9,99 zł
Rafael Caffarelli kupił posiadłość w pięknym zakątku Anglii i zamierza zbudować tam pięciogwiazdkowy hotel. Jednak na jego ziemi stoi stary dworek, który poprzedni właściciel zapisał swojej gospodyni, a po niej odziedziczyła go jej wnuczka Poppy Silverton. Ku zdumieniu Caffarellego Poppy bez względu na cenę nie chce sprzedać swojego domu. Rafael nie przywykł, by mu odmawiano. Zaprasza Poppy na tydzień do Paryża, by tam przekonać ją do zmiany zdania…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 151
Tłumaczenie:
– Jak to nie chce sprzedać? – Rafael Caffarelli zmierzył wzrokiem sekretarkę.
Margaret Irvine rozłożyła dłonie w geście bezradności.
– Panna Silverton kategorycznie odrzuca twoją propozycję.
– To zaproponuj jej więcej.
– Zaproponowałam. Też odrzuciła.
Rafael bębnił palcami w blat biurka. Nie spodziewał się takich utrudnień. Do tej pory wszystko szło gładko. Za okazyjną cenę nabył wiejski dwór z ziemią w Oxfordshire. Jednak wdowi pałacyk był zapisany na inne nazwisko – rzekomo mały problem. Agent zapewniał go, że z łatwością nabędzie dworek, a wówczas posiadłość Dalrymple znowu będzie w całości. Musiał jedynie przedstawić ofertę znacznie przekraczającą wartość rynkową. Rafael nie skąpił pieniędzy. Podobnie jak reszta posiadłości dom był zaniedbany, a on miał pieniądze, by przywrócić majątkowi dawną świetność. Co ona sobie myślała, odrzucając tak dobrą ofertę?
Nie zamierzał rezygnować. Jeżeli James – dyrektor handlowy – nie zabezpieczy tej posiadłości dla niego i wkrótce nie załatwi tej sprawy, to wyleci z roboty. Z nazwiskiem Caffarelli nikt nie śmiał kojarzyć przegranej.
– Myślisz, że ta Silverton dowiedziała się, że to ja kupiłem Dalrymple?
– Kto wie? – Margaret wzruszyła ramionami. – Ale nie sądzę. Jak dotąd trzymaliśmy to w tajemnicy przed dziennikarzami. James załatwił całą robotę papierkową po cichu, a ja złożyłam ofertę pannie Silverton przez agenta, zgodnie z twoim poleceniem. Nie znasz jej osobiście, co?
– Nie, ale znam ten typ. – Rafael cynicznie wydął wargę. – Jak się zorientuje, że jej domem interesuje się zamożny deweloper, pójdzie na całość. Wydusi ze mnie ostatniego pensa – żachnął się. – Chcę mieć ten majątek. W całości!
Margaret przesunęła teczkę w jego stronę.
– Znalazłam wycinki z miejscowych gazet sprzed kilku lat o starszym człowieku, który był właścicielem tego dworu. Najwyraźniej lord Dalrymple miał słabość do Poppy Silverton i jej babki. Beatrice Silverton była główną gospodynią w dworze. Pracowała tam od lat i…
– Naciągaczka – mruknął Rafael.
– Kto? Babka?
Cafarelli odsunął fotel i wstał.
– Dowiedz się wszystkiego o tej Polly.
– Ma na imię Poppy.
Rafael przewrócił oczyma.
– No to Poppy. Chcę znać jej pochodzenie, jej narzeczonych; nawet rozmiar stanika. Zajrzyj pod każdy kamień. Chcę mieć to na biurku w poniedziałek z rana.
Starannie narysowane ołówkiem brwi Margaret powędrowały ku górze, ale reszta twarzy zachowała minę „posłusznej sekretarki”.
– Natychmiast się za to zabieram.
Rafael kręcił się po pokoju. Może sam powinien rozejrzeć się po wiosce. Dwór i otaczające tereny widział tylko na zdjęciach, które James przesłał mu mejlem. Nie zaszkodzi mały rekonesans.
– Wyjeżdżam na weekend – powiedział, sięgając po klucze. – Dzwoń w nagłych wypadkach, inne sprawy niech poczekają do poniedziałku.
– Kto jest teraz tą szczęściarą? – Margaret przygarnęła do piersi naręcze papierów. – Czy to nadal ta modelka od bikini z Kalifornii? Czy to już przeszłość?
Rafael poprawił marynarkę.
– Może cię to zdziwić, ale zamierzam spędzić ten weekend samotnie. Dlaczego tak patrzysz?
– Nie wiem już, od jak dawna nie spędzałeś weekendów samotnie.
– Zawsze jest pierwszy raz, prawda?
Było sobotnie popołudnie. Poppy sprzątała, kiedy otworzyły się drzwi do herbaciarni. Stała plecami do wejścia, ale wiedziała, że nie jest to ktoś ze stałych bywalców. Dzwonek zadźwięczał zupełnie inaczej. Odwróciła się z zapraszającym uśmiechem, który jednak nieco osłabł, gdy zauważyła rozpięty kołnierzyk koszuli i fragment opalonej męskiej piersi na wysokości, na której spodziewała się ujrzeć twarz.
Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w oczy tak intensywnie ciemne, że nieomal czarne. Oszałamiająco przystojna twarz z popołudniowym zarostem wydawała się znajoma. Może to gwiazda filmowa? Ktoś znany? Jednak nie potrafiła go skojarzyć.
– Hm, stolik dla…?
– Jednej osoby.
Stolik dla jednej osoby? Poppy nie mogła w to uwierzyć. Nie wyglądał na samotnika. Raczej na takiego, za którym wszędzie wędrował cały harem. Może był modelem od reklamy wody po goleniu, z idealnym kilkudniowym zarostem, męski, łobuzerski i zamyślony. Lecz kto sam odwiedzał staromodne herbaciarnie? Temu służyły kawiarnie w sieciówkach, gdzie można było godzinami ślęczeć nad macchiato i muffinką, brnąc przez stos gazet.
Nagle Poppy poczuła skurcz w żołądku. A może to krytyk kulinarny? O, Boże! Czy obsmaruje ją na jakimś paskudnym blogu? I tak z trudem wiązała koniec z końcem. Interes obumierał, od kiedy w sąsiednim miasteczku otwarto tę wytworną nową restaurację, na myśl o której chciało jej się wymiotować. W kryzysie ludzie już więcej nie fundowali sobie podwieczorków w herbaciarniach. Zamiast na podwieczorek, szli na obiad… do restauracji jej byłego chłopaka.
Ukradkiem przyglądała się przystojnemu przybyszowi, prowadząc go do stolika numer cztery.
– Może tutaj? – Wysunęła krzesło, jednocześnie starając się zidentyfikować pochodzenie nieznacznego akcentu. Francuz? Włoch? Może po trochu jedno i drugie. – Będzie pan miał ładny widok na majątek Dalrymple i labirynt w oddali.
Rzucił wzrokiem we wskazanym kierunku, zanim odwrócił się do Poppy. Jej ciało przeszyły tysiące woltów elektryczności, gdy jego ciemne jak noc spojrzenie skrzyżowało się z jej. Boże, jakie cudowne usta! Takie męskie i mocne, z tą grzesznie zmysłową, pełną dolną wargą. Dlaczego nie siada? Będzie ją bolała szyja przez resztę dnia.
– Czy to jakaś atrakcja turystyczna? – spytał. – Wygląda jak z powieści Jane Austin.
Rzuciła mu cierpkie spojrzenie.
– To jedyna atrakcja, nie żeby była otwarta dla zwiedzających.
– Wygląda wytwornie.
– To bajeczne miejsce. – Poppy westchnęła tęsknie. – Tam spędziłam dzieciństwo.
– O, naprawdę?
– Moja babka była gospodynią u lorda Darymple. Zaczęła tam pracę w wieku piętnastu lat i została aż do śmierci. Nigdy nie pomyślała, by zmienić pracę. Takiej lojalności dzisiaj się już nie spotyka, prawda?
– Rzeczywiście, nie.
– Zmarła pół roku po nim. – Poppy znowu westchnęła. – Lekarze powiedzieli, że to był tętniak, ale osobiście sądzę, że nie wiedziała co ze sobą począć po jego odejściu.
– Kto tam teraz mieszka?
– Teraz nikt. Stoi pusty od ponad roku, gdy wypełniono ostatnią wolę lorda. Jest nowy właściciel, ale nikt nie wie, kto to jest ani jakie ma zamiary wobec dworu. Wszyscy się boimy, że sprzedano go jakiemuś żądnemu pieniędzy deweloperowi bez gustu. Kolejny rozdział naszej historii przepadnie na zawsze pod jakąś upiorną budowlą pod szyldem – uniosła palce, rysując w powietrzu cudzysłów – nowoczesnej architektury.
– Nie ma prawa, które do tego nie dopuści?
– Jest, ale niektórzy ludzie z dużymi pieniędzmi myślą, że są ponad prawem. – Poppy pogardliwe przewróciła oczyma. – Wydaje im się, że więcej pieniędzy to większa władza. Aż krew się we mnie gotuje. Dalrymple znowu musi się stać domem rodzinnym, a nie miejscem na imprezy dla playboyów.
– Wygląda na dość dużą posiadłość jak na dom dla przeciętnej, współczesnej rodziny – zauważył. – Ma przynajmniej trzy piętra.
– Cztery – poprawiła go. – A pięć, jeżeli policzyć piwnicę. Lecz potrzeba mu rodziny. Jest opustoszały, od kiedy żona lorda zmarła w połogu przed laty.
– Lord powtórnie się nie ożenił?
– Clara była miłością jego życia i gdy umarła, był to dla niego koniec. Nawet nie spojrzał na inną kobietę. Dzisiaj nie istnieje już takie oddanie.
– Rzeczywiście.
Poppy podała mu menu. Dlaczego rozmawiała o lojalności i oddaniu z kimś nieznajomym? Chloe, jej asystentka, miała rację: może rzeczywiście musi więcej wychodzić. Po zdradzie Olivera stała się okropnie cyniczna. Zabiegał o jej względy, a potem wykorzystał jej wiedzę i kompetencje, aby założyć konkurencyjny biznes. Nie chciał jej. Jakże była łatwowierna! Wzdrygała się na myśl, że omal nie poszła z nim do łóżka.
– Mamy dzisiaj specjalne ciasto. To imbirowy biszkopt z dżemem malinowym i śmietaną.
Mężczyzna zignorował menu i usiadł.
– Tylko kawa.
Poppy zamrugała. Miała czterdzieści rodzajów herbat, a on chciał kawy?
– Och… dobrze. Jaką kawę pan sobie życzy? Mamy cappuccino, latte…
– Podwójne espresso. Czarne, bez cukru.
Czy zaszkodziłby mały uśmiech? Co z tymi mężczyznami? I, do diaska, kto chodzi do herbaciarni na kawę? Coś w nim ją niepokoiło. Miała wrażenie, że za tym spojrzeniem ciemnych, nieodgadnionych oczu kryje się drwina. Czyżby z jej edwardiańskiej sukni i fartuszka z falbanami? Czy może raczej z jej płomiennorudych włosów upiętych pod czepkiem? Czy uważał, że może jest zacofana? Taki był właśnie pomysł na herbaciarnię – doświadczanie starego świata, by uciec od zagonionej teraźniejszości i cieszyć się filiżanką dobrej, staromodnej herbaty i domowymi, babcinymi wypiekami.
– Już podaję.
Poppy zakręciła się, zaniosła tacę do kuchni i odstawiła z brzękiem filiżanek. Chloe podniosła wzrok znad biszkopcików, które sklejała kremem.
– Co się stało? Masz rumieńce. Nie mów, że ten niewierny idiota Oliver przyszedł ze swoją nową zdzirą. Jak pomyślę, że skradł wszystkie twoje cudowne przepisy i podał je jako własne, to mam ochotę odciąć mu, wiesz co, i podać na przystawkę w tej jego garkuchni.
– Nie. – Poppy zmarszczyła czoło i zdjęła filiżanki z tacy. – To tylko jakiś facet, którego chyba już gdzieś widziałam…
Chloe odłożyła nóż i podeszła na palcach do wahadłowych drzwi, aby zerknąć przez szybkę.
– O, mój Boże. – Odwróciła się do Poppy, szeroko otwierając oczy. – To jeden z Trzech R.
– Jeden z czego?
– Z braci Caffarelli – wyjaśniła Chloe ściszonym głosem. – Rafael, Raoul i Remy. Ten tutaj jest najstarszy. To multimilionerzy o francusko-włoskim pochodzeniu. W czepku urodzeni: prywatne odrzutowce, szybkie samochody i jeszcze szybsze kobiety.
– Najwyraźniej te wszystkie pieniądze nie nauczyły go dobrych manier. – Poppy podeszła do ekspresu do kawy. – Nawet nie powiedział ani „proszę”, ani „dziękuję”. – Z wściekłością szarpnęła gałkę maszyny. – Ani się nie uśmiechnął.
Chloe znowu zerknęła przez szybkę.
– Może kiedy jest się tak obrzydliwie bogatym, nie trzeba być miłym dla takich strasznie przeciętnych ludzi jak my.
– Moja babcia mawiała, że stosunek do ludzi, których się nie musi szanować, dużo mówi o człowieku – powiedziała Poppy. – Lord Dalrymple był tego najlepszym przykładem. Każdego traktował tak samo. Nie miało znaczenia, czy była to sprzątaczka, czy szef korporacji.
Chloe wróciła do biszkoptów i sięgnęła po nóż do smarowania.
– Zastanawiam się, co on porabia w naszej dziurze? Teraz nie leżymy już na szlaku turystycznym. Dzięki nowej autostradzie.
Dłoń Poppy zamarła na ekspresie.
– To on.
– On?
– To nowy właściciel Dworu Dalrymple. – Poppy zacisnęła zęby i odwróciła się do Chloe. – To on chce mnie wyrzucić z mojego domu. Wiedziałam, że ta kobieta, która niedawno zjawiła się z tą wścibską agentką, jest podejrzana. Założę się, że to on ją przysłał, żeby odwaliła za niego brudną robotę.
– Ha. Wiem, co to znaczy – syknęła Chloe.
Poppy wyprostowała się i przywołała na twarz plastikowy uśmiech.
– Masz rację. – Zabrała parujące podwójne espresso i skierowała się do drzwi prowadzących do herbaciarni. – To oznacza wojnę.
Rafael rozejrzał się po staroświeckiej herbaciarni. Zupełnie jakby się cofnął w czasie. Miał niesamowite wrażenie, że tu czas się zatrzymał. Niemal spodziewał się, że zaraz wejdzie tu żołnierz z czasów pierwszej wojny światowej z elegancko ubraną damą. Smakowita woń domowych wypieków wypełniała powietrze. Świeże kwiaty – pachnące groszki, niezapominajki i orliki – ozdabiały wykwintne stoły, a przed każdym miejscem leżały ręcznie haftowane lniane serwetki. Filiżanki i talerze tworzyły kolorową, chociaż nie od kompletu, kolekcję starej porcelany, niewątpliwie pozbieraną po różnych sklepach z antykami w całym kraju.
To dużo mu mówiło o właścicielce. Domyślał się, że płomiennowłosa piękność, która go obsługiwała, to Poppy Silverton. Nie takiej osoby się spodziewał. Wyobrażał sobie kogoś starszego, kogoś nieco bardziej cynicznego.
Poppy Silverton wyglądała, jakby wyszła z książki z bajkami dla dzieci. Miała burzę ognistorudych loków – jak podejrzewał, dość niechętnie upiętych pod czepkiem służącej, gdyż kosmyki ich wymykały się stamtąd i okalały twarz; brązowe oczy koloru toffi i różowe usta, delikatne i pulchne jak czerwona poduszka z aksamitu. Skórę miała jak mleko, bez zmarszczek, jedynie z drobniutkimi piegami na nosie, jakby gałką muszkatołową posypano bezę. Była połączeniem Kopciuszka i Dzwoneczka.
