Nie po drodze - Edyta Folwarska - ebook + audiobook + książka

Nie po drodze ebook

Edyta Folwarska

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Aga jest skromną ekspedientką w jednej z popularnych sieciówek z ubraniami. Ma przystojnego narzeczonego, w którym jest zakochana bez pamięci, i dwie przyjaciółki – Monikę i Ankę. Jej życie – poza tymi dodatkowymi pięcioma kilogramami – jest prawie idealne. Prawie, bo nagle narzeczony proponuje przerwę, a przyjaciółka znika. Wtedy Aga poznaje w pubie przystojnego Miłosza, potem wpada na swojego byłego chłopaka, a potem…

No właśnie… Czy faktycznie stara miłość nie rdzewieje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 121

Oceny
4,3 (78 ocen)
43
20
11
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bogda67

Nie oderwiesz się od lektury

Super się czyta.
10
PatrycjaWasiak

Dobrze spędzony czas

W tym tomie poznajemy Lidkę tuż po czterdziestce, która po traumatycznych wydarzeniach w życiu próbuje stanąć na nogi. Postanawia zamknąć rodzinną Aptekę męża by rozdział został zamknięty lecz na drodze staje jej Jan. Mężczyzna tuż przed pięćdziesiątką zrobi wszystko by odwieźć Lidkę od likwidacji Apteki. Oboje obracają się w kręgach służby zdrowia ona jest renomowaną doktor ginekologii położniczej a on wykwalifikowanym lekarzem pediatrii przy okazji prowadzi prywatna klinikę w Ostródzie. . Oj Czytelniku tych dwoje zna się ze studenckich lat. Lidka przy każdym spotkaniu zieje ogniem w stronę Jana każda ich rozmowa kończy się potyczką słowną. Kobieta ma na wszystko odpowiedź, nieraz czytając śmiałam się w głos na przytyki Lidzi. . [.. ] Twoja partnerka już po dobranocce poszła spać, że jesteś tu sam? Czy odrabia w domu lekcję, bo ma na rano do szkoły? [.. ] . Czy Lidce uda się zapomnieć o przeszłości? Jaką intrygę szykuje bratowa Lidki? . Czytając tę historię uśmiech nie schodzi...
00

Popularność




Nie po dro­dze

– Nie zro­bisz tego…

Sły­sząc głę­boki męski głos, dok­tor Lidia Cichoń­ska-Wronka odwró­ciła się od okna wysta­wo­wego apteki. Przy­mru­żyła oczy, chro­niąc je przed ostrym słoń­cem, i ze sto­ic­kim spo­ko­jem spoj­rzała na męż­czy­znę, który wła­śnie zszedł z motoru.

– Udo­wod­nić ci to? Zro­bię – odpo­wie­działa twardo, przy­kle­ja­jąc na witrynę kar­teczkę z napi­sem: „LIKWI­DA­CJA”.

– Nie możesz ode­brać temu mia­stu apteki, która jest tu od pół wieku! Naj­pierw pro­wa­dził ją pan Zby­szek, po nim twój Andrzej – męż­czy­zna nie dawał za wygraną. – I to Andrzej dał jej nowe życie! Ludzie z całego mia­sta się tu zjeż­dżają, cho­ciaż mamy jesz­cze dwie inne apteki. Swoją drogą te i tak ledwo zipią, o czym dobrze wiesz. Więc bła­gam, nie niszcz cze­goś, co temu mia­stu jest potrzebne! Lidka, na litość boską!

Lidia w sekundę posmut­niała, a do jej oczu napły­nęły łzy. Sam dźwięk imie­nia jej męża na­dal powo­do­wał nie­zwy­kły ból, choć od tra­gicz­nego wypadku minęły już trzy lata.

– Andrzej by jej nie zamknął. To jego spu­ści­zna, spu­ści­zna jego rodziny. Wasza ciężka praca – naci­skał męż­czy­zna.

