Kopia doskonała - Małgorzata Rogala - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Kopia doskonała ebook i audiobook

Małgorzata Rogala

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Dominika Wojtowicz otrzymuje propozycję wyjazdu do Francji w celu skopiowania obrazu, który znajduje się w zbiorach galerii sztuki w Lyonie. Po skończonej pracy oryginał płótna zostaje skradziony, a kopistka znika. Wkrótce babcia Dominiki otrzymuje tajemniczą przesyłkę. Przekonana, że to zakamuflowana wiadomość od wnuczki, zwraca się z prośbą o pomoc do Celiny Stefańskiej – początkującej prywatnej detektyw.

Celina wie, że podejmując próbę odnalezienia malarki, będzie zmuszona walczyć z fobiami i uporać się z traumą, której doznała dwa lata wcześniej. Jednak, namówiona przez bliskie osoby, decyduje się przyjąć zlecenie i wyjechać do Lyonu.

Kto stoi za kradzieżą drogocennego dzieła? Komu jeszcze zależy na odnalezieniu artystki? I wreszcie kim jest mężczyzna, który podąża śladem Celiny?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 12 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,4 (398 ocen)
229
107
46
15
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EWAMIKI

Nie oderwiesz się od lektury

lubię kryminały z dowcipem, nie da się tego oddać w filmie a czytać już mi nie wolno.Takie kryminały nie dołują człowieka, bo słuchanie o potworach seryjnych mordercach i psychopatach mnie dołują Ewa
30
Kristopa54

Nie oderwiesz się od lektury

Super , polecam.
10
nalka47

Całkiem niezła

dla relaksu ......
10
Adella60

Całkiem niezła

Powierzchowna. Historia, która nie wciąga
10
pies13

Nie oderwiesz się od lektury

godna polecenia. lekki kryminał bez dłużyzny.
00

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki Pa­weł Pan­cza­kie­wicz
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Mał­go­rzata Ro­gala, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83295-30-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Książkę de­dy­kuję Agnieszce i Bub­bie.

Nie wiem, kto za­gi­nął, one czy ja, ale fak­tem jest, że to one mnie zna­la­zły, a nie od­wrot­nie.

(Mi­strzyni dru­giego planu)

ROZ­DZIAŁ 1

Cza­sem cho­dzi o kwa­drans. Prze­szłość ma zna­cze­nie. Do­bre uczynki nie ucho­dzą bez­kar­nieKto mija się z prawdą?

War­szawa

Do za­mknię­cia sklepu wie­lo­bran­żo­wego U Ta­dzia po­zo­stało jesz­cze dwa­dzie­ścia mi­nut. Ce­lina Ste­fań­ska z ko­szy­kiem wy­peł­nio­nym kil­koma przy­pad­ko­wymi pro­duk­tami prze­mie­rzała skle­powe alejki, przy­glą­da­jąc się nie­licz­nym o tej po­rze ku­pu­ją­cym. Więk­szość z nich sta­no­wili pra­cow­nicy po­bli­skiego biu­rowca, któ­rzy ode­rwali się od swo­ich kom­pu­te­rów, se­gre­ga­to­rów i lam­pek oświe­tla­ją­cych miej­sca pracy i wpa­dli w ostat­niej chwili, tuż przed za­mknię­ciem, żeby zro­bić nie­zbędne za­kupy. Ce­lina za­trzy­mała się przed półką z ko­sme­ty­kami do pie­lę­gna­cji twa­rzy i uda­jąc głę­boki na­mysł, dys­kret­nie ob­ser­wo­wała ko­bietę sto­jącą nie­opo­dal. Bru­netka miała w dło­niach pu­dełko z kre­mem i ze sku­pie­niem czy­tała in­for­ma­cje umiesz­czone na od­wro­cie opa­ko­wa­nia. W pew­nym mo­men­cie zlu­stro­wała oto­cze­nie i spo­koj­nym ru­chem wrzu­ciła ko­sme­tyk do torby, która wi­siała na jej ra­mie­niu. Na­stęp­nie zdjęła z półki zmy­wacz do pa­znokci i umie­ściła go w ko­szyku. Ce­lina spoj­rzała na ze­ga­rek. Pra­wie dwu­dzie­sta pierw­sza czter­dzie­ści pięć, do za­mknię­cia sklepu po­zo­stał kwa­drans. Wie­działa, że je­śli zde­ma­skuje zło­dziejkę przy ka­sie, bę­dzie mu­siała wsz­cząć pro­ce­durę prze­wi­dzianą na wy­pa­dek kra­dzieży i na pewno nie wróci do domu przed dwu­dzie­stą trze­cią. Ste­fań­ska po krót­kim wa­ha­niu za­trzy­mała od­cho­dzącą klientkę.

– Zdaje się, że za­po­mniała pani odło­żyć krem na półkę – po­wie­działa.

– Słu­cham? – Bru­netka otwo­rzyła sze­roko oczy.

– Za­kła­dam, że to przez nie­uwagę.

– Nie ro­zu­miem. – Na twarz ko­biety wy­pły­nął ru­mie­niec.

– Ro­zu­mie pani. – Ce­lina po­ka­zała le­gi­ty­ma­cję de­tek­tywa skle­po­wego. – Albo ko­sme­tyk wraca na półkę, albo prze­kłada go pani do ko­szyka i płaci za wszystko w ka­sie. Je­żeli da­lej bę­dzie się pani upie­rać, że nie wie, o co cho­dzi, wzy­wam po­li­cję. Pani wy­bór.

– Dla­czego nie od razu ta po­li­cja? – spy­tała klientka po chwili mil­cze­nia.

– Je­stem po­twor­nie zmę­czona, za­raz za­my­kamy i chcę wró­cić szybko do domu. Pani nie chce?

W gło­śni­kach za­trzesz­czało, po czym roz­legł się ko­mu­ni­kat:

„Sza­nowni pań­stwo, do za­mknię­cia sklepu po­zo­stało dzie­sięć mi­nut. Dzię­ku­jemy, że zro­bi­li­ście u nas za­kupy i pro­simy o kie­ro­wa­nie się do kas”.

Ce­lina roz­po­znała głos Syl­wii.

– Za­tem jaka de­cy­zja? – po­na­gliła zło­dziejkę.

Bru­netka ob­rzu­ciła roz­mów­czy­nię spoj­rze­niem peł­nym nie­do­wie­rza­nia, po czym wy­jęła z torby krem i odło­żyła go na miej­sce. Od­cho­dząc, zer­k­nęła na Ce­linę i wzru­szyła ra­mio­nami. Ste­fań­ska od­pro­wa­dziła ją wzro­kiem, a po­tem spraw­dziła wszyst­kie alejki, by się upew­nić, że po­zo­stali klienci za­re­ago­wali na ko­mu­ni­kat. Po wy­ko­na­niu ostat­niego za­da­nia sta­nęła przed drzwiami, które wio­dły na za­ple­cze sklepu, i zro­biła głę­boki wdech. Ce­lina nie lu­biła wą­skiego ko­ry­ta­rza oświe­tlo­nego mi­go­czącą ja­rze­niówką. Za każ­dym ra­zem sta­rała się jak naj­szyb­ciej po­ko­nać kil­ku­na­sto­me­trowy od­ci­nek pro­wa­dzący do po­koi biu­ro­wych i wyj­ścia dla per­so­nelu. Ste­fań­ska jesz­cze raz za­czerp­nęła po­wie­trza i ru­szyła na sztyw­nych no­gach, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad od­de­chem, który przy­spie­szył i stał się świsz­czący. Mi­ja­jąc drzwi do ma­ga­zynu, usły­szała dźwięk, któ­rego nie po­tra­fiła zi­den­ty­fi­ko­wać. Znie­ru­cho­miała, a jej serce za­częło moc­niej bić. Przez chwilę na­słu­chi­wała, a po­tem po­szła da­lej. Strach miał wiel­kie oczy, ale naj­więk­sze wtedy, gdy Ce­lina prze­by­wała w cia­snych, za­mknię­tych prze­strze­niach. Za­częła so­bie tłu­ma­czyć, że jesz­cze tylko kilka me­trów i otwo­rzy dru­gie me­ta­lowe skrzy­dło, za któ­rym znaj­dują się po­miesz­cze­nia dla za­łogi, roz­ja­śnione ła­god­nym, roz­pro­szo­nym świa­tłem i oswo­jone obec­no­ścią szy­ku­ją­cych się do wyj­ścia pra­cow­ni­ków.

– Zo­staw mnie... – do­tarło do jej uszu. – Nie uj­dzie... ci to... – Ko­niec zda­nia zo­stał stłu­miony przez inny dźwięk.

Ce­lina po­szłaby o za­kład, że znów sły­szy głos Syl­wii, kie­row­niczki działu sło­dy­czy, która kilka mi­nut wcze­śniej in­for­mo­wała klien­tów o zbli­ża­ją­cej się po­rze za­mknię­cia sklepu. Naj­wy­raź­niej ko­le­żanka była w ma­ga­zy­nie i po­trze­bo­wała po­mocy. Ste­fań­ska, po­ko­nu­jąc strach, pchnęła cięż­kie drzwi i zaj­rzała do środka. Od­głosy szar­pa­niny sły­chać już było wy­raź­nie. Ce­lina we­szła mię­dzy półki z to­wa­rem i zo­ba­czyła Syl­wię, która le­żała na pa­le­cie z kar­to­nami, przy­gnie­ciona ma­syw­nym cia­łem Marka Grud­niaka, me­ne­dżera i sio­strzeńca wła­ści­ciela sklepu. Męż­czy­zna jedną dło­nią za­kry­wał swo­jej ofie­rze usta, a drugą wci­skał pod jej spód­nicę. Ce­lina na­tych­miast od­zy­skała siły. Nie­wiele my­śląc, chwy­ciła Marka za włosy i szarp­nęła tak, że z jego ust wy­rwał się okrzyk bólu, na­stęp­nie po­cią­gnęła jesz­cze moc­niej, a po­tem pu­ściła i obiema rę­kami ze­pchnęła męż­czy­znę z ko­le­żanki. Grud­niak, sto­czyw­szy się na pod­łogę, po­trą­cił są­sied­nią pa­letę, z któ­rej spa­dły na niego dwa pu­dła z to­wa­rem. Ce­lina usły­szała na­stępny, tym ra­zem stłu­miony okrzyk bólu. Ma­rek pod­parł się jedną ręką, a drugą przy­ci­snął do twa­rzy. Spo­mię­dzy jego pal­ców wy­pły­nęła krew.

– Kurwa! Zła­ma­łaś mi nos – za­wył. – Zła­ma­łaś mi nos, pie­przona dziwko! Nie da­ruję ci tego.

Syl­wia zwi­nęła się w kłę­bek i za­nio­sła pła­czem. Ce­lina spoj­rzała na nią, na­stęp­nie ukuc­nęła przy Marku.

– To ja ci nie da­ruję, su­kin­synu – po­wie­działa. – Ju­tro za­wia­do­mimy, kogo trzeba, o pró­bie gwałtu i na­wet twój wu­jek cię nie obroni. – Pod­nio­sła się, do­tknęła ple­ców ko­le­żanki. – Chodź. – Po­mo­gła jej wstać. – Ju­tro zło­żysz skargę na tego gnoja, a ja po­twier­dzę, co wi­dzia­łam. To nie pierw­szy taki przy­pa­dek, ale do tej pory dziew­czyny nie miały świad­ków. Tym ra­zem bę­dzie ina­czej. – Kop­nęła w pisz­czel dźwi­ga­ją­cego się z pod­łogi Grud­niaka. – Do­sta­niesz wresz­cie za swoje, zbo­czeńcu. Na­uczysz się trzy­mać te ob­le­śne łap­ska przy so­bie.

Ste­fań­ska wy­pro­wa­dziła po­cią­ga­jącą no­sem Syl­wię, po­szła z nią do strefy dla per­so­nelu i upew­niła się, czy ko­le­żanka da so­bie radę. Po­tem spoj­rzała na ze­ga­rek i zo­ba­czyła, że mi­nęła dwu­dzie­sta druga.

W dro­dze do domu po­my­ślała, że to był bar­dzo długi dzień, i przez mo­ment po­czuła ra­dość na myśl o re­lak­su­ją­cym spa­ce­rze z Hek­to­rem. W na­stęp­nej chwili iskra ra­do­ści zga­sła, a Ce­linę ogar­nął smu­tek. Czter­na­sto­letni owcza­rek nie­miecki, któ­rym ko­bieta opie­ko­wała się po śmierci ro­dzi­ców, od­szedł mie­siąc temu, a ona jesz­cze nie przy­wy­kła do no­wej rze­czy­wi­sto­ści. Wciąż ukła­dała swoje plany, ma­jąc na uwa­dze za­spo­ko­je­nie po­trzeb zwie­rzaka, otwie­rała drzwi miesz­ka­nia z prze­ko­na­niem, że w przed­po­koju zo­ba­czy psi pysk, a gdy dzwo­nił do­mo­fon, dzi­wiła się, że dźwię­kowi nie to­wa­rzy­szy szcze­ka­nie. Naj­gor­sze były po­ranki i wie­czory. Wi­dok pu­stego miej­sca przy łóżku, gdzie do tej pory le­żało po­sła­nie Hek­tora, wy­ci­skał Ce­li­nie łzy z oczu.

Tak było i tym ra­zem, gdy po po­wro­cie do domu i krót­kiej ką­pieli wsu­nęła się pod koł­drę. Bez­wied­nie opu­ściła ra­mię, żeby na do­bra­noc po­gła­skać psa, ale jej dłoń, za­miast na­po­tkać cie­płe ciało zwie­rzę­cia, tra­fiła w próż­nię.

Świa­tło ulicz­nej la­tarni prze­ni­kało przez nie­osło­nięte okno i wy­do­by­wało z ciem­no­ści kon­tury me­bli: szafy, to­a­letki z lu­strem, ko­mody i wi­szą­cej nad nią półki z książ­kami. Ce­lina le­żała z otwar­tymi oczami i śli­zgała się wzro­kiem po sy­pial­nia­nych sprzę­tach. To była jedna z tych nocy, gdy za­miast wpaść w ob­ję­cia Mor­fe­usza, Ste­fań­ska wal­czyła z de­mo­nami. Dla­tego mu­siała wi­dzieć. Dla­tego mu­siała mieć z oby­dwu stron łóżka nocne lampki. I dla­tego za­słony w jej sy­pialni były tym dla okien, czym włosy dla twa­rzy: two­rzyły ob­ra­mo­wa­nie, ale jej nie za­sła­niały.

Nie­prze­nik­nioną ciem­ność Ce­lina po­znała kie­dyś pod­czas po­bytu w głu­szy nie­da­leko Gie­trz­wałdu. Miesz­kali tam lu­dzie, któ­rzy ku­pili stare go­spo­dar­stwo z nie­czyn­nym mły­nem i wy­naj­mo­wali po­koje go­ściom zmę­czo­nym wiel­ko­miej­skim gwa­rem. W miej­scu, gdzie dia­beł mówi do­bra­noc, od­da­lo­nym od in­nych za­bu­do­wań, usy­tu­owa­nym w są­siedz­twie lasu i łąki, je­dy­nym źró­dłem świa­tła na ze­wnątrz wie­czo­rową porą były ja­sne smugi wy­do­sta­jące się spod nie­do­kład­nie opusz­czo­nych ro­let oraz blask księ­życa, je­śli ten aku­rat nie był w fa­zie no­wiu lub nie za­sła­niały go chmury. Gdy let­nicy ga­sili świa­tła, żeby udać się na spo­czy­nek, wnę­trza bu­dynku spo­wi­jała ciem­ność tak gę­sta, że nie wi­dać było wła­snej ręki przy­su­nię­tej do twa­rzy. Mimo to Ste­fań­ska bez obaw wpa­try­wała się w mrok, zaś póź­niej od­pły­wała w nie­byt i śniła do chwili, gdy do okien za­czy­nał pu­kać świt.

Dwa lata temu wszystko się zmie­niło.

***

Tam­tego dnia, gdy Ce­lina ock­nęła się z głę­bo­kiego snu, wo­kół pa­no­wała czerń, którą bez­sku­tecz­nie pró­bo­wała prze­bić wzro­kiem. Czu­jąc oszo­ło­mie­nie, mdło­ści i su­chość w ustach, Ste­fań­ska po­my­ślała, że ba­wiła się na im­pre­zie i wy­piła o je­den drink za dużo, ale kiedy pod jej po­wie­kami za­ma­ja­czyły ob­razy, zro­zu­miała, co za­szło. Ktoś ją za­sko­czył, gdy wie­czo­rem wra­cała z pracy, chwy­cił za ra­miona, unie­ru­cho­mił, przy­ci­snął coś mięk­kiego do jej twa­rzy. Przy­po­mniała so­bie za­pach sub­stan­cji, którą na­są­czono tka­ninę, oraz to, że pró­bo­wała się wy­rwać z uści­sku na­past­nika, za­nim stra­ciła przy­tom­ność.

Ciem­ność wciąż po­zo­sta­wała nie­prze­nik­niona, do uszu nie do­cho­dziły żadne dźwięki. Ce­lina po­czuła, że jej serce trze­po­cze w nie­rów­nym ryt­mie, a od­dech staje się świsz­czący. Prze­krę­ciła się na bok, oparła na łok­ciu i ude­rzyła głową w coś twar­dego. Syk­nęła z bólu, wy­cią­gnęła rękę i znie­ru­cho­miała. Po omacku, z na­ra­sta­ją­cym uczu­ciem pa­niki, za­częła ba­dać oto­cze­nie. Gdy zdała so­bie sprawę, że tkwi w po­dłuż­nej skrzyni, przy­wo­dzą­cej na myśl trumnę, za­częła krzy­czeć i ude­rzać w ściany swo­jego wię­zie­nia. Wtedy w mroku roz­bły­sły dwa punkty świetlne. Ich blask prze­szył oczy Ce­liny ni­czym szty­let. Ste­fań­ska za­mknęła je na mo­ment, a kiedy unio­sła po­wieki, do­strze­gła nad sobą obiek­tyw ka­mery. Do­tarło do niej, że tam, po dru­giej stro­nie, jest ktoś, kto ją uwię­ził i te­raz ob­ser­wuje jej za­cho­wa­nie. Ce­lina znów za­częła pła­kać. Skła­dała na­past­ni­kowi obiet­nice, ofe­ro­wała pie­nią­dze, przy­się­gała, że bę­dzie mil­czeć. Gdy nie do­cze­kała się żad­nej re­ak­cji, za­częła ude­rzać dłońmi w de­ski i w nie ko­pać, aż opa­dła z sił. Wtedy po­ry­wacz otwo­rzył wieko i po­zwo­lił jej wyjść. Nie była to jed­nak taka wol­ność, ja­kiej się spo­dzie­wała.

***

Wy­da­rze­nia, które wtedy stały się udzia­łem Ce­liny, re­gu­lar­nie po­wra­cały w po­staci noc­nego kosz­maru. Kiedy bu­dził ją wła­sny krzyk, miała za­pła­kaną twarz i po­trze­bo­wała czasu, by zro­zu­mieć, że jest bez­pieczna. Tym ra­zem ze snu wy­rwała ją me­lo­dyjka dzwo­nią­cego te­le­fonu.

– Halo? – Ce­lina wy­gła­dziła prze­ście­ra­dło i pod­cią­gnęła wi­szącą nad pod­łogą koł­drę.

– Stary chce z tobą po­roz­ma­wiać. – W słu­chawce za­brzmiał głos se­kre­tarki wła­ści­ciela sklepu, Ta­de­usza Bąka.

– Mam dziś wolne – za­pro­te­sto­wała Ste­fań­ska. – Jest świt, pół nocy nie spa­łam.

– Jest dzie­wiąta – spro­sto­wała roz­mów­czyni. – Uprze­dza­jąc twoje py­ta­nia, od razu mó­wię, że nie wiem, o co cho­dzi. Masz przyjść i tyle. Na ra­zie.

– Za­cze­kaj! – Ce­lina usia­dła na łóżku i od­gar­nęła włosy z twa­rzy. – Czy z Syl­wią też roz­ma­wiał?

– Nie wiem, do­piero przy­szłam i od razu usły­sza­łam, że mam cię we­zwać. Szef jest wku­rzony, nie będę tam wła­zić i się na­ra­żać.

– A mo­gła­byś...

– Koń­czę, bo drugi te­le­fon dzwoni. – Se­kre­tarka ze­rwała po­łą­cze­nie.

Ste­fań­ska opa­dła na po­duszkę i wró­ciła my­ślami do mi­nio­nego wie­czoru. Le­żała przez kilka mi­nut, wy­świe­tla­jąc na ekra­nie wy­obraźni ka­dry z zaj­ścia w ma­ga­zy­nie sklepu, na­stęp­nie wstała. Po­de­szła do okna z wi­do­kiem na ur­sy­now­ską Kopę Cwila i roz­ło­żyła ra­miona, roz­cią­ga­jąc skur­czone mię­śnie. Spraw­dziła tem­pe­ra­turę po­wie­trza i przez chwilę ob­ser­wo­wała, co się dzieje na ze­wnątrz. Od­pro­wa­dziła spoj­rze­niem wła­ści­cielkę yorka, który prze­pa­dał za Hek­to­rem. Star­sza pani czę­sto mó­wiła ze śmie­chem, że Irys jest dumny, iż ma ta­kiego du­żego przy­ja­ciela. Gdy się do­wie­działa o śmierci owczarka, nie mo­gła po­wstrzy­mać łez.

Ce­lina po­czuła, że wzru­sze­nie ści­ska jej gar­dło, więc prze­nio­sła uwagę na budkę ochrony osie­dla. Na­stęp­nie zlu­stro­wała nie­wiel­kie, po­kryte trawą i kę­pami kwia­tów wzgó­rze, z któ­rego w zi­mie dzie­ciaki zjeż­dżały na san­kach. Roz­my­śla­jąc, do­szła do wnio­sku, że Syl­wia sama zło­żyła skargę na za­cho­wa­nie Marka i pew­nie wspo­mniała o udziale Ce­liny w zaj­ściu. Dla­tego szef chciał z nią po­roz­ma­wiać. Utwier­dza­jąc się w prze­ko­na­niu, że tak wła­śnie było, po­szła do ła­zienki. Wzięła szybki prysz­nic, zja­dła śnia­da­nie i na ro­we­rze po­je­chała na ulicę Po­leczki, gdzie mie­ścił się sklep U Ta­dzia.

Na jej wi­dok se­kre­tarka szefa ucie­kła wzro­kiem i wy­brała w te­le­fo­nie nu­mer we­wnętrzny.

– Przy­szła Ce­lina Ste­fań­ska – oznaj­miła, po czym kiw­nęła kilka razy głową. – Oczy­wi­ście, pa­nie dy­rek­to­rze. – Odło­żyła słu­chawkę na wi­dełki i po­in­for­mo­wała ko­le­żankę: – Mo­żesz wejść.

Ta­de­usz Bąk sie­dział roz­party w fo­telu, a jego okrą­gła po­stać z tru­dem mie­ściła się mię­dzy bocz­nymi ścian­kami pod­ło­kiet­ni­ków. Gdy Ce­lina sta­nęła w progu, zmie­rzył ją nie­od­gad­nio­nym spoj­rze­niem.

– Pani Ste­fań­ska... Za­pra­szam. – Wy­ko­nał nie­okre­ślony gest. – Dziś rano zło­żono skargę.

– Tak my­śla­łam – wtrą­ciła, sia­da­jąc na krze­śle. – Mam na­dzieję, że te­raz sprawca się nie wy­wi­nie.

– Pro­szę wy­słu­chać mnie do końca. – Bąk zmro­ził ją lo­do­wa­tym to­nem.

– Ja­sne, prze­pra­szam.

– Skarga zo­stała zło­żona na pa­nią. Wczo­raj wie­czo­rem, tuż przed za­mknię­ciem sklepu, za­ata­ko­wała pani me­ne­dżera Marka Grud­niaka i zła­mała mu nos. Po­szko­do­wany prze­bywa na zwol­nie­niu le­kar­skim.

– Więc tak to przed­sta­wił? – Ce­lina po­czuła, że krew za­czyna szyb­ciej krą­żyć w jej ży­łach. – A czy wspo­mniał, dla­czego zo­stał... hmm... za­ata­ko­wany?

Mo­gła się spo­dzie­wać, że sprawy przy­biorą inny ob­rót, po­nie­waż do­tych­czas wszyst­kie nad­uży­cia w sto­sunku do pra­cow­nic ucho­dziły Grud­nia­kowi bez­kar­nie. Sio­strze­niec prze­ło­żo­nego zwy­kle wy­ja­śniał, że jako atrak­cyjny męż­czy­zna cie­szy się wzglę­dami płci prze­ciw­nej i nie po­nosi od­po­wie­dzial­no­ści za to, że ko­biety cza­sem źle ro­zu­mieją jego uprzej­mość i życz­li­wość. Gdy jest zmu­szony od­rzu­cić ich za­loty, roz­cza­ro­wane, od­gry­wają się na nim, rzu­ca­jąc oskar­że­nia o mo­le­sto­wa­nie. Tak było do tej pory, ale tym ra­zem Ce­lina była świad­kiem zaj­ścia i nie za­mie­rzała ni­czego ukry­wać.

– Więc przy­znaje się pani do po­bi­cia? – spy­tał Bąk.

– Oczy­wi­ście, że się przy­znaję. – Ste­fań­ska wy­pro­sto­wała się na krze­śle i spoj­rzała sze­fowi w oczy. – Sta­nę­łam w obro­nie ko­le­żanki, Syl­wii Ko­sow­skiej, którą Grud­niak chciał zgwał­cić. Nie po­chwa­lił się panu? – spy­tała na wi­dok unie­sio­nych brwi szefa. – Pro­szę po­roz­ma­wiać z po­szko­do­waną ko­bietą, która też wy­biera się dziś do pana ze skargą. W tej sy­tu­acji za­chęcę ją rów­nież do zgło­sze­nia sprawy na po­li­cji. – Ce­lina nie po­sia­dała się z obu­rze­nia. – To nie pierw­szy taki przy­pa­dek, że pana sio­strze­niec... Tak, po­wiedzmy so­bie szcze­rze, to i tak jest ta­jem­nicą po­li­szy­nela... Pana sio­strze­niec, wy­ko­rzy­stu­jąc za­leż­ność służ­bową, na­pa­stuje ko­le­żanki z pracy i swoje pod­władne. Na szczę­ście wresz­cie jest świa­dek, czyli ja, i Grud­niak po­nie­sie kon­se­kwen­cje. – Umil­kła, po­nie­waż za­bra­kło jej po­wie­trza.

– Roz­ma­wia­łem już z pa­nią Ko­sow­ską. – Dy­rek­tor zło­żył dło­nie w pi­ra­midkę. – Wcze­śniej Ma­rek po­in­for­mo­wał mnie, że po­ma­gał jej za­ła­do­wać kar­tony na pa­letę. Śmiali i żar­to­wali, a pani wtar­gnęła do ma­ga­zynu i po­biła Grud­niaka, po­nie­waż coś się pani wy­da­wało.

– Słu­cham?!

– Pani Ko­sow­ska po­twier­dziła wer­sję Marka – do­dał Bąk.

– To nie­prawda! – Ste­fań­ska po­de­rwała się z krze­sła. – I pan do­sko­nale o tym wie. Ona na pewno się wsty­dzi! Albo boi. Trudno jej się dzi­wić, ale ja wszystko wi­dzia­łam. Było tak, jak mó­wię. Prze­cho­dzi­łam koło ma­ga­zynu, usły­sza­łam od­głosy szar­pa­niny. Ma­rek le­żał na Syl­wii, za­ty­kał jej usta i wci­skał rękę pod spód­nicę. Pana zda­niem tak wy­gląda ła­do­wa­nie kar­to­nów na pa­letę? – Umil­kła na chwilę i przy­glą­dała się sze­fowi z nie­do­wie­rza­niem. – Niech pan jesz­cze raz po­roz­ma­wia z Syl­wią – pod­jęła wą­tek. – Może Grud­niak ją za­stra­szył?

Ce­lina ni­gdy nie miała do­brego zda­nia o prze­ło­żo­nym, ale nie przy­pusz­czała, że jest zdolny do ta­kiej pod­ło­ści. Wpa­try­wała się w Bąka, cze­ka­jąc na od­po­wiedź, ale on mil­czał. Go­rącz­kowo za­sta­na­wiała się, co zro­bić, i na­gle w jej gło­wie bły­snęła myśl.

– Mo­ni­to­ring! – wy­krzyk­nęła. – W ma­ga­zy­nie jest ka­mera. Pro­szę obej­rzeć na­gra­nie, wtedy zo­ba­czy pan, kto mija się z prawdą. – Od­zy­skała pew­ność sie­bie.

– Oglą­da­łem.

– I?

– Nic się nie za­re­je­stro­wało. Roz­ma­wia­łem z ochro­nia­rzem z wczo­raj­szej zmiany, mieli go­dzinną awa­rię pod ko­niec dnia, do­kład­nie od dwu­dzie­stej pierw­szej trzy­dzie­ści.

– Cie­kawy zbieg oko­licz­no­ści – za­kpiła Ste­fań­ska.

– W tej sy­tu­acji – kon­ty­nu­ował Bąk – chyba ro­zu­mie pani, że nie może tu­taj dłu­żej pra­co­wać. Nie za­mie­rzam to­le­ro­wać ata­ko­wa­nia nie­win­nych lu­dzi i wy­sy­ła­nia ich na zwol­nie­nie le­kar­skie.

– Pan żar­tuje? – Ce­lina miała wra­że­nie, że roz­mowa nie to­czy się na­prawdę. To mu­siał być dal­szy ciąg kosz­maru, który nę­kał ją po­przed­niej nocy.

– Na­pi­sze pani prośbę o roz­wią­za­nie umowy za po­ro­zu­mie­niem stron, a ja nie będę ro­bić pro­ble­mów. W okre­sie wy­po­wie­dze­nia do­sta­nie pani wy­na­gro­dze­nie bez ko­niecz­no­ści świad­cze­nia pracy.

– A je­śli od­mó­wię?

– Zwol­nię pa­nią dys­cy­pli­nar­nie za sto­so­wa­nie prze­mocy wo­bec współ­pra­cow­nika.

– Pójdę do sądu pracy.

– Mam po­bi­tego czło­wieka i Ko­sow­ską jako świadka zaj­ścia. Na­prawdę uważa pani, że ma szansę?

– W są­dzie Ma­rek i Syl­wia będą mu­sieli po­wie­dzieć prawdę.

– Czyją prawdę? – spy­tał szef, pod­su­wa­jąc Ce­li­nie kartkę i dłu­go­pis.

Ste­fań­ska spoj­rzała w oczy męż­czy­zny, zimne i bez­na­miętne, na­stęp­nie zro­biła to, czego od niej ocze­ki­wał. Resztę for­mal­no­ści za­ła­twiła w se­kre­ta­ria­cie, po czym wy­szła, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc się od trza­śnię­cia drzwiami. Ru­szyła w stronę hali i od­na­la­zła Syl­wię. Ko­bieta na jej wi­dok ob­lała się ru­mień­cem.

– Prze­pra­szam – wy­szep­tała, za­nim Ce­lina zdą­żyła się ode­zwać.

– Prze­pra­szasz? – Ste­fań­ska za­ci­snęła wargi. – Gdyby nie ja, Grud­niak prze­le­ciałby cię na kar­to­nach jak ta­nią dziwkę. Ura­to­wa­łam cię przed gwał­tem! W za­mian do­sta­łam wy­po­wie­dze­nie, po­nie­waż skła­ma­łaś Bą­kowi. Mo­żesz mi to wy­tłu­ma­czyć? – Ce­lina wcią­gnęła po­wie­trze w noz­drza. – Za­stra­szyli cię, tak? Mo­żemy jesz­cze wszystko od­krę­cić, pójdę z tobą na po­li­cję...

– Prze­pra­szam – po­wtó­rzyła Ko­sow­ska. – Je­stem sa­motną matką, nie mogę so­bie po­zwo­lić na utratę pracy.

– A ja mogę?! – Ce­lina pod­nio­sła głos. – Gdy­byś po­wie­działa prawdę, obie by­śmy miały ro­botę, a dy­rek­tor może wresz­cie po­wstrzy­małby za­pędy swo­jego sio­strzeńca.

– Nie ma na­gra­nia z ka­mery. – W oczach Syl­wii bły­snęły łzy. – Po­dobno była awa­ria. Ma­rek przy­szedł do mnie rano i za­gro­ził, że je­śli pi­snę słowo, tak za­aran­żuje sy­tu­ację, że wy­lecę stąd z hu­kiem, bez prawa do od­wo­ła­nia.

– I ty mu uwie­rzy­łaś? Prze­cież je­stem twoim świad­kiem.

– Nie jest trudno pod­rzu­cić ko­muś coś do torby czy kie­szeni, a po­tem zro­bić po­ka­zowe prze­szu­ka­nie... Zro­bić z ko­goś zło­dzieja... Poza tym Ma­rek za­gro­ził, że je­śli ujaw­nię, co za­szło w ma­ga­zy­nie, ogłosi wszem wo­bec, że chcia­łam zro­bić z niego ta­tu­sia dla swo­jego dziecka, ro­zu­miesz? A on mnie nie chciał, więc się ze­mści­łam, kła­miąc, że pró­bo­wał mnie zgwał­cić.

– To się nie może dziać na­prawdę. – Ce­lina po­krę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem. – Po­wiedz, że to ukryta ka­mera albo coś.

– Na­prawdę boję się Grud­niaka i jego wuja. – Ko­sow­ska wy­tarła nos. – A ty znaj­dziesz inną pracę, może lep­szą, prze­cież sklepy po­trze­bują de­tek­ty­wów, bo lu­dzie kradną co­raz czę­ściej.

Ce­lina na­brała po­wie­trza do płuc i chciała przy­po­mnieć, że w tej hi­sto­rii prze­cież o co in­nego cho­dzi. Po chwili uznała, że roz­mowa z Syl­wią nie ma sensu, więc od­wró­ciła się i skie­ro­wała w stronę wyj­ścia na za­ple­cze. Przy drzwiach rzu­ciła przez ra­mię:

– Ma­rek da­lej bę­dzie cię ob­ma­cy­wać, a pew­nego dnia zgwałci i nikt mu nie prze­szko­dzi. Cie­bie albo inną.

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, we­szła do wą­skiego ko­ry­ta­rza, który dziś wy­dał się jej dłuż­szy niż zwy­kle. Świe­tlówka za­mi­go­tała i na chwilę zga­sła. Ce­lina po­czuła, że za­czyna mieć za­wroty głowy. Sta­nęła, zro­biła wdech i spo­kojny wy­dech, a po­tem ru­szyła da­lej. Gdy do­cho­dziła do ma­ga­zynu, ktoś otwo­rzył drzwi. Ja­rze­niówka znów zga­sła, a gdy po­now­nie roz­bły­sła, Ste­fań­ska uj­rzała zna­jomą po­stać.

– Ooo, co za spo­tka­nie! – Ma­rek za­stą­pił jej drogę. – Warto było ze mną za­dzie­rać? – Po­pchnął ją, aż ude­rzyła ple­cami w mur.

Ce­lina chciała spy­tać, skąd się tu wziął, skoro prze­bywa na zwol­nie­niu le­kar­skim, ale tylko zdo­łała bez­gło­śnie po­ru­szyć ustami. Jej serce biło w sza­lo­nym tem­pie, na wy­so­ko­ści oboj­czy­ków po­ja­wiła się prze­szkoda unie­moż­li­wia­jąca za­czerp­nię­cie tchu. Świa­tło pul­so­wało, ściany wą­skiego ko­ry­ta­rza zbli­żały się do sie­bie co­raz bar­dziej, stop­niowo ogra­ni­cza­jąc prze­strzeń. Ce­lina miała wra­że­nie, że za­raz za­czną na­pie­rać na jej ra­miona, na­stęp­nie zmiaż­dżą ją w swo­ich be­to­no­wych ob­ję­ciach. Twarz Marka stra­ciła ostrość i znik­nęła w ciem­no­ściach. Ce­lina po­czuła, że osuwa się na pod­łogę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki