Nic tu nie jest prawdą - Lisa Jewell - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nic tu nie jest prawdą ebook

Lisa Jewell

4,3

197 osób interesuje się tą książką

Opis

Świętując swoje urodziny w lokalnym pubie, popularna podcastarka Alix Summers poznaje niepozorną Josie Fair. Okazuje się, że Josie również obchodzi swoje czterdzieste piąte urodziny.
Kilka dni później Alix i Josie spotykają się ponownie, tym razem przed szkołą dzieci Summers. Josie zna twórczość Alix i jest pewna, że jej historia mogłaby być interesującym tematem do odcinka podcastu.
Życie Josie wydaje się być dziwne i zagmatwane. Mimo, że Alix czuje się nieswojo w jej towarzystwie, nie potrafi oprzeć się pokusie kontynuowania pracy nad podcastem. Stopniowo zaczyna zdawać sobie sprawę, że Fair skrywa bardzo mroczne sekrety i zanim się obejrzy, kobieta wtargnęła w życie Summers – i do jej domu.
Jednakże, tak szybko jak się pojawiła, Josie znika. Dopiero wtedy Alix odkrywa, że Josie pozostawiła straszne i przerażające dziedzictwo, a sama Alix stała się tematem swojego własnego podcastu true crime i życie rodziny Summersów jest zagrożone.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (8 ocen)
5
0
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiamarkiewicz13

Nie oderwiesz się od lektury

Dziś przychodzę do Was z bardzo dobrym thrillerem psychologicznym. Znana podcasterka Alix w dniu 45 urodzin spotyka swoją urodzinową bliźniaczkę. Od tego dnia zmieni się wszystko w życiu Alix. Josie Fair stanie się urodzinowym koszmarem. Jak bardzo zmieni się życie obu rodzin? Do czego zdolna jest Josie? Genialna retrospekcja,intrygująca i wciągająca historia oplecie Was swoimi mackami. Tu nic nie jest prawdą, nic nie jest tym czym być powinno. To naprawdę świetny scenariusz na film. Krótkie rozdziały przeplatane odsłuchem z podcastu dodają historii autentyczności i mroku. Autorka umiejętnie kieruje fabułą,która wprowadza coraz większy mętlik w głowie. Atmosfera robi się duszna i niekomfortowa. A koniec mąci nam w głowie jeszcze bardziej. Prawda jest zawsze bardzo dyskusyjna,każdy ma swoją. I każda brzmi prawdziwie. Polecam książki autorki gorąco 👌
31



 

 

 

 

Tytuł oryginału: None of This is True

Copyright © 2023 by Lisa Jewell Ltd

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

 

Redaktorka inicjująca: Paulina Surniak

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Marta Kujawa

Redakcja: Mirosław Ruszkiewicz

Korekta: zespół MELES-DESIGN

Skład i łamanie: MELES-DESIGN

Projekt okładki i stron tytułowych: Pete Garceau

Adaptacja okładki: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Karl Hendon | Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68045-84-0

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

Przejście z chłodu klimatyzowanego hotelowego foyer w parną, rozgrzaną noc nie pomaga mu wytrzeźwieć. Dręczy go panika i klaustrofobia. Na jego skórze szybko pojawia się pot jak czysty alkohol, zbiera się wzdłuż kręgosłupa i u podstawy pleców. Jak to możliwe, że o trzeciej nad ranem jest tak gorąco? I gdzie ona się podziewa? Gdzie ona jest? Odwraca się, żeby sprawdzić, czy nie czeka za nim, i wtedy zauważa rozmyty, falujący i podwójny obraz postaci za oknami hotelu. A potem jakieś auto podjeżdża przed wejście i jego serce w końcu zwalnia. Jest tutaj. Wreszcie. Dzięki Bogu. Ta okropna noc dobiegnie końca. Mruży oczy, żeby skupić wzrok i poszukać za kierownicą kojącej plamy blond włosów, lecz na próżno. Szyba się opuszcza i mężczyzna lekko się cofa.

– Że co? – mówi do szatynki za kierownicą. – Co ty tutaj robisz? Gdzie jest moja żona?

– Wszystko w porządku – uspokaja go kobieta. – Przysłała mnie, bo sama za dużo wypiła. Prosiła, żebym cię odwiozła do domu. Szybko. Wsiadaj.

Ogląda się za siebie, szukając dziewczyny, widzi ją, jak opuszcza hotel i oddala się prędkim krokiem, przyciskając torebkę do boku.

– Mam wodę. Mam kawę. Dalej, za chwilę będziesz w domu.

Pies na jej kolanach powarkuje cicho, kiedy mężczyzna wsiada.

– Myślałem, że już się wyprowadziłaś – zauważa, odwracając się, by sięgnąć po pas. – Myślałem, że już cię nie ma.

Kobieta uśmiecha się do niego, odkręcając plastikową butelkę z wodą, którą następnie mu podaje.

– Tak, ale byłam potrzebna. Tak czy inaczej, napij się. Wypij wszystko.

Mężczyzna przykłada butelkę do spierzchniętych ust i pociąga solidny łyk. Potem zamyka oczy i czeka, aż znajdzie się w domu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część pierwsza

 

 

 

 

 

Majowa premiera w serwisie Netflix: Hej, urodzinowa bliźniaczko!

 

 

 

 

Twórcy takich hitów, jak Potwór z sąsiedztwa orazSeryjny randkowicz, przedstawiają podcast osadzony w serialu dokumentalnym, coś w rodzaju podumentu. W czerwcu 2019 roku popularna podcasterka Alix Summer zrobiła odskocznię od swojego słynnego projektu Cała kobieta o żeńskiej stronie sukcesu, żeby zaprezentować Hej, urodzinowa bliźniaczko! – historię mieszkanki tego samego miasta, z którą łączy ją dzień i miejsce urodzenia. Dzięki kolejnym rozmowom Summer zaczęła odkrywać coraz bardziej szokujące szczegóły z przeszłości tej z pozoru zwyczajnej sąsiadki, a po kilku tygodniach jej szczęście legło w gruzach, zaś dwoje ludzi straciło życie. Absolutnie mrożąca krew w żyłach opowieść, która pozwoli wam zajrzeć w najmroczniejsze zakamarki człowieczeństwa – gwarantujemy, że połkniecie całość w jeden dzień.

 

 

Hej, urodzinowa bliźniaczko!

NETFLIX SERIAL ORYGINALNY

 

Ekran jest ciemny. Powoli odsłania się wnętrze studia nagrań.

Pojawia się tekst:

 

Fragment odcinka podcastu Alix Summer, 20 czerwca 2019

 

Słychać kobiecy głos.

– Wygodnie ci, Josie?

– Tak, wygodnie.

– Świetnie. W takim razie ja sobie tutaj będę ustawiać różne rzeczy, a ty opowiedz mi, co jadłaś dzisiaj na śniadanie.

– No cóż...

– Tylko po to, żebym mogła przetestować jakość dźwięku.

– Jasne. Okej, jadłam tosty. Dwie kromki, jedna z dżemem i jedna z masłem orzechowym. I kubek herbaty do tego. Takiej eleganckiej, z Marks. W złotym pudełku.

– Z mlekiem?

– Tak, z mlekiem.

Następuje krótka przerwa.

Kamera krąży po pustym studiu nagraniowym, koncentrując się na detalach: liniach biegnących w dół i w górę na monitorze, porzuconych słuchawkach, kubku po kawie.

– I jak? W porządku?

– Tak, idealnie. Wszystko gotowe. Będę odliczać od trzech, a potem cię przedstawię, okej?

– Tak, okej.

– Świetnie. No to... trzy... dwa... jeden... Witajcie, moi drodzy! Nazywam się Alix Summer i mam dla was coś odrobinę innego...

Dźwięk cichnie, obraz ponownie się zaciemnia.

Zaczynają się napisy początkowe.

 

 

 

 

 

Sobota, 8 czerwca 2019

 

 

 

 

Josie wyczuwa dyskomfort męża, gdy wchodzą w złocisty blask wnętrza gastropubu. Setki razy mijała to miejsce. Myślała: to nie dla nas. Wszyscy byli zbyt młodzi. Menu wypisane kredą na tablicy reklamowało dania, o których ona nigdy wcześniej nie słyszała. Co to jest bottarga? Jednak w tym roku jej urodziny wypadły w sobotę i kiedy Walter zapytał, jak chce świętować, nie powiedziała: „Och, wystarczy coś z dostawą i butelka wina”. W tym roku w jej wyobraźni pojawił się miodowy blask Lansdowne, gwar rozmów, szampan w wiaderkach z lodem na stoliku w ogródku w ciepły letni wieczór, a ponieważ w poprzednim miesiącu dostała niewielki spadek po babci, Josie popatrzyła na siebie w lustrze i spróbowała ujrzeć w nim osobę, która obchodzi urodziny w gastropubie w Queen’s Park.

– Powinniśmy wyjść na kolację – oznajmiła.

– Okej – zgodził się wtedy Walter. – Masz jakieś miejsce na oku?

– Lansdowne. Wiesz, przy Salusbury Road.

Jej mąż tylko uniósł brew i powiedział:

– Twoje urodziny, twój wybór.

Teraz przytrzymuje przed nią otwarte drzwi, a ona przechodzi i przystają na moment przy znaku „Proszę poczekać na kelnera”. Josie, przyciskając torebkę do brzucha, rozgląda się po gościach spędzających wczesny wieczór na jedzeniu i piciu.

– Fair – oznajmia młodemu mężczyźnie, który zbliża się do nich z notatnikiem. – Josie. Rezerwacja na wpół do ósmej.

On uśmiecha się najpierw do niej, potem do Waltera i z powrotem.

– Dla dwojga, tak?

Zostają zaprowadzeni do ładnego stolika w kącie. Walter siada na bankietce, ona na krześle obitym aksamitem. Dostają menu na tabliczkach z klipsem. Już wcześniej sprawdziła wszystko w internecie, googlując każdą nieznaną nazwę, więc od razu wie, co zamówić. Biorą też szampana. Nie obchodzi jej, co na to Walter.

Jej uwagę zwraca jakieś zamieszanie w wejściu do pubu. Pojawia się kobieta, niesie balon z hasłem „Urodzinowa królowa”. Jej włosy koloru chłodnego blondu są ścięte w taki sposób, by poruszały się niczym płyn. Ma na sobie spodnie z szerokimi nogawkami i bluzkę składającą się z dwóch kawałków materiału złączonych troczkami po bokach. Jej skóra jest gładka, a uśmiech szeroki. Śladem kobiety podąża grupka ludzi w podobnym wieku; ktoś trzyma bukiet, ktoś inny eleganckie torebki prezentowe.

– Alix Summer! – woła donośnym głosem nieznajoma. – Stół dla czternastu osób.

– Popatrz – rzuca Walter, szturchając ją delikatnie. – Kolejna solenizantka.

Josie kiwa głową z roztargnieniem.

– Tak, na to wygląda.

Nowi goście idą za kelnerem do stolika naprzeciwko. Josie widzi na stoliku trzy wiaderka z lodem, a w każdym po dwie butelki szampana. Siadanie odbywa się bardzo głoś­no, ktoś dyryguje, ktoś inny krzyczy, że przecież nie będzie siedzieć przy mężu, na litość boską, a kobieta o imieniu Alix zawiaduje tym wszystkim z szerokim uśmiechem, podczas gdy wysoki rudy mężczyzna, prawdopodobnie jej partner, zabiera od niej balon i przywiązuje do oparcia krzesła. Jeszcze chwila i w końcu wszyscy zajmują miejsca, pierwsze butelki szampana zostają otwarte i rozlane do czternastu kieliszków trzymanych przez czternaście osób z opalonymi rękami, widać złote bransoletki i świeżo wyprasowane białe koszule, kiedy wyciągają dłonie, by stuknąć się kieliszkami, ci najdalej wstają, żeby sięgnąć nad stołem, a na koniec wszyscy mówią chóralnie:

– Za Alix! Wszystkiego najlepszego!

Josie wbija w nią wzrok.

– Jak myślisz, ile może mieć lat? – pyta Waltera.

– Chryste. Nie mam pojęcia. W tych czasach trudno poznać. Chyba jest po czterdziestce, nie?

Josie kiwa głową. Dzisiaj kończy czterdzieści pięć lat. Aż trudno jej w to uwierzyć. Kiedy była młoda, ten wiek wydawał się bardzo odległą przyszłością. Myślała, że czterdziestopięciolatką będzie w zupełnie innym świecie. Jednak ten moment przyszedł tak szybko i zupełnie nie przypomina jej wyobrażeń. Kobieta zerka na męża, na jego przemijającą urodę, i zastanawia się, jak bardzo inne byłoby jej życie, gdyby się z nim nie związała.

Poznali się, gdy miała trzynaście lat. Był od niej sporo starszy, właściwie to o wiele, wiele starszy. Wszyscy byli wtedy w szoku, oprócz niej. Wyszła za niego jako dziewiętnastolatka. Trzy lata później urodziła dziecko. Następne po kolejnych dwóch. Życie minęło szybko i teraz powinna wspiąć się na sam szczyt, by później powoli zejść po drugiej stronie, ale Josie nie czuje, by kiedykolwiek wspięła się wysoko, raczej doświadczała otchłani zrodzonej z traumy, którą okrążała bez końca ze ściśniętym ze strachu żołądkiem.

Walter jest teraz na emeryturze, wyłysiał, niedosłyszy i niedowidzi, a jego szczytowy okres przypadał gdzieś tak dawno temu i został tak przyćmiony przez rozżarzoną intensywność wychowywania małych dzieci, że trudno jej sobie w ogóle przypomnieć, jak wyglądał w jej wieku.

Zamawia focaccię z fetą i suszonymi na słońcu pomidorami, a do tego tagliatę z tuńczykiem (słowo TAGLIATApochodzi od czasownika TAGLIARE, czyli „ciąć”) z purée z fasoli cannellini oraz butelkę veuve clicquot (Veuve Clic­quot Yellow Label szczyci się bogatym i palonym smakiem), a ona chwyta Waltera za rękę, przesuwa kciukiem po poplamionej starością skórze i pyta:

– Wszystko w porządku?

– Oczywiście, że tak. Nic mi nie jest.

– Co myślisz o tym miejscu?

– Jest... okej. Podoba mi się.

Josie się rozpromienia.

– To dobrze. Cieszę się.

Unosi kieliszek szampana i zbliża do Waltera. On stuka w jej kieliszek swoim i mówi:

– Wszystkiego najlepszego.

Uśmiech zostaje na twarzy Josie, która obserwuje Alix Summer i jej licznych przyjaciół, rudego męża z ręką spoczywającą swobodnie na oparciu jej krzesła, duże tace z wędlinami i pieczywem, które kelnerzy przynoszą i stawiają na stole, jakby wyczarowane z powietrza, ich głosy, ich gwar, przestrzeń wypełnianą po brzegi ich słowami i śmiechem, i gestami. Bijąca od nich energia musuje, wiruje,upaja, jest jak zorza polarna zgrzytliwego i zachwycającego uprzywilejowania. A pośrodku tego wszystkiego siedzi solenizantka z szerokim uśmiechem i dużymi zębami, z włosami migoczącymi w blasku lamp, prostym złotym łańcuszkiem z jakimś wisiorkiem, który przy każdym ruchu muska jej błyszczące obojczyki.

– Ciekawe, czy też ma urodziny dokładnie dzisiaj – zastanawia się Josie.

– Być może – stwierdza Walter. – Ale jest sobota, więc kto wie.

Jej dłoń znajduje łańcuszek, który nosiła od trzydziestego roku życia – to prezent urodzinowy podarowany jej przez Waltera. Myśli sobie, że może powinna coś na nim zawiesić. Coś lśniącego.

W tym momencie mąż podaje jej niewielki prezent.

– To takie małe coś. Mówiłaś, że nic nie chcesz, ale ci nie uwierzyłem.

Szczerzy do niej zęby, na co ona odpowiada tym samym i odwija papier. Pod nim znajduje buteleczkę perfum marki Ted Baker.

– Wspaniale. Bardzo dziękuję. – Wychyla się i całuje Waltera w policzek.

Przy stole naprzeciwko Alix Summer zagląda do torebek z prezentami, zagląda do kartek urodzinowych i głośno dziękuje bliskim. Odkłada kartkę na blat i Josie zauważa na niej liczbę czterdzieści pięć. Szturcha Waltera.

– Patrz, czterdzieści pięć. Jesteśmy urodzinowymi bliźniaczkami.

Ledwie wymówi te słowa, a już czuje, jak ogarnia ją dojmujące poczucie żalu, którego doświadczała przez większość życia. Nigdy wcześniej nie potrafiła określić jego źródła i nigdy nie wiedziała, co oznacza. Ale teraz wie.

Ten żal wskazuje, że Josie się myliła. Że wszystko – dosłownie wszystko – jest nie takie, jak powinno być, a jej powoli zaczyna brakować czasu, by to naprawić.

Widzi, jak Alix wstaje i rusza do toalety, więc sama też się podnosi i oznajmia:

– Zaraz wracam.

Zaskoczony Walter unosi wzrok znad szynki parmeńskiej i melona, lecz nic nie mówi.

Chwilę później odbicia Josie i Alix pojawiają się obok siebie w lustrze nad umywalkami.

– Hej, urodzinowa bliźniaczko! – rzuca Josie głosem nieco wyższym, niż się spodziewała.

– Och! Też masz dzisiaj urodziny? – odpowiada Alix, a jej twarz od razu przybiera ciepły wyraz.

– Tak. Kończę czterdzieści pięć lat!

– Rany! Ja też! Wszystkiego najlepszego!

– Nawzajem!

– O której godzinie się urodziłaś?

– Ojej, nie mam pojęcia.

– Ja tak samo.

– A to było gdzieś niedaleko?

– Tak, w Szpitalu Świętej Marii. A ty?

Serce Josie zaczyna szybciej bić.

– W tym samym szpitalu!

– Rany – powtarza Alix. – To aż niepokojące.

Opuszki jej palców sięgają do wisiorka na szyi i Josie widzi, że to złoty trzmiel. Już ma zamiar coś dodać na temat tego niezwykłego zbiegu okoliczności, kiedy otwierają się drzwi toalety i wchodzi jedna z koleżanek Alix.

– Tu jesteś! – mówi, ubrana w wyblakłe dżinsy w stylu lat siedemdziesiątych i bluzkę z odsłoniętym ramieniem. Jej uszy zdobią ogromne kolczyki koła.

– Zoe! Spotkałam swoją urodzinową bliźniaczkę! To moja starsza siostra, Zoe.

Josie uśmiecha się do Zoe i wyjaśnia:

– Urodziłyśmy się tego samego dnia, w tym samym szpitalu.

– Niesamowite! – zachwyca się kobieta.

Potem siostry porzucają temat Wielkiego Zbiegu Okoliczności i w jednej chwili Josie zdaje sobie sprawę, że ten dziwny moment więzi był dla Alix czymś nieznaczącym, ulotnym, jednak dla jej urodzinowej bliźniaczki niesie ze sobą dużą wagę i znaczenie. Ma ochotę chwycić go i siłą na powrót wtłoczyć w niego życiodajne powietrze, lecz nie może. Musi wrócić do męża, do focaccii, a Alix wróci do przyjaciół i imprezy. Josie rzuca jeszcze cicho „do widzenia”, odwracając się do wyjścia, a druga kobieta posyła jej promienny uśmiech i odpowiada:

– Wszystkiego najlepszego, urodzinowa bliźniaczko!

– Nawzajem!

Jednak Alix już jej nie słyszy.

 

 

1:00

 

Alix czuje, jak kręci jej się w głowie. Tequila zmiata o północy. Za dużo tego było. Nathan nalewa sobie szkocką i sam zapach przyprawia Alix o szybsze zawroty. W domu panuje cisza. Czasami, kiedy mają energiczną opiekunkę, zastają dzieci jeszcze na nogach, niespokojne i irytująco rozbudzone. Czasami telewizor jest rozkręcony do maksimum. Jednak nie tej nocy. Cicha kobieta po pięćdziesiątce wyszła pół godziny temu, a oni zastali porządek i szum zmywarki. Kot wędruje właśnie po kanapie w stronę Alix i mruczy, jeszcze zanim jej dłoń dotknie sierści.

– Tamta kobieta – woła do Nathana, wyciągając pazury zwierzęcia ze swoich spodni. – Ta, która ciągle się na nas gapiła. Weszła do łazienki. Okazało się, że też miała dzisiaj czterdzieste piąte urodziny. Dlatego tak się na nas oglądała.

– Ha, urodzinowa bliźniaczka – rzuca Nathan.

– Nawet w tym samym szpitalu. To zabawne, wiesz? Zawsze myślałam, że powinno nas być dwie. Zawsze się zastanawiałam, czy mama zostawiła tę drugą córkę w szpitalu. Może to była ona?

Nathan siada ciężko obok niej i kołysze szklaneczką whisky z pojedynczą kostką lodu – jedną z tych kulistych, które robi z wody mineralnej.

– Ona? To mało prawdopodobne – stwierdza.

– Dlaczego?

– Bo ty jesteś śliczna, a ona...

– Słucham? – Alix czuje, że narasta w niej słuszny gniew. Podoba jej się to, jak docenia jej urodę, ale szkoda, że nie jest w stanie dostrzec piękna u mniej konwencjonalnie atrakcyjnych kobiet. Kiedy tak oczernia czyjś wygląd, wydaje się płytki i mizoginistyczny. A ona przestaje go lubić. – Moim zdaniem była bardzo ładna. Wiesz, miała oczy tak ciemne, że niemal czarne. I falowane włosy. Nieważne, dziwny zbieg okoliczności, co? W ogóle ta myśl, że dwoje ludzi rodzi się w tym samym miejscu, w tym samym czasie...

– W sumie nic w tym dziwnego. Tamtego dnia w szpitalu pewnie urodziło się jeszcze dziesięcioro innych dzieci. Może nawet więcej.

– Ale spotkać jedno z nich. I to w dniu urodzin.

Kot zwinął się w kłębek na jej kolanach. Alix przeciąga palcami po futerku na szyi zwierzęcia i zamyka oczy, jednak zaraz je otwiera, gdy pokój znowu wiruje. Zsuwa kota i biegnie do łazienki na końcu korytarza, gdzie gwałtownie wymiotuje.

 

 

 

 

 

Niedziela, 9 czerwca

 

 

 

 

Josie budzi się nagle z płytkiej kałuży snu, a jej sen jest tak blisko powierzchni świadomości, że niemal może go kontrolować. Jest w Lansdowne. Alix Summer woła do niej, by usiadła przy ich stole, na którym stoją ekstrawaganckie miseczki z owocami. Jej przyjaciele wychodzą. W pubie robi się pusto. Alix i Josie są naprzeciwko siebie, Alix mówi: „Potrzebuję cię”. W tej chwili Josie otwiera oczy.

To przez autobusy.

Wiecznie ją budzą.

Mieszkają zaraz obok przystanku na brudnej i zatłoczonej ulicy między Kilburn i Paddington. Jak podaje lokalny portal historyczny, stojące tutaj wiktoriańskie domy zbudowano w tysiąc osiemset siedemdziesiątym szóstym roku dla zamożnych kupców. Droga prowadziła niegdyś do uzdrowiska w Kilburn Priory i dudniły na niej koła powozów, stukały kopyta koni. Teraz każdy budynek został niechlujnie podzielony na mieszkania, zaś otynkowane ściany zewnętrzne przez wiecznie panujący tu wysoki ruch zabarwiły się na kolor starych gazet. No i te autobusy. Na tej trasie jeżdżą trzy, co kilka minut jakiś mija przystanek albo się na nim zatrzymuje. Hydrauliczny syk jest tak głośny, że czasami pies ucieka ze strachu w róg pokoju.

Josie spogląda na zegarek. Już dwanaście po ósmej. Odsuwa ciężkie denimowe zasłony i wygląda na ulicę. Znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki od pasażerów, którzy nie mają pojęcia, że są podglądani przez kobietę z okna jej sypialni. Dołącza do niej pies, a Josie obejmuje dłonią jego główkę.

– Dzień dobry, Fred.

Ma lekkiego kaca. Wypili wczoraj pół butelki szampana i doprawili to sambucą. Josie nie jest przyzwyczajona do takich ilości alkoholu. Wchodzi do salonu, gdzie Walter siedzi przy stole pod oknem z widokiem na ulicę.

– Dobry – rzuca jej mąż razem z niemrawym uśmiechem, po czym z powrotem patrzy w komputer.

– Dobry – odpowiada Josie, ruszając do aneksu kuchennego. – Nakarmiłeś psa?

– Tak, nakarmiłem. I wyprowadziłem.

– Dziękuję – mówi ciepło.

Fred to jej obowiązek. Walter nigdy nie chciał psa, a już na pewno nie takiego małego jak Fred, który jest szpicem miniaturowym. Dlatego jest wdzięczna za każdym razem, kiedy jej mąż robi coś, by pomóc w opiece.

Josie szykuje sobie tosty i kubek herbaty, a potem zasiada na kanapie stojącej w kącie pomieszczenia. Gdy włącza telefon, zauważa, że późno w nocy szukała informacji o Alix Summer. To wyjaśnia, dlaczego kobieta jej się przyśniła.

Wygląda na to, że Alix Summer to znana podcasterka i dziennikarka. Ma osiem tysięcy obserwujących na Instagramie i tyle samo na Twitterze. W biogramie przedstawia się jako „mama, dziennikarka, feministka, zakochana bez wzajemności w jodze, mieszka w ulubionym Queen’s Park i zawodowo zajmuje się wścibstwem oraz wtykaniem nosa w nie swoje sprawy”. Jest też link do jej podcastu Cała kobieta, w którym rozmawia o sukcesach zaproszonych aktorek, prezenterek, sportowczyń i tak dalej. Josie rozpoznaje niektóre nazwiska.

Zaczyna słuchać jednego odcinka. Występuje w nim niejaka Mari le Jeune, która stoi na czele globalnego imperium kosmetycznego. Głos Alix we wstępie brzmi aksamitnie i wiadomo, dlaczego postawiła na taki zawód.

– Czego słuchasz? – pyta Walter.

– Takiego podcastu. Prowadzi go ta kobieta z pubu, Alix. Moja urodzinowa bliźniaczka. To jej praca – odpowiada Josie.

Słucha jeszcze przez chwilę. Mari opowiada o tym, jak wyszła wcześnie za mąż za człowieka, który ją kontrolował.

– Decydował o wszystkim, co robiłam. Co jadłam, w co się ubierałam. Sprawił, że dzieci obróciły się przeciwko mnie. Że przyjaciele obrócili się przeciwko mnie. Moje życie było takie małe, jakby wziął je w rękę i wycisnął z niego ostatnią kroplę mnie. A potem nagle zmarł w dwa tysiące piątym. I było zupełnie tak, jakby ktoś nacisnął przycisk „reset”, a moje życie zaczęło się od nowa. Odkryłam, że przez te mroczne lata z mężem, kiedy wydawało mi się, że jestem na świecie zupełnie sama, pewna grupa ludzi czekała, aż do nich wrócę, nigdy mnie nie porzucili. Wzięli mnie pod swoje skrzydła.

Potem wraca głos Alix.

– A gdyby twój mąż... I nie chciałabym zabrzmieć zbyt ostro, jak pozbawiona uczuć, ale... Gdyby twój mąż nie zmarł w tak młodym wieku, jak myślisz, jak mogłaby wyglądać twoja droga? Znalazłabyś się w tym miejscu, w którym jesteś teraz? Czy sądzisz, że w jakimś sensie twój sukces, wszystkie twoje osiągnięcia były ci pisane? Czy raczej uważasz, że to właśnie tragiczna śmierć męża umożliwiła ci wejście na tę ścieżkę?

– To bardzo dobre pytanie i właściwie cały czas o tym myślę. Owdowiałam w wieku trzydziestu sześciu lat. W chwili, gdy poznaliśmy rokowania męża, nie byłam zupełnie gotowa do rozstania, podświadomie czekałam, aż dzieci będą starsze. Ale spędziłam tak wiele lat na wyobrażaniu sobie tego wszystkiego, co bym zrobiła po rozwodzie, że miałam już gotowy plan na życie bez męża, chociaż kompletnie nie wiedziałam, jak się uwolnić. Dlatego tak, to możliwe, że podążyłabym tą drogą, nawet gdyby nie umarł na raka. Jego śmierć chyba to po prostu przyśpieszyła. Dzięki temu mogłam dłużej budować firmę, poznawać ją, pielęgnować, rozwijać się razem z nią. Gdybym poczekała, byłoby zupełnie inaczej. I chociaż to brzmi okropnie, śmierć jest takim definitywnym zerwaniem. Nie ma żadnej szarej strefy. Nie ma dwuznaczności. W pewnym sensie dostajesz czystą kartę. To się okazało bardzo pomocne w momencie, gdy musiałam się odnaleźć w bezkresnym morzu możliwości, które pojawiły się przede mną w trakcie tych pierwszych lat. Nie byłabym tutaj w dokładnie tym momencie, gdyby on żył.

Josie naciska pauzę. Jej oddech nieco przyśpieszył, niemal brakuje jej tchu. Śmierć to czyste zerwanie. Spogląda na Waltera, żeby sprawdzić, czy zwrócił na to uwagę, lecz nie słuchał. Kobieta o imieniu Mari jest teraz właścicielką trzech nieruchomości w różnych częściach świata, zatrudnia każde z czworga swoich dzieci w rodzinnej firmie i jest założycielką największej brytyjskiej fundacji charytatywnej zajmującej się przeciwdziałaniem przemocy domowej. Na koniec odcinka Josie siedzi przez chwilę i przetrawia wszystko, co usłyszała o nadzwyczajnym życiu tej kobiety. Potem wraca do wyszukiwarki i przegląda profil Alix na Instagramie. Zgodnie z przewidywaniami widzi tam dużą kuchnię z wyspą, rude dzieci na wietrznej plaży, widoki z londyńskich wieżowców, koktajle, koty i egzotyczne wakacje. Dzieci Alix są jeszcze małe, chyba nie skończyły dziesięciu lat, a Josie zastanawia się, co Alix robiła przez te wszystkie lata wcześniej; czym się zajmuje trzydziestoletnia kobieta bez dzieci? Jak spędza swój czas?

Zatrzymuje się na zdjęciu Alix i jej męża. Jest wysoki, nawet przy żonie wyższej niż przeciętna kobieta, a jego gęste rude włosy wyglądają na znacznie bardziej ogniste, pewnie pod wpływem jakiegoś filtra. Podpis głosi: „Dzisiaj mija piętnaście lat, odkąd pojawiłeś się w moim życiu. Chociaż nie zawsze było łatwo, zawsze byliśmy ty i ja”, a na końcu jeszcze ciągną się emoji z serduszkami.

Josie założyła sobie konta w mediach społecznościowych, ale niczego na nich nie publikuje. Na myśl o tym, że miałaby wrzucić do internetu swoje zdjęcie z Walterem, żeby ludzie mogli się na nie gapić i oceniać, robi jej się nieswojo. Mimo to cieszy się, gdy robią to inni. Sama jest wytrawną podglądaczką. Nigdy niczego nie udostępnia, niczego nie komentuje, nie lajkuje. Za to patrzy.

 

 

Zaczyna się lepka i gorąca niedziela. Nathana nie ma obok na łóżku i Alix próbuje posklejać jako tako fragmenty poprzedniego wieczoru. Pub, szampan, tequila, powrót do domu wokół parku, rozmowa z kaczkami w małym zoo przez ogrodzenie, kwa kwa, Nathan nalewający szkocką, kot zwinięty w kłębek na kolanach, zapach dyfuzora z patyczkami wymieszany z odorem wymiocin, zaglądanie do pokoi dzieci, rzęsy dotykające policzków, lampki nocne, piżamy, twarz Nathana obok w lustrze, jego usta na jej szyi, dłonie na biodrach, spragnione, CZYŚ TY ZWARIOWAŁ?, potem łóżko. Jednak poduszka Nathana nie wygląda, jakby ktoś na niej spał. Czyżby się pokłócili? Gdzie on jest?

Ostrożnie wstaje i zagląda do łazienki. Tam go nie ma. Schodzi na dół i słyszy dzieci w kuchni. Ktoś włączył telewizor, Eliza leży na kanapie z kotem na piersi. Leon siedzi z laptopem. Resztki po śniadaniu zaśmiecają długi kremowy blat.

– Gdzie tata?

Eliza unosi wzrok. Wzrusza ramionami.

– Leon, ty wiesz?

Chłopiec zdejmuje słuchawki i patrzy na nią zmrużonymi oczami.

– Co?

– Gdzie jest tata?

– Nie wiem.

Alix wychodzi do ogrodu. Kamienne płyty na tylnym tarasie są już ciepłe. Nathana nie ma w szopie, nie ma go też w studiu. Kobieta wyciąga z kieszeni piżamy telefon i wybiera jego numer. Słychać sygnał.

– Widziałaś go wcześniej? – pyta Elizę, wróciwszy do kuchni.

– Nie. Mamo?

– Tak?

– Możemy iść dzisiaj do księgarni?

– Tak. Oczywiście. Oczywiście, że pójdziemy.

Alix parzy kawę, pije wodę, zjada tosty. Wie, co się stało i czego się spodziewać. Był spokój na kilka miesięcy, jednak pamięta ten kształt, ten okropny, miażdżący koszmar. Już przygniótł wspomnienie radości ze świętowania urodzin.

Kiedy siedzi z drugą kawą, wraca do niej strzęp poprzedniego wieczoru.

Kobieta w toalecie, która okazała się mieć urodziny w tym samym dniu. Jak się nazywała? A może się nie przed­stawiła.

Alix zastanawia się, co tamta kobieta robi tego ranka. Ciekawe, czy jej mąż też wymknął się po cichu w środku nocy, a ona musiała obudzić się sama. Nie, myśli sobie, oczywiście, że nie. Inni mężowie tak nie postępują. Tylko Nathan.

Wraca o godzinie szesnastej. Ma na sobie to samo ubranie. Przechodzi obok żony w kuchni, by dostać się do lodówki, z której wyjmuje dietetyczną colę i wypija ją zachłannie.

Alix mu się przygląda i czeka, aż Nathan się odezwie.

– Spałaś jak zabita – tłumaczy. – A ja jeszcze... nie miałem dość. Musiałem po prostu...

– Jeszcze się napić?

– Tak! No, nie. To znaczy, napić mogłem się w domu. Chciałem, no wiesz, wyjść.

Alix zamyka oczy i wciąga głęboko powietrze.

– Wyszliśmy na cały wieczór. Od osiemnastej aż do północy. Zobaczyliśmy się ze wszystkimi znajomymi. Piliśmy przez bite sześć godzin. Bawiliśmy się. Wróciliśmy do domu. Wypiłeś jeszcze szkocką. I mimo to chciałeś więcej?

– Tak. Chyba. To znaczy... Byłem bardzo pijany. Nie myślałem trzeźwo. Zwyczajnie zrobiłem to, na co miałem ochotę.

– Gdzie byłeś?

– W Soho. Z Giovannim i Robem. Wypiłem z nimi jeszcze parę drinków.

– I zeszło się do szesnastej?

– Wynająłem pokój w hotelu.

Alix warczy cicho pod nosem.

– Zapłaciłeś za nocleg zamiast wrócić do domu?

– Nie byłem w stanie. W tamtym momencie wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.

Wygląda koszmarnie. Alix próbuje sobie go wyobrazić, jak kręci się po Soho w środku nocy i wlewa w siebie drink za drinkiem. Próbuje sobie wyobrazić, jak zataczając się, poszedł do hotelu o czwartej nad ranem, z rozczochranymi włosami, z kwaśnym oddechem po wielu godzinach spędzonych przy alkoholu i jedzeniu, jak chuchnął recepcjonistce w twarz, po czym padł na łóżko i chrapał głośno w pustym pokoju.

– Nie wykopali cię w południe?

Drapie się po przyprószonym siwizną zaroście i lekko się krzywi.

– Podobno próbowali mnie obudzić – odpowiada. – I to nie raz. W końcu musieli otworzyć drzwi. Żeby, no wiesz, upewnić się, że żyję.

Mówiąc o tym, uśmiecha się ironicznie, a wtedy Alix przychodzi do głowy, że dwadzieścia lat temu żartowaliby sobie z tej opowieści. Z jakiegoś powodu uznaliby za zabawne, że dorosły człowiek pije przez prawie dwanaście godzin, znika gdzieś w Soho i zmusza obsługę hotelu do użycia zapasowego klucza z obawy, że coś mu się stało, gdy tymczasem on z pewnością leżał wyciągnięty na środku łóżka, półnagi, nieświadomy, skacowany, odrażający.

Roześmiałaby się. Wtedy. Lecz nie teraz.

Nie teraz, gdy ma czterdzieści pięć lat.

W tej chwili czuje tylko wstręt.

 

 

W ciągu następnego tygodnia Josie słucha prawie trzydziestu odcinków podcastu Alix. Poznaje opowieści kobiet, które podniosły się po setce różnych kryzysów: chorobie, złym związku, biedzie, wojnie, problemach psychicznych i tragedii. Traciły dzieci, części ciała, autonomię; były bite, poniżane, uciskane. I mimo tego wszystkiego każda z nich powstała, co do jednej, i znalazła swój cel, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Podcast zdobył wiele nagród i Josie wcale to nie dziwi. Z jednej strony historie kobiet są inspirujące same w sobie, a z drugiej Alix podchodzi do nich z taką empatią, z taką mądrością i z takim człowieczeństwem, że potrafiłaby z każdej rozmowy uczynić coś chwytającego za serce. Josie próbuje znaleźć więcej informacji o Alix w internecie, niestety nie ma zbyt wiele punktów zaczepienia. Podcasterka rzadko udziela wywiadów, a jeśli już odpowiada na pytania, to niewiele zdradza na swój temat. Josie wyobraża sobie, że kobieta sama do wszystkiego doszła i ma kontrolę nad swoim życiem. Wyobraża sobie w jej przeszłości podobną historię jak te opowiadane przez gościnie jej podcastu i fantazjuje o tym, że jeszcze kiedyś się spotkają, porozmawiają o tym, a Alix być może zostanie dla Josie mentorką – pokaże jej, jak być osobą, którą zawsze wydawało jej się, że powinna być.

Pewnego popołudnia na instagramowym profilu Alix pojawia się nowe zdjęcie. Zrobiono je na przyjęciu urodzinowym jednego z dzieci. Są balony z liczbą jedenaście, rudowłosa córeczka przebrana za punkową wróżkę, a za nią dumny ojciec patrzy, jak dziewczynka nadyma policzki, by zdmuchnąć świeczki na wielkim różowym torcie. W tle jeszcze inni ludzie, z rękami gotowymi do oklasków i szerokimi uśmiechami na twarzach. A potem Josie przybliża obraz i zauważa coś znajomego. Szkolne zdjęcie na kredensie, a na nim dwójkę dzieci w jasnoniebieskich koszulkach polo ze szkolnymi tarczami w granatowym kolorze. I wtedy dociera do niej, że dzieci Alix Summer chodzą do tej samej szkoły, do której kiedyś uczęszczały Roxy i Erin. Nagle znowu to czuje, tę dziwną więź i wrażenie, że jest coś, co ciągnie je do siebie nawzajem, jakaś siła losu. Oczami wyobraźni widzi Alix Summer na tym samym placu zabaw, na którym sama spędziła tyle lat swojego życia, wchodzącą do tego samego przegrzanego biura, aby zapłacić za szkolne wycieczki i obiady, ściśniętą na tej samej ławce w tej samej małej sali, by oglądać występy i jasełka, odwieszającą te same granatowo-niebieskie mundurki na suszarkę.

Urodzone tego samego dnia.

W tym samym szpitalu.

Świętowały czterdzieste piąte urodziny w tym samym pubie, w tym samym czasie.

A teraz jeszcze to.

To musi coś oznaczać. Josie nie ma wątpliwości.

 

 

 

 

 

Poniedziałek, 17 czerwca

 

 

 

 

Alix obserwuje męża w kuchni, który z włosami jeszcze mokrymi po prysznicu i koszulą na plecach przyklejoną do skóry – nigdy nie rozumiała, dlaczego Nathan nie wyciera się porządnie przed włożeniem ubrań – popija kawę z ulubionego kubka i narzeka, by dzieci szybciej się ruszały, szybciej jadły, zakładały buty. Zachowuje się tak, jakby to był najzwyklejszy poniedziałek, a to nieprawda. To jest poniedziałek po jego drugiej z rzędu nieprzespanej w domu nocy. W niedzielne popołudnie ponownie wrócił wymięty i żałosny, cuchnąc poprzednim wieczorem. To jest poniedziałek, w którym Alix znowu zaczyna poważnie zastanawiać się nad przyszłością swojego małżeństwa. A jeśli w dalszym ciągu będzie w ten sposób zastanawiać się nad przyszłością swojego małżeństwa, równie dobrze ten poniedziałek może się okazać początkiem końca. Od ich pierwszego spotkania Nathan był chodzącą listą zalet i wad. Po trzeciej randce nawet je spisała, żeby pomóc sobie w podjęciu decyzji, czy powinna dalej się z nim spotykać. Jego zachowanie przez ostatnie dwa weekendy nagle dodało ogromną wagę kolumnie z wadami, a to źle, bo zalety nigdy nie były zbyt mocne. Na przykład bycie dobrym tancerzem – świetna sprawa na drugie wspólne wyjście, ale nie tak znowu ważna piętnaście lat później, gdy mają dwójkę dzieci, dwie kariery i przyszłość, o którą trzeba się martwić.

Kwadrans po ósmej Nathan wychodzi. Żegna się, wołając z korytarza. Minęło sporo czasu, odkąd całowali dzieciaki, opuszczając dom. Dziesięć minut później Alix odprowadza je do szkoły. Leon jest marudny, a Eliza nadpobudliwa.

Alix idzie między nimi, zerkając na telefon, by sprawdzić skrzynkę mailową i popatrzeć na strony internetowe ze szczeniakami, bo obiecała im psa w tym roku, owczarka australijskiego. Ponieważ zamarzył im się taki z różnokolorowymi oczami, jest praktycznie niemożliwy do znalezienia, więc Alix w duchu odczuwa ulgę. Nie ma w tej chwili do tego głowy, chociaż tęskni za psem w domu.

Właśnie skończyła nagrywać trzydziesty odcinek Całej kobiety; premiera została zaplanowana na przyszły tydzień. A potem chce spróbować czegoś innego. Temat się wyczerpał, ona jest już gotowa na nowe wyzwanie, jednak wciąż czeka na przypływ weny, a jej kalendarz jest pusty, zaś w przypadku jej pracy pusty kalendarz jest tak samo stresujący jak pełny.

Dzieci znikają kilka minut później, wessane w wir placu zabaw. Alix się odwraca, by wrócić do domu. Po pochmurnym poranku zaczyna świecić słońce i ją oślepia. Kobieta grzebie w torebce w poszukiwaniu ciemnych okularów i gdy je znajduje, spogląda przed siebie i widzi stojącą bardzo blisko niej postać. Znajomą postać. Przez chwilę wydaje jej się, że to jakaś mama ze szkoły, lecz wtedy nagle sobie przypomina.

– Och – rzuca, składając oprawki. – Cześć! Poznałyśmy się w pubie. Jesteś moją urodzinową bliźniaczką!

Tamta wygląda na zaskoczoną, niemal teatralnie.

– Och, cześć! – papuguje. – Tak mi się wydawało, że cię skądś znam.

– A czy... twoje dzieci chodzą tutaj do szkoły? – Alix wskazuje gestem budynek.

– Nie! No, przynajmniej już nie. Chodziły, ale dawno temu. Teraz mają dwadzieścia jeden i dwadzieścia trzy lata.

– O, czyli są całkiem dorosłe!

– Tak, z pewnością.

– Synowie czy córki?

– Dwie córki. Roxy i Erin.

– Mieszkają jeszcze z rodzicami?

– Erin tak, ta starsza. Ona jest taką jakby samotniczką, można powiedzieć. A Roxy... cóż, wyprowadziła się z domu dość wcześnie. Miała szesnaście lat.

– Szesnaście, wow! To faktycznie wcześnie. Tak w ogóle jestem Alix. – Wyciąga rękę.

– Josie – odpowiada kobieta.

– Miło cię poznać, Josie. A to? – pyta, zauważając maleńkiego pieska o karmelowo-kremowym umaszczeniu, którego jej rozmówczyni prowadzi na smyczy.

– To jest Fred.

– Jaki uroczy! Co to za rasa?

– Szpic miniaturowy. A przynajmniej tak mi powiedziano. Teraz już nie jestem taka pewna. Chyba nie jest do końca rasowy. Jakoś nie wierzę ludziom, od których go wzięliśmy. Wiesz, jak teraz o tym myślę, nie wszystko było tak, jak być powinno. Ciągle rozważam, żeby mu zrobić test DNA, ale potem patrzę na niego i dochodzę do wniosku, że co za różnica.

– Właśnie – zgadza się Alix. – I tak jest cudowny. Uwielbiam psy.

– A masz swojego?

– Nie, nie w tej chwili. Straciliśmy naszą suczkę trzy lata temu i jeszcze nie byłam w stanie zabrać się za to, by ją zastąpić. Ale szukam od jakiegoś czasu. Wiesz, dzieciaki są w takim wieku, kiedy bardzo by im się to przydało. Wchodzą w okres dojrzewania. Teeny była moim psem, miałam ją, jeszcze zanim urodziłam dzieci. Ten byłby dla nich. No, zobaczymy.

Schyla się, żeby pogłaskać Freda, lecz on ucieka.

– Przepraszam – rzuca przesadnie skruszona Josie.

– Och, nieśmiały. Nic się nie stało.

Alix zerka na kobietę i widzi, że ta patrzy na nią w jakimś wyczekiwaniu. Wywołuje tym w niej niepokój, jednak zaraz się uśmiecha i Alix wtedy dostrzega to, co wydawało jej się, że widzi w pubie – Josie ma taką cichą, sekretną urodę: równe zęby, różane usta, mały rzymski nos, który dodaje twarzy charakteru. Jej włosy są orzechowe i falowane, z przedziałkiem z boku i zebrane w kucyk. Ma na sobie bluzkę z kwiatowym nadrukiem, niebieską dżinsową spódnicę i torebkę z takiego samego materiału. Alix zwraca uwagę na to, że psia obroża i smycz również są z niego wykonane. Wyczuwa tutaj motyw przewodni. Niektórzy ludzie tak mają, myśli sobie, powtarzający się element, jakiś definiujący ich estetyczny tik, który w taki czy inny sposób daje im poczucie bezpieczeństwa. Matka jej znajomej kupowała wyłącznie fioletowe rzeczy. Wszystko miała w tym kolorze, nawet lodówkę.

– Tak czy inaczej – mówi, wkładając okulary. – Muszę już iść. Miło było cię znów zobaczyć.

Odwraca się, żeby odejść, lecz wtedy Josie rzuca:

– Właściwie chciałabym ci coś powiedzieć. Jeśli masz chwilę. To nic ważnego, tylko... coś związanego z naszym urodzinowym pokrewieństwem. To wszystko. – Uśmiecha się przepraszająco.

– Och, teraz? – pyta Alix, również się uśmiechając.

– Tak. Jeśli nigdzie się nie śpieszysz?

– Bardzo mi przykro, ale niestety naprawdę muszę iść. Może innym razem.

– Jutro?

– Nie, nie jutro.

– W środę.

– O Boże, Josie, tak strasznie przepraszam, niestety jestem bardzo zajęta do końca tygodnia, jeśli mam być szczera.

Już rusza, jednak Josie delikatnie kładzie dłoń na jej ramieniu.

– Proszę – mówi. – To by wiele dla mnie znaczyło.

W jej oczach widać łzy, a w głosie pobrzmiewa desperacja. Alix czuje, jak przechodzi ją dreszcz, ale wzdycha cicho i oświadcza:

– Jutro po południu znalazłabym godzinkę. Może mog­łybyśmy wypić szybką kawę.

Josie markotnieje.

– Och, ale ja pracuję popołudniami – wyjaśnia.

Alix przyjmuje to z ulgą, ciesząc się, że jednak zdoła wymigać się od zobowiązania. Lecz wtedy Josie dodaje:

– Posłuchaj, pracuję w pracowni poprawek krawieckich przy stacji metra Kilburn. Może wpadłabyś do mnie i pogadamy? Obiecuję, że to nie zajmie więcej niż kilka minut.

– A o czym chciałabyś ze mną porozmawiać?

Josie przygryza usta, jakby rozważała, czy podzielić się sekretem.

– Powiem ci jutro – odpowiada. – A jeśli masz coś, co wymaga przeróbki, przynieś ze sobą. Mogę dać ci dwadzieścia procent zniżki.

Uśmiecha się krótko i odchodzi.

 

 

18:00

 

Josie pracuje na pół etatu – od południa do siedemnastej trzydzieści, cztery dni w tygodniu. Zatrudnili ją w Zszywce prawie dziesięć lat temu, w chwili otwarcia pracowni. Była to jej pierwsza praca w życiu, miała wtedy trzydzieści pięć lat. Zawsze szyła ubrania dla dziewczynek, gdy były jeszcze małe, a ponieważ odeszła ze szkoły jako szesnastolatka i praktycznie bez żadnych zdanych egzaminów, zaś następną dekadę spędziła na opiekowaniu się mężem i dziećmi, nie miała się czym za bardzo pochwalić, kiedy wreszcie postanowiła, że czas znaleźć sobie jakieś zajęcie poza domem. Mogła pracować z dziećmi – może w szkole. Tylko że nie jest szczególnie towarzyską osobą, a w pracowni nie musi mieć do czynienia z klientami. Siedzi sobie za maszyną do szycia zaraz obok okna wykuszowego z widokiem na tory, a każdy przejeżdżający pociąg trzęsie szybami. Josie od czasu do czasu rozmawia z pozostałymi kobietami, ale głównie włącza sobie radio na słuchawkach. Dzisiaj cały dzień spędziła na przyszywaniu dużych bród ze sztucznego futerka do wydrukowanych wizerunków pana młodego na dwudziestu koszulkach na wieczór kawalerski. Podobno goście wybierali się do Rygi. Zazwyczaj jednak tylko robi obszycia i paski.

Kiedy wraca do domu, zastaje Waltera przy oknie, wpatrzonego w laptopa. Słysząc ją, mąż odwraca się i posyła jej uśmiech.

– Witaj. Jak tam w pracy?

– Było w porządku. – Myśli o tym, czy nie powiedzieć mu o sztucznych brodach, ale stwierdza, że historia straci powab, gdy się ją ubierze w słowa. – A tobie jak minął dzień? – odpowiada, biorąc psa w ramiona i całując go w główkę.

– Było cicho. Poczytałem trochę o Lake District.

– O, to miło. Znalazłeś coś fajnego?

– Nie bardzo. Wszystko wydaje się takie drogie. Mam wrażenie, że to jedno wielkie zdzierstwo.

– Pamiętaj, że miałam nieoczekiwany przypływ gotówki. W tym roku pewnie możemy sobie pozwolić na trochę więcej.

– Nie chodzi o to, że nas nie stać. Nie lubię, jak ktoś próbuje mnie oszukać.

Josie kiwa głową i odkłada psa na podłogę. W dużej mierze Fred nie jest rasowym szpicem właśnie ze względu na to, że Walter nie chciał zapłacić szanowanej hodowli i był przekonany, że uda mu się znaleźć lepszą ofertę. Ona nie protestowała.

– Co na obiad? – pyta męża. – Lodówka jest pełna. Są te gotowe klopsiki. Może ugotowałabym do nich makaron?

– No, byłoby super. Dorzuć trochę chili. Mam ochotę na coś ostrego.

Josie się uśmiecha.

– Zaraz się za to wezmę, tylko najpierw się przebiorę.

Aby dostać się do sypialni, musi minąć pokój Erin. Drzwi jak zwykle są zamknięte. Słychać skrzypienie fotela do gier, tego drogiego, który kupili jej na szesnaste urodziny i który obecnie jest posklejany taśmą. Walter co kilka miesięcy smaruje kółka, lecz to niewiele pomaga. Josie słyszy też stukanie klawiatury i wyciszone efekty dźwiękowe, które wydobywają się ze słuchawek Erin. Myśli o tym, żeby zapukać do drzwi i się przywitać, ale nie umie się zebrać na odwagę. Naprawdę nie umie. Ten smród. Ten bałagan. Jutro do niej zajrzy. Dzisiaj da jej spokój. Dotyka drzwi opuszkami palców i idzie dalej. Zauważa swoje wyrzuty sumienia i pozwala im odpłynąć jak chmurze na niebie.

Jednak gdy tylko upora się z poczuciem winy z powodu Erin, pojawia się niepokój o Roxy – zawsze przychodzą w parze. Josie sięga po zdjęcie dziewczynek, które stoi na komodzie w sypialni; zostało zrobione, kiedy miały jakieś trzy i pięć lat. Pulchne policzki, długie rzęsy, szelmowskie uśmiechy, kolorowe ubrania.

Kto by się domyślił, jak się to potoczy? Czy komukolwiek przyszłoby to do głowy?

A potem myśli o dzieciach Alix Summer, które widziała tego ranka w mundurkach szkoły podstawowej w Parkside: dziewczynce na odlotowej hulajnodze, chłopcu powłóczącym nogami po chodniku, ich gładkiej skórze i włosach, które – nie musiała podchodzić, by o tym wiedzieć – z pewnością pachniały świeżą pościelą i łagodnym szamponem. Dzieci w tym wieku nie śmierdzą. To się dzieje później. Później jest piżmowa woń niemytych włosów, kwaśny odór spoconych pach i serowy fetor zatęchłych stóp. A to dopiero początek. Josie wzdycha na myśl o swoich słodkich córeczkach, odkładając fotografię na komodę.

Przebiera się i myje ręce, po czym wraca do kuchni, otwiera lodówkę, wyjmuje ze środka klopsiki i puszkę krojonych pomidorów, a z szafki jakieś suszone zioła, kroi cebulę, spogląda na stukającego w klawisze Waltera przy oknie, zauważa przejeżdżający autobus, dostrzega twarze siedzących w środku pasażerów, myśli o Roxy, myśli o Erin, myśli o tym, jak potoczyło się jej życie.

Kiedy klopsiki duszą się w sosie, nakrywa patelnię i otwiera inną szafkę. Wyciąga ze środka sześć słoiczków jedzenia dla niemowląt – to te większe, dla dzieci po siódmym miesiącu życia. Głównie mieszanki mięsa i warzyw. Bez groszku. Erin nie tknęłaby groszku. Josie odkręca je i podgrzewa w mikrofali. Gdy są ciepłe, ale nie gorące – Erin nie tknęłaby gorącego jedzenia – miesza je i ustawia na tacy z łyżką i kawałkiem papierowego ręcznika. Wyciąga z lodówki mus czekoladowy Aero i dokłada do posiłku, następnie zanosi wszystko na korytarz i zostawia przed pokojem Erin. Nie puka. Dziewczyna i tak nie usłyszy. Jednak w pewnym momencie między pozostawieniem tacy przez Josie a jej pójściem spać wieczorem słoiczki pojawią się pod drzwiami puste.

Mija ich kolejny autobus. Bez pasażerów. Walter zamyka laptopa i wstaje.

– Może wyprowadzę psa, zanim zjemy?

– Och, nie trzeba. Ja to zrobię.

– Nie, przyda mi się trochę ruchu na świeżym powietrzu.

– Ale nie przeszkadza ci, że musisz po nim posprzątać?

– Kopnę do rynsztoka.

– Nie możesz tak, Walter.

– Oczywiście, że mogę. Jego gówna i tak są jak królicze bobki.

– Proszę, posprzątaj po nim. Nie jest miło je tak zostawiać.

– Zastanowię się – odpowiada, zabierając psią smycz z wyciągniętej dłoni żony. – Zastanowię się.

Josie obserwuje ich z okna. Fred zatrzymuje się, żeby obwąchać pień drzewa, a Walter go nerwowo ciągnie, z nosem w komórce. Josie wolałaby sama wyprowadzać Freda. Psy muszą węszyć. To ważne.

Miesza klopsiki na kuchence, a potem dodaje kilka płatków suszonego chili. Nalewa wody do garnka i wstawia do zagotowania. Sięga po telefon, włącza wyszukiwarkę i wpisuje „Roxy Fair”. Następnie wchodzi w opcje i ustawia zakres wyników na „z zeszłego tygodnia”, żeby zobaczyła tylko te najnowsze. Robi tak dwa razy dziennie, każdego dnia. Nigdy niczego nie znajduje. Roxy prawdopodobnie zdążyła już zmienić nazwisko, to dla Josie jasne. Mimo to nie może się powstrzymać. Po prostu nie może.

Walter wraca o dwudziestej.

– Zrobił kupę?

– Nie.

– Jesteś pewny?

– Bardziej niż pewny.

Kłamie, ale Josie nie będzie drążyć tematu.

Jedzą spaghetti z klopsikami przed telewizorem. Walter stwierdza, że jest naprawdę ostre, i teatralnie wypija szklankę wody, więc Josie śmieje się z pobłażaniem. Kładą się do łóżka koło dwudziestej drugiej. Przed pokojem Erin stoją puste słoiczki. Josie zabiera je do kuchni i opłukuje przed wyrzuceniem do segregowanych śmieci. Walter myje zęby w łazience, nagi od pasa w górę. Z tyłu wygląda jak starzec. Łatwo zapomnieć, jaki był kiedyś. Josie przebiera się w piżamę i czeka, aż mąż skończy, potem sama wchodzi do łazienki i myje zęby i twarz, czesze włosy, smaruje się kremem. Leżąc w łóżku, sięga po książkę i przez chwilę czyta.

Godzinę później wyłącza lampkę i mówi Walterowi dobranoc.

Zamyka oczy i udaje, że śpi. Tak samo jak jej mąż.

Pół godziny przed północą czuje, że on wstaje. Słychać jego miękkie kroki na dywanie. Później skrzypienie parkietu w korytarzu. Ponieważ go nie ma, ona wyciąga się na pustym łóżku, wiedząc, że na resztę nocy należy tylko do niej.

 

 

Hej, urodzinowa bliźniaczko!

NETFLIX SERIAL ORYGINALNY

 

Na ekranie widać pusty fotel w kwiaty w dużym studiu z otwartym planem.

Z boku ekranu pojawia się młoda kobieta.

Nosi zielone ogrodniczki nałożone na krótką czarną koszulkę i ma wytatuowane całe ręce.

Siada na fotelu, krzyżuje nogi i uśmiecha się do kamery.

Na dole ekranu pojawia się tekst:

 

Amy Jackson, sąsiadka Josie i Waltera Fairów

 

Amy, śmiejąc się: Mówiliśmy na nią Dżinsówa.

Prowadząca z offu: A to dlaczego?

Amy: Bo ciągle nosiła dżinsowe rzeczy. Dosłownie wszystko miała dżinsowe.

Na ekranie na moment pojawia się zdjęcie Josie Fair w dżinsowej spódnicy i kurtce.

Prowadząca: Kiedy przeprowadziliście się do mieszkania sąsiadującego z mieszkaniem Josie i Waltera Fairów?

Amy: Myślę, że to było pod koniec dwa tysiące ósmego. W tym samym roku, w którym urodziłam pierwsze dziecko.

Prowadząca: A co sądzisz o Josie i Walterze jako sąsiadach?

Amy: Uważaliśmy ich za dziwaków. To znaczy, on był okej. Na początku myśleliśmy, że to jej ojciec. Zawsze się kłaniał i mówił dzień dobry, jeśli mijaliśmy go gdzieś na korytarzu. Ale ona była naprawdę niemiła, zachowywała się, jakby była lepsza od innych. Czasami zastanawiałam się, czy to wynikało z tego, że wolała, by ludzie nie wtykali nosa w jej sprawy, wie pani? Czy może coś tam się u nich działo za zamkniętymi drzwiami.

Prowadząca: Poznałaś ich córki?

Amy: Tak. Zaraz po przeprowadzce często je widywaliśmy. Erin miała wtedy chyba dwanaście lat, więc Roxy musiała mieć jakieś dziewięć, dziesięć? To był głośny dom. Często na siebie krzyczeli. Często trzaskali drzwiami. A potem pewnego dnia, jakieś pięć czy sześć lat temu, nagle wszystko ucichło. I nigdy nie dowiedzieliśmy się dlaczego. Aż wydarzyło się to wszystko.

Prowadząca: To wszystko?

Krótka pauza.

Amy: No, to wszystko. Te zabójstwa i tak dalej.

Ekran staje się czarny.

 

 

 

 

 

Wtorek, 18 czerwca