Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
430 osób interesuje się tą książką
ON JEST PRZEKONANY, ŻE JEGO SEKRET JEST BEZPIECZNY. ALE ONA ZNA PRAWDĘ...
Mój mąż jest lekarzem. Mądrym i czarującym, któremu wszyscy ufają. Z wyjątkiem mnie. W oczach innych ludzi mam dosłownie wszystko – idealne małżeństwo, idealnego męża, idealne życie. Ale to takie dalekie od prawdy...
Doktor Drew Devlin nie jest tak szanowaną postacią, za jaką się uważa. Powodem, dla którego przeprowadziliśmy się do tej pięknej, starej posiadłości ze wspaniałym widokiem na morze, była chęć pozostawienia przeszłości za sobą. Z założenia ma to być nowy początek dla nas obojga. Odkryłam jednak, że mój mąż znów mnie okłamuje. Wykorzystuje wpływy, które ma w swojej pracy, aby mieszać ludziom w życiu i uzyskać dokładnie to, czego chce – bez względu na to, kto na tym ucierpi.
Nie docenił mnie jednak. W tym dużym, odległym od wioski domu znalazłam mnóstwo czasu, by przemyśleć wszystkie jego błędy. A mój mąż nie ma pojęcia, co za chwilę się wydarzy...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 257
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
Kobieta wyglądała przez okno i obserwowała ruch na plaży. Wiedziała, że ciało znalezione na piasku będzie tematem, który wstrząśnie tą cichą nadmorską miejscowością na kilka kolejnych dni. Zwykle zjeżdżali tutaj jedynie miejscowi, dostawcy z pobliskich miasteczek i nieliczni turyści w drodze do Szkocji lub z niej powracający. Teraz miało się tu zaroić od techników kryminalistyki, dziennikarzy i gapiów zwabionych okrutną ciekawostką.
Działo się tak za każdym razem, kiedy w nieoczekiwanym miejscu znajdowano czyjeś ciało.
Wymagało to uwagi.
Tak samo było również tamtego dnia, kiedy na plaży w malowniczej części wybrzeża Anglii Północnej odkryto zwłoki Drew Devlina.
Mokra, biała koszulka, która przylgnęła do wykręconego korpusu miała tę samą barwę co zasnute chmurami niebo powyżej, a temperatura ciała zrównała się z panującą w tej ciemiężonej ulewami i wiatrem części kraju. Czarne szorty zakrywające blade, pozbawione życia uda były niemal tak samo ciemne jak niebo na horyzoncie. Do wioski, która tak wiele już zniosła i którą czekały kolejne, jeszcze trudniejsze wyzwania, zbliżała się kolejna burza. Na lewej stopie wciąż tkwił szary trampek, oklejony piaskiem i kurzem nanoszonym przez przypływ, który obmywał ciało w pozbawiony szacunku dla zmarłego sposób.
Buta, który powinien znajdować się na prawej stopie, brakowało. Gdyby ktoś jednak postanowił się wtedy rozejrzeć, z pewnością zauważyłby go kołyszącego się na powierzchni morza w odległości kilku metrów. Przypominał dryfujący bez celu statek pozbawiony żeglarza, który w końcu miał osiąść na lądzie, ale na razie był na łasce lodowatych prądów.
Nikt jednak tego trampka nie szukał. Wszyscy patrzyli na osobę, do której należał, włącznie z kobietą w oknie. Obserwowała przystępujące do ponurych obowiązków służby ratunkowe i nie przestała tego robić nawet wtedy, gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Powodem było to, że ciało leżące na piasku należało do mężczyzny, którego kiedyś kochała. Ale nie ona jedyna darzyła zmarłego miłością w tej wiosce. Cieszył się on popularnością również pośród płci przeciwnej.
I to właśnie było jedną z przyczyn jego śmierci.
DWA TYGODNIE WCZEŚNIEJ
1
FERN
Kiedy samochód, którego jestem pasażerem, zatrzymuje się na szerokim podjeździe mojego nowego, idyllicznego domu, przez głowę przebiega mi milion myśli. Dzień, w którym dorosła osoba przeprowadza się do nowego domu, powinien być traktowany tak samo jak dzień, w którym dziecko rozpoczyna naukę w nowej szkole. Towarzyszy temu atmosfera nerwowości, a wraz z nią stały niepokój, czy podjęta decyzja jest naprawdę właściwa. Wszechogarniająca jest też niepewność wynikająca z żalu po rozstaniu ze starymi znajomymi i obawa, że ci nowi mogą być trudni i nie do polubienia. A wszystko to okraszone jest przeczuciem graniczącym z pewnością, że niezależnie od tego, jak się wszystko dalej potoczy, nic nie będzie już takie samo jak wcześniej.
