Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aga jest skromną ekspedientką w jednej z popularnych sieciówek z ubraniami. Ma przystojnego narzeczonego, w którym jest zakochana bez pamięci, i dwie przyjaciółki – Monikę i Ankę. Jej życie – poza tymi dodatkowymi pięcioma kilogramami – jest prawie idealne. Prawie, bo nagle narzeczony proponuje przerwę, a przyjaciółka znika. Wtedy Aga poznaje w pubie przystojnego Miłosza, potem wpada na swojego byłego chłopaka, a potem…
No właśnie… Czy faktycznie stara miłość nie rdzewieje?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 121
– Nie zrobisz tego…
Słysząc głęboki męski głos, doktor Lidia Cichońska-Wronka odwróciła się od okna wystawowego apteki. Przymrużyła oczy, chroniąc je przed ostrym słońcem, i ze stoickim spokojem spojrzała na mężczyznę, który właśnie zszedł z motoru.
– Udowodnić ci to? Zrobię – odpowiedziała twardo, przyklejając na witrynę karteczkę z napisem: „LIKWIDACJA”.
– Nie możesz odebrać temu miastu apteki, która jest tu od pół wieku! Najpierw prowadził ją pan Zbyszek, po nim twój Andrzej – mężczyzna nie dawał za wygraną. – I to Andrzej dał jej nowe życie! Ludzie z całego miasta się tu zjeżdżają, chociaż mamy jeszcze dwie inne apteki. Swoją drogą te i tak ledwo zipią, o czym dobrze wiesz. Więc błagam, nie niszcz czegoś, co temu miastu jest potrzebne! Lidka, na litość boską!
Lidia w sekundę posmutniała, a do jej oczu napłynęły łzy. Sam dźwięk imienia jej męża nadal powodował niezwykły ból, choć od tragicznego wypadku minęły już trzy lata.
– Andrzej by jej nie zamknął. To jego spuścizna, spuścizna jego rodziny. Wasza ciężka praca – naciskał mężczyzna.
Kobieta spojrzała na niego wymownie. Zacisnęła pięści. Przygryzła wargi. Widać było, że pchają się jej się na język same nieprzyzwoite słowa. Nie wiedziała, czy wybuchnie płaczem, czy zwyczajnie mu przywali. Od tamtego tragicznego wypadku targały nią sprzeczne emocje. Od śmiechu po łzy…
– Ale Andrzeja tu już nie ma i nie będzie. Jestem ja. A ja postanowiłam zamknąć właśnie tę aptekę i to też czynię. Czy ci się to podoba, czy nie, drogi Janku – odpowiedziała pozornie łagodnym tonem, choć widać było, że w środku aż cała się trzęsie. Miała w sobie dużo złości i żalu, które ciężko było jej ukryć.
Zawsze, kiedy ich drogi się przecinały, pojawiało się między nimi napięcie, którego nie dało się logicznie wytłumaczyć.
Lidia była przepiękną, czterdziestokilkuletnią kobietą, miała gęste ciemne włosy obcięte na chłopaka. Ta męska fryzura dodawała jej pazura. Usta od zawsze malowała nienagannie na czerwono. Dziś miała na sobie letnią kremową sukienkę z guzikami w kształcie muszelek.
Jan Werner dobiegał pięćdziesiątki. Ale dla niego czas stanął w miejscu. Nadal był niezwykle, niemal młodzieńczo przystojny i bardzo tego świadomy. Zazwyczaj elegancko ubrany w markowe ciuchy i pod krawatem, dzisiaj z powodu panującego w Ostródzie od kilku dni piekielnego upału rozpiął koszulę, i to aż o pięć guzików od góry, co inni mogliby uznać za ordynarne, uwydatniając nie tylko opaloną szyję, ale także muskularny siwy tors. Otaczał go zapach ostrych perfum podbity potem.
Jan nigdy nie afiszował się swoim statusem społecznym, jeździł starym motocyklem i nie najnowszym samochodem. Może dlatego, że większość mieszkańców Ostródy zarabiała sezonowo i żyła z niewielkich zarobków, nie chciał więc prowokować ludzi do plotek.
Lidka, wysoka jak na kobietę i zawsze w butach na wysokich obcasach, często spoglądała dzięki temu na ludzi z góry. Jan natomiast był dobre piętnaście centymetrów od niej wyższy, co dawało mu psychologiczną przewagę w walce, która się między nimi toczyła.
– Widzę, że ty nadal nie masz w sobie za grosz wyczucia i taktu – stwierdziła spokojnie, mrużąc jasne oczy, tym razem nie z powodu rażącego słońca.
– Lidka. Na litość boską, od śmierci Andrzeja minęły już lata. Czas, byś wzięła się w garść. Apteka jakoś funkcjonowała do tej pory, nie pozwolę ci jej zamknąć. – Mężczyzna podszedł do witryny i gwałtownym ruchem zerwał przyklejone przed chwilą ogłoszenie.
– Czy ty zdurniałeś do reszty?! Co ty wyprawiasz?! – Próbowała wyszarpać mu kartkę.
– Strajkuję! Masz się wziąć w garść – odpowiedział twardo, zatrzymując jej rękę, którą sięgała po ogłoszenie.
– Łatwo ci mówić. Toczysz wesołe życie pięćdziesięciolatka u boku cudownej panienki dziesięć lat młodszej od ciebie. Nie masz dzieci, nie masz zobowiązań, a jedyne, co cię interesuje, to przybywające zera na twoim koncie – powiedziała z przekąsem. – A i jeszcze może gdzie polecieć na wakacje. Malediwy, Kostaryka? Albo tam, gdzie te twoje młode dziewczyny teraz jeżdżą, Tulum – dodała.
Jan się zagotował i w akcie desperacji, żeby nie powiedzieć o parę słów za dużo, porwał ogłoszenie w drobny mak. Widok dojrzałego mężczyzny drącego zwykłą kartkę z ogromną zaciętością był naprawdę zabawny.
Jan nie miał zamiaru wyprowadzać Lidki z błędu, bo tak naprawdę od dwóch lat był sam. Z Kasią rozstał się, bo zostawiła go dla młodszego – typowe w jego wieku. Zawsze też marzył o dużej rodzinie i dzieciach – o czym Lidka doskonale wiedziała, był to więc celowy przytyk, na który postanowił nie reagować, bo nie chciał jej dodatkowo ranić ani wszczynać awantury. Znał ją nie od dzisiaj i wiedział, że to temperamentna kobieta.
– Czyli nie chcesz się dogadać? Widzę, że cię nie namówię… – Spoważniał i wbił w nią spojrzenie.
– Nie namówisz.
– W takim razie odsprzedaj mi tę aptekę wraz z pracownikami – zaproponował cicho, ale stanowczo.
– Słucham? – zapytała Lidka z niedowierzaniem, totalnie zaskoczona.
– Odsprzedaj mi aptekę – powtórzył. – Ile chcesz? Sto tysięcy? Dwieście? Lokal wiem, że jest od miasta…
Serce jej zadrżało. Nagle uderzyło ją poczucie ogromnej straty. Nie wiedziała w sumie dlaczego. Przecież od miesięcy biła się z myślami, co zrobić z tym miejscem. Przecież chciała je zamknąć. A teraz, kiedy Jan zaproponował przejęcie rodzinnego biznesu Wronków, zrobiło jej się żal. Wróciły wspomnienia związane z tym miejscem. Od pierwszego pocałunku z Andrzejem na zapleczu apteki, po test ciążowy, który zrobiła tutaj w toalecie.
– Nie mogę, Jan…
Rozpłakała się.
Choć znali się prawie trzydzieści lat, Jan nie wiedział, jak się ma zachować. Przytulić ją, pocieszyć? Postanowił, że będzie chłodny, że nie skróci dystansu, jaki powstał między nimi dawno temu.
– Przemyśl moją propozycję, i radzę, zrób to szybko, zanim pół miasta się tu zbiegnie.
Kropla potu spłynęła jej po skroni, a starannie wykonany makijaż zaczął się rozpływać. Nawet wodoodporny tusz okazał się za słaby na tę pogodę, a pod oczami pojawiły się jej ciemne plamy. Kątem oka dostrzegła właścicieli pobliskich knajp i przechodniów, którzy z uwagą przyglądali się jej i Janowi. Miał rację, nie miała ochoty na publiczne pranie brudów.
– Nie musimy rozmawiać o tym tutaj – powiedziała już spokojniejszym tonem.
– Ależ owszem, musimy. – Jan pozostał nieugięty. Przetarł dłonią czoło, na którym również zaczął się skraplać pot. – Zawsze możemy wejść do twojej apteki. Jeszcze twojej. Tam chyba działa klimatyzacja…
Jeszcze twojej. A to palant, pomyślała Lidka z wściekłością.
– Wiesz co, Janie? – Chrząknęła wymownie. – Gdzieś mam twoją propozycję. – I nie czekając na reakcję starego kolegi, odeszła, bezczelnie go ignorując.
Postanowiła, że te nerwy musi ochłodzić Porn Star Martini, i gdzieś miała, że dochodziła ledwie dwunasta.
– Jakbyś się namyśliła, wiesz, gdzie mnie szukać! – krzyknął za nią Jan, odpalając swój motocykl.
Głośny huk starego harleya był świetnym podsumowaniem całego spotkania. Mężczyzna w sekundę zniknął wszystkim gapiom z pola widzenia.
A to palant. Nic się nie zmienił. Cholerny Janek. Lidka nie mogła przestać myśleć o rozmowie, która odbyła się pod jej apteką. Sączyła już drugiego drinka i odprężała się widokiem na Jezioro Drwęckie. Przez chwilę przyszło jej nawet na myśl, by odsprzedać część udziałów Jankowi, ale szybko odwiodły ją od tego wspomnienia o zmarłym mężu. Przecież Andrzej by mnie zabił, gdybym sprzedała aptekę jego największemu konkurentowi. Zaśmiała się pod nosem.
Przypomniała jej się sytuacja, gdy mieli po dwadzieścia parę lat i Janek nie wiedział jeszcze, że Lidka randkuje z Andrzejem. W Ostródzie była wtedy tylko jedna dyskoteka, Złoty Lopez. Właściwie speluna. Ciemna od dymu papierosowego, z obskurnymi hokerami i pufami z czerwonej skóry. Miejsce bardziej przypominało ubogi klub go-go niż dyskotekę, ale było to jedyne miejsce, w którym można było napić się piwa z nalewaka i potańczyć. Parkiet był nadzwyczaj ciasny i zawsze wypełniony po same brzegi.
Lidka zwracała na siebie uwagę wszystkich, i to od zawsze. Miała wtedy długie ciemne włosy, zgrabne nogi, łydki niczym zapałki, pełne piersi i piękne usta. Nie potrzebowała nawet grama makijażu, by wyglądać jak modelka.
Tamtego dnia miała na sobie jeansy i biały T-shirt bez stanika, w sposób oczywisty pobudzała więc wyobraźnię mężczyzn. Kiedy beztrosko tańczyła na parkiecie, a Andrzej poszedł po kolejne piwa, Jan zaczął ją zagadywać. Z boku wyglądało to tak, jakby na siłę chciał jej coś wytłumaczyć, a potem wyciągnąć do tańca w parze – którego Lidka nienawidziła. Krążył wokół niej, zagadywał, a nawet obłapywał, próbując namówić do przytulanego. Jego zachowanie było nie do wytłumaczenia. Z jednej strony chciał coś jej wyjaśnić, a z drugiej zachowywał się, jakby była jego.
Wtedy pojawił się Andrzej.
– Nie widzisz, że ta pani nie jest zainteresowana. – Puknął Jana dwa razy w ramię.
Jan był już wtedy uosobieniem seksapilu: męski, tajemniczy, z kanciastymi rysami twarzy i dwudniowym sztywnym zarostem. Cieszył się niezwykłym powodzeniem u kobiet.
– A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? – odburknął Andrzejowi.
– Kimś, kogo powinieneś zapamiętać. Lidka jest moją kobietą i skoro daje ci do zrozumienia, że nie ma ochoty na taniec z tobą, to powinieneś to uszanować. – Spojrzał wrogo na Jana, po czym dodał, zwracając się do Lidki: – Nie pozwolę, żeby jakiś palant zakłócał twój spokój, kochanie. – Puścił do niej oko.
– Coś ty powiedział? Palant?! Ja ci zaraz dam palanta! – krzyknął Jan i rzucił się z pięściami na Andrzeja.
Przez kilka lat wspominano w Ostródzie, jak to dwóch lekarzy kotłowało się po brudnej podłodze Złotego Lopeza. Andrzej z walki wyszedł z podbitym okiem, a Jan… jak to Jan, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu.
– Jesteś dzielny, kochanie, mój ty karateko. – Lidka gładziła Andrzeja po głowie już w drodze powrotnej do domu.
Tak naprawdę chciało jej się wtedy strasznie śmiać. Żaden prawy sierpowy wymierzony w Jana nie był celny. Właściwie z boku Andrzej wyglądał jak pięciolatek machający rękoma na oślep. I tak była wtedy z niego bardzo dumna. Walczył o nią jak lew.
Teraz, gdy wspominała tamten wieczór i owionęło ją ciepłe powietrze, wyobraziła sobie gwieździste niebo i ich samych, wolnych, beztroskich, zakochanych.
Oddałaby wszystko, by cofnąć czas.
– Jeszcze jedno Porn Star Martini, poproszę. – Machnęła do kelnerki, wyrywając się ze wspomnień.
Delikatny szum w głowie na chwilę pozwolił zapomnieć jej o tragedii i wrócić myślami do pięknych momentów z mężem. Lekceważyła nawet gapiów, którzy, odkąd przyjechała do Ostródy, śledzili każdy jej krok.
Tak, jest dwunasta, a ja raczę się drinkami, i do tego mam rozmazane oczy. Tak, to ja. Mówiła w myślach do siebie, przechylając kieliszek ze zdradliwym drinkiem składającym się z wódki, prosecco i marakui.
Lidia i Andrzej tworzyli bardzo szczęśliwe małżeństwo. Wręcz wzorcowe. Wszystkie koleżanki jej go zazdrościły. Mimo dzielącej ich sporej różnicy wieku, dogadywali się bezbłędnie. Andrzej był bardzo opiekuńczy i odpowiedzialny. Przy nim nie musiała się martwić o nic.
Poznali się na studiach, kiedy Andrzej pewnego razu zastępował jej profesora na zajęciach z anatomii. Po wykładach umówili się na kawę i szybko zostali parą. Nie było w ich związku większych wzlotów i upadków, ani też fajerwerków jak z komedii romantycznej. Tak samo ułożyło im się w życiu zawodowym. Ona była znanym i cenionym ginekologiem, totalnym pracoholikiem, a on po udanej karierze jako kardiochirurg przejął do prowadzenia rodzinną sieć aptek. Nic się też nie zmieniło, gdy na świecie pojawił się ich syn. Wychowywali go zgodnie, dzieląc się opieką nad nim po partnersku. Godna pozazdroszczenia stabilizacja.
Jeden felerny dzień zmienił wszystko. Czternasty maja – tę datę Lidia zapamięta do końca życia.
Nie dość, że zaspała, to jeszcze jej pacjentka z zagrożoną ciążą zaczęła przedwcześnie rodzić. Nie mogła jej zostawić pod okiem innego lekarza, który nie znał tak dobrze sprawy jak ona. W ferworze ratowania życia dziecka i matki, zapomniała, że miała odebrać syna ze szkółki piłkarskiej.
W ostatniej chwili zadzwoniła do Andrzeja:
– Kochanie, zabijesz mnie. Zabijesz – błagalnym tonem rzuciła do słuchawki.
– Czego znowu zapomniałaś? – Andrzej uśmiechnął się, znając swoją żonę jak własną kieszeń. – Mam rozwiesić pranie? Czy zrobić zakupy?
– Zapomniałam o… naszym dziecku. Mikołaj kończy trening za trzydzieści minut, a ja nie mogę zostawić pacjentki… nie zdążę go na czas odebrać. Pojedziesz, proszę?
– Jasne, że go odbiorę, przy okazji może kupię coś na kolację? – Andrzej był bardzo spokojny i nie miał pretensji do żony, że w ostatniej chwili informuje go o tak ważnej rzeczy.
– Kocham cię! Chyba dziś wieczorem będę musiała się bardziej postarać – zalotnie zasugerowała nocne igraszki.
– Oj nie kuś, Lidziu, nie kuś. – Zaśmiał się radośnie do żony.
Andrzej akurat robił to, co kochał najbardziej, czyli objeżdżał swoje warszawskie apteki na motorze. Wiedział, że powinien cofnąć się do domu po auto, by odebrać syna, ale doszedł do wniosku, że na tak krótkiej trasie nic im się nie stanie. Dzieciak się ucieszy i nie będzie na mnie czekał, pomyślał.
Kiedy podjechał swoim harleyem pod szkołę, Mikołaj nie posiadał się z radości.
– Tato! Tato! Jedziemy dzisiaj motorem?! – krzyczał i biegał równocześnie. Wszystkie dzieciaki mu tego zazdrościły.
– Tak, mama musiała zostać w pracy. Dam ci mój kask, bo to taka nagła akcja – powiedział do syna, który od razu chwycił za nakrycie głowy i nałożył na swoją blond czuprynę, mocno go zapinając. Andrzej mocno pociągnął za pasek, dopasowując kask, i ruszyli w drogę.
Mikołaj przez całą drogę był zachwycony, bo rzadko kiedy tata wiózł go motocyklem.
– Ale super! – krzyczał przez pół drogi.
Niestety radość w sekundę zamieniła się w dramat. Usłyszeli głośne trąbienie, po czym zobaczyli zbliżający się w ich kierunku samochód dostawczy. Widać było, że mężczyzna stara się wyhamować, jednak bezskutecznie. Pisk opon mieszał się z dźwiękiem klaksonu. Potem było słychać już tylko huk i krzyki ludzi.
Moment, w którym Lidka usłyszała tragiczną wiadomość, prześladuje ją po dziś dzień. Wystarczy, że zamyka oczy, a widzi całą sytuację. Zdążyła właśnie odebrać poród, jeszcze chwilę wcześniej trzymała niemowlę na rękach. Odpoczywała właśnie w pokoju lekarskim, kiedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawił się obcy numer.
– Doktor Cichońska-Wronka, słucham?
– Dzień dobry, pani doktor, z tej strony profesor Kaliski ze szpitala na Wołoskiej. Mam dla pani złe wieści…
Gdy usłyszała te słowa, kolana się pod nią ugięły, pomyślała, że może Andrzej zrobił w tajemnicy przed nią jakieś badania i właśnie przyszły wyniki albo jakaś jej pacjentka trafiła właśnie na Wołoską.
Milczała.
Doktor po drugiej stronie słuchawki chrząknął.
– Pani Lidio, pani syn i mąż mieli poważny wypadek. – Wziął głęboki wdech. – Niestety Mikołaj zginął na miejscu i nie byliśmy wstanie nic zrobić, by go uratować. A pani mąż znajduje się u nas w szpitalu, z licznymi obrażeniami, w tym czaszki. Jest w śpiączce…
Pomieszczenie zawirowało wokół Lidki, światełka z sufitu zamieniły się w żółte kręcące się okręgi. Kobieta zamknęła oczy i niemal zemdlała.
– Halo, halo, pani Lidio, czy jest tam pani? – w słuchawce odezwał się lekarz. – Musi pani przyjechać do nas jak najszybciej.
Połączenie zostało przerwane…
Przez kolejne dwa dni Andrzej walczył o życie w szpitalu. Lidia do ostatniej chwili wierzyła, że zdarzy się cud. Zżerały ją wyrzuty sumienia. Analizowała ten feralny dzień godzina po godzinie, wiedziała, że gdyby sama odebrała syna, nie doszłoby do tragedii. Nie mogła sobie darować, że wybrała pracę, a nie własne dziecko. Chciała cofnąć czas, żeby wszystko naprawić. Całe dnie spędzała przy szpitalnym łóżku, mówiąc do swojego męża. Błagała go, by się nie poddawał. Wyznawała mu miłość na wszystkie sposoby świata. Przepraszała go za swój pracoholizm. Prosiła, by z nią został. Modliła się. Pielęgniarki, które ją obserwowały, nieraz po cichu ocierały łzy.
– Kochanie, nic się nie stało, to nie twoja wina. Obudź się, proszę, nie opuszczaj mnie. Jesteś miłością mojego życia. Andrzej, błagam… Bóg odebrał mi już syna, niech nie zabiera mi i ciebie…
Maszyna, do której był podłączony, nagle zaczęła pikać, a na wyświetlaczu ekranu pojawiła się ciągła linia. Lidia zerwała się na równe nogi i zaczęła wzywać pomocy. Szybko nacisnęła alarmowy guzik.
W sekundę do pokoju Andrzeja zlecieli się lekarze i starali się go reanimować. Bezskutecznie.
Przeciągły dźwięk oznaczający brak czynności życiowych rozbrzmiewał w jej uszach jeszcze przez długi czas.
Nie uroniła wtedy ani jednej łzy.
Te wydarzenia zmieniły Lidkę. Skupiła się jeszcze bardziej na pracy i ratowaniu życia ciężarnych. Żyła jak w kołowrotku: praca, dom, cmentarz. Co niedzielę jeździła odwiedzić grób swoich ukochanych chłopców.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki