Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
41 osób interesuje się tą książką
Maria, Kuba, Elżbieta, Dorota, Olga, Jaśmina, Ala, Jacek.
Co ich łączy? Z pozoru nic.
A jednak ich życiowe ścieżki się przecinają. I pozostawiają trwały ślad.
Marysia decyduje się na desperacki krok. Ma już dosyć swojego małżeństwa i życia w ogóle. Oparcie znajduje w córce, ale uważa, że jest dla niej tylko zbędnym obciążeniem.
Kobieta trafia do szpitala i choć bardzo nie chciała nikogo zranić, okazuje się, że jej decyzja miała wpływ na wiele osób. Dotknęła nie tylko najbliższych, ale także dawno niewidzianą siostrę i sąsiadki, a także byłego partnera Marii.
Czy Jaśmina ponosi odpowiedzialność za to, co stało się z Marysią? Jak dużo wie pani Ala? Dlaczego siostry przestały ze sobą rozmawiać? Jaki sekret skrywają obrazy pozostawione przez babcię Zuzannę w piwnicy pensjonatu? Jaki cel ma Jacek, dawna miłość Marii, a obecnie jej lekarz prowadzący?
Poznaj historię zwykłej rodziny, w której każdy niesie ze sobą bagaż trudnych doświadczeń i przeżyć, wiele zawiedzonych nadziei i rozczarowań, a także tajemnic.
Przekonaj się, że nawet jeśli widzimy świat tylko w czarnych barwach, zawsze jest miejsce na nadzieję i walkę o siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przeżyłem w życiu wiele dramatów,
z których większość
wcale się nie wydarzyła.
Mark Twain
Z podziękowaniami
dla Doroty i Marty
Część I
Rozdział 1
Jaśmina i Marysia
– Dwa, cztery, sześć...
Przeskakiwała schodki w trzydziestej wiośnie życia. Nadal uważała, że jest młoda, choć w oczach młodszych od siebie była już pewnie staruszką. Zadziwiał ją sposób klasyfikowania grup wiekowych przez nastolatków. Nie potrafiła znaleźć klucza, wedle którego określali wiek.
Muszę odstawić fajki – pomyślała, gdy na drugim piętrze dopadła ją zadyszka.
Na korytarzu Marysia kilkakrotnie mijała biegnącą Jaśminę. Zazdrościła jej energii. Miała wyrzuty sumienia, że nie spieszy się do domu tak, jak ta młoda dziewczyna. Kobieta nie miała ochoty na zawieranie znajomości, ale kiedyś sytuacja to na niej wymusiła.
Gdy wtedy Jaśmina otworzyła drzwi, Marysia poczuła się jak intruz, a przecież chciała tylko pożyczyć kawałek chleba. Zastanowiło ją negatywne nastawienie sąsiadki, bo przecież nie znały się i nie wydarzyło się między nimi nic, co mogłoby wywołać taką dezaprobatę. Może gdyby Marysia była w lepszej formie, nie obeszłoby jej to.
Jaśminie przypomniały się czasy dziecięcego ścigania się na klatce schodowej z Robertem, który choć starszy, wygrał zaledwie kilka razy. Rozśmieszali gonitwami ojca, z którym dziewczynę łączyła szczególna więź. Mieli podobne poczucie humoru, rozumieli się bez słów, troszczyli się o siebie nawet wtedy, gdy dzieliła ich znaczna odległość. Lubili wycieczki rowerowe, wybierali podobne gatunki filmów, aktorów. Przepadali za zwierzętami. Na wspólnych spacerach tracili mnóstwo czasu na rozmowy z właścicielami czworonogów.
Po jego śmierci opanowała ją niespotykana niemoc. Miała piętnaście lat, gdy dowiedziała się o jego nieuleczalnej chorobie. Patrzyła, jak przez dwa lata odbiera mu siły, kontakt ze światem i z nią. Gasł i stawał się inny, obcy. Sama wtedy potrzebowała wsparcia, a musiała je dać osobie, którą kochała. Najpierw prosiła, później błagała Boga o łaskę wyzdrowienia dla ojca. W desperacji żądała cudu i wyrzucała Wszechmocnemu bierność. W końcu oskarżyła go o umyślne zabójstwo.
