Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzy przyjaciółki, Wiktoria, Milena i Julka, wybierają się poszaleć po najmodniejszych warszawskich miejscówkach. Każda z nich ma problemy, o których dzisiaj chce zapomnieć. Udaje im się to doskonale w towarzystwie szampana i ostryg.
Wiktoria poznaje nawet bardzo tajemniczego mężczyznę, który tak zawrócił jej w głowie, że kobieta decyduje się zmienić dla niego swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Ale czy faktycznie poznany na imprezie Marek to ten, dla którego warto wszystko rzucać?
I kto skrywa większe sekrety? Ona czy on?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 146
– Boże, jak ja nienawidzę tego dnia. – Wiktoria nie dawała za wygraną. – Dlaczego musimy świętować właśnie TEN dzień? Ja rozumiem, dziewczyny, że jutro są walentynki, ale uwierzcie mi, że nie można uzależniać swojego szczęścia od tego, czy się jest w związku, czy nie. Faceci dziś są, jutro ich nie ma. I za to, że tak znikają i mamy o czym gadać, z przyjemnością postawię wam, kochane, butlę prosecco, którą przegryziemy ostrygą. Co wy na to?
Julka i Milena patrzyły na nią jak zaczarowane. Dopiero co weszły do tej modnej hali, pełnej restauracji i barów, a już były niezadowolone. Wszystkie knajpki znajdowały się tu jedna obok drugiej, jak w korporacyjnym open space. Należało jednak przyznać, że było to najnowocześniejsze miejsce spotkań towarzyskich w Warszawie. Schodziła się tutaj cała elita stolicy i typowa „warszawka” – nie tylko po to, żeby się pokazać, lecz także po to, by poznać nowych ludzi. Wszyscy byli tutaj bardzo otwarci i, o dziwo, ładni. Wiktoria nieraz zastanawiała się nad fenomenem tego miejsca. „Czy ci ludzie, przychodząc tutaj, wkładają na siebie najdroższe ciuchy, jakie mają w szafie? A może po prostu klasa średnia w ogóle tu nie bywa?” – głowiła się, starając się rozwikłać tę zagadkę.
Należało przyznać, że Wiki w oczach swoich koleżanek od zawsze była kobietą sukcesu. Piękna i z klasą. Prawdziwa bizneswoman. Kasztanowe i długie włosy, oczy niebieskie jak morze, mały nosek. Niewielki biust i wąska talia. Była średniego wzrostu, bił jednak od niej blask, który przyciągał uwagę każdego mężczyzny. Na jej stopach zawsze błyszczały najwyższej klasy szpilki, a styl ubierania zżynała od niej każda koleżanka. Wiktoria miała butik przy Mokotowskiej z własną kolekcją strojów kąpielowych i bielizny, którą mogłaby śmiało prezentować na wybiegu i w której chodziła na co dzień. Co prawda, zawsze śmiała się z siebie, mówiąc: „Z tyłu plecy, z przodu plecy, Pan Bóg stworzył mnie dla hecy, więc nikt by się nie kapnął, że to bielizna”. Nawet dzisiaj pod czarną marynarką w delikatne cienkie prążki miała na sobie tylko koronkowy stanik à la top. Każdy, kto się jej przyglądał, widział prześwitujące przez materiał sutki. To jej jednak nie krępowało. W takich sytuacjach lubiła wzbudzać zainteresowanie mężczyzn. Na co dzień była dosyć skromna i nieśmiała i rzadko kiedy wychodziła na miasto.
– Wiki, zdajemy się na ciebie, ty zawsze dobrze doradzasz. Może wybierzemy się dziś do takiego miejsca, w którym będzie szansa poznać jakiegoś przystojniaka?
Milena nigdy specjalnie nie kryła się z tym, że jest spragniona miłości. Od rozstania z Łukaszem, nie licząc kilku jednorazowych przygód, nie poznała nikogo, z kim mogłaby randkować. Była typem osoby, która nie radziła sobie z samotnością. Koleżanki często powtarzały jej, że dla niej nieważne, z kim będzie – ważne, że będzie. I to była chyba prawda. Milena często myliła uczucie z pożądaniem. Myślała, że idąc z facetem prędko do łóżka, zdobędzie jego serce. Finalne, po seksie, rzadko który się do niej odzywał.
– Dobra, dziewczyny. Plan jest taki: mam ochotę na ostrygi i będę chora, jeśli kilku nie zjem, więc teraz pijemy prosecco, potem idziemy na drinka, a po drinku do dobrej knajpy. Tam macie szansę poznać bogatego faceta z klasą. Tylko jedna rada: nie rozglądamy się za nimi. Desperację widać oczach, drogie panie. Rozglądacie się wtedy jak szalone, głowa lata wam na wszystkie strony, tak że zaraz odpadnie. Jesteście ze mną, jesteśmy razem i na tym się skupiamy. Przyszłyśmy tu zapić te posrane walentynki, a nie szukać kolesia na jedną noc.
– No chyba ty! – Milena się zaśmiała. Spokojnie mogłaby napisać książkę pod tytułem Jak zrazić do siebie faceta po jednej nocy lub Katalog warszawskich panów z dokładnymi wymiarami ich członków.
– „Mii… Miii… Milenka, twe ciało w moich rękach, roztapiasz się jak miód, bo ty to istny cud”. – Wiktoria zaczęła nucić piosenkę discopolowego zespołu.
– Oj, daj spokój, tylko przy żadnym facecie mi tak nie śpiewaj! – Milena zachichotała.
– Dobra, dziewczyny, my tu gadu, gadu, ale dochodzi dwudziesta, a my nadal stoimy jak zaczarowane, a ja mam ochotę na lampkę wina. Dodam, że tylko jedną, bo przyjechałam autem. Więc pośpieszmy się, okej? – wtrąciła się Julka. – Może podejdziemy już do tej twojej ostrygowej miejscówki? Zjesz je i pójdziemy dalej?
Wiktorii nie trzeba było dwa razy powtarzać. Odwróciła się energicznie i stanęła przed wielkim szklanym akwarium wyłożonym drobno skruszonym lodem, na którym leżały afrodyzjaki – świeże langustynki i ostrygi. Długo patrzyła na nie i na każdy przypisany do danej ostrygi opis. Najbardziej lubiła holenderskie.
„Dutch oyster. Ostryga ta pochodzi z Holandii; uprawiana jest we wschodniej Skaldzie oraz w jeziorze Grevelingen. Temperatura, zasolenie oraz właściwości tamtejszych wód tworzą idealną mieszankę pod uprawę ostryg, które są delikatne i słodkie w smaku”.
– Poproszę cztery holenderskie ostrygi i butelkę prosecco oraz trzy kieliszki. A wy co zjecie, dziewczyny? Może langustynkę?
– Nie, nie, prosecco nam wystarczy – odpowiedziały zgodnie.
– Polecam jeszcze La Speciale Geay, myślę, że te pani zasmakują bardziej niż holenderskie – wtrącił się kelner.
Wiktoria rzuciła okiem na witrynę. „La Speciale Geay. Bardzo mięsiste ostrygi o niezwykłym balansie słodyczy i soli. Utrzymywane przez kilka tygodni w płytkich glinianych stawach, osiągają wyraźnie lepszą jakość. W procesie hodowli przenosi się je z jednego basenu do drugiego przez 42 dni. Wszystko po to, aby mogły nabrać jak najwięcej składników odżywczych oraz królewskiego smaku” – przeczytała.
– Okej. To niech będą trzy holenderskie i cztery Le Speciale Geay.
– Świetny wybór. Już podaję.
Po kilku minutach na wysokim barowym stole przed Wiktorią pojawiła się ogromna metalowa taca po brzegi wypełniona skruszonym lodem i ostrygami. Każda z ostryg była już otwarta i odcięta, by Wiki spokojnie mogła połknąć ją w całości. Do tego dodawano zawsze sos z różowego octu i cebulki, który podkreślał smak ostrygi. Kelner polał dziewczynom prosecco, a Wiktora zabrała się do kosztowania. Kiedy miała już w dłoni pierwszy owoc morza, zauważyła, że przygląda jej się pewien nieznajomy. Brunet z dwudniowym zarostem, w koszuli w czerwono-czarną kratę. Był nawet całkiem przystojny; może nie jakieś tam okładkowe ciacho, ale naprawdę męski, nieprzerysowany. Włosy miał krótkie, ale nie na tyle by nie móc wsunąć w nie dłoni, by poczuć ich gęstość. Uwagę najbardziej jednak przykuwały jego wielkie migdałowe oczy i bijące z nich ciepło.
– Hmm. – Wiktoria chrząknęła, uśmiechając się do nieznajomego, zanim połknęła kolejną ostrygę. Kiwnął jej głową na znak powitania. Pozdrowiła go nieco szerszym uśmiechem i zabrała się do kolejnej muszelki. Po pięciu minutach po ostrygach nie było już śladu, podobnie jak po prosecco w kieliszku.
– No to ja już, dziewczyny. Możemy iść.
– Żartujesz? Ja nawet nie jestem w połowie kieliszka! – Julka zaczęła się dąsać. – A ostrygami to nie trzeba się delektować? Ty je połknęłaś jak jakaś nienormalna… Chyba że chciałaś, żeby ci tak szybko libido skoczyło.
– Słońce, z tym libido to mit. Mogę zjeść nawet kilogram ostryg, a wcale nie sprawią, że będę miała ochotę na seks.
Julka wykrzywiła się, dopijając duszkiem trunek z bąbelkami.
– Potwierdzam. Na mnie też nie działają. – Usłyszały męski, chropowaty głos. – Przepraszam, nie chciałem podsłuchiwać, ale chyba każdy was tu słyszał. Jesteście dosyć głośne.
Był to brunet, który chwilę wcześniej bacznie przyglądał się Wiktorii. Teraz obrócił się na pięcie i odszedł, puściwszy do Wiktorii oko.
„Świetnie, kolejny zboczeniec, który lubi podsłuchiwać babskie rozmowy o seksie” – pomyślała. Ten wieczór mimo ostryg nie zaczął się tak, jakby tego chciała. Julka grymasiła. Milena jak zawsze nie miała własnego zdania, a do tego przypałętał się do nich jakiś zboczeniec.
„Takie to właśnie są te, kurwa, wymyślone walentynki” – zaklęła w myślach.
Dziewczyny dopiły drinki i poszły do słynnej Mrocznej. Tutaj Wiki zawsze miała chody. Nie musiała czekać w kolejce do baru ani na stolik. Dobrze znała się z menedżerami i szefem kuchni, który zawsze dawał jej do spróbowania menu degustacyjne. Ledwo zbliżyły się do wejścia, a już Łukasz, menedżer knajpy, machał im z daleka.
– Chodźcie, dziewczyny, mam dla was specjalne miejsce. Przy samym barze. Prosecco na mój koszt.
Wiktoria od razu wpadła w jego ramiona i ucałowała go czule. Uwielbiał ją – zresztą kto jej nie uwielbiał? Była bardzo empatyczna i ciepła, bez problemu nawiązywała nowe znajomości. Po prostu dało ją się lubić, tym bardziej że lubiła się uśmiechać i była szczera. Wiedziała dużo o ludziach, bo chętnie jej się zwierzali, o niej samej jednak mało kto coś wiedział. Nie lubiła się uzewnętrzniać, a już na pewno nie lubiła zwierzać się ze swoich problemów. Dlatego inni chętnie z nią rozmawiali. Wiadomo – nikt nie lubi malkontentów ani ludzi wiecznie niezadowolonych z życia.
– Jak się ma twoja żona, Łukaszku? Bielizna jej się podobała?
– Kochana moja! Jak ty rozumiesz kobiety. W tej czerwonej koronkowej, którą mi doradziłaś, wygląda bosko! Gdy tylko ją na siebie wkłada, czuję się tak, jakbym miał w domu gwiazdę! Dziękuję. – Ucałował Wiktorię w oba policzki. – Panowie – zwrócił się do barmanów – do tej butli prosecco dajcie jeszcze dziewczynom truskawki, by osłodzić im życie. A wy bawcie się dobrze. – Skinął na przyjaciółki i odszedł, by powitać nowych gości.
Milena rozglądała się po sali.
– Stara, ty to masz chody. To chyba będą naprawdę fajne walentynki. – Uśmiechnęła się szeroko, bacznie łypiąc wkoło w poszukiwaniu przystojniaka, do którego mogłaby zagadać.
Wiktoria miała dość tej dziecinady przyjaciółki. W Warszawie znała prawie wszystkich, którzy zaszli wysoko, i nie chciała uchodzić za łatwą dziunię szukającą wrażeń. Ani za taką, która z takimi dziewczynami się przyjaźni.
– Nie rozglądaj się tak, wariatko! Mówiłam coś na ten temat. D-E-S-P-E-R-A-C-J-A!!! – wypaliła jej do ucha.
– Już, już, przepraszam.
– Dziewczyny, co wam podać? Zjecie coś czy dziś tylko drinki? – zapytał kelner, który wyrósł przed nimi nagle niczym maślak po obfitym deszczu.
Wiktoria spojrzała na koleżanki i widząc ich niezdecydowane miny, jak zwykle przejęła pałeczkę.
– Jemy. Poprosimy tatar wołowy, tost z jajkiem i pieczarkami…
– Dla mnie nic – syknęła Julia. – Odchudzam się, a jak zjecie, to wracam do domu. Jakoś nie mam nastroju na balowanie. Zresztą zobaczcie, co się dzieje za oknem. Leje jak z cebra. I to jakiś śnieg z deszczem.
„Może i lepiej, że sobie pójdziesz. Tylko psujesz nastrój” – pomyślała Wiktoria, która wiele poświęciła, by dziś imprezować razem z nimi.
Za oknem rzeczywiście zrobiło się nieciekawie. Ale przecież był luty. Za dnia było kilka stopni na plusie, padał śnieg z deszczem, po czym w mgnieniu oka zrobiła się plucha, do tego zacinał ostry wiatr. Wiktoria lubiła taką pogodę, ale tylko wtedy, gdy była u siebie w mieszkaniu. Kochała te leniwe wieczory, kiedy mogła leżeć pod kocem w swoim ulubionym fotelu, ogrzewając się ciepłem małego kominka w stylu skandynawskim. W takich momentach zazwyczaj piła ciepłą herbatę z miodem, cytryną i imbirem. Lubiła swój azyl. Mieszkała na parterze w przepięknym apartamentowcu na Saskiej Kępie. W jej budynku było tylko dziewięć mieszkań, z czego dwa na parterze. Jej ogródek zawsze był zadbany. Latem miała idealnie skoszoną trawę i rozstawione meble rattanowe, a zimą… Zimą lubiła klimat Bożego Narodzenia. Iglaki podświetlała lampkami, a ledowy renifer stał aż do wiosny. Wpatrując się teraz w szybę, przez chwilę zapomniała, gdzie jest, i zamarzyła o powrocie do domu. Wiedziała jednak, że takim zachowaniem zraniłaby swoje koleżanki, szczególnie Milenę, która liczyła, że dzięki niej tej nocy pozna mężczyznę na całe życie.
– Dobra, dziewczyny. Dojadajcie te swoje przekąski, bo ja chcę już jechać. Wejdę tyko z wami dalej na jednego drinka i spadam. – Julka wyrwała Wiktorię z zamyślenia.
– Dokąd się tak spieszysz? Daj nam dopić, przełknąć. Jesteś okropna. – Milena nie wytrzymała. – Rozumiem, że dawno nikt cię nie przeleciał, ale weź wyluzuj. Albo wyjdź już, albo przestań psuć nam wieczór. Nieczęsto wychodzimy we trzy! Doskona…
Nie zdążyła dokończyć zdania, kiedy Wiktoria ostentacyjnie i z hukiem wstała, odsuwając bardzo nieelegancko krzesło. Narobiła takiego hałasu, że wszyscy goście restauracji patrzyli teraz tylko na nią.
– Co ty robisz? – zapytała Julka drżącym głosem.
– Wychodzę! Mam dość twojego zrzędzenia, jęczenia i niezadowolenia. Odechciało mi się wszystkiego, serio! A wiecie, że takie babskie wyjście to dla mnie teraz niemal święto!
Sięgnęła po torebkę, zarzuciła na ramiona elegancki wełniany płaszcz i skierowała się do wyjścia, zostawiwszy na blacie pięćdziesiąt złotych za swój tatar i tosta. Dziewczyny szybko zerwały się i ruszyły za nią, błagając, by nie wracała do domu. Stojąc przed budynkiem, nie zauważyła nawet, że całej sytuacji przygląda się tajemniczy nieznajomy od ostryg. Pan ostryga.
– Przepraszam, chodź z nami. Już się nie dąsaj – prosiła Julka.
– Ale zamówmy taksówkę, inaczej całe przemokniemy – wyszła z propozycją Milena.
– Przecież bar jest pięćset metrów stąd. Dasz radę pieszo – zarządziła Julka.
Wiktoria przestała się hamować.
– Ja to pierdolę. Z całym szacunkiem, ale mam na sobie louboutiny za trzy tysiące i nie zamierzam ich zniszczyć w tak głupi sposób. Albo zamawiamy taksówkę, albo nas podwieziesz.
Zawsze wiedziała, czego chce. Jej stanowczość sprawiała, że dziewczyny nigdy nie podważały jej zdania.
– No to może jedna z was pobiegnie ze mną do auta? – zaproponowała Julka.
Wiktoria przewróciła oczami.
– Przepraszam, dziewczyny – wymianę zdań przerwał im nagle męski głos – ale obserwuję całą tę dantejską scenę. I mam na to radę. Poczekajcie chwilkę.
Wiki rzuciła okiem w kierunku nieznajomego. Ach, więc to „pan ostryga”. Po kilku sekundach zjawił się z olbrzymim parasolem.
– Ja pójdę z panią do samochodu i przytrzymam parasol, żeby pani nie zmokła. Podjedziemy tu autem i zgarnie pani swoje koleżanki.
– Świetny pomysł.
Wiktoria przyjrzała mu się uważniej. Mężczyzna był naprawdę przystojny, a pierwsze złe wrażenie skutecznie udało mu się zatrzeć propozycją podania parasola. Wszystko wskazywało jednak na to, że podoba mu się Julka. No cóż, przynajmniej będą miały podwózkę.
Śnieg z deszczem zacinał coraz mocniej i dziewczyny szczerze się cieszyły, że nie podjęły się pójścia do kolejnej knajpy pieszo. Czas im się jednak dłużył na czekaniu na samochód i miały wrażenie, że Julki z „panem ostrygą” nie ma już z dziesięć minut.
– Chyba zaiskrzyło, skoro tak długo ich nie ma – stwierdziła sarkastycznie Milena, przerywając ciszę.
– Oby mu w tym aucie nie usiadła na klejnoty, desperatka.
Wiki nie kryła oburzenia. W jej życiu w ostatnim czasie zaszły wielkie zmiany i w efekcie jej podejście do świata się zmieniło, a postępowanie Julki bardzo ją irytowało. Postanowiła sobie nawet, że pozbędzie się tej znajomości, bo i tak nic dobrego ona nie wnosi. „Odcinaj się od tego, co ci nie służy” – powtarzała zawsze jej babcia. „To była mądra kobieta, czas jej posłuchać” – pomyślała teraz Wiktoria.
– No wreszcie! Są! – Milena aż klasnęła z ekscytacji w ręce. – Ciekawe, czy wziął od niej numer telefonu…
Julka zaparkowała pod samym wejściem. Tajemniczy nieznajomy wyskoczył z auta i rozłożył parasol, by dziewczyny nie zmokły. Otworzył im nawet drzwi do samochodu.
– Jeśli mogę spytać: dokąd się panie wybierają potem?
– W kierunku Wisły – wypaliła bez namysłu Milena.
Pokiwał głową.
– Ach tak. A zatem się nie zobaczymy, to zupełnie nie moje klimaty. Miłej nocy, drogie panie.
Wiktoria uśmiechnęła się lekko do niego, zrozumiawszy aluzję. Siedząca za kierownicą Julka nadal miała skwaszoną minę i w ogóle się nie odezwała.
– Co ty taka skrzywiona? Gość był miły, poszedł z tobą. Dałaś mu swój numer? – zaczęła wypytywać Milena.
– Żartujesz? To jakiś oblech. Nie dałam…
– Jak to? Dobierał się do ciebie? Gadał jakieś głupoty?
– Nie. Po prostu oblech i tyle. Wychodźcie, już jesteśmy pod restauracją.
Nie drążyły. W środku kelner wskazał im miejsce przy didżejce, z widokiem na ulicę. Wszystkie pozostałe stoliki były zajęte. Didżej grał podrasowane piosenki z lat osiemdziesiątych. Mężczyźni byli w koszulach, dostojni, bogaci i z klasą. Wiktoria wiedziała, że byle kto tu nie przychodzi. Jej przyjaciółki rzucały intensywne spojrzenia po całej restauracji. Tu było luksusowo. Podłoga w marmurach, zamszowe kanapy i fotele. Bardzo drogie alkohole i kosmicznie wielkie żyrandole z kamieni Swarovskiego.
– Sto złotych za przystawkę!?! Czyś ty zwariowała? – Julka próbowała być dyskretna i przekazać szeptem swoje niezadowolenie, ale jej nie wyszło. Kelner, który wszystko usłyszał, poczęstował ją wymuszonym uśmiechem.
– Spoko, ja stawiam. – Wiktoria nie miała nigdy problemu, by zapłacić za koleżanki, nawet kiedy jej się nie przelewało.
Kelner wyraźnie się niecierpliwił.
– Czy mogę już przyjąć zamówienie? – zapytał sztucznie grzecznym tonem.
– Tak. Poproszę butelkę tego słodkiego polskiego wina. Przystawkę z krewetkami, tatar z tuńczyka na awokado i mango z ryżem w mleku kokosowym.
– Oczywiście.
Po tych słowach oddalił się w kierunku kuchni.
– Zwariowałaś. – Julka ciągnęła swoją beznadziejną tyradę. – Kurwa, zwariowałaś. Dziewczyno, ty zapłacisz za to z siedemset, jak nie osiemset złotych.
– Jezu Chryste, Jula, zaraz dam ci w pysk! – zirytowała się Milena. – Weź się w końcu przymknij i przestań robić nam wstyd. Albo wyjdź stąd i więcej się do nas nie odzywaj! Psujesz wieczór, kurwa! Nie możemy sobie poplotkować, pośmiać się, bo ty od razu się krzywisz! Komentujesz wszystko głośno, tak że każdy zwraca na nas uwagę. Po cholerę się w ogóle z nami spotykałaś? Mam dość! Opuść ten lokal.
Wiktoria nie poznawała Mileny. Najspokojniejsza z nich, nieczęsto wybuchała i mówiła wprost, co myśli. To wystąpienie bardzo jej się podobało. Uśmiechnęła się w duchu.
– Potwierdzam opinię Mileny. Idź już sobie.
Julka zmrużyła oczy, wyraźnie rozgniewana. I choć warga jej nawet nie drgnęła, widać było, że ciśnie jej się na język słowo „spierdalaj”. Wstała od stolika, odwróciła się na pięcie i wyszła.
Kiedy Julia wyszła, dziewczyny odetchnęły z ulgą. Po chwili na ich stole wylądowały przystawki i wino. Milena i Wiktoria spojrzały po sobie i się uśmiechnęły. Obie kochały luksusy. Obie były piękne i faceci za nimi szaleli. Same nie wiedziały, czemu tak długo trzymały przy sobie nadąsaną Julkę. Wzniosły toast za bajeczną noc i zaczęły zajadać się pysznościami. Wreszcie mogły porozmawiać o życiu, o swoich planach. Wiktoria zdradziła Milenie, że planuje wypuścić seksowną kolekcję bielizny dla kobiet w ciąży i matek. Milena wreszcie miała okazję pochwalić się awansem w banku.
– Zostałam wicedyrektorem, więc, moja droga, ja stawiam – cieszyła się.
Nagle przy ich stoliku zjawił się kelner z szampanem w czarnej butli ze złotą etykietą. Tysiąc złotych za butelkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki