Zbrodnia przed północą - Małgorzata Rogala - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zbrodnia przed północą ebook i audiobook

Małgorzata Rogala

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

156 osób interesuje się tą książką

Opis

Mieli żyć długo i szczęśliwie… Przedwiośnie w Pełni.

Po latach do rodzinnego miasteczka wraca Antoni z narzeczoną. Para kupuje dom, bierze ślub w kościele na wzgórzu i organizuje wesele w pensjonacie nad jeziorem. Na przyjęciu są obecni przyjaciele Antka z dawnych lat oraz najbliższa rodzina. Kiedy zabawa trwa na całego, na oczach gości umiera panna młoda. Wkrótce się okazuje, że została otruta. Kto zabił Judytę? Jakim motywem kierował się sprawca? A może dziewczyna zginęła przez pomyłkę? Podkomisarz Monika Gniewosz oraz starszy aspirant Tadeusz Sokół prowadzą śledztwo, jednak podjęte działania nie przybliżają ich nawet o krok do rozwiązania zagadki. Jakby tego było mało, znika Kornelia, córka Moniki. Zaczyna się wyścig z czasem. Policjantka, rozdarta między powinnością zawodową a pragnieniem chronienia bliskich, musi ponownie zawalczyć o bezpieczeństwo swojej rodziny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 33 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,6 (397 ocen)
285
83
19
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wolfheart

Dobrze spędzony czas

Ciekawa pozycja, sporo wątków, sprowadzających się do jednego. Myślałam że będzie przewidywalna, a jednak zakończenie mnie zaskoczyło. Bardzo miło spędzony czas. Zbrodnia wpleciona w sielski klimat. Na pewno sięgnę po inne pozycje tej autorki.
60
MegiZat

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka, dobry lektor, przyjemnie spędzona niedziela
20
jsgniezno

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejne spotkanie z Pełnią, na którym się nie zawiodłam. Przyjemne połączenie wątków kryminalnych z obyczajowymi. Plastyczne opisy okolicy, aż momentami chciałoby się wsiąść do auta i pojechać do siedliska.Do tego rewelacyjna lektorka. Będę tęsknić za jej głosem:)
Tymon1

Nie oderwiesz się od lektury

nie można się oderwać
20
EWKa1374

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna część z M Gniewosz, którą czyta się z zainteresowaniem i przyjemnością. Polecam
20

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smundJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiDa­niel Ru­si­ło­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Mał­go­rzata Ro­gala, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-44-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Znajdź mi dziś wie­czór ja­kąś tru­ci­znę.

Wil­liam Sha­ke­spe­are, Otello, akt IV scena 1,prze­kład: Sta­ni­sław Ba­rań­czak

ROZ­DZIAŁ 1

Te­raz

Do­cho­dziła go­dzina dwu­dzie­sta druga. Za­bawa trwała na ca­łego, go­ście, w więk­szo­ści na rau­szu, tań­czyli, śmiali się i ro­bili smart­fo­nami zdję­cia, do­ku­men­tu­jąc we­sele. Z gło­śnika wieży pły­nęła skła­danka ryt­micz­nych prze­bo­jów, prze­pla­ta­nych, dla ochło­nię­cia, li­rycz­nymi ka­wał­kami, którą przy­go­to­wał spe­cjal­nie na tę oka­zję Ka­rol, drużba pana mło­dego. Sier­żant Da­ria We­so­łow­ska wy­szła z ła­zienki w mo­men­cie gdy wy­brzmiały ostat­nie tony Let’s Twist Again w wy­ko­na­niu Chubby Chec­kera. Wtedy w progu sa­lonu sta­nął Do­brzyń­ski i po­in­for­mo­wał we­sel­ni­ków, że po­dano da­nia na cie­pło. Wszy­scy ru­szyli do ja­dalni, by od­po­cząć przy sto­łach usta­wio­nych w pod­kowę. Przez pierw­sze kilka mi­nut w po­miesz­cze­niu sły­chać było głów­nie brzęk na­czyń i sztuć­ców oraz szmer roz­mów, póź­niej za­częto wzno­sić to­a­sty za zdro­wie i po­myśl­ność mło­dej pary.

Da­ria sie­działa obok Ha­liny Kor­nac­kiej, przy­ja­ciółki z lat szkol­nych. Po­chła­nia­jąc bi­gos, zer­kała na nią z ukosa, na­stęp­nie prze­nio­sła spoj­rze­nie na no­wo­żeń­ców. An­toni i Ju­dyta je­dli z ape­ty­tem, jed­no­cze­śnie wy­mie­nia­jąc uwagi na ja­kiś te­mat. We­so­łow­ska pró­bo­wała usły­szeć, o czym mó­wią, ale na­ra­sta­jący gwar jej to unie­moż­li­wił. Pa­trząc na nich, nie mo­gła zro­zu­mieć, co kie­ro­wało Ha­liną, że przy­jęła za­pro­sze­nie na ce­re­mo­nię w ko­ściele i przy­ję­cie we­selne. Na pewno nie było jej ła­two pa­trzeć, jak dawny chło­pak, z któ­rym miała żyć długo i szczę­śli­wie, bie­rze ślub z inną i tam­tej przy­sięga mi­łość, wier­ność i uczci­wość mał­żeń­ską. Da­ria ni­gdy nie zde­cy­do­wa­łaby się na taki gest. Cie­kawa po­wodu po­stę­po­wa­nia przy­ja­ciółki, spy­tała:

– Wła­ści­wie dla­czego tu je­steś?

– Le­piej się śmiać, niż pła­kać – od­parła Kor­nacka. – Poza tym... Chyba do końca mia­łam na­dzieję, że bę­dzie jak w ko­me­dii ro­man­tycz­nej: An­tek wy­zna Ju­dy­cie przed oł­ta­rzem, że ko­cha inną, a po­tem po­dej­dzie do mnie i ra­zem uciek­niemy da­leko stąd.

– Żar­tu­jesz?

– Mhm. – Ha­lina spo­waż­niała. – Se­rio? Sama nie wiem, co tu ro­bię. Może chcia­łam mu po­ka­zać, że nic już dla mnie nie zna­czy, że nic do niego nie czuję? – Odło­żyła wi­de­lec i pod­parła pod­bró­dek dło­nią.

– A czu­jesz? Mi­nęło czter­na­ście lat.

– Te­raz to już nie ma zna­cze­nia. Ona spo­dziewa się dziecka. Gdyby nie to... – Ha­lina przy­gry­zła dolną wargę. – Przy­szła do mnie za­mó­wić bie­li­znę ślubną. Jakby chciała mi po­ka­zać, kto jest górą i gdzie jest moje miej­sce. – Urwała na dźwięk mu­zyki do­cho­dzą­cej z sa­lonu. – Sły­szysz? Mu­zyka, przy­jaźń, ra­dość, śmiech / Ży­cie ła­twiej­sze staje się[1] – za­nu­ciła i po­de­rwała się z krze­sła. – Chodź! – Po­cią­gnęła Da­rię za rękę.

– Oo, nie. – Po­li­cjantka po­krę­ciła głową. – Chcę od­po­cząć jesz­cze przez chwilę.

– Twoja strata. – Ha­lina ta­necz­nym kro­kiem po­szła do sa­lonu, śpie­wa­jąc z wo­ka­li­stą.

We­so­łow­ska od­pro­wa­dziła ją wzro­kiem, po czym, na­braw­szy ochoty na kawę, po­de­szła do eks­presu, który stał w rogu po­miesz­cze­nia do dys­po­zy­cji we­sel­ni­ków. Cze­ka­jąc, aż ma­szyna na­pełni fi­li­żankę czar­nym na­po­jem, zaj­rzała do kuchni, żeby za­mie­nić kilka słów z Mi­cha­łem Do­brzyń­skim i jego po­moc­ni­cami.

***

Ka­rol, na rau­szu, stresz­czał Ant­kowi swoje ży­cie, ale Ju­dyta po­szłaby o za­kład, że do Cen­drow­skiego nie do­ciera ani jedno słowo. Wi­działa, że mąż my­ślami jest gdzieś da­leko. Zszo­ko­wany po­ja­wie­niem się ojca, któ­rego nie wi­dział po­nad trzy­dzie­ści lat, nie ra­dził so­bie z emo­cjami. Ju­dyta sama otwo­rzyła sze­roko oczy, kiedy po ce­re­mo­nii w ko­ściele Piotr sta­nął przed nią i Ant­kiem, po­wie­dział, kim jest, i zło­żył im ży­cze­nia szczę­ścia na no­wej dro­dze ży­cia. Na­wet gdyby męż­czy­zna się nie przed­sta­wił, Ju­dyta do­my­śli­łaby się, kto to taki, po­nie­waż syn był jego młod­szą ko­pią. An­tek w od­po­wie­dzi tylko ski­nął głową, nie­zdolny do wy­krztu­sze­nia z sie­bie słowa. Ode­zwał się do­piero w sa­mo­cho­dzie matki, która wio­zła ich do pen­sjo­natu na we­sele.

– Skąd on się tu wziął? – spy­tał Zu­zannę ła­mią­cym się gło­sem. – Ty go za­pro­si­łaś?

– Nie. Sama je­stem za­sko­czona, nie wiem, jak to ro­zu­mieć. – Cen­drow­ska za­ci­snęła ręce na kie­row­nicy, aż jej zbie­lały kostki. – Ale ty nie myśl o tym te­raz. To twój dzień. Twój i Ju­dyty. Wła­śnie się oże­ni­łeś. Na wy­ja­śnie­nia przyj­dzie pora póź­niej.

– Jak mam nie my­śleć?! – wy­buch­nął An­tek. – Wy­je­chał, kiedy by­łem dziec­kiem, mil­czał przez trzy de­kady, a te­raz zja­wia się na moim ślu­bie jak gdyby ni­gdy nic. Wiesz, jak się czuję? – Umilkł na chwilę, lecz za­raz pod­jął wą­tek. – Mamo, co się tu­taj dzieje? Naj­pierw Syl­wia od­sta­wiła szopkę w ko­ściele, po­tem...

– Wła­śnie! – pod­chwy­ciła Ju­dyta. – Kim jest ta ko­bieta, która za­częła do nas coś wy­krzy­ki­wać?

– Moja była. – Cen­drow­ski wy­giął usta w gry­ma­sie.

– Nie­zrów­no­wa­żona osoba, któ­rej bra­kuje sa­mo­kon­troli. – W gło­sie Zu­zanny za­brzmiał chłód.

– A więc naj­pierw ona, po­tem oj­ciec – kon­ty­nu­ował An­tek. – Czy on... Czy on bę­dzie na we­selu?

– Nie są­dzę, żeby pró­bo­wał wejść bez za­pro­sze­nia.

Miała ra­cję. Piotr Cen­drow­ski znik­nął po ce­re­mo­nii, co wcale nie uspo­ko­iło jego syna. An­tek ro­bił do­brą minę do złej gry, sta­rał się ze wszyst­kich sił, jed­nak czujny ob­ser­wa­tor bez trudu mógł do­strzec, że męż­czy­zna ma na­pięte mię­śnie twa­rzy i nie­obecne spoj­rze­nie, rów­nież te­raz, gdy słu­chał wy­wodu daw­nego kum­pla.

Pie­cze­nie na ję­zyku od­wró­ciło uwagę Ju­dyty. Panna młoda prze­stała śle­dzić prze­bieg roz­mowy męż­czyzn i się­gnęła po szklankę z wodą. Z tru­dem upiła łyk i, za­nie­po­ko­jona, stwier­dziła, że traci kon­trolę nad ru­chem warg. Chciała po­wie­dzieć Ant­kowi, że dzieje się z nią coś dziw­nego, ale z jej zdrę­twia­łych ust wy­do­były się tylko nie­wy­raźne dźwięki. W sa­lo­nie chó­ralny śpiew go­ści kon­ku­ro­wał z wo­ka­lem pio­sen­ka­rza:

– Bę­dzie! Bę­dzie za­bawa! / Bę­dzie się działo! / I znowu nocy bę­dzie mało...

Ju­dyta, czu­jąc, że jej twarz na­brzmiewa, a wargi puchną, chwy­ciła męża za nad­gar­stek. On, nie­świa­domy jej sa­mo­po­czu­cia, spy­tał:

– Jak tam, ko­cha­nie? Idziemy tań­czyć? – Spoj­rzał na nią z uśmie­chem, który za­raz zgasł. – Źle się czu­jesz?

Ju­dyta zdała so­bie sprawę, że po jej pod­bródku ciek­nie ślina, a ona nie umie nad tym za­pa­no­wać. Po­my­ślała, że to musi wy­glą­dać okrop­nie. Ob­jęła dło­nią gar­dło, jakby ten gest miał jej w czymś po­móc, i ze­brała się w so­bie, by po­wie­dzieć Ant­kowi, w czym rzecz. Jed­nak i tym ra­zem nie zdo­łała wy­mó­wić na­wet jed­nego słowa.

– Ju­dyta? – Cen­drow­ski chwy­cił żonę za ra­mię, na­stęp­nie zwró­cił się do Ka­rola: – Stary, coś nie gra. Mamy tu­taj ko­goś, kto jest le­ka­rzem?

Za­tor­ski po­szedł do sa­lonu. Po chwili mu­zyka uci­chła, a w ja­dalni po­ja­wili się we­sel­nicy i okrą­żyli stół. Do no­wo­żeń­ców pod­bie­gła Zu­zanna.

– Na mi­łość bo­ską, co się stało? – Odło­żyła apa­rat fo­to­gra­ficzny.

Na­gle wszy­scy za­częli mó­wić jed­no­cze­śnie, ich głosy na­kła­dały się na sie­bie i brzmiały tak, jakby do­cho­dziły z in­nego po­miesz­cze­nia. Ju­dyta po­czuła pul­so­wa­nie w gło­wie, twa­rze wpa­trzo­nych w nią osób tra­ciły ostrość. Do bólu w skro­niach do­łą­czył silny skurcz trzewi. Cen­drow­ska ob­jęła się wpół i po­chy­liła. Wstrzą­snęły nią tor­sje.

***

Gwar w ja­dalni przy­cią­gnął uwagę We­so­łow­skiej. Da­ria wy­szła z kuchni i omio­tła uważ­nym spoj­rze­niem ze­bra­nych. Go­ście we­selni stali wo­kół stołu i wpa­try­wali się w Ju­dytę, która wła­śnie zwy­mio­to­wała na su­kienkę, a póź­niej osu­nę­łaby się na pod­łogę, gdyby An­tek jej nie pod­trzy­mał. Da­ria pod­bie­gła do no­wo­żeń­ców.

– Co się dzieje? – Za­uwa­żyła, że panna młoda ma pro­blem z za­czerp­nię­ciem po­wie­trza i po­ły­ka­niem. Na dol­nej czę­ści jej twa­rzy wid­niały resztki wy­mio­cin.

– Nie mam po­ję­cia. – Cen­drow­ski po­tarł czoło. – Pró­bo­wa­łem się do­wie­dzieć, ale ona... Nie była w sta­nie nic wy­krztu­sić. Może to re­ak­cja aler­giczna na ja­kiś pro­dukt?

– Nie są­dzę. – Da­ria wy­brała w te­le­fo­nie nu­mer do szpi­tala w Pełni. – Mówi sier­żant We­so­łow­ska – za­ko­mu­ni­ko­wała. – Pil­nie po­trzebna ka­retka do pen­sjo­natu. Pro­blemy z mową i od­dy­cha­niem, wy­mioty, ból brzu­cha... Tak... Przy­tomna, ale nie wiem, jak długo jesz­cze... Tak, we­sele. U Do­brzyń­skiego... Ju­dyta Ol­szew­ska... Te­raz Cen­drow­ska. Prę­dzej, do li­cha, pa­piery póź­niej. – Da­ria za­koń­czyła po­łą­cze­nie i zwró­ciła się do go­ści: – Halo, halo, uwaga! Każdy tu obecny mnie zna, więc nie mu­szę się przed­sta­wiać. Po­nie­waż za­szły nie­po­ko­jące oko­licz­no­ści, prze­łą­czam się na tryb „po­li­cjantka” i ogła­szam ko­niec za­bawy. Za­raz przy­je­dzie po­go­to­wie. Pro­szę, że­by­ście wró­cili do sa­lonu i tam po­zo­stali do dys­po­zy­cji aż do od­wo­ła­nia.

– Po­li­cja? Z ja­kiego po­wodu?

– Nie wy­głu­piaj się, Da­ria!

– Dziew­czyna pew­nie jest na coś uczu­lona, do­sta­nie za­strzyk i po krzyku.

– Co masz na my­śli?

– Może za dużo wy­piła?

– Co ty ga­dasz, ona w ogóle nie piła.

Znów wszy­scy za­częli mó­wić jed­no­cze­śnie, prze­krzy­ki­wać się i sta­wiać dia­gnozy. Sier­żant We­so­łow­ska zro­biła wdech i wy­dech.

– Wyjdź­cie do sa­lonu – po­wtó­rzyła z na­ci­skiem i po­cze­kała, aż we­sel­nicy opusz­czą po­miesz­cze­nie, na­stęp­nie zwró­ciła się do Cen­drow­skiego, który obej­mo­wał żonę, chro­niąc ją przed upad­kiem: – Po­łóżmy ją na pod­ło­dze w po­zy­cji bocz­nej usta­lo­nej... Do­brze... Okej. Te­raz zo­stań przy niej, ja mu­szę ścią­gnąć ekipę.

– Da­ria, cze­kaj. – An­toni zła­pał ją za przed­ra­mię. – Jaką ekipę chcesz ścią­gnąć? Co tu się dzieje?

– Trzeba za­bez­pie­czyć próbki żyw­no­ści.

– Po co?

– An­tek, pil­nuj żony, póź­niej wszyst­kiego się do­wiesz.

We­so­łow­ska po­now­nie się­gnęła po te­le­fon i skon­tak­to­wała się z dy­żur­nym tech­ni­kiem w Gru­dzią­dzu. Przed­sta­wiła mu sprawę i po­pro­siła, żeby za­brał ze sobą rów­nież jej wa­lizkę z wy­po­sa­że­niem. Po­tem chciała za­dzwo­nić do Mo­niki Gnie­wosz, ale za­uwa­żyła, że Cen­drow­ski daje jej znaki.

– O co cho­dzi?

– Zo­bacz. – W jego oczach bły­snął strach. – Ona... Chyba... Stra­ciła przy­tom­ność.

– Cho­lera! – Sier­żant We­so­łow­ska odło­żyła ko­mórkę na stół i opa­dła na ko­lana przy Ju­dy­cie. Po­ło­żyła ją na wznak, spraw­dziła od­dech oraz tętno. Nie wy­czuła ani jed­nego, ani dru­giego, więc za­częła uci­skać jej klatkę pier­siową. Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć... W tym mo­men­cie usły­szała za ple­cami głosy, więc zer­k­nęła przez ra­mię. – Do­brze, że je­ste­ście! – Ode­tchnęła z ulgą na wi­dok dok­tora Urba­niaka i to­wa­rzy­szą­cego mu ra­tow­nika me­dycz­nego. – Źle z nią. Chyba się za­trzy­mała.

– Przej­muję pa­cjentkę – rzu­cił le­karz, zaś jego ko­lega roz­ło­żył sprzęt i pod­piął Ju­dy­cie prze­no­śny de­fi­bry­la­tor. Za­chary prze­rwał na mo­ment uci­ska­nie i spoj­rzał na mo­ni­tor. – Asy­sto­lia[2] – stwier­dził, wy­mie­nia­jąc spoj­rze­nia z ko­legą. – Ad­re­na­lina do­żyl­nie. Szybko. – Prze­niósł wzrok na We­so­łow­ską, która z na­pię­ciem ob­ser­wo­wała ak­cję ra­tun­kową. – Co do­kład­nie za­szło? W zgło­sze­niu po­da­łaś ob­jawy jak po za­ży­ciu tok­syny.

– Wy­gląda na to, że ktoś jej do­sy­pał cze­goś do je­dze­nia. – Da­ria ścią­gnęła brwi. – Reszta we­sel­ni­ków czuje się do­brze.

– Pa­cjentka ma aler­gię?

– An­tek? – We­so­łow­ska wy­rwała pana mło­dego ze stu­poru.

– Nic mi o tym nie wia­domo – wy­mam­ro­tał Cen­drow­ski. – Wie­dział­bym, gdyby była na coś uczu­lona.

Za­chary po­now­nie zwró­cił się do ra­tow­nika.

– Wkła­damy rurę. In­tu­ba­cja.

Da­ria po­de­szła do okna i wy­brała nu­mer pod­ko­mi­sarz Gnie­wosz. Miała na­dzieję, że ko­le­żanka nie wy­łą­cza ko­mórki na noc. Po czwar­tym sy­gnale usły­szała głos Mo­niki, w tle brzmiały dźwięki roz­mowy.

– Halo?

– Cześć, spa­łaś już? – Da­ria ści­snęła moc­niej smart­fon.

– Nie, oglą­dam z mamą film.

– Mu­sisz przy­je­chać do pen­sjo­natu. Panna młoda jest w cięż­kim sta­nie. – We­so­łow­ska zre­la­cjo­no­wała Mo­nice prze­bieg zda­rzeń i do­dała: – Mój nos mi pod­po­wiada, że to usi­ło­wa­nie za­bój­stwa. We­zwa­łam dy­żur­nego tech­nika, wkrótce tu bę­dzie i przy­wie­zie też moje wy­po­sa­że­nie. Mam dziś wolne, ale chcę wziąć udział w zbie­ra­niu śla­dów. Trzeba za­bez­pie­czyć wy­mio­ciny oraz próbki po­traw, po­bie­rzemy też wszyst­kim go­ściom od­ci­ski li­nii pa­pi­lar­nych.

– Do­brze, Da­ria, świet­nie się spi­sa­łaś. Wrzucę coś na sie­bie i będę naj­póź­niej w ciągu dwu­dzie­stu mi­nut.

– Cze­kam. – Sier­żant We­so­łow­ska odło­żyła ko­mórkę i wró­ciła spoj­rze­niem do ra­tow­ni­ków. Ob­ser­wu­jąc ich dzia­ła­nia, pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, co za­szło od mo­mentu, gdy Do­brzyń­ski za­po­wie­dział po­da­nie po­traw na cie­pło. Zmu­sza­jąc mózg do pracy, wy­świe­tlała na ekra­nie wy­obraźni ka­dry nie­daw­nych zda­rzeń do chwili, gdy zo­ba­czyła, że z panną młodą jest źle.

***

Po za­koń­cze­niu roz­mowy Mo­nika, nie wda­jąc się w szcze­góły, prze­ka­zała matce, że musi iść do pen­sjo­natu.

– Nie cze­kaj na mnie, to może długo po­trwać – po­wie­działa, krą­żąc mię­dzy sy­pialną a sa­lo­nem. – Na we­selu zda­rzył się wy­pa­dek.

– Mam na­dzieję, że Nela jest bez­pieczna. – Iwona Ko­wa­lew­ska ścią­gnęła poły szla­froka.

– Z dziew­czy­nami wszystko w po­rządku. – Mo­nika wło­żyła swe­ter, za­su­nęła su­wak dżin­sów, prze­cze­sała pal­cami rude loki. – Ty zo­sta­jesz – zwró­ciła się do Figi, która, wcze­śniej po­grą­żona w głę­bo­kim śnie, te­raz sie­działa w go­to­wo­ści i ude­rzała ogo­nem o pod­łogę.

– Chodź. – Iwona dała znak suczce, a ta w od­po­wie­dzi wsko­czyła na ka­napę i zwi­nęła się w kłę­bek. Ko­wa­lew­ska po­gła­skała bok zwie­rzę­cia.

– Idę. – Mo­nika wzięła klu­czyki do sa­mo­chodu. – Pa!

Pięć mi­nut póź­niej jej oczom uka­zał się ude­ko­ro­wany i oświe­tlony bu­dy­nek. Gnie­wosz za­par­ko­wała auto w taki spo­sób, żeby nie utrud­nić wy­jazdu ka­retce, która stała na te­re­nie po­se­sji tuż przy we­ran­dzie, i ru­szyła do pen­sjo­natu. Idąc ka­mienną ścieżką, miała wra­że­nie déjà vu, tyle tylko, że wtedy było lato, a ofiarą za­bój­stwa padł tu­ry­sta. Reszta się zga­dzała. Była im­preza, mu­zyka i tańce, uczest­nicy mniej lub bar­dziej upo­jeni al­ko­ho­lem. Gnie­wosz zer­k­nęła w okna po­miesz­cze­nia przy­le­ga­ją­cego do kuchni. Przez nie­za­sło­nięte szyby zo­ba­czyła We­so­łow­ską w wie­czo­ro­wej su­kience, nie­zna­jo­mego trzy­dzie­sto­kil­ku­latka, pew­nie pana mło­dego, le­żącą na pod­ło­dze ko­bietę i dwóch męż­czyzn w czer­wo­nych uni­for­mach. Po wej­ściu do ja­dalni Mo­nika sta­nęła obok Da­rii i w mil­cze­niu ob­ser­wo­wała prze­bieg re­su­scy­ta­cji. Nie wie­działa, jak długo to trwało, ale gdy ra­tow­nik ko­lejny raz skon­tro­lo­wał wi­dok na ekra­nie, wresz­cie z jego ust pa­dły słowa, na które wszy­scy cze­kali:

– Do­bra, mamy ją. Serce pod­jęło pracę.

– W ta­kim ra­zie no­sze, do ka­retki i jazda. – Za­chary wy­tarł nad­garst­kiem pot z czoła.

– Dok­to­rze, co z nią? – Cen­drow­ski kuc­nął obok le­ka­rza. – Co z moją żoną?

– Za­bie­ramy ją do szpi­tala, trzeba na cito zba­dać krew i mocz.

– Mogę z wami je­chać?

– Nie ma miej­sca dla do­dat­ko­wej osoby.

– An­tek. – Da­ria chwy­ciła pana mło­dego za przed­ra­mię. – Daj im pra­co­wać.

– Ła­two ci mó­wić. – Cen­drow­ski przy­ci­snął dło­nie do skroni. – To ja­kiś kosz­mar, nie wie­rzę, że to się dzieje na­prawdę! Wła­śnie wzię­li­śmy ślub.

Do po­miesz­cze­nia wró­cił ra­tow­nik i dwie mi­nuty póź­niej Ju­dyta zna­la­zła się w am­bu­lan­sie. Gnie­wosz wy­szła z po­wro­tem na ze­wnątrz, żeby za­mie­nić kilka słów z Za­cha­rym, ale nie zdą­żyła. Le­karz usiadł przy pa­cjentce, skon­tro­lo­wał pa­ra­me­try na mo­ni­to­rze, po czym wy­mam­ro­tał prze­kleń­stwo i krzyk­nął:

– Mi­go­ta­nie ko­mór! De­fi­bry­la­cja!

Z pen­sjo­natu wy­biegł Cen­drow­ski. Gnie­wosz za­gro­dziła mu drogę i nie po­zwo­liła po­dejść do otwar­tej ka­retki. Przez ko­lejne kil­ka­dzie­siąt mi­nut, przy akom­pa­nia­men­cie szlo­chów i zło­rze­czeń męża pa­cjentki, ra­tow­nicy pró­bo­wali oca­lić ży­cie jego żo­nie. Mo­nika z na­pię­ciem ob­ser­wo­wała, jak Urba­niak wal­czył jesz­cze wtedy, gdy ekran bez­li­to­śnie wska­zy­wał, że panna młoda zmarła. Wal­czył, jakby wie­rzył, że cią­gła li­nia drgnie i zmieni się w da­jące na­dzieję zyg­zaki. Wal­czył do chwili, gdy ko­lega po­ło­żył dłoń na jego barku i po­wie­dział:

– Zach. To ko­niec.

Do­piero wtedy le­karz opu­ścił ręce i spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Czas zgonu dwu­dzie­sta trze­cia pięć­dzie­siąt osiem. – Od­wró­cił się do po­li­cjantki i pana mło­dego. – Bar­dzo mi przy­kro.

ROZ­DZIAŁ 2

Dwa ty­go­dnie przed ślu­bem

Rano Mo­nikę obu­dził od­głos na­wo­ły­wa­nia, któ­remu to­wa­rzy­szyło ra­do­sne szcze­ka­nie. Po­li­cjantka wstała z łóżka i spoj­rzała przez szybę. Za ogro­dze­niem spa­ce­ro­wała Nela, a przy niej krę­ciła się Figa, trą­ca­jąc dziew­czynę no­sem. Kor­ne­lia, od­po­wia­da­jąc na prośbę suczki, pod­nio­sła z ziemi pa­tyk i rzu­ciła go wzdłuż ścieżki, zwie­rzę zaś po­bie­gło po zdo­bycz. Była po­łowa lu­tego, ter­mo­metr po­ka­zy­wał do­dat­nią tem­pe­ra­turę, słońce roz­pusz­czało za­le­ga­jące od grud­nia hałdy śniegu. Ko­rony drzew nie miały jesz­cze li­ści, więc świa­tło bez prze­szkód do­cie­rało do naj­niż­szych warstw lasu, spra­wia­jąc, że kwi­tły już prze­bi­śniegi, za­wilce oraz przy­laszczki, bar­wiąc runo od­cie­niami bieli, żółci i fio­letu. Przy­roda bu­dziła się z uśpie­nia. Dni były co­raz dłuż­sze, noce krót­sze, w po­wie­trzu czuło się nad­cho­dzącą wio­snę, na którą, po mroź­nej, bia­łej zi­mie, wszy­scy miesz­kańcy Pełni cze­kali z utę­sk­nie­niem.

Gnie­wosz, wpa­trzona od kilku mi­nut w wi­dok za oknem, za­drżała z chłodu. Co prawda w domu ran­kiem nie było już tak zimno jak w okre­sie, gdy słu­pek rtęci opa­dał po­ni­żej zera, ale i tak wciąż trzeba było za­czy­nać dzień od na­grza­nia po­miesz­czeń. Okna w wie­ko­wym domu wy­ma­gały uszczel­nie­nia, bez dwóch zdań, i po­li­cjantka za­mie­rzała za­jąć się tym la­tem. Tym­cza­sem wło­żyła na pi­żamę swe­ter, otwo­rzyła drzwi sy­pialni i po­szła do sa­lonu. Kuc­nęła przed ko­min­kiem, wsu­nęła do środka tro­chę wió­rów i pa­pieru, pod­pa­liła. Po­tem do­rzu­ciła po­lano. Po­cze­kała, aż pło­mie­nie obejmą drewno, po czym ru­szyła do kuchni, skąd do­bie­gały krzą­ta­nina i brzęk sztuć­ców. Tam w piecu też bu­zo­wał ogień. Po­miesz­cze­nie wy­peł­niała przy­jemna woń, wy­wo­łu­jąca na­pływ śliny do ust, a matka nu­ciła pod no­sem Hun­gry Eyes z filmu Dirty Dan­cing i szy­ko­wała śnia­da­nie. Na wi­dok córki za­ga­iła z uśmie­chem:

– Do­brze, że wsta­łaś, Nela pro­siła o na­le­śniki, koń­czę sma­żyć.

– Cześć, mamo. – Mo­nika od­wza­jem­niła uśmiech. – Je­steś z nami nie­cały mie­siąc, a już nie wiem, jak so­bie ra­dzi­ły­śmy bez two­jej obec­no­ści.

– Nie żar­tuj, to nic ta­kiego, prze­cież nie będę sie­dzieć z za­ło­żo­nymi rę­kami. – Ko­wa­lew­ska wlała na pa­tel­nię ostat­nią por­cję cia­sta. – Na­prawdę wszystko już ze mną w po­rządku, czuję się świet­nie.

Iwona za­miesz­kała z córką i wnuczką w Pełni po tym, jak zo­stała wa­run­kowo zwol­niona z wię­zie­nia w Gru­dzią­dzu. Tra­fiła tam na sku­tek dzia­łań zmie­rza­ją­cych do ujaw­nie­nia prze­stęp­czej dzia­łal­no­ści męża gang­stera. Za­nim jed­nak do­szło do roz­prawy w są­dzie pe­ni­ten­cjar­nym, ko­bieta zło­żyła ze­zna­nia ob­cią­ża­jące by­łego już mał­żonka, a Je­rzy Ko­wa­lew­ski, w re­wanżu, zle­cił za­bi­cie eks­żony. W kon­se­kwen­cji przed świę­tami Bo­żego Na­ro­dze­nia, dzień przed opusz­cze­niem za­kładu kar­nego, matka tra­fiła na blok ope­ra­cyjny, po­bita oraz kil­ka­krot­nie pchnięta no­żem przez osa­dzone z in­nej celi. Jesz­cze nie­dawno le­żała w szpi­talu, pod­łą­czona prze­wo­dami do apa­ra­tów mo­ni­to­ru­ją­cych ży­ciowe pa­ra­me­try. Przy jej łóżku tkwił sto­jak z kro­plówką, a le­karz za­su­ge­ro­wał, żeby córka i wnuczka przy­go­to­wały się na naj­gor­sze. Sina i opuch­nięta, nie przy­po­mi­nała ko­biety, która te­raz krą­żyła mię­dzy sto­łem a ku­chenką. Pa­trząc na nią, try­ska­jącą ener­gią i ra­do­ścią, Gnie­wosz uznała za cud fakt, że matka zdo­łała umknąć śmierci spod kosy. Iwona prze­żyła, a póź­niej od­rzu­ciła su­ge­stię pro­ku­ra­tora i nie zgo­dziła się na ob­ję­cie jej pro­gra­mem ochrony świad­ków, mimo że wkrótce cze­kało ją jesz­cze skła­da­nie ze­znań przed są­dem pod­czas pro­cesu.

– Co bę­dzie, to bę­dzie – po­wie­działa Haj­du­kowi, gdy po­czuła się le­piej, i ujaw­niła na­zwi­ska więź­nia­rek, które ją za­ata­ko­wały. – Nie chcę reszty swo­jego ży­cia spę­dzić w sa­mot­no­ści, z dala od naj­bliż­szych, córki i wnuczki. Tylko one mi zo­stały na tym świe­cie.

Mimo na­ci­sków urzęd­nika pań­stwo­wego Ko­wa­lew­ska nie zmie­niła zda­nia, więc kiedy le­karz za­po­wie­dział wy­pis, Mo­nika przy­go­to­wała dla matki trze­cią sy­pial­nię[3].

Tu­pot nóg w sieni prze­rwał po­li­cjantce roz­my­śla­nia. Po chwili do czę­ści miesz­kal­nej wbie­gła Figa, kie­ru­jąc się do mi­ski z karmą, za nią zaś we­szła Kor­ne­lia, za­do­wo­lona i za­ru­mie­niona na twa­rzy.

– Je­stem i umie­ram z głodu – oświad­czyła, wcią­ga­jąc po­wie­trze w noz­drza. – Po­cze­kaj, bab­ciu, umyję ręce i ci po­mogę.

– Nie ma w czym. – Ko­wa­lew­ska wy­jęła na­czy­nia. – Bierz­cie się do je­dze­nia, bo za­raz mu­si­cie wy­cho­dzić. – Po­sta­wiła na bla­cie ta­lerz z na­le­śni­kami, słoik z dże­mem i po­jem­nik ze śmie­taną.

– W ta­kim ra­zie za­pa­rzę her­batę. – Nela się­gnęła po dzba­nek, puszkę z su­szem i kubki.

Kilka mi­nut póź­niej usia­dły we trzy do stołu. Ja­dły, słu­cha­jąc ra­dia, ga­wę­dząc o bła­host­kach i pla­nu­jąc wie­czorny po­si­łek.

– Zrób­cie mi li­stę, po pracy ku­pię wszystko, co po­trzebne, i przy­wiozę sa­mo­cho­dem – po­wie­działa po­li­cjantka. – Mamo, niech ci nie przyj­dzie do głowy iść na pie­chotę do mia­steczka i po­tem dźwi­gać siatki. Le­karz mó­wił, że masz się oszczę­dzać, poza tym jest śli­sko.

– Po­jadę z pa­nem Do­brzyń­skim – od­parła Iwona. – Ma coś do za­ła­twie­nia w ra­tu­szu i py­tał, czy nie chcę z nim się za­brać.

– No, to świet­nie. – Mo­nika na­sma­ro­wała ko­lejny pla­cek.

– Przy oka­zji za­pi­szę się do bi­blio­teki w domu kul­tury i po­kręcę się po rynku.

– A ja po szkole przejdę się z Elizą po skle­pach, może znajdę coś na uro­dziny Kac­pra. Co prawda są do­piero za trzy ty­go­dnie, ale czas tak szybko leci.

Kor­ne­lia, za­pro­szona na ca­ło­nocną im­prezę przez swo­jego chło­paka, nie mo­gła się do­cze­kać wyj­ścia. Mo­nika za­wie­siła na niej spoj­rze­nie. Mi­nęło pra­wie pół­tora roku od mo­mentu, gdy za­miesz­kały w Pełni, i córka przez ten czas do­ro­sła. Nie­długo koń­czyła sie­dem­na­ście lat, była od­po­wie­dzialna i godna za­ufa­nia, dzięki na­uce w tech­ni­kum ga­stro­no­micz­nym roz­wi­nęła wcze­śniej­sze i na­była ko­lejne umie­jęt­no­ści, Mo­nika mo­gła jej po­wie­rzyć w ra­zie po­trzeby pro­wa­dze­nie domu. Prze­pro­wadzka, nowi przy­ja­ciele i spo­kój spra­wiły, że Kor­ne­lia upo­rała się ze wspo­mnie­niami tra­gicz­nych zda­rzeń: mal­tre­to­wa­nia matki przez ojca oraz tam­tego wie­czoru, gdy Mo­nika w obro­nie wła­snej po­strze­liła męża. Nela od­zy­skała ra­dość ży­cia i po­tra­fiła prze­ista­czać się w małą, roz­ba­wioną dziew­czynkę, na przy­kład wtedy, gdy spę­dzała czas z Elizą Do­brzyń­ską. W ta­kich chwi­lach za­śmie­wała się do łez z cze­goś, co szep­tały so­bie do ucha, albo ro­biła miny do obiek­tywu apa­ratu, pstry­ka­jąc sel­fie. Nie była rów­nież prze­wraż­li­wiona na punk­cie wy­glądu. Ak­cep­to­wała krę­cone rude włosy, średni wzrost i zmiany, które za­cho­dziły w jej ciele w wy­niku doj­rze­wa­nia. Nie po­świę­cała krą­gło­ściom wię­cej czasu, niż to było ko­nieczne, przed­kła­da­jąc roz­wi­ja­nie pa­sji i kon­takty z przy­ja­ciółmi nad roz­wa­ża­nia o ob­wo­dzie bio­der lub biu­stu.

***

Do­brzyń­ski wstał z łóżka, kiedy Eliza zbie­gała po scho­dach. Wkrótce usły­szał brzęk na­czyń oraz szum czaj­nika, znak, że je­dy­naczka szy­kuje śnia­da­nie, więc wło­żył bluzę i dżinsy, wzię­cie prysz­nica zo­sta­wia­jąc na póź­niej. Na dole, w sa­lo­nie po­łą­czo­nym z kuch­nią, krę­ciły się Por­tos i Lola, które na wi­dok Mi­chała za­ma­chały ogo­nami, po czym ru­szyły w stronę wyj­ścia. Roz­le­gło się miauk­nię­cie i z fo­tela ze­sko­czyła Blanka.

– Cześć, có­reczko. – Do­brzyń­ski ob­jął Elizę i po­ca­ło­wał ją w czoło. – Masz pod­wózkę do szkoły?

– Cześć, tato. – Dziew­czyna wy­jęła z lo­dówki ma­sło, ser oraz wę­dlinę. – Jak zwy­kle. Jadę z Nelą i jej mamą. – Po­ło­żyła na de­sce bo­che­nek chleba i się­gnęła po nóż.

– W ta­kim ra­zie idę z psami. Wrócę, za­nim wyj­dziesz.

– Je­śli nie zdą­żysz, zo­sta­wię ci je­dze­nie na stole.

– Zdążę.

Czwo­ro­nogi wró­ciły od drzwi i za­częły się do­ma­gać piesz­czot. Do­brzyń­ski po­dra­pał je za uszami, na­stęp­nie wło­żył kurtkę oraz buty i wy­pu­ścił zwie­rzęta na po­dwó­rze. Wy­szedł główną furtką, po­tem skrę­cił w lewo, na drogę pro­wa­dzącą do je­ziora. Szedł wolno, omi­ja­jąc ka­łuże i czę­ściowo roz­to­pione za­spy śniegu, w prze­ci­wień­stwie do Loli i Por­tosa, które bie­gły przed sie­bie, pełne psiej ra­do­ści, mo­kre i ubło­cone. Do­tarł­szy z nimi do po­mo­stu, Do­brzyń­ski zlu­stro­wał oko­licę. Na nie­bie już świe­ciło słońce, swym bla­skiem ła­go­dząc sza­rość po­zi­mo­wego pej­zażu. Na skraju lasu za­kwi­tły wcze­sno­wio­senne kwiaty, do uszu do­bie­gał śpiew bo­ga­tek. Wła­śnie w po­wie­trze wzbiły się bie­liki, by za­pre­zen­to­wać swój ta­niec go­dowy; sa­mica ob­ró­ciła się na grzbiet i po­łą­czyła z sam­cem szpo­nami, na­stęp­nie oba ptaki zło­żyły skrzy­dła i za­częły opa­dać ku ziemi. Mi­chał ob­ser­wo­wał je do mo­mentu, gdy na­gle się roz­dzie­liły i od­le­ciały w róż­nych kie­run­kach. Wtedy po­pa­trzył na wodę i ode­tchnął wil­got­nym po­wie­trzem. Wio­sna nad­cho­dziła wiel­kimi kro­kami, czuł jej za­pach i za nią tę­sk­nił.

Do­brzyń­ski stał przez kilka mi­nut na brzegu je­ziora, ukła­da­jąc w my­ślach plan dnia, po czym gwizd­nął na psy, za­jęte ob­wą­chi­wa­niem krze­wów i wci­ska­niem nosa w pod­łoże.

– Wra­camy – zde­cy­do­wał. – Pora na śnia­da­nie.

Przed bramą spo­tkał córkę, która z ple­ca­kiem za­rzu­co­nym na ra­mię kie­ro­wała kroki w stronę duktu bie­gną­cego przez las do rynku w Pełni. Kil­ka­set me­trów da­lej, po le­wej stro­nie, tuż przy od­no­dze pro­wa­dzą­cej do po­se­sji Mo­niki Gnie­wosz, Eliza miała do­łą­czyć do przy­ja­ciółki oraz jej matki.

– Do­brego dnia, cór­ciu – po­wie­dział Mi­chał, omia­ta­jąc dziew­czynę uważ­nym spoj­rze­niem. – Kurtka za­pięta, sza­lik jest... A gdzie czapka?

– Oj, tato... – jęk­nęła na­sto­latka. – Lecę, bo będą na mnie cze­kać.

– Włóż cho­ciaż kap­tur – po­le­cił, choć wie­dział, że jak tylko się roz­staną, ona i tak zrobi swoje.

Od­pro­wa­dził Elizę wzro­kiem i wpu­ścił psy na po­dwó­rze. W domu syp­nął im karmy do mi­sek, po­tem wziął prysz­nic i usiadł do śnia­da­nia. Je­dząc ka­napkę z do­mo­wym twa­ro­giem, po­sta­no­wił spę­dzić przed­po­łu­dnie w warsz­ta­cie, który kilka lat temu urzą­dził so­bie w sto­dole, by poza se­zo­nem zaj­mo­wać się na­prawą oraz od­na­wia­niem me­bli. Jesz­cze mie­siąc, dwa i bę­dzie miał znacz­nie mniej czasu na swoją pa­sję, bo­wiem od Wiel­ka­nocy za­cznie się ruch tu­ry­styczny i przy­jadą let­nicy. Dla­tego chciał wy­ko­rzy­stać czas przed­wio­śnia i przy­wró­cić blask dwóm fo­te­lom, ko­mo­dzie i szaf­kom, które przy­wieźli mu miesz­kańcy Pełni. Póź­niej za­mie­rzał za­jąć się re­no­wa­cją wy­po­sa­że­nia domu Mo­niki. Je­sie­nią, gdy Gnie­wosz ku­piła dom Tar­czy­kie­wi­czów, obej­rzał znaj­du­jące się tam wie­kowe sprzęty i za­no­to­wał, że nie­które z nich wy­ma­gają od­świe­że­nia, po to, by jesz­cze przez lata słu­żyć no­wej wła­ści­cielce. Po­pi­ja­jąc kawę, Mi­chał zro­bił li­stę po­trzeb­nych spra­wun­ków i wy­słał SMS-a do pani Iwony z po­twier­dze­niem go­dziny, o któ­rej bę­dzie je­chać do mia­steczka. Miał rów­nież za­miar wpaść na cmen­tarz na wzgó­rzu i po­ło­żyć kwiaty na gro­bie żony. Ga­bry­sia nie żyła od kilku lat, a on wresz­cie po­czuł, że znów może ko­chać. W sercu Do­brzyń­skiego kieł­ko­wała mi­łość do Mo­niki. Nie miał po­ję­cia, co zro­bić z tym uczu­ciem.

***

– Mamo? – Głos córki przy­wo­łał Gnie­wosz do rze­czy­wi­sto­ści. – Sły­sza­łaś, co mó­wi­łam do cie­bie?

– Mhm. – Po­li­cjantka prze­łknęła ostatni kęs na­le­śnika. – Po szkole idziesz do sklepu ku­pić su­kienkę.

– Je­śli tra­fię na coś sen­sow­nego. – Kor­ne­lia do­piła her­batę. – Mu­simy wy­cho­dzić, Eliza wy­słała mi SMS-a, że czeka przy dro­dze.

– Ja­sne, już się zbie­ramy.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej je­chały te­re­nówką w stronę rynku. Na­sto­latki, sie­dząc na tyl­nej ka­na­pie, po­ka­zy­wały so­bie coś w ko­mór­kach i oma­wiały kry­te­ria nie­zbędne do za­li­cze­nia za­jęć prak­tycz­nych w dru­gim se­me­strze. Mo­nika po­cząt­kowo słu­chała ich roz­mowy, ale póź­niej znów od­bie­gła my­ślami do de­cy­zji Iwony, by zre­zy­gno­wać z pro­gramu ochrony świad­ków. Jako po­li­cjantka Gnie­wosz nie miała prze­ko­na­nia, że to słuszny wy­bór, jako matka i córka ro­zu­miała ar­gu­men­ta­cję ro­dzi­cielki; sama w ta­kiej sy­tu­acji po­stą­pi­łaby po­dob­nie, za nic w świe­cie nie roz­sta­łaby się z bli­skimi oso­bami na nie wia­domo jak długo. Woj­tek, jej były mąż, oraz Je­rzy Ko­wa­lew­ski sie­dzieli za kra­tami. Ten drugi miał nie­ba­wem sta­nąć przed ob­li­czem wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści już nie tylko pod za­rzu­tem kie­ro­wa­nia grupą prze­stęp­czą zaj­mu­jącą się mię­dzy in­nymi han­dlem nar­ko­ty­kami i su­te­ner­stwem, ale rów­nież pod za­rzu­tem zle­ce­nia za­bój­stwa Iwony. Na pro­ce­sie miała ze­zna­wać matka; mu­siała po­wtó­rzyć przed są­dem to, co ujaw­niła pro­ku­ra­to­rowi. Mo­nika chciała wie­rzyć, że kosz­mar, który ufun­do­wali im obaj męż­czyźni, wresz­cie się skoń­czył i już nikt nie bę­dzie żad­nej z nich nę­kać.

Sa­mo­chód pod­sko­czył na wy­bo­jach, więc Gnie­wosz zwol­niła i po­wio­dła wzro­kiem po oko­licy. Blade słońce ogrze­wało zmar­z­niętą zie­mię, za­czy­nały py­lić kwiaty lesz­czyny, biel prze­bi­śnie­gów ja­śniała na tle ciem­nego pod­łoża. Mię­dzy drze­wami śmi­gnęła wie­wiórka, przez drogę prze­biegł za­jąc. Kiedy Gnie­wosz uchy­liła okno, jej twarz owiał chłód, ale do uszu do­biegł świer­got pta­ków. W ta­kich chwi­lach jak ta serce po­li­cjantki za­le­wało uczu­cie wdzięcz­no­ści za zmiany, które na­stą­piły w jej co­dzien­no­ści, za to, że mo­gła żyć bez po­śpie­chu, z dala od zgiełku, w oto­cze­niu na­tury. Tu­taj, ina­czej niż w wiel­kim mie­ście, Mo­nika nie uty­ski­wała na po­godę, nie miało dla niej zna­cze­nia, czy pa­nuje upał, czy trzeba po­ko­ny­wać za­spy śniegu, czy też, jak te­raz, cze­kać, aż stop­nieje sza­ro­bura breja i drzewa się za­zie­le­nią. Li­czyło się to, że mo­gła spo­koj­nie spać i od­dy­chać, spa­ce­ro­wać brze­giem je­ziora albo pić her­batę w pen­sjo­na­cie u Mi­chała, oraz to, że miała bli­sko sie­bie ro­dzinę i przy­ja­ciół.

Las się prze­rze­dził, za­ma­ja­czyły pierw­sze za­bu­do­wa­nia. Dukt prze­szedł w drogę as­fal­tową i wkrótce Gnie­wosz wje­chała na ry­nek w Pełni.

– Wy­siadka – rzu­ciła do Kor­ne­lii i Elizy, ha­mu­jąc w oko­licy fon­tanny, a kiedy na­sto­latki otwo­rzyły drzwi, do­dała: – Je­śli bę­dzie­cie chciały za­brać się ze mną po po­łu­dniu, daj­cie znać.

– Okej, mamo. Na ra­zie.

– Do wi­dze­nia.

– Do wi­dze­nia. – Mo­nika oparła przed­ra­miona na kie­row­nicy i pa­trzyła na dziew­czyny do mo­mentu, gdy skrę­ciły w lewo, w ulicę pro­wa­dzącą do szkoły. Wtedy wy­co­fała te­re­nówkę i skie­ro­wała się w stronę ko­mi­sa­riatu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Tu i da­lej: Bał­ka­nica (2013), sł. Adam Asa­nov, muz. Adam Asa­nov, Zbi­gniew Moź­dzier­ski, oryg. wyk. ze­spół Piersi.
[2] Brak czyn­no­ści elek­trycz­nej serca.
[3] O wcze­śniej­szych lo­sach pod­ko­mi­sarz Mo­niki Gnie­wosz można prze­czy­tać w książ­kach Mil­cząc jak grób, Za cenę śmierci oraz Na wieczne po­tę­pie­nie tej sa­mej au­torki.