Jak mogę opisać to nowe miejsce? Przede wszystkim całkowicie różni się od domu, z którego się wyprowadziłam, choć to niekoniecznie zła informacja. Nie można przecież narzekać na poprawę warunków, prawda? Są jednak ważniejsze rzeczy niż rozmiar, jak każda kobieta lubi przypominać mężczyźnie, więc zawsze starałam się nie zwracać na to uwagi i koncentrować się na detalach.
Praktycznie rzecz biorąc, dom jest piękny. Piętrowy, bielony budynek z czterema sypialniami, dwiema łazienkami, kuchnią, o której kiedyś tylko marzyłam oraz jadalnią, świetnie nadającą się do przyjmowania gości. Dodatkowo, przestronny salon i oszałamiający ogród, który wydaje się ciągnąć bez końca. I choć to wszystko już teraz brzmi wspaniałe, muszę jeszcze powiedzieć o froncie domu, jeszcze wspanialszym niż jego tyły. Nie ma chyba lepszego miejsca, w którym można było zaplanować lokum. Dom dzieli od plaży i wody jedynie ulica, a widok z niego rozciąga się na Solway Firth – cieśninę między Anglią i Szkocją, stanowiącą część ich wspólnej granicy. Kiedy pogoda jest piękna, tak jak wczoraj czy dziś, widoki są niesamowite. Krajobraz rozciąga się na wiele kilometrów, co oznacza, że można stać w jednym kraju, a patrzeć na inny.
To niesamowite móc w pogodny dzień oglądać Szkocję lub „Bonnie Banks”, jak kiedyś się na nią mówiło. Może to brzmieć bardzo optymistycznie, ale to Wielka Brytania, więc warto również wspomnieć, że to miejsce może wyglądać zgoła inaczej przy deszczowej paskudnej pogodzie. Na szczęście nie udało mi się jeszcze takowej tutaj doświadczyć, zakładam jednak, że wioska wygląda zupełnie inaczej przy zachmurzonym niebie, kiedy ziarenka piasku na plaży są siekane lodowatymi kroplami deszczu.
Wizja niepogody daje mi powody do obaw związanych z przeprowadzką, podobnie jak sama nieruchomość, choć jest to naprawdę piękne miejsce i niejedna osoba chciałaby tutaj zamieszkać. Nie. Jest jeszcze jedna przyczyna, dla której mam pewne wątpliwości związane z moją decyzją, dla której siedzę w aucie i zastanawiam się nad przyszłością, której częścią zgodziłam się zostać, a przez którą stan mojego umysłu można by opisać najprościej, posługując się jednym słowem:
Konflikt.
Wystarczyłoby popytać, a z pewnością znalazłoby się wiele znajomych osób, które z chęcią by mnie opisały. Gdybym jednak miała opisać siebie sama, tym razem użyłabym trzech słów:
Dziewczyna z miasta.
Wprost uwielbiam miejską dżunglę. Wieżowce. Kawiarnie na każdym narożniku. Bary i restauracje otwarte do późna i sklepiki, które otwierają się we wczesnych godzinach porannych. Centra handlowe i parki. Przytulne kina i przestronne areny. Bogaty wybór supermarketów i środków transportu. I wszyscy ci ludzie, całe ich tłumy. Dojeżdżający do pracy. Studenci. Sprzedawcy. Bariści. Kelnerzy. Artyści uliczni. Biegacze. Wyprowadzający psy. I mnóstwo miejsc, do których można się udać. Obijanie się łokciami w pociągu lub stanie za sobą w kolejce w oczekiwaniu na kawę.
Energia. Dynamika. Życie.
Zawsze mieszkałam w mieście. Głównie był to Manchester, gdzie się wychowałam i spędziłam większość dorosłego życia. Jedyną przerwą były trzy lata spędzone na Uniwersytecie w York i dwuletni staż w Londynie. Doświadczenia te sprawiły, że nie znałam niczego poza całodobowym zgiełkiem, ruchem, rozmaitymi zapachami i okazjami do znalezienia miejsca na coś do wypicia, niezależnie od tego, czy była to piętnasta czy trzecia w nocy. Choć niektórzy ludzie po prostu nie znoszą takich warunków, ja je kochałam.
Moim zdaniem miasto nie jest jedynie wielkim zbiorowiskiem budynków, lecz żywym, oddychającym organizmem złożonym z osób, które nazywają je domem, a ja zawsze byłam jedną z nich.
Aż do dziś.
Teraz nie jestem już mieszkanką miasta, lecz kimś, kto musiał znaleźć komfort na otwartej przestrzeni, w ciszy i zdecydowanie w samotności. Moje otoczenie skurczyło się z populacji sięgającej ponad dwa miliony do ledwie pięciuset, włącznie z owcami na pobliskich wzgórzach.
Do widzenia, Manchesterze.
Witaj, Arberness.
Słyszałam, że większość mieszkańców wioski to ludzie, których krewni też tutaj kiedyś mieszkali. To miejsce zamieszkania wielu wielopokoleniowych rodzin i niewielu opuściło to miejsce w poszukiwaniu większych pastwisk, bo byli dumni z życia w tak odległym regionie i dostrzegali w nim piękno, którego nie widzieli w pobliskich miasteczkach i większych metropoliach. Kilkoro mieszkańców nie pochodziło jednak z Arberness, ani nie mieli z nim związku, zanim tutaj osiedli. Są to po prostu ludzie, którzy powiedzieli „nie” wielkim miastom i zdecydowali się na spokojne życie w miejscu, gdzie nigdy nie brakuje ciszy.
Nie mam w związku z tym żadnych wątpliwości.
Będzie to jednak wymagało trochę obycia i przyzwyczajenia.
– Chyba powinniśmy wysiąść i pomóc trochę tym gościom od przeprowadzek.
Głos siedzącego obok mnie mężczyzny wyrywa mnie z transu, a kiedy odwracam głowę w jego stronę, widzę, że się uśmiecha. Jest przystojny. To ten sam człowiek, który zauroczył mnie przed laty, kiedy po raz pierwszy spojrzał w moim kierunku. Ma wciąż ten sam wyraz twarzy, którym mnie obdarzył, kiedy szłam główną nawą, ubrana w białą suknię. Uśmiech ten był wtedy szeroki i do dziś w ogóle się nie zmienił. Jednak chyba nigdy nie był tak radosny, jak przed sześcioma miesiącami, kiedy zgodziłam się zostawić nasze stare życie i przeprowadzić tutaj, w to odległe miejsce, żeby rozpocząć nowe.
Tak, to był pomysł mojego męża. Powiem o tym teraz, na wypadek, gdyby coś się niebawem popsuło, a co jest dość prawdopodobne. Zgadza się, przeprowadzka do Arberness, wioski w samym środku niczego, była pomysłem i sugestią Drew Devlina, a raczej doktora Drew Devlina, jak lubi przedstawiać się innym.
– Nie spędziłem tylu lat na akademii medycznej tylko po to, żeby być kolejnym Drew – powiedział kiedyś, kiedy wracaliśmy do domu z towarzyskiej kolacji. Była to odpowiedź na moje pytanie, dlaczego podaje swój zawodowy tytuł poza miejscem pracy. – Uwzględnienie tego jednego słowa przed moim nazwiskiem jest bardzo ważne. Ciężko na to pracowałem, a ono jest dobrym początkiem każdej rozmowy.
Nie dyskutowałam więcej na ten temat, choć zawsze się z nim o to droczyłam. Zapewniłam go również, że nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy był doktorem Drew, dentystą Drew czy po prostu ponurym Drew, bo był moim mężczyzną i byłam z niego dumna niezależnie od tego, czym się zajmował.
Choć nie wspominam jednak często mężowi, jak bardzo imponuje mi fakt, że jest w pełni wykwalifikowanym i praktykującym lekarzem, bo jego ego nie potrzebowało wcale kolejnego dopalacza – prawda jest taka, że kocham jego pracę. To szanowana i niezwykle ważna profesja, nie wspominając o pieniądzach, które mu przynosi. Ponadto bardzo się przydaje, kiedy tylko mam jakiekolwiek objawy, które Drew może zdiagnozować.
Nigdy nie muszę umawiać się na wizytę, wystarczy, że uniosę koszulkę i zapytam leżącego obok mnie w łóżku mężczyznę, czy mój nowy pieprzyk może być powodem do niepokoju. Nie jest to może najseksowniejsze posunięcie, ale kiedy człowiek dobiega czterdziestki, bycie sexy przestaje być na szczycie listy priorytetów.
Bycie żoną lekarza nie jest jednak wcale takie wspaniałe. Wynika to z faktu, że praca w służbie zdrowia wymaga poświęcenia, staranności, a przede wszystkim chęci do wielogodzinnej harówki. Lekarz nie może tak po prostu pracować na pół gwizdka. Może dawać z siebie albo wszystko, albo nic, a doktor Drew zawsze chwali się tym, że obejmuje swoich pacjentów możliwie najlepszą opieką. Problem polega na tym, że zbyt wielu pacjentów jest po prostu nieznośnych, stąd decyzja o wyprowadzce z miasta i kontynuowaniu kariery w znacznie spokojniejszym miejscu.
– Wyobraź to sobie. Mając mniej pacjentów każdego dnia, będę mógł kończyć pracę o piątej, może nawet wcześniej – mówił, uzasadniając swoją propozycję. – Czy nie tego zawsze chciałaś? Więcej czasu dla nas? Tutaj to praktycznie nie wchodzi w rachubę. Jeśli się przeprowadzimy, taka perspektywa jest całkiem realna.
Pamiętam jego minę, kiedy wypowiedział te słowa, a raczej jego przenikliwe, niebieskie oczy wpatrujące się we mnie jak zawsze w ten wyjątkowy sposób. Zawsze miał nade mną tę władzę, jaką mają zapewne nad kobietami wszyscy przystojni mężczyźni, zdolni roztapiać kobiece serca i zdobywać to, czego chcą. Pomaga mu również swobodny język ciała. Nigdy nie jest sztywny czy niepewny siebie. Zawsze zachowuje się tak, jakby absolutnie wierzył w to, co mówi, i tak zapewne jest w większości przypadków.
– Wiesz, że chciałam, żebyś mógł kończyć pracę wcześniej – przyznałam. To fakt, zawsze marzyłam, żeby mój mąż wracał o przyzwoitej porze, a nie o dziewiętnastej czy dwudziestej, narzekając na zaległości w skierowaniach czy zatłoczoną poczekalnię. – Ale czy taka zmiana otoczenia nie jest trochę za bardzo ekstremalna? Mamy tu wszystko, czego potrzebujemy. Rodzinę, przyjaciół, nasze ulubione miejsca. Co mielibyśmy tam?
– Och, nie wiem. Może święty spokój? Ciszę. Świeże powietrze. Całe kilometry otwartej przestrzeni. Długie spacery po plaży. Wiejskie festyny. Prawdziwą społeczność, której częścią byśmy się stali, zamiast być kolejną statystyką wciśniętą w przeludnioną część kraju. A co najważniejsze, po raz pierwszy w moim życiu i naszym małżeństwie, odpowiednią równowagę między pracą i życiem.
Musiałam przyznać, że był to kuszący argument za przeprowadzką. Ten sam argument był jednak powodem różnych niesnasek, zanim przyjęłam w końcu podobny tok myślenia.
– Widzę, że podchodzisz do tego naprawdę poważnie – powiedziałam mu pewnego wieczoru, kiedy znów wrócił przybity po ciężkim dniu w pracy. – Wiesz, że mam swoje obawy z tym związane. Ale jeśli naprawdę tego chcesz, to się zgodzę. Ale pod jednym warunkiem. Znajdziemy idealny dom. Jeśli mam się znaleźć w samym środku niczego, otoczona beczącymi owcami i szalonymi wieśniakami, to chcę mieć przynajmniej świetną kuchnię. Kiedy się zaręczyliśmy, obiecałeś mi kuchenną wyspę, na którą czekam do dziś.
Kuchenna wyspa była jednym z wielu moich marzeń, odkąd weszłam w poważny związek z Drew. Na początku naszego romansu często leżeliśmy godzinami w łóżku i omawialiśmy różne nasze mrzonki – niektóre sensowne, inne dużo mniej. Miejsca, do których pragnęliśmy pojechać. Samochody, które chcielibyśmy prowadzić. Plany po przejściu na emeryturę. Mogę chyba powiedzieć, że większość tych marzeń się spełniła, ale jak to czasem w życiu bywa, niektóre z nich popadły w zapomnienie.
Nigdy nie widziałam Drew tak szczęśliwego, jak tamtego wieczoru, kiedy ostatecznie postanowiłam, że wynosimy się z Manchesteru do Arberness – miejsca, które sam wybrał. Twierdził, że był tam kilkakrotnie w trakcie męskich wypadów do Szkocji i zawsze robiło na nim duże wrażenie. Musiałam jeszcze nabrać przekonania, że mała wioska może być miejscem, w którym chcemy rozpocząć kolejny rozdział naszego życia, a kiedy się zgodziłam, plany zaczęły nabierać realnych kształtów. Nasz dom trafił na sprzedaż za bardzo korzystną cenę, a my zabraliśmy się bezzwłocznie za poszukiwanie odpowiedniej nieruchomości w wiosce. Właściwy budynek znaleźliśmy już po dwóch wyjazdach na północ.
– Jest idealny – powiedział Drew, zanim jeszcze go zobaczyłam, ale kiedy to już się stało, nie sposób było się z nim nie zgodzić. Dom był doskonały. Rozmiar, położenie, cena. A teraz tutaj jesteśmy, a firma przeprowadzkowa wnosi do środka nasze kartony.
Kiedy wysiedliśmy z Drew z samochodu, wszystko stało się oficjalne. Mieszkamy teraz tutaj. Nie w mieście, gdzie wszystko było dla nas znajome i dostępne, ale tutaj, gdzie wszystko jest nowe, rozciągnięte po horyzont i dziwnie pachnące, jakby moje nozdrza wciąż nie rozumiały, dlaczego powietrze jest czyste, a nie przepełnione zapachem spalin.
Postąpiłam słusznie czy popełniłam błąd? Spodoba mi się tutaj czy będę niezadowolona? Poznam nowych przyjaciół czy moim jedynym towarzystwem w ciągu tygodnia będę owce, które podchodzą odważnie aż do ogrodzenia? Zakocham się w widoku na plażę czy piasek zacznie mnie z czasem doprowadzać do szału, wywołując tęsknotę za znajomym, twardym betonem miejskich ulic, po którym poruszałam się jeszcze niedawno z taką pewnością siebie?
Podejrzewam, że czas przyniesie odpowiedzi na te pytania. Kiedy jednak wchodzimy do naszego nowego domu i zaczynam myśleć o rozpakowywaniu wszystkich tych kartonów piętrzących się w holu, jedno wiem na pewno.
Mój mąż jest bardzo szczęśliwy, że tutaj przyjechaliśmy.
Może nawet odrobinę zbyt szczęśliwy.
2
DREW
Udało się. Osiągnąłem to, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. Przekonałem żonę do opuszczenia miasta, które kocha i wspólnej przeprowadzki w to miejsce. Teraz, kiedy oficjalnie już to zrobiliśmy, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jestem tak rozemocjonowany, że mógłbym nawet zatańczyć, ale to nie byłoby szczególnie stosowne, poza tym nie chcę się ośmieszyć przed facetami od przeprowadzek, którzy właśnie się zbierają, więc staram się odrobinę stłumić poruszenie. Naprawdę jestem szczęśliwy i nie ma to nic wspólnego z tym nowym domem. Powodem tego jest to, że wreszcie będę mógł robić swoje.
Fern mi wierzy.
Jest przekonana, że zasugerowałem to wszystko tylko dlatego, że zależało mi na spokojnym życiu.
Gdyby tylko znała prawdę.
– Mógłbyś zanieść to na górę? – pyta moja żona, wskazując ciężki karton opisany czarnym markerem jako „sypialnia”. – Ci goście nie przeczytali chyba napisów, które specjalnie dla nich umieściłam na pudłach.
– To moja wina. Powinienem był ich lepiej przypilnować – mówię, po czym wydaję z siebie jęk, dźwigając karton w stronę schodów.
– Pewnie ich rozproszyło to całe gadanie o piłce nożnej – odpowiada Fern z szelmowskim uśmiechem, mając na myśli moją rozmowę z nimi na temat aktualnej sytuacji Manchesteru United, która sprawiła, że musieli kończyć pracę w pośpiechu.
– Chciałem po prostu być miły. Podejrzewam, że nieczęsto mają okazję pogadać z kimś w trakcie roboty. Nie wszyscy tak kochają swoją pracę jak ja.
Troszkę przesadzam, mówiąc o miłości do swojej profesji, choć nie do końca. Kiedyś czerpałem ogromną satysfakcję z bycia lekarzem, idąc śladami ojca, który twierdził, że byłby bardzo szczęśliwy, gdybym rozwinął sensowną karierę, a już najlepiej w medycynie jak on. Miałem sporo wątpliwości, ale uzbrojony w intelekt, który mi podpowiadał, żeby nie tylko „studiować” medycynę, ale także uczyć się na wszystkie testy i egzaminy, uświadomiłem sobie, że podoba mi się wizja zostania lekarzem. W dniu, w którym uzyskałem tytuł, byłem cholernie dumny – może zrobiłem to bardziej dla rodziców niż dla siebie samego, ale i tak zamierzałem tę dumę zachować w trakcie całej mojej kariery, choć oczekiwania związane z pracą nierzadko różnią się od rzeczywistości. Wydaje się ona mniej polegać na ratowaniu życia, a bardziej na biurokracji. Jest to zdecydowanie bardziej widoczne teraz, niż w czasach mojego taty, ale nie chcę, żeby wiedziało o tym zbyt wiele osób. Pewnie dlatego, że uwielbiam ten podziw, kiedy inni się dowiadują, na czym polega moja praca, a tylko zepsułbym im jej obraz, gdybym przyznał, że przez większą część dnia przekładam papiery na biurku.
Tak przynajmniej było do tej pory.
Tutaj – w Arberness – będę miał mniej pacjentów, co oznacza, że będę mógł im zapewnić wyższy poziom opieki. Może pomiędzy kolejnymi wizytami uda mi się mieć choć pięciominutową przerwę na oddech, co byłoby naprawdę fantastyczne. Może w zapomnienie odejdą dni, kiedy nie mogłem pójść do toalety lub zjeść kanapki bez uczucia, że zwiększam opóźnienie w już poważnie obciążonym systemie kolejkowym. Tutaj powinno być prościej, wygodniej, bardziej komfortowo niż w Manchesterze. Tamto miejsce było stresujące nawet w dobry dzień i po prostu przytłaczające w fatalny, a wszystko to z powodu wyjątkowego obciążenia pracą.
Odstawiam ciężki karton w sypialni obok innych, które trafiły tu wcześniej, po czym rozglądam się po pokoju, zastanawiając się, ile czeka nas z Fern roboty, zanim doprowadzimy go do wymarzonego stanu. Teraz to miejsce przypomina bardziej stodołę niż dom, ale w końcu zrealizujemy plany, a przynajmniej zrobi to moja żona. Jutro zaczynam pracę, co oznacza, że nie będę mógł jej pomagać w takim stopniu, w jakim bym chciał, ale wiem, że Fern da sobie radę. Poza tym będzie miała tyle pracy na głowie, że nie odczuje nudy ani samotności, która mogłaby sprawić, że zaczęłaby myśleć i mówić o powrocie do miasta. Im bardziej będzie zajęta, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że się dowie, po co tak naprawdę tutaj jestem.
Powinienem zejść na dół i pomóc wnieść kolejny karton, ale wcześniej podchodzę do okna i patrzę na wodę. To widok, który będzie witał nas każdego ranka, kiedy tylko rozsuniemy zasłony. Przyglądając się pięknej okolicy, myślę o prawdziwej przyczynie naszej przeprowadzki w to miejsce, a krajobraz – choć niezaprzeczalnie piękny – nie ma z tym nic wspólnego.
Zamiast tego ma wiele wspólnego z Alice.
Wypuszczam powoli powietrze, myśląc o kobiecie, którą naprawdę kocham, która nie jest moją żoną, ale która zajmuje w moim sercu tyle miejsca, że byłem gotów wywrócić swoje życie do góry nogami i zacząć je od początku i to w samym środku niczego. Zastanawiam się, gdzie ona teraz może być, ale wiem, że gdziekolwiek jest, nie może być daleko. A to dlatego, że Alice również tu mieszka, a zważywszy, że to naprawdę maleńka wioska, nie może być nigdy oddalona ode mnie więcej niż o kilka ulic. Ta myśl rozgrzewa mnie od środka, a jestem przekonany, że będę tego ciepła potrzebował w chłodniejszych miesiącach, kiedy temperatura spadnie i sprawi, że to miejsce stanie się mniej przytulne.
Nie spuszczam wzroku z morza, myśląc o Alice i o tym, jak dobrze będzie znów być blisko niej. Upłynęło sześć długich miesięcy, odkąd widziałem jej piękną twarz po raz ostatni, a przez cały ten czas wspominałem naszą finalną rozmowę. Tę, w trakcie której mi powiedziała, że nasz romans się zakończył. Chcąc to udowodnić, wyprowadziła się z Manchesteru ze swoim mężem Rorym, który nie miał pojęcia o niewierności żony. Tak samo jak moja żona nie miała pojęcia o mojej.
Stwierdzenie, że po odejściu Alice byłem zdruzgotany, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Wiedziałem oczywiście, że to, co robimy, jest niemoralne, ale nie były to takie zwyczajne spotkania, w których chodziło tylko o seks. Nie, nasza relacja była znacznie głębsza. Zakochałem się w Alice w trakcie naszego romansu i pomimo tego, co powiedziała ostatnim razem, wiedziałem, że ona czuje to samo.
Nasza miłosna przygoda rozpoczęła się przed rokiem w przeciętny, szary dzień, kiedy pracowałem w przychodni w centrum miasta. Po dwunastu godzinach żmudnego wypisywania recept i przekonywania większości pacjentów, że łagodne objawy, które zgłaszają, wcale nie oznaczają, że czeka ich rychła śmierć, musiałem po prostu wypić coś mocniejszego. Wybrałem się do pubu za rogiem, żeby zamówić sobie piwo przed powrotem do domu i opowiedzeniem Fern o trudach dnia. Ale moje życie miało zmienić się na dobre niedługo po zamówieniu piwa, bo ledwie usiadłem przy barze i skinąłem głową do barmana, zauważyłem właśnie ją.
Długie, jasne włosy. Przyjemne dla oka krągłości. I uśmiech, który sprawił, że znów poczułem się jak nastolatek. Nie miałem pojęcia, kim jest ta piękność, bo nigdy wcześniej jej nie widziałem w tej części miasta.
Och, jak bardzo tego żałowałem.
Zapragnąłem, żeby została jedną z moich pacjentek i przychodziła do mnie co tydzień, nawet jeśli nic nie będzie jej dolegało. Lekarze nie znoszą hipochondryków, ale oddałbym wszystko, żeby była moją pacjentką numer jeden i codziennie pukała do moich drzwi, żeby zgłosić jakąś nieistniejącą chorobę. Cokolwiek, byle tylko była blisko. Żebym mógł z nią rozmawiać, dowiedzieć się o niej więcej.
Zdawałem sobie sprawę, że szanse na to, żeby taka kobieta znalazła się w moim gabinecie, były nikłe i nie chodziło tylko o to, że wyglądała na zdrową. Po prostu nie miałem takiego farta. Jedynie wyjątkowe szczęście mogło pozwolić mi spotkać się z kimś takim jak ona i choć wiodłem dobre życie w małżeństwie, miałem stabilną karierę i dość znajomych oraz przyjaciół, by nigdy nie czuć się samotny, wiedziałem, że poznanie jej zmieniłoby wszystko.
Usiadłem i patrzyłem, jak rozmawia z koleżanką przy stole w narożniku, ale ledwie tknąłem piwo, bo zacząłem po prostu fantazjować na temat mojego nowego odkrycia.
Jak miała na imię? Gdzie mieszkała? Czym się zajmowała?
A co najważniejsze, czy byłaby zainteresowana rozmową ze mną?
Widok niewielkiego pierścionka z diamentem na lewej dłoni wcale nie zbił mnie z pantałyku, bo przecież sam nosiłem obrączkę ślubną. W tym momencie nie myślałem jednak wcale o potencjalnym romansie ani o tym, jak znajomość z nią mogłaby zmienić moje życie w całkiem nieprzewidywalny sposób. Chciałem po prostu, żeby zwróciła na mnie uwagę. Żeby mnie zobaczyła. Żeby podziwiała mnie tak, jak ja podziwiałem ją.
Nie miałem wyboru, musiałem zamówić kolejne piwo, kiedy tak siedziałem i gapiłem się na tę piękną kobietę w oczekiwaniu, że znajdzie się bliżej. W końcu moja cierpliwość się opłaciła. W lokalu zrobiło się tłoczniej, a ona podeszła do baru po następną kolejkę drinków. Kiedy stanęła obok mnie, nie przepuściłem okazji.
Skomplementowałem jej wygląd, przechodząc od razu do rzeczy, bo nie miałem czasu do stracenia. Ponadto nie chciałem być jak każdy inny facet, który tylko się gapi, ale niczego nie robi. Przyjęła komplement, po czym powiedziała, że podoba się jej mój garnitur i zapytała, czy pracuję w biurze.
Wykorzystałem oczywiście szansę na to, żeby ją powiadomić, że jestem lekarzem. Sądząc po wyrazie jej oczu, uznałem, że zrobiło to na niej wrażenie. Dopilnowałem, żeby zwiększyć jej zainteresowanie sobą, zadając serię własnych pytań i już niebawem kolejny drink był ostatnią rzeczą, o jakiej myślała. Kiedy dołączyła do nas jej przyjaciółka, zdziwiona, że zamówienie tak długo trwa, skłamała i powiedziała jej, że jestem starym znajomym z uniwersytetu, dodając przy okazji, że niezwykłym zbiegiem okoliczności było nasze spotkanie w tym miejscu po tak wielu latach. Najwyraźniej jednak miało to na celu wyłącznie pozbycie się przyjaciółki, żebyśmy mogli zostać sami. Kiedy kobieta odeszła, zostaliśmy razem w pubie aż do zamknięcia, rozmawiając i flirtując. Musieliśmy naprawdę wyglądać jak dwoje dawnych znajomych, a nie ludzie, którzy dopiero się poznali.
Tamtego wieczoru nie dostałem buziaka od Alice, głównie dlatego, że oboje wiedzieliśmy o tym, że to drugie jest formalnie zajęte, poza tym wciąż próbowaliśmy zachowywać się przyzwoicie. Dostałem od niej jednak numer telefonu i to wystarczyło, żebyśmy mieli ze sobą kontakt i mogli planować kolejne spotkania, które musiały w końcu nabrać intymnego charakteru.
I tak się oczywiście stało.
Nietrudno było mi wytłumaczyć Fern moje późne powroty do domu: powtarzałem jej, że w pracy panuje chaos, a ona mi wierzyła, bo zawsze tak to u mnie wyglądało. Zamiast jednak tkwić w gabinecie przy biurku pełnym recept, meldowałem się i wymeldowywałem z kolejnych hoteli z Alice. Przy okazji czułem się bardziej żywy niż przez te wszystkie ostatnie lata.
Miałem oczywiście wyrzuty sumienia względem Fern, ale nie byłem w tym osamotniony – Alice również miała swoje rozterki związane z Rorym. Nie mogliśmy jednak nic na to poradzić. Jak dzieci, które znalazły klucz do sklepiku ze słodyczami, wykorzystywaliśmy każdą nadarzającą się okazję, żeby dostać to, czego pragnęliśmy. Było to niebezpieczne i wiedziałem, że złamię Fern serce, jeśli się o tym dowie, ale byłem przekonany, że to się nigdy nie wydarzy.
Z mojego punktu widzenia nie była to wina ani moja, ani Alice, że poznaliśmy się już po tym, jak nasze życie się ustabilizowało. To było po prostu życie. Szalone, nieprzewidywalne. Najważniejsze, że się odnaleźliśmy i że dopiero dobiegaliśmy czterdziestki. Czułem, że mamy mnóstwo czasu, żeby cieszyć się naszą tajemnicą.
I wtedy Alice oznajmiła, że wszystko między nami jest skończone i się wyprowadza.
Zaciskam zęby, stojąc przy oknie sypialni i patrząc, jak fale omywają piaszczysty brzeg. Ból, który odczułem, kiedy Alice poprosiła, żebym dał jej spokój i więcej się nie kontaktował, wciąż jest bardzo silny, choć upłynęło pół roku i założyła pewnie, że już o niej zapomniałem. Ale tak się nie stało. Jestem w niej wściekle zakochany od pierwszego dnia, kiedy poznałem ją w tamtym pubie i dlatego podjąłem dość ekstremalną decyzję o przeprowadzce do tej mieściny. Alice nie ma pojęcia, że zamierzam powrócić do jej życia, ale kiedy sobie uświadomi, do czego się posunąłem, z pewnością uzna, że podchodzę do tego poważnie i da nam kolejną szansę. Szkoda tylko, że to nie może wyjść poza ramy romansu. Nigdy nie będziemy mogli być ze sobą tak oficjalnie. Wymagałoby to odejścia od Fern i choć rozważałem to wielokrotnie, wciąż uważam, że taka opcja nie wchodzi w grę. Fern po prostu zbyt wiele o mnie wie. Wie o rzeczach, z których wcale nie jestem dumny i o sprawach, które mogłyby przysporzyć mi sporo problemów, gdyby kiedykolwiek wyszły na jaw.
Nie postrzegam swojego postępowania jako stalkingu, raczej jak coś romantycznego. Mam nadzieję, że Alice spojrzy na to w podobny sposób. Fern i Rory o niczym się nie dowiedzą, tak samo jak wcześniej, a ja będę pilnował naszego sekretu, dopóki Alice znów nie znajdzie się w moich ramionach. Jest jednak niewielka szansa na to, że Alice nie zareaguje dobrze na moje pojawienie się, więc na wszelki wypadek nie palę żadnych mostów z moją żoną. Lepiej być żonatym mężczyzną ze skomplikowanym życiem uczuciowym niż rozwiedzionym lekarzem, którego wszyscy żałują.
Na razie zamierzam strzec mojej tajemnicy jak oka w głowie i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Co ma dla mnie w zanadrzu życie w tej wiosce?
Cóż, podobnie jak w przypadku miasta, zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by dostać to, czego chcę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The Doctor’s Wife
Copyright © Daniel Hurst, 2023
Published in Great Britain in 2023 by Storyfire Ltd trading as Bookouture.
Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-344-1
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl