Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Weronika Nowacka jest szkolnym pedagogiem. Gdy wśród uczniów dochodzi do konfliktu, kobieta podejmuje się mediacji między ich rodzinami. Nie wie, że wkrótce przyjdzie jej zmierzyć się z jedną z najtrudniejszych spraw w zawodowej karierze. Tuż przed feriami dochodzi do tragedii. Śledztwo prowadzą policjanci Szymon Pawelec i Krystyna Szuba. W wyniku podjętych czynności wychodzą na jaw fakty związane z funkcjonowaniem uczniów. Szkolne tajemnice i zawiłe relacje między nastolatkami wpływają na przebieg śledztwa.
Czy w świecie, w którym ciągle walczy się o popularność, a internet jest najważniejszym hobby, jest miejsce na przyjaźń?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ewentualne podobieństwo do istniejących osóblub rzeczywistych zdarzeń jest dziełem przypadku.
ROZDZIAŁ 1
Koniec marca 2015
Matylda Czarnecka wytarła ręce papierowym ręcznikiem i zawiesiła wzrok na kuchennym stole. Zlustrowała ułożenie czterech nakryć, półmiska z serami i wędliną, koszyka z pieczywem. Po namyśle dodała okrągły słój z płatkami, dwa rodzaje dżemu, dzbanek z mlekiem i kubki na napoje.
– Jeszcze serwetki – mruknęła pod nosem, sięgając po kwadraty płótna haftowane błyszczącą nicią. – Teraz jest idealnie. – Wzięła smartfon i zrobiła kilka zdjęć, uznawszy, że będą jak znalazł do zilustrowania wpisu na temat celebrowania posiłków z rodziną. Przez chwilę układała w myślach tekst, w którym zachęcała internautów, żeby chociaż raz dziennie spotkali się z bliskimi przy stole, po czym nasypała do dwóch misek trochę musli, dorzuciła pokrojone morele i suszone śliwki, całość ozdobiła kleksem jogurtu i łyżką konfitur z wiśni. Nalała soku do szklanek i ustawiła obiektyw aparatu. – Śniadanie! – zawołała w stronę zamkniętych drzwi dziecięcych pokoi i łazienki, zajętej przez męża. Jeszcze tylko parę ujęć nowoczesnego ekspresu do parzenia kawy i Matylda, z dwiema filiżankami w dłoniach, poszła do sypialni, żeby zrobić makijaż. Gotowa, nakryła się do połowy kołdrą, przybierając półleżącą pozycję.
– Czarek! – zawołała do męża. – Możesz przyjść? Julka! Chodź zrobić zdjęcie.
– Teraz jem! – odkrzyknęła córka.
– To przerwij na moment. – Matylda poprawiła ramiączko koszuli nocnej ozdobionej koronką. – Czarek!
– Czy w naszym domu codziennie rano musi być tak głośno? – Mężczyzna stanął w drzwiach pokoju. Miał na sobie spodnie od garnituru i błękitną koszulę rozpiętą pod szyją.
– Gdybyście nie udawali głuchych, nikt nie musiałby krzyczeć. Usiądź tutaj i...
– Spieszę się do pracy – rzucił niecierpliwie Cezary, przerywając żonie. – Czy naprawdę zawsze musimy to robić o tak durnej porze? Wtedy gdy jest najwięcej zamieszania?
– Usiądź koło mnie z filiżanką – podjęła Matylda tonem nieznoszącym sprzeciwu, a gdy zajął wskazane miejsce na brzegu łóżka, spojrzała nad jego ramieniem. – A ty – zwróciła się do córki – odłóż swój telefon i weź mój. Przygotuj aparat. Pokażesz wreszcie twarz moim fanom? – Przeniosła wzrok na męża. – Wszyscy chcieliby zobaczyć, jak wygląda miłość mojego życia.
– Znasz moje zdanie – burknął Czarnecki. – Nie obchodzą mnie twoi followersi, mam ich gdzieś, nie będę robić z siebie małpy na wybiegu.
– Mamo, spóźnię się do szkoły – ponagliła córka, wciąż z głową pochyloną nad smartfonem.
– Przypominam wam, że pokaźna część naszego budżetu to dochód z mojej działalności. – Matylda zacisnęła usta. – Oprócz pieniędzy dostajemy za darmo produkty, które inni muszą kupić w sklepie. Czy to wystarczy, żebyście byli sympatyczni? Czy dwa zdjęcia dziennie to zbyt wielkie oczekiwania? I czy w kółko muszę o tym przypominać i prosić?
– Mam klasówkę na pierwszej lekcji – burknęła nastolatka, uderzając kciukami w wyświetlacz.
– Mamo, kiedy będę mógł mieć kanał na YouTubie? – W progu sypialni rodziców stanął Kuba z kanapką w ręku. – Obiecałaś. Kilku moich kolegów już ma.
– Wypad stąd, gówniarzu. – Julia popchnęła młodszego brata. – Idź się bawić klockami.
– Mamo, powiedz jej coś! – Chłopiec w odwecie próbował kopnąć siostrę w piszczel.
– Spokój! – Cezary spojrzał na zegarek. – Skończmy tę bezsensowną rozmowę, było ich już setki. Rób, Julka, zdjęcie, bo każdy z nas się spóźni, a ja za półtorej godziny mam spotkanie z klientem.
– Przez ten czas mogliśmy zrobić nie jedną, ale dziesięć fotek. – Matylda usiadła wyprostowana na łóżku i zacisnęła usta.
Czarnecki bez słowa sięgnął po filiżankę.
– Połóż rękę na paczce z kawą – poleciła żona, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Swobodnie, od niechcenia... Nie zasłaniaj nazwy i logo wytwórcy... Okej! – Podniosła do ust drugie naczynie i dała znać córce. – Pstrykaj. Dobrze. – Zmieniła pozycję. – Jeszcze kilka, żebym miała z czego wybrać... Okej, jesteście wolni.
Po wyjściu z domu Julia nakręciła kilkudziesięciosekundowy filmik, na którym zarejestrowała swoje stopy obute w nowe trampki, a następnie wysłała go do znajomych na Snapchacie. Po chwili dostała wiadomość na Messengerze.
Beata: elo, gdzie jestes bo sie spoznimy
Julia: tutaj, niemoto
Czarnecka stanęła za plecami koleżanki, która czekała na nią na rogu Wiśniowej i Rakowieckiej, i klepnęła ją w ramię.
– Już miałam iść, myślałam, że nie przyjdziesz. – Beata odetchnęła z ulgą. – Zobacz, która jest godzina.
– Jezu, nie grzej się tak, trochę dystansu. – Julia zrównała się z nią i zanim tamta zdała sobie sprawę, w czym rzecz, zrobiła im zdjęcie.
– Co ty odwalasz? Nie zdążyłam się ustawić.
– Nie pękaj, nałoży się filtr i... – Julia przebierała palcami po przyciskach. – No, już. Jest fejm.
– Hej, laski! – Do ich uszu dobiegł głos Laury, która wraz z Ewą szła drugą stroną ulicy.
Julia i Beata przebiegły przez jezdnię i wymieniły z koleżankami powitalne uściski.
– Słyszałyście? – spytała Ewa. – Podobno ktoś widział na basenie Gabę bez stanika. Normalnie deska, bez kitu.
– Jest fota? – zainteresowała się Czarnecka.
– Nie.
– Co za nieogar! Puścić taką okazję. Dobra, to słitfocia i spadamy – zaproponowała, rozczarowana. – Bliżej siebie, dobrze... robimy dzióbki. – Błysnęła lampa, następnie Julia ozdobiła zdjęcie sercami i hashtagiem #girlspower. – Idziemy – zarządziła i kilka minut później humor jej się poprawił, gdy uświadomiła sobie, że jedną z lekcji w piątkowym planie jest wychowanie fizyczne i może zrobić Gabryśce zdjęcie w szatni. Będzie niezła beka.