Śliczna – ale oczywiście nie w jego typie.
Drzwi do kuchni otworzyły się i pojawiła się ona, niosąc filiżankę kawy. Lekki uśmiech nie znajdował potwierdzenia w spojrzeniu.
– Pańska kawa.
Rafael poczuł woń jej kwiatowych perfum, gdy pochyliła się, by postawić kawę na stoliku. Nie potrafił określić tego zapachu… konwalie czy frezje?
– Dziękuję.
Wyprostowała się i wbiła w niego spojrzenie.
– Na pewno nie ma pan ochoty na kawałek ciasta? Jeżeli nie przepada pan za tortowymi, to może herbatniki?
– W ogóle nie przepadam za słodyczami.
Na moment wydęła pełne usta, jakby uznała jego gusta kulinarne za osobistą zniewagę.
– Mamy kanapki. Nasze wielowarstwowe to prawdziwa specjalność.
– Tylko kawa. – Podniósł filiżankę i obdarzył ją formalnym uśmiechem. – Dziękuję.
Pochyliła się, żeby podnieść płatek orlika, a on po raz kolejny poczuł ten intrygujący zapach i ujrzał jej mały, ale rozkoszny dekolt. Była zgrabna niczym balerina o krągłościach we wszystkich właściwych miejscach i talii, którą z pewnością objąłby obiema dłońmi. Wyczuwał, że opóźnia moment powrotu do kuchni. Czyżby odgadła, kim jest? Nie okazywała żadnych gwałtownych oznak, że go rozpoznała, z czym często się spotykał. Gdy wszedł, przyglądała mu się podejrzliwe, jakby chciała go umiejscowić, ale w jej spojrzeniu widział raczej dezorientację niż potwierdzenie. Pocieszało go to, że nie wszyscy w Wielkiej Brytanii słyszeli o jego ostatniej osobistej katastrofie. Nie zamierzał celowo ranić którejkolwiek ze swoich kochanek, ale w tych czasach kobieta wzgardzona była kobietą dobrze wyposażoną w broń masowego rażenia, powszechnie nazywaną mediami społecznymi.
Poppy przeszła do innego stolika i poprawiła już i tak perfekcyjnie ułożone serwetki.
Rafael nie mógł oderwać od niej oczu. Przyciągała go niczym magnes. Była nieziemska i tak intrygująca, że niemal go zauroczyła.
Weź się w garść, powiedział sobie. Jesteś tu, żeby wygrać, a nie dać się czarować kobiecie, która pewnie jest tak samo przebiegła jak każda inna. Nie pozwól, żeby te niewinnie wygięte usta albo te wielkie sarnie oczy cię ogłupiły.
– Czy zazwyczaj panuje u was taki ruch? – odezwał się.
Poppy znowu odwróciła się do niego, ale jej mina powiedziała mu, że nie akceptuje takiego poczucia humoru.
– Miałyśmy spory ruch rano. Największy jak do tej pory. Byłyśmy zabiegane. Prawdziwy sądny dzień… Musiałam zrobić drugą partię babeczek.
Rafael wiedział, że kłamie. Właśnie z powodu panującego tu spokoju chciał zdobyć ten dwór. Było to idealne miejsce na budowę luksusowego hotelu dla bogatych i sławnych, którzy chcieli zachować prywatność. Upił łyk kawy; była zdecydowanie lepsza, niż się spodziewał.
– Jak długo prowadzi pani ten lokal? Domyślam się, że jest pani właścicielką.
– Od dwóch lat.
– A co robiła pani wcześniej?
Strzepnęła niewidzialny okruszek ze stołu obok.
– Byłam zastępcą szefa kuchni w londyńskim Soho. Postanowiłam wrócić i spędzić trochę czasu z moją babcią.
Rafael podejrzewał, że chodzi tu o coś więcej niż zmianę w karierze zawodowej. Ciekawe, do czego jego sekretarce udało się dokopać na temat tej dziewczyny. Obserwował ją przez chwilę.
– A pani rodzice? Czy mieszkają w okolicy?
Jej twarz stężała, a ramiona napięły się w obronnym odruchu.
– Nie mam rodziców. Od kiedy skończyłam siedem lat.
– Przykro mi to słyszeć. – Rafael wiedział dobrze, co to znaczy dorastać bez rodziców. Kiedy miał dziesięć lat, jego ojciec zginął w wypadku na łodzi na Francuskiej Riwierze. Wychował go dziadek, ale coś mu podpowiadało, że babka Poppy Silverton w żadnej mierze nie przypominała jego autokratycznego i apodyktycznego dziadka Vittoria. – Czy sama prowadzi pani tę herbaciarnię?
– Pracuje dla mnie jeszcze jedna dziewczyna. Jest w kuchni. Czy jest pan tu tylko przejazdem, czy może zatrzymał się pan gdzieś w okolicy?
Odstawił filiżankę na spodek z wycyzelowaną precyzją.
– Tylko przejazdem.
– Co pana sprowadza w te strony?
Czy mu się wydawało, czy te karmelowe oczy zgromiły go?
– Prowadzę badania.
– Jakie?
– Do projektu, nad którym pracuję.
– Co to za projekt?
Rafael znowu podniósł filiżankę i leniwie jej się przyglądał.
– Czy przesłuchuje pani każdego klienta, gdy tylko przestąpi próg?
Zacisnęła wargi w cienką linię, a dłonie w pięści.
– Znam powód pańskiej wizyty.
– Wstąpiłem na kawę.
Rzuciła mu ostre spojrzenie.
– Nieprawda. Przyjechał pan tu, żeby zbadać teren i oszacować wroga. Wiem, kim pan jest.
Uśmiechnął się rozbrajająco. Tym uśmiechem zamknął więcej umów i otworzył więcej sypialń, niż mógł zliczyć.
– Przyjechałem tu złożyć pani propozycję nie do odrzucenia. – Rozparł się w krześle, pewien, że pozna jej cenę i ubije interes za jednym zamachem. – Ile chce pani za wdowi pałacyk?
Obrzuciła go wzrokiem.
– Nie jest na sprzedaż.
Rafaelowi krew zaczęła szybciej krążyć. A zatem będzie odgrywać trudną? Z przyjemnością nakłoni ją do kapitulacji. Takie wyzwania służyły mu; im trudniejsze, tym lepiej. Słowa „przegrana” nie było w jego słowniku.
Oszacował ją wzrokiem, jej zarumienione policzki i błyszczące oczy. Wiedział, co robi – podkręca cenę, aby wyciągnąć z niego jak najwięcej.
To takie przewidywalne.
– Ile kosztuje zmiana pani decyzji?
Poppy oparła się dłońmi o stół tuż przed nim tak zdecydowanie, że aż filiżanka z najprawdziwszej porcelany zatrzęsła się na podstawce.
– Panie Caffarelli, postawmy sprawę jasno: nie może mnie pan kupić.
Niespiesznie przyjrzał się uroczemu cieniowi między jej piersiami, zanim spojrzał w jej gniewne oczy.
– Nie zrozumiała mnie pani. Nie chcę pani. Chcę tylko pani dom.
Policzki jej płonęły, gdy ze złością wbiła w niego wzrok.
– Nie dostanie go pan.
Rafael poczuł, jak w jego żyłach wzbiera prymitywne, pierwotne pożądanie i przekazuje drżenie aż do lędźwi. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz kobieta mu się sprzeciwiła. Zapowiadała się większa zabawa, niż się spodziewał. Nie zrezygnuje, dopóki nie dostanie tego domu, i jej razem z nim.
Wstał, a ona odskoczyła, jakby zionął na nią ogniem niczym smok.
– Dostanę.
Położył pięćdziesięciofuntowy banknot na stoliku między nimi, wytrzymując jej ognisty wzrok.
– To za kawę. Reszty nie trzeba.
Tytuł oryginału:
Never Say No to a Caffarelli
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2013
Redaktor serii:
Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne:
Marzena Cieśla
Korekta:
Hanna Lachowska
© 2013 by Melanie Milburne
© for the Polish edition by Arlekin – Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2015
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-1436-0
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com