Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powiedzenie, że człowiek uczy się na błędach nie dotyczy Hani. Wciąż powiela schematy i kurczowo trzyma się złudzeń. Kolejne związki przynoszą rozczarowanie i poniżenie. Dopiero jednak uwikłanie w romans z pospolitym przestępcą podziała jak zimny prysznic.
Czy dziwna ciotka z Podlasia i nowa praca pomogą jej w tym?
Czy uda jej się odczarować zawód pielęgniarki?
Czy wreszcie spotka godnego zaufania mężczyznę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W każdym z nas jest ktoś, kogo nie znamy. Przemawia do nas w snach i tłumaczy, że widzi nas zupełnie inaczej niż my – siebie.
Carl Gustav Jung
Część I
Rozdział 1
Po omacku
Trauma zmieniła wszystko w życiu Hani. Odtąd poruszała się w dwóch wymiarach: rzeczywistym i nieznanym, do którego tylko nieliczni mieli dostęp. Raz wydawało jej się, że to, co nosi w sobie, to dar. Innym razem, że przekleństwo.
Stała przed dwupiętrową surową budowlą w samym środku kilkuhektarowej polany i dziwiła się, kto przeniósł ją w miejsce, którego nie poznawała.
W oczach odbijało się piękno przyrody. Sosny i świerki z jasnozielonymi pędami obwieszczały, że odradza się życie. Majestatyczne stare dęby przypominały z kolei o przemijaniu. Akacje pokryte obfitym białym kwieciem razem z gałęziami jaśminu wyglądały jak panny młode na ślubnym kobiercu. Łąka z makami i chabrami tworzyła gotowy obraz, który znalazłby honorowe miejsce na ścianie niejednego domu. W nozdrza wdzierał się intensywny zapach. Różnorodne ptactwo obsiadało gałęzie tego bogactwa. Smutek pojawiał się tylko wtedy, gdy wysoko na niebie dostrzegała kołujące sokoły lub inną drapieżną rodzinę, przypominającą, że życie wymaga ofiar. Jednak z czasem te ptaki przestały wywoływać w niej przykre odczucia. Zdała sobie sprawę, że są integralną częścią życia.
Przez dwadzieścia sześć lat nauczyła się, że w życiu piękne są tylko chwile. Dlatego starała się je doceniać i wrzucać do „dzbana pomyślności”. Stworzyła go na swój użytek. Przechowywała w nim dobre dni, zdarzenia, myśli, słowa, zapachy, a nawet dźwięki. Gdy była załamana, zamykała oczy i w myślach przywoływała znajomy obraz, z którego czerpała moc.
Pojawiający się z pewną regularnością sen o domu był jednym z tych obrazów. Nadzieja, która się w niej wtedy rodziła, była tak silna, że potrafiła stawić czoła większości przeciwności. Wracała do pracy, nie myśląc o trudnych koleżankach, tylko o pacjentach. Potrafiła znieść pesymizm babci. Nawet ojciec wydawał jej się wtedy do wytrzymania. Tylko tej jednej smutnej historii nic nie było w stanie rozświetlić. Tamta chwila jej życia była ciągle w ciemnościach.
Z lewej strony domu była dobudowana przestronna weranda, zmieściłoby się na niej kilka stolików. Uwielbiała ten cud architektoniczny, który nie był ani domem, ani ogrodem. Wystawała poza budynek, ale nie przestawała być jego częścią. Ograniczała przestrzeń i zarazem otwierała ją. Sprawiała, że można było głęboko oddychać świeżym powietrzem. Wpuszczała światło i chroniła przed nadmiarem promieni. Dzięki werandzie myśli brały rozbieg, a potem powracały już całkiem odmienione. Pozwalała na słuchanie śpiewu ptaków, które w maju, zgodnie z przysłowiem „w maju jak w gaju”, dawały tak głośny koncert, że trzeba się było w rozmowie przekrzykiwać.
Gdy dorosła, urządzała dom w marzeniach. Wstawiała duże okna, by naturalne światło rozświetlało nie tylko wnętrze domu, ale i wnętrza osób, które w nim miały przebywać. Wieszała zasłony, by w nocy odgradzały mieszkańców od ciemności. Firanki, by rankiem bez pośpiechu mogli do tego świata powrócić. Instalowała masywne drzwi – nie tylko ochronę przed złą energią. Pragnęła zatrzymać treść ważnych rozmów i rozmyślań. Ściany malowała na ciepłe, pastelowe kolory.
Ten sen wprawiał ją zawsze w dobry nastrój. Roztaczająca się w nim wizja stwarzała nadzieję na coś stałego, trwałego, ugruntowanego. Jedna tylko myśl nie dawała jej spokoju. W domu ze snu towarzyszyło jej przekonanie, że urządza go nie dla siebie. Nigdy jednak nie gasiło to w niej entuzjazmu.
Obrazy, którymi zapełniała puste przestrzenie, przedstawiały reprodukcje Wyspiańskiego, Malczewskiego, Kossaka. Wnętrze wypełniała antykami, które, jak twierdziła, były meblami przechowującymi historię. Im były starsze, tym lepsze. Zupełnie jak wino. Ustawiała klasyczne stoliki, a na nich srebrne dzbany, misy i puchary. Uwagę przykuwały krzesła i fotele z rzeźbionymi nogami w kształcie zwierzęcych łap. Umieszczała też renesansowe kredensy, których drzwiczki ozdabiały płaskorzeźby z motywami roślinnymi.
W rogu salonu zamieszkał szezląg. Zależało jej, by domownicy nie tracili towarzystwa z oczu podczas odpoczynku. Można było sięgnąć zarówno po literaturę klasyczną, jak i współczesną. Biblioteka zajmowała prawie dwie ściany. Do kufrów z metalowymi okuciami wkładała koce, które nazywała tkaninami ciepła. Przeglądała się w lustrach z rzeźbionymi ramami. Kandelabry zapalała tylko na ważne uroczystości.
Najbardziej lubiła drewno z orzecha pokryte lakierem z bejcą, co nadawało meblom ciemnobrązowy, ciepły ton i półmatową powierzchnię.
Wnętrza wyśnionego domu otulał nieubłagany czas. Dawał o sobie znać szelestem i melodiami wydobywającymi się z mechanizmów starych zegarów.
Zupełnie odmienne, wręcz odpychające uczucia wzbudzało w Hani wynajmowane przez nią mieszkanie. Marnej jakości, zniszczone przez kolejnych lokatorów meblościanki straszyły. Okopcone od papierosów i kaloryferów ściany przygnębiały szarością. Jak cały budynek. Wgryziony w linoleum brud, którego żadnym środkiem nie dało się odczyścić, odrzucał każdego, kto przestąpił próg.
Nie umiała otulić tego wnętrza. Miało być dla niej chwilowym przystankiem, a stało się kilkuletnim i przymusowym.
Z braku funduszy i lepszych perspektyw tkwiła w miejscu, w którym zupełnie nie mogła się zadomowić. Przeczekiwała tu swoje nijakie dni, mając nadzieję, że wreszcie przyjdą te znaczące. Choć z czasem poczekalnia stała się duszna i odpychająca, była jedyną możliwą. Tę przestrzeń dzielił z nią Tot, pies, którego życie też zbytnio nie pieściło. Może dlatego tak dobrze było im razem.
Rozświetlającym miejscem tego wnętrza była półka przy łóżku. Stała na niej fotografia mamy. Zerkała na nią zaraz po przebudzeniu.
Rozdział 2
Rozczarowanie
Rafał wbiegł na drugie piętro czteropiętrowego bloku. Gdy otworzyła mu drzwi, chwycił ją za rękę. Wciągnął siłą do pokoju, a szczerzącemu zęby Totowi zamknął drzwi przed nosem. Nie odstraszył go ani grymas zmęczenia na twarzy kobiety, ani strup po opryszczce na wardze.
Objął ją w talii. Poczuła nutę podniecenia. Zaraz potem zsunął dłonie na pośladki i przyciągnął ją do siebie. Był silny jak na średniego wzrostu szczupłego mężczyznę. Pocałunek w szyję wywołał miły dreszcz. Miała nadzieję, że będzie kontynuował grę, ale przyparł ją do ściany. Do jej nozdrzy wdarł się przyjemny zapach dobrej wody po goleniu. Szukała jego warg. Odchylił głowę i próbował wbić się w jej ciało. Jęknęła z bólu. Poślinił palce. Przez chwilę wzdychała. Wtedy wycofał dłoń. Poruszał się w niej szybko. Zbyt szybko, by zdążyła się otworzyć. Nie dostrzegł cierpienia na twarzy. Miał zamknięte oczy. Chciała, żeby przestał. Znieruchomiała, jakby to miało pomóc. Czekała, aż ją przytuli, pocałuje. Na próżno. Naciągnął spodnie, usiadł na krześle przy stole i zapalił papierosa. Stała rozdygotana, patrząc na mężczyznę, którego myśli biegły już do innych spraw.
Co to było? – pomyślała zła na siebie, że znów tego nie przerwała.
Ubrała się niedbale. Łzy płynęły po jej policzkach. Wytarła je. Wymknęła się do pomieszczenia, które służyło za łazienkę. Tot utrudniał jej przejście. Nie było tam wanny ani prysznica. Tylko umywalka, lustro z rysą na całej długości, ubikacja z uszkodzoną deską. Na surowej podłodze stała miska i przykurzony wiklinowy kosz na brudną bieliznę. Zepsutą pralkę musiała wyrzucić.
Zamknęła za sobą drzwi od łazienki. Oparła się o ścianę, czekając, aż świat przestanie wirować. Tot skomlał. Kapiące łzy pieczętowały słowa przysięgi: nig-dy wię-cej nie poz-wo-lę, aby tak spo-nie-wie-ra-no mo-je cia-ło. Nig-dy wię-cej. Nie pozwolę! Nie pierwszy raz czuła się wykorzystana przez Rafała.
Myjąc ręce, spojrzała w lustro i odwróciła wzrok. Dźwięczały jej w uszach słowa Basi, dawnej współlokatorki: czemu ty sobie to robisz? Wytarła kawałkiem papieru toaletowego krew z pękniętego strupa po opryszczce. Otworzyła drzwi. Tot badał ją wzrokiem. Czując ból w intymnym miejscu, nieporadnie stawiała kroki. Pies tak silnie napierał, by wejść razem z nią do pokoju, że udało mu się wepchnąć pomiędzy jej nogami. Nie tylko nie mogła go powstrzymać, ale musiała oprzeć się o framugę, by nie stracić równowagi.
Zwierzak zatrzymał się przy mężczyźnie, pomrukując.
– Spokój, pies – wydała polecenie, choć sama miała ochotę warczeć i szczekać na tego, który tak ją potraktował. Szybkie stosunki były jego specjalnością. Od kiedy go znała, tak właśnie wyglądało każde ich zbliżenie. Nawet wtedy, gdy mieli więcej czasu.
Pies usiadł. Przestał mruczeć, ale kontrolował wzrokiem każdy ruch Rafała.
– Wiesz, kiedy matkę wypuszczą ze szpitala? – odezwał się, nie spuszczając wzroku z Tota.
Nie spodziewała się po Rafale wiele. Ale poruszenie w tym momencie tematu matki było z jego strony totalnym brakiem wyczucia.
– Nie wiem – zasyczała, siadając.
– Mówiłaś, że wycięcie wyrostka to nic wielkiego – kontynuował.
– Ale on pękł i ropa się wylała! Matka mogła umrzeć! – podniosła głos i wlepiała w niego wzrok, jakby chciała spojrzeniem wbić mu do głowy tę prawdę.
– Co jest, królewno? Czemu na mnie wrzeszczysz? – zgasił papierosa.
Cały Rafał. Jak zwykle, zrobił swoje, nie martwiąc się o moje uczucia i jeszcze nie wie, o co chodzi – pomyślała.
– Nic – fuknęła, wciąż mając nikłą nadzieję, że może powie lub zrobi coś takiego, co pomoże jej zagłuszyć dyskomfort po zbliżeniu.
– Jak wszystko dobrze pójdzie, to za cztery, pięć dni – odpowiedziała łagodniej.
Chciał wstać, ale Tot zawarczał. Usiadł z powrotem.
– Możesz zrobić coś z tym kundlem?
Tot szczeknął dwa razy, a Rafał zatkał uszy. Reakcja psa była jak przypomnienie Rafałowi, żeby miarkował się z używaniem nieadekwatnych słów. W końcu nie był kundlem tylko mieszańcem. Miał w sobie krew wyżła i posokowca.
– Ogłuchnę od tego... psa.
Przyglądając się Rafałowi, zastanawiała się, co niezwykłego zobaczyła w tym mężczyźnie, że postanowiła się z nim związać tego dnia, gdy przywiózł matkę do szpitala. Czuła się oszukana. Tylko przez kogo? Czemu widziała wtedy tylko jego elegancję, szarmanckie zachowanie? Czyżby pomyliła jego dopytywanie o zdrowie matki z niespotykaną empatią? A jego uprzejmość z nienagannymi manierami? Jeśli tak, to czemu tak się sobie dziwiła? Przecież to całkiem w jej stylu. Nie. Jednak nie do końca w jej. Tym razem posunęła się dużo dalej niż zazwyczaj. Poszła z facetem do łóżka już drugiego dnia znajomości. Zrobiło jej się słabo i niedobrze, jakby poprzedniego dnia zbyt dużo wypiła i miała solidnego kaca. Niestety, lęk przed samotnością nie pierwszy już raz zagłuszył zarówno zdrowy rozsądek, jak i intuicję.
Rafał przerwał jej rozmyślania, wyrzucając na jednym wydechu:
– Powiedz matce, że mam robotę. Niech siedzi w szpitalu, ile się da. W końcu wikt i opierunek ma za darmo.
Zadziwił ją ton i stwierdzenia Rafała.
Ciekawe, czym mnie jeszcze zaskoczy? – zastanawiała się.
Tot obserwował rozmawiających.
– Przecież nie będą mamy trzymać w szpitalu w nieskończoność – wyjaśniła.
– To wymyśl coś. W końcu masz tam jakieś znajomości.
– O czym ty mówisz?
– O łapówce mówię, królewno. A ty udajesz, czy jesteś głupia? – wlepił w nią wzrok, ale gdy Tot zawarczał, Rafał oparł się o krzesło. Wyczuwała jego silne podenerwowanie.
Zaniemówiła. Znała wady Rafała, ale po raz pierwszy wydał jej się tak odpychający. W jednej chwili imponujący jej przystojniak zamienił się w zwykłego cwaniaka.
– Dobra, skombinuje się koniaczek i będzie po sprawie – stwierdził po chwili namysłu, z bardzo zadowoloną miną sięgając po kolejnego papierosa.
Była tak zniesmaczona i rozczarowana, że miała ochotę wyrzucić go z mieszkania. Zabrakło jej jednak odwagi. Zmieniła temat, łudząc się, że przy innej sprawie nieprzyjemne wrażenie o mężczyźnie zniknie.
– Przyniosłeś matce czystą koszulę nocną?
– Jaką koszulę, królewno? – zastanawiał się, a Hania przewróciła oczami.
– Dobra. Poszukam w magazynie – wymyśliła na poczekaniu, chcąc jak najszybciej zakończyć spotkanie, które niczego dobrego już nie wróżyło.
Mój wybawca – pomyślała, gdy Tot zaczął popiskiwać. Jakby czytał w jej myślach.
– Muszę wyjść z psem – oznajmiła i pogładziła zwierzę po łbie.
Przed klatką mężczyzna, chcąc się pożegnać, zrobił krok w jej kierunku, ale odskoczył jak poparzony, bo Tot wyszczerzył zęby.
– To bestia. On ma wściekliznę – podsumował i odszedł, machnąwszy ręką.
W miarę jak się oddalał, gasła w niej nadzieja na bliskość z tym coraz bardziej obcym człowiekiem. Czyżby do reszty straciła intuicję i rozum, jeśli chodzi o mężczyzn? A może to uciekający czas dyktował warunki i podsuwał jej nie całkiem racjonalne rozwiązania? Miała ochotę zrobić coś, co zatrze pamięć o zbliżeniu.
Spojrzała na psa. Czekał cierpliwie, wlepiając w nią brązowe, mądre oczy. Była pewna, że gdyby umiał mówić, poradziłby jej, co ma zrobić.
– Nie lubisz go, co? – zwróciła się do zwierzęcia. Zaszczekał.
– Ja też coraz mniej. I co my z tym zrobimy? Pogłaskała psa i ruszyła w kierunku pobliskiego parku.
Było jeszcze ciepło, choć słońce powoli chowało się za horyzont. Cieszyła się z tych ostatnich dni lata. Dzięki nim mogła spędzać z Totem więcej czasu na świeżym powietrzu i patrzeć na przyrodę, która wpływała na nią kojąco.
Gdy usiadła na ławce i obserwowała ludzi, Tot nie mógł uleżeć spokojnie. Podrywał się i biegł w kierunku dzieci na plac zabaw. Gdy któreś oddalało się, dbał, by wracało do grupy. Wiele razy tłumaczyła jego zachowanie rodzicom, bo gdy trącał dzieci nosem, opiekunowie myśleli, że chce je ugryźć. A on tylko dbał, by stado trzymało się razem. Wyglądało na to, że ich zwyczajnie pilnował. Dla świętego spokoju zakładała mu wtedy kaganiec, a on z pokorą przyjmował swój los.
Aż trudno uwierzyć, że tak mądry pies został porzucony. Kacper musi być skończonym durniem – pomyślała nie pierwszy już raz.
Los zetknął ich ze sobą nieoczekiwanie i na zawsze, gdy skończyła szkołę pielęgniarską i wynajęła mieszkanie. Spotkany przypadkiem kolega z liceum poprosił ją, by zaopiekowała się przez miesiąc jego pupilem. Zaproponowano mu pracę na Mazurach przy zbieraniu truskawek. Z Totem z miejsca przypadli sobie do serca. Bardzo lubiła psy. Jako dziecko chciała je mieć, ale rodzice nigdy poważnie nie podeszli do zrealizowania jej marzenia.
To dziwne, ale Kacper nigdy nie zadzwonił i nie wrócił po swojego psa. Trudno było pojąć jego decyzję, ale zrozumiała, że tylko na tym skorzystała. Zwierzę to jednak odchorowało. Długo prześladował ją w pamięci obraz Tota wyczekującego pana. Ilekroć usłyszał kroki na klatce schodowej, podrywał się, stał chwilę przy drzwiach i merdał ogonem. Kiedy nie rozpoznawał zapachu, odchodził zrezygnowany. Serce jej pękało, gdy na to patrzyła. Nigdy nie zapomni jego smutnych oczu, w których codziennie gasła nadzieja. Stracił apetyt. Schudł i z oporem wychodził na spacery. Na wszelkie możliwe sposoby szukała kontaktu z nieodpowiedzialnym człowiekiem, ale bez skutku.
Żałobę po wyrodnym panu pomogła Totowi pokonać Kasia – sąsiadka, która miała opinię psiary. Znała historie każdego czworonoga w bloku, w którym mieszkała, od kiedy skończyła pięć lat. Przez całe życie towarzyszyło jej jakieś stworzenie. Miała doświadczenie w postępowaniu z chorymi zwierzakami. Dwa lata wcześniej pochowała owczarka niemieckiego. Toteż gdy potwierdziła diagnozę Hani o psiej depresji, przystąpiła do działania. Codziennie gotowała Totowi pożywne jedzenie. Razem z Hanią karmiła łyżeczką. Ściągała go na siłę z posłania i wyciągała na spacer, by rozruszał kości, nabrał wigoru. Była naprawdę nieoceniona. Wychodziła z Totem, gdy Hania brała dodatkowe dyżury. Tuliła. Doglądała.
Niemoc Tota zbliżyła sąsiadki, choć praca Hani nie pozwalała im na częste spotkania. Kasia była księgową w małej firmie. Chcąc obniżyć koszty utrzymania, szef zarządził, że będą pracować w domach. Miało to swoje dobre i złe strony.
Tot wniósł wiele światła do samotnego życia przyjaciółki. Kiedy doszedł do siebie, to on z kolei wyciągał ją na spacery, dostarczając okazji do ruchu. Pomagał w zawieraniu znajomości, gdy kradł patyki okolicznym psom podczas zabawy.
Tot ze swoją wrodzoną mądrością ubarwiał życie większości osób, w których otoczeniu się znalazł. Hania pokochała go z wzajemnością. Pomógł jej przetrwać niejedną trudną chwilę. Był czujny, wytrzymały i świetnie odczytywał mowę ciała. Gdyby to odkryła w porę, pewnie oszczędziłaby sobie wielu rozczarowań dotyczących głównie mężczyzn. Choć lepiej, że na to wpadła późno niż wcale.
– Widać miał być mój – powtarzała, gdy babcia i koleżanki z pracy twierdziły zupełnie na odwrót: że przygarnęła psa, bo nie miała wyjścia.
W domu pieczenie znów przypomniało o zbliżeniu, o którym udało jej się zapomnieć na spacerze. Aż trudno uwierzyć, że tylko to pozostało po spotkaniu z Rafałem. Zagrzała wodę i umyła się w misce.
Tot czuwał przy niej, gdy wsunęła się pod kołdrę.