Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Victoria Regan wiodła zwyczajne życie nastolatki, do czasu aż na swojej drodze nie spotkała dwóch ciemnozielonych tęczówek. Tajemniczy, przystojny brunet, którego już dawno spowijał mrok, szybko zawrócił jej w głowie. Luke White – mężczyzna, który miał stać się jej wybawieniem, a zarazem przekleństwem – nauczył ją kochać, cierpieć i doceniać.
Dla Luke’a Victoria była światłem w ciemności. Obudziła w nim uczucia, które – jak sam sądził – już dawno w nim umarły. Bał się ich tak samo, jak obawiał się powrotu przeszłości.
Spotkanie Victorii i Luke’a wywróciło ich pozornie poukładane życia do góry nogami. Choć żadne z nich nie sądziło, że upadek jest tak blisko.
A potem pochłonęło ich piekło.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 333
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
NASZE PIEKŁO
AGATA MANIA
Agnieszka Rybska - Blonderka.pl@black_books_read@wierzewska_czyta@[email protected]@pati.books@demetiera_bookstagram@[email protected]@ksiazkowy_mruczek@frxczxk@za_czytamm@zalezna_od_ksiazki@[email protected]@annadyczko_mczas@[email protected]@[email protected]@booksphotosdump
© Agata Mania, 2022
©Wydawnictwo Spark
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Skład wersji elektronicznej: Sychowska Marlena
ISBN: 978-83-67200-08-0
ISBN ebook: 978-83-67200-10-3
Wydanie I
Wydawnictwo Spark
Jedno spotkanie, jedno przypadkowe spojrzenie, jeden pozornie nieznaczący ruch… to wszystko potrafi wywołać prawdziwą lawinę zdarzeń i wykreować nową rzeczywistość. Stworzyć świat, który pomoże ludzkiej istocie odkryć nieznane uczucia, lęki i tysiące sprzeczności, których wcześniej nawet nie była świadoma. Maleńkie potknięcie jest w stanie pokazać, że absolutnie każda osoba ma wiele twarzy.
Człowiek to olbrzymia układanka, na którą składają się emocje, doświadczenia, wiedza i cząstka niepewności – nie można być pewnym samego siebie.
Victoria Regan boleśnie przekonała się o tym, mając zaledwie dziewiętnaście lat. Napotykając dwie ciemnozielone tęczówki na swojej drodze, nigdy nie pomyślałaby, że to właśnie one zawrócą jej w głowie. Nie sądziła, że niewinnym krokiem w przód wywoła serię niekontrolowanych zdarzeń, które całkowicie pochłoną jej naiwny nastoletni spokój, by zbudować ją od nowa. Wykreować całkowicie nową układankę.
Nie potrafiła połączyć elementów samej siebie. W najśmielszych snach nie sądziła, że będzie w stanie robić wszystko to, co zrobiła dla niego. Miała wrażenie, że płonie z jego powodu, walcząc o każdą minutę szczęścia, na które zasługiwał.
Zupełnie jakby przeprowadzał ją przez piekło – od początku do końca, krok po kroku. Palił jej delikatną skórę, zabijając jej poprzednie wyobrażenie świata. Po nim pozostał jedynie popiół.
Jednakże pomimo wszystkich tragedii, które obserwowała – nie miała mu tego za złe. Wręcz chciała mu podziękować. Nawet gdy wszyscy dookoła niej nazwaliby ją wariatką, ona wciąż chciałaby dziękować za to, że otworzył jej oczy. Za to, że ostrymi niczym brzytwa słowami, delikatnym dotykiem i absolutnym brakiem kłamstwa, pokazał jej prawdziwy świat. Miejsce owiane bolesną prawdą, litrami łez i ciągłym poszukiwaniem tego, co niewidoczne.
Lubiła szukać. Pragnęła odnajdować z nim wszelkie ukryte zakamarki rzeczywistego chaosu. Jego słowa i spojrzenie zbudowały ją od nowa – nauczyły dostrzegać, analizować, działać bez konsekwencji i, co najważniejsze, pozbyć się z życia iluzji.
Przy nim czuła, że dostała wszystko. Nauczył ją kochać, cierpieć, doceniać – nie była w stanie określić, jak bardzo była mu za to wdzięczna.
Zabrał ją tam, gdzie nie chciała być. Stworzył ją taką, jaką nigdy nie chciała się stać. Podpalił dla niej piekło, by opuszkami palców mogła dotknąć idealnego nieba. Tylko on potrafił pokazać jej, że ludzki los nie jest czarno-biały. Na drodze do raju stoi wiele przeszkód. Ścieżka zaś zaczyna się w piekle.
W piekle, które mieli obalić razem.
– Zostaw mnie! Wyjdź z mojego pokoju, Vic!
– Clara, przysięgam, że za chwilę to się źle skończy.
Wysoka blondynka sprawiała wrażenie naprawdę zirytowanej. Zmęczona, potarła nasadę nosa palcami i otworzyła usta, by znów się odezwać.
– Czy wy choć raz możecie się ubrać w ciszy i spokoju?
Około czterdziestoletnia kobieta stanęła w drzwiach niewielkiego pokoju. Jej pojawienie się przerwało kłótnię dwóch młodszych rozmówczyń, w której żadna nie chciała dać za wygraną. Kobieta była wyraźnie zmęczona i nie miała ochoty na wysłuchiwanie kolejnej sprzeczki swoich nastoletnich córek. W kącikach jej oczu tliły się łzy pomieszane ze złowrogimi iskierkami, których nie potrafiła opanować. Była wściekła i rozżalona. Zbyt wiele spraw miała na głowie, by zajmować się takimi błahostkami jak spory dwóch naprawdę głośnych dziewcząt, które od lat nie potrafiły znaleźć wspólnego języka.
Zostawiła córki same i wróciła do salonu. Zawsze, gdy musieli wyjść całą rodziną z domu, panował jeden wielki armagedon. To sprawiało, że Eveline miała wrażenie, iż wszystko jest tak, jak zwykle. Nie było. Tego poranka oczekiwała na pogrzeb własnej matki.
Odwróciła się za siebie, spoglądając na drzwi pokoju młodszej córki. Cisza. Słodka cisza zapanowała w całym domu, co niezwykle ucieszyło rozemocjonowaną kobietę. Uznała, że starsza z córek poszła po rozum do głowy i nie eskalowała konfliktu.
W gruncie rzeczy tak właśnie było. Victoria zrezygnowanym krokiem opuściła pokój Clary chwilę wcześniej i wróciła do własnego małego królestwa, które urządziła w starym pokoju na poddaszu. Nie mogła stracić całego poranka na wykłócanie się ze swoją czternastoletnią siostrą. Musiała skupić się również na sobie. Czasu do wyjścia było coraz mniej, z czego doskonale zdawała sobie sprawę.
Victoria nie miała problemu z podjęciem decyzji dotyczącej wyboru odpowiedniego stroju. Z szafy wyjęła czarną suknię, która niegdyś należała do jej matki, a którą uwielbiała jej babcia. Staruszka zawsze uśmiechała się od ucha do ucha, gdy Victoria przychodziła do niej w ciemnej kloszowanej sukience, dlatego dziewczyna nie wahała się nawet przez moment – po prostu ściągnęła właśnie tę kreację z wieszaka, a zaraz potem zarzuciła ją na siebie.
Wygładziła sukienkę dłońmi i podeszła do lustra. Spojrzała na swoje odbicie oceniającym wzrokiem i westchnęła. Pomyślała, że wygląda znośnie, choć nie była do końca usatysfakcjonowana. Być może wpływał na to brak pozostałych dodatków, a może była to wina zmęczenia, które widniało na jej bladej twarzy.
Nie miała jednak zamiaru wykonywać makijażu, który z pewnością pomógłby w zatuszowaniu wyraźnego przemęczenia. Nie chciała używać kosmetyków, uznając, że z pewnością rozpłacze się podczas uroczystości i jedynie jeszcze bardziej oszpeci swoją twarz nieestetycznymi, czarnymi plamami po tuszu do rzęs.
W ostatniej chwili rozczesała długie, jasne włosy, które falami opadały na jej ramiona. Zaraz potem w biegu chwyciła za skórzaną, czarną torebkę i zbiegła schodami prosto do korytarza, po którym chodzili rozproszeni rodzice.
– Mogłabyś zabrać wieniec, Vic? – spytała niemrawym głosem Eveline.
Victoria przełknęła ślinę, spoglądając niepewnie w stronę wiązanki kwiatów, przyozdobionej czarno-białą wstęgą. Nie potrafiła dopuścić do siebie faktu, że to wszystko działo się naprawdę. Jej babcia nie żyła.
– Jasne, mamo – powiedziała cicho, przyjmując na swoje ręce plecionkę.
Machinalnie odwróciła wzrok od napisu na taśmie i zamrugała nerwowo powiekami, czując pod nimi niechcianą wilgoć. Musiała się przewietrzyć.
– Poczekam przy bramie – dopowiedziała.
Nie czekała na odpowiedź matki. Po prostu skierowała się do drzwi wyjściowych i zniknęła za nimi. Chłodne powietrze od razu w nią uderzyło. Letnie poranki wciąż nie należały do najcieplejszych. Wzięła głębszy oddech i rozejrzała się dookoła siebie. Pogoda była naprawdę ładna. Victoria pomyślała, że promienne słońce było wprost nieadekwatne do sytuacji, w której się znalazła.
Po kilku minutach ruszyła przed siebie. Szła niewielką ogrodową ścieżką, dookoła której rosły kwiaty wszelkiego rodzaju. Kąciki jej ust uniosły się, gdy przyjrzała się kolorowym płatkom. Wszystkie rośliny sadziła razem z babcią niemal od przedszkola – rok w rok pielęgnowały razem ogród i Victoria musiała przyznać, że było to jedno z najpiękniejszych wspomnień, jakie miała.
Uśmiechnęła się blado na krążące po jej głowie sentymenty i przetarła wolną dłonią pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku.
Nie potrafiła bezemocjonalnie podejść do tego, co się stało. Ludzie umierali i było to dla niej sprawą całkowicie jasną, ale gdy zabrakło jednej z najważniejszych osób w jej życiu, nie mogła powstrzymać płaczu. Przychodził sam z siebie, nie dając się stłamsić, choć nastolatka niejednokrotnie próbowała się go pozbyć.
Mimo tego od ponad tygodnia łkała w poduszkę każdego wieczora.
Poprzednie sobotnie popołudnie miało być dla niej naprawdę sympatyczne. Rano, jak co tydzień, pojechała rowerem do pobliskiej stajni, w której była wolontariuszką. Jeździła konno, obrzucała się sianem z koleżankami, została wrzucona do beczki z wodą, a na końcu zjadła przepyszne ciasto czekoladowe, które upiekła. Nie miała pojęcia, że gdzie indziej rozgrywała się rodzinna tragedia.
Zrozumiała to dopiero, kiedy wróciła do domu. Jako pierwsze zaniepokoiły ją podkrążone oczy młodszej siostry, która uparcie zaciskała sine usta. Później dostrzegła stos dokumentów rozłożonych na salonowej ławie, by w końcu zobaczyć stojącą niedaleko niej mamę, z której oczu płynęły niepohamowane łzy.
Wszystko działo się zbyt szybko. Została przyciśnięta do dobrze jej znanej klatki piersiowej matki i poczuła na swojej bluzce kilka mokrych plam. Nim spytała o cokolwiek, ponownie rozpłakała się jej siostra, a ojciec z grobową miną przyglądał się tej scenie.
Później się dowiedziała. Początkowo zamarła. Zastygła w miejscu niczym woskowa figura, by kilka sekund później eksplodować na oczach wszystkich. Krzyknęła przerażona i wybiegła z domu, choć nie miała w tym większego celu.
Czas się dla niej zatrzymał. Niewidzialny ciężar spoczął na jej sercu i wywoływał w nim nieopisany ból. Miała wrażenie, że ktoś wbija sztylet w jej plecy i zadowoleniem spogląda na jej cierpienie.
Szła przed siebie wykończona i zmarznięta. Po drodze płakała, krzyczała i szeptała rozedrgana. Deszczowa pogoda nie pomagała w uspokojeniu. Krople deszczu zlewały się z jej łzami i rozmywały makijaż. Ilekroć tłumaczyła sobie w myślach, że jej babcia nie chciałaby, żeby płakała, wybuchała jeszcze bardziej. Płaczem, który był pełen żalu do świata i momentami przeradzał się w rozdzierający skowyt.
Babcia była jej jedyną prawdziwą przyjaciółką i Victoria nigdy nie myślała o tym, że świat odbierze jej największe wsparcie w tak szybki i brutalny sposób. Mimo to, nawet kiedy próbowała wmawiać sobie, że to tylko zły sen – nic nie chciało się zmienić. Jej po prostu już nie było. Tak jak nie było żadnej szansy na to, że kobieta wróci, mimo tego, że jej wnuczka próbowała w to wierzyć. Wiara jednak niezależnie od tego, jak silną była, nie potrafiła przywrócić nikomu życia.
Choć młoda dziewczyna nie potrafiła przyjąć do siebie prawdy, musiała zacząć funkcjonować w świecie, którego dotąd nie znała. W rzeczywistości, w której nie mogła już wrócić do babcinego mieszkania, zwierzyć się wyrozumiałej staruszce z nastoletnich problemów i śmiać się do rozpuku podczas partii szachów, w które często grywały.
Wszystko to zniknęło na linii czasu, a Victoria oczekiwała na ostatnie pożegnanie słonecznego letniego dnia. W czarnej sukni stała na środku ogrodowej ścieżki i pustym wzrokiem przyglądała się kolorowym sadzonkom, by ostatecznie zatrzymać swój wzrok na czółenkach obcasów, które włożyła.
Nudziła się. Z całego serca pragnęła mieć już z głowy wszelkie kondolencje nieznajomych ludzi, słowa pocieszenia rodziny, która od lat nie utrzymywała z nimi kontaktu i spojrzenia tych, którzy pojawili się na pogrzebie, choć nigdy nie szanowali zmarłej.
Tymczasem musiała czekać na rodziców i siostrę, którzy zapewne wciąż nie byli gotowi do wyjścia. Frontowe drzwi domu uchyliły się dopiero po dziesięciu minutach. Victoria ruszyła do drewnianej furtki ogrodowej i otworzyła ją na oścież, ułatwiając przejście do samochodu swojej mamie. Eveline niosła ciężkie torby pełne zniczy i kwiatów.
Nastolatka przepuściła matkę, by zaraz potem ruszyć jej śladem. Wkrótce obie siedziały w nagrzanym samochodzie i zapinały pasy bezpieczeństwa.
Minutę później na podwórzu domu Reganów było słychać jedynie warkot silnika. Auto ruszyło. Powoli wyjechali na główną drogę. Dziewczyna skupiła swój wzrok na malowniczych obrazach, które rozgrywały się za oknem. Uwielbiała życie w niewielkim miasteczku – mogła bez wytchnienia podziwiać pola, lasy, łąki, pobliskie rancza i jeziora. Takie widoki potrafiły ją wręcz uspokoić, a właśnie teraz potrzebowała odrobiny wyciszenia. Przymknęła powieki.
Z zamyślenia wyrwał ją pisk opon. Nabrała więcej powietrza w płuca i machinalnie otworzyła oczy. Ich źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, gdy poczuła, że jej ciało najpierw odbija się do przodu, by zaraz potem gwałtownie uderzyć o fotel.
W ułamku sekundy przeszył ją okropny ból głowy. Serce przyspieszyło swoje bicie. Adrenalina działała błyskawicznie. Victoria odzyskała względny spokój dopiero po kilkunastu długich w jej opinii sekundach. Rozchyliła zaciśnięte w przypływie strachu powieki i spojrzała odruchowo na miejsce kierowcy.
– Cholera! – zaklął jej ojciec, uderzając otwartą dłonią w środek kierownicy. – Czy wszyscy są cali?
– Ja żyję – odparła Victoria. – Ale moja głowa wolałaby już o nic nie uderzać – dodała markotnie.
– Ja też żyję – bąknęła Clara, przez chwilę patrząc na ojca, a potem odwróciła się ponownie do okna.
– Cieszę się, że nic wam nie jest – westchnął mężczyzna i ponownie odpalił silnik. – Głąb mógłby pomyśleć, co może się stać, gdy znikąd wyjedzie na ruchliwą drogę – skwitował zachowanie nieodpowiedzialnego kierowcy, który prawie spowodował wypadek, gdy przy włączaniu się do ruchu nie ustąpił pierwszeństwa białemu BMW rodziny Reganów.
– W porządku – mruknęła Victoria.
Wróciła wzrokiem do obrazów za oknem i ponownie pogrążyła się we własnych myślach. Miniona sytuacja uświadomiła jej, że czas jest naprawdę ulotny, a ludzkie istnienie to jedynie kwestia względna.
Zawsze uważała, że każdy powstaje w jakimś określonym celu. W jej opinii Bóg stworzył ludzi i każdego obdarował konkretną misją. Drobny, drogowy incydent sprawił jednak, że zaczęła się zastanawiać, czy jej teoria była słuszna. Koniec końców nadal nie osiągnęła nic wielkiego. Nie czuła, że wypełniła jakiekolwiek zadanie, a przecież mogła zginąć w wypadku samochodowym. Czas stał się dla niej czymś zupełnie niezrozumiałym. Co gdyby ciemne auto uderzyło prosto w ich BMW? Co gdyby zginęła?
– Vic… – Głos mamy wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak?
– Jesteśmy na miejscu – stwierdziła, wskazując skinieniem głowy za okno.
Faktycznie. Jej ojciec zaparkował niedaleko zdobionej bramy cmentarza. Dotarli na czas. Victoria nie chciała wysiadać. Mimo tego zmusiła swoje nogi do posłuszeństwa i opuściła pojazd. Z bagażnika wyjęła kwiaty i pomachała nieenergicznie do wuja, który właśnie zamykał swojego nieśmiertelnego SUV-a.
– Cześć, Vicky – przywitał się.
W jego głosie wyraźnie słychać było zmęczenie. Był tak samo rozżalony jak jego siostra. Stracili matkę. Matkę, z którą mieszkali ponad połowę swojego życia i którą bezgranicznie kochali.
Kobietę ciepłą, dobrą i wyrozumiałą. To właśnie ją musieli godnie pożegnać. Bez wielu zbędnych słów całą rodziną ruszyli do kaplicy. Victoria przekroczyła jej próg z niepokojem. Niemal od razu zatrzymała wzrok na marmurowej urnie, którą zdobiła przepiękna kamienna róża. Dziewczyna przyłożyła dłoń do ust, aby powstrzymać salwę płaczu, która utknęła w jej gardle.
Pośpiesznym, nerwowym krokiem przeszła obok rzędu ławek i zajęła jedną z pierwszych. Nie chciała spoglądać na zebranych ludzi. Nie potrzebowała sztucznych słów współczucia. Uciekając od wszystkich, usiadła i skierowała wzrok na własne uda.
Dopiero po chwili zorientowała się, że uroczystość już się rozpoczęła. Z wielkim ciężarem, który osiadł na jej sercu, wstała, wsłuchując się w słowa modlitwy, które wypowiadał kapłan.
Nie potrafiła się na nich skupić. Wszystko w niej wrzało, a umysł wprost krzyczał, że to koniec. Rozglądała się dookoła, przyglądając się reakcjom pozostałych zebranych. Niektórych znała, innych jedynie trochę poznawała, a kilka twarzy wydawało jej się całkowicie obcych. Skierowała wzrok w dół, czując wyrzuty sumienia, że nie potrafi skupić swojej uwagi na treściach, które artykułował duchowny.
Wszystko działo się dla niej zbyt szybko. Miała wrażenie, że ceremonia ledwie się zaczęła, a już opuszczali kaplicę. Szła ramię w ramię z wujem i matką, którzy cicho łkając, nieśli urnę. Ona zaś wciąż trzymała w dłoniach olbrzymi wieniec.
Kroczyła przed siebie. W jej głowie rozbrzmiewał jedynie stukot obcasów, choć w rzeczywistości otaczało ją wiele dźwięków. Ona jednak znajdowała się myślami gdzie indziej.
Nim zdążyła się zorientować, stała przed cmentarnym miejscem, a urna znikała pod ziemią na jej oczach. Żałobna pieśń rozbrzmiewała gdzieś w tle. Victoria jedynie patrzyła na marmur, który powoli przesuwał się w dół, by ostatecznie zniknąć z jej pola widzenia.
Jej serce na chwilę zatrzymało się, kiedy dotarło do niej, że to ostatni moment, w którym może należycie pożegnać babcię. Jej nogi przywarły do ziemi. Nieświadomie wpatrywała się w ludzi, którzy przynosili znicze i kwiaty. Zastygła w miejscu, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że uroczystość już się zakończyła.
Nie potrafiła skupić uwagi na płaczącej siostrze, przyjmującej kondolencje matce czy dziesiątkach osób, które składały zapalone znicze. Nie obchodzili jej rozchodzący się ludzie.
Nie liczyło się nic. Nic, poza tym miejscem. Przelotnie spojrzała na jeden ze zniczy, który został przyozdobiony przepiękną, czerwoną naklejką w kształcie serca, na której widniał pochyły napis.
Dla kochanej babci – odczytała.
Przyłożyła dłonie do twarzy, czując, że dłużej nie powstrzyma łez. Powoli zaczęły spływać po jej policzkach. Dopiero chwilę później była w stanie ruszyć się z miejsca. Zamknęła umysł na cały świat i podeszła bliżej grobu. Przyklęknęła przed wszystkimi podarowanymi ozdobami i przeżegnała się, choć nigdy nie należała do szczególnie religijnych osób.
Zamknęła oczy i wzięła kilka wdechów. Babcia radziła jej to robić, gdy się denerwowała, a Victoria się do tego stosowała.
– Dziękuję babciu… – zaczęła drżącym, zachrypniętym głosem. – Za wszystko – dodała. – Kocham cię – wyszeptała, a potem swoimi smukłymi palcami musnęła jeden ze zniczy.
Wstała bezgłośnie. Otrzepała sukienkę z igieł sosny i ziemi. Ignorując wszystkich, oddaliła się w stronę wyjścia z cmentarza. Patrzyła jedynie przed siebie i słuchała swoich kroków. Zatrzymała się dopiero, gdy znalazła się przy samochodzie. Po kilkunastu minutach, tak jak się spodziewała, dostrzegła rodzinę, kierującą się na parking. Kiedy tylko jej ojciec odblokował drzwi pojazdu, wsiadła, głośno trzaskając drzwiami i odwróciła wzrok w stronę okna, czekając na podróż powrotną.
Ruszyli. Auto toczyło się do przodu powolnym tempem. Wyjazd z cmentarza zawsze był zatłoczony, a do tego niesamowicie wąski, co sprawiało, że należało zachowywać tam szczególną ostrożność i stosować się do znaków drogowych.
Pojazd stanął przed czerwonym znakiem z napisem „STOP”. Victoria wciąż przyglądała się wszystkiemu, co działo się za oknem.
Jej uwagę przykuł młody mężczyzna, który szedł poboczem, prowadząc za rękę roześmianą, rudowłosą dziewczynkę. On z kolei przypadkiem bądź zrządzeniem losu spojrzał akurat na Victorię i ku jej zdziwieniu szeroko się uśmiechnął.
Poczuła się zażenowana, uznając, że zapewne nieznajomy pomyślał, iż bezczelnie się na niego gapiła. Na kilka sekund spuściła wzrok na własne kolana. Warkot silnika sprawił jednak, że znów uniosła głowę ku górze.
Brunet nadal nie odszedł. Victoria zamrugała zdziwiona. On zaś jedynie znów poszerzył swój śnieżnobiały uśmiech, uwydatniając dołki w policzkach. Następnie uniósł dłoń i pokazał jej kciuk do góry. Przez chwilę ten gest ją zaintrygował, a nawet rozbawił i o dziwo zadziałał.
Po raz pierwszy od kilku dni szczerze i z chęcią uśmiechnęła się do kogoś. Nieznajomy brunet mrugnął w jej stronę i odszedł w kierunku pola urnowego. Odetchnęła i poczuła się nieznacznie lepiej.
Do jej głowy ponownie napłynęły myśli, które nawiedziły ją podczas bliskiego spotkania z rozpędzonym samochodem. Tym razem uznała, że jednak się nie myliła, a przynajmniej taką miała nadzieję. Pomyślała, że każdy ma swoją prywatną misję na ziemi, choć może być ona tak drobna, że można jej nie zauważyć.
Być może zadaniem tamtego jegomościa było pocieszenie strapionej duszy. Ponownie uśmiechnęła się pod nosem i spoglądając po raz setny za okno, spojrzała wyżej, prosto w kierunku nieba.
Dam radę babciu, zobaczysz – pomyślała i choć oczy zaszły jej łzami, uśmiech pozostał na jej piegowatej, wyraźnie zmęczonej twarzy, która nadal nosiła na sobie ślady zmęczenia i smutku. Mimo to teraz wydawała się znacznie bardziej promienna niż kilka minut wcześniej.
Z szafki nocnej ściągnęła telefon. Postanowiła jeszcze chwilę powylegiwać się w ciepłym łóżku i przejrzeć social media, na których miała konta. Polubienia nie zrobiły na niej wrażenia.
W przeciwieństwie do niespodziewanego połączenia, które sprawiło, że całe urządzenie zawibrowało w jej ręce. Widząc pseudonim, który pojawił się na ekranie, uśmiechnęła się delikatnie i wywróciła oczami. Zaraz potem stuknęła długim paznokciem w miejsce, w którym widniała ikona zielonej słuchawki, i przyłożyła telefon do ucha.
– Halo?
– Witam, szanowną panią. Jak poranek? – Zaśmiała się na dźwięk głębokiego, lekko zachrypniętego głosu, który doskonale znała.
Jej najlepszy przyjaciel, Andrew, słynął ze swojej ekstrawagancji, specyficznego podejścia do życia i naprawdę szalonego usposobienia. Nawet jeśli początkowo zdziwiło ją otrzymanie telefonu o tak wczesnej porze, to musiała przyznać, że połączenie od Andrew o każdej porze dnia i nocy nie było niczym niespotykanym.
– Dopiero się obudziłam – przyznała. – A twój?
– Wszystko w jak najlepszym porządku, słoneczko. – Jego wypowiedź przerwało nieprzyjemne chrupnięcie. – Z satysfakcją pochłaniam paczkę chipsów i leniuchuję – dodał.
– Słyszę – skwitowała pod nosem, krzywiąc się na kolejne chrupnięcie. – Mogę wiedzieć, czemu zawdzięczam ten wczesny telefon?
– Czułem wewnętrzny przymus sprawdzenia, jak się trzymasz… – zaciął się na moment, szukając słów, ale żadne odpowiednie nie przychodziły mu do głowy. – Po tym wszystkim – dokończył wymijająco. – I dzwonię z pewną propozycją.
– Nie czuję się ani najlepiej, ani najgorzej, ale powoli muszę zacząć normalnie funkcjonować, zanim zamknę się w czterech ścianach i odizoluję od świata – mruknęła.
– I takie podejście mi się podoba! – zaalarmował entuzjastycznie. – W takim razie jestem pewien, że przyjmiesz propozycję kameralnego spotkania z twoim wspaniałym przyjacielem i jego znajomymi – dodał.
– Kto tam będzie? – spytała cicho, siadając na brzegu łóżka.
– Kilku moich kolegów – przyznał.
– I mam siedzieć sama z facetami? – dopytała z powątpiewaniem.
– Jeden z nich przyjdzie z dziewczyną, a drugi z siostrą. Myślę, że się dogadacie – wytłumaczył.
Poznawanie nowych osób nie przemawiało do Victorii. Wciąż była przybita po śmierci babci i nie chciała nikogo sobą rozczarować. Obawiała się, że jej grobowy nastrój zepsuje wszystkim zabawę, a ona sama wywoła na kimś złe wrażenie.
A pierwsze podobno było najważniejsze…
– Niech będzie – zgodziła się niechętnie, nie chcąc zawieść przyjaciela. – Ale jeśli będę smęcić, odwieziesz mnie do domu.
– W porządku – odparł od razu. – Wiem, że tego nie widzisz, ale ślubuję jak mały harcerz.
Zaśmiali się oboje. Victoria stłamsiła głośny chichot dłonią, ale nie do końca jej to wyszło. Miała nadzieję, że nikogo nie obudziła. Ściany w jej rodzinnym domu były naprawdę cienkie i przepuszczały przez siebie prawie każdy szmer.
– W takim razie mogę przystać na twoją propozycję – skwitowała rozbawiona. – O której mam do ciebie przyjść?
– Siedemnasta?
– Nie mam innych planów, więc może być siedemnasta – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Wobec tego pozwól, że pójdę się troszkę doprowadzić do porządku – dodała, chichotając.
– Łaskawie się zgadzam – odpowiedział ze śmiechem. – Do zobaczenia, Vic – powiedział już całkowicie normalnym, naturalnym tonem głosu.
Rozłączyła połączenie i rzuciła telefon na łóżko. Rozejrzała się dookoła siebie. Ostatecznie podeszła do szafy, z której wyjęła żółtą, zwiewną sukienkę. Na dworze było ciepło, to znacznie ułatwiło jej zadanie.
Z wybraną kreacją oraz kosmetyczką ruszyła do własnej malutkiej łazienki. Dopiero po wzięciu chłodnego, przyjemnego prysznica, ułożeniu włosów i wykonaniu delikatnego make-upu zdecydowała się zejść na parter.
Było wcześnie, ale Victoria była pewna, że jej mama już krzątała się po domu. Nie pomyliła się.
– Cześć, mamo! – Victoria przywitała się z kobietą i jak każdego poranka przed śniadaniem zajęła miejsce przy kuchennej wyspie.
– Dzień dobry, skarbie. – Eveline szybko odwróciła się przez ramię, by niemal od razu wrócić do smażenia słodkich śniadaniowych przysmaków.
– Zaczynamy dzień od naleśników? – zapytała roześmiana Victoria.
– I to z czekoladą – dopełniła Eve, uśmiechając się przyjaźnie do starszej córki. – Nałożyć ci od razu? – dopytała, przysuwając porcelanowy talerz bliżej skwierczącej patelni.
– Jasne. Dobrze zacząć dzień od tak smakowitego śniadania – podsumowała.
Olbrzymi talerz, z jeszcze większym amerykańskim smakołykiem polanym grubą warstwą stopionej mlecznej czekolady i posypany cukrem pudrem, wylądował naprzeciwko Victorii. Oblizała usta na sam widok i bez wahania chwyciła za nóż i widelec.
– Jakieś plany na dziś, Vic? – spytała Eveline.
– W zasadzie tak – odparła cicho dziewczyna.
Eveline zamrugała kilkakrotnie powiekami. Miała szczerą nadzieję, że jej córka nie zauważyła chwilowego zdziwienia, które wdarło się na jej twarz. Victoria nie przepadała za wychodzeniem z domu, a od momentu śmierci babci w zasadzie rzadko opuszczała nawet własny pokój.
– Andrew zaprosił mnie do siebie na małe spotkanie o siedemnastej – przyznała Vic. – Pójdę na nie, jeśli nie masz nic przeciwko – dopowiedziała, pamiętając o tym, że grzecznie będzie zapytać o zdanie.
Eveline jednak nie miała najmniejszego zamiaru zabraniać córce wyjścia. Była wprost przeszczęśliwa. Jedyne, czego pragnęła, to szczęścia własnych dzieci, dlatego cieszyła się, że Victoria w końcu zdecydowała się wyjść do ludzi i choć spróbować znowu normalnie żyć.
– Oczywiście, że nie mam nic przeciwko – odparła od razu pełna entuzjazmu. – Cieszę się, że nareszcie gdzieś wyjdziesz… wydaje mi się, że dobrze ci to zrobi.
– Z jednej strony też się cieszę, a z drugiej stresuję – mruknęła Victoria. – Boję się, że nie będę w nastroju i zepsuję wszystkim zabawę.
– Myślę, że Andrew to na tyle wyrozumiały przyjaciel, że nie będzie ci miał tego za złe. Zresztą zawsze możesz zadzwonić do mnie albo do wujka Chrisa. Ktoś z nas odbierze cię w razie potrzeby.
– Wiem, mamo – westchnęła. – Ale mam nadzieję, że nie będzie takiej konieczności – dodała, wstając z miejsca.
Chwyciła naczynia w dłonie i zaniosła je do kuchennego zlewu. Sprawnie pozmywała po sobie, nie chcąc dokładać mamie obowiązków. Miała ochotę znów zniknąć w swoim pokoju i nie wychodzić aż do umówionej godziny.
– Będzie fajnie – powiedziała przyjaźnie Eveline. – Zaufaj mi.
– Staram się w to wierzyć – odpowiedziała Victoria. – Jeśli się nie pogniewasz, pójdę do siebie. Posiedzę i poczytam albo pouczę się do egzaminów wstępnych… może pora skorzystać z odrobiny wolnego i przerobić trochę materiału, póki nie idę do pracy – bąknęła.
Bardzo lubiła się uczyć i czasami potrafiła spędzać przy biurku całe dnie. Niezależnie od tego, czy był środek tygodnia, czy wczesny weekendowy poranek, po prostu zaczynała się uczyć, bo sprawiało jej to satysfakcję.
– Został ci jeszcze rok, kochanie – westchnęła Eve.
– Wiem, ale na prawo nie jest łatwo się dostać, a ja już zrobiłam sobie przerwę. Lecę – skwitowała, cmokając matkę w policzek i prędko kierując się w stronę schodów.
Zniknęła tak szybko, jak to było możliwe. Musiała się czymś zająć, przynajmniej do szesnastej, żeby nie zwariować ze stresu. Nauka wbrew pozorom była tym, co uspokajało ją najbardziej. Skupiała się jedynie na terminach i regułach, a nie na tym, czym się martwiła. Być może to właśnie kilka przeczytanych stron podręcznika prawniczego mogłoby sprawić, że nie przejmowałaby się tak bardzo krótkim wyjściem.
Po skończeniu liceum postanowiła zrobić sobie rok przerwy i dopiero potem rozpocząć studia. Zasada panująca na uczelni była jednak jasna – jeśli rekrutowała się zaraz po skończeniu liceum, nie musiała pisać egzaminów wstępnych. Jeżeli jednak chciała dołączyć do swojego rocznika w kolejnym roku, musiała przyswoić odpowiedni zakres materiału i zdać z niego test. Z uczelni nie miała zamiaru rezygnować, ale nie chciała też iść do college’u od razu. Potrzebowała chwili wytchnienia, chciała również zdobyć doświadczenie w pracy. Wchodząc do pokoju, nie myślała o niczym innym niż właśnie o czekającym ją teście. Choć miała do niego jeszcze cały rok, czuła olbrzymią potrzebę powtarzania materiału w każdej wolnej chwili. Nawet jeśli ta chwila wypadała o nieludzko wczesnej godzinie w sobotę.
Naszykowała potrzebne zeszyty, kilka niewyobrażalnie ciężkich podręczników i zasiadła do sporego biurka, przy którym uwielbiała spędzać czas. Kochała rysować i tworzyć notatki. Kilka minut po godzinie ósmej trzydzieści rano otworzyła pierwszą książkę. Zatopiła się w słowach, które wypełniały wielkie kartki i z przyjemnością zabrała się za spisywanie najważniejszych informacji, które podkreślała kolorowymi pisakami.
Prawo pochłonęło ją na tyle, że nie zauważyła upływającego czasu. Całkowicie zatraciła się w tym, co robiła i absolutnie nie przeszkadzało jej to, że nie zmieniła pozycji swojego ciała przez kilka długich godzin z rzędu, ani nawet to, że pominęła rodzinny obiad.
Ze skupienia wyrwało ją dopiero ciche pukanie do drzwi. Zaskoczona odwróciła się w ich kierunku i przetarła nasadę nosa opuszkami palców.
– Proszę! – krzyknęła.
– Hej, skarbie. – Eveline nieśmiało stanęła w drzwiach, wycierając dłonie w maleńki ręcznik kuchenny.
– Hej, coś się stało? – spytała Victoria.
– Absolutnie nic, kochanie – odparła sympatycznym tonem Eveline. – Ale chyba straciłaś poczucie czasu. – Zachichotała cicho, przykładając dłoń do wąskich, malinowych ust. – Jest już po szesnastej, chyba powinnaś się zbierać – dodała, rzucając przelotne spojrzenie na zegar, który przybito nad łóżkiem Victorii.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i odruchowo również spojrzała na tykające urządzenie. Jej mama niewątpliwie miała rację. Victoria zaklęła w myślach, sądząc, że znów się spóźni.
– Faktycznie – jęknęła. – Jestem prawie pewna, że się spóźnię – bąknęła niezadowolona. – Dzięki, mamo.
– Nie ma sprawy – odpowiedziała kobieta. – A teraz szykuj się! – dodała wesoło i zniknęła za drzwiami.
Victoria niemal przebiegła do łazienki. Zatrzymała się przed lustrem i przyjrzała się swojej twarzy. Odetchnęła z ulgą. Makijaż wciąż prezentował się idealnie, a włosy nie były potargane.
To sprawiło, że miała minimalną szansę, żeby zdążyć na czas. Wróciła do swojego pokoju i wydobyła z szafy skórzaną, czarną torebkę. Zaraz potem skierowała się do drzwi. Upewniła się, że ma wszystko, co potrzebne, i wysłała SMS-a do przyjaciela, informując go, że rusza w drogę.
– Wychodzę! – krzyknęła w głąb domu.
– Gdzie? – Chłodny ton ojca zatrzymał Victorię.
– Andrew zaprosił mnie do siebie – odpowiedziała.
– Nie uważasz, że to nie wypada, tak się włóczyć po znajomych zaraz po pogrzebie babci?
Ton głosu ojca i pobrzmiewająca w nim wyraźna dezaprobata sprawiły, że Victoria poczuła się całkowicie rozstrojona. Fala złości rozlała się po jej duszy. W ostatniej chwili ugryzła się jednak w język. Nie chciała wdawać się w zbędną dyskusję, dlatego stłamsiła w sobie wściekłość.
– Mama pozwoliła – odparła jedynie, po czym bez słowa nacisnęła klamkę i opuściła dom.
Wolnym krokiem ruszyła przed siebie. Spokojnie szła w stronę dobrze jej znanego domu państwa Faradayów i podziwiała krajobrazy dookoła siebie. Andrew, w przeciwieństwie do niej, mieszkał w centralnej części miasteczka, przez co miała dość spory kawał drogi do pokonania.
To jednak wcale jej nie zraziło. Niemal od zawsze uwielbiała długie spacery, więc nie miała nic przeciwko pieszej wycieczce do jego domu.
Na miejsce dotarła kilka minut przed czasem. Zestresowana zacisnęła prawą dłoń w pięść i nieśmiało zastukała w olbrzymie drzwi willi, w której mieszkał jej przyjaciel. Skarciła się w myślach, orientując się, że przez dobiegającą z domu głośną muzykę z pewnością nikt nie zwróci uwagi na delikatne stuknięcie. Westchnęła i nacisnęła przycisk dzwonka, który wydał charakterystyczny dźwięk. Po kilku chwilach usłyszała zbliżające się kroki.
– Kogo moje oczy widzą! – krzyknął podekscytowany Andrew zaraz po tym, jak otworzył drzwi.
– Mówisz, jakbyś się mnie tu nie spodziewał – bąknęła, przewracając oczami.
– Próbowałem się cieszyć – zakpił, wpuszczając ją do środka.
Zaraz po przestąpieniu progu uderzyła w nią nieprzyjemna mieszanka zapachów. Alkohol i dym papierosowy zgrały się ze sobą. Cała posiadłość wprost krzyczała, że trwa w niej impreza.
– To miało być małe spotkanie, Andrew – mruknęła niezadowolona, splatając przedramiona na piersi.
– Wiem i bardzo cię za to przepraszam… – westchnął. – Kumple zaprosili kumpli i jakoś tak wyszło – dodał, drapiąc się nerwowo po karku.
– Jasne – bąknęła pod nosem, wchodząc w głąb domu.
– Nie gniewaj się na mnie, kruszyno – jęknął, obejmując ją w pasie. – Chodź, poznam cię tylko z moją najbliższą ekipą… – zasugerował, pchając jej ciało do przodu. – Będzie fajnie, obiecuję – dodał błagalnym tonem.
– Niech będzie… – westchnęła zrezygnowana. Nie miała innego wyjścia niż zaakceptować ten stan rzeczy.
Tak jak podejrzewała Andrew zaciągnął ją do największego pomieszczenia – salonu. Wyglądało na to, że stał się on centrum zabawy. Zasłonięte rolety wprowadzały w pomieszczeniu przyjemny półmrok, który pozwalał, aby dyskotekowe światło swobodnie poruszało się po ścianach i suficie.
– Hej, ludzie! – krzyknął Andrew, zwracając uwagę kilku osób, siedzących na kanapach ustawionych naprzeciwko kina domowego. – To jest Victoria! – poinformował niczym prawdziwy gospodarz.
Nastolatka nerwowo rozejrzała się po przyglądających się jej twarzach i przełknęła nadmiar śliny. Niemrawo uśmiechnęła się i skinęła głową na znak powitania.
– Cześć – powiedziała nieśmiało.
– Widzę, że twoja psiapsiółka to naprawdę fajna babeczka – odparł jeden z chłopaków, którzy dotychczas zajmowali się rozgrywką jakiejś strzelanki, widocznej na ekranie telewizora.
Victoria spuściła wzrok na swoje stopy i zagryzła wargę. Nieszczególnie lubiła, gdy ktoś nieznajomy czynił w stosunku do niej takie uwagi. Dodatkowo chłopak wstał i podszedł do dziewczyny, co niewątpliwie spotęgowało jej stres.
– To nasz alfons… – mruknął zażenowany Andrew, pocierając nasadę nosa palcami.
– Żaden alfons – zaoponował chłopak, mrugając do Victorii. – Jestem Shown. – Podał jej dłoń.
Uścisnęła ją, czując, że nie powinna odmówić przywitania, i uśmiechnęła się łagodnie.
– Dzięki za komplement – wyszeptała.
– Ależ nie ma sprawy – zaśmiał się przyjaźnie i wrócił do swoich kolegów, którzy wciąż zażarcie wpatrywali się w ekran.
– Obok Showna siedzi James – poinformował Victorię przyjaciel, który najwyraźniej miał zamiar przedstawić jej wszystkich swoich znajomych.
– Siemka. – Chłopak uśmiechnął się do niej, poprawiając okulary, i wrócił do energicznej gry.
– Na kanapie – Andrew wystawił przed siebie palec, wskazując na poszczególne osoby – czarnowłosy to Scott. – Szatyn wyciągnął dłoń i pomachał nią w geście przywitania. – Obok niego nasz prywatny geniusz, Sam. – Rudowłosy skinął głową, co Victoria odwzajemniła. – I na koniec pragnę przedstawić ci nasze przepiękne niewiasty…
– Daruj sobie, Faraday – mruknęła brązowowłosa, wysoka dziewczyna, wywracając oczami.
– Ten wulkan sympatii to Ashley – bąknął Andrew, krzywiąc się nieznacznie na chłodny ton koleżanki. Victoria zachichotała. – A ta słodzinka to Kylie – dokończył, wskazując na niską blondynkę o promiennym uśmiechu.
– Wcale nie jestem aż taką słodzinką – bąknęła rozbawiona. – Kylie. – Dziewczyna wystawiła drobną dłoń przed siebie.
Victoria uścisnęła ją i odwzajemniła sympatyczny uśmiech blondynki.
– Chodź do mnie i Ashley, nie będziesz sama siedziała między tyloma chłopami! – Energiczna jasnowłosa pociągnęła Victorię za rękę prosto na kanapę.
Zdawało się, że Victoria Regan nie miała wyboru. Zajęła miejsce przy brzegu kanapy i oparła rękę o skórzane obicie. Z wdzięcznością przyjęła od Kylie puszkę piwa. Podważyła kapsel długim paznokciem i otworzyła napój. Nie miała zamiaru nadużywać alkoholu, ale sądziła, że jedno piwo jej nie zaszkodzi.
Upiła łyk i postawiła puszkę na własnych kolanach. Uwagę skupiła na interaktywnej grze, która wciąż toczyła się na olbrzymim ekranie telewizora. Musiała przyznać, że sprawność ruchowa Showna i Jamesa jej zaimponowała. Byli naprawdę dobrzy i walczyli o najlepszy wynik łeb w łeb.
Później zajęła się rozmowami z innymi znajomymi Andrew. Zrobili na niej naprawdę dobre wrażenie i wydali jej się tak sympatyczni jak jej przyjaciel. Wszyscy wyglądali na pozytywnie zakręconych i otwartych ludzi, a ona właśnie takimi chciała się otaczać.
Najwięcej dyskutowała z Kylie. Niemal od razu polubiła tę energiczną, filigranową blondynkę, a sympatia do niej zwiększyła się, kiedy okazało się, że mają ze sobą wiele wspólnego. Kylie również lubiła uczyć się w zaciszu własnego pokoju oraz rysować, co dawało im spore pole do rozmowy.
– Zmieniając temat… – bąknęła Kylie, która od dłuższej chwili nudziła się rozmową o farbach i pędzlach.
Victoria sączyła powoli cytrynowe piwo i ukradkiem zerkała na rozgrywkę Showna i Jamesa.
– Masz chłopaka? – słysząc postawione pytanie, Victoria zakrztusiła się napojem. Odkaszlnęła nerwowo, odstawiając puszkę na szklany blat ławy i spojrzała przepraszająco na Kylie.
– Wybacz – mruknęła, czując zażenowanie.
– Nie ma sprawy! – odparła od razu dziewczyna, klepiąc Victorię po plecach. – Nie wiedziałam, że peszą cię takie pytania. – Zaśmiała się.
– Absolutnie nie peszą, po prostu nie spodziewałam się tak nagłej zmiany tematu i próbowałam odpowiedzieć, jednocześnie pijąc – wytłumaczyła Regan i zachichotała nerwowo, starając się ukryć swoje zmieszanie. – Odpowiadając na pytanie: nie, nie mam. Jestem całkowicie wolną kobietą – zażartowała, przewracając wymownie oczami. – Ostatnio zakończyłam jeden nieudany związek i na razie wystarczy mi miłosnych przygód – przyznała.
Poprzedni związek Victorii Regan faktycznie nie należał do udanych. Co prawda na początku przypominał wręcz bajkę, w której dziewczyna pragnęła żyć bez końca, ale to wrażenie szybko prysło niczym bańka mydlana. Nie wszystkie szczęśliwe początki oznaczały szczęśliwe zakończenia. W tym przypadku tak właśnie było.
Były chłopak Victorii – Michael, był człowiekiem niesamowicie interesującym. Przystojny, młody mężczyzna, w dodatku zainteresowany sztuką, wprost wymarzony książę z bajki w oczach nastolatek. Nikogo nie dziwiło, że Vic szybko się w nim zadurzyła, nie zwracając uwagi na jego wady.
Przywar miał z kolei sporo. Zaczynając od tych drobnych, a kończąc na tych, które przelały czarę goryczy. Kłamstwo było tym, czym Victoria Regan brzydziła się najbardziej, dlatego gdy tylko zastała swojego chłopaka w jego mieszkaniu z inną kobietą, nawet się nie wahała. Po prostu stamtąd wyszła i postanowiła więcej nie wracać. Co ważniejsze – nie chciała wracać. Z czasem na jaw wyszły również inne kłamstwa Mike’a – jego mama żyła, choć często podobno odwiedzał ją na cmentarzu; a jego serce było całkowicie zdrowie, choć uparcie twierdził, że przyjmował naprawdę silne leki kardiologiczne. Na samo jego wspomnienie Victoria skrzywiła się z niesmakiem.
– Jejku… – zakwiliła Kylie, obejmując Victorię ramieniem. – Bardzo mi przykro … – wyszeptała. – I strasznie przepraszam!
– Nie masz za co! – zaprotestowała od razu Victoria. – Ten związek po prostu nie miał sensu i tyle – skwitowała.
– Jesteś pewna? Nie sprawiłam ci przykrości?
Kylie wyglądała na naprawdę przejętą, co sprawiło, że Victoria uśmiechnęła się pod nosem. Drobna blondynka była jednak tak uroczą osobą, jak twierdził Andrew.
– Wszystko jest w jak najlepszym porządku – zapewniła Regan. – Jeśli ci ulżę, to mogę zadać to samo pytanie – zaśmiała się. – Jest tutaj twój wybranek? – spytała prześmiewczo, rozglądając się dookoła siebie.
– Stety lub niestety, nie – odpowiedziała. – I takowego wybranka nie posiadam – dopowiedziała od razu, zauważając, że Victoria uniosła pytająco brew. – Przyszłam tu z Ashley i Jamesem, a gdzieś tu – dziewczyna zakręciła wskazującym palcem w powietrzu – kręci się mój starszy brat.
– Masz rodzeństwo!
– Owszem i muszę przyznać, że braciszek sprawdza się w roli starszego obrońcy – zachichotała.
– Cóż, u mnie to ja jestem ta starsza i raczej nie spełniam swojego przeznaczenia – odpowiedziała żartobliwie Victoria. – Niezbyt dogaduję się z Clarą.
– Ile ma lat?
– Prawie czternaście – westchnęła Victoria.
– Nie przejmowałabym się aż tak bardzo. To dosyć buntowniczy wiek, być może jeszcze kiedyś będziecie się świetnie rozumiały – powiedziała pocieszająco Kylie.
– Tak… – bąknęła nieprzekonana Victoria. – Być może – dodała, kiwając energicznie głową w potwierdzający sposób. – A teraz pozwól, że na chwilę cię przeproszę… – powiedziała cicho, wstając z kanapy. – Skoczę do łazienki i zaraz wracam – wyjaśniła.
Kilkugodzinne siedzenie sprawiło, że wszystkie mięśnie Victorii zesztywniały. Musiała się choćby przejść, dlatego postanowiła przy okazji skorzystać z toalety. Powoli przecisnęła się między imprezującymi ludźmi. Ostatecznie udało jej się dostać do łazienki, znajdującej się na piętrze domu Faradayów.
Nie było kolejki. Victoria odetchnęła z ulgą i wślizgnęła się do pomieszczenia. Podeszła do lustra i przyjrzała się sobie. Pomadka, która zdobiła jej usta, straciła kolor, więc wyciągnęła ją z torebki i poprawiła makijaż. Lubiła się malować, w pewnym sensie czuła się wtedy dużo pewniejsza.
Kilkukrotnie obróciła się przed lustrem. Badała wzrokiem własne oblicze. Odetchnęła. Nie wyglądała na szczególnie zmęczoną, poprawiony makijaż dobrze się prezentował, a ona sama nie czuła się najgorzej. Pomyślała, że przystanie na propozycję Andrew ostatecznie było dobrą decyzją.
Na tych kilka sekund zapomniała, że nie powinna chwalić dnia przed zachodem słońca…
Wyszła z pomieszczenia żwawym krokiem i powoli zeszła po schodach, uważając, żeby nie upaść. Strome schody znacznie utrudniały to zadanie. Ostatni stopień znajdował się niżej niż pozostałe. Victoria niefortunnie się zachwiała. Utrzymała równowagę, ale jej ciało zatoczyło się w jedną stronę i odbiło od czegoś, co sprawiło, że dziewczyna boleśnie uderzyła plecami o pobliską ścianę.
– Kurwa mać. – Przekleństwo wypowiedziane przez zęby nakazało jej otworzyć oczy i unieść głowę do góry. – Mogłabyś bardziej uważać, przez ciebie całą koszulę mam w kawie – podniósł głos.
– Nie zrobiłam tego specjalnie – burknęła, po czym wygładziła palcami sukienkę. – Poza tym, kto normalny pije kawę na imprezie? – mruknęła i przyjrzała się swojemu rozmówcy.
Zamarła. Jej stopy przywarły do ziemi, a oddech nienaturalnie zwolnił. Wprost nie wierzyła w tak irracjonalne przypadki. Mimowolnie rozchyliła usta ze zdziwienia. Oto przed nią stał chłopak, którego doskonale pamiętała.
Ten sam, który promiennie uśmiechał się do niej na cmentarzu i który jednym gestem zapisał się w jej pamięci prawdopodobnie na zawsze. Wysoki brunet o roztrzepanych włosach spoglądał na nią z zaciętą miną. Po jego błękitnej koszuli spływał brązowy napój, a on sam nie wydawał się chętny do dyskusji.
– Jak widać ja – mruknął chłodno, otrzepując oblaną napojem dłoń. – I jak widać mi służy, nie jestem na tyle pijany, żeby wpadać na ludzi – dodał z wyraźną aluzją.
– Nie jestem pijana – odparła od razu. Zanurzyła dłoń w torebce i wyjęła z niej opakowanie chusteczek higienicznych. – Trzymaj. – Podała je chłopakowi, który wręcz wyszarpnął je z jej dłoni.
– Chryste – jęknął. – Koszula do wyrzucenia.
– Naprawdę przejmujesz się koszulą, a nie tym, że coś mogło ci się stać? – spytała, pełna wątpliwości. Uniosła lewą brew ku górze i oceniła chłopaka wzrokiem po raz kolejny.
– Tak, naprawdę – sarknął. – Nienawidzę takich sytuacji.
– Co się tu dzieje?
Kylie pojawiła się w korytarzu zupełnie znikąd. Wolnym krokiem podeszła do kłócącej się dwójki i rozejrzała się między nimi.
– Jak widać, zostałem oblany kawą przez panią łamagę – mruknął pod nosem.
– Mógłbyś być trochę milszy, Luke – skwitowała Kylie. – Victoria to przesympatyczna dziewczyna, nie zrobiła tego specjalnie.
– Dla ciebie wszyscy są przesympatyczni, kochani i niewinni – parsknął ironicznie. Wyminął siostrę i skierował kroki do salonu.
Spojrzał przez ramię i zawiesił przenikliwy wzrok na sylwetce Victorii. Był pewien, że kiedyś już się widzieli, ale nic nie podpowiadało mu, skąd ją kojarzył.
– Dokładnie tak, braciszku – przyznała. – Bo w przeciwieństwie do ciebie ja nie jestem wiecznym gburem – dodała roześmiana, kiwając dłonią w stronę Victorii, która nie wiedziała, czy powinna iść za nimi, czy może jednak usunąć się w cień. – Andrew na pewno pożyczy ci jakąś koszulkę, nie histeryzuj – podsumowała.
– Zawsze masz dla każdego usprawiedliwienie? – zapytał szorstko, podchodząc do przyjaciela.
– Zawsze, bez wyjątku. – Kylie skinęła głową. – Andrew pożycz, proszę, marudzie koszulę…
– Tak jest, pani kapitan. – Andrew zasalutował niczym prawdziwy żołnierz.
Victoria zaśmiała się na widok gestu, który wykonał Faraday. Razem z Kylie weszła ponownie w głąb salonu i zajęła swoje poprzednie miejsce. Atmosfera znów się rozluźniła, co pozwoliło dziewczynie dobrze się bawić. Nawet towarzystwo Luke’a, który wrócił do pomieszczenia razem z Andrew, jej nie przeszkadzało. Po prostu ignorowała jego obecność.
– Vic? – Faraday podszedł do siedzącej przyjaciółki, nieśmiało podnosząc zielonkawą butelkę ku górze. – Mogę się napić? – zapytał zakłopotany.
– Jasne – odparła od razu.
– Nie będę mógł cię odwieźć… – zaczął.
– Myślę, że to nie będzie problem – wtrąciła Kylie. – W razie czego odwieziemy ją z Lukiem.
Chłopak zamarł w miejscu na kilka minut. Przebrany w czystą koszulkę, zajmował od dłuższej chwili miejsce w fotelu i popijał coca-colę. Najwyraźniej kochał kofeinę. Słowa jego siostry sprawiły, że zastygł z puszką przyłożoną do ust, a potem powoli ją opuścił. Odwrócił głowę w stronę Kylie i posłał jej pytające i z pewnością pełne irytacji spojrzenie.
– Chyba zwariowałaś – skwitował.
– Nie przejmuj się i tak cię odwiezie – szepnęła Kylie prosto do ucha Victorii.
Dziewczyny zachichotały i nie przejęły się oceniającym spojrzeniem Luke’a. Andrew z kolei poczuł się całkowicie swobodnie i bez opamiętania popijał kolejne drinki od każdego, kto tylko je proponował. Wszyscy bawili się naprawdę wyśmienicie. Sama Victoria nie czuła się źle, choć sądziła, że nie będzie potrafiła się odprężyć po ostatnich wydarzeniach, które ją dotknęły.