polish translation

by Zbigniew Machej

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00–372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Projekt typograficzny

Barbara Bugalska

ISBN 978-83-8196-522-4

Z PAMIĘCI

Kiedyś po obiedzie

byłem małym chłopcem.

Biegłem za ciężkim wozem.

Leżał na nim żołnierz.

Miał otwarte oczy.

Jego jasna głowa

tłukła o drewno, całe

zakrwawione.

Nie pamiętam

jego twarzy; może dlatego

nadal czuję w ustach

smak ziemi.

OBOJGIEM OCZU

Prawym ciemnym okiem

widzimy fortepian

z otwartymi ustami

gotowymi do krzyku.

Lewym jasnym okiem

widzimy różę

i jej rozkwit

jak spowolniony wybuch.

Patrzmy obojgiem oczu.

NAD WODĄ

W ciemnej wodzie

odbija się gałąź.

Kwiat,

zwinięty w podłużnym pąku,

wyświetla w głąb siebie

owoc.

Jest w tym czystość. Aż się wydaje,

że chwycił mróz.

STWORZENIE ŚWIATA

Mam wiele czasu w lesie iglastym.

W ciemną podściółkę bagniska

schodzą owoce leśnego runa.

Jest wilgotno i mętnie. I nagle światło…

Przestaję oddychać… I dźwięk:

To krążą owady. Trawa oddycha.

Podnosi się ociężała mgła.

Pada deszcz.

CICHE LATO

1.

Siekiera wzlatuje

w kształcie motylich skrzydeł.

Słońce jest tam, gdzie był chłód.

Blaszany garnek

obity przez deszcz

jest rozświetlony i kwaśny

jak jabłuszko.

2.

Ręka na wypranym obrusie

ma tytoniowy cień.

Drzewo ścięte. I księżyc,

który się nad nim żali.

STUDNIA

Płomień, ponad ziemią,

a jednak głęboki jak studnia,

cichy, bojaźliwy krąg,

nękany światłem.

Przechylonemu przez krawędź

ukazuje się cynk wody

i zieleń, która wstrzymuje

oddech tafli.

Koszula światła

dotyka wody;

tchnięty w studnię

płomyk.

KOWAL

Kowal podkuwa konia.

Trzyma w ręce kopyto,

które od spodu jest podobne

do zwiędłego liścia.

Buzuje palenisko,

tętnią płomienie.

Kleszcze żarzą się koło studni,

lecz zimna woda jest głęboko.

A kowal wbija hufnale jak pioruny.

Jeszcze się tlą powiędłe liście

i wiatr jest poznaczony dymem,

kiedy odprowadzają

podkutego konia.

Idzie, nie dotykając ziemi,

kopyta świecą mu w mroku.

DROGA

Idziesz długo pod wiatr

(zamknij oczy, przypomina płomień),

żeby na koniec

ręką dotknąć pokrzywy.

I nagle pojmujesz,

jak bardzo chce świecić.

W CIEMNOŚCI

W nocy, nad zaoranym polem,

w całkowitym zaćmieniu węgla,

głęboko oddycha gęsty wiatr.

Długie lustro rzeki jest szorstkie,

a okno wypełnia

zamyślone światło,

powoli je rozplatamy.

Za domem, nad pustym stogiem,

gwiazdy spadają, podkreślając ciemność.

Szkło sczerniało, węgiel świeci,

płomień sięga po czerń.

Głęboko wdychamy czystą woń ognia.

O ZWIERZĘTACH

Słówko,

a wstaną albo się skulą.

Zwierzęta są spokojne,

domowe i piękne,

nasze.

Chodzą wokół,

jakby nas nie widziały. Ale

i my należymy do nich.

NIEDALEKO

Śpi tak wspaniale,

jakby całe długie lato

miała prześnić na własność.

Uśmiech ma delikatny

jak cichutki powiew.

Raz po raz ją przykrywam,

bo jestem przy niej, a niedaleko

rozedrgał się deszcz.

LATO ODCHODZI

W ogrodzie

błysnął wiatr.

Płoną zimne i słodkie

ognie śliw.

W lustrach wielkich jabłek

śpi niebo.

Nad oliwkowym potokiem

trwa cisza.

Przemija pora

gorzkich roślin.

WIECZÓR PRZY OKNIE

Wstrzymała oddech

jak węgiel zwierający płomień.

Na ciepłej ścianie drgnął

malinowy cień ognia.

Pod swetrem ma ciemność,

którą pachną jej piersi.

Chuchnęła na szkło i nagle z mgły

zaświecił na jej włosy żółty księżyc.

GRANICA

Wrzesień. Pełnia słodyczy,

przypływy światła, złoto wody

już przechodzi w brąz.

Przekroczona już granica gnicia,

tylko poranne zimno

uściśla ogród.

WSZYSTKO JEST CIĘŻKIE

Gospodarstwo jest ciemne, na

gospodarstwie są ludzie,

ciężcy ludzie, także ciężkie

zwierzęta,

ziemia, napojona

przenikliwym moczem i brudnym

deszczem,

ziemia, z której wszystko wyrosło,

i w którą wszystko się zsuwa.

Na gospodarstwie wszystko jest ciężkie:

nawet oczy dzieci.

Z ZAPARTYM TCHEM

Na polach znowu wykopki,

warczą maszyny, za nimi

idą wpół zgięci ludzie, dziewczyna

podnosi się, prostuje

zdrętwiały grzbiet,

potem przyklęka i unosi

ziemniak przecięty na pół –

świeci jej w ręce niesamowitym,

trochę zamglonym światłem.

PEJZAŻ Z MASZYNĄ

Ta wysłużona maszyna, tam w dole,

pod zielonym zagonem,

jest taka zmęczona i cicha,

obmywają ją przeźroczyste deszcze,

przenika czuła rdza,

chrom zszedł,

ale za to ile razy odbija się

w rozsypanym szkle,

jest też ciepła w dotyku –

i taka piękna, że nie przeszkadza

polnym liliom,

które tu wyrosły.

DZIECIĘCE PODWÓRZE

Krowa jak słoneczko

wychodzi zza bramy.

Na nożyku w trawie

ożywia się światło.

Zielonkawy mech

wbija się w kamień.

W ogródkach opada

malinowy kwiat maku.

Piasek zasypał

rączkę lalki.

Jabłko

odpadło z drzewa.

Dziewczynka śmierć

idzie sobie po pieska.

CZEREŚNIE

Po wojnie, na jasnym,

słonecznym podwórzu, uważni

i sprawiedliwi,

dzieliliśmy się z bratem czereśniami.

Brał je pomalutku

ze swojej połowy na ziemi

i jadł powoli, w milczeniu.

A ja jadłem swoje.

Już nie żyje. I wszystko

znowu się rozdzieliło. Wszystko

z tamtych czasów należy do niego.

Czereśnie kwitną.

POGRZEB

1.

W izbie od podwórza stoją ludzie,

nie rozmawiają, umarły też milczy;

umyli go, ubrali, uczesali

i położyli na stole.

Na podwórzu pachnie słońcem.

Dziewczęta zamiatają ziemię,

proch cichnie pod przejrzystą wodą

z głębi studni.

Na płocie krzyczy kogut.

W stajni tupią konie.

Dzieci jedzą chleb ze smalcem,

a dorośli czują się jak zabici.

I zamykają trumnę.

2.

W niedzielę gęsi zbielały

do reszty. Dachy zsuwają się,

wiatr zbiera dym.

W domach przed obiadem dzwoni szkło.

Idziemy,

proch zapamiętuje nasze kroki.

Cmentarz, cmentarz.

Zardzewiały otacza go płot,

tu stajemy.

3.

I takeśmy stali i czekali,

póki ciężka ziemia

nie wypełniła dołu po krawędź

i jeszcze wyżej.

Było cicho.

I całkiem białą lilią

było słońce.

Zdawało się, że utonęło.

ROCZNICA ŚMIERCI

W oddali są krawędzie cmentarza,

niespokojny deszcz ściele tam

zieloną wodę miękko pod głową.

Ale kto wyjmuje gwoździe z ust

i pomaga sobie kolanem, by domknąć

trumnę na siłę?

MAŁE ŚWIĘTO

Po wielu ciemnych tygodniach,

po tym, jak deszcze niszczyły

ładne krajobrazy,

kiedy liście spadają dostojnie,

a wszędzie jest wilgotno i grząsko,

w listopadzie przychodzi jeszcze

słoneczny, całkiem klarowny

dzień: