Nikt nie powiedział - Małgorzata Rogala - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nikt nie powiedział ebook

Małgorzata Rogala

0,0

24 osoby interesują się tą książką

Opis

To miała być miła, spokojna majówka.

W życiu podkomisarz Moniki Gniewosz wreszcie zapanował spokój. Już nikt i nic nie zagraża jej rodzinie, a ona jest gotowa na nowy związek. Podczas nadchodzącej majówki, korzystając z kilkudniowej nieobecności matki i córki, zamierza spędzić więcej czasu z Michałem.

Tymczasem na początku długiego weekendu zostają znalezione zwłoki powieszonego mężczyzny. Lekarz sądowy wyklucza samobójstwo. Kilkadziesiąt godzin później w taki sam sposób ginie kolejny mężczyzna, a wkrótce po nim kobieta.

Śledztwo prowadzą Monika Gniewosz i Tadeusz Sokół. Przesłuchują świadków, analizują ślady i dochodzą do wniosku, że kluczem do rozwiązania zagadki jest modus operandi sprawcy.

Czym kieruje się zabójca?

Co łączy powieszone osoby?

Prawda jest bardziej przerażająca, niż myślisz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiDa­niel Ru­si­ło­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Mał­go­rzata Ro­gala, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-874-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wsku­tek braku umiaru do­bro za­mie­nia się w zło,a cnota w wadę.

św. Ignacy Loy­ola

ROZ­DZIAŁ 1

27 kwiet­nia, so­bota

W so­botę Ja­kub Le­nar­to­wicz wstał wcze­śniej niż za­zwy­czaj. Po­przed­niego dnia były jego dwu­dzie­ste ósme uro­dziny, które świę­to­wał z przy­ja­ciółmi w piz­ze­rii Bo­gu­szów, a dziś pierw­szy po­ra­nek dzie­wię­cio­dnio­wej ma­jówki. Męż­czy­zna za­mie­rzał wy­ko­rzy­stać ten czas na ak­tywny wy­po­czy­nek, po­nie­waż sie­dzący tryb ży­cia co­raz bar­dziej da­wał mu się we znaki. Jako księ­gowy w fir­mie bu­dow­lano-re­mon­to­wej, na­le­żą­cej do lo­kal­nego przed­się­biorcy, Le­nar­to­wicz spę­dzał za biur­kiem dłu­gie go­dziny, wpa­trzony w ekran kom­pu­tera, wie­czo­rami zaś cha­dzał z ko­le­gami do pubu na piwo lub są­czył je u sie­bie, wy­le­gu­jąc się w fo­telu. Kiedy pa­sek spodni za­czął mu co­raz bar­dziej ści­skać brzuch, Ja­kub uznał, że pora coś z tym zro­bić.

Te­raz wyj­rzał przez okno swo­jego lo­kum na pod­da­szu w domu ro­dzi­ców. Spraw­dziw­szy, jaka jest po­goda, wy­jął z szafy nowe adi­dasy, ko­szulkę z krót­kim rę­ka­wem oraz szorty. Ci­cho zbiegł po scho­dach i, już na ze­wnątrz, za­dzwo­nił do To­ma­sza. Przy­ja­ciel nie ode­brał po­łą­cze­nia, więc Ja­kub wy­szu­kał w apli­ka­cji na smart­fo­nie skła­dankę ryt­micz­nych brzmień, do uszu wło­żył bez­prze­wo­dowe słu­chawki, zro­bił kilka głę­bo­kich wde­chów i dłu­gich wy­de­chów. Po­wiódł wzro­kiem po oko­licy i ru­szył w stronę rynku. Truch­ta­jąc, mi­nął domy Ja­bło­now­skich i Ekiel­skich, po­tem bu­dynki straży po­żar­nej oraz szpi­tala. Wtedy sta­nął i jesz­cze raz za­te­le­fo­no­wał do To­ma­sza. Po kilku sy­gna­łach włą­czyła się poczta gło­sowa, więc Le­nar­to­wicz na­grał krótką wia­do­mość. Na­stęp­nie znów zlu­stro­wał oto­cze­nie i za­cią­gnął się za­pa­chem świe­żego pie­czywa, pły­ną­cym z już otwar­tej pie­karni. Prze­łknął ślinę, która na­pły­nęła mu do ust, i bo­ha­ter­sko od­wró­cił wzrok od wi­tryny sklepu, po­sta­na­wia­jąc w dro­dze po­wrot­nej na­gro­dzić się droż­dżówką z dże­mem. Te­raz chciał do­trzy­mać da­nego so­bie słowa i za­dbać o kon­dy­cję.

Le­nar­to­wicz prze­ciął plac sta­no­wiący cen­trum mia­steczka i wkrótce zna­lazł się na szlaku pro­wa­dzą­cym na wzgó­rze. Zer­k­nął na dom po­grze­bowy, Ostat­nie Po­że­gna­nie, znaj­du­jący się po pra­wej stro­nie duktu, na­stęp­nie wy­pa­trzył po le­wej stro­nie czer­wone da­chówki chaty na­le­żą­cej do zie­larki Jó­ze­finy Brzo­zow­skiej. Ja­kub nie wie­rzył we wróżby z kart i nie lu­bił wiedźmy, po­nie­waż ona za każ­dym ra­zem, gdy się mi­jali w mia­steczku, po­sy­łała mu po­tę­pia­jące spoj­rze­nie. Wle­piała w niego prze­ni­kliwe śle­pia, które prze­wier­cały na wskroś, i Le­nar­to­wicz za­wsze wtedy miał wra­że­nie, że zie­larka zna wszyst­kie jego ta­jem­nice, zwłasz­cza tę naj­pil­niej strze­żoną.

Na myśl o Jó­ze­fi­nie męż­czy­zna nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł strach, więc od­go­nił my­śli krą­żące wo­kół sta­rej ko­biety i wy­jął z jed­nego ucha słu­chawkę. Ro­zej­rzał się wo­koło. Było cie­pło, pięk­nie i ci­cho, je­śli nie li­czyć dźwię­ków wy­da­wa­nych przez ptaki bu­szu­jące w li­sto­wiu. Niebo po­ró­żo­wiało, słońce pięło się po nie­bo­skło­nie, ogrze­wa­jąc zie­mię. Z za­ro­śli wy­bie­gła wie­wiórka; znie­ru­cho­miała na środku drogi, a po­tem śmi­gnęła po pniu i przy­sia­dła na ga­łęzi. Ja­kub wcią­gnął do płuc po­wie­trze na­sy­cone za­pa­chem kwit­ną­cych drzew oraz krze­wów i po­czuł, że się roz­luź­nia. Przy­spie­szył i biegł, już o ni­czym nie my­śląc, z po­wro­tem wsłu­chany w mu­zykę, do chwili gdy zo­ba­czył nie­wielki plac przed ko­ścio­łem na wzgó­rzu. Wtedy na mo­ment zwol­nił. Ro­zej­rzał się w po­szu­ki­wa­niu księ­dza Fa­biana, a kiedy ni­g­dzie go nie do­strzegł, ru­szył w stronę cmen­ta­rza i da­lej, do miej­sca, skąd roz­ta­czał się wi­dok na Peł­nię.

***

Szum sil­nika sa­mo­chodu na­ra­stał. Pod­ko­mi­sarz Mo­nika Gnie­wosz wło­żyła ostatni ta­lerz do zmy­warki i spoj­rzała przez uchy­lone okno. Przy­je­chał Do­brzyń­ski, wła­śnie par­ko­wał je­epa przed ogro­dze­niem po­se­sji. A więc to już, po­my­ślała Mo­nika, czu­jąc ucisk w sercu. Pierw­szy raz Kor­ne­lia wy­jeż­dżała tak da­leko.

Za kilka mie­sięcy miały mi­nąć dwa lata od dnia, gdy się prze­pro­wa­dziły z War­szawy do Pełni po tra­gicz­nych zda­rze­niach, które stały się ich udzia­łem[1]. Przez ten czas córka upo­rała się z bo­le­snymi wspo­mnie­niami i po­go­dziła ze zmia­nami w ży­ciu: no­wym miej­scem za­miesz­ka­nia, roz­wo­dem ro­dzi­ców oraz fak­tem, że jej oj­ciec od­sia­duje karę w wię­zie­niu za sto­so­wa­nie prze­mocy wo­bec jej matki. Nela za­pu­ściła ko­rze­nie w Pełni, miała no­wych przy­ja­ciół, uczyła się w tech­ni­kum ga­stro­no­micz­nym i za­ra­biała na swoje po­trzeby, w se­zo­nie go­tu­jąc wraz z Elizą dla go­ści w pen­sjo­na­cie Do­brzyń­skich. Pod ko­niec kwiet­nia skoń­czyła sie­dem­na­ście lat, była sa­mo­dzielna, doj­rzała i od­po­wie­dzialna. Mimo to Mo­nika wciąż się o nią bała, cho­ciaż nie miała już ku temu po­wodu. W jej ży­ciu wresz­cie za­pa­no­wał ład, nikt nie za­gra­żał jej ro­dzi­nie, winni po­rwa­nia Neli sie­dzieli za kra­tami. To jed­nak nie spra­wiło, że Mo­nika od­zy­skała po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Wy­da­rze­nia mi­nio­nych lat po­ka­zały, jak kru­chy może być spo­kój, i Gnie­wosz nie miała pew­no­ści, czy znów nie przyj­dzie jej o niego wal­czyć.

Figa wy­bie­gła przez otwarte drzwi i za­szcze­kała, przy­wo­łu­jąc po­li­cjantkę do rze­czy­wi­sto­ści. Mo­nika po­trzą­snęła głową, jakby chciała wy­rzu­cić z niej złe my­śli, po czym za­wo­łała do matki i córki:

– Mi­chał z Elizą już cze­kają. Je­ste­ście go­towe?

– Tak – za­brzmiało w od­po­wie­dzi i w sa­lo­nie po­ja­wiła się Iwona, cią­gnąc za sobą wa­lizkę na kół­kach. – Mam na­dzieję, że wszystko wzię­łam.

– Na pewno, bab­ciu – za­pew­niła idąca za nią Kor­ne­lia. – Poza tym nie je­dziemy na ko­niec świata, tylko do Pa­ryża. Dwie i pół go­dziny lotu.

– Ale żeby tam po­le­cieć, mu­si­cie naj­pierw do­trzeć do War­szawy – rze­kła Mo­nika. – Na tra­sie mogą być korki, a sa­mo­lot nie po­czeka. – Po­dała Iwo­nie torbę z ter­mo­sem oraz ka­nap­kami i pierw­sza ru­szyła do wyj­ścia. – Chodźmy.

Na wi­dok ko­biet Mi­chał roz­cią­gnął usta w uśmie­chu i otwo­rzył ba­gaż­nik.

– Uwa­żaj­cie na sie­bie – przy­po­mniała Gnie­wosz, gdy już wszystko zo­stało spa­ko­wane, a córka za­wi­sła jej na szyi. – Obie­caj mi, że...

– Bez obaw, mamo, bę­dziemy świet­nie się ba­wić. – Nela po­ca­ło­wała ją w po­li­czek.

– Mia­łam na my­śli zdrowy roz­są­dek.

– To też, ja­sna sprawa. A po po­wro­cie przy­go­tuję dla cie­bie fan­ta­styczny cze­ko­la­dowy de­ser.

– Na to li­czę. – Mo­nika uści­skała Kor­ne­lię, a póź­niej przy­tu­liła matkę. – Wzię­łaś leki?

– Oczy­wi­ście. – Star­sza ko­bieta po­gła­skała plecy córki ko­ją­cym ge­stem.

O nią Gnie­wosz też się bała. Iwona za­miesz­kała z nimi w Pełni na po­czątku tego roku po wyj­ściu z wię­zie­nia w Gru­dzią­dzu, do­kąd tra­fiła, pró­bu­jąc wcze­śniej zde­ma­sko­wać prze­stęp­czą dzia­łal­ność eks­męża. Po­szła na współ­pracę z pro­ku­ra­to­rem i prze­ka­zała urzęd­ni­kowi do­wody ob­cią­ża­jące Je­rzego Ko­wa­lew­skiego, a ten, w od­we­cie, zle­cił za­bi­cie Iwony. Gdy się oka­zało, że była żona prze­żyła na­paść, wy­na­jął zbira, który po­rwał Kor­ne­lię, wszystko po to, by po­wstrzy­mać swoją eks przed ze­zna­wa­niem na roz­pra­wie w są­dzie. Upro­wa­dze­nie miało miej­sce na po­czątku marca i mimo że Nela szczę­śli­wie wró­ciła do domu, a sprawca zo­stał za­trzy­many, Mo­nika wciąż prze­ży­wała w snach mo­ment znik­nię­cia córki.

– Halo, zie­mia do pod­ko­mi­sarz Gnie­wosz. – Głos matki, na­brzmiały ra­do­ścią, wy­rwał po­li­cjantkę z za­my­śle­nia. – Sły­sza­łaś? Nie wy­bie­ramy się na ko­niec świata i nie na za­wsze. Za ty­dzień wra­camy. – Ko­wa­lew­ska wy­su­nęła się z ob­jęć córki.

– Taak, wiem. – Mo­nika opu­ściła ręce i wci­snęła je do kie­szeni dżin­sów.

– Mu­simy już je­chać – rzekł Do­brzyń­ski, gdy Iwona i Nela do­łą­czyły do sie­dzą­cej w sa­mo­cho­dzie Elizy, i po­słał Mo­nice cie­płe spoj­rze­nie. – Wrócę wie­czo­rem. Je­śli chcesz, za­wieź do mnie Figę, żeby nie sie­działa sama przez cały dzień.

– Do­bry po­mysł. – Gnie­wosz wcią­gnęła po­wie­trze do płuc. – Daj­cie znać, jak do­trze­cie do lot­ni­ska – po­pro­siła, a po­tem od­pro­wa­dzała je­epa spoj­rze­niem, do­póki nie znik­nął wśród drzew. – No i zo­sta­ły­śmy we dwie – po­wie­działa do sto­ją­cej obok niej Figi i po­dra­pała ją za uszami. – Za­wiozę cię do pen­sjo­natu, po­ba­wisz się z Por­to­sem i Lolą. Co ty na to? – spy­tała, a kiedy suczka prze­chy­liła łeb i za­ma­chała ogo­nem w od­po­wie­dzi, Mo­nika do­rzu­ciła: – Wi­dzę, że po­mysł przy­padł ci do gu­stu.

Wró­ciła do domu, żeby za­brać po­trzebne rze­czy, po czym skie­ro­wała się do te­re­nówki. Kwa­drans póź­niej, po zo­sta­wie­niu Figi w sie­dli­sku Mi­chała, Gnie­wosz ru­szyła le­śnym duk­tem w stronę mia­steczka. Po­dob­nie jak w po­przed­nie dni, tak i dziś za­po­wia­dała się ładna po­goda. Na nie­bie nie było żad­nej chmury, słońce świe­ciło co­raz moc­niej, przez otwarte okno sa­mo­chodu w noz­drza po­li­cjantki wdzie­rał się odu­rza­jący za­pach lasu. Wy­sy­pu­jący się z kwia­to­sta­nów so­sny py­łek opa­dał żół­tym na­lo­tem, kwi­tły już mo­drzew, świerk oraz dąb szy­puł­kowy, a także głóg, kasz­ta­no­wiec i krze­winki bo­rówki. Runo le­śne ja­śniało od bieli kwia­tów kon­wa­lii.

Mo­nika, chło­nąc woń na­tury, wspo­mniała wie­czorną roz­mowę sprzed kilku ty­go­dni, w któ­rej Kor­ne­lia wy­znała, że ma­rzy o wy­jeź­dzie na warsz­taty cu­kier­ni­cze do Pa­ryża pod­czas ma­jówki.

– Ga­damy o tym z Elizą, od­kąd zo­ba­czy­ły­śmy ogło­sze­nie – do­dała, przed­sta­wiw­szy matce pro­gram po­bytu. – Tyle tylko, że wszystko roz­bija się o kasę.

– Na­wet gdy­by­śmy miały taką sumę, i tak nie mo­gły­by­ście po­je­chać, po­nie­waż nie je­ste­ście peł­no­let­nie. Poza tym... Mi­chał bę­dzie miał w pen­sjo­na­cie tu­ry­stów tym ter­mi­nie, więc na­wet je­śli ty weź­miesz wolne, to Eliza pew­nie ze­chce po­móc ojcu.

– Pan Do­brzyń­ski po­wie­dział, że w tym roku za­wie­sza przyj­mo­wa­nie go­ści w week­end ma­jowy i gdyby nie pie­nią­dze, mógłby z nami po­je­chać. On uważa, że to świetny po­mysł i szansa dla nas.

– Ja też tak uwa­żam – wtrą­ciła Iwona, po­pie­ra­jąc wnuczkę. – I mam środki, żeby sfi­nan­so­wać tę wy­prawę.

– Mamo, to wy­klu­czone – za­opo­no­wała Mo­nika.

– Ale dla­czego? Pa­mię­tasz, co ci mó­wi­łam, gdy ku­po­wa­łaś dom? Kiedy by­łam żoną Ko­wa­lew­skiego, sta­łam się za­możną ko­bietą, a po roz­wo­dzie stan mo­jego konta jesz­cze się po­pra­wił. To je­dyna ko­rzyść ze związku z tym ża­ło­snym pa­lan­tem. – Iwona prze­wró­ciła oczami. – Mam wię­cej pie­nię­dzy, niż mogę wy­dać, a poza tym na cóż mi one, je­śli nie mo­gła­bym się nimi dzie­lić z naj­bliż­szymi? – Za­wie­siła na mo­ment głos, po czym rze­kła do córki: – Je­śli nie ma wię­cej prze­szkód, za­płacę za warsz­taty dla dziew­czyn i po­jadę z nimi jako opie­kunka. Całe wieki nie by­łam w Pa­ryżu, chęt­nie od­wie­dzę ulu­bione miej­sca.

– Mi­chał się nie zgo­dzi na taki pre­zent. Ho­nor mu nie po­zwoli.

– Po­ra­dzę so­bie z jego uczu­ciami. Niech po­kryje koszty po­dróży Elizy, resztą zajmę się ja. Znajdę nie­drogi ho­tel i bę­dziemy świet­nie się ba­wić. Po­każę dziew­czy­nom piękne za­kątki, obej­rzymy ob­razy w Mu­sée d’Or­say, po­spa­ce­ru­jemy nad Se­kwaną i po­je­dziemy me­trem na Mont­mar­tre... – W oczach Iwony bły­snęła ra­dość.

Gnie­wosz przy­gry­zła dolną wargę i zmarsz­czyła brwi w za­my­śle­niu. Kiedy na­po­tkała pe­łen na­pię­cia wzrok córki, zde­cy­do­wała:

– Do­brze. Niech bę­dzie.

– Dzięki, mamo! – Kor­ne­lia przy­tu­liła się do Mo­niki, a póź­niej przy­lgnęła do Iwony. – Dzięki, bab­ciu! Dzwo­nię do Elizy.

– Kiedy skoń­czy­cie roz­ma­wiać, niech Lizka da te­le­fon swo­jemu ta­cie, że­bym mo­gła się za­jąć kwe­stią jego ho­noru. – Iwona za­chi­cho­tała.

Póź­niej wszystko po­to­czyło się bły­ska­wicz­nie i nie wia­domo kiedy na­de­szła koń­cówka kwiet­nia i pora wy­jazdu.

Na drogę wbiegł za­jąc. Jego wi­dok przy­wo­łał Mo­nikę do rze­czy­wi­sto­ści. Po­li­cjantka na­ci­snęła pe­dał ha­mulca i na­brała tchu, żeby po­ra­dzić so­bie z na­głym skur­czem w oko­licy splotu sło­necz­nego. Las się prze­rze­dził, dukt prze­szedł w drogę as­fal­tową, już było wi­dać za­bu­do­wa­nia Pełni. Gnie­wosz prze­je­chała przez ry­nek, na­wy­kowo lu­stru­jąc oko­licę i prze­chod­niów, po czym skrę­ciła w stronę ko­mi­sa­riatu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] O wcze­śniej­szych lo­sach pod­ko­mi­sarz Mo­niki Gnie­wosz można prze­czy­tać w książ­kach Mil­cząc jak grób, Za cenę śmierci, Na wieczne po­tę­pie­nie oraz Zbrod­nia przed pół­nocą tej sa­mej au­torki.