Gdy ojciec odszedł, umarła jakaś część jej. Zacięła się w sobie, zamknęła. Przestała chodzić do kościoła. Nie modliła się. W końcu stwierdziła, że wiara jest przereklamowana, i skupiła się na argumentach, które podważały istnienie Boga. Nie kryła się z tym, że stała się ateistką. Od pogrzebu zaczęła stawiać egzystencjalne pytania. Po co to wszystko? A życie stało się prawdziwym wyzwaniem.
Otwierała drzwi do mieszkania tak szybko, jakby w środku dzwonił telefon, mający przekazać jej wiadomość życia. Potknęła się o kocice. Wyrzuty sumienia kazały jej się zatrzymać i pogłaskać koteczki głodne nie tylko pieszczot. Na odcinku z korytarza do telewizora zauważyła na podłodze zdarty lakier. Nie od razu skojarzyła powód zniszczenia podłogi. Dopiero po tygodniu ją olśniło – to ona sama bezpośrednio po przyjściu z pracy wbiegała do salonu w butach na obcasie, by włączyć ekran.
Jeśli dobrze poszło, o dwudziestej czwartej zasiadała z górą chipsów przed Netfliksem jak do królewskiej uczty, przestawiając się na nocny tryb życia. Koteczki wtulały się w nią. Ilekroć myślała, że nie da rady zwlec się z łóżka, siły wracały na wspomnienie dalszej dawki serialowych emocji.
Świat filmów kontrastował z monotonnym życiem, które wiodła. Pochłonięta oglądanymi scenami, wyglądała, jakby pozowała do obrazu. Na długo zastygała w jednej pozycji, zanurzając się w losy bohaterów. Filmy działały jak narkotyk, choć Jaśmina nie zdawała sobie z tego sprawy. Gorzej się czuła, gdy musiała wrócić do rzeczywistości. W świecie realnym funkcjonowała jak na odwyku. Cieszyła się, że nie żyje w czasach, gdy co tydzień wyświetlano jeden odcinek serialu.
Chyba bym zwariowała, czekając tak długo, aby się dowiedzieć, co będzie dalej – myślała.
Rodzice nie raz uświadamiali ją, w jakich trudnych żyli czasach, a mimo to wyszli na ludzi. Ulewało jej się od opowiadanych historii, począwszy od stania w kolejce po pralkę automatyczną po kupowanie dżinsów w Pewexie. I o tym, jak mieli tylko dwa programy w telewizji.
Rodzice Jaśminy długo starali się o potomstwo. Gdy odpuścili i pogodzili się z losem, mama zaszła w ciążę i urodził się brat Jaśminy. Nie minął rok, jak poczęła się Jaśmina. Dziewczyna westchnęła i wróciła do codziennej czynności.
Po trzydziestu minutach oglądania stwierdziła, że przeliczyła się z siłami. Zmęczenie wygrało z ciekawością, co będzie dalej. Rozchwiany biorytm nie sprzyjał dobrej kondycji. Organizm próbował sobie z tym radzić, ale od czasu do czasu buntował się i domagał odpoczynku. Spojrzała na koty, leżały tuż obok. Przytulone do siebie, wyglądały jak puszysta poduszka. Przyłożyła do nich głowę i zasnęła.
Obudził ją wibrujący telefon.
– Co słychać, córciu?
Przewróciła oczami, gdy usłyszała głos matki.
– Przecież wiesz, mamo, że zwykle o dziewiątej jeszcze śpię – oznajmiła podenerwowana.
– Przepraszam, że cię obudziłam. Wczoraj kilkakrotnie dzwoniłam, ale nie oddzwoniłaś.
W Jaśminie zaczynało się gotować. Właśnie takie reakcje nasiliły się w matce po odejściu ojca.
– Pracowałam – wyraziła dobitnie, nie mogąc pojąć, dlaczego kobieta powtarza podobne zachowania.
– Ale chyba nie cały dzień?
– O co chodzi, mamo? Nie jestem małą córeczką, która będzie przychodzić codziennie w odwiedziny – wyrzuciła z siebie. – Halo? – Myślała, że matka przerwała rozmowę, bo w telefonie zaległa głucha cisza.
– Przyniosłabyś mi książkę kucharską, o którą cię prosiłam? – Matka zmieniła temat, nie komentując tego, co usłyszała.
– Wszystkie przepisy, jakie tylko chcesz, są w internecie.
– Nieprawda.
I tu Jaśmina wysłuchała długiego wywodu o wyższości starych domowych przepisów nad tymi ogólnodostępnymi. W końcu nie zważając na odczucia matki, stwierdziła:
– Nie mam czasu.
Tym razem matka nie odpuściła.
– A co ty takiego będziesz robić, że nie możesz mnie odwiedzić?
Jaśmina znów się najeżyła.
– Przestań mnie przesłuchiwać!
– Wcale tego nie robię – broniła się kobieta.
– Będę sprzątać – wyjaśniła. Lekko przyszło jej nie pierwsze i pewnie nie ostatnie kłamstwo.
Odkąd jej życie poszło innym torem, niż tego chciała, często używała wymówek, by się wybronić.
– Warto odgracić mieszkanie – stwierdziła matka i się rozłączyła.
W pierwszej chwili Jaśmina poczuła ulgę, gdy po raz kolejny udało jej się spławić matkę, ale zaraz potem nadeszły wyrzuty sumienia.
Od jakiegoś czasu nie potrafiła z nią spokojnie rozmawiać. W końcu to normalne, że chciała się spotkać z córką. Prawie w ogóle się ostatnio nie widywały. Może gdyby żył ojciec, nie dzwoniłaby tak często.
Robert postępował zupełnie inaczej niż Jaśmina. Zastanawiała się, dlaczego matka tak źle na nią działa.
Niezadowolona z siebie rozejrzała się po mieszkaniu. Poziom nieładu i brudu powoli i jej zaczynał przeszkadzać. Podeszła do kwiatków stojących na parapecie. Przeraziła się, gdy dotarło do niej, że je zasuszyła.
Do niczego się nie nadaję. Skoro nie potrafię ogarnąć nawet tak małej przestrzeni, aż boję się pomyśleć, jak by to wyglądało, gdybym miała jeszcze większe mieszkanie i rodzinę do zaopiekowania – rozmyślała.
Coraz mniej znajdowała sił na utrzymywanie statusu, że dobrze jej samej. Ostatnio częściej towarzyszyła jej beznadzieja. Definitywnie wygasła w niej chęć posprzątania mieszkania. Weszła do łóżka.
Próbowała sobie przypomnieć, kiedy przestała odwiedzać matkę i zamknęła się w swojej codzienności. Analizy sprowadzały ją do jednego punktu – praca. Podświadomość podpowiadała, że to nie jedyny powód. Nie można było zaprzeczyć, że działanie nocą, na pełnych obrotach, nie służyło jej. Powodowało permanentne zmęczenie. Odsypianie w ciągu dnia nie dawało pełnej regeneracji. Ewidentnie brakowało jej energii. Dlatego też eliminowała rzeczy, które wydawały się mniej istotne. Niektóre, jak sprzątanie, pranie, zmywanie, tygodniami leżały odłogiem. Nie potrafiła się zmusić, by się tym wszystkim zająć. Taki odwrócony porządek dnia i nocy nie służył jej. Kiedyś lepiej funkcjonowała rano, ale obecnie praca w barze powodowała, że ranki musiała przesypiać.
– I co ja mam z tym zrobić? – powiedziała głośno. Znalazła się w sytuacji, która wydawała się nie mieć dobrego rozwiązania.
Przecież musiała na siebie zarabiać, skoro rzuciła studia. Szybki, rutynowy tryb życia pozwalał na to, by się nie zastanawiać. Dzień mijał za dniem i jakoś to było. Dlatego tak bardzo nie znosiła zakłóceń, zmian, nieoczekiwanych telefonów i odwiedzin, bo wtedy musiała postawić sobie pytanie: Jak długo jeszcze uda się wypierać skrywane pragnienia i udawać, że tak jest dobrze?
Czasem w nocy te pragnienia próbowały się do niej dobić, chciały zostać wreszcie wysłuchane. Jak bluszcz oplatały jej mózg, ale po obudzeniu, gdy miała więcej sił, pozostawały tylko kolejnym niechcianym wspomnieniem, które nie było już tak straszne, by musiała coś z nim zrobić.
Rozdział 2
Marysia
Nie bała się śmierci, lękała się fizycznego cierpienia. A co z cierpieniem jej duszy? Czy kogoś obchodzi, że boli ją życie? Ciało można zabić na tysiąc sposobów, trzeba wybrać ten najmniej bolesny.
Widmo samobójczej śmierci prześladowało ją od dawna z różnym natężeniem i częstotliwością, jednak dopiero niedawno coraz częściej zastanawiała się, jak wprowadzić je w czyn. Z czasem podobne myśli stały się natrętne, wreszcie najwierniej towarzyszyły jej w codzienności.
Teraz czekała tylko na dogodną chwilę i trochę sił, żeby zrealizować swój plan.
Wreszcie nadarzyła się okazja. Kuba poszedł do pracy. Wprawdzie mówił, o której wróci, ale dobrze wiedziała, że punktualność nie jest jego najmocniejszą stroną. Zwykle przychodził dużo później, niż zapowiadał. Gdyby miał się spóźnić, to nawet nie będzie próbował mnie zawiadomić – pomyślała. Nigdy tego nie robi.
Córce udało się dostać kilka dni urlopu i wyjechała nad morze. Elżbieta skończyła studia weterynaryjne, miała chłopaka i plany na przyszłość. Jej dojrzałość i rozsądek, poczucie, że wie, czego chce, cieszyły matkę.
– Ma to po ojcu. Ja nie dałam jej niczego. – Marysia rozczuliła się nad sobą, łzy zakręciły się w jej oczach.
Od dawna płakała z byle powodu. Nie trzeba było się zbytnio wysilać, by wytrącić ją z równowagi. Jednak jej mokre oczy nie robiły już na Kubie wrażenia. Jedynie wzruszały Elżbietę.
Wyobrażenie tego, co chce zrobić, i świadomość, jak to odbije się na córce, sprawiły, że zakłuło ją w sercu. Z trudem, ale udało jej się odrzucić obraz rozpaczającej Elżbiety, inaczej mogłaby wycofać się ze swoich planów. Potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości.
Rozejrzała się po salonie. Chaos był przerażający. Blat zastawiony brudnymi naczyniami, które powinna była wstawić do zmywarki...
Rozczulił ją widok zostawionego przez Kubę obiadu, ale zupełnie nie miała apetytu. Pogrzebała tylko w talerzu i odeszła od stołu. Mąż nie będzie zadowolony, ale jakie to miało teraz znaczenie?
Myśl, że za moment nie będzie musiała się już niczym martwić, przyniosła ulgę. Mobilizowanie się dzień w dzień do jakiejkolwiek aktywności męczyło ją. Zasuszone w doniczkach kwiatki nadawały się tylko do wyrzucenia. Przyglądała się poszarzałym od kurzu zasłonom. Tyle razy myślała, by je zdjąć i uprać. Ale gdy tylko wyobraziła sobie ogrom wysiłku, jaki się z tym wiąże, rezygnowała.
Trudno było jej nazwać to, czego doświadczała, zresztą po co? I tak nikogo to nie obchodziło. Nie miała nawet sił na odczuwanie żalu czy pretensji. Raczej gnębiły ją nieustanne wyrzuty sumienia. Chciała się po prostu odciąć od świata, który przynosił już tylko cierpienie.
Wyjrzała przez okno. Przechodnie wyglądali, jakby kręcili się w kółko, nie wiedząc, co ze sobą począć. Samochody bez skutku szukały wolnego miejsca, by zaparkować. Wpatrywała się w ten taniec tępym wzrokiem, nie odczuwając nudy. Widