Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
By odkryć prawdę, najpierw trzeba pokonać strach i swoje własne słabości.
Na targach jubilerskich w Warszawie Igor Bielewicz, akrobata cyrkowy i złodziej kosztowności, wykorzystując sytuację na parkingu przed halą, kradnie jubilerowi przenośny sejf z biżuterią. Świadkiem rabunku jest świeżo upieczona policjantka Zofia Maciejka, która rzuca się w pogoń za sprawcą, ale gubi jego ślad.
Podczas pokazu akrobatycznego w cyrku, w którym pracuje Bielewicz, dochodzi do wypadku. Poszkodowana zostaje Nadia – partnerka Bielewicza. Gdy gasną cyrkowe światła, rozpoczyna się prawdziwe życie.
Dwa lata później drogi bohaterów znów się krzyżują. Kto stoi za brutalną napaścią na właścicielkę znanej firmy jubilerskiej? Czy wydarzenia mają związek z tymi sprzed dwóch lat? Jak potoczyły się losy bohaterów po feralnym wieczorze?
Rasowy kryminał, w którym podobnie jak w cyrku, nic nie jest do końca oczywiste…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
O brylantach:
Wzdłuż koliidiament za diamentem,toczy się kurant migotów...Zła to magia,tęczowa, lecz chciwa.
(MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA)
Jesień 2017,targi jubilerskie w Warszawie
PIĄTEK
ROZDZIAŁ 1
Igor Bielewicz przechadzał się alejkami hali wystawowej i podziwiał prezentowane w gablotach klejnoty, jednocześnie wyszukując bystrym okiem okazy kolekcjonerskie z diamentami. Wiedział, że w masowej produkcji biżuterii coraz częściej wykorzystuje się kamienie o poprawianej czystości i barwie, a także syntetyczne, których wartość jest znacznie niższa od naturalnych, powstałych w głębi skorupy ziemskiej na przestrzeni milionów lat. W celu „ulepszenia” diamentów poddawano je działaniu wysokiego ciśnienia i wysokiej temperatury, by wywołać w ich w strukturze krystalicznej drobne zmiany. Nie każdy sprzedawca informował o tym potencjalnego nabywcę i nie każdy klient miał świadomość istnienia tego procederu. „Ulepszone” diamenty nie leżały w kręgu zainteresowań Igora. On chciał mieć to, co było zarezerwowane dla małego grona wybrańców, i konsekwentnie zmierzał do realizacji celu, który sobie wyznaczył.
Przeciskając się pomiędzy ludźmi, Bielewicz przywołał wspomnienie nocy sylwestrowej sprzed kilku lat, która dała początek szalonej, zdawałoby się, wizji. Gdy dotarł na miejsce ulicznej zabawy zorganizowanej przez władze miasta, impreza trwała już na całego. Rozkołysany tłum zajmował każdy metr kwadratowy placu Konstytucji, muzyka rozsadzała głośniki, a wpatrzeni w scenę ludzie tańczyli, pili co popadło, śmiali się i klaskali. Było tak ciasno, że Igor nie miał szansy, żeby dostać się bliżej pełnego świateł podwyższenia, gdzie wokalistka zespołu Bajm, wraz z wtórującą jej publicznością, śpiewała mocnym głosem:
Więc teraz serca mam dwa – smutki dwa
I miłość po kres, i radość do łez
Wieczory długie i złe – krótkie dnie
Więc całuj mnie częściej
Bo nie wiem, jak będzie[1]
Bielewicz zaakceptował fakt, że musi zadowolić się miejscem z boku, i próbował ulec atmosferze wypełnionej radosnym oczekiwaniem i nadzieją, że z wybiciem północy wszystko w życiu się zmieni. Mimo że starał się z całych sił, po pewnym czasie ogarnęło go znużenie. W ulicznych harcach nie towarzyszył mu nikt, z kim mógłby dzielić przekonanie o nadejściu lepszego jutra, nie miał kogo przytulić i obdarzyć pocałunkiem o północy. W poczuciu odizolowania zaczął lustrować okolicę i zauważył szyld sklepu jubilerskiego. Podszedł więc do witryny i próbował dostrzec coś w zaciemnionym wnętrzu. Potem zerknął przez ramię. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Wokół panował gwar, grała muzyka, strzelały fajerwerki.
– Co mi, Panie, dasz / W ten niepewny czas? / Jakie słowa ukołyszą moją duszę, moją przyszłość / Na tę resztę lat?[2] – zaśpiewał wraz z tłumem oraz wokalistką. Nagle przyszło mu do głowy, że mógłby wybić szybę i nikt by tego nie usłyszał. Gdyby miał dobry plan, oparty na solidnym rekonesansie, stałby się właścicielem kosztownych błyskotek, które zamieniłby na gotówkę. Z taką myślą przywitał Nowy Rok.
Po sylwestrze przez kilka następnych miesięcy Igor każdą wolną chwilę poświęcał na studiowanie tematyki kamieni szlachetnych; czytał artykuły, oglądał zdjęcia i analizował doniesienia z aukcji. Regularnie też odwiedzał sklepy jubilerskie i antykwariaty w całej Polsce: małe i duże, z wejściem od ulicy i usytuowane w centrach handlowych. Sprawdzał ustawienie gablot i umiejscowienie zamków, wsuwał palce pod stoły-wyspy, żeby odnaleźć przyciski alarmowe, notował w pamięci rozmieszczenie kamer. Im dłużej to robił, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że kradzież klejnotów leży w jego zasięgu. Musiał tylko nawiązać odpowiednie kontakty ze znającymi się na rzeczy pośrednikami. Kiedy nadeszła następna noc sylwestrowa, wiedział już, co zrobić, a także do kogo później się udać.
W dwa tysiące piętnastym roku Bielewicz zakochał się w kolorowych diamentach, zwanych fantazyjnymi. Strzała Amora trafiła go w maju, gdy obejrzał w telewizji krótką relację z licytacji w genewskiej siedzibie domu aukcyjnego Christie’s, a później przestudiował zamieszczone w internecie zdjęcia klejnotu. Osadzony w pierścionku pięciokaratowy kamień w szlifie szmaragdowym, o intensywnie różowej barwie, sprzedano za ponad dziesięć milionów dolarów. W listopadzie tego samego roku trafił pod młotek drugi pierścionek, również z różowym diamentem, tym razem w szlifie poduszkowym, który wylicytowano za kwotę przekraczającą dwadzieścia osiem milionów dolarów. Gdy Igor był pewny, że już nigdy nic go tak nie zachwyci, prasa doniosła o wyniku aukcji w szwajcarskim oddziale Sotheby’s, która miała miejsce dzień później. Sprzedano tam niebieski diament o nieskazitelnej czystości, który rozemocjonowany sprawozdawca nazwał „prawdziwym cudem natury”, a jego odcień uznał za „nadzwyczajny i niespotykany”.
Do tamtego dnia sprzed dwóch lat Igor myślał, że diamenty to kamienie bezbarwne. Zdumiony odkrył, że bywają nie tylko różowe i błękitne, ale także żółte, fioletowe czy też czerwone, a popyt na nie wzrasta z roku na rok. Dowiedział się również, że zasoby diamentów są na wyczerpaniu i niedługo może ich zabraknąć. Cena różowych kamieni w ciągu ostatnich kilku lat wzrosła kilkakrotnie, a zapowiadane zamknięcie kopalni w Australii, gdzie je wydobywano, z pewnością spowoduje, że będzie jeszcze wyższa. Kolorowe diamenty były poszukiwane przez kolekcjonerów i pracowników branży jubilerskiej, którzy doceniali ich piękno i rzadkość, a za unikatowe uchodziły te o barwie niebieskiej. Znawcy twierdzili, że naturalne kamienie w tym kolorze stanowią ułamek procenta całkowitego wydobycia diamentów na świecie, więc właściwie można by rzec, że prawie nie istnieją. Miłośnicy niebieskich cudów natury żywili przekonanie, że symbolizują one doskonałość i luksus dostępny nielicznym. Igor zamierzał dołączyć do tego elitarnego kręgu, zanim nastanie czas, gdy kolorowe diamenty będzie można pozyskać tylko z rynku wtórnego.
– Proszę uważać – rzuciła rudowłosa dziewczyna, powodując, że Bielewicz ocknął się z zamyślenia.
– Że niby co? – Spojrzał w taksujące go zielone oczy.
– Prawie mnie pan staranował, wypadałoby powiedzieć magiczne słowo.
– Słucham? – Z trudem zapanował nad wesołością. – Przepraszam, ale to pani na mnie wpadła – sprostował spokojnie i zszedł jej z drogi. Mimo że zadbał o charakteryzację, która nieco zmieniała mu wygląd, to nie był dobry moment, żeby zwracać na siebie uwagę.
Poszedł dalej, skupiając wzrok na zawartości gablot. Chciał mieć naturalny niebieski diament, przynajmniej jednokaratowy; mógł sobie pozwolić na taki wydatek, zgromadził dość gotówki, żeby ją dobrze zainwestować, ale przywykł już, że za kamienie nie płaci; wręcz przeciwnie, to jemu płacono, by je zdobywał. Dziś jednak wyruszył na łowy w innym celu: trofeum zamierzał przeznaczyć dla siebie.
Bielewicz uważnie przyglądał się kamieniom osadzonym w pierścionkach, kolczykach i bransoletach oraz czytał informacje na umieszczonych przy nich kartkach. Po kilku godzinach, zniechęcony, stracił nadzieję, że na targach znajdzie to, czego szuka. Jednocześnie doszedł do wniosku, że poświęcił zbyt wiele czasu na przepychanie się w tłumie, żeby teraz odejść z pustymi rękami. Trzeba będzie znaleźć nagrodę pocieszenia, pomyślał i wyjął z kieszeni wibrujący telefon.
– Co tam? – rzucił półgłosem.
– Nic.
– U mnie też nic, ale nie tracę nadziei. – Parsknął śmiechem. – Na razie.
Przy stoiskach tłoczyli się ludzie, większość oglądała precjoza, ale byli też tacy, którzy dokonywali zakupów. Po incydencie z gburem, który prawie wgniótł ją w ścianę, starsza posterunkowa Zofia Maciejka podjęła spacer alejką w kierunku stanowiska rzeczoznawców.
Pod koniec studiów postanowiła pójść w ślady dziadka i ojca i związać swą przyszłość z policją, czym wprawiła w rozpacz matkę, projektantkę biżuterii i miłośniczkę fantazyjnych diamentów.
– Byłam pewna, że będę miała w tobie godną następczynię – powiedziała, załamując ręce, Helena Maciejka, eteryczna blondynka z głową wiecznie w chmurach. – Myślałam, że wybierzesz pracę w branży jubilerskiej.
Ojciec również odradzał Zosi jej wybór, ale córka, uparta i rudowłosa jak on sam, myślała o policji już po maturze, a podczas studiów utwierdziła się w przekonaniu, że chce łapać złoczyńców i ulepszać świat. Skończyła Akademię Wychowania Fizycznego, więc egzamin sprawnościowy zdała bez problemu, wyniki licznych badań dowiodły, że dziewczyna jest okazem zdrowia, zaś testy psychologiczne – że żadnej klepki jej nie brakuje. Ostatnią przeszkodę w postaci kilkumiesięcznego kursu w szkole policji w Słupsku pokonała, miewając lepsze i gorsze chwile, a później została oddelegowana do służby w prewencji. Obstawiając mecze i dając odpór bandom kiboli, pilnując porządku na ulicach podczas uroczystości państwowych, a także nadzorując latem nocne życie w miejscowościach nadmorskich, nabrała doświadczenia i zyskała pewność, że pora pójść dalej.
Impulsem do zmiany była wieść o zuchwałym włamaniu do salonu jubilerskiego, skąd skradziono ozdoby z platyny o wartości dwustu pięćdziesięciu tysięcy złotych. Kolczyki z szafirami cejlońskimi, o masie siedmiu karatów każdy, oddano do oczyszczenia, z zamiarem późniejszego wystawienia ich na aukcję. Śledztwo wykazało, że złodziej, po wcześniejszym rozpoznaniu terenu i przygotowaniu sprzętu, ukrył się w pomieszczeniu gospodarczym centrum handlowego. Poczekał na zamknięcie obiektu, a następnie przeczołgał się przez szyb wentylacyjny nad zapleczem sklepu z precjozami, wyjął kilka paneli sufitowych i opuścił się na linie do jego wnętrza. Zabrał jedynie kolczyki, zostawiając resztę trzymanej w sejfie biżuterii, i z tego powodu Maciejka, śledząc doniesienia prasowe, uznała, że kradzieży dokonano na zlecenie. Utwierdziła się w tym przekonaniu po lekturze wywiadu z właścicielką kosztownych błyskotek. Z wypowiedzi gwiazdy muzyki popularnej wynikało, że kobieta nie ukrywała swojego stanu posiadania, czego dowiodły również pobieżne oględziny jej profilu na Instagramie. Na jednym z ujęć piosenkarka zaprezentowała się w kolczykach, które dostała od swojego chłopaka, a zdjęcie uzupełniła szczegółowym opisem precjozów. Kilka miesięcy później wokalistka opublikowała fotografię samych kolczyków, spoczywających w pudełku o czarnym wnętrzu, i poinformowała swoich wielbicieli: „Kochani, biżuteria jest wszystkim, co mi zostało po miłości mężczyzny, który deklarował wierność i uczucie po grób, a skorzystał z pierwszej okazji, by zrobić skok w bok z naszą najlepszą przyjaciółką”. Gwiazda postanowiła zamknąć ponury rozdział swojego życia i rozstać się z ozdobami, które przypominały jej o podłej zdradzie kochanka. Zadeklarowała, że po wycenie precjoza zostaną zlicytowane, a dziesięć procent uzyskanej sumy przeznaczone na bliżej nieokreślony, ale szlachetny cel. Po takim oświadczeniu, zamieszczonym na profilu obserwowanym przez kilkaset tysięcy fanów, można było przewidzieć, że ktoś pomoże piosenkarce rozstać się z biżuterią prostszą drogą niż za pośrednictwem domu aukcyjnego.
Starsza posterunkowa Zosia Maciejka złożyła podanie o przeniesienie do wydziału kryminalnego, deklarując chęć tropienia złodziei kosztowności oraz gotowość podniesienia kwalifikacji w celu zdobycia potrzebnej na nowym stanowisku wiedzy. Po wybuchu szyderczego śmiechu i długim namyśle jej przełożony wyraził zgodę na ten – jego zdaniem idiotyczny – pomysł, rzuciwszy jedynie:
– Zobaczysz, jaka to niewdzięczna robota, a jeżeli myślisz, że będziesz ganiać za złodziejami brylantów, szybko się rozczarujesz.
Maciejka przystąpiła do nowych zadań pełna entuzjazmu, który trwał w niezmienionym stanie, mimo że nie zdołała wykryć złodzieja szafirów, a inne sprawy, którymi się zajmowała, rzadko dotyczyły kradzieży biżuterii. Jednak nie traciła nadziei, zwłaszcza że starszy kolega z zespołu twierdził, że sposób, w jaki dokonano kradzieży kolczyków, pasuje do schematu innych włamań, odnotowywanych od kilku lat w całej Polsce. Za każdym razem złodziej wybierał jedną, dwie, najwyżej trzy sztuki biżuterii o największej wartości, z czystymi, przejrzystymi kamieniami w pięknych szlifach. A później rozpływał się we mgle.
Zosia, zafascynowana opowieścią, postanowiła przyjrzeć się sprawie zagadkowych rabunków. Nie chodziło o to, że miała o sobie zbyt wysokie mniemanie; po prostu była zdania, że ktoś, kto nie zetknął się do tej pory z danym śledztwem, może spojrzeć na nie z zupełnie innej perspektywy i dostrzec to, co zostało pominięte przez starych wyjadaczy. W każdej wolnej chwili wyciągała z szafy opasły segregator i studiowała akta. Czytając, kartka po kartce, o kradzieżach klejnotów, dokształcała się na własną rękę, zasypując matkę pytaniami przy każdej możliwej okazji.
– Jednak masz trochę moich genów. – Rodzicielka z radością udzielała odpowiedzi na temat podaży i popytu w branży, a także wzorów, rodzajów szlifów i kolorów kamieni.
Zosia oglądała fotografie, słuchała o wydarzeniach aukcyjnych i, za namową matki, bywała na wystawach jubilerskich, tak jak ta, na którą dziś przyszła, żeby zamienić kilka słów z rzeczoznawcą poleconym przez Helenę. Ponieważ wcześniej mężczyzna, zajęty rozmową z klientem, poprosił o pół godziny zwłoki, posterunkowa Maciejka postanowiła udać się na krótki spacer i nacieszyć oczy blaskiem szlachetnych precjozów.
Pozwalając się nieść fali zwiedzających, przystawała co pewien czas przy kolejnych stoiskach i z ciekawością zerkała na wystawione klejnoty, do chwili, gdy ponownie ujrzała człowieka, z którym się zderzyła. Od niechcenia zaczęła go obserwować i spostrzegła, że jego zachowanie różni się od zachowania innych ludzi. Spacerował alejkami wzdłuż stoisk, ale jego uwagi nie przykuwały gabloty z biżuterią. Rozglądał się, jakby czegoś szukał, zwalniał przy wejściach za zaplecze, lustrował ściany. Ciekawość Maciejki rosła, a intuicja podpowiadała, że warto nie spuszczać go z oka. Chodziła za nim do chwili, gdy dziwny osobnik skierował swoje kroki w stronę wyjścia. Wtedy zerknęła na zegarek i zdała sobie sprawę, że minęła godzina, na którą była umówiona z rzeczoznawcą.
– Kurczę! – mruknęła niezdecydowana, przestępując z nogi na nogę przy drzwiach. Zauważyła, że mężczyzna zapalił papierosa i stanął za drzewem tuż przy parkingu. – Ciekawe na kogo czekasz? – spytała półgłosem. – I dlaczego się chowasz, człowieku?
