Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
35 osób interesuje się tą książką
Dominika Wojtowicz otrzymuje propozycję wyjazdu do Francji w celu skopiowania obrazu, który znajduje się w zbiorach galerii sztuki w Lyonie. Po skończonej pracy oryginał płótna zostaje skradziony, a kopistka znika. Wkrótce babcia Dominiki otrzymuje tajemniczą przesyłkę. Przekonana, że to zakamuflowana wiadomość od wnuczki, zwraca się z prośbą o pomoc do Celiny Stefańskiej – początkującej prywatnej detektyw.
Celina wie, że podejmując próbę odnalezienia malarki, będzie zmuszona walczyć z fobiami i uporać się z traumą, której doznała dwa lata wcześniej. Jednak, namówiona przez bliskie osoby, decyduje się przyjąć zlecenie i wyjechać do Lyonu.
Kto stoi za kradzieżą drogocennego dzieła? Komu jeszcze zależy na odnalezieniu artystki? I wreszcie kim jest mężczyzna, który podąża śladem Celiny?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę dedykuję Agnieszce i Bubbie.
Nie wiem, kto zaginął, one czy ja, ale faktem jest, że to one mnie znalazły, a nie odwrotnie.
(Mistrzyni drugiego planu)
ROZDZIAŁ 1
Czasem chodzi o kwadrans. Przeszłość ma znaczenie. Dobre uczynki nie uchodzą bezkarnieKto mija się z prawdą?
Warszawa
Do zamknięcia sklepu wielobranżowego U Tadzia pozostało jeszcze dwadzieścia minut. Celina Stefańska z koszykiem wypełnionym kilkoma przypadkowymi produktami przemierzała sklepowe alejki, przyglądając się nielicznym o tej porze kupującym. Większość z nich stanowili pracownicy pobliskiego biurowca, którzy oderwali się od swoich komputerów, segregatorów i lampek oświetlających miejsca pracy i wpadli w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem, żeby zrobić niezbędne zakupy. Celina zatrzymała się przed półką z kosmetykami do pielęgnacji twarzy i udając głęboki namysł, dyskretnie obserwowała kobietę stojącą nieopodal. Brunetka miała w dłoniach pudełko z kremem i ze skupieniem czytała informacje umieszczone na odwrocie opakowania. W pewnym momencie zlustrowała otoczenie i spokojnym ruchem wrzuciła kosmetyk do torby, która wisiała na jej ramieniu. Następnie zdjęła z półki zmywacz do paznokci i umieściła go w koszyku. Celina spojrzała na zegarek. Prawie dwudziesta pierwsza czterdzieści pięć, do zamknięcia sklepu pozostał kwadrans. Wiedziała, że jeśli zdemaskuje złodziejkę przy kasie, będzie musiała wszcząć procedurę przewidzianą na wypadek kradzieży i na pewno nie wróci do domu przed dwudziestą trzecią. Stefańska po krótkim wahaniu zatrzymała odchodzącą klientkę.
– Zdaje się, że zapomniała pani odłożyć krem na półkę – powiedziała.
– Słucham? – Brunetka otworzyła szeroko oczy.
– Zakładam, że to przez nieuwagę.
– Nie rozumiem. – Na twarz kobiety wypłynął rumieniec.
– Rozumie pani. – Celina pokazała legitymację detektywa sklepowego. – Albo kosmetyk wraca na półkę, albo przekłada go pani do koszyka i płaci za wszystko w kasie. Jeżeli dalej będzie się pani upierać, że nie wie, o co chodzi, wzywam policję. Pani wybór.
– Dlaczego nie od razu ta policja? – spytała klientka po chwili milczenia.
– Jestem potwornie zmęczona, zaraz zamykamy i chcę wrócić szybko do domu. Pani nie chce?
W głośnikach zatrzeszczało, po czym rozległ się komunikat:
„Szanowni państwo, do zamknięcia sklepu pozostało dziesięć minut. Dziękujemy, że zrobiliście u nas zakupy i prosimy o kierowanie się do kas”.
Celina rozpoznała głos Sylwii.
– Zatem jaka decyzja? – ponagliła złodziejkę.
Brunetka obrzuciła rozmówczynię spojrzeniem pełnym niedowierzania, po czym wyjęła z torby krem i odłożyła go na miejsce. Odchodząc, zerknęła na Celinę i wzruszyła ramionami. Stefańska odprowadziła ją wzrokiem, a potem sprawdziła wszystkie alejki, by się upewnić, że pozostali klienci zareagowali na komunikat. Po wykonaniu ostatniego zadania stanęła przed drzwiami, które wiodły na zaplecze sklepu, i zrobiła głęboki wdech. Celina nie lubiła wąskiego korytarza oświetlonego migoczącą jarzeniówką. Za każdym razem starała się jak najszybciej pokonać kilkunastometrowy odcinek prowadzący do pokoi biurowych i wyjścia dla personelu. Stefańska jeszcze raz zaczerpnęła powietrza i ruszyła na sztywnych nogach, próbując zapanować nad oddechem, który przyspieszył i stał się świszczący. Mijając drzwi do magazynu, usłyszała dźwięk, którego nie potrafiła zidentyfikować. Znieruchomiała, a jej serce zaczęło mocniej bić. Przez chwilę nasłuchiwała, a potem poszła dalej. Strach miał wielkie oczy, ale największe wtedy, gdy Celina przebywała w ciasnych, zamkniętych przestrzeniach. Zaczęła sobie tłumaczyć, że jeszcze tylko kilka metrów i otworzy drugie metalowe skrzydło, za którym znajdują się pomieszczenia dla załogi, rozjaśnione łagodnym, rozproszonym światłem i oswojone obecnością szykujących się do wyjścia pracowników.
– Zostaw mnie... – dotarło do jej uszu. – Nie ujdzie... ci to... – Koniec zdania został stłumiony przez inny dźwięk.
Celina poszłaby o zakład, że znów słyszy głos Sylwii, kierowniczki działu słodyczy, która kilka minut wcześniej informowała klientów o zbliżającej się porze zamknięcia sklepu. Najwyraźniej koleżanka była w magazynie i potrzebowała pomocy. Stefańska, pokonując strach, pchnęła ciężkie drzwi i zajrzała do środka. Odgłosy szarpaniny słychać już było wyraźnie. Celina weszła między półki z towarem i zobaczyła Sylwię, która leżała na palecie z kartonami, przygnieciona masywnym ciałem Marka Grudniaka, menedżera i siostrzeńca właściciela sklepu. Mężczyzna jedną dłonią zakrywał swojej ofierze usta, a drugą wciskał pod jej spódnicę. Celina natychmiast odzyskała siły. Niewiele myśląc, chwyciła Marka za włosy i szarpnęła tak, że z jego ust wyrwał się okrzyk bólu, następnie pociągnęła jeszcze mocniej, a potem puściła i obiema rękami zepchnęła mężczyznę z koleżanki. Grudniak, stoczywszy się na podłogę, potrącił sąsiednią paletę, z której spadły na niego dwa pudła z towarem. Celina usłyszała następny, tym razem stłumiony okrzyk bólu. Marek podparł się jedną ręką, a drugą przycisnął do twarzy. Spomiędzy jego palców wypłynęła krew.
– Kurwa! Złamałaś mi nos – zawył. – Złamałaś mi nos, pieprzona dziwko! Nie daruję ci tego.
Sylwia zwinęła się w kłębek i zaniosła płaczem. Celina spojrzała na nią, następnie ukucnęła przy Marku.
– To ja ci nie daruję, sukinsynu – powiedziała. – Jutro zawiadomimy, kogo trzeba, o próbie gwałtu i nawet twój wujek cię nie obroni. – Podniosła się, dotknęła pleców koleżanki. – Chodź. – Pomogła jej wstać. – Jutro złożysz skargę na tego gnoja, a ja potwierdzę, co widziałam. To nie pierwszy taki przypadek, ale do tej pory dziewczyny nie miały świadków. Tym razem będzie inaczej. – Kopnęła w piszczel dźwigającego się z podłogi Grudniaka. – Dostaniesz wreszcie za swoje, zboczeńcu. Nauczysz się trzymać te obleśne łapska przy sobie.
Stefańska wyprowadziła pociągającą nosem Sylwię, poszła z nią do strefy dla personelu i upewniła się, czy koleżanka da sobie radę. Potem spojrzała na zegarek i zobaczyła, że minęła dwudziesta druga.
W drodze do domu pomyślała, że to był bardzo długi dzień, i przez moment poczuła radość na myśl o relaksującym spacerze z Hektorem. W następnej chwili iskra radości zgasła, a Celinę ogarnął smutek. Czternastoletni owczarek niemiecki, którym kobieta opiekowała się po śmierci rodziców, odszedł miesiąc temu, a ona jeszcze nie przywykła do nowej rzeczywistości. Wciąż układała swoje plany, mając na uwadze zaspokojenie potrzeb zwierzaka, otwierała drzwi mieszkania z przekonaniem, że w przedpokoju zobaczy psi pysk, a gdy dzwonił domofon, dziwiła się, że dźwiękowi nie towarzyszy szczekanie. Najgorsze były poranki i wieczory. Widok pustego miejsca przy łóżku, gdzie do tej pory leżało posłanie Hektora, wyciskał Celinie łzy z oczu.
Tak było i tym razem, gdy po powrocie do domu i krótkiej kąpieli wsunęła się pod kołdrę. Bezwiednie opuściła ramię, żeby na dobranoc pogłaskać psa, ale jej dłoń, zamiast napotkać ciepłe ciało zwierzęcia, trafiła w próżnię.
Światło ulicznej latarni przenikało przez nieosłonięte okno i wydobywało z ciemności kontury mebli: szafy, toaletki z lustrem, komody i wiszącej nad nią półki z książkami. Celina leżała z otwartymi oczami i ślizgała się wzrokiem po sypialnianych sprzętach. To była jedna z tych nocy, gdy zamiast wpaść w objęcia Morfeusza, Stefańska walczyła z demonami. Dlatego musiała widzieć. Dlatego musiała mieć z obydwu stron łóżka nocne lampki. I dlatego zasłony w jej sypialni były tym dla okien, czym włosy dla twarzy: tworzyły obramowanie, ale jej nie zasłaniały.
Nieprzeniknioną ciemność Celina poznała kiedyś podczas pobytu w głuszy niedaleko Gietrzwałdu. Mieszkali tam ludzie, którzy kupili stare gospodarstwo z nieczynnym młynem i wynajmowali pokoje gościom zmęczonym wielkomiejskim gwarem. W miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, oddalonym od innych zabudowań, usytuowanym w sąsiedztwie lasu i łąki, jedynym źródłem światła na zewnątrz wieczorową porą były jasne smugi wydostające się spod niedokładnie opuszczonych rolet oraz blask księżyca, jeśli ten akurat nie był w fazie nowiu lub nie zasłaniały go chmury. Gdy letnicy gasili światła, żeby udać się na spoczynek, wnętrza budynku spowijała ciemność tak gęsta, że nie widać było własnej ręki przysuniętej do twarzy. Mimo to Stefańska bez obaw wpatrywała się w mrok, zaś później odpływała w niebyt i śniła do chwili, gdy do okien zaczynał pukać świt.
Dwa lata temu wszystko się zmieniło.
Tamtego dnia, gdy Celina ocknęła się z głębokiego snu, wokół panowała czerń, którą bezskutecznie próbowała przebić wzrokiem. Czując oszołomienie, mdłości i suchość w ustach, Stefańska pomyślała, że bawiła się na imprezie i wypiła o jeden drink za dużo, ale kiedy pod jej powiekami zamajaczyły obrazy, zrozumiała, co zaszło. Ktoś ją zaskoczył, gdy wieczorem wracała z pracy, chwycił za ramiona, unieruchomił, przycisnął coś miękkiego do jej twarzy. Przypomniała sobie zapach substancji, którą nasączono tkaninę, oraz to, że próbowała się wyrwać z uścisku napastnika, zanim straciła przytomność.
Ciemność wciąż pozostawała nieprzenikniona, do uszu nie dochodziły żadne dźwięki. Celina poczuła, że jej serce trzepocze w nierównym rytmie, a oddech staje się świszczący. Przekręciła się na bok, oparła na łokciu i uderzyła głową w coś twardego. Syknęła z bólu, wyciągnęła rękę i znieruchomiała. Po omacku, z narastającym uczuciem paniki, zaczęła badać otoczenie. Gdy zdała sobie sprawę, że tkwi w podłużnej skrzyni, przywodzącej na myśl trumnę, zaczęła krzyczeć i uderzać w ściany swojego więzienia. Wtedy w mroku rozbłysły dwa punkty świetlne. Ich blask przeszył oczy Celiny niczym sztylet. Stefańska zamknęła je na moment, a kiedy uniosła powieki, dostrzegła nad sobą obiektyw kamery. Dotarło do niej, że tam, po drugiej stronie, jest ktoś, kto ją uwięził i teraz obserwuje jej zachowanie. Celina znów zaczęła płakać. Składała napastnikowi obietnice, oferowała pieniądze, przysięgała, że będzie milczeć. Gdy nie doczekała się żadnej reakcji, zaczęła uderzać dłońmi w deski i w nie kopać, aż opadła z sił. Wtedy porywacz otworzył wieko i pozwolił jej wyjść. Nie była to jednak taka wolność, jakiej się spodziewała.
Wydarzenia, które wtedy stały się udziałem Celiny, regularnie powracały w postaci nocnego koszmaru. Kiedy budził ją własny krzyk, miała zapłakaną twarz i potrzebowała czasu, by zrozumieć, że jest bezpieczna. Tym razem ze snu wyrwała ją melodyjka dzwoniącego telefonu.
– Halo? – Celina wygładziła prześcieradło i podciągnęła wiszącą nad podłogą kołdrę.
– Stary chce z tobą porozmawiać. – W słuchawce zabrzmiał głos sekretarki właściciela sklepu, Tadeusza Bąka.
– Mam dziś wolne – zaprotestowała Stefańska. – Jest świt, pół nocy nie spałam.
– Jest dziewiąta – sprostowała rozmówczyni. – Uprzedzając twoje pytania, od razu mówię, że nie wiem, o co chodzi. Masz przyjść i tyle. Na razie.
– Zaczekaj! – Celina usiadła na łóżku i odgarnęła włosy z twarzy. – Czy z Sylwią też rozmawiał?
– Nie wiem, dopiero przyszłam i od razu usłyszałam, że mam cię wezwać. Szef jest wkurzony, nie będę tam włazić i się narażać.
– A mogłabyś...
– Kończę, bo drugi telefon dzwoni. – Sekretarka zerwała połączenie.
Stefańska opadła na poduszkę i wróciła myślami do minionego wieczoru. Leżała przez kilka minut, wyświetlając na ekranie wyobraźni kadry z zajścia w magazynie sklepu, następnie wstała. Podeszła do okna z widokiem na ursynowską Kopę Cwila i rozłożyła ramiona, rozciągając skurczone mięśnie. Sprawdziła temperaturę powietrza i przez chwilę obserwowała, co się dzieje na zewnątrz. Odprowadziła spojrzeniem właścicielkę yorka, który przepadał za Hektorem. Starsza pani często mówiła ze śmiechem, że Irys jest dumny, iż ma takiego dużego przyjaciela. Gdy się dowiedziała o śmierci owczarka, nie mogła powstrzymać łez.
Celina poczuła, że wzruszenie ściska jej gardło, więc przeniosła uwagę na budkę ochrony osiedla. Następnie zlustrowała niewielkie, pokryte trawą i kępami kwiatów wzgórze, z którego w zimie dzieciaki zjeżdżały na sankach. Rozmyślając, doszła do wniosku, że Sylwia sama złożyła skargę na zachowanie Marka i pewnie wspomniała o udziale Celiny w zajściu. Dlatego szef chciał z nią porozmawiać. Utwierdzając się w przekonaniu, że tak właśnie było, poszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, zjadła śniadanie i na rowerze pojechała na ulicę Poleczki, gdzie mieścił się sklep U Tadzia.
Na jej widok sekretarka szefa uciekła wzrokiem i wybrała w telefonie numer wewnętrzny.
– Przyszła Celina Stefańska – oznajmiła, po czym kiwnęła kilka razy głową. – Oczywiście, panie dyrektorze. – Odłożyła słuchawkę na widełki i poinformowała koleżankę: – Możesz wejść.
Tadeusz Bąk siedział rozparty w fotelu, a jego okrągła postać z trudem mieściła się między bocznymi ściankami podłokietników. Gdy Celina stanęła w progu, zmierzył ją nieodgadnionym spojrzeniem.
– Pani Stefańska... Zapraszam. – Wykonał nieokreślony gest. – Dziś rano złożono skargę.
– Tak myślałam – wtrąciła, siadając na krześle. – Mam nadzieję, że teraz sprawca się nie wywinie.
– Proszę wysłuchać mnie do końca. – Bąk zmroził ją lodowatym tonem.
– Jasne, przepraszam.
– Skarga została złożona na panią. Wczoraj wieczorem, tuż przed zamknięciem sklepu, zaatakowała pani menedżera Marka Grudniaka i złamała mu nos. Poszkodowany przebywa na zwolnieniu lekarskim.
– Więc tak to przedstawił? – Celina poczuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach. – A czy wspomniał, dlaczego został... hmm... zaatakowany?
Mogła się spodziewać, że sprawy przybiorą inny obrót, ponieważ dotychczas wszystkie nadużycia w stosunku do pracownic uchodziły Grudniakowi bezkarnie. Siostrzeniec przełożonego zwykle wyjaśniał, że jako atrakcyjny mężczyzna cieszy się względami płci przeciwnej i nie ponosi odpowiedzialności za to, że kobiety czasem źle rozumieją jego uprzejmość i życzliwość. Gdy jest zmuszony odrzucić ich zaloty, rozczarowane, odgrywają się na nim, rzucając oskarżenia o molestowanie. Tak było do tej pory, ale tym razem Celina była świadkiem zajścia i nie zamierzała niczego ukrywać.
– Więc przyznaje się pani do pobicia? – spytał Bąk.
– Oczywiście, że się przyznaję. – Stefańska wyprostowała się na krześle i spojrzała szefowi w oczy. – Stanęłam w obronie koleżanki, Sylwii Kosowskiej, którą Grudniak chciał zgwałcić. Nie pochwalił się panu? – spytała na widok uniesionych brwi szefa. – Proszę porozmawiać z poszkodowaną kobietą, która też wybiera się dziś do pana ze skargą. W tej sytuacji zachęcę ją również do zgłoszenia sprawy na policji. – Celina nie posiadała się z oburzenia. – To nie pierwszy taki przypadek, że pana siostrzeniec... Tak, powiedzmy sobie szczerze, to i tak jest tajemnicą poliszynela... Pana siostrzeniec, wykorzystując zależność służbową, napastuje koleżanki z pracy i swoje podwładne. Na szczęście wreszcie jest świadek, czyli ja, i Grudniak poniesie konsekwencje. – Umilkła, ponieważ zabrakło jej powietrza.
– Rozmawiałem już z panią Kosowską. – Dyrektor złożył dłonie w piramidkę. – Wcześniej Marek poinformował mnie, że pomagał jej załadować kartony na paletę. Śmiali i żartowali, a pani wtargnęła do magazynu i pobiła Grudniaka, ponieważ coś się pani wydawało.
– Słucham?!
– Pani Kosowska potwierdziła wersję Marka – dodał Bąk.
– To nieprawda! – Stefańska poderwała się z krzesła. – I pan doskonale o tym wie. Ona na pewno się wstydzi! Albo boi. Trudno jej się dziwić, ale ja wszystko widziałam. Było tak, jak mówię. Przechodziłam koło magazynu, usłyszałam odgłosy szarpaniny. Marek leżał na Sylwii, zatykał jej usta i wciskał rękę pod spódnicę. Pana zdaniem tak wygląda ładowanie kartonów na paletę? – Umilkła na chwilę i przyglądała się szefowi z niedowierzaniem. – Niech pan jeszcze raz porozmawia z Sylwią – podjęła wątek. – Może Grudniak ją zastraszył?
Celina nigdy nie miała dobrego zdania o przełożonym, ale nie przypuszczała, że jest zdolny do takiej podłości. Wpatrywała się w Bąka, czekając na odpowiedź, ale on milczał. Gorączkowo zastanawiała się, co zrobić, i nagle w jej głowie błysnęła myśl.
– Monitoring! – wykrzyknęła. – W magazynie jest kamera. Proszę obejrzeć nagranie, wtedy zobaczy pan, kto mija się z prawdą. – Odzyskała pewność siebie.
– Oglądałem.
– I?
– Nic się nie zarejestrowało. Rozmawiałem z ochroniarzem z wczorajszej zmiany, mieli godzinną awarię pod koniec dnia, dokładnie od dwudziestej pierwszej trzydzieści.
– Ciekawy zbieg okoliczności – zakpiła Stefańska.
– W tej sytuacji – kontynuował Bąk – chyba rozumie pani, że nie może tutaj dłużej pracować. Nie zamierzam tolerować atakowania niewinnych ludzi i wysyłania ich na zwolnienie lekarskie.
– Pan żartuje? – Celina miała wrażenie, że rozmowa nie toczy się naprawdę. To musiał być dalszy ciąg koszmaru, który nękał ją poprzedniej nocy.
– Napisze pani prośbę o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, a ja nie będę robić problemów. W okresie wypowiedzenia dostanie pani wynagrodzenie bez konieczności świadczenia pracy.
– A jeśli odmówię?
– Zwolnię panią dyscyplinarnie za stosowanie przemocy wobec współpracownika.
– Pójdę do sądu pracy.
– Mam pobitego człowieka i Kosowską jako świadka zajścia. Naprawdę uważa pani, że ma szansę?
– W sądzie Marek i Sylwia będą musieli powiedzieć prawdę.
– Czyją prawdę? – spytał szef, podsuwając Celinie kartkę i długopis.
Stefańska spojrzała w oczy mężczyzny, zimne i beznamiętne, następnie zrobiła to, czego od niej oczekiwał. Resztę formalności załatwiła w sekretariacie, po czym wyszła, z trudem powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Ruszyła w stronę hali i odnalazła Sylwię. Kobieta na jej widok oblała się rumieńcem.
– Przepraszam – wyszeptała, zanim Celina zdążyła się odezwać.
– Przepraszasz? – Stefańska zacisnęła wargi. – Gdyby nie ja, Grudniak przeleciałby cię na kartonach jak tanią dziwkę. Uratowałam cię przed gwałtem! W zamian dostałam wypowiedzenie, ponieważ skłamałaś Bąkowi. Możesz mi to wytłumaczyć? – Celina wciągnęła powietrze w nozdrza. – Zastraszyli cię, tak? Możemy jeszcze wszystko odkręcić, pójdę z tobą na policję...
– Przepraszam – powtórzyła Kosowska. – Jestem samotną matką, nie mogę sobie pozwolić na utratę pracy.
– A ja mogę?! – Celina podniosła głos. – Gdybyś powiedziała prawdę, obie byśmy miały robotę, a dyrektor może wreszcie powstrzymałby zapędy swojego siostrzeńca.
– Nie ma nagrania z kamery. – W oczach Sylwii błysnęły łzy. – Podobno była awaria. Marek przyszedł do mnie rano i zagroził, że jeśli pisnę słowo, tak zaaranżuje sytuację, że wylecę stąd z hukiem, bez prawa do odwołania.
– I ty mu uwierzyłaś? Przecież jestem twoim świadkiem.
– Nie jest trudno podrzucić komuś coś do torby czy kieszeni, a potem zrobić pokazowe przeszukanie... Zrobić z kogoś złodzieja... Poza tym Marek zagroził, że jeśli ujawnię, co zaszło w magazynie, ogłosi wszem wobec, że chciałam zrobić z niego tatusia dla swojego dziecka, rozumiesz? A on mnie nie chciał, więc się zemściłam, kłamiąc, że próbował mnie zgwałcić.
– To się nie może dziać naprawdę. – Celina pokręciła głową z niedowierzaniem. – Powiedz, że to ukryta kamera albo coś.
– Naprawdę boję się Grudniaka i jego wuja. – Kosowska wytarła nos. – A ty znajdziesz inną pracę, może lepszą, przecież sklepy potrzebują detektywów, bo ludzie kradną coraz częściej.
Celina nabrała powietrza do płuc i chciała przypomnieć, że w tej historii przecież o co innego chodzi. Po chwili uznała, że rozmowa z Sylwią nie ma sensu, więc odwróciła się i skierowała w stronę wyjścia na zaplecze. Przy drzwiach rzuciła przez ramię:
– Marek dalej będzie cię obmacywać, a pewnego dnia zgwałci i nikt mu nie przeszkodzi. Ciebie albo inną.
Nie czekając na odpowiedź, weszła do wąskiego korytarza, który dziś wydał się jej dłuższy niż zwykle. Świetlówka zamigotała i na chwilę zgasła. Celina poczuła, że zaczyna mieć zawroty głowy. Stanęła, zrobiła wdech i spokojny wydech, a potem ruszyła dalej. Gdy dochodziła do magazynu, ktoś otworzył drzwi. Jarzeniówka znów zgasła, a gdy ponownie rozbłysła, Stefańska ujrzała znajomą postać.
– Ooo, co za spotkanie! – Marek zastąpił jej drogę. – Warto było ze mną zadzierać? – Popchnął ją, aż uderzyła plecami w mur.
Celina chciała spytać, skąd się tu wziął, skoro przebywa na zwolnieniu lekarskim, ale tylko zdołała bezgłośnie poruszyć ustami. Jej serce biło w szalonym tempie, na wysokości obojczyków pojawiła się przeszkoda uniemożliwiająca zaczerpnięcie tchu. Światło pulsowało, ściany wąskiego korytarza zbliżały się do siebie coraz bardziej, stopniowo ograniczając przestrzeń. Celina miała wrażenie, że zaraz zaczną napierać na jej ramiona, następnie zmiażdżą ją w swoich betonowych objęciach. Twarz Marka straciła ostrość i zniknęła w ciemnościach. Celina poczuła, że osuwa się na podłogę.