Kobieta spoj­rzała na niego wymow­nie. Zaci­snęła pię­ści. Przy­gry­zła wargi. Widać było, że pchają się jej się na język same nie­przy­zwo­ite słowa. Nie wie­działa, czy wybuch­nie pła­czem, czy zwy­czaj­nie mu przy­wali. Od tam­tego tra­gicz­nego wypadku tar­gały nią sprzeczne emo­cje. Od śmie­chu po łzy…

– Ale Andrzeja tu już nie ma i nie będzie. Jestem ja. A ja posta­no­wi­łam zamknąć wła­śnie tę aptekę i to też czy­nię. Czy ci się to podoba, czy nie, drogi Janku – odpo­wie­działa pozor­nie łagod­nym tonem, choć widać było, że w środku aż cała się trzę­sie. Miała w sobie dużo zło­ści i żalu, które ciężko było jej ukryć.

Zawsze, kiedy ich drogi się prze­ci­nały, poja­wiało się mię­dzy nimi napię­cie, któ­rego nie dało się logicz­nie wytłu­ma­czyć.

Lidia była prze­piękną, czter­dzie­sto­kil­ku­let­nią kobietą, miała gęste ciemne włosy obcięte na chło­paka. Ta męska fry­zura doda­wała jej pazura. Usta od zawsze malo­wała nie­na­gan­nie na czer­wono. Dziś miała na sobie let­nią kre­mową sukienkę z guzi­kami w kształ­cie musze­lek.

Jan Wer­ner dobie­gał pięć­dzie­siątki. Ale dla niego czas sta­nął w miej­scu. Na­dal był nie­zwy­kle, nie­mal mło­dzień­czo przy­stojny i bar­dzo tego świa­domy. Zazwy­czaj ele­gancko ubrany w mar­kowe ciu­chy i pod kra­wa­tem, dzi­siaj z powodu panu­ją­cego w Ostró­dzie od kilku dni pie­kiel­nego upału roz­piął koszulę, i to aż o pięć guzi­ków od góry, co inni mogliby uznać za ordy­narne, uwy­dat­nia­jąc nie tylko opa­loną szyję, ale także musku­larny siwy tors. Ota­czał go zapach ostrych per­fum pod­bity potem.

Jan ni­gdy nie afi­szo­wał się swoim sta­tu­sem spo­łecz­nym, jeź­dził sta­rym moto­cy­klem i nie naj­now­szym samo­cho­dem. Może dla­tego, że więk­szość miesz­kań­ców Ostródy zara­biała sezo­nowo i żyła z nie­wiel­kich zarob­ków, nie chciał więc pro­wo­ko­wać ludzi do plo­tek.

Lidka, wysoka jak na kobietę i zawsze w butach na wyso­kich obca­sach, czę­sto spo­glą­dała dzięki temu na ludzi z góry. Jan nato­miast był dobre pięt­na­ście cen­ty­me­trów od niej wyż­szy, co dawało mu psy­cho­lo­giczną prze­wagę w walce, która się mię­dzy nimi toczyła.

– Widzę, że ty na­dal nie masz w sobie za grosz wyczu­cia i taktu – stwier­dziła spo­koj­nie, mru­żąc jasne oczy, tym razem nie z powodu rażą­cego słońca.

– Lidka. Na litość boską, od śmierci Andrzeja minęły już lata. Czas, byś wzięła się w garść. Apteka jakoś funk­cjo­no­wała do tej pory, nie pozwolę ci jej zamknąć. – Męż­czy­zna pod­szedł do witryny i gwał­tow­nym ruchem zerwał przy­kle­jone przed chwilą ogło­sze­nie.

– Czy ty zdur­nia­łeś do reszty?! Co ty wypra­wiasz?! – Pró­bo­wała wyszar­pać mu kartkę.

– Straj­kuję! Masz się wziąć w garść – odpo­wie­dział twardo, zatrzy­mu­jąc jej rękę, którą się­gała po ogło­sze­nie.

– Łatwo ci mówić. Toczysz wesołe życie pięć­dzie­się­cio­latka u boku cudow­nej panienki dzie­sięć lat młod­szej od cie­bie. Nie masz dzieci, nie masz zobo­wią­zań, a jedyne, co cię inte­re­suje, to przy­by­wa­jące zera na twoim kon­cie – powie­działa z prze­ką­sem. – A i jesz­cze może gdzie pole­cieć na waka­cje. Male­diwy, Kosta­ryka? Albo tam, gdzie te twoje młode dziew­czyny teraz jeż­dżą, Tulum – dodała.

Jan się zago­to­wał i w akcie despe­ra­cji, żeby nie powie­dzieć o parę słów za dużo, porwał ogło­sze­nie w drobny mak. Widok doj­rza­łego męż­czy­zny drą­cego zwy­kłą kartkę z ogromną zacię­to­ścią był naprawdę zabawny.

Jan nie miał zamiaru wypro­wa­dzać Lidki z błędu, bo tak naprawdę od dwóch lat był sam. Z Kasią roz­stał się, bo zosta­wiła go dla młod­szego – typowe w jego wieku. Zawsze też marzył o dużej rodzi­nie i dzie­ciach – o czym Lidka dosko­nale wie­działa, był to więc celowy przy­tyk, na który posta­no­wił nie reago­wać, bo nie chciał jej dodat­kowo ranić ani wsz­czy­nać awan­tury. Znał ją nie od dzi­siaj i wie­dział, że to tem­pe­ra­mentna kobieta.

– Czyli nie chcesz się doga­dać? Widzę, że cię nie namó­wię… – Spo­waż­niał i wbił w nią spoj­rze­nie.

– Nie namó­wisz.

– W takim razie odsprze­daj mi tę aptekę wraz z pra­cow­ni­kami – zapro­po­no­wał cicho, ale sta­now­czo.

– Słu­cham? – zapy­tała Lidka z nie­do­wie­rza­niem, total­nie zasko­czona.

– Odsprze­daj mi aptekę – powtó­rzył. – Ile chcesz? Sto tysięcy? Dwie­ście? Lokal wiem, że jest od mia­sta…

Serce jej zadrżało. Nagle ude­rzyło ją poczu­cie ogrom­nej straty. Nie wie­działa w sumie dla­czego. Prze­cież od mie­sięcy biła się z myślami, co zro­bić z tym miej­scem. Prze­cież chciała je zamknąć. A teraz, kiedy Jan zapro­po­no­wał prze­ję­cie rodzin­nego biz­nesu Wron­ków, zro­biło jej się żal. Wró­ciły wspo­mnie­nia zwią­zane z tym miej­scem. Od pierw­szego poca­łunku z Andrze­jem na zaple­czu apteki, po test cią­żowy, który zro­biła tutaj w toa­le­cie.

– Nie mogę, Jan…

Roz­pła­kała się.

Choć znali się pra­wie trzy­dzie­ści lat, Jan nie wie­dział, jak się ma zacho­wać. Przy­tu­lić ją, pocie­szyć? Posta­no­wił, że będzie chłodny, że nie skróci dystansu, jaki powstał mię­dzy nimi dawno temu.

– Prze­myśl moją pro­po­zy­cję, i radzę, zrób to szybko, zanim pół mia­sta się tu zbie­gnie.

Kro­pla potu spły­nęła jej po skroni, a sta­ran­nie wyko­nany maki­jaż zaczął się roz­pły­wać. Nawet wodo­od­porny tusz oka­zał się za słaby na tę pogodę, a pod oczami poja­wiły się jej ciemne plamy. Kątem oka dostrze­gła wła­ści­cieli pobli­skich knajp i prze­chod­niów, któ­rzy z uwagą przy­glą­dali się jej i Janowi. Miał rację, nie miała ochoty na publiczne pra­nie bru­dów.

– Nie musimy roz­ma­wiać o tym tutaj – powie­działa już spo­koj­niej­szym tonem.

– Ależ ow­szem, musimy. – Jan pozo­stał nie­ugięty. Prze­tarł dło­nią czoło, na któ­rym rów­nież zaczął się skra­plać pot. – Zawsze możemy wejść do two­jej apteki. Jesz­cze two­jej. Tam chyba działa kli­ma­ty­za­cja…

Jesz­cze two­jej. A to palant, pomy­ślała Lidka z wście­kło­ścią.

– Wiesz co, Janie? – Chrząk­nęła wymow­nie. – Gdzieś mam twoją pro­po­zy­cję. – I nie cze­ka­jąc na reak­cję sta­rego kolegi, ode­szła, bez­czel­nie go igno­ru­jąc.

Posta­no­wiła, że te nerwy musi ochło­dzić Porn Star Mar­tini, i gdzieś miała, że docho­dziła led­wie dwu­na­sta.

– Jak­byś się namy­śliła, wiesz, gdzie mnie szu­kać! – krzyk­nął za nią Jan, odpa­la­jąc swój moto­cykl.

Gło­śny huk sta­rego har­leya był świet­nym pod­su­mo­wa­niem całego spo­tka­nia. Męż­czy­zna w sekundę znik­nął wszyst­kim gapiom z pola widze­nia.

A to palant. Nic się nie zmie­nił. Cho­lerny Janek. Lidka nie mogła prze­stać myśleć o roz­mo­wie, która odbyła się pod jej apteką. Sączyła już dru­giego drinka i odprę­żała się wido­kiem na Jezioro Drwęc­kie. Przez chwilę przy­szło jej nawet na myśl, by odsprze­dać część udzia­łów Jan­kowi, ale szybko odwio­dły ją od tego wspo­mnie­nia o zmar­łym mężu. Prze­cież Andrzej by mnie zabił, gdy­bym sprze­dała aptekę jego naj­więk­szemu kon­ku­ren­towi. Zaśmiała się pod nosem.

Przy­po­mniała jej się sytu­acja, gdy mieli po dwa­dzie­ścia parę lat i Janek nie wie­dział jesz­cze, że Lidka rand­kuje z Andrze­jem. W Ostró­dzie była wtedy tylko jedna dys­ko­teka, Złoty Lopez. Wła­ści­wie spe­luna. Ciemna od dymu papie­ro­so­wego, z obskur­nymi hoke­rami i pufami z czer­wo­nej skóry. Miej­sce bar­dziej przy­po­mi­nało ubogi klub go-go niż dys­ko­tekę, ale było to jedyne miej­sce, w któ­rym można było napić się piwa z nale­waka i potań­czyć. Par­kiet był nad­zwy­czaj cia­sny i zawsze wypeł­niony po same brzegi.

Lidka zwra­cała na sie­bie uwagę wszyst­kich, i to od zawsze. Miała wtedy dłu­gie ciemne włosy, zgrabne nogi, łydki niczym zapałki, pełne piersi i piękne usta. Nie potrze­bo­wała nawet grama maki­jażu, by wyglą­dać jak modelka.

Tam­tego dnia miała na sobie jeansy i biały T-shirt bez sta­nika, w spo­sób oczy­wi­sty pobu­dzała więc wyobraź­nię męż­czyzn. Kiedy bez­tro­sko tań­czyła na par­kie­cie, a Andrzej poszedł po kolejne piwa, Jan zaczął ją zaga­dy­wać. Z boku wyglą­dało to tak, jakby na siłę chciał jej coś wytłu­ma­czyć, a potem wycią­gnąć do tańca w parze – któ­rego Lidka nie­na­wi­dziła. Krą­żył wokół niej, zaga­dy­wał, a nawet obła­py­wał, pró­bu­jąc namó­wić do przy­tu­la­nego. Jego zacho­wa­nie było nie do wytłu­ma­cze­nia. Z jed­nej strony chciał coś jej wyja­śnić, a z dru­giej zacho­wy­wał się, jakby była jego.

Wtedy poja­wił się Andrzej.

– Nie widzisz, że ta pani nie jest zain­te­re­so­wana. – Puk­nął Jana dwa razy w ramię.

Jan był już wtedy uoso­bie­niem sek­sa­pilu: męski, tajem­ni­czy, z kan­cia­stymi rysami twa­rzy i dwu­dnio­wym sztyw­nym zaro­stem. Cie­szył się nie­zwy­kłym powo­dze­niem u kobiet.

– A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? – odburk­nął Andrze­jowi.

– Kimś, kogo powi­nie­neś zapa­mię­tać. Lidka jest moją kobietą i skoro daje ci do zro­zu­mie­nia, że nie ma ochoty na taniec z tobą, to powi­nie­neś to usza­no­wać. – Spoj­rzał wrogo na Jana, po czym dodał, zwra­ca­jąc się do Lidki: – Nie pozwolę, żeby jakiś palant zakłó­cał twój spo­kój, kocha­nie. – Puścił do niej oko.

– Coś ty powie­dział? Palant?! Ja ci zaraz dam palanta! – krzyk­nął Jan i rzu­cił się z pię­ściami na Andrzeja.

Przez kilka lat wspo­mi­nano w Ostró­dzie, jak to dwóch leka­rzy kotło­wało się po brud­nej pod­ło­dze Zło­tego Lopeza. Andrzej z walki wyszedł z pod­bi­tym okiem, a Jan… jak to Jan, bez żad­nego uszczerbku na zdro­wiu.

– Jesteś dzielny, kocha­nie, mój ty kara­teko. – Lidka gła­dziła Andrzeja po gło­wie już w dro­dze powrot­nej do domu.

Tak naprawdę chciało jej się wtedy strasz­nie śmiać. Żaden prawy sier­powy wymie­rzony w Jana nie był celny. Wła­ści­wie z boku Andrzej wyglą­dał jak pię­cio­la­tek macha­jący rękoma na oślep. I tak była wtedy z niego bar­dzo dumna. Wal­czył o nią jak lew.

Teraz, gdy wspo­mi­nała tam­ten wie­czór i owio­nęło ją cie­płe powie­trze, wyobra­ziła sobie gwieź­dzi­ste niebo i ich samych, wol­nych, bez­tro­skich, zako­cha­nych.

Odda­łaby wszystko, by cof­nąć czas.

– Jesz­cze jedno Porn Star Mar­tini, popro­szę. – Mach­nęła do kel­nerki, wyry­wa­jąc się ze wspo­mnień.

Deli­katny szum w gło­wie na chwilę pozwo­lił zapo­mnieć jej o tra­ge­dii i wró­cić myślami do pięk­nych momen­tów z mężem. Lek­ce­wa­żyła nawet gapiów, któ­rzy, odkąd przy­je­chała do Ostródy, śle­dzili każdy jej krok.

Tak, jest dwu­na­sta, a ja raczę się drin­kami, i do tego mam roz­ma­zane oczy. Tak, to ja. Mówiła w myślach do sie­bie, prze­chy­la­jąc kie­li­szek ze zdra­dli­wym drin­kiem skła­da­ją­cym się z wódki, pro­secco i mara­kui.

Lidia i Andrzej two­rzyli bar­dzo szczę­śliwe mał­żeń­stwo. Wręcz wzor­cowe. Wszyst­kie kole­żanki jej go zazdro­ściły. Mimo dzie­lą­cej ich spo­rej róż­nicy wieku, doga­dy­wali się bez­błęd­nie. Andrzej był bar­dzo opie­kuń­czy i odpo­wie­dzialny. Przy nim nie musiała się mar­twić o nic.

Poznali się na stu­diach, kiedy Andrzej pew­nego razu zastę­po­wał jej pro­fe­sora na zaję­ciach z ana­to­mii. Po wykła­dach umó­wili się na kawę i szybko zostali parą. Nie było w ich związku więk­szych wzlo­tów i upad­ków, ani też fajer­wer­ków jak z kome­dii roman­tycz­nej. Tak samo uło­żyło im się w życiu zawo­do­wym. Ona była zna­nym i cenio­nym gine­ko­lo­giem, total­nym pra­co­ho­li­kiem, a on po uda­nej karie­rze jako kar­dio­chi­rurg prze­jął do pro­wa­dze­nia rodzinną sieć aptek. Nic się też nie zmie­niło, gdy na świe­cie poja­wił się ich syn. Wycho­wy­wali go zgod­nie, dzie­ląc się opieką nad nim po part­ner­sku. Godna pozaz­drosz­cze­nia sta­bi­li­za­cja.

Jeden felerny dzień zmie­nił wszystko. Czter­na­sty maja – tę datę Lidia zapa­mięta do końca życia.

Nie dość, że zaspała, to jesz­cze jej pacjentka z zagro­żoną ciążą zaczęła przed­wcze­śnie rodzić. Nie mogła jej zosta­wić pod okiem innego leka­rza, który nie znał tak dobrze sprawy jak ona. W fer­wo­rze rato­wa­nia życia dziecka i matki, zapo­mniała, że miała ode­brać syna ze szkółki pił­kar­skiej.

W ostat­niej chwili zadzwo­niła do Andrzeja:

– Kocha­nie, zabi­jesz mnie. Zabi­jesz – bła­gal­nym tonem rzu­ciła do słu­chawki.

– Czego znowu zapo­mnia­łaś? – Andrzej uśmiech­nął się, zna­jąc swoją żonę jak wła­sną kie­szeń. – Mam roz­wie­sić pra­nie? Czy zro­bić zakupy?

– Zapo­mnia­łam o… naszym dziecku. Miko­łaj koń­czy tre­ning za trzy­dzie­ści minut, a ja nie mogę zosta­wić pacjentki… nie zdążę go na czas ode­brać. Poje­dziesz, pro­szę?

– Jasne, że go odbiorę, przy oka­zji może kupię coś na kola­cję? – Andrzej był bar­dzo spo­kojny i nie miał pre­ten­sji do żony, że w ostat­niej chwili infor­muje go o tak waż­nej rze­czy.

– Kocham cię! Chyba dziś wie­czo­rem będę musiała się bar­dziej posta­rać – zalot­nie zasu­ge­ro­wała nocne igraszki.

– Oj nie kuś, Lidziu, nie kuś. – Zaśmiał się rado­śnie do żony.

Andrzej aku­rat robił to, co kochał naj­bar­dziej, czyli objeż­dżał swoje war­szaw­skie apteki na moto­rze. Wie­dział, że powi­nien cof­nąć się do domu po auto, by ode­brać syna, ale doszedł do wnio­sku, że na tak krót­kiej tra­sie nic im się nie sta­nie. Dzie­ciak się ucie­szy i nie będzie na mnie cze­kał, pomy­ślał.

Kiedy pod­je­chał swoim har­leyem pod szkołę, Miko­łaj nie posia­dał się z rado­ści.

– Tato! Tato! Jedziemy dzi­siaj moto­rem?! – krzy­czał i bie­gał rów­no­cze­śnie. Wszyst­kie dzie­ciaki mu tego zazdro­ściły.

– Tak, mama musiała zostać w pracy. Dam ci mój kask, bo to taka nagła akcja – powie­dział do syna, który od razu chwy­cił za nakry­cie głowy i nało­żył na swoją blond czu­prynę, mocno go zapi­na­jąc. Andrzej mocno pocią­gnął za pasek, dopa­so­wu­jąc kask, i ruszyli w drogę.

Miko­łaj przez całą drogę był zachwy­cony, bo rzadko kiedy tata wiózł go moto­cy­klem.

– Ale super! – krzy­czał przez pół drogi.

Nie­stety radość w sekundę zamie­niła się w dra­mat. Usły­szeli gło­śne trą­bie­nie, po czym zoba­czyli zbli­ża­jący się w ich kie­runku samo­chód dostaw­czy. Widać było, że męż­czy­zna stara się wyha­mo­wać, jed­nak bez­sku­tecz­nie. Pisk opon mie­szał się z dźwię­kiem klak­sonu. Potem było sły­chać już tylko huk i krzyki ludzi.

Moment, w któ­rym Lidka usły­szała tra­giczną wia­do­mość, prze­śla­duje ją po dziś dzień. Wystar­czy, że zamyka oczy, a widzi całą sytu­ację. Zdą­żyła wła­śnie ode­brać poród, jesz­cze chwilę wcze­śniej trzy­mała nie­mowlę na rękach. Odpo­czy­wała wła­śnie w pokoju lekar­skim, kiedy zadzwo­nił tele­fon. Na wyświe­tla­czu poja­wił się obcy numer.

– Dok­tor Cichoń­ska-Wronka, słu­cham?

– Dzień dobry, pani dok­tor, z tej strony pro­fe­sor Kali­ski ze szpi­tala na Woło­skiej. Mam dla pani złe wie­ści…

Gdy usły­szała te słowa, kolana się pod nią ugięły, pomy­ślała, że może Andrzej zro­bił w tajem­nicy przed nią jakieś bada­nia i wła­śnie przy­szły wyniki albo jakaś jej pacjentka tra­fiła wła­śnie na Woło­ską.

Mil­czała.

Dok­tor po dru­giej stro­nie słu­chawki chrząk­nął.

– Pani Lidio, pani syn i mąż mieli poważny wypa­dek. – Wziął głę­boki wdech. – Nie­stety Miko­łaj zgi­nął na miej­scu i nie byli­śmy wsta­nie nic zro­bić, by go ura­to­wać. A pani mąż znaj­duje się u nas w szpi­talu, z licz­nymi obra­że­niami, w tym czaszki. Jest w śpiączce…

Pomiesz­cze­nie zawi­ro­wało wokół Lidki, świa­tełka z sufitu zamie­niły się w żółte krę­cące się okręgi. Kobieta zamknęła oczy i nie­mal zemdlała.

– Halo, halo, pani Lidio, czy jest tam pani? – w słu­chawce ode­zwał się lekarz. – Musi pani przy­je­chać do nas jak naj­szyb­ciej.

Połą­cze­nie zostało prze­rwane…

Przez kolejne dwa dni Andrzej wal­czył o życie w szpi­talu. Lidia do ostat­niej chwili wie­rzyła, że zda­rzy się cud. Zże­rały ją wyrzuty sumie­nia. Ana­li­zo­wała ten feralny dzień godzina po godzi­nie, wie­działa, że gdyby sama ode­brała syna, nie doszłoby do tra­ge­dii. Nie mogła sobie daro­wać, że wybrała pracę, a nie wła­sne dziecko. Chciała cof­nąć czas, żeby wszystko napra­wić. Całe dnie spę­dzała przy szpi­tal­nym łóżku, mówiąc do swo­jego męża. Bła­gała go, by się nie pod­da­wał. Wyzna­wała mu miłość na wszyst­kie spo­soby świata. Prze­pra­szała go za swój pra­co­ho­lizm. Pro­siła, by z nią został. Modliła się. Pie­lę­gniarki, które ją obser­wo­wały, nie­raz po cichu ocie­rały łzy.

– Kocha­nie, nic się nie stało, to nie twoja wina. Obudź się, pro­szę, nie opusz­czaj mnie. Jesteś miło­ścią mojego życia. Andrzej, bła­gam… Bóg ode­brał mi już syna, niech nie zabiera mi i cie­bie…

Maszyna, do któ­rej był pod­łą­czony, nagle zaczęła pikać, a na wyświe­tla­czu ekranu poja­wiła się cią­gła linia. Lidia zerwała się na równe nogi i zaczęła wzy­wać pomocy. Szybko naci­snęła alar­mowy guzik.

W sekundę do pokoju Andrzeja zle­cieli się leka­rze i sta­rali się go reani­mo­wać. Bez­sku­tecz­nie.

Prze­cią­gły dźwięk ozna­cza­jący brak czyn­no­ści życio­wych roz­brzmie­wał w jej uszach jesz­cze przez długi czas.

Nie uro­niła wtedy ani jed­nej łzy.

Te wyda­rze­nia zmie­niły Lidkę. Sku­piła się jesz­cze bar­dziej na pracy i rato­wa­niu życia cię­żar­nych. Żyła jak w koło­wrotku: praca, dom, cmen­tarz. Co nie­dzielę jeź­dziła odwie­dzić grób swo­ich uko­cha­nych chłop­ców.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki