Idealne miejsce - Mel Sherratt - ebook + audiobook
BESTSELLER

Idealne miejsce ebook i audiobook

Mel Sherratt

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

153 osoby interesują się tą książką

Opis

Uważaj, o czym marzysz… 

Malownicza angielska wieś to świetne miejsce, by zacząć nowe życie. Wręcz idealne. 

Juliette i Danny tego właśnie pragną – odciąć się od wszystkiego, co niesie trudne wspomnienia. Zapomnieć o przeszłości i spróbować jeszcze raz gdzieś, gdzie nikt ich nie zna. 

Nowy adres, nowi ludzie – wprost idealnie. Może nawet za bardzo… 

Co tak naprawdę kryje się za uśmiechniętymi twarzami sąsiadów? Czy wiejska sielanka nie jest tylko fasadą, za którą chowa się inny, o wiele mroczniejszy, obrazek? 

Co jest kłamstwem, a co prawdą?Co urojeniem straumatyzowanego umysłu, a co rzeczywistością? 

Już pora, żeby się dowiedzieć. 

Idealne miejsce to historia pełna intryg, manipulacji i niebezpiecznych sekretów. 

Ten trzymający w napięciu thriller psychologiczny Mel Sherratt sprzedał się za granicą w ponad milionie egzemplarzy. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 21 min

Lektor: Ewa Abart, Jakub Sasak,
Oceny
4,0 (283 oceny)
135
67
51
15
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiapom1

Nie polecam

Nie wiem czy to kwestia przekładu czy stylu autorki, ale aż bolą oczy.. Fatalny styl, konstrukcje zdań a atmosfera powieści raczej skłania do ziewania niż trzyma w napięciu. Nie dałam rady dobrnąć do końca.
60
KleineHexe-30

Nie polecam

Strasznie długa i mało wartka powieść, bohaterowie przerysowani... Niestety nie uważam tej książki za dobrze spędzony czas.
40
domi66

Nie polecam

Pseudopsychologiczny nibythriller, przeczytany ze śmiertelną powagą. Tylko dla miłośników gatunku.
40
Violetta80

Nie polecam

Straszna miernota. Postaci płaskie, zero klimatu, pseudo psychologia wpleciona w nudną historyjkę. Kompletna strata czasu.
40
booksowka

Nie oderwiesz się od lektury

@book.sowka emocjonująca, nieco przerażająca książka. o nieco duszącym małomiasteczkowym klimacie. świetnie wykreowani bohaterowie. idealna na scenariusz filmowy. polecam!
20

Popularność




Mel Sherratt

Idealne miejsce

Z angielskiego przełożyła Anna Lewicka

Z podziękowaniami dla wszystkich moich wiernych, zaprzyjaźnionych czytelników – naprawdę nie dokonałabym tego bez was.

Prolog

Stoimy razem na polanie w lesie, otoczeni ciszą nocy. Słyszę w niej jedynie nasze oddechy.

Czujemy wspólnotę, ale tylko dlatego, że umówiliśmy się na zachowanie w sekrecie wszystkiego, co się stało.

To nie tak miało się skończyć. Bo od kiedy niby zabójstwo można uznać za satysfakcjonujące zakończenie? To był moment, ułamek sekundy spowodowany chwilową utratą kontroli. Wybuch gniewu. Paląca pięść furii. Dłonie ściskające coś, na czym nie powinny były się zacisnąć.

Ale teraz ciało jest pochowane. Ukryliśmy zbrodnię. Jeśli ktokolwiek wpadnie na nasz trop, będziemy kłamać i zachowywać się, jakby nic się nie wydarzyło. Nikt nigdy się nie dowie, nikt nie odkryje prawdy.

Nie pozwolę na to.

Część I

Rozdział 1

Juliette Ansell postawiła na sztorc kołnierz płaszcza, bo szczypiący wiatr wywołał w niej dreszcz chłodu. Dłoń w rękawiczce, schowana w dłoni jej męża, zachowała miłe ciepło, kiedy spacerowali wzdłuż południowego bulwaru Tamizy. Londyn wyglądał ponuro, ale jako że właśnie rozpoczął się nowy rok, a noc zapadała wcześnie, całą okolicę rozświetliły zapalające się wokół światła.

Lawirowali w tłumie, a w powietrzu między nimi wisiało niewypowiedziane pytanie. Był drugi stycznia. Juliette podejrzewała, że większość mijanych ludzi właśnie planowała w głowie dopiero co rozpoczęty rok. Nowa praca, publikacja książki, starania o dziecko. Ślub, impreza urodzinowa, wakacje. Wyznaczając nowe i łamiąc stare postanowienia, obierali cele na kolejne dwanaście miesięcy.

Juliette i Danny też robili własne plany, ale ze smutkiem zostawiali za sobą poprzedni rok. Młodsza siostra Juliette wzięła ślub, a starsza – znalazła nową pracę. Nowotwór ojca przeszedł w remisję, a stan zdrowia mamy poprawiał się z tygodnia na tydzień po niedawnym upadku, który skończył się niefortunnym złamaniem nogi. Brat Danny’ego skończył służbę wojskową i wrócił do domu. Udało się też zorganizować sporo zjazdów rodzinnych. Dwójka ich przyjaciół, którzy nigdy nie wydawali się mieć ku sobie, właśnie się zaręczyła. Rodzice Danny’ego z kolei świętowali w zeszłym roku złote gody.

Wszystko w rodzinie wydawało się układać wręcz idealnie.

Tyle tylko, że oni nie byli już rodziną.

Ich córka Emily zmarła zeszłego lata. Jednego dnia wszystko było w najlepszym porządku, a dwa dni później dziewczynka nie żyła. Wprawdzie wcześnie wyłapali pierwsze objawy zapalenia opon mózgowych, ale infekcja przetoczyła się przez malutkie ciałko z taką siłą, że organizm zwyczajnie się poddał.

Stało się to zaledwie trzy tygodnie przed piątymi urodzinami Emily, które przemknęły im jak mrugnięcie oka. W końcu kto chciałby jednocześnie świętować narodziny i śmierć dziecka?

Teraz kupili sobie kawę i pączki. Znaleźli wolną ławkę, skierowaną w stronę rzeki, i usiedli. Panował tam spokój, a pomimo zimna przyjemnie im się siedziało. Budynki ciągnące się wzdłuż rzeki wywierały imponujące wrażenie, choć były im przecież dobrze znane. Po lewej stronie Westminster Bridge i London Eye. Po prawej Blackfriars Bridge. Gdzie nie spojrzeli, krążyli przechodnie opatuleni w ciepłe ubrania.

Juliette pochodziła z Tamworth, ale zawsze uwielbiała Londyn. Jednak po śmierci Emily wszystko dookoła zaczęło budzić jedynie bolesne wspomnienia. Gdziekolwiek spojrzała, zalewała ją żałoba. Jak wtedy, kiedy przejeżdżała koło parku, przez który jej córka przechodziła w drodze do szkoły. Albo gdy mijała ją na ulicy Anastasia, mieszkająca dwie ulice dalej koleżanka Emily. Wspomnienia budziła też kafejka na głównej ulicy, do której chadzali całą rodziną w sobotnie poranki na śniadanie.

Do tego jeszcze dochodzili wszyscy ludzie, z którymi się znali. Matki innych dzieci ze szkoły i z placów zabaw. Bywalcy okolicznych pubów i restauracji, które często odwiedzali. Sąsiedzi i znajomi. Koledzy z pracy Danny’ego. To wszystko okazało się zbyt przytłaczające.

Podczas pierwszych świąt Bożego Narodzenia, które spędzili bez niej, zaczęli rozważać wyprowadzkę z miasta. Brali pod uwagę różne możliwości. Mogli rzucić wszystko, co tutaj mieli, i wynieść się kompletnie, albo jedynie połowicznie – kupić małe mieszkanie w Londynie i większą nieruchomość poza miastem, tak aby Danny mógł dojeżdżać do pracy. Im więcej o tym rozmawiali, tym korzystniejsza wydawała im się pierwsza opcja.

– Co myślisz? – spytał Danny, nie odwracając wzroku, skupionego gdzieś w oddali ponad rzeką.

Juliette wzięła łyk kawy, zanim odpowiedziała.

– A co ty o tym myślisz? – zwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił uśmiech.

Zupełnie, jakby żadne z nich nie chciało wypowiedzieć swojej decyzji na głos.

– No dobrze, zacznijmy ode mnie. – Danny odwrócił się lekko w jej kierunku. – Uważam, że powinniśmy wyprowadzić się w rejony Midlands. Będziemy zarówno bliżej mojej rodziny, jak i twojej. Kupimy domek i wynajmiemy tu mieszkanie. Ty od razu się wprowadzisz, a ja zacznę szukać pracy w tamtej okolicy. Dopóki jej nie znajdę, będę dojeżdżać tutaj.

Juliette popatrzyła uważnie na mężczyznę, w którym była zakochana, odkąd skończyła osiemnaście lat. Tworzyli związek od siedemnastu lat, z czego dziesięć spędzili jako małżeństwo. Kochała Danny’ego całym sercem. Ale teraz czegoś im zabrakło. Oboje o tym wiedzieli. Musieli zacząć od nowa. Gdzieś, gdzie wspomnienia nie będą nawiedzać ich każdego dnia niczym duchy.

– Ale będziesz odwiedzać Emily? – zapytała cichym, łamiącym się od emocji głosem.

Ciało Emily zostało skremowane, a jej prochy spoczywały na miejscowym cmentarzu.

– No pewnie! A ty możesz przyjeżdżać tutaj do mnie, kiedy tylko najdzie cię ochota. W ten sposób będziemy mogli wypróbować każdego z obu światów. Zobaczymy, czy naprawdę pasuje nam sielskie życie na wsi, zanim kompletnie rzucimy wszystko, co mamy tutaj w mieście.

Juliette nie wydawała się do końca przekonana. Była zdecydowana w dziewięćdziesięciu procentach, jednak nadal pozostawało w niej trochę niepewności.

– Za wiele rzeczy przypomina nam tutaj o tym, jak mogłoby być – powiedział Danny. – Jestem pewien, że żałoba stanie się znośniejsza. A wspomnienia nadal pozostaną, o tu. – Wskazał palcem na głowę, a potem na serce.

Juliette przełknęła gulę w gardle i niemo pokiwała, podejmując ostateczną decyzję.

– Myślę, że faktycznie powinniśmy tak zrobić.

Danny przysunął się do niej i objął jej ramię, przytulając ją mocno do siebie.

– Jeśli nam się nie spodoba, możemy zawsze wrócić do Londynu, ale do jakiejś innej dzielnicy.

– Myślisz, że nam się nie spodoba?

Przerwał na chwilę, żeby pomyśleć.

– Mało prawdopodobne. A co ty myślisz?

Zastanowiła się przez moment.

– Zgadzam się z tobą.

– W takim razie zróbmy to. Pewnie i tak nie przeprowadzimy się przed nadejściem wiosny. To co, umowa stoi?

Spojrzała na niego. Pochylił się, by lekko ją pocałować.

– Stoi – odpowiedziała.

Siedzieli w milczeniu, patrząc, jak świat wokół nich biegnie do przodu w pośpiechu.

Juliette cieszyła się, że wreszcie podjęli decyzję. Mieli teraz coś, na czym mogli się skupić. Święta były bardzo smutnym czasem, a ból wdzierał się w nich coraz bardziej z każdym kolejnym grudniowym dniem. Teraz jednak nowy rok dawał szansę na optymistyczny początek, pełny planów na przyszłość. To nie tak, że chcieli odsunąć się od Emily. Robili to, by pomóc sobie uleczyć ból i cierpienie. By pozwolić sobie zbudować nowe wspomnienia.

To właściwa decyzja – Juliette była tego pewna.

Rozdział 2

Nic nie było w stanie przygotować Juliette na uczucia, które zwaliły się na nią jak lawina, kiedy podjechali pod nowy dom. Z jednej strony, ogarnęło ją poczucie nagłego przytłoczenia, a z drugiej, nie mogła sobie nawet wyobrazić bardziej malowniczego miejsca. Mimo to, kiedy tylko przejechali przez bramę wjazdową, miała wrażenie, że to, co pozostawiła za sobą, by się tu przeprowadzić, dosłownie uderzyło ją pięścią w splot słoneczny, odbierając dech.

Przez ostatnie kilka miesięcy oglądali różne nieruchomości na całym obszarze Midlands, żeby zorientować się, na co w ogóle ich stać. W końcu wynajęli małe mieszkanko dla Danny’ego w Londynie i znaleźli na wsi domek, który im się spodobał. Zanim domknęli wszystkie sprawy związane z kupnem, kończył się czerwiec. To była duża zmiana i chcieli dobrze się do niej przygotować, ale teraz wreszcie byli na miejscu.

– Gotowa na nową przygodę? – Danny przysunął się, by uścisnąć jej dłoń, widząc, jak z trudem przełyka łzy.

– Mhm.

Tylko tyle zdołała wydusić.

Abbey Cottage był domkiem leżącym na granicy Staffordshire Moorlands i Stoke-on-Trent. Wystarczyło pięć minut spacerem, by dotrzeć do wioski o nazwie Mapleton, gdzie znajdowały się wszelkie potrzebne sklepy stojące wzdłuż głównej ulicy o szeregowej zabudowie.

Ich domek znajdował się niemal na szczycie wzgórza. Przyciągnął ich uwagę ze względu na scenerię. Z kuchni widać było faliste wzniesienia i pola, a w oddali biegały konie. Powiedziano im, że droga, przy której stał dom, była cicha i rzadko uczęszczana, a jej spokój jedynie z rzadka mąciły jakieś traktory i samochody. Znajdowali się poza utartymi szlakami, wystarczająco odosobnieni od zgiełku, ale jednocześnie na tyle blisko cywilizacji, że czuli się na wpół wiejsko. Chociaż mieli nadzieję, że spodoba im się życie na wsi, to znaleźli kompromis, którego oboje potrzebowali, przyzwyczajeni do mieszkania w stolicy przez większość swojego życia.

Śmierć Emily, która dotknęła ich w zeszłym roku, odbiła się na nich obojgu. Na szczęście Juliette, która była księgową, mogła pracować zdalnie z dowolnego miejsca. Inaczej było w przypadku Danny’ego. On był rozchwytywanym w stolicy architektem. Mieli nadzieję, że i tutaj znajdzie się coś dla niego, ale nie chcieli, żeby to ich powstrzymywało. Danny miał więc spędzać pięć dni w pracy w Londynie i przyjeżdżać do domu na weekendy. Taki dojazd pociągiem zajmował półtorej godziny.

– I co, ciągle jesteś zachwycona? – spytał Danny, jeszcze zanim wysiadł z samochodu.

– O, tak – przyznała Juliette.

Nieruchomość wymagała trochę pracy, ale można było w niej zamieszkać, a potem zacząć robić potrzebne przeróbki. Poprzednia właścicielka przeniosła się do domu spokojnej starości siedem lat temu, a dom – mimo że doglądany od czasu do czasu przez jej dwóch synów – od tamtej pory stał niezamieszkany. Kiedy jednak właścicielka zmarła, jej synowie wyremontowali większość domu własnymi rękami. Część tych przeróbek wyszła świetnie, ale niektóre nie do końca przypadły do gustu nowym mieszkańcom. Mogli jednak spokojnie z nimi żyć do czasu, kiedy będzie ich stać na większe zmiany.

Juliette wysiadła z samochodu i rozprostowała się, wyciągając ręce wysoko do góry, bo czuła, że po długiej podróży trochę zesztywniała. Jadąca za nimi ciężarówka firmy przeprowadzkowej miała dotrzeć za kilka minut, jako że musiała zatrzymać się na stacji benzynowej, więc kiedy Juliette rozejrzała się wokół siebie, dookoła panowała cisza i spokój.

Zamknęła oczy i wsłuchała się w świergot ptaków. Nie słyszała niczego innego. Wydało jej się to paradoksalnie równie denerwujące, jak i uspokajające. Podejrzewała, że chwilę jej zajmie, zanim przyzwyczai się do braku kojącego szumu samochodów, który zawsze pozwalał jej zasnąć. Głosy dobiegające z ulicy, odzywające się klaksony. Dźwięki toczącego się życia.

W odległości kilkuset metrów znajdowały się jedynie dwa domy: ich oraz ten należący do najbliższych sąsiadów. Kamienny budynek z podwójną fasadą był odsunięty od drogi i leżał dość daleko z tyłu. Z przodu ogrodu rósł duży żywopłot, który oddzielał ich od ulicy. Brukowany podjazd prowadził do kilku przybudówek i podwójnego garażu, mieszczącego się z boku nieruchomości. Z tyłu znajdowały się trzyakrowy ogród, a za nim były pola.

Do Juliette wciąż nie docierało, że można po wyjściu z domu znaleźć się wśród takich połaci rozpościerającej się wokół zieleni. Na tyłach starego domu w Londynie zamiast trawnika mieli ułożone na całej powierzchni deski ogrodowe, aby zminimalizować ilość pracy, jaką musieliby włożyć w utrzymanie tej przestrzeni. Zdała sobie jednak sprawę, że jeśli tutaj nie zatrudnią ogrodnika, będą musieli poświęcać całe dnie, żeby zadbać o ogród. Zanotowała w pamięci, że musi poszukać w okolicy kogoś, kogo mogłaby wynająć.

Danny chwycił ją za rękę i weszli do środka przez drewniane drzwi, które wymagały pchnięcia ramieniem, by je otworzyć. Wzięła głęboki oddech, wąchając powietrze. Nic nie wskazywało na to, że posiadłość stała pusta przez tak długi czas. Pachniało świeżą farbą, bo ściany zostały pomalowane na nowo po tym, jak podczas inspekcji budowlanej wykryto w nich azbest. Zanim bank przyznał im kredyt hipoteczny na ten dom, wszystko musiało zostać rozebrane i odnowione – na szczęście na koszt sprzedającego. Niewielka warstwa wszędobylskiego kurzu wskazywała, że zbierał się on tylko przez kilka dni. Ktoś więc niedawno tu był i posprzątał dom przed ich przyjazdem, co było niezwykle miłe, choć zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co przyjechali z Londynu i nigdy nawet nie rozmawiali z sąsiadami.

Przeszła kilka kroków do kuchni – dużego, słonecznego pomieszczenia na tyłach domu, z którego rozpościerał się widok na ogród i pola. Stały tam kremowe meble z fazowanymi panelami, duża lodówko-zamrażarka i masywna kuchenka angielska w pasujących do wnętrza odcieniach czerwieni. Wyspa kuchenna, przy której mogły siedzieć cztery osoby, nadal pozostawiała w pomieszczeniu sporo miejsca na duży sosnowy stół ustawiony tak, by przed siedzącymi rozpościerał się widok na ogród.

Serce Juliette podeszło jej do gardła, gdy pomyślała o swojej córce. Emily na pewno by się tu spodobało. Wspomnienia będą towarzyszyć jej bez względu na miejsce, ale czy myśl o tym, że nigdy nie zobaczy córki biegającej z pokoju do pokoju, nie okaże się jeszcze bardziej bolesna? Nie miała pojęcia, ale chciała wierzyć, że podjęli słuszną decyzję. Ten dom mógł stać się dla nich doskonałym początkiem, mimo że ona miała trzydzieści pięć lat, a Danny skończył czterdzieści dwa lata. Wciąż jednak mieli czas, by spróbować ponownie powiększyć rodzinę.

Na górze, w sypialni znajdującej się na tyłach domu, zatrzymała się przy oknie. Stanowiłaby idealne miejsce na pokój dziecięcy, gdyby zostali obdarzeni kolejnym dzieckiem. Słońce wpadające do środka sprawiało, że było tu jasno i przytulnie.

Usłyszała za sobą jakiś ruch, a kiedy się odwróciła, zobaczyła, jak Danny zagląda do środka przez uchylone drzwi.

– Ciężarówka z rzeczami przyjechała. Poszukajmy pudełka z herbatą. Oddałbym teraz życie za herbatę.

– Jak zawsze – zażartowała, po czym zeszła za nim na dół i wyszła na zewnątrz.

– Dzień dobry! – rozległo się czyjeś wołanie.

Kiedy się odwrócili, ich oczom ukazał się mężczyzna stojący w ogrodzie po prawej stronie od ich domu. Na oko mógł mieć około czterdziestu kilku lat.

– Dzień dobry nowym sąsiadom. Jestem Richard.

– Dzień dobry. Mam na imię Danny, a to moja żona Juliette. Miło poznać.

– I nawzajem. Nie będę teraz przeszkadzał. Jestem pewien, że macie sporo na głowie.

– Tak, mamy zamiar… O, poszedł sobie.

Juliette wzruszyła ramionami.

– Może jest introwertykiem.

– Znając nasze szczęście, jest przewodniczącym straży sąsiedzkiej.

– Mam szczerą nadzieję, że nie.

– No cóż, przynajmniej ktoś będzie miał cię na oku, kiedy w tygodniu będę w pracy.

Juliette dała mu udawanego kuksańca.

– Dziękuję, zupełnie nieźle radzę sobie sama.

Kiedy pracownicy firmy przeprowadzkowej pojawili się, niosąc w ich stronę niezliczone pudła, Juliette wzięła głęboki oddech. Nowy początek zapowiadał się świetnie. Nie mogli znaleźć się w lepszym miejscu niż to, prawda?

Rozdział 3

Spoglądając zza zasłon, Sarah dostrzegła wychodzącego z sąsiedniego domu mężczyznę i podążającą za nim kobietę. Dziwnie było widzieć ludzi na tej posesji. Przez ostatnie dwa lata, odkąd tu mieszkała, dom stał pusty. Richard powiedział jej, że poprzednia właścicielka, starsza kobieta, zmarła kilka lat temu, a jej rodzina odziedziczyła cały majątek. Często z nimi rozmawiał, gdy przyjeżdżali na szybki rekonesans. Wiedział, że mają wielkie plany odnowienia posesji, ale niewiele z tego wynikało. Aż tu nagle pojawiła się tablica z napisem „Na sprzedaż”, zaskakując ich oboje.

Stała i patrzyła przez dłuższą chwilę, obserwując, jak nowi sąsiedzi wchodzą i wychodzą z domu. Wyglądali na ludzi w wieku około trzydziestu, czterdziestu lat. Nie dostrzegła żadnych dzieci – chyba że znajdowały się w środku – i była z tego powodu bardzo zadowolona. Nie była pewna, jak by sobie poradziła, gdyby musiała zmagać się z mieszkającymi po sąsiedzku wyrostkami. A życie z Richardem w takich warunkach też byłoby koszmarem.

– Co robisz?

Richard podszedł do niej nagle od tyłu, przez co aż podskoczyła.

– Patrzę, co się dzieje u sąsiadów.

Richard stanął obok niej, wcale nie przejmując się tym, że go zauważą. Sarah była od niego niższa o dobre kilkanaście centymetrów, więc gdy nad nią zawisł, poczuła się przytłoczona. Czekała, aż zacznie sypać uszczypliwymi komentarzami, ale ją zaskoczył.

– Wyglądają przyzwoicie. Mam nadzieję, że będą trzymać się z daleka.

– Jestem pewna, że…

– Nawet o tym nie myśl.

Odwrócił głowę i wlepił w nią wzrok, czekając, czy zareaguje. Ona jednak po prostu się wycofała i zeszła na dół. Nie miała nastroju na kłótnie.

– Czas na drugie śniadanie – powiedziała. – Zrobię kanapki. Z szynką i serem będą w porządku?

Pokiwał głową.

– Przynieś je do ogrodu. Możemy posiedzieć na zewnątrz przez piętnaście minut.

Sarah szybko pobiegła, by wszystko przygotować. A więc o to mu chodziło. Sąsiednia posiadłość znajdowała się trochę wyżej na wzgórzu, więc roztaczał się z niej widok na ich ogród. To śniadanie na zewnątrz miało więc być jedynie pokazem dla nowych sąsiadów.

W kuchni ukroiła grube kromki świeżego, ciemnego chleba, kupionego w wiosce tego ranka, i posmarowała je masłem. Następnie uważnie ułożyła ser, pilnując, aby nie zwisał po bokach chleba. Na nim położyła szynkę i udekorowała całość odrobiną sosu. Chleb był pokrojony ukośnie, więc gdy Sarah starannie ułożyła kanapki na talerzu, powstał z nich estetyczny stosik. Richard lubił, gdy nawet najprostsze rzeczy były porządnie zrobione.

Zrobiła mocną, czarną herbatę z dwiema kostkami cukru dla Richarda i kawę dla siebie. Położyła wszystko na tacy i wyniosła na taras przez szerokie, przeszklone drzwi balkonowe. Słońce prażyło, a ona przystanęła na chwilę, by rozkoszować się jego ciepłem na skórze.

– Chodź już. – Richard pstryknął palcami, siadając na krześle. – Umieram z głodu.

Postawiła tacę, rozłożyła jej zawartość na stole i usiadła naprzeciwko niego. Różnica wieku między nimi wynosiła dwadzieścia pięć lat, a mimo to pod pewnymi względami Richard wydawał się znacznie młodszy. Jego włosy były ciemne i gęste, a kiedy się uśmiechał, jego oczy błyszczały pod opadającymi powiekami. Często nosił małą bródkę, którą starannie przycinał, jednak teraz był gładko ogolony.

Jednak to właśnie te oczy ją przyciągały. Przypominały ciemne szafiry, ale kiedy stawał się zły i najbardziej niebezpieczny, ciemniały niczym węgiel.

– Rozmawiałeś już z nimi? – zapytała Sarah, ciekawa, kto zamieszka koło nich.

– Przywitałem się. Możemy później pobawić się w przyjaznych sąsiadów. – Richard wziął kanapkę. – Musimy bardzo uważać, co im mówimy. Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Oczywiście.

Słyszała za sobą głosy, ale nie odwróciła wzroku w tamtą stronę.

Przez chwilę jedli w milczeniu, kiedy nagle Richard podniósł rękę.

– Ktoś do nas macha – powiedział. – Odwróć się i też pomachaj.

Sarah wykonała polecenie. Para stała koło siebie, po czym ponownie się rozdzieliła. To było tylko krótkie powitanie, ale wydało jej się przyjazne. Byłoby cudownie mieć po sąsiedzku kogoś, z kim można porozmawiać, nawet jeśli Richard nigdy nie pozwoli, by się do nich zbliżyła i zaprzyjaźniła.

– Wydają się mili – stwierdziła, odwracając się do niego. – Raczej będą pilnować własnego nosa.

– Widzą za dużo – mruknął. – Chyba trzeba pozwolić żywopłotowi urosnąć wyżej.

– Mamy tu dość prywatności, nie sądzisz? – Sarah nie mogła znieść myśli, że będą tu jeszcze bardziej zasłonięci.

– Wiesz, co sądzę? Że powinnaś posprzątać ten bałagan. – Richard wstał, odsuwając krzesło. – I wróć już do środka. Wystarczy, że cię zobaczyli.

Sarah ułożyła na tacy brudne naczynia i zaniosła je do domu. Kuchnia była urządzona w rustykalnym stylu i nie miała zmywarki, głównie dlatego, że została umeblowana jakieś dwadzieścia lat temu. Szybko wszystko opłukała, wysuszyła i odłożyła na miejsce.

Spojrzała na zegarek: pierwsza trzydzieści pięć. Miała przed sobą całe popołudnie. Ile by dała, żeby móc usiąść w ogrodzie i poczytać książkę. Ale teraz nie mogła tego zrobić, bo obok byli ludzie.

Sarah zastanawiała się, jak bardzo zmieni to ich życie. Richard miał rację, musieli zachować ostrożność. Dla niej mogła to być jednak szansa na zmianę sytuacji – powoli, ale systematycznie. Na razie zamierzała cierpliwie poczekać z nadzieją, że uda jej się poznać ich lepiej. I zdobyć ich zaufanie.

Z westchnieniem skierowała się na górę, by skorzystać z tej odrobiny wolnego czasu, który jej pozostał tego popołudnia.

Rozdział 4

Juliette postanowiła zrobić sobie chwilową przerwę od trwającego cały weekend żmudnego rozpakowywania pudeł, więc późnym wieczorem w niedzielę zawiozła Danny’ego na stację kolejową w Stoke-on-Trent. Z ciężkim sercem patrzyła, jak odjeżdża. Pozostało jej tylko wypakowywać najmniejsze pudła i ułożyć wszystko na swoim miejscu. Mogła to robić sama, wieczorami, po skończeniu pracy. Stwierdziła, że przynajmniej to zajmie jej czas i nie pozwoli na zbytnie błądzenie myślami.

To był dobry poniedziałek. Trzech potencjalnych klientów wysłało do niej maile, a wszyscy dostali się do niej z polecenia. Wspaniale było po dwóch latach otrzymywać dobre referencje i widzieć, jak ludzie rekomendują innym jej usługi. Teraz miała piętnastu klientów i postanowiła, że przyjmie jeszcze kolejnych dwóch lub trzech, ale nie więcej. Nie chciała się zaharować i pracować zbyt długo każdego dnia. Klienci szanowali jej czas, a zarobki były regularne i zapewniały przyzwoity poziom dochodów, dzięki czemu mogła dokładać się do spłaty kredytu hipotecznego przynajmniej do czasu, aż ponownie zajdzie w ciążę. To, że miała zadowolonych klientów, sprawiało jej dużą satysfakcję, a prowadzenie firmy dało jej cel w życiu i naprawdę działało dobrze na jej psychikę.

Już zdążyła stęsknić się za Dannym, choć wcześniej, kiedy mieszkali w Londynie, i tak często wracał do domu późnym wieczorem. Poznali się, gdy miała osiemnaście lat. On kończył już studia, zdawał ostatnie egzaminy, podczas gdy ona dopiero zaczynała swoje. Oboje siedzieli któregoś dnia w barze należącym do związku studenckiego, a Juliette zauważyła, że Danny patrzy w jej stronę. Uśmiechnął się, ona odwzajemniła uśmiech i przez kilka minut wymieniali się spojrzeniami, grając w „uśmiechnij się, ale nie okazuj zbytniego zainteresowania”. W końcu ona i dwie dziewczyny, z którymi przyszła, dopiły drinki i udały się do następnego pubu.

Danny zaczepił ją, gdy przechodziła obok.

– Chyba sobie nie idziesz? – zapytał, wyglądając na zawiedzionego. – Nie zdążyłem nawet poderwać cię na żaden z oklepanych sloganów.

– Idziemy do The George – oznajmiła dobitnie jej przyjaciółka Nicola. – Chodź, Juliette.

Zostawiła go więc, ale wiedziała, że pójdzie za nimi. Rzeczywiście, po tym, jak pozwolił dziewczynie czekać dobre trzydzieści minut, pojawił się w rzeczonym pubie ze swoimi znajomymi. Stanęli przy barze, a on odszukał jej wzrokiem i zrobił gest dłonią w kierunku ust, jakby chciał zapytać: „Chcesz się napić?”. Skinęła głową i uniosła swoją butelkę, żeby mógł zobaczyć, co pije.

Dołączył do niej i przesunęli się na skraj sali. W tle grała jakaś muzyka, ale nie było jej słychać wśród śmiechu i rozmów. Jej ulubionym pubem poza kampusem uniwersyteckim był właśnie The George. Gdyby to od niej zależało, spędziłaby tam całą noc. Zdecydowanie wolała to od włóczenia się od pubu do pubu. I tak zawsze tu trafiali, więc po co męczyć sobie nogi ciągłym łażeniem?

– Widziałem cię już wcześniej – powiedział Danny.

Juliette uniosła pytająco brwi.

– Jesteś stalkerem? – zażartowała.

– Bardzo śmieszne. Minęliśmy się podczas zajęć. Po ekonomii widziałem, jak przechodziłaś z jednych wykładów na drugie. Robię magisterkę z architektury, jestem na ostatnim roku. A ty?

– Sztuka i projektowanie w mediach. Pierwszy rok.

– Podoba ci się?

– Muszę dużo zakuwać, ale tak, podoba mi się. A tobie?

– To był dobry czas, ale już nie mogę się doczekać, aż skończę. Wiesz już, co chcesz robić po studiach?

– Chciałabym zająć się projektowaniem stron internetowych, marketingiem i tego typu rzeczami.

Znaleźli wspólny temat, więc rozmawiali ze sobą przez resztę wieczoru, a potem wyszli razem. Spotkali się potem następnego dnia i odtąd już niezmiennie byli razem. Oczywiście, mieli swoje wzloty i upadki, ale stanowili zgrany duet.

Zanim stracili Emily, ich życie było dobre. Mieli stałe dochody. Juliette lubiła swoją pracę, a po śmierci dziewczynki na jakiś czas stała się ona zarówno obowiązkiem, jak i czymś pozwalającym odwrócić uwagę od bolesnych myśli. Rzeczą, na której można się skupić, żeby choć na chwilę zapomnieć. Wcześniej praca ją ożywiała. Teraz jednak sprawiała, że Juliette jeszcze bardziej pragnęła powrotu dawnego życia. Nie mogła pogodzić się z tym, że ludzie chodzili wokół niej na palcach z powodu tego, co się wydarzyło. Emily nie żyła i już nie wróci, w przeciwieństwie do dzieci jej przyjaciół, wracających do zdrowia po chorobie.

Żałoba wciąż ją prześladowała, głównie w nocy, ale pełne ciszy dni często też przeciągały się w nieskończoność. Zdarzało się, że usłyszała piosenkę, a wtedy przypominała sobie Emily, biegającą w górę i w dół po schodach, wymyślającą dziecinne układy taneczne, które zawsze bawiły Juliette. Teraz cieszyła się, że przynajmniej mieszka gdzieś indziej.

Rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek i uznała, że to pewnie zamówienie z Amazona, które złożyła poprzedniego wieczora. Wyjrzała przez okno salonu i zobaczyła furgonetkę zaparkowaną na końcu podjazdu. Wyszła na spotkanie z dostawcą.

– Dzień dobry – przywitał się mężczyzna koło trzydziestki, ubrany w dżinsowe bermudy, czarny T-shirt i awiatorki. – Miło widzieć kogoś na tych starych śmieciach. Dostarczam w tym rejonie przesyłki od dobrych kilku lat i przez cały ten czas było tu pusto.

– Wprowadziliśmy się w ostatni weekend.

– Wyczuwam akcent, który nie jest lokalny. – Przekrzywił głowę, wręczając jej małą paczkę.

– Jesteśmy z Londynu, ale przeprowadziliśmy się tutaj na stałe. To nie jest jedynie nasz wakacyjny dom.

Nie wiedziała, dlaczego poczuła potrzebę tłumaczenia się. Jego zachowanie nie było wrogie. Uśmiechnęła się. Ulżyło jej, kiedy odpowiedział jej tym samym.

– No cóż, dajcie znać, kiedy wybierzecie jakieś bezpieczne miejsce, w którym będę mógł zostawiać przesyłki pod waszą nieobecność.

– Dzięki, będę o tym pamiętać.

Gdy odwróciła się, aby wrócić do domu, zauważyła Richarda stojącego w swoim ogrodzie i pomachała mu.

Odmachał.

– Kolejny piękny dzień! – zawołał.

– Naprawdę śliczny – odpowiedziała Juliette.

Westchnęła z ulgą, gdy wrócił do swojej pracy, wdzięczna losowi, że nie okazał się typem wścibskiego sąsiada, o jakim wcześniej żartowali z Dannym.

Rozdział 5

2015

– Nie mogę uwierzyć, że przyjechaliśmy tak daleko po jakiś obraz – powiedziałam. – W ogóle to o co chodzi z tym gościem? I skąd masz na to pieniądze?

– To prezent dla naszych rodziców. Składkowy. Wszyscy się dorzucili. Rodzice zawsze marzyli o czymś takim, a jak by nie patrzeć, niewielu parom udaje się dotrwać do dwudziestej piątej rocznicy ślubu i nie zabić się nawzajem.

Martin, mój przyjaciel, uśmiechnął się do mnie. Dużo palił, więc jego oddech cuchnął gorzej niż ziemniaczane obierki. Przynajmniej mogłam jakoś zająć sobie to popołudnie.

Martin i ja pracowaliśmy w lokalnej fabryce ciastek. To była beznadziejna praca, za marne grosze i w okropnych warunkach. Oboje jej nienawidziliśmy. Dzisiaj mieliśmy nocną zmianę, więc zaproponowałam Martinowi, że pojadę z nim z Derby do Mapleton, żeby dotrzymać mu towarzystwa.

Nie było między nami nic romantycznego – po prostu stanowiliśmy parę naprawdę dobrych przyjaciół. Zresztą, Martin spotykał się z Mandy Pilkington, a ja uwielbiałam ją drażnić. Nie znosiła tego, że chciał spędzać ze mną czas; była tak zazdrosna, że aż chciało mi się śmiać. Kiedy więc usłyszałam, że nie chce jechać oglądać „głupich bohomazów”, skorzystałam z okazji, żeby się wyrwać. Moje życie było tak nudne, że szkoda gadać.

Pojechaliśmy tam mini morrisem Martina – małym, kompaktowym i… rozpadającym się. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że udało nam się dojechać w tę i z powrotem. To nie był samochód, tylko śmiertelna pułapka na kółkach. Niemniej, stanowił dumę i radość Martina. Uwielbiał wszystko, co retro, a to mini było zdecydowanie starsze od nas.

Powietrze w aucie było cieplejsze niż na zewnątrz. Opuściłam szybę i wyciągnęłam rękę, machając nią na wietrze.

– Więc kim on właściwie jest, ten artysta?

Specjalnie podkreśliłam słowo artysta, żeby zademonstrować swoje wątpliwości.

Nie wierzyłam, że jego sztuka okaże się dobra.

– Nazywa się Richard Sykes-Morgan. Wątpię, żebyś o nim słyszała.

– Brzmi jak jakiś chałturnik.

– Jest naprawdę niezły. Przeszukałem cały internet w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby namalować coś na zamówienie. Znalazłem opinie na temat Richarda i zacząłem oglądać jego dzieła, a kiedy trafiłem na jeden konkretny obraz, z miejsca wiedziałem, że moja mama dosłownie się w nim zakocha.

– Co przedstawia?

– Poczekaj tylko, sama zobaczysz.

Jakieś dwadzieścia minut później, kiedy wjechaliśmy niemal na szczyt wzgórza, skręciliśmy w bramę i zatrzymaliśmy się przed wiejskim domem z kamienia, otoczonym dużym ogrodem, za którym rozpościerał się las. Pomyślałam, że ten dom musiał zostać zbudowany dobre lata temu.

– Wow – gwizdnął Martin. – To się nazywa posiadłość.

– Rzeczywiście. Facet musi dobrze zarabiać na tych obrazach.

Kiedy wysiedliśmy z samochodu, pojawił się idący w naszą stronę mężczyzna. Rozciągnęłam plecy po długim siedzeniu w ciasnym miejscu, a następnie podniosłam rękę do oczu, aby osłonić je przed słońcem.

– Cześć, jestem Richard. – Wyciągnął rękę do Martina, a potem do mnie. – No dobrze, to chodźmy, pokażę wam, co mam na sprzedaż.

Pozwoliłam mężczyznom iść nieco przede mną, by móc przyjrzeć się sylwetce Richarda. Był zbudowany jak zawodnik rugby i wydawało mi się, że jest ledwo po trzydziestce. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.

Nie był dużo wyższy ode mnie, a jego twarz wydała mi się wyjątkowo przystojna. Miał błyszczące oczy i zawadiacki uśmiech, dzięki któremu wyglądał młodziej niż w rzeczywistości. Później dowiedziałam się, że miał prawie czterdzieści lat. Ja miałam dwadzieścia. Nie miałam wtedy też pojęcia o jego wcześniejszych związkach. No cóż, nie chce się tego wiedzieć, prawda? Po prostu przyjmuje się za dobrą monetę wszystko, co mówi ta druga osoba.

Zaprowadził nas do studia. Okazało się prawie tak duże jak hala fabryczna, w której pracowałam. Skinął na nas, byśmy podeszli do obrazu przykrytego białą tkaniną, po czym odsłonił go z okrzykiem „ta-da”. Zachichotałam.

– Co myślicie?

Jego oczy były szeroko otwarte, jak u dziecka oczekującego na akceptację rodzica. Muszę przyznać, że wstrzymałam oddech na widok dzieła, które ukazało się moim oczom. Był to obraz młodej dziewczyny stojącej na wystających z morza skałach. Nastoletni chłopak pokazywał jej rozgwiazdę. Malunek był prosty, ale pełen emocji płynących z mimiki młodych ludzi, patrzących na siebie z zachwytem w oczach. Musiałam przyznać, że to dzieło idealnie nadawało się na prezent z okazji rocznicy ślubu.

– Jest niesamowity. – Oczy Martina były tak samo szeroko otwarte jak oczy Richarda. – Mama będzie zachwycona.

Sięgnął do kieszeni po zwitek banknotów i przeliczył je na stole roboczym. Richard patrzył w tym czasie na mnie, a ja zarumieniłam się pod jego wzrokiem. Uśmiechnęłam się nieśmiało, on odwzajemnił uśmiech.

Gdy Martin doszedł do pięciuset funtów, ledwo mogłam ukryć swoje zdumienie. Nie miałam pojęcia, że obrazy mogą tyle kosztować. Mieszkałam w domu socjalnym na biednym osiedlu. Mój ojciec odszedł, gdy byłam mała, więc ja i moja siostra zostałyśmy tylko z mamą. Pięćset funtów było dla mnie naprawdę ogromną sumą.

– To wystarczy – powiedział Richard, wciąż patrząc w moją stronę.

– Umawialiśmy się przez telefon na pięćset pięćdziesiąt.

– Tyle będzie okej.

Martin rozpromienił się i wręczył mu pieniądze.

– Dziękuję bardzo.

– Nie zapomniałeś o czymś? – zapytałam z założonymi rękami, zdumiona bezmyślnością Martina.

Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, czekając, aż ich oświecę.

– To nigdy nie zmieści się do twojego mini.

– Jasne, że się zmieści – powiedział Martin, chociaż miał dość niepewną minę.

– Jeśli nie, dostarczę obraz – powiedział Richard. – To w końcu prezent na specjalną okazję. Naprawdę nie ma problemu. Oto moje dane kontaktowe.

Podał mi wizytówkę, a ja na nią spojrzałam.

Richard Sykes-Morgan. Artysta.

Ponownie poczułam na sobie jego wzrok i podniosłam głowę. W tym momencie już byłam pewna, że zaprosi mnie na randkę. Czułam między nami jakieś połączenie, którego nie potrafiłam wytłumaczyć.

Zgodnie z moimi przewidywaniami mini morris nie był pojazdem, którym Martin powinien był przyjechać po obraz. Zresztą i tak nie znał nikogo, kto mógłby go odebrać albo pożyczyć mu vana. Pożegnaliśmy się więc i odjechaliśmy z pieniędzmi. Richard odmówił wzięcia ich od Martina, dopóki obraz nie trafi w jego ręce.

– Miły gość – powiedział Martin, gdy jechaliśmy z powrotem po polnej drodze.

– Hmm.

– Nie mógł oderwać od ciebie wzroku. Szkoda, że mieszka tak daleko. Ma całkiem miły domek, nie sądzisz?

Uszczypnęłam go, a on mrugnął do mnie. Zaśmiałam się i nic nie powiedziałam. Jednak dokładnie to właśnie sobie myślałam. Ja, żyjąca w takiej posiadłości – to by było coś.

– Ale co ja bym robiła na takim odludziu?

– Jestem pewien, że jakoś byś sobie poradziła.

Żartobliwie trąciłam go w ramię. Ale przez całą drogę powrotną do Derby myślałam tylko o Richardzie, jego uśmiechu, oczach i sylwetce rugbisty. I kombinowałam, jak wprowadzić w życie plan zamieszkania z nim po tym, kiedy dostarczy obraz.

Rozdział 6

Historia miejscowości Mapleton sięgała 1843 roku. Obecnie wzdłuż wąskiej głównej ulicy leżały wszelkiego rodzaju sklepy: rodzinny supermarket z pocztą, kwiaciarnia, fryzjer, mała kawiarnia, dalej rzeźnik i delikatesy, włoska restauracja, budka z frytkami i knajpka z daniami na wynos.

Kawałek dalej znajdował się jedyny pub, położony w tyle, za stawem i połacią trawnika, gdzie droga rozszerzała się na zakręcie, tworząc niemal kwadratowy plac. W okolicy stały też kościół i ratusz, dom kultury i szkoła; wszystkie w osobnych budynkach. Na głównej ulicy panował spory ruch.

Wszystko tutaj było dalekie od tego, do czego Juliette się przyzwyczaiła, ale tak naprawdę po prostu na swój sposób inne. Przemierzyła wieś już dwukrotnie w tę i z powrotem, poznając jej mieszkańców i chłonąc atmosferę miejsca.

Wychodząc od rzeźnika, zauważyła przechodzącą obok kobietę.

– Sarah? – zapytała, uśmiechając się, kiedy tamta się odwróciła.

Nie była pewna, ale wydało jej się, że w pierwszej chwili dostrzegła panikę na twarzy kobiety, zanim pojawił się na niej uśmiech.

– Cześć, jestem Juliette. Właśnie się wprowadziłam do domu obok.

Sarah była wysoką i szczupłą kobietą, niemal wychudzoną. Juliette uznała, że musi być jedną z tych kobiet, które mogą zjeść wszystko w każdej ilości i ujdzie im to na sucho. Miała sylwetkę pływaczki. A może siatkarki. Każda drużyna z pewnością chciałaby mieć taką zawodniczkę, która mogła po prostu wyciągnąć w górę ręce i z łatwością zdobyć punkt.

Jej długie blond włosy były rozpuszczone. Wyglądały dobrze, chociaż końcówki wymagały przycięcia. Wystające kości policzkowe, kontrastujące z zapadniętymi policzkami, dodawały jej niezwykłej urody. Miała na sobie powłóczystą, jasnoniebieską sukienkę i sandały. Zakupy spakowała do torby w kratę.

– Ach, no tak. Cześć. Jak się masz? – zapytała Sarah.

– W porządku, dziękuję. Trochę mi smutno, kiedy mój mąż wyjeżdża pracować do Londynu. Na szczęście to nie potrwa długo. Przynajmniej widuję go w weekendy.

– Macie to, co najlepsze z obu światów – odpowiedziała Sarah. – Byłam w Londynie dwa razy. Wariatkowo.

– No właśnie. Jednocześnie za nim tęsknię i nie. Ten ciągły zgiełk miał swoje wady, ale też zalety. – Juliette uśmiechnęła się szeroko. – Właśnie wracam do domu, a ty?

– Ja też.

Szły spokojnym tempem.

– Co w ogóle można tu robić? – zapytała Juliette. – Odbywają się w ciągu dnia jakieś warsztaty, wieczorne zajęcia i tego typu rzeczy?

Sarah pokręciła głową.

– To spokojna miejscowość, ale ma swoje momenty. W domu kultury zawsze coś się dzieje. Możesz tam zajrzeć i zapytać.

– Dzięki, tak zrobię.

– W każdy czwartek w pubie jest organizowany wieczór quizowy.

– Ach, to akurat będzie musiało poczekać, aż Danny przeniesie się na stałe. Nie jestem pewna, czy zebrałabym się na odwagę, żeby się tam wprosić w pojedynkę.

– Co masz na myśli?

– Nie jestem miejscowa. Jak sądzisz, długo potrwa, zanim się tu zaaklimatyzujemy?

– Nie sądzę. Mieszkam tu od dwóch lat i nie czuję się wyobcowana. Chociaż przez Richarda najczęściej trzymam się raczej na uboczu.

– Czy ty i on…?

– Tak – odpowiedziała Sarah. – Ach, jeśli lubisz czytać, to jest tu klub książki. Spotkania odbywają się co dwa tygodnie.

– Uwielbiam! To brzmi jak coś dla mnie. Znasz więcej szczegółów?

– Nie, wybacz. Nie jestem członkinią klubu, ale założę się, że bez problemu znajdziesz więcej informacji. Może spróbuj w kiosku albo u Karen, właścicielki salonu fryzjerskiego. Założenie klubu było jej pomysłem.

– Nie przejmuj się. Zbadam sprawę, kiedy następnym razem wybiorę się do wsi. Kurczę, jak tu pięknie. Tutejsza roślinność jest niewiarygodna.

Juliette spojrzała w górę, czując ciepło słońca, które wyłaniało się zza drzew. Każdy ogród, który mijała, był pełen kolorów i aromatów wiosny. Postanowiła, że musi wreszcie odkryć, co kryje jej własny, i poświęcić mu czas, zająć się pielęgnowaniem czegoś od podstaw. Roześmiała się w duchu: była tu dopiero tydzień, a już zamieniała się w prowincjuszkę pełną gębą. Miała nadzieję, że za kilka tygodni będzie czuła to samo.

– To piękne miejsce – odpowiedziała Sarah. – Bardzo się cieszę, że nie zaglądamy sobie w okna. Ale dobrzy sąsiedzi zawsze się jednak o siebie troszczą.

Po kilku minutach rozmowy zatrzymały się pod swoimi domami. Bramy wejściowe dzielił zaledwie metr żywopłotu oddzielającego też ich ogrody od głównej drogi i biegnącego aż do samego końca posiadłości.

– Jeśli kiedykolwiek będziesz miała ochotę na kawę, wpadnij do nas – powiedziała Juliette. – Szczerze mówiąc, wspaniale było z tobą porozmawiać. Od weekendu z nikim nie rozmawiałam.

– Kiedy wraca Danny?

– Jutro wieczorem. Nie mogę się już doczekać.

Sarah rzuciła szybkie spojrzenie za plecy Juliette.

– Muszę iść.

Powiedziawszy to, pomknęła wzdłuż podjazdu.

– W takim razie do zobaczenia – pożegnała ją Juliette pod nosem, zastanawiając się, skąd taki nagły pośpiech.

Dopiero po chwili zauważyła Richarda czekającego przed drzwiami domu. Sarah wręcz biegła w jego stronę, a kiedy zbliżyła się do mężczyzny, wymienili kilka słów, po czym kobieta skierowała się do domu. Nagle Richard dostrzegł patrzącą w ich kierunku Juliette, a wtedy grymas na jego twarzy zmienił się w uśmiech. Pomachał jej szybko, po czym wszedł do środka.

Zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi, Juliette również skierowała się do siebie. Nie mogła się doczekać, aż włoży szorty i usiądzie na patio pod parasolką. Ach, uroki pracy w domu. Można przenieść biuro na zewnątrz, kiedy tylko dopisuje pogoda.

***

Kiedy Sarah zaczęła wyjmować zakupy z torby, usłyszała za sobą Richarda. Celowo stała plecami do niego.

Na samym początku związku wybierali się z Richardem na całodniowe wycieczki do pobliskich popularnych miejsc jak The Roaches, Buxton Opera House, Matlock, Ilam czy Ashbourne. Pokazał jej też miejsce, gdzie się wychował – farmę o powierzchni dwudziestu akrów, w pobliskim Wink Hill. Choć mieszkał tam z rodzicami i pomagał na gospodarstwie, to nigdy nie chciał w pełni przejąć tych obowiązków na siebie. Jego ojciec zmarł bardzo wcześnie, w wieku czterdziestu siedmiu lat. To wydarzenie stało się dla Richarda impulsem do sprzedania ziemi i przeniesienia się w inne miejsce.

Kiedy Sarah po raz pierwszy odwiedziła posiadłość Richarda, od razu się nią zachwyciła. Był to dwupiętrowy dom z kamienia, z poddaszem i stojącą kawałek dalej mieszkalną przybudówką z oddzielnym wejściem. Położony na tyłach działki o powierzchni sześciu akrów, zaraz pod lasem, znajdował się na tyle daleko od drogi, aby zapewnić mieszkańcom prywatność, ale też blisko wioski wraz ze wszystkimi jej udogodnieniami. Krótka przejażdżka samochodem wystarczała z kolei, by dostać się do pobliskich miast: Buxton lub Leek.

Sarah dobrze pamiętała, jak po raz pierwszy weszła do studia Richarda. Im więcej czasu z nim spędzała, tym lepiej go poznawała.

Któregoś ranka poszła tam w konkretnym celu. Wcale nie chodziło o to, żeby zobaczyć, co robi. Mimo to oprowadził ją i pokazał różne projekty, nad którymi pracował. W pewnej chwili ich dłonie się zetknęły, a oni nie potrzebowali już nic więcej.

Tamtego dnia kochali się po raz pierwszy. Towarzyszyło im poczucie niebezpieczeństwa i ekscytacji, ponieważ w każdej chwili mogli zostać przyłapani, ale ta mieszanka pod wieloma względami dostarczyła im niebiańskich wspomnień. Otulała ich mieszanka zapachu jej i Richarda, przepleciona wonią drewna. Przez otwarte drzwi wpadał delikatny letni wietrzyk. Błękitne niebo w oddali ani jednej chmury w zasięgu wzroku. Pot błyszczał na ich ciałach, gdy poruszali się razem w harmonii, w pośpiechu. Szybcy, spragnieni, dążący do jednego, konkretnego celu.

Drugi raz był znacznie wolniejszy. Tego dnia żadna praca nie została ukończona.

Och, jak wiele zmieniło się od tego czasu. Teraz nie wolno jej było wchodzić do studia, chyba że przynosiła mu coś do picia lub jedzenia, o co prosił z wyprzedzeniem, bo chciał, by Sarah przygotowała to na określoną godzinę. Twierdził, że nie życzy sobie, aby mu przeszkadzano, gdy jest skupiony, ale ona wiedziała, że chodzi o coś więcej.

– Dlaczego z nią byłaś? – zapytał Richard.

– Spotkałam ją w miasteczku. Zagadała mnie na śmierć.

– Wróciłaś z nią?

– Tak.

– O czym rozmawiałyście?

Sarah odwróciła się do niego.

– Chciała wiedzieć, co można tu robić w wolnym czasie. Pytała o kluby, do których można dołączyć i czy są tu organizowane jakieś wydarzenia, tego typu rzeczy.

– I co powiedziałaś? – Pochylił się nad nią, wziął jabłko z miski i z nieukrywaną wściekłością wgryzł się w nie.

Celowość jego gestu nie uszła jej uwadze. Kęs zakazanego owocu. Co za hipokryzja.

– Powiedziałam jej o quizach w pubie, o klubie książki i domu kultury.

– Czy ona nie pracuje?

– Pracuje. Z domu.

Richard wydał głośne, dramatyczne westchnienie.

– Czyli będzie tam siedziała przez cały czas w ciągu tygodnia, a w weekendy będą na miejscu oboje?

– Powiedziała, że od czasu do czasu zamierza wybrać się do Londynu, ale przeważnie tak to będzie wyglądało.

– To bardzo utrudni naszą sytuację.

– Damy sobie radę. Jak to do tej pory.

– To znacznie łatwiejsze, kiedy nieruchomość obok stoi pusta.

– Damy sobie radę.

Sarah nadal rozkładała zakupy, aż do Richarda dotarło, że skończyła temat.

– Będę w studiu. Lunch punktualnie o dwunastej trzydzieści.

Skinęła głową.

– Najpierw przyniosę ci kawę.

– Byłoby wspaniale. Chciałbym ją dostać za pół godziny. Nie za mocną tym razem.

Kiedy wyszedł z pokoju, Sarah odłożyła resztę zakupów i poszła na górę. Dzień był tak piękny, że szkoda byłoby go zmarnować. Pomyślała, że może dzisiaj posiedzi w ogrodzie albo pójdzie na spacer do lasu. To dużo lepsze niż ciągłe siedzenie w domu.