Pokaż mi swój świat - Daria Skiba - ebook + audiobook + książka

Pokaż mi swój świat ebook i audiobook

Daria Skiba

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Justyna, dwudziestojednoletnia studentka psychologii, w ramach zaliczenia zajęć musi przygotować projekt pod tytułem Pokaż mi swój świat. Długo zastanawia się, jak zabrać się za ten pozornie łatwy, choć bardzo intrygujący temat. Wtedy z pomocą przychodzi przypadek – w ulubionej cukierni spotyka Rafała, który na oczach klientów dekoruje tort. Chwilę później odbiera telefon od nieznajomej kobiety z prośbą, by podjęła się pracy z sześcioletnią dziewczynką, która na skutek tragicznego wypadku straciła wzrok.
Justyna dostrzega w mężczyźnie ogromną pasję do wykonywanej pracy. Postanawia, że to on i Martynka odegrają główne role w jej projekcie na studia. Jednak Rafał skrywa wiele tajemnic i kiedy między nim a Justyną zaczyna iskrzyć, mroczne sekrety wychodzą na jaw, gasząc tlący się ogień wzajemnej fascynacji. Czy dziewczynie uda się dokończyć studencki projekt? Jak w całej tej sytuacji zachowa się przystojny cukiernik i jaką rolę naprawdę odegra Martynka?
Powieść przepełniona jest ogromnymi emocjami i nagłymi zwrotami akcji – nic nie jest takie, jakim mogłoby się wydawać, nic nie jest oczywiste, nic nie jest proste. Justyna i Rafał zostaną wystawieni na próbę, która na zawsze ich odmieni.
Chodź, pokażę Ci mój świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (112 oceny)
64
22
18
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
jahema

Nie oderwiesz się od lektury

Daria jak zwykle nie zawodzi! Cudowna historia.
00
Malgotzata25

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

książka bardzo mi się podobała, szkoda tylko, że musiałam czytać, a nie odsłuchać, lektorzy to jedna wielka porażka
00
Mysia17

Nie oderwiesz się od lektury

Książka pokazuje ile można osiągnąć mimo przeciwności losu jeśli tylko się zaprzesz oraz, że warto mieć odwagę.
00

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Anna Jeziorska

Projekt okładki

Aleksandra Bartczak

Fotografia na okładce

© Laura Crazy / stock.adobe.com

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Maksym Leki

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

Anna Jeziorska

[email protected]

Wydanie I, Chorzów 2021

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. +48 600 472 609, +48664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja: LIBER SA

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. +48 22 663 98 13, fax +48 22 663 98 12

[email protected]

dystrybucja.liber.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020

tekst © Daria Skiba

ISBN 978-83-7835-871-8

Dla Leny

Każdego dnia pokazujesz mi swój świat na nowo.

Ty sprawiasz, że życie nabiera barw.

Dziękuję Ci za każdy uśmiech.

Kocham Cię, córeczko!

Prolog

– Jesteś pewien, że dasz sobie radę? Przecież… – Urwała w połowie zdania, nie kończąc myśli, która od dłuższego czasu nie opuszczała jej nawet na chwilę.

Zawsze się o mnie martwiła, byłem jej oczkiem w głowie i za wszelką cenę starała się wywoływać na mojej twarzy uśmiech. Czasami jednak okazywało się, że nie miała na moje życie żadnego wpływu, mogła jedynie przy mnie trwać i wspierać, najlepiej jak potrafiła. Tylko tego teraz potrzebowałem – wsparcia i miłości dla nas wszystkich, bo świat, który miał być przepełniony całą paletą barw, nagle przybrał ponure odcienie szarości. Niebo zaszło granatowymi burzowymi chmurami, a ja, choć bardzo chciałem, nie dostrzegałem choćby pojedynczych promieni słońca. One odeszły wraz z nadzieją na piękne życie.

Zostaliśmy sami i już nic nigdy nie miało być takie, jakie było do tej pory.

– A czy mam jakiś wybór? Czy jest inna droga, którą mógłbym obrać? Nie mogę jej teraz zostawić, po prostu nie mogę… Tylko ona trzyma mnie jeszcze przy życiu. Kocham ją, mamo, całym sercem, i to jej zawdzięczam fakt, że jeszcze żyję…

– Na Boga, nie mów tak! Rafał, nie poznaję cię. Cierpisz, ale jeszcze będziesz się uśmiechał, wtedy wspomnisz moje słowa i pokażesz komuś swój świat. Jestem tego pewna. Potrzebujesz tylko czasu – powiedziała, próbując delikatnie się uśmiechnąć, choć pod jej powiekami wciąż szkliły się łzy.

Była najsilniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek dane mi było spotkać, ale choć bardzo chciałem wierzyć w jej słowa, nie potrafiłem. Wiedziałem, że moja dusza zapadła w głęboki sen, z którego nie chciała się już nigdy obudzić. Nigdy…

Justyna

Liczyłam na to, że jeden z ostatnich zjazdów przed przerwą zimową będzie całkiem przyjemny. Prowadzący zajęcia mieli z nami ustalić terminy egzaminów i zaliczeń. Jeśli któryś z wykładowców wymagał napisania pracy semestralnej, zazwyczaj informował nas o tym już na pierwszych zajęciach. Jak się dzisiaj okazało, był jeden wyjątek. Chociaż trzeba przyznać, że i tak czasu było dużo, gdyż mieliśmy oddać wyniki swojej pracy dopiero pod koniec roku akademickiego.

– No dobrze, moi drodzy. Do końca semestru zostały nam jeszcze trzy zjazdy, dwa w tym miesiącu i jeden w kolejnym. Daje wam to całkiem dużo czasu, tak że sądzę, że informacja o tym, iż odwołuję egzamin na ostatnich zajęciach, przypadnie wam do gustu – powiedział Sowiński i nieznacznie się uśmiechnął, zerkając na nas znad swoich okrągłych okularów.

Nie bez powodów pasowała do niego ksywka „Sowa”, która na dobre do niego przylgnęła, zarówno wśród studentów, jak i kadry pedagogicznej. Nazwisko i wielkie okulary od razu przywodziły na myśl to nocne ptaszysko. Do tego Sowiński lubił w ostatniej chwili zadawać takie prace, że studenci również musieli zarywać niejedną nockę, żeby sprostać jego oczekiwaniom, bo wszystko było robione w pośpiechu…

Po sali rozeszły się pomruki zadowolenia, jednak przyzwyczajeni do jego niespodzianek, woleliśmy nie cieszyć się zbyt głośno. To byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Na zwrot akcji nie musieliśmy długo czekać. Sowa upił niewielki łyk wody ze swojego porcelanowego kubka, odstawił go na biurko, tuż obok gazety, która zawsze musiała mu towarzyszyć. Właściwie chyba nigdy nie przeczytał na zajęciach ani jednej strony, ale to był nieodłączny element jego wyposażenia. Czasami robiliśmy zakłady, jaką przyniesie na następne ćwiczenia, a ryzykanci kilka razy pokusili się o zakłady, czy tym razem Sowa przeczyta choć kilka zdań. Niestety, zazwyczaj przegrywali.

– Egzaminu nie będzie, jednak macie prawie dwa miesiące na przygotowanie konspektu do projektu pod tytułem Pokaż mi swój świat. Pozostawiam wam wolną rękę co do techniki – możecie nagrać film, opowiedzieć o swoim życiu, pokazać nam swoje otoczenie, waszych bliskich lub co wam tak naprawdę przyjdzie do głowy. Forma dowolna, ale liczy się wykonanie i pomysł, moi drodzy. Kreatywność to klucz do sukcesu. W razie pytań proszę pisać na moją skrzynkę mejlową, postaram się odpowiadać tego samego dnia, jednak przypominam, że ma to być konspekt, a cały kolejny semestr poświęcimy na realizację waszych projektów. Zaliczeniem przyszłego semestru będzie oficjalne wystąpienie przed grupą i prezentacja swojej pracy.

Tym razem po pomieszczeniu rozszedł się pomruk niezadowolenia i lekkiego niedowierzania. Egzaminy u Sowy należały do dość łatwych, biorąc pod uwagę fakt, że co roku były takie same. Sowiński słynął z tego, że miał swoją listę pytań, a w kolejnym roku likwidował pierwsze z listy i dopisywał jedno nowe na jej końcu. Mieliśmy opracowane pytania, więc większość studentów nie uczyła się dodatkowego materiału, mając pewność, że to i tak wystarczy na mocną czwórę. Niestety, nasz rocznik jak zawsze musiał dostać fantastyczny bonus. No i dostał, brawo my!

Wyciągnęłam z kieszeni telefon, żeby napisać wiadomość do Eweliny, mojej jedynej przyjaciółki. Znałyśmy się od piaskownicy i chociaż była ode mnie prawie trzy lata młodsza, to ona zawsze mnie wspierała i motywowała do działania. Prawdopodobnie gdyby nie Ewelina, nie studiowałabym teraz psychologii, a pozostałabym na etapie matury lub co najwyżej wybrałabym jakieś studium, ponieważ po prostu w siebie nie wierzyłam.

Psychologia od zawsze była moim zamiłowaniem. Uwielbiałam obserwować ludzi i na podstawie ich zachowania i rozmów z nimi wyciągać wnioski, tworzyć ich profile psychologiczne i – jak się okazało – ćwiczyć na nich swoją przyszłą rolę. Naprawdę to lubiłam, chociaż długo nie byłam tego świadoma.

Punktem zwrotnym było pewne z pozoru błahe wydarzenie… W zeszłym roku, podczas ferii zimowych, wybrałyśmy się z Eweliną i jej młodszą siostrą na łyżwy. W parku miejskim w naszej miejscowości kiedy tylko nadchodziły pierwsze mrozy, strażacy polewali wodą beton, ustawiali naokoło barierki, dzięki czemu praktycznie przez całą zimę mogliśmy korzystać z uroków sztucznego lodowiska. Doszło wtedy do sporu pomiędzy dwoma chłopcami, jednak wystarczyłaby jeszcze chwila, by przeszli do rękoczynów. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale poderwałam się na swoich białych łyżwach, podjechałam do miejsca sprzeczki i spokojnie załagodziłam cały spór.

Dla mnie było to coś normalnego. Miałam niezły trening przede wszystkim w domu z dwójką młodszego rodzeństwa, ale nie tylko! W szkole podstawowej i w gimnazjum byłam prawą ręką Szkolnego Rzecznika Praw Ucznia i kiedy tylko była ku temu okazja, starałam się pomagać w rozwiązywaniu sporów pomiędzy kolegami. Kiedy na boisku czy w parku podczas spacerów byłam świadkiem sprzeczek, zawsze lądowałam w samym środku zamieszania, by spróbować załagodzić sytuację. Czasami trafiałam na samotnych ludzi, spacerujących w okolicach tamy lub siedzących na ławce. Stronie to mała miejscowość i większość jej mieszkańców całkiem dobrze się znała albo chociaż kojarzyła. Zdarzało się więc, że zatrzymywali mnie, żeby móc chwilę porozmawiać. Zawsze starałam się znaleźć kilka minut, aby przysiąść i wysłuchać choćby kilku zdań. Tamte lata bardzo dużo mnie nauczyły. I chociaż z reguły byłam osobą raczej cichą, niewychodzącą przed szereg, to później zarówno w liceum, jak i na studiach często łagodziłam już nie tylko spory pomiędzy samymi uczniami czy studentami, ale również między nimi a nauczycielami i wykładowcami.

Alicja i Sylwia były moimi siostrami. Pomiędzy nimi był tylko rok różnicy, jednak ja byłam od nich prawie dziesięć lat starsza. Często żartowałam, że jeśli potrafiłam poradzić sobie z nimi, właściwie nie powinnam mieć problemu z nikim. Nie powinnam, ale miałam, bo moją zmorą były brak pewności siebie i chorobliwa wręcz nieśmiałość. Kiedy Ewelina zaczęła mnie namawiać, żebym startowała na studia pedagogiczne lub psychologiczne, pomyślałam, że to szalony pomysł. Na co dzień byłam raczej skrytą dziewczyną, która nigdy się nie wychylała. Cicha myszka, która zawsze stosowała się do wyznaczonych zasad. Często przez to coś traciłam, jednak starałam się nigdy nie dać po sobie poznać, że mi z tego powodu przykro. Po słowach Eweliny udałam, że w ogóle mi na tym nie zależy. Za bardzo bałam się porażki, by mieć siłę sięgnąć po własne marzenia.

Jednak mimo wszystko po powrocie do domu usiadłam przy komputerze i przeszukałam wszystkie uczelnie, na których mogłabym studiować psychologię. Chciałam w przyszłości pracować z trudną młodzieżą, dziećmi z rodzin patologicznych lub ludźmi, którzy przeżyli jakąś tragedię i nie potrafią się z tym samodzielnie uporać. Coś mnie ciągnęło w tym kierunku, a słowa Eweliny: „Spróbuj, jestem pewna, że dasz radę” wryły mi się w pamięć i drażniły niczym namolny owad.

Okazało się, że najbliższe miejsca, gdzie mogłam próbować, to Wrocław, Opole lub Nysa. Jedno było pewne – musiałam aplikować na studia w trybie zaocznym, próbując sobie w jakikolwiek sposób na nie zarobić. Moich rodziców nie było stać na opłacenie czesnego, dojazdy i noclegi w weekendy. Chciałam ich odciążyć, ale też spróbować własnych sił. Złożyłam papiery na te trzy uczelnie i ku mojemu zaskoczeniu dostałam się wszędzie. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy poczułam, że rosną mi skrzydła. W rezultacie padło na Wrocław i Dolnośląską Szkołę Wyższą.

Ewela, dupa! Nie wyrwę się w środę na to przyjęcie. Poradzisz sobie beze mnie? Sorry, że tak cię wystawiam w ostatniej chwili, ale Sowa rzucił nam temat na zaliczenie. Mam nadzieję, że zobaczymy się szybciej niż za miesiąc. Tyle mam roboty!

Napisałam wiadomość do przyjaciółki i wrzuciłam telefon do torby. Chciałam tylko dotrwać do końca zajęć. Byłam wściekła. Nienawidziłam takich spontanicznych zmian. Lubiłam jasne zasady i wytyczne. Skoro od początku byliśmy przygotowani na taką, a nie inną formę zaliczenia, chciałam, żeby tak już zostało. Czy jednak miałam na to jakikolwiek wpływ? Nie miałam, i to irytowało mnie najbardziej. Może byli w naszej grupie studenci, którzy napiszą krótki referat na kolanie albo nakręcą kilkuminutową wypowiedź tak naprawdę o czymkolwiek. Ja taka nie byłam, bo zawsze przykładałam się do tego, co robię. Wysoko stawiałam sobie poprzeczkę i starałam się konsekwentnie dążyć do celu. Już w szkole podstawowej znana byłam z tego, że robię więcej niż inni.

Pamiętam, jak na lekcję przyrody mieliśmy przygotować album o Polsce. Miała to być praca napisana ręcznie z wklejonymi zdjęciami lub obrazkami z gazet. Na dodatkową ocenę mieliśmy stworzyć album o zwierzętach. Przez niemal pół roku zbierałam gazety – w domu, u babci, cioci, sąsiadki. Wszyscy wiedzieli, że jeśli trafią na jakieś zdjęcia z różnych miejsc Polski oraz jakiekolwiek zwierzęta, mają mi je zostawiać. Po tym czasie nazbierałam naprawdę pokaźny stosik, pogrupowałam i sprawdziłam, co z tego wszystkiego było mi potrzebne. Notatki przepisywałam ręcznie z encyklopedii oraz z innych książek, które udało mi się znaleźć w bibliotece, gdzie przesiedziałam długie godziny. Tropiłam wszystkie dostępne informacje o krainach geograficznych, a następnie skupiałam się na jednym konkretnym miejscu z danego obszaru. Album o Polsce stworzyłam całkiem szybko z niewielką pomocą taty, jednak to ten o zwierzętach, czyli praca dodatkowa, był dla mnie większym wyzwaniem. Nie dość, że w ogóle nie musiałam go robić, a i tak miałabym najwyższą ocenę na koniec roku, to postanowiłam, że będę ze swojej pracy dumna. Ostatecznie mój album składał się z niemalże trzystu kartek A4, na których przyklejone były wycinki z gazet oraz opisy zwierząt. Nie takie wydrukowane, jak u kilku osób w klasie. Wszystko pisałam ręcznie na białych kartkach. Wcześniej dodatkowo zrobiłam sobie liniuszek, który podkładałam pod kartkę i pisałam piórem, żeby było jeszcze staranniej.

Teraz moje myśli powoli zaczęły krążyć wokół zadanego przez Sowę tematu i na razie nie miałam na niego żadnego sensownego pomysłu. Pokaż mi swój świat… Banalne, ale jednocześnie niezwykle intrygujące. Najpierw musiałam przygotować zwyczajny konspekt, według którego miałam pracować dalej. Ten temat mógł się okazać szalenie interesujący, tylko jak go ugryźć, skoro nie miałam pomysłu, co tak naprawdę chciałabym pokazać?

Nagle poczułam na nodze delikatne wibracje. Wrzucony do torby telefon dał znać o wiadomości, która właśnie dotarła. Sięgnęłam ponownie po smartfon i kliknęłam zamkniętą kopertę.

Nie żartuj, że nie dasz rady wyrwać się na kilka godzin! Specjalnie wybrałyśmy twój wolny dzień. Nie masz wtedy korków, zajęć w poradni ani niczego innego…

No błagam cię…

Wiedziałam, jaka Ewelina jest namolna, kiedy się na coś uprze. Bardzo chciałam się z nią zobaczyć, ale nie było to możliwe. Wyznawałam zasadę, że najpierw obowiązki, potem przyjemności, a po weekendzie miałam bardzo pracowity tydzień. Dzieci, którym udzielałam korepetycji, oczywiście na ostatnią chwilę przypominały sobie o tym, że warto powalczyć o wyższą ocenę na koniec semestru, i nagle wszystkie miały masę dodatkowych zadań oraz materiału do nadrobienia. Środa miała być moim jedynym wolnym dniem, w którym teraz musiałam skupić się na nauce plus dodatkowej pracy zaliczeniowej. Świetnie…

Kochana, przepraszam. Na pewno Zuzka chętnie mnie zastąpi… Nie gniewaj się, ale po prostu nie dam rady. L.

Rafał

Jeszcze kilka miesięcy temu byłem bliski tego, by zrezygnować z życia. Człowieka dopada czasami taki moment, kiedy ma ochotę sięgnąć po bilet w daleką podróż. Bilet w jedną stronę, prosto do samego piekła. Wielokrotnie traciłem świadomość, budząc się z ogromnym kacem, zarówno tym alkoholowym, jak i moralnym. Wtedy zazwyczaj byłem sam, a z pomocą jak zawsze przychodziła moja mama.

Była niezastąpiona, dlatego momenty, kiedy patrzyła na mnie, a ja w jej oczach dostrzegałem odrazę, raniły mnie jak żadne inne. Sam się sobą brzydziłem i powtarzałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Nigdy więcej nie doprowadzę się do stanu, kiedy sam traciłem do siebie resztki szacunku. Niestety, zdarzało mi się to dosyć często. Nie mogłem pozwolić na to, żeby jedyna rodzina, która mi pozostała, gardziła mną. Gdyby jeszcze tej części mnie zabrakło, gdyby mi odebrano moją ostatnią nadzieję na to, że jeszcze kiedyś będzie dobrze, zniknąłbym z tego świata na zawsze. Tego byłem pewien.

Poranek przywitał mnie ciepłymi promieniami słońca, które nieśmiało przenikały poprzez lekko uchylone zasłony. W nocy, kiedy kładłem się spać, byłem już zbyt zmęczony i niedokładnie zasunąłem ciężkie kotary, przez co teraz słońce delikatnie oświetlało moją twarz. Był to pierwszy od dawna całkowicie wolny weekend i miałem nadzieję, że w końcu odpocznę i nabiorę energii na kolejne dni. Nie wiedziałem, kiedy znów będę mieć tyle czasu. Chciałem go całkowicie poświęcić rodzinie, której byłem to cholernie winien.

– Już wstałeś? Myślałam, że dłużej poleżysz. Zawsze tak robisz, gdy masz wolne, ale skoro już jesteś, to zrobię ci śniadanie – zaproponowała mama kiedy tylko wszedłem do kuchni.

Czasami irytowała mnie ta jej nadopiekuńczość. Byłem dorosły i nie potrzebowałem niańczenia, chociaż nie powinienem mieć do niej pretensji, bo faktycznie długo dawałem ciała.

– Mamo, dziękuję, ale poradzę sobie sam. Jestem już duży. – Starałem się uśmiechnąć, ale kiepsko mi to wychodziło.

Byłem naprawdę zmęczonym człowiekiem, który pogubił się w swoim życiu. Mój świat od dawna przybrał już tylko szare barwy i choć próbowałem nadawać im wstępnie dość blade kolory – nie wychodziło. Nic mi ostatnio nie wychodziło…

Byłem dwudziestopięcioletnim facetem, który chcąc stanąć na nogi, tylko ranił bliskich.

Najbliższych…

Justyna

Ze snu wyrwał mnie dźwięk wibrującego telefonu, spoczywającego do tej pory spokojnie na drewnianej półeczce tuż nad moją głową. Przeklęta technologia. Sięgnęłam ręką w górę, podejrzewając, że dzwonili rodzice. Wspominali, że potrzebują kilku drobiazgów z Wrocławia, a ja mogłam je spokojnie kupić w weekend. Tego dnia miałam mieć skrócone ostatnie wykłady, profesor wybierał się na jakąś konferencję, dzięki czemu my mogliśmy wieczorem kolejny raz zorganizować spotkanie integracyjne. Ten etap w studiach zaocznych lubiłam ostatnio najbardziej. Nie żebym urządzała jakieś libacje, ale lubiłam wyjść ze swoją grupą na jedno piwo, pośmiać się, porozmawiać ipo prostu zrelaksować. To właśnie te wieczory były dla mnie chwilą odpoczynku.

Zerknęłam na wyświetlacz i głośno westchnęłam. Obiecałam sobie, że przez cały weekend nie odbiorę ani jednego telefonu z nieznanego numeru. Takie połączenia oznaczały jedno – prośba o kolejne zlecenie. Nowe korepetycje, kolejna osoba z problemami, która natychmiast potrzebowała pomocy i chciała umówić się do jednego z naszych specjalistów. Recepcja tego dnia miała wolne, a pracownicy z reguły nie odbierali prywatnych telefonów, chcąc cieszyć się weekendem. Często asystowałam podczas psychoterapii, a pacjenci, nie wiedząc, że sama nie mogłam udzielać pomocy, której oczekiwali, podawali znajomym moje dane wraz z nazwiskami lekarzy, więc dzwonili również do mnie.

Nie odebrałam, ponieważ w ten weekend chciałam odpocząć. Zajęcia zaczynałam tego dnia o dziesiątej, wobec czego ten telefon przed ósmą rano delikatnie mnie zdenerwował. Odrzuciłam połączenie i wcisnęłam aparat pod poduszkę. Potrzebowałam jeszcze kilku minut błogiego snu.

– Niech to szlag! – warknęłam do samej siebie, wyciągając telefon.

Znów się rozdzwonił, nie pozwalając mi zamknąć powiek choćby na minutę. Byłam jednak twarda, rzuciłam go na łóżko i poszłam wziąć szybki prysznic.

– Kiepski humor od rana? Nie wróży to niczego dobrego – zagadnęła mnie Zuzka, gdy mijałam ją w drodze do łazienki.

Studiowałyśmy z Zuzką na jednej uczelni, choć ona wybrała finanse i księgowość. Właśnie wychodziła na wykłady, jednak zdążyła się ze mnie ponabijać.

– Nic mi nie mów, mam dość telefonów, ludzi i wszystkiego, co mnie otacza.

–Spoko, widzimy się po zajęciach, a wieczorem uderzamy na miasto. – Uśmiechnęła się izaczęła otwierać drzwi.

– Jasne, jak przeżyję, to się spotkamy. Tak w ogóle to trzeba Pauli kupić coś za to, że znów nas przygarnęła pod swój dach.

– Spiszemy się i coś ustalimy. Lecę, pa, kochana!

Zuzka w pośpiechu zamknęła za sobą drzwi i pognała przed siebie. Jak ją znam, zapewne była spóźniona, chociaż ona zawsze potrafiła się świetnie usprawiedliwić. Miała w sobie coś, co pomagało jej nie popaść w tarapaty.

Kiedy wróciłam do pokoju, dostrzegłam migającą w telefonie zieloną diodę. Z ciekawości zerknęłam, kto się jeszcze do mnie dobijał, ale ze zdziwieniem dostrzegłam, że miałam tylko jedno nieodebrane połączenie od tego samego numeru, który dzwonił wcześniej, i wiadomość.

Dzień dobry, pani Justyno, jeśli mogę prosić o kontakt w wolnej chwili, byłabym wdzięczna. Pozdrawiam ciepło, Krystyna Barwińska

Nie potrafiłam zliczyć, jak często dostawałam wiadomości z prośbą o kontakt lub udzielenie szybkiej porady. Co zrobić, kiedy dziecko nie słucha rodziców? Podejrzewam, że mój partner mnie zdradza, czy jego zachowanie faktycznie na to wskazuje? Jestem ciągle za gruba, a rodzice wmawiają mi, że wpadłam w anoreksję i muszę zgłosić się do lekarza, to pani? Naprawdę dostawałam takie wiadomości, które zazwyczaj po prostu usuwałam. Popełniłam jeden zasadniczy błąd – udostępniłam prywatny numer, który błyskawicznie rozszedł się po ludziach, a ci potrafili pisać do mnie z najdrobniejszą głupotą, myśląc, że jako studentka psychologii rozwiążę każdy ich problem. Nawet gdybym chciała, nie dałabym rady. Często zgłaszały się do mnie osoby, które wymagały leczenia nie tylko psychiatrycznego. Nie byłam dietetykiem czy kardiologiem. Nie byłam jeszcze nawet terapeutą. Odbywałam jedynie praktyki i staż, asystowałam podczas terapii, ale to wszystko. Nie chciałam się zajmować trudniejszymi przypadkami, bo czułam, że nie jestem na to gotowa. To nie był jeszcze odpowiedni moment, a ja wciąż uważałam, że dopiero się uczę. Ba! Ja wręcz nie mogłam tego jeszcze robić. Chociaż czy po skończonych studiach będę mogła powiedzieć, że nadszedł właściwy moment? Czy otrzymanie dyplomu coś zmieni? Życie jest trudne i dobitnie uświadamia nam to na każdym kroku.

–Coś ty taka dzisiaj zamyślona? – Szturchnął mnie kolega, który na ostatnim wykładzie siedział tuż obok mnie.

Wyrwał mnie z zamyślenia i dopiero teraz dotarło do mnie, że oczy wszystkich, łącznie z panią profesor, skierowane są na mnie. Paweł pokazał mi wzrokiem, że byłam o coś pytana, jednak kompletnie nie wiedziałam, co się działo wokół mnie.

– Przepraszam, pani profesor, zamyśliłam się. Czy mogłaby pani powtórzyć? – zapytałam z nadzieją, że babeczka się nie wkurzy. To był fatalny dzień.

– Panno Andrzejewska, proszę się skupić, bo na ładne oczy nie dostanie pani zaliczenia.

– Tak, przepraszam. – Spuściłam wzrok, by więcej nie denerwować profesorki. Lepiej było przemilczeć.

Dlaczego moje myśli wciąż krążyły wokół słów Krystyny, która z samego rana pozostawiła mi wiadomość? Nic z niej tak naprawdę nie wynikało, ale czułam, że powinnam oddzwonić. Może to kolejna sprzedawczyni rewelacyjnych kołder z wełny alpaki albo magicznych suplementów, które stanowią panaceum na wszystkie choroby, aja niepotrzebnie zaprzątałam nią sobie głowę?

Rafał

–Rafał, wychodzisz? – Usłyszałem, stojąc już w progu.

– Mamo, przepraszam. Nie dam dziś rady, myślałem, że będę mieć wolne, ale właśnie dzwonili z cukierni, że Tomek skopał kolejne zamówienie i trzeba mu ratować dupę.

– Nie mów tak, jeszcze ktoś cię usłyszy.

– Kiedy to prawda, przepraszam. Obiecuję, że w końcu zrewanżuję się za te wszystkie nieobecności, ale sama rozumiesz – powiedziałem z nadzieją w głosie, licząc, że ten ostatni raz wybaczy mi tę nagłą zmianę planów.

– Leć, ale przemyśl to, co robisz. Nie jest dobrze, Rafał. Już nie jest.

– Ale… – Chciałem jeszcze coś powiedzieć, jednak zabrakło mi słów.

Tak naprawdę nie wiedziałem, co się działo w moim domu. Nie miałem pojęcia, jak mijały im dni, co się działo w naszych czterech ścianach, kiedy mnie nie było, ale wiedziałem, że każdy mnie wspiera i dopinguje w spełnianiu marzeń. Miałem szansę realizować się zawodowo, a w cukiernictwie znalazłem dla siebie ratunek. Bez tego nie dałbym rady, i tego byłem pewien. Jeszcze trochę i wszystko miało się zmienić.

– Pójdę już – szepnąłem, po raz ostatni spoglądając na jej zmęczoną twarz.

Dzisiaj była pochmurna, smutna. Brakowało mi szczerego błysku w jej oku, który kiedyś jej nie opuszczał. Podobnie jak mnie…

Kolejny raz cień zawodu padł na jej twarz, a mnie już nawet nie ściskało za serce. Przez pierwsze dni, patrząc na nią, siłą powstrzymywałem cisnące się do oczu łzy, jednak teraz uodporniłem się na nie. Stałem się zimnym, nieczułym typem, który wierzył, że jego świat nabiera powoli kolorów. Chciałem w to wierzyć, choć prawdopodobnie sam siebie oszukiwałem.

Justyna

Postanowiłam przez weekend jednak nie odpowiadać na żadne telefony, wiadomości ani mejle. Od poniedziałku do piątku z poświęceniem angażowałam się w pracę i wszelkie obowiązki, ale weekend był mój, na ile to tylko było możliwe.

Wróciłam do domu i przywitałam nowy tydzień z uśmiechem. Chociaż moje plany musiały ulec lekkim zmianom, to postanowiłam niczego nie żałować i próbować cieszyć się z tego, co już miałam, a narzekać nie mogłam. Początkowo byłam bardzo sceptycznie nastawiona do studiowania w trybie zaocznym, na co dzień mieszkając sto dwadzieścia kilometrów od Wrocławia. Pochodziłam z małej miejscowości, ale nie zamieniłabym jej na żadną inną. Stronie Śląskie zawsze było moją oazą spokoju. Miałam tutaj rodzinny dom, bliskich, znajomych i miejsca, do których mogłam uciec, gdy tylko tego potrzebowałam.

Tak naprawdę zaczęłam tę okolicę doceniać całkiem niedawno. Po trzech latach zwiedzania Wrocławia utwierdziłam się w przekonaniu, że bardzo dobrze postąpiłam, zostając tutaj. Lubiłam Wrocław. To miasto miało w sobie coś, co przyciągało ludzi, i temu nie mogłam zaprzeczyć, jednak dopiero gdy zobaczyłam, czym jest życie w miejskiej dżungli, doceniłam swoją mieścinkę. Uwielbiałam to, że stojąc na środku miasteczka, mogłam obracać się wokół własnej osi, a z każdej strony otaczały mnie góry. Może nie były to wzniosłe Tatry czy Alpy, jednak zdecydowanie cieszyły moje oko i serce. Kochałam przechadzać się znanymi mi uliczkami, przywoływać w pamięci wspomnienia związane z różnymi miejscami i uśmiechać się sama do siebie, gdy w głowie pojawiały się obrazy z przeszłości.

Styczniowy poniedziałek był mroźny, lecz słoneczny. Pod skórzanymi butami przyjemnie skrzypiał śnieg, a na odsłoniętej twarzy czuć było mroźne powietrze. To jednak nie zniechęciło mnie do wyjścia z domu i skierowania się do całkiem nowej i zdecydowanie mojej ulubionej kawiarni – Marianny.

Pamiętam, że kiedy dowiedziałam się o jej powstaniu, byłam bardzo zdziwiona. Niestety, w tak małych miejscowościach trudno otworzyć taki lokal i nie zamknąć go po roku, niemniej życzyłam właścicielom, aby ich plany wypaliły. Marianna powstała przy ulicy Mickiewicza, a właściwie prawie na rogu Mickiewicza i Zielonej. Kilka lat temu, a może i kilkanaście, był tutaj plac zabaw, a od pewnego czasu miejsce to ziało pustką. Mały, ale przestronny lokal powstał dość szybko i od pół roku cieszył się uznaniem wśród mieszkańców.

Mogłam pracować w domu, ale siostry miały dzisiaj wolne, ponieważ z samego rana były zapisane na wizytę u alergologa. Niestety, miały w ten dzień mało lekcji i nie opłacało im się wracać do szkoły, więc w domu zrobiło się gwarno i wiedziałam, że nie skupię się na niczym, dlatego skierowałam się właśnie do Marianny. W lokalu było kilka osób, ale mój ulubiony stolik, w rogu tuż przy oknie, na szczęście był wolny. Zamówiłam ciemną mokkę i tort marchewkowy.

Rozkładając mały laptop, przyglądałam się pracownikom. Dzisiaj obsługiwała mnie Ewa, młoda dziewczyna, która niedawno skończyła liceum. Pracowała tutaj mniej więcej od miesiąca, a klienci bardzo ją lubili. Tego dnia jednak dostrzegłam jakieś zamieszanie pomiędzy ladą z ciastami a zapleczem. Zauważyłam ustawiony spory stolik i jakieś akcesoria, których na pierwszy rzut oka nie rozpoznawałam. Pani Hania, właścicielka kawiarni, rozmawiała chwilę zjakimś chłopakiem, a po chwili zgarnęła z lady moje zamówienie i skierowała się do stolika, przy którym siedziałam. Zazwyczaj to ona obsługiwała klientów, chcąc nawiązywać z nimi kontakt, a zamówienia do stolików donosiły młodsze dziewczyny. Dzisiaj najwyraźniej wolała być „na wybiegu”.

– Dzień dobry, Justyno. Doskonały wybór, torcik marchewkowy dzisiaj wyszedł fenomenalnie – zagadnęła mnie pani Hania.

Postawiła kawę i ciasto na stoliku, po czym na chwilę przysiadła się do mnie.

– Pani Haniu, u was wszystkie ciasta zawsze są przepyszne. Nigdzie nie jadłam tak dobrych, jak tutaj.

Bardzo podobało mi się to, że Marianna oferowała standardowe menu, które się nie zmieniało, oraz produkty promocyjne, dobierane w zależności od pory roku, sezonu, a czasami izachcianek właścicielki. Z tego, co się orientowałam, większość ciast była jej własnej produkcji, a trzeba było przyznać, że wszystko smakowało obłędnie.

– Dzisiaj jest lepszy, spróbuj – powiedziała pani Hania, serdecznie się uśmiechając.

Wzięłam więc widelczyk do ręki i spróbowałam odrobinę marchewkowego tortu. Faktycznie, niby taki sam, ale jednak coś w nim było innego. Ciasto dosłownie rozpływało się w ustach, było bardzo delikatne, a do tego zniewalało smakiem.

– Jejku, pyszne! Pani Haniu, nie wiem, co pani do niego dodała, ale proszę o więcej.

Właścicielka, nie mówiąc już nic więcej, uśmiechnęła się i wstała. Dochodząc do lady, odwróciła się jeszcze, by na mnie spojrzeć i kontynuowała do rozmowę zmłodym mężczyzną. Powiedziała coś do niego i oboje zwrócili się w moją stronę. Chłopak miał ponurą minę, jednak po słowach pani Hani na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech, a w oczach pojawił się niespodziewany błysk. Trwało to tylko ułamek sekundy. Zastanawiałam się, co tak właściwie tam się działo, ale postanowiłam nie zawracać tym sobie głowy i zajęłam się swoimi obowiązkami.

Wyjęłam z torby kalendarz i powoli zaczęłam realizować zapisane w nim podpunkty. Skontaktowałam się z szefową, by omówić kolejne zlecenia. Na drugim roku studiów zatrudniłam się w Kłodzku, jako asystentka bardzo dobrej i lubianej pani psycholog. Zapewne nie udałoby mi się to, gdyby nie fakt, że Kasia, moja szefowa, była koleżanką mojej mamy ze szkoły. Na początku przyjęła mnie na wakacyjne praktyki. Nie płaciła mi wtedy, ale chciałam zobaczyć, jak wygląda jej praca. Móc się czegoś nauczyć, a do tego odhaczyć część praktyk, które musiałam odbyć w ramach studiów. Po wakacjach okazało się, że całkiem dobrze radzę sobie z papierologią, której było tutaj od groma, oraz z drobnymi zadaniami, które odciążały szefową, i Kasia zaoferowała mi pracę na pół etatu. Początkowo niechętnie podchodziłam do tego pomysłu, ale obiecała, że na pewno ze wszystkim świetnie sobie poradzę, a ona nigdy nie zostawi mnie bez pomocy. Dodatkowo mogłam często towarzyszyć jej podczas wizyt, o ile pacjent wyraził na to zgodę, a to wiele dla mnie znaczyło, bo powoli mogłam się wdrażać do pracy w zawodzie.

Kolejny punkt z listy to telefon do pani Krystyny Barwińskiej. Wystukałam ciąg cyfr i przystawiłam aparat do ucha. Po kilku sygnałach uznałam, że nikt nie odbiera, ale kiedy już chciałam się rozłączyć, usłyszałam w słuchawce przyjemny kobiecy głos.

– Tak, słucham?

– Dzień dobry, z tej strony Justyna Andrzejewska. Dzwoniła pani do mnie w weekend, jednak nie mogłam wtedy rozmawiać. W czym mogę pani pomóc? – zapytałam.

– Bardzo się cieszę, że znalazła pani czas, żeby oddzwonić. Nie wiem, czy powinnam dzwonić bezpośrednio do pani, ale chciałam spróbować. Bo widzi pani, mam pewien problem z wnuczką i pomyślałam, że mogłabym ją umówić na rozmowę z panią – niepewnie opowiadała kobieta.

– Proszę mi pokrótce powiedzieć, na czym polega ten problem.

– Tak naprawdę to ja już sama nie wiem, co jest większym problemem. Moja wnuczka jest niepełnosprawna, nie widzi, coraz bardziej zamyka się w sobie, traci kontakt z najbliższymi, z rodziną. Dzieje się z nią coś złego. Pani Justyno, nie mam pojęcia, co robić. Martynka chodziła do specjalistów, ale z nikim nie chciała współpracować. To kochana, ale skrzywdzona dziewczynka i pomyślałam, że może pani by pomogła…

Byłam pewna, że tej kobiecie powoli po policzku spływały pojedyncze łzy. Sama podczas współpracy w gabinecie spotkałam się z różnymi przypadkami i to, czego nigdy nie zapomnę, to miłości do osób, którym za wszelką cenę najbliżsi chcą pomóc. Każdy nasz pacjent, szczególnie jeśli było to dziecko, zapisywał się w naszej pamięci.

– Rozumiem… Oczywiście chętnie panią umówię, Martynką najlepiej będzie potrafiła zająć się szefowa. Nie jestem wykwalifikowanym psychologiem, a jedynie asystentką pani Kasi. Tak naprawdę dopiero się uczę i nie chciałabym zrobić dodatkowej krzywdy pani wnuczce. – Starałam się delikatnie wytłumaczyć rozmówczyni, że muszę ją skierować do mojej przełożonej.

To nie tak, że nie chciałam. Właściwie aż rwałam się do pomocy dzieciom, jednak miałam świadomość, że nie byłam jeszcze na to gotowa.

– Pani Justyno, tylko że my już byłyśmy kiedyś u pani szefowej. To miła i doświadczona kobieta, jednak Martynka z nią również nie chciała rozmawiać. Ona odrzuca wszystkich lekarzy, ma do nich uraz, więc tak sobie pomyślałam, że może właśnie pani chciałaby się z nami spotkać… i spróbować nawiązać jakiś kontakt z moją wnuczką. Słyszałam, że ma pani fantastyczne podejście do dzieci.

– Tak, ale… – Chciałam coś dodać, ale rozmówczyni szybko mi przerwała.

–Bardzo panią proszę, chociaż jeden raz. Jeśli po tym stwierdzi pani, że nic z tego nie będzie, zrozumiem. Oczywiście zapłacę pani za to spotkanie. Ja już naprawdę nie wiem, co robić. Nie szukam dla małej psychoterapeuty, miała ich już wielu i zcałą pewnością jeszcze na niejednego w swoim życiu trafi. Szukam raczej przyjaznej duszy, która spędzi z nią odrobinę czasu. Bardzo proszę…

Serce mi pękało, gdy słyszałam takie słowa. Choć czułam, że powinnam odmówić, postąpiłam zupełnie inaczej. Wbrew wszelkim swoim zasadom i postanowieniom. Obym tylko nie wyleciała przez to z pracy…

– Dobrze, ale na razie zgadzam się tylko na to pierwsze spotkanie i niestety niczego nie obiecuję. Spotkajmy się jutro o godzinie trzynastej w Cynamonowej, dobrze?

– Tak, oczywiście. Bardzo dziękuję, będziemy z Martynką. Z całego serca dziękuję.

Pożegnałam się i rozłączyłam. Zapowiadała się kolejna misja ratunkowa. Uwielbiałam to, choć na tym etapie byłam już pewna, że zawód psychologa jest bardzo wymagającym zajęciem. Cóż jednak miałam robić, skoro cierpiało dziecko, a był choć cień szansy, że mogłam mu pomóc?

Westchnęłam i mój wzrok skupił się teraz na mężczyźnie, który najwyraźniej na oczach gości kawiarni dekorował sporych rozmiarów tort. Dopiero teraz dostrzegłam, że miał na sobie biały fartuszek, rękawy błękitnej koszuli podciągnięte miał pod łokcie i całą swoją uwagę skupił na wykonywanych czynnościach.

Był niesamowicie cierpliwy i dokładny. Trzymając rękaw cukierniczy, najwyraźniej tworzył jakiś napis, którego stąd nie mogłam dostrzec. Po chwili zmienił rękaw na inny, a z jego końcówki wypływał tym razem zielony krem. Chłopak w pewnym momencie prawie żonglował kilkoma przedmiotami naraz, a każdy z nich zawierał w sobie inny kolor. Czy takie barwy miał właśnie jego świat?

Jego świat…

Pokaż mi swój świat…

A może…?