Dwadzieścia minut później, gdy za mężem i dziećmi zamknęły się drzwi mieszkania, Matylda usiadła do posiłku. Jedząc kanapkę, obejrzała wszystkie zdjęcia, uważnie studiując detale. Stół pełen smakołyków prezentował się całkiem dobrze, musiała jedynie ocieplić barwy potraw, żeby widzowi na ich widok napływała ślina do ust. Fotografie reklamujące kawę nie wymagały korekty. Kobieta poszła po laptop i postawiła go między naczyniami. Powiększyła obrazy na komputerze i mruknęła z aprobatą. Wybrała dwa, które uznała za najbardziej udane, poprawiła kolory, nałożyła kilka filtrów, a gdy już była zadowolona z efektu, zamieściła jeden z nich na Instagramie – ten, na którym wsparta o poduszki lawendowej pościeli podnosiła do ust filiżankę ze złoconym brzegiem. Jej zachwycone spojrzenie utkwione było w siedzącym tyłem do obiektywu mężu, kryjącym swoje oblicze przed fanami małżonki. Jego dłoń z obrączką na palcu, spoczywająca na paczce z kawą, przyciągała wzrok obserwatora i zwracała uwagę na produkt. Czarnecka jeszcze raz oceniła całość krytycznym spojrzeniem, gotowa usunąć fotografię, jeśli dostrzeże w niej jakiś defekt, i westchnęła. Szkoda, że Cezary nie chce pokazać twarzy, pomyślała, jest taki przystojny, że zazdrosne konkurentki pękłyby ze złości na jego widok. Już zapomniała o przykrej wymianie zdań i niechęci małżonka do jej aktywności w mediach społecznościowych. Nie pierwszy i nie ostatni raz, wzruszyła ramionami i dołączyła do zdjęcia przygotowany wcześniej post, opatrując go licznymi hashtagami.
Kochani, witam Was w ten piękny poranek. Tak, tak, wiem, co powiecie, jest koniec marca, a za oknem śnieg, więc nie ma z czego się cieszyć. Jednak o to właśnie chodzi, żeby czerpać radość z drobiazgów, z chwil takich jak ta, gdy bliska osoba podaje wam do łóżka gorącą, aromatyczną kawę, a potem szepcze kilka miłych słów, które będą brzmieć wam w uszach przez następne godziny jak ulubiona muzyka. Mam wspaniałego męża i cudowne dzieci, czego chcieć więcej? Udanego dnia wam życzę, moi drodzy, i jak co dzień dziękuję, że jesteście, że komentujecie i zostawiacie serduszka. Tak bardzo mnie motywujecie, wiem, że to, co robię, ma sens. Zaglądajcie! Po południu znajdziecie na blogu nowy wpis. Nie przeoczcie go, piszę o ważnej sprawie. Zaciekawieni? O to chodziło :). Kocham Was, Wasza Matylda.
Czarnecka dotknęła ikony „udostępnij” i czekała na reakcję swoich obserwatorów. Po chwili zaczęły pojawiać się polubienia. Gdy ich liczba zbliżyła się do dwustu, blogerka poszła do łazienki. Stojąc przed lustrem zajmującym połowę ściany, pozwoliła, by koszula nocna zsunęła się z jej ramion na terakotę. Z zadowoleniem omiotła wzrokiem odbicie nagiego ciała i zatrzymała spojrzenie na starannie umalowanej twarzy.
– Ja to mam fajne życie – powiedziała, uśmiechając się do siebie, po czym umieściła telefon na podpórce, żeby móc bezpiecznie na niego patrzeć, i weszła do wypełniającej wannę pachnącej piany z dodatkiem olejków o działaniu natłuszczającym skórę.
Czarnecka kilka lat pracowała na swoją pozycję w świecie mediów społecznościowych. Poświęcała każdego dnia wiele godzin na kreowanie wizerunku i zdobywanie fanów. Ucząc się zasad funkcjonowania w wirtualnej przestrzeni, cierpliwości czy radzenia sobie z hejtem, podnosiła swoje kompetencje językowe i graficzne, i parła przy tym do przodu jak czołg. Doczekawszy się pozytywnych reakcji na składane przez siebie propozycje współpracy, nie spoczęła na laurach. Przeciwnie, pracowała jeszcze ciężej, aż osiągnęła swój cel: stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych blogerek i instagramerek, a rzesze obserwatorów liczyły się z jej zdaniem.
Stopą z polakierowanymi na brązowo paznokciami Matylda zakręciła kran i wybrała w smartfonie opcję wideo. Zanurzona w pianie, nagrała kilka wypowiedzi reklamujących wchodzący na rynek płyn do kąpieli o zapachu kokosa, pokazała produkt i jego konsystencję. Następnie osuszyła ciało, włożyła spodnie dresowe i bluzę, po czym poszła do kuchni zaparzyć świeżą kawę. Resztę czasu przed powrotem rodziny do domu zamierzała poświęcić na montaż filmu promocyjnego i pracę nad obiecanym tekstem na bloga. Chciała przekazać fanom nowe informacje na temat afery w szkole, do której od września uczęszczali jej córka i syn. Nie miała zamiaru odpuścić ani ludziom, którzy wychowywali swoje dziecko na bandytę, ani szkole, która jak zwykle migała się od odpowiedzialności za to, co zaszło w jej murach.
ROZDZIAŁ 2
– Synoptycy nie pozostawiają nam złudzeń. Święta Wielkiej Nocy będą zimne i wietrzne, a dziś, późnym wieczorem, może pojawić się kilkustopniowy mróz. – Spiker radiowy podsumował wesołym tonem niezbyt optymistyczną prognozę pogody. – Silny, północno-zachodni wiatr spowoduje napływ chłodnych mas powietrza i w konsekwencji pogłębienie niżu panującego nad Polską. Czy zapowiada się biała Wielkanoc? To pytanie, z niepokojem, zadajemy sobie od kilku dni.
Weronika Nowacka obudziła się prawie godzinę przed budzikiem i w chwili, gdy radiowiec narzekał na marcową aurę, ona jadła śniadanie i zerkała przez kuchenne okno. Widok za szybą potwierdzał słowa meteorologów, bowiem w powietrzu wirowały płatki śniegu, a trawnik pokryła cienka warstwa białego puchu. Nika, spojrzawszy na zegarek, postanowiła zrezygnować z jazdy metrem na rzecz spaceru. Miała dość czasu, żeby pokonać dystans dwóch stacji na piechotę, więc tylko włożyła cieplejszy płaszcz, szyję owinęła szalikiem i na wszelki wypadek wcisnęła do kieszeni czapkę. Pełna nadziei, że trzydziestominutowa przechadzka spowoduje wyciszenie myśli i poprawi jej nastrój, zbiegła po schodach i prawie zderzyła się z sąsiadką, która właśnie wracała z porannych zakupów.
– Oj! Dzień dobry, pani Zuzo. – Nowacka cofnęła się w ostatnim momencie i posłała starszej kobiecie uśmiech. – Przepraszam, mało na panią nie wpadłam. – Rzuciła okiem na dwie bagietki wystające z siatki pełnej produktów. Zapach świeżego pieczywa sprawił, że mimo spożytego niedawno posiłku ślina napłynęła jej do ust.
– Nic się nie stało. – Zuzanna Słowik odwzajemniła uśmiech. – A co ty dzisiaj tak wcześnie?
– Nie mogłam spać, wstałam godzinę przed czasem, więc postanowiłam pójść do pracy pieszo.
– Dobry pomysł, chociaż pogoda taka sobie. – Emerytka przełożyła torbę do drugiej ręki. – Chłodny wiatr wieje i śnieg zaczął padać, gdy wyszłam ze sklepu, a przecież już koniec marca... – Urwała i spojrzała uważnie na Weronikę. – Wszystko u ciebie w porządku? Dawno nie rozmawiałyśmy.
– Przepraszam, pani Zuzo, miałam sporo pracy – powiedziała Nika. – Dostałam trochę zleceń na przedświąteczne grafiki, wie pani, banery z kurczakami, pisanki i zające, kupony rabatowe do SPA i takie tam. Biorę wszystko, żeby nie wypaść z rynku, chociaż bywa, że nie jest łatwo.
– A jak w szkole?
– Opowiem pani później, teraz byłoby na wariata. – Nika sprawdziła czas. – Chcę pani coś pokazać, coś dziwnego, wpadnę któregoś dnia, może być?
– Oczywiście. Jeżeli wcześniej dasz znać, ugotuję krupnik, taki jak lubisz, z pęczakiem i mnóstwem koperku.
– Dobrze, pani Zuzo, dziękuję.
Weronika pożegnała sąsiadkę i wyszła na zewnątrz. Płatki śniegu wirowały nieprzerwanie jak mikroskopijne tancerki w białych sukienkach, kilka z nich spadło jej na nos, jeden zawisł na końcach rzęs. Trudno było uwierzyć, że jest kalendarzowa wiosna. Nika wciągnęła do płuc wilgotne powietrze i ruszyła między blokami w stronę alei Niepodległości. Gdy doszła do stacji metra Racławicka, stanęła przed wejściem do „Karmelowej”, ulubionej cukierni Olgi. Zajrzała przez szybę do środka zamkniętego o tej porze lokalu i poczuła w gardle dławienie. Obie przepadały za tym staroświeckim miejscem o ścianach pomalowanych na ciepłe barwy, gdzie często jadły słodkości i piły kawę pod czujnym okiem pluszaków i lalek rozpartych na stylowej kanapie.
Wspomnienia związane z Olgą wciąż wywoływały uczucie bólu, który dawał o sobie znać nagłym ukłuciem w okolicy serca. Niecałe trzy lata temu, ostatniego dnia czerwca, zwyrodnialec zgwałcił i zamordował przyjaciółkę Weroniki. Kiedy śledztwo utknęło w martwym punkcie, sfrustrowana Nowacka, wykonująca zawód grafika, podjęła pracę na stanowisku pedagoga szkolnego w placówce, w której wcześniej pracowała Olga Cichoń. Było to możliwe dzięki posiadanym kwalifikacjom oraz pomocy emerytowanej nauczycielki i znajomej dyrektora szkoły, pani Słowik. To właśnie ona wpadła na pomysł z zajęciem etatu nieżyjącej pedagog i przekonała Nikę, że takie działanie ma sens. Nowacka uwierzyła, że gdy wniknie w środowisko, w którym na co dzień obracała się przyjaciółka, i zyska zaufanie współpracowników, trafi na ślad, który doprowadzi ją do mordercy. Miała nadzieję, że ujęcie zabójcy Olgi zadośćuczyni także śmierci matki, która zginęła dziesięć lat wcześniej w taki sam sposób, a sprawcy nie ujęto[1]. Zuzanna, proponując dziewczynie swoisty układ, nie miała pojęcia, że wkrótce i ona sama stanie się ofiarą tragicznych zdarzeń, których finał pogrąży ją na długie miesiące w poczuciu winy wobec młodej sąsiadki, zanim obie postanowią oddzielić bolesną przeszłość grubą kreską.
Weronika odsunęła twarz od szyby i odgoniła wspomnienia, które napłynęły gwałtowną falą i spowodowały bolesny ucisk w okolicy splotu słonecznego. Tupnęła kilka razy, żeby strząsnąć śnieg z butów, i poszła dalej, nie zatrzymując się już pod drodze. Do szkoły dotarła kwadrans przed czasem i od razu po otwarciu gabinetu zajrzała do tekturowej skrzynki, która wisiała na drzwiach. To była propozycja szkolnej pedagog skierowana do uczniów, którzy z różnych względów nie chcieli do niej przyjść, ale czuli potrzebę zgłoszenia problemu. Nowacka przykleiła arkusz z informacją, do czego służy pojemnik, i miała nadzieję, że w ten sposób zachęci do nawiązania kontaktu dzieci nieśmiałe lub obawiające się nadmiernego zainteresowania ze strony rówieśników.
Teraz w skrzynce leżała kilkakrotnie złożona kartka, której nie było poprzedniego dnia w chwili, gdy Nika wychodziła z pracy. Serce Nowackiej natychmiast zwiększyło liczbę uderzeń. Zacisnęła palce na liście i weszła do pokoju. Zdjęła płaszcz, włączyła komputer i dopiero wtedy rozwinęła papier, ale zanim zdążyła przeczytać pierwsze zdanie, zadzwonił służbowy telefon. Weronika spojrzała na wyświetlacz i jej usta skrzywiły się w grymasie niechęci. Co prawda, na jasnym tle widniał numer wewnętrzny dyrektora Biedrzyckiego, ale gabinet zajmowała obecnie jego zastępczyni Joanna Majewska. Przełożony w drugiej połowie stycznia, podczas ferii zimowych, złamał nogę, jeżdżąc na nartach, a uraz okazał się na tyle skomplikowany, że szef przeszedł operację i wciąż przebywał na zwolnieniu lekarskim, poddawany zabiegom rehabilitacyjnym. Jego obowiązki przejęła wicedyrektorka, która po kilkunastu dniach oswajania rzeczywistości nabrała pewności siebie i w pełni korzystała z nowych przywilejów. Weronika była zdania, że Majewska z ochotą przejęłaby gabinet na stałe, zwłaszcza że w tym roku Biedrzyckiemu kończyła się kadencja i w planach lokalnych władz był konkurs na stanowisko dyrektora. Szkolna pedagog nie miała pojęcia, czy zwierzchnik będzie brał w nim udział.
– Halo? – Postarała się, by zabrzmiało to uprzejmie.
– Pani Weroniko, jeśli jest pani wolna, zapraszam do mnie – rzuciła Majewska. – Mamy aferę z dzieciakami.
– Już idę. – Nowacka wbiła wzrok w kartkę leżącą na biurku i po chwili wahania schowała ją do torebki. Nie mogła się doczekać, aż pozna treść listu, i uczucie niecierpliwości towarzyszyło jej w drodze do sekretariatu i gabinetu szefowej.
– Pani Weroniko – zaczęła bez wstępów wicedyrektorka, gdy Nowacka zajęła miejsce przy stole i przesunęła w stronę pedagog plik spiętych kartek. – Później pani to przeczyta, teraz przybliżę w paru zdaniach, w czym rzecz. Kilka dni temu chłopcy z czwartej c zamknęli Kubę Czarneckiego w magazynku ze sprzętem do wuefu i zgasili światło. Wypuścili go, gdy zobaczyli, że nauczyciel wraca, ale chłopak się zdenerwował i uderzył w płacz. Wtedy jeden z tamtych ananasów nazwał go lalusiem i beksą.
– Który?
– Adam Zieliński. Powiedział, że prawdziwi mężczyźni nie boją się ciemności, czy że chłopaki nie płaczą. – Wicedyrektorka zmarszczyła czoło. – Coś w tym rodzaju. Wtedy Kuba rzucił się na Adama i doszłoby do bójki, na szczęście Ostrowski zdążył ich złapać za kołnierze. – Majewska umilkła i upiła ze szklanki trochę wody.
– Takie rzeczy się zdarzają – powiedziała Weronika. – Szkolne życie. Dobrze, że Piotr w porę interweniował.
– Pani tak uważa i ja też, ale nie rodzice. – Wicedyrektorka stuknęła długopisem w zadrukowane strony. – Tutaj ma pani korespondencję na ten temat. Rozpętała się kosmiczna awantura.
– Ale dlaczego? – Nowacka uniosła brwi. – Przecież nic nie zaszło.
– Już wyjaśniam. Na pewno pani wie, że matki i ojcowie uczniów z danej klasy często tworzą różne grupy w internecie, fora dyskusyjne i inne takie. Omawiają sprawy szkolne, wymieniają informacje, nakręcają się jak budziki. Wyciągają nawet sprawy, które dotyczą nie tylko ich własnych dzieci, lecz także cudzych.
– Czyli że każdy rodzic z zespołu klasowego może taką rozmowę przeczytać i dodać coś od siebie?
– Tak, a tym samym dolać oliwy do ognia. Wie pani, jak to jest, ludzie mają swoje sympatie i antypatie, budowane głównie na podstawie opowieści syna lub córki, ma też znaczenie to, w jakiej relacji pozostają z innym rodzicem.
– Rozumiem, że i tym razem tak było – bardziej stwierdziła, niż spytała Weronika.
– Owszem. Doszło do kłótni na dobrą sprawę bez powodu. Żeby nie przeciągać, zaczęli od tego, że jeden chłopiec sprawił drugiemu przykrość, a skończyli na groźbach złożenia skargi na policji, w kuratorium, ministerstwie i cholera wie gdzie. A wczoraj po południu przyszli do mnie na dyżur rodzice Adama z informacją, że matka, ojciec oraz siostra Kuby grożą im oraz ich dziecku, i rzucili mi na biurko całą korespondencję. – Majewska znów stuknęła długopisem w zadrukowane kartki. – Tuż po nich weszli Czarneccy i zażądali usunięcia z klasy „tego oprawcy, który znęca się nad ich synem”. – Przełożona odwzorowała w powietrzu znak cudzysłowu.
– Naprawdę? – Weronika otworzyła szeroko oczy. – Przecież to jest sprawa do załatwienia na poziomie uczeń–nauczyciel, w tym przypadku wuefista, bo na jego lekcji było zajście. Dzieciaki powinny ćwiczyć radzenie sobie w różnych sytuacjach, także w tych trudniejszych. – Odgarnęła za ucho kosmyk włosów. – W życiu nie zawsze jest kolorowo i nie każdy napotkany człowiek jest miły. Czasem bywa pod górkę. Nikt nie będzie rozkładać przed nimi czerwonego dywanu i sypać płatków róż. – Umilkła, bo zabrakło jej powietrza i zaraz skarciła się w myślach za nadmiar emocji.
– Z całym szacunkiem, pani Weroniko, nikogo nie obchodzi ani pani, ani moje zdanie. Adam został nazwany młodocianym przestępcą, którego powinno się wyrzucić ze szkoły. Aaa, zapomniałabym, zanim do mnie przyszli, jedni i drudzy, najpierw nawymyślali sobie na placu przed szkołą. Pan Romek był świadkiem, akurat coś robił na zewnątrz i wszystko słyszał.
– To naprawdę przesada. – Szkolna pedagog pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Też tak sądzę, ale zna pani Czarnecką – powiedziała wicedyrektorka tonem, który świadczył o przekonaniu, że podwładna rozumie ciężar problemu.
– Nie znam tej kobiety.
– Nie? – Zaskoczona Majewska uniosła brwi. – Przecież to jest znana influencerka.
– Kto? – Weronika zamrugała.
– No ta blogerka, która prowadzi stronę „Kawa z Matyldą” i profil na Instagramie, ma mnóstwo fanów, ludzie bardzo liczą się z jej opinią. Od września dzieci Czarneckiej są u nas w szkole.
– Znam Kubę i Julię, ale z ich rodzicami nie miałam do czynienia i...
– Bo do tej pory – przerwała jej zwierzchniczka – wszystko załatwiali i łagodzili wychowawcy, żeby ta kobieta nie obsmarowała nas na swoim blogu.
– Nie miałam z nimi do czynienia – powtórzyła Nika – i szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, co robią hobbystycznie rodzice uczniów. O blogosferze wiem tylko tyle, że istnieje, podobnie jak Instagram, nie jestem aktywna w mediach społecznościowych.
– Słyszałam, że to nie jest hobby, ona z tego żyje, reklamuje za pieniądze różne produkty. I pisze, wie pani, jaką tworzą szczęśliwą familię, jak się kochają, gdzie to nie byli i czego nie robili. Daje fanom porady życiowe i tak dalej.
– Rozumiem – rzekła Nowacka, wstrzymując się od komentarza, że dla niej państwo Czarneccy są wyłącznie rodzicami dzieciaków. – A jaką rolę w tym wszystkim odgrywa siostra Kuby? Wspomniała pani o niej wcześniej.
– A, tak, zapomniałam. Julia Czarnecka z dwiema koleżankami z klasy, jeszcze nie ustaliłam nazwisk, ale sądzę, że chodzi o jej paczkę, zaczaiły się na Adama w drodze ze szkoły i tak go nastraszyły, że chłopak jakoby nie chciał na drugi dzień wyjść rano z domu.
– Co mu zrobiły?
– Otoczyły go, a Julka śmiała się z niego, pytała, czy teraz też jest taki odważny, i zażądała, żeby trzymał się od jej brata z daleka. – Przełożona podała szkolnej pedagog kopię korespondencji. – Przyniósł to ojciec Adama Zielińskiego, który zresztą, w odwecie, zatrzymał dziewczynę w szatni po lekcjach i ostrzegł ją, że pożałuje, jeśli jeszcze raz zaczepi jego syna.
– O ludzie...
– Przejrzałam papiery i uprzedzam, że lektura jest dużym wyzwaniem dla czytelnika; są tam groźby, obelgi i inne takie, a do tego komentarze tych, którzy wtrącali swoje trzy grosze.
– Dobrze, zapoznam się z tym – odparła Weronika. – I będę miała oko na całe towarzystwo.
– Za mało. Proszę zorganizować spotkanie z rodzicami i dziećmi, trzeba załagodzić sytuację.
– Przecież... – zaczęła Nowacka, ale w tym momencie zza drzwi dobiegł stłumiony dźwięk dzwonka, zwiastujący przerwę między lekcjami.
– I to jak najszybciej. Dziś mamy piątek. W przyszłą środę jest egzamin dla szóstoklasistów, a od czwartku ferie wiosenne. – Majewska wstała, dając znać, że rozmowa dobiegła końca. – Proszę powiadomić mnie przez Librus o swoich działaniach, zaraz wychodzę na spotkanie dyrektorów i nie wiem, kiedy wrócę.
Rezygnując z cisnącego się na usta komentarza, Weronika wzięła papiery i opuściła gabinet. Na korytarzu poniosła ją fala rozbrykanych uczniów, którzy biegając i krzycząc, rozładowywali tłumione podczas lekcji emocje. Lawirując pomiędzy dziećmi, zażegnała dwie kłótnie w kolejce do sklepiku i zastopowała jedną przepychankę w kącie przy kaloryferze. Gdy wreszcie dotarła do swojego pokoju, wyjęła z torebki kartkę, którą znalazła w skrzynce.
WYPEŁNIA MNIE STRACH I WŚCIEKŁOŚĆ. MAM OCHOTĘ ZROBIĆ KOMUŚ COŚ ZŁEGO. MOŻE WTEDY POCZUJĘ SIĘ LEPIEJ. CHCĘ BYĆ JAK SALAMANDRA, POSTAĆ Z GRY. WSZYSCY SIĘ JEJ BOJĄ. NIE WIEM, CO ZROBIĆ, ŻEBY I MNIE ZACZĘLI SIĘ BAĆ. CZY PANI WIE, ŻE WYDZIELINA Z GRUCZOŁÓW SKÓRNYCH SALAMANDRY JEST TRUJĄCA I CHRONI PRZED DRAPIEŻNIKAMI? SZKODA, ŻE LUDZIE NIE MAJĄ TAKIEGO CZEGOŚ. MOŻE WTEDY BYŁOBY INACZEJ.
PRZYPISY
MAŁGORZATA ROGALA
KIEDYŚ CIĘODNAJDĘ
Weronika miała dziewiętnaście lat, kiedy jej matkę brutalnie zgwałcono i zamordowano. Policji nie udało się złapać zwyrodnialca, który się tego dopuścił, więc sprawę umorzono. Gdyby nie Olga, jej najlepsza przyjaciółka, Weronice trudniej byłoby się otrząsnąć po tej tragedii. Po dziesięciu latach w podobnych okolicznościach ginie Olga. I znowu brak postępów w śledztwie. Tym razem Weronika zaczyna prywatne dochodzenie, w którym głównym podejrzanym jest jeden z byłych współpracowników jej przyjaciółki. Czy ten trop nie zwiedzie jej na manowce?