Ktoś ją popchnął, ktoś inny burknął, że blokuje przejście. Dzień targowy dobiegł końca; z hali zaczęli wychodzić zwiedzający i wkrótce większość zaparkowanych aut zniknęła z placu, a te, które zostały, zapewne należały do wystawców i personelu zatrudnianego przez organizatora. Nie zważając na ten fakt, mężczyzna wciąż tkwił na swoim miejscu. Zosia stanęła przy drugim drzewie i w tym momencie poczuła wibracje telefonu. Dobrze, że zwykle wyciszała dzwonek, żeby nie zwracać na siebie uwagi, w przeciwnym razie osobnik, którego obserwowała, mógłby usłyszeć dźwięk i całą akcję diabli by wzięli. Policjantka spojrzała na wyświetlacz i dotknęła przycisku z zieloną słuchawką.
– Zosiu, mówi mama. – Usłyszała melodyjny głos Heleny. – Czekamy już tylko na ciebie, kiedy będziesz?
– Kiedy będę? – powtórzyła posterunkowa Maciejka, świdrując wzrokiem „obiekt”. – Ale gdzie, mamo?
– Jak to gdzie? – zdziwiła się matka. – Przecież dziś są urodziny taty, przyszli goście, a ty miałaś być godzinę temu, żeby mi pomóc.
– Jasna cholera, mamuś, przepraszam bardzo! – Zosia gorączkowo szukała w głowie wiarygodnego kłamstwa. Zajęta śledzeniem mężczyzny, kompletnie zapomniała o przyjęciu urodzinowym. Zanim jednak wyartykułowała słowo, z hali wyszedł szpakowaty brunet w garniturze i skierował się w stronę zaparkowanych aut. W jednej ręce trzymał telefon komórkowy, a w drugiej niósł przedmiot, który przypominał skrzynkę z narzędziami. Przenośny sejf, pomyślała Maciejka i zerknęła w stronę mężczyzny, którego obserwowała.
– Zosiu? – zabrzmiało w telefonie. – Jesteś tam?
– Mamuś, chwileczkę!
Ciemnowłosa kobieta pojawiła się znikąd. Szła w stronę jubilera, słaniając się na nogach. Jedną rękę przyciskała do klatki piersiowej, a drugą wyciągała w stronę mężczyzny. Jej usta wypowiadały jakieś słowa, ale odległość była zbyt duża, by policjantka mogła coś usłyszeć.
Dziewczyna rzuciła do telefonu:
– Oddzwonię. – Nie czekając na odpowiedź, przerwała połączenie i ruszyła w stronę obserwowanych ludzi.
Jubiler postawił sejf w otwartym bagażniku i odwrócił się na dźwięk głosu.
– Proszę... Szybko, pogotowie... – Kobieta zatoczyła się i chwyciła brzeg bagażnika, żeby nie upaść. – Chyba... mam zawał.
Jubiler złapał ją w objęcia, ratując przed upadkiem, i spojrzał zdezorientowany na Zosię.
– Jestem z policji. – Maciejka machnęła legitymacją i skinęła głową w stronę szatynki, którą mężczyzna próbował posadzić na ziemi. – Co się stało tej pani?
– Trzeba pogotowie, chyba coś z sercem. – Oparł kobietę plecami o samochód i spojrzał na ściskany w dłoni smartfon.
– Już dzwonię. – Zosia wyjęła swój telefon i wybrała numer. – Halo, chciałabym wezwać pogotowie... Zasłabnięcie... Gdzie jestem? – Odruchowo spojrzała w drugą stronę. – Na parkingu przed halą wystawową. – Podała adres i kątem oka dostrzegła cień. Mężczyzna z brodą, który wcześniej stał za drzewem, zmaterializował się tuż obok nich. Złapał sejf za uchwyt i odbiegł, ile sił w nogach.
– Stój! – krzyknęła policjantka.
– Rany boskie, moja biżuteria! – zawołał w tym samym momencie jubiler. – Złodziej! Ten, tam! – Pokazał ręką kierunek, a następnie uderzył pięścią w dach auta. – Kurwa jego mać!
– Niech pan czeka na pogotowie. – Policjantka puściła się w te pędy za rabusiem. Niestety, sprawca kradzieży znał doskonale teren, po którym się poruszał, bowiem nagle zniknął w przejściu między budynkami i przepadł jak kamień w wodę. Nic nie dało lustrowanie okolicy i przyglądanie się przechodniom. Maciejka musiała przyznać, że w starciu ze złodziejem poniosła klęskę. Doszła do wniosku, że od początku do końca to on rozdawał karty i zrobił ją na szaro jak pięciolatkę.
PRZYPISY