Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Stawscy spełniają swoje marzenie: kupują dom na warszawskiej Ochocie, by nie tylko w nim zamieszkać, ale również urządzić tam galerię sztuki Skarabeusz. W połowie grudnia małżonkowie organizują pierwszą wystawę. Ozdobą wydarzenia ma być Kobieta z orchideą Gustave Courbeta. Po wernisażu Florentyna Stawska zauważa, że dzieło zostało uszkodzone, więc przenosi je do pracowni konserwacji malarstwa. Kilka dni później, gdy cały świat świętuje nadejście nowego roku, ktoś włamuje się tam i kradnie bezcenne płótno. Śledztwo prowadzą nadkomisarz Michalina Czaplińska i sierżant Zofia Maciejka. W toku postępowania policjantki dochodzą do wniosku, że w świecie sztuki są ludzie gotowi na wszystko, by zdobyć upragnioną rzecz, fascynacja może graniczyć z obsesją, a miłość do piękna bywa śmiertelnie niebezpieczna.
Małgorzata Rogala snując kryminalną intrygę zabiera nas do świata sztuki i wielkich pieniędzy, kolejny raz udowadniając, że w powieściach kryminalnych nie ma sobie równych!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ważniejszy od samego dzieła jest efekt, jaki ono wywołuje.
Sztuka może umrzeć, obraz może ulec zniszczeniu.
Istotne jest ziarno, które zostało zasiane.
Joan Miró
ROZDZIAŁ 1
Jak co dzień, o szóstej rano Florentyna Stawska była już na nogach. Lubiła wcześnie wstawać, by wypić kawę bez pośpiechu i przeczytać kilka rozdziałów powieści, ale przede wszystkim napawać się ciszą, światem wolnym od hałasu, pędu, nadmiaru bodźców. Zazwyczaj siedziała na kanapie i przez czterdzieści minut oddawała się lekturze, jednak tego dnia Florentyna nie sięgnęła po książkę. Stała z filiżanką w dłoniach przy kuchennym oknie pod skośnym sufitem i wodziła oczami po okolicy. W nocy znów spadł śnieg. Gruba warstwa białego puchu otulała drzewa oraz krzewy, pokrywała chodnik i dachy budynków. Przed posesją po drugiej stronie ulicy rozbłysła żarówka. W jej świetle Stawska zobaczyła postać w swetrze i rękawicach. To syn sąsiadów przyniósł łopatę i zaczął odśnieżać teren przed bramą. Wkrótce na zewnątrz pojawili się pierwsi przechodnie. Okutani w ciepłą odzież, w czapkach naciągniętych na brwi i ze wzrokiem wbitym w czubki butów, stąpali ostrożnie po skutej mrozem pokrywie, by uniknąć upadku. Byli jednak i tacy, którzy podziwiali bajkowy krajobraz. Florentyna odprowadziła spojrzeniem dwie dziewczyny z rozpuszczonymi włosami, które szły w rozpiętych płaszczach, z szalikami niedbale zawiniętymi wokół szyi, mając za nic spadające im na policzki i nos płatki śniegu. Kiedy zniknęły za rogiem, Stawska pomyślała, że miasto już budzi się ze snu. Wkrótce świat znów zacznie pędzić, a w uszy wedrze się wszechobecny gwar. Na szczęście z dala od cichej, wąskiej ulicy na Ochocie, gdzie teraz mieszkała, po tym, jak wraz z mężem odważyła się zaryzykować, by spełnić swoje marzenie.
Florentyna pochodziła z rodziny, w której dbano o edukację, znajomość języków obcych i obycie z kulturą. Jedyna córka muzealniczki i konserwatora zabytków uważała za oczywiste, że będzie studiować historię sztuki. W połowie trzeciego roku poznała Leona, syna malarki i grafika. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Po obronie prac magisterskich oboje zostali na uczelni. Przez długie lata wykładali, pisali artykuły do periodyków oraz teksty do publikacji popularyzujących wiedzę o słynnych artystach, bywali na wystawach, jeździli po Europie, zwiedzając muzea, ciesząc oczy cudami architektury i zapierającymi dech w piersiach pejzażami. Prowadzili kroniki podróży, gdzie oprócz zdjęć wklejali widokówki, bilety wstępu do obiektów, foldery reklamowe i odręczne notatki; ta szczególna kolekcja później zaowocowała wydaniem serii poradników dla wielbicieli łączenia turystyki z podziwianiem piękna. Robili to również wtedy, gdy na świat przyszły ich dzieci: najpierw Jakub, a później Adrianna. Rodzeństwo, od narodzin obcujące z dziełami sztuki, poszło w ślady matki i ojca. Syn po studiach zaczął pracować w jednym z domów aukcyjnych, córka zaś zdobywała praktykę jako konserwatorka malarstwa. Wtedy Florentyna i Leon postanowili zrealizować pragnienie posiadania domu wypełnionego obrazami i zabytkowymi przedmiotami, które mogliby podziwiać nie tylko członkowie rodziny, ale również inni ludzie. Wkrótce do Stawskich uśmiechnął się los. Znajoma z biura nieruchomości dała im znać, że miasto wystawiło na sprzedaż willę na Ochocie. W przetargu nie chodziło o to, kto da więcej, bowiem cena już była ustalona, ale o sposób wykorzystania wiekowego budynku. Małżonkowie złożyli ofertę, przedstawiając swoje plany stworzenia galerii sztuki, i wygrali. Pozostało zdobyć pieniądze. Przydały się znajomości wśród ludzi sponsorujących muzea. Stawscy sprzedali mieszkanie na Żoliborzu, resztę zaś pożyczył im Oblicki, jeden z najbogatszych ludzi w Polsce, filantrop i mecenas sztuki, darczyńca. Florentyna i Leon zamieszkali na poddaszu, a piętro i parter przeznaczyli na ekspozycję obrazów, mebli oraz przedmiotów dekoracyjnych, takich jak zegary, lampy, ceramika i szkło, kolekcjonowanych przez nich samych oraz odziedziczonych po przodkach.
O galerii Skarabeusz zaczęło być głośno za sprawą kilku wywiadów w prasie, telewizji i mediach społecznościowych. Rosła liczba zwiedzających, a także napływały prośby o udostępnianie wnętrz willi na kameralne koncerty, spotkania z autorami książek, wykłady na temat życia i twórczości mistrzów malarstwa oraz towarzyszących im projekcji filmów. Po pewnym czasie galeria Leona i Florentyny stała się jednym z najpopularniejszych miejsc na mapie kultury w Warszawie i obowiązkowym punktem na liście obiektów do zwiedzania dla turystów. Goście przybywali każdego dnia, chętnych do wynajęcia sal nie brakowało, pieniądze płynęły wartkim strumieniem, pozwalając właścicielom Skarabeusza na pierwsze zakupy w celu powiększenia kolekcji. Sukces sprawił, że małżonkowie zaczęli rozważać zorganizowanie wystawy czasowej. Po przejrzeniu swoich zbiorów oraz wzięciu pod uwagę tych znajdujących się w rękach znajomych kolekcjonerów, Stawscy zdecydowali się na ekspozycję pod hasłem: „Impresjonizm i realizm w malarstwie polskim”. Podjąwszy decyzję, zaczęli od rozesłania informacji o swoich zamiarach do właścicieli obrazów wraz z pytaniem o możliwość wypożyczenia dzieł. Na odpowiedzi Florentyna i Leon nie czekali zbyt długo, bowiem ich pomysł spotkał się z entuzjazmem. Zagwarantowano im między innymi obrazy Gierymskiego, Chełmońskiego, Pankiewicza, a także Boznańskiej, Mehoffera i Wyczółkowskiego, oraz kilka akwareli Józefa Fałata, co razem z płótnami, które wybrali Stawscy ze swojej kolekcji, dawało liczbę prawie trzydziestu dzieł.
Przygotowania ruszyły pełną parą, a kiedy w drugiej połowie listopada większość spraw była załatwiona, Stawska zobaczyła na stronie internetowej jednego z czasopism nagranie wywiadu z Pawłem Kołodziejczykiem. Rozmowa miała miejsce dwa miesiące wcześniej i toczyła się w biurze, gdzie właściciel księgarni dzielił się z widzami opowieścią o miłości do literatury, wspominał początki swojej działalności i porównywał sytuację na rynku księgarskim wtedy oraz obecnie. Uchylił także rąbka tajemnicy związanej z planami rozwoju biznesu, ujawnił co nieco na temat życia osobistego oraz przyznał się do zainteresowań związanych ze sztuką, nadmieniając o kolekcji dzieł malarstwa, którą stopniowo powiększał. Podczas nagrania Kołodziejczyk siedział na kanapie, zaś nad jego głową wisiało oprawione płótno. W pewnym momencie mężczyzna podniósł na nie wzrok i dodał, że jest to jego najnowszy nabytek.
Florentyna od razu zauważyła mieniące się kolorami malowidło. Słuchając wywiadu z księgarzem, wpatrywała się z napięciem w Kobietę z orchideą pędzla Gustave’a Courbeta, nie wierząc własnym oczom. Następnie pokazała nagranie mężowi. Stawscy przez kilka dni zastanawiali się, czy napisać do mężczyzny wiadomość z prośbą o wypożyczenie obrazu, który byłby perłą wystawy, biorąc pod uwagę, że jego twórcę uznawano za najwybitniejszego przedstawiciela realizmu. To właśnie francuski malarz pierwszy użył tego słowa na określenie nowego trendu w sztuce, który polegał na zerwaniu z idealizowaniem świata i prezentowaniu rzeczywistości taką, jaka była, podejmowaniu tematów pokazujących codzienne życie ludzi, ich problemy, pracę, wypoczynek, świętowanie, więź człowieka z naturą.
– Nie miałam pojęcia, że Kobieta z orchideą jest w Polsce – powiedziała Florentyna, wciąż oszołomiona. – Szkoda, że wcześniej nie trafiłam na ten wywiad.
– Trafiłaś w samą porę, jeszcze zdążymy umieścić obraz w katalogu – zripostował Leon.
– Wątpię, czy Kołodziejczyk nam go pożyczy. To człowiek spoza branży, może nas nie znać.
– Nie wiadomo. Skoro kolekcjonuje malarstwo, na pewno obserwuje rynek sztuki. – Stawski potarł czoło w zamyśleniu. – Nie mamy nic do stracenia, najwyżej nam odmówi – stwierdził po chwili i jeszcze tego samego wieczoru wysłał maila ze służbowego konta.
Od tamtego czasu minęło dziesięć dni i Stawscy nie dostali odpowiedzi od Kołodziejczyka. Florentyna straciła nadzieję, że uda im się zdobyć płótno Courbeta na wystawę.
Tego dnia Paweł Kołodziejczyk znów wyszedł wcześniej do pracy, mimo że jako właściciel firmy nie musiał stawiać się w biurze między ósmą a dziewiątą, wzorem podwładnych. Kiedy Wiktoria rzuciła mu w przedpokoju pytające spojrzenie, wzruszył ramionami i przypomniał, że jak się ma własny biznes, zawsze jest coś do zrobienia lub dopilnowania, zwłaszcza teraz gdy zamierzał otworzyć kolejne punkty odbioru zamówień i wejść na rynek audiobooków. Od siedmiu lat Paweł prowadził z powodzeniem księgarnię internetową, stając się coraz bardziej znaczącym graczem na rynku. Wychowany wraz z rodzeństwem przez czytających rodziców, którzy podsuwali swoim dzieciom ciekawe lektury i rozwijali miłość do słowa drukowanego, Kołodziejczyk, mimo że skończył studia na wydziale marketingu i reklamy, mimowolnie kierował swoją karierą w taki sposób, by zawodowo zajmować się książkami. Po obronie pracy magisterskiej dostał etat w jednym z warszawskich wydawnictw. Przez dziesięć lat zdobywał doświadczenie najpierw w dziale promocji, następnie handlowym, nawiązując i pielęgnując kontakty z ludźmi z branży. Przepracowawszy tam dekadę, uznał, że pora pójść na swoje.
– Muszę podgonić z papierami – odpowiedział partnerce po chwili milczenia, chociaż nie musiał się tłumaczyć.
– Kiedy pogadamy o nas?
– Wieczorem? – spytał, choć nie miał ochoty na rozmowę. Wiedział, o co chodzi Wiktorii, chciała deklaracji i kolejnego kroku, którego on nie zamierzał uczynić. Wreszcie musiał jej o tym powiedzieć wprost. – Idę. – Pocałował ją w usta. – O tej porze w firmie jeszcze jest spokój, nikt mi nie zawraca głowy, telefon nie dzwoni.
W zasadzie nie kłamał. Naprawdę wykorzystywał poranki na załatwienie zaległości: analizę rynku wydawniczego, lekturę maili, odpisywanie na oferty współpracy. Rzecz w tym, że do niedawna, jeśli była potrzeba, zmuszał się do wstawania dwie godziny wcześniej niż zwykle, natomiast teraz budził się sam o świcie i już nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, roztrzęsiony, i myślał o Kobiecie z orchideą. Nie potrafiąc zapanować nad niepokojem i poskromić wyobraźni, która w takich momentach podsuwała mu niechciane scenariusze tego, co mogło się zdarzyć, postanowił całkowicie skupić się na pracy, dopóki nie znajdzie rozwiązania swojego problemu. Tak było i tego dnia.
W drodze do biura myślał o Wiki. Pozostawało kwestią czasu, kiedy się rozstaną, bo że tak będzie, Kołodziejczyk nie żywił wątpliwości. Może kobieta podejmie decyzję przed świętami? Miała dość ich związku w obecnej formie i coraz częściej to werbalizowała. Każda z kobiet Pawła prędzej czy później odchodziła, on zaś ich nie zatrzymywał. Zarzucały mu nieczułość, ponieważ nie umiał całkowicie się otworzyć, nie był zazdrosny, nie robił problemu z drobnostek, traktował partnerki jak przyjaciółki, z którymi może miło spędzić czas: pogadać, obejrzeć film, razem coś ugotować lub zjeść w restauracji, uprawiać seks. Pawłowi nie zależało na budowaniu relacji, wystarczał mu status quo. Zawsze przychodził moment, gdy one zaczynały zdawać sobie z tego sprawę. Na początku cierpliwie czekały i jeszcze bardziej zabiegały o jego względy, później podejrzewały go o niewierność, następnie zaczynały grozić rozstaniem. I wreszcie pakowały walizki.
Wchodząc do gabinetu, Kołodziejczyk nabrał pewności, że rozmowa, której domaga się Wiktoria, będzie z gatunku tych pożegnalnych. Zawładnęły nim wyrzuty sumienia, które stłumił, uświadamiając sobie, że nigdy niczego jej nie obiecywał, nie snuł z nią planów na przyszłość, nie wyznawał miłości. Od początku do końca był szczery. To ona stworzyła w wyobraźni coś, co nie istniało. Paweł położył teczkę na fotelu, zdjął płaszcz i skierował kroki do biurowej kuchni, by zaparzyć podwójne espresso. Potem wrócił do siebie i włączył komputer. Czekając, aż system pobierze aktualizacje, siadł na jednej z dwóch kanap. Popijając kawę małymi łykami, zawiesił wzrok na obrazie zdobiącym przeciwległą ścianę. Było to płótno pędzla Gustave’a Courbeta przedstawiające fragment plaży i rozkołysane morze. Spomiędzy spienionych fal wyłaniała się postać długowłosej brunetki, która pochylała głowę ku trzymanej w dłoni orchidei. Dziewczyna robiłaby wrażenie rozmarzonej, błądzącej myślami daleko od miejsca, w którym się znajduje, gdyby nie spojrzenie rzucane spod rzęs w stronę widza. Otoczona wodą mieniącą się odcieniami turkusu i szmaragdu, młoda kobieta stapiała się z żywiołem, stanowiła element natury, była pierwotną siłą, uosobieniem zmysłowości, obietnicą. Obraz pulsował energią, wzbudzał emocje, wywoływał tęsknotę za Jaśminą.
Kiedy Kołodziejczyk pierwszy raz zobaczył fotografię dzieła, przeglądając nowo wydaną biografię twórcy realizmu, nie mógł otrząsnąć się z szoku. Malowidło przedstawiało jego zmarłą żonę, którą wciąż widywał w snach, ale nie tylko; jej obraz wyświetlał się Pawłowi pod powiekami, zarówno gdy mężczyzna zapadał w stan relaksu, jak i w momencie największego skupienia. Towarzyszyło mu uczucie, że Jaśmina stoi nieopodal, patrzy z czułością i szepcze słowa, których on nie może zrozumieć. W takich chwilach Paweł zastygał w miejscu, porażony bólem, niezdolny do zaczerpnięcia powietrza za sprawą niewidzialnych macek ściskających mu serce i gardło. W albumie przy zdjęciu dzieła widniała informacja, że płótno znajduje się w rękach prywatnych, więc Kołodziejczyk postanowił ustalić dane właściciela i nakłonić go do sprzedaży oryginału. Poświęcił ponad dwa lata na poszukiwania, bez powodzenia.
Przełom nastąpił wkrótce po tym, jak Paweł zaakceptował porażkę. Półtora miesiąca później pojechał do Frankfurtu na Targi Książki. W programie przewidziano seminarium dla wydawców i księgarzy. Organizatorzy oferowali, oprócz wykładów i paneli dyskusyjnych, również wycieczki do kilku instytucji niemieckiego rynku książki w Berlinie i Monachium. W stolicy Bawarii Kołodziejczyk, przechodząc obok domu aukcyjnego, zobaczył przed wejściem plakat z ogłoszeniem o licytacji obrazów i poprzedzającej ją wystawie przedaukcyjnej. Paweł interesował się sztuką i miał kolekcję dzieł, którą powiększał w miarę możliwości, dlatego zrezygnował z jednego z punktów programu targów, by obejrzeć oferowane na sprzedaż płótna. Po wejściu do budynku na widok obrazów otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Były tam dzieła takich mistrzów, jak Rembrandt, Vincent van Gogh, Camille Pissarro, Albrecht Dürer, Claude Monet, Auguste Renoir, Alfred Sisley, Egon Schiele, Oskar Kokoschka i Gustave Courbet. Paweł chodził od ściany do ściany, zachwycony, aż zobaczył Kobietę z orchideą. Nagle zabrakło mu tchu w piersiach i pociemniało w oczach, krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. Tyle poszukiwań, pomyślał, i nic, a teraz miał ją przed sobą. Rozemocjonowany, uznał, że nic nie dzieje się przypadkiem i wszystko ma swój czas. Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy zdał sobie sprawę, że aukcja będzie miała miejsce za dwa dni. Kołodziejczyk postanowił przedłużyć pobyt w Monachium, żeby wziąć w niej udział. W hotelu wszedł na stronę internetową domu aukcyjnego i zapoznał się z jego historią, następnie wysłał swoje zgłoszenie. Wszystko poszło po jego myśli i niebawem wrócił z Niemiec jako szczęśliwy posiadacz Kobiety z orchideą. Kiedy dostarczono obraz, początkowo powiesił go w salonie, jednak wkrótce przeniósł do gabinetu w firmie, gdzie spędzał znacznie więcej czasu niż w domu.