Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy normalne życie po straszliwej traumie jest możliwe? Diana próbuje ze wszystkich sił. Pragnie szczęścia u boku ukochanego, jednak przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. W ich życie wkradają się tajemnice, które wychodzą na jaw w najmniej odpowiednim momencie.
Czy Diana odnajdzie w sobie siłę, by po raz kolejny zawalczyć o lepsze jutro?
Maja, nastolatka, całym sercem pokochała taniec i... ogień! To właśnie dzięki niemu pozna Szymona, który z każdym kolejnym dniem będzie odsłaniał przed nią karty przeszłości. Czy dziewczyna okaże się na tyle silna, by stawić czoła przeciwnościom i wpuścić do serca miłość?
Drugi tom emocjonującej powieści "Uwolnij mnie"!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2018
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Rozdział 1. Diana
Rozdział 2. Majka
Rozdział 3. Alan
Rozdział 4. Szymon
Rozdział 5. Diana
Redakcja
Robert Ratajczak
Monika Halman
Korekta
Maria Zając / e-dytor.pl
Współpraca
Natalia Jargieło
Sabina Zarzycka
Fotografia na okładce
Shutterstock
Fotografia autorki
Izabela Hajik
© Copyright by Daria Skiba
Skład, łamanie, realizacja okładki
Artur Kaczor, PUK KompART
Czerwionka-Leszczyny
Przygotowanie wydania elektronicznego
hachi.media
ISBN 978-83-65950-22-2
Wydawca
Agencja Reklamowo-Wydawnicza „Vectra”
Czerwionka-Leszczyny 2019
www.arw-vectra.pl
Dla Dominiki,Tej, która była, jest i będzie.Bo w życiu bywają rzeczy ważniejsze niż sama miłość.Przyjaźń, ona połączyła nas na zawsze.
– Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! – wykrzyczałam do mężczyzny, którego kochałam ponad życie i bez którego nie wyobrażałam sobie świata. Wpatrywałam się w Alana, mocno trzymając go za dłonie, i zastanawiałam się, w którym momencie powie mi, że jednak się rozmyślił i nie da rady zrobić tego, co sam kilka dni wcześniej zaproponował.
– Ja chyba jednak też. – Alan zaśmiał się nerwowo i delikatnie pocałował mnie w usta.
Dla takich chwil jak ta warto było żyć i z każdym kolejnym dniem pokonywać nowe przeciwności. Kochałam go najmocniej na świecie, a uczucie, jakie nas połączyło, było tak silne, że nic nie mogło go zniszczyć. Staliśmy się nierozerwalną całością i razem stawialiśmy czoła światu.
– Nie mów, że zrezygnujesz właśnie teraz, kiedy jesteśmy po instruktarzu, a nasze marzenie ma się za chwilę spełnić. Bądź mężczyzną! – Uderzyłam go lekko w ramię, posyłając mu szczery uśmiech, by wiedział, że jestem z nim w każdej sytuacji. Nawet teraz, kiedy moje życie po raz kolejny ma zostać wystawione na próbę.
– Diana, jeśli zginę, będziesz mieć mnie na sumieniu. Jesteś na to gotowa? Cały czas możemy się wycofać. – Alan najwyraźniej próbował zrezygnować z realizacji własnego pomysłu. Gdyby o tym wspomniał wcześniej, zanim zdecydowaliśmy się na ten urlop, może bym mu uległa, ale teraz? Po moim trupie!
– Oj przestań! Gdzie twoja odwaga i wsparcie dla ukochanej? Zobacz, ile osób przed nami się zdecydowało, i wszyscy żyją. Będę cię trzymać. – Nie wytrzymałam i głośno się zaśmiałam. Mój ukochany wyglądał jak mały chłopiec, który mocno nabroił i teraz próbował się z tego wymigać.
– Ty mnie?! – Alan zrobił wielkie oczy i prawdopodobnie zastanawiał się, czy mówię poważnie. – To ja w tym związku jestem facetem, nie wiem, czy pamiętasz – oburzył się i odwrócił ode mnie wzrok, pokazując swoje kaprysy.
Sytuacja była komiczna. Przyjechaliśmy do Gdańska dwa dni temu i przez cały czas słyszałam tylko o tym, co nas czeka. Gdyby była taka możliwość, Alan pobiegłby na miejsce zaraz po przyjeździe. Na szczęście mieliśmy zaplanowane więcej atrakcji i chyba tylko dlatego udało mi się go utrzymać przy sobie. A teraz, kiedy mieliśmy zrealizować nasz plan, on po prostu chciał nawiać!
Byliśmy na miejscu już od ponad godziny. Przed nami stało w kolejce kilkoro śmiałków, lecz z każdą minutą nasz czas wydawał się bliższy. Nie mogę powiedzieć, że się nie denerwowałam, ale to, co odstawiał mój mąż, było zabawne. Widziałam, że się stresował, i prawdę powiedziawszy, byłam w wielkim szoku, gdy wyszedł z taką propozycją, skoro miał lęk wysokości, ale skoro chciał…
– Alan, nie denerwuj się. Skoczymy razem i nic się nikomu nie stanie. To będzie świetna zabawa i niedługo będziemy ją już tylko miło wspominać. No chyba, że jednak tchórzysz, to skoczę sama, możesz wybierać – odparłam zadziornie, na co Alan zawsze reagował.
Tym razem spojrzał tylko na mnie przelotnie, a jego wzrok ponownie powędrował w górę, gdzie jakaś młoda dziewczyna oddawała swój debiutancki skok. Jej krzyk niósł się po okolicy, a zebrani na dole ludzie głośno wiwatowali i bili gromkie brawa. Sama przez chwilę poddałam się uczuciu, które towarzyszyło pozostałym, i cieszyłam się z sukcesu tej małej. Nie mogłam się doczekać, aż staniemy z Alanem w żółtym koszu, który zabierze nas i instruktora na górę. To było takie ekscytujące! Na samą myśl serce biło mi dwa razy szybciej, a przecież nasza kolej miała dopiero nadejść.
– Diana! – Nagle z zamyślenia wyrwało mnie szturchnięcie i dosadne wypowiedzenie mojego imienia.
– Tak? – zapytałam.
– Nasza kolej. To co robimy? – zapytał Alan z nadzieją w oczach, że jest jeszcze szansa na wycofanie się z szalonego pomysłu, na który wpadł przecież sam.
– Jak to co? Idziemy! – zawołałam radośnie, ciągnąc już swojego wybranka za rękę do przodu. – No dawaj, bo jeszcze nam zamkną przed nosem!
Kiedy instruktor Marek nas zważył, dobrał do naszych wag odpowiednie liny i cały sprzęt, po czym pomógł nam się w to wszystko ubrać. Musiałam przyznać, że adrenalina wzrastała we mnie w zatrważającym tempie, jednak było to niesamowicie ciekawe uczucie. Po raz pierwszy miałam dobrowolnie skoczyć z takiej wysokości. W przeszłości obiecałam sobie, że skoro życie obeszło się ze mną stosunkowo łaskawie i nadal jestem, spróbuję wszystkiego, co los może mi zaoferować. Jedną z takich atrakcji niewątpliwie był skok na bungee.
W odpowiednich uprzężach i z linami przymocowanymi do nóg weszliśmy do żółtego koszyka, w którym czekał na nas kolejny instruktor, i razem poszybowaliśmy w górę. Muszę przyznać, że fioletowy żuraw, z którego odbywały się skoki, z dołu nie wyglądał na aż tak wysoki! Dziewięćdziesiąt metrów zdawało się niewielką odległością z perspektywy widza, a jednak kiedy dotarłam już niemal na sam szczyt, przeszedł mnie chłodny dreszcz. Nie mogłam dać tego po sobie poznać. Kochałam Alana całym sercem, ale to właśnie on trząsł się jak galareta i byłam w stu procentach pewna, że gdyby miał skoczyć sam, nawet nie wsiadłby do tej prowizorycznej windy.
– Skarbie, znam cię jak nikt inny i wiem, że bez problemu dasz sobie radę. To wszystko siedzi tylko w twojej głowie. Przeszliśmy już trudniejsze momenty niż skok ze wszelkimi możliwymi zabezpieczeniami. Faktycznie, niebezpieczeństwo zawsze istnieje, ale gdzie go nie ma? Jak zginiemy, to chociaż razem! – Po tej ostatniej cennej uwadze byłam pewna, że mój ukochany wyrzuci mnie z dobijającego do celu koszyka i moja mała przygoda skończy się szybciej, niż się zaczęła. Tak się mimo wszystko nie stało, a Alan tylko wpatrywał się w moją twarz, nie mówiąc ani słowa.
– Alan…
– Nie patrz na mnie w ten sposób. Nie jestem Majką, nie działa na mnie to spojrzenie. – Alan próbował jeszcze ze mną dyskutować, ale nie wierzyłam w jego słowa. Miał lęk wysokości, od kiedy pamiętałam, i normalnie zrozumiałabym jego strach, ale nie w sytuacji, kiedy kilka dni temu to właśnie on namawiał mnie na ten skok.
– Kochanie, nie chcesz, to zostań z panem Pawłem tutaj, ale ja na dół zamierzam skoczyć. A czy z tobą, czy sama, to już tylko twoja decyzja.
– Nienawidzę cię, wiesz?
– Wiem, że mnie kochasz. I ja ciebie też. – Po tych słowach zbliżyłam głowę do Alana i zatopiliśmy się w gorącym, choć dość nerwowym pocałunku. Mój partner kurczowo trzymał się barierek, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie będziemy musieli wypchnąć go siłą.
Nagle nasza winda do nieba zatrzymała się, a moim oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Przed nami rozpościerał się cały świat, a ja miałam wrażenie, że jestem jego władczynią. No dobra, może nie aż tak cały, bo widziałam Stadion Energa Gdańsk, biegających wokół ludzi, którzy z tej wysokości bardziej przypominali pracowite mrówki, i pojedyncze obiekty, ale mimo wszystko z tej perspektywy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Nawet słońce wydawało się dużo większe!
– To jak, gotowi na skok? – zapytał Paweł i szeroko się uśmiechnął. Zastanawiałam się, czy często wracał na ziemię, wyskakując z tego koszyka, czy raczej preferował bezpieczne i wolne zjazdy w dół.
– Ja tak, ale… – Spojrzałam na Alana i ujrzałam malujący się w jego oczach strach, z którym starał się walczyć. – Skarbie, nie musisz skakać. Lęk wysokości jest wystarczającą wymówką i spokojnie, nie powiem Majce.
– Zapłakałaby się ze śmiechu na śmierć – odburknął Alan, po czym kontynuował: – Skoczę, ale błagam, proszę mnie nie wypychać na siłę. Dam radę. – Te słowa skierował już bezpośrednio do instruktora.
Przed przyjazdem tutaj oglądaliśmy kilka filmików, które udało nam się wygrzebać w sieci, ze skoków właśnie w tym miejscu. Alan zwrócił uwagę na to, że Paweł, stojący właśnie z nami w windzie, zazwyczaj odliczał do trzech i popychał osobę, która miała skoczyć. Byłam święcie przekonana, że Alan chce się przemóc, ale przede wszystkim zależało mu na tym, żeby skoczyć samemu. To znaczy ze mną, bo zamówiliśmy skok tandemowy i przez cały czas mieliśmy się trzymać razem. Ale chodziło o to, by wyskoczył o własnych siłach. A ja chciałam go w tym momencie wspierać najlepiej, jak potrafiłam, dlatego też postanowiłam, że skoczymy razem.
Kochałam go całym sercem. Myślałam, że to niemożliwe, ale każdego dnia moja miłość stawała się tylko mocniejsza i dodawała mi sił do stawiania kolejnych kroków, choć początki były okropne i niesamowicie trudne.
– Kocham cię, słońce – wyszeptał mi do ucha, a ja miałam już pewność, że za chwilę pofruniemy razem w objęciach, by przełamać nasze kolejne lęki.
Wspieraliśmy się na każdym kroku i w tym przypadku nie mogło być inaczej.
– W takim razie trzy, dwa, jeden…
I pofrunęliśmy!
Nie wiedziałam, czy do uszu wdzierały mi się moje wrzaski czy Alana! Darliśmy się na całe gardła, co rusz się przekrzykując. Świat wirował wokół nas, a wszystko trwało dosłownie moment. Pocałowaliśmy się z Alanem, stojąc na samej krawędzi, i po chwili razem skoczyliśmy, lecąc głowami w dół i z całych sił trzymając się w objęciach. W ciągu kilku sekund dolecieliśmy do granic możliwości, by po chwili poczuć lekkie szarpnięcie liny, która znów pociągnęła nasze ciała w górę. Powtórzyło się to trzy, może cztery razy, po czym powoli opuszczono nas w dół. Cały czas się śmiałam, nie kryjąc swojej ekscytacji przeżytą chwilą. Wiedziałam, że to się zapewne już nigdy nie powtórzy, dlatego czerpałam radość z każdej sekundy i starałam się zapamiętać wszelkie szczegóły.
Kiedy już powoli zjeżdżaliśmy w dół, Alan znów mnie pocałował. Tym razem bardziej nachalnie i zmysłowo.
– Kochaaaaam cię! – wykrzyczał na całe gardło.
– Mój wariat! Ja ciebie też kocham całym swoim sercem – odpowiedziałam na tyle głośno, by dotarły do niego wszystkie moje słowa.
– Gdybym mógł, oświadczyłbym ci się teraz. – Alan szczerzył się, dumny z siebie i z tego, co właśnie zrobiliśmy.
– Ale jesteśmy już małżeństwem, więc nie jest to konieczne. Dobrze, że mamy nagranie, bo inaczej Majka by nie uwierzyła, że dałeś radę skoczyć. Jestem z ciebie dumna! – powiedziałam jeszcze do swojego ukochanego i dałam się poodpinać z wszelkich lin osobom, które znały się na tym najlepiej.
Czułam się szczęśliwa. Spełniona i szalenie szczęśliwa, a do tego kochana przez najlepszego faceta na całym świecie. Życie było piękne i choć demony przeszłości czasami dawały o sobie znać, skutecznie je w sobie tłumiłam. Teraz mogło być już tylko lepiej.
Tak bardzo się cieszyłam, że udało nam się przyjechać do Gdańska na weekend majowy. Błagałam o to od miesięcy i choć podejrzewałam, że dam radę ich namówić, to ciągle nie miałam potwierdzenia, a tak bardzo mi na tym zależało. Ciągle układałam w głowie różne historyjki, którymi starałam się ich przekonać, ale odnosiłam wrażenie, że to wszystko było jakieś słabe.
Od lat rodzice utwierdzali mnie w przekonaniu, że najważniejsza jest szczerość i jeśli czegoś chcę, po prostu mam im to powiedzieć. Tylko jak miałam się przyznać do tego, że chciałam spotkać się w Gdańsku, który był na drugim końcu Polski, ze znajomymi poznanymi w sieci. Kiedy o tym myślałam, byłam pewna, że mama i tata się nie zgodzą. Właściwie gdyby to mnie dziecko zapytało o pozwolenie na taki wyjazd, na pewno nie wyraziłabym zgody. Gdyby chociaż ktokolwiek z Wrocławia też się wybierał na zlot, byłaby szansa ich namówić, a tak?
Dwa tygodnie przed całą akcją postanowiłam spróbować i po prostu powiedziałam prawdę, a ku mojemu zdziwieniu rodzice radośnie obwieścili mi, że właściwie już jakiś czas temu zaplanowali wyjazd i mamy zarezerwowany hotel na cały weekend. Nie mogłam wyjść z podziwu i z wdzięczności, przez całe dwa tygodnie byłam cholernie grzeczna!
Do Gdańska przybyliśmy w środę, a zlot zaczynał się dopiero w piątek, więc mieliśmy dwa dni dla siebie. Nie wiedziałam, jak to możliwe, ale nigdy nie byłam w Gdańsku, choć zjeździłam już prawie całą linię brzegową Polski. Przygodę z Bałtykiem rozpoczęliśmy z rodzicami, kiedy ja jeszcze byłam mała. Zaczęliśmy od Świnoujścia, a potem przez Międzyzdroje powoli kierowaliśmy się na wschód. Jeśli tylko pojawiała się okazja wyjazdu nad nasze polskie morze, korzystaliśmy i spędzaliśmy w tym rejonie choćby kilka dni, bez względu na pogodę i porę roku.
Przez dwa dni zwiedziliśmy Westerplatte, stare miasto, byliśmy w teatrze i odpoczęliśmy na plaży. Pogoda wyjątkowo dopisywała, a pierwsi odważni ochładzali się w bałtyckich falach. Ja do tych śmiałków z całą pewnością nie należałam i wolałam grzać tyłek w ciepłym od słońca piasku.
W końcu nadszedł piątek i mogłam pożegnać się z moimi staruszkami, chociaż tato wyjątkowo wolał tym razem iść ze mną, niż zostać z mamą. Dawno nie widziałam go w takim stanie, ale nie było trudno się domyślić, co nim kierowało. Tydzień przed wyjazdem wpadł na genialny pomysł, że skoczy na bungee! On, mój ojciec, który od zawsze miał lęk wysokości. Gdy tylko usłyszałam o jego diabelnie dobrym planie, zalałam się łzami wywołanymi nagłym napadem śmiechu. Nie żebym się z niego naśmiewała. Mama zareagowała tak samo, mając świadomość, jak panicznie bał się wsiadać do samolotu. Kiedyś wybraliśmy się też na latarnię morską. Godzinę musiałam go prosić, żeby wszedł ze mną na górę, takiego miał cykora. A niby taki odważny ten mój tatusiek. No i proszę, wymyślił sobie ten skok, bilety zamówił chyba, jeszcze zanim pomyślał. Wczoraj wyglądał, jakby dostał jelitówki albo porządnie się czymś zatruł. Okazało się, że po prostu strach zaczynał brać nad nim górę. Wolałam nie wiedzieć, co dzisiaj z nim przeżywała mama. I tak stawiałam na to, że w końcu nie skoczy. Mama może tak, ale nie on. Moja mama miała w sobie chęć walki. Czasami zastanawiałam się, skąd w niej tyle zawziętości i chęci do życia. Jeśli już coś sobie postanowiła, zawsze to osiągała. Rodzice opowiadali mi, że kiedyś na mamę napadnięto i o mały włos nie skończyło się to dla niej tragicznie, więc domyślałam się, że to miało na nią wpływ. Podziwiałam ją. Taki mój wzór do naśladowania. Mój mały, lecz wielki ideał.
– Cześć! Nie wiem, czy dobrze trafiłam, czy tutaj odbywa się Firemania? – zapytałam dziewczynę ubraną na czarno z przepięknymi blond dredami.
Kiedy usłyszała mój głos, podniosła głowę i szczerze uśmiechnęła się, prezentując białe zęby.
– Siema! Dobrze trafiłaś, młoda, chodź, przedstawię cię. – Dziewczyna delikatnie pociągnęła mnie za rękaw kraciastej koszuli, kierując się w stronę małej grupki ludzi siedzących pod wielką płaczącą wierzbą. – Jak masz na imię? – zapytała jeszcze.
– Majka, a ty?
– Na imię mam Kornelia, ale wszyscy mówią do mnie Kora. Kiedyś mnie to strasznie wkurzało, bo miałam wrażenie, że każda dziewczynka o tym imieniu ma właśnie taką ksywkę, ale w końcu ją zaakceptowałam.
– Pasuje do ciebie – odparłam, widząc, że Kora naprawdę musiała polubić się ze swoją ksywką, i delikatnie się uśmiechnęłam.
– Hej, wy! – krzyknęła Kora w stronę swoich znajomych. – Mamy nową, która jest piekielnie dobra! – Po tych słowach dziewczyna poklepała mnie po ramieniu, a mi zrobiło się głupio.
Lubiłam to, co robiłam, ale nie potrafiłam przywyknąć do komplementów. Zawsze robiłam się czerwona jak burak i miałam ochotę uciekać. Teraz jednak wiedziałam, że jestem w odpowiednim miejscu, i choćby Kornelia miała mi wylać na głowę cały kubeł miłych słów, zostałabym.
Zbliżając się do tego miejsca, czułam, jak mocno biło moje serce. Jakby znalazło swoją drogę, ścieżkę, którą pragnęłam podążać. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie czułam. No może podczas małych występów, ale teraz to uczucie było silniejsze. Czułam się tak, jakby za wierzbą znajdował się wielki magnes, który działał tylko na moje ciało.
– Chodź, nie bój się. Oni tylko tak źle wyglądają, a tak naprawdę to całkiem w porządku ludzie. Podejrzewam, że kilkanaście osób, które zgłosiło się na warsztaty, pojawi się lada moment. – Kora otoczyła mnie ramieniem i pociągnęła jeszcze trochę do przodu.
Teraz bez problemu mogłam przyjrzeć się całej ekipie i zastanawiałam się, czy mama tak ochoczo by mnie tutaj puściła, gdyby ich widziała. Daję sobie rękę uciąć, że ojciec nie zostawiłby mnie tutaj samej. Całe szczęście, że miał teraz inne zmartwienie na głowie, a może i pod głową.
Na trawie rozłożony był cały sprzęt, którym mieliśmy operować. Zajmowało się nim trzech chłopaków. Wszyscy byli strasznie wysocy. Dwóch z nich to dredziarze, za to trzeci miał kompletnie łysą głowę. Z całą pewnością nie pasował do nich i mocno się wyróżniał, choć zazwyczaj to osoba z dredami zwracała na siebie uwagę. Oprócz nich były jeszcze dwie dziewczyny, które wyglądały na maksymalnie dwa, może trzy lata starsze ode mnie. Zawzięcie o czymś dyskutowały i dopiero kolejne upomnienie Kornelii dotarło do ich uszu. Teraz z bliska zauważyłam jeszcze jedną osobę siedzącą pod wierzbą. To chyba był chłopak, miał na głowę narzucony kaptur. Nie widziałam dokładnie jego profilu, ale nie siedział też całkiem tyłem. Dostrzegłam jednak, że pod same oczy podciągniętą ma ciemną chustę albo szalik. Musiał słuchać muzyki, gdyż poruszał głową, jakby chciał naśladować jej rytm. Kora akurat do tego musiała być przyzwyczajona, bo to zignorowała.
– Ci dwaj w dredach to Pablo i Diego, obok Łysy, dalej blond Werka i Sandra. Lesbijki, ale zakochane w sobie po uszy, więc możesz być spokojna. I tam pod drzewem Simon, ale nim nie musisz się przejmować. Nie rozmawia z nami praktycznie nigdy, ale często przyjeżdża. Pomaga przy muzyce i samych pokazach. Trochę sam czasami coś pokaże, ale raczej rzadko. – Kornelia pokrótce przedstawiła mi główny trzon swojego zespołu.
Czekaliśmy jeszcze na resztę ochotników, która tego dnia miała dołączyć do Lumos, na warsztaty kuglarskie. Nie wiem, dlaczego wcześniej nie poszukałam czegoś podobnego we Wrocławiu lub okolicy, ale ekipę z Lumos śledziłam od dawna w sieci i byłam pełna podziwu dla tego, co robili. To na nich się wzorowałam, tworząc kolejne solowe układy. Oglądałam filmiki i w pokoju na ścierkach uczyłam się nowych kroków i trików, choć nie byłam do końca pewna, czy dobrze mi wychodzą.
Pamiętam, że od dziecka byłam zafascynowana pokazami ogniowymi. Mama i tata często zabierali mnie na wrocławski rynek, kupowali ulubioną lemoniadę i oglądaliśmy wyczyny miejscowej grupy. Pewnego wieczoru tato jednak zrobił mamie psikusa. Siedzieliśmy wtedy bardzo blisko ekipy, tak po prostu na środku rynku na brukowanej kostce. Tato na chwilę się oddalił, kiedy mama zamawiała nasze ulubione napoje, i wrócił dziwnie zadowolony z siebie. Podczas pokazu jeden z kuglarzy podszedł do nas i wyciągnął moją mamę na środek całego przedstawienia. Wręczyli jej łańcuchy, które – jak się później dowiedziałam – nazywają poikami, a ona, choć początkowo odmawiała, dała się porwać w wir płonących języków i odegrała przede mną najpiękniejszy spektakl, jaki tylko mogłabym obejrzeć. Od tego momentu zapragnęłam tańczyć z ogniem i męczyłam mamę, by nauczyła mnie podstawowych kroków. Wiedziałam, że będę jej za to wdzięczna do końca życia, bo w ten sposób zrodziła się we mnie nowa pasja, miłość do tego i ogromny szacunek do ognia. W miarę możliwości trenowałam w pojedynkę, ale nigdy nie dołączyłam do ekipy, która w każde wakacje skrupulatnie spotykała się na rynku i występowała przed zgromadzoną publicznością. Wtedy też pokochałam paskudny zapach podpałki parafinowej do grilla. To miało ze mną pozostać już na zawsze.
Nie wierzyłem, że dałem radę to zrobić! W życiu bym nie powiedział, że ja, Alan Konarski, odważę się skoczyć na bungee z dziewięćdziesięciometrowego żurawia. Od dziecka miałem lęk wysokości i z trudem wsiadałem do samolotu. Robiłem to, kiedy naprawdę musiałem, a jeśli miałem możliwość wybrać się w takie miejsce, gdzie spokojnie mogłem dojechać samochodem, zawsze wybierałem tę opcję. To było silniejsze ode mnie i zazwyczaj tylko dzięki wsparciu Diany dawałem radę sprostać wyzwaniom. Nie wiem, co mi strzeliło do tego durnego i starego łba, że zamówiłem bilety. Daję sobie obciąć obie ręce i nawet głowę – gdyby nie Diana, nawet nie wszedłbym do tego żółtego kosza. Najzwyczajniej w świecie bym stchórzył.
– O czym tak myślisz, mój ty bohaterze? – Nagle z zamyślenia wyrwał mnie głos, w który pragnąłem się wsłuchiwać już zawsze.
– A o niczym takim. Po prostu…
– Dalej nie wierzysz? – Diana delikatnie się zaśmiała, ale nie było w tym nic ironicznego.
Wiem, że tak naprawdę mocno trzymała kciuki za mnie i za to, co było dla mnie najważniejsze, wierzyła we mnie. Swoją wiarą dodawała mi energii każdego dnia. Czasami zastanawiałem się, jakim cudem w tak drobnym ciele jest tyle siły. Po tym wszystkim, co Diana przeszła, mogłaby się załamać, zamknąć w sobie i już nigdy nie uwierzyć w to, że życie może być piękne. Było ciężko, ale moja ukochana się nie poddała, a ja wspierałem ją najlepiej, jak potrafiłem. Choć potajemnie wybrałem się na kilka rozmów terapeutycznych, ponieważ momentami byłem pewien, że to ja się poddam.
Bałem się jej dotykać, cokolwiek mówić. Na samą myśl, że w jakikolwiek sposób mógłbym ją zranić, dostawałem ciarek. Zgrywałem przed tą kobietą twardziela, chociaż w środku pozostawałem miękki jak plastelina. Można było mnie uformować na wszelkie możliwe sposoby, ale przybrałem maskę, która skutecznie zdawała egzamin. Było ciężko przez długi czas, ale trafiłem na najsilniejszą kobietę pod słońcem i miałem już pewność, że razem sprostamy wszelkim przeciwnościom.
– Wierzę, bo byłaś ze mną – odparłem.
– Dlaczego miałabym nie być? Nie mogłam przegapić takiej okazji, chociaż gdyby lekarz jednak mi zabronił, zapomnij, że pozwoliłabym ci skoczyć samemu. – Diana zmierzyła mnie srogim spojrzeniem, nie zdradzając tym razem swoich myśli.
– Tak byś się o mnie martwiła? – Wyszczerzyłem zęby dumny z siebie jak paw i gdybym mógł, pewnie obrósłbym w piórka.
– Stary, a głupi! – roześmiała się. – Zapomnij, że mógłbyś mieć taką frajdę beze mnie!
Po ekstremalnym skoku wybraliśmy się do najlepszej kawiarni, jaką mogłem znaleźć w całym mieście. Dorota, przyjaciółka Diany, a w zasadzie całej rodziny, była w Trójmieście w zeszłym tygodniu i poleciła mi ten lokal, abym zabrał do niego żonę. Zapewniała, że na sto procent jej się spodoba, a skoro ona tak twierdziła, to musiała mieć rację.
Nie myliła się. Siedzieliśmy w knajpce z widokiem na morze i odpoczywających tego dnia turystów. Zamówiliśmy kawy, które miały najdziwniejsze nazwy, i owocowe lody. Ciepłe promienie słońca ogrzewały nasze ciała i było nam po prostu dobrze, chociaż cały czas byłem spięty po skoku. Podejrzewałem, że następnego dnia dalej będę się tak czuł. Hormony prędko nie wrócą do normy.
– Może zadzwonimy do Majki i dowiemy się, jak jej idzie? Wiesz, może jednak nie jest tak fajnie, jak się zapowiadało, i jest zestresowana albo…
– Alan, uspokój się. To ja powinnam się stresować jako matka, ale daliśmy jej szansę, niech spróbuje swoich sił. Już nie pamiętasz, jak to było mieć osiemnaście lat? Maja niedługo całkiem dorośnie i nim się obejrzymy, wyfrunie z naszego gniazdka.
– Dlatego chcę ją chronić – zaprotestowałem.
– Kochanie, całe życie chronisz ją najlepiej, jak potrafisz, ale przypomnij sobie, jacy my byliśmy w jej wieku, pamiętasz? – Diana nie dawała za wygraną.
Wiedziałem, że miała rację, ale po prostu nie potrafiłem siedzieć spokojnie, mając świadomość, że moja jedyna córka jest właśnie sama w obcym miejscu z nieznanymi nam typkami.
– To nie tak, Diana. Jeśli znowu dam ciała i stanie się jej jakakolwiek krzywda…
– Alan! – Diana podniosła głos, choć nie był to krzyk. – Ile razy będziemy to wałkować? Nie każ mi znów wracać do wspomnień i rzucać ci przykładami w twarz. To mądra dziewczyna, mądrzejsza ode mnie. – Na twarzy mojej żony zagościł ten sam smutek, który widziałem za każdym razem, gdy przez myśl przemknęły jej migawki wydarzeń sprzed lat.
– Martwię się, to źle? To moje jedyne dziecko.
– Moje też, kochanie. Musimy jej ufać. Poza tym jest niedaleko, ma naładowany telefon i potrafi z niego korzystać. Nie bój się, jeśli coś byłoby nie tak, zadzwoniłaby. Poza tym pisała niedawno SMS-a, że dotarła na miejsce i powoli zaczynają szkolenie.
– Kocham cię, Diana. – Nachyliłem się nad niewielkim okrągłym stolikiem, uważając, by nie strącić praktycznie pustych już filiżanek. Pocałowałem ją delikatnie w usta i wpatrzyłem się w jej zielone oczy. – Chodźmy w takim razie przejść się po plaży.
Nie mogłem się doczekać weekendu, a właściwie to już czwartkowego wieczoru, żeby móc spakować kilka gratów i pojechać do Gdańska. Czekałem na ten moment kilka miesięcy i za nic w świecie nie mogłem tego przepuścić. Świadomość, że niedługo zobaczę znajome twarze i pobędę w ich towarzystwie, sprawiała, że uśmiech sam wyskakiwał na facjatę.
– Dobra, stary, skończyłem. Zbieram się i do poniedziałku. – Miałem już wychodzić, kiedy Wojtek zawołał właściwie do moich pleców.
Zarzuciłem kaptur na głowę i odwróciłem się, myśląc, że po prostu czegoś zapomniałem.
– Czekaj, czekaj, młody! Jakie do poniedziałku? – Wojtek faktycznie wydawał się zaskoczony.
– Umawialiśmy się, że od jutra mam wolny cały weekend, stary, nie pierdol, że zapomniałeś. – Nie wierzyłem, no kurwa, nie wierzyłem. Kilka miesięcy trułem mu dupę, że potrzebuję te dni wolne!
– Serio zapomniałem, to znaczy nie zapomniałem, ale… Szymon, popieprzyłem miesiące i zapisałem w kalendarzu, że to w czerwcu. Wybacz…
– Jakie wybacz?! Jaja sobie ze mnie robisz? Nie biorę urlopów, jestem na każde twoje zawołanie, a kiedy potrzebuję pieprzonego wolnego, mówisz mi, że pomyliłeś miesiące?!
– Mamy na weekend nadmiar roboty, ogarnąłbym, ale nie dam rady sam. Nie teraz, szczególnie że w tym okresie mamy więcej zleceń. Zapłacę ci premię, ale potrzebuję cię na miejscu.
– Wsadź sobie w dupę swoją premię – warknąłem i wyszedłem z warsztatu, trzaskając za sobą drzwiami.
Miało być pięknie jak w pieprzonych bajkach, a skończyło się jak zwykle w życiu bywa, chujowo.
Takiego odpoczynku potrzebowałam. Zdążyłam się stęsknić za wolnym czasem z Alanem. W ciągu dnia przeważnie się mijaliśmy. Kiedy ja wracałam z pracy, on zazwyczaj wychodził, był w delegacji albo zbierał materiały do kolejnych projektów. Często zarywał nocki, przez co potrafił spać do południa, a jeśli miałam drugie zmiany – praktycznie się nie widywaliśmy. Ale gdy tylko nadarzała się okazja, staraliśmy się z niej korzystać – i tak też było teraz.
– Dobra, kochanie, jest mi bardzo wygodnie, ale trzeba się zbierać – powiedziałam do Alana i podniosłam się z wielkiego małżeńskiego łoża.
Trafiliśmy na rewelacyjny apartament z dwoma sypialniami. Jedna była oczywiście dla Majki, a druga dla nas. Byliśmy na dziesiątym piętrze, a z balkonu rozpościerał się przepiękny widok. W oddali widać było Bałtyk. Wystarczyło na moment zamknąć oczy, by poczuć się jak na plaży. Mewy szybowały nad miastem, wydając z siebie ostatnie tego dnia odgłosy. Słońce chyliło się ku zachodowi, a dzień powoli dobiegał końca.
– Gdzie ty chcesz teraz iść? Liczyłem na miły wieczór, słońce. – Alan zamruczał, wypowiadając ostatnie słowa.
Zbliżył się do mnie i zewnętrzną stroną dłoni pogładził mnie po policzkach. Uwielbiałam jego dotyk. Można byłoby pomyśleć, że po tylu latach nasza miłość się ulotni, z silnego uczucia pozostaną jedynie opary, a my zamiast bardziej się kochać, przywykniemy do tego i przestaniemy doceniać siebie nawzajem. Bardzo często obserwowałam takie zjawisko wśród znajomych. Namiętność i ogień stopniowo przeradzały się w rutynę, a wreszcie w zdrady, kłótnie i wieczne konflikty. Może z nami coś było nie tak, ale przez tyle lat nie było ani jednego dnia, bym pomyślała o kimkolwiek innym niż Alan. Byłam pewna, że uczucie, jakim siebie darzymy, jest znacznie silniejsze od tego, które ogarnęło mnie na pierwszych irlandzkich wakacjach.
Wtuliłam twarz w dłoń ukochanego mężczyzny i pragnęłam oddać mu się w całości. Jego pieszczoty za każdym razem wywoływały we mnie tak samo mocne i głębokie doznania. Dostawałam gęsiej skórki, a przy okazji moje ciało zalewała fala niesamowitego ciepła.
– Alan – nagle się opamiętałam – nie teraz, musimy jechać po Majkę, robi się już późno.
– Serio? – Mąż się zaśmiał, a ja usłyszałam jeszcze uderzenie jego dłoni o dżinsy. Nie lubiłam, kiedy udawał zrezygnowanego i opuszczał bezwładnie ręce. – Czy to nie ty przypadkiem kazałaś mi się nie martwić?
– To było kilka godzin temu, jest późno i…
– I Mai nic nie jest. Dobrze się bawi ze znajomymi, jest niecałe dwa kilometry od nas, ma telefon, jak skończy, to zadzwoni, a w ogóle… – powiedział Alan, ciągle się uśmiechając, ale to nie miało znaczenia.
Robiło się późno, a nasza córka była w obcym mieście z ludźmi, których żadne z nas nie znało. Mogło się przytrafić wszystko, a ja z całą pewnością nie chciałam ryzykować. Nie życiem jedynej córki. Gdyby coś jej się stało, nie zatrzymałby mnie na tym świecie nawet ukochany mężczyzna. Tego akurat byłam pewna. W przeszłości bywało ciężko, nawet bardzo. Alan dał mi ogromną siłę w walce z demonami przeszłości i wspomnieniami, ale prawdziwą motywację dostałam wraz z najmniejszą i najpiękniejszą istotą na świecie. Uzmysłowiłam sobie wtedy, że ona przeżyła katusze razem ze mną i od samego początku była małą wojowniczką. Choć pozostawała tego zupełnie nieświadoma, to pokazała mi chęć do walki i dzięki niej przetrwałam.
– Co w ogóle? Trzeba ją już zabrać Alan, nie żartuję teraz.
– Słońce… – Znów zbliżył się do mnie i delikatnie ujął moją twarz w dłonie. Uniósł ją lekko w górę, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. – Kochanie, kiedy byliśmy zajrzeć, jak sobie radzi, rozmawiałem chwilę z tą Kornelią. Obiecała mieć na nią oko i powiedziała, że skończą dzisiaj koło dwudziestej drugiej, może chwilkę po. Odstawi ją pod same drzwi, mieszka w tych domkach na dole.
– Naprawdę? I mówisz mi to dopiero teraz?
– Dokładnie. A to oznacza, że mamy czas tylko dla siebie…
Alan nie musiał mówić nic więcej. Złapał mnie w pasie i podrzucił do góry. Oplotłam go nogami, całując go mocno i namiętnie. Mąż zaprowadził mnie do łazienki, gdzie czekały na nas prysznic i niesamowite doznania. Teraz liczyliśmy się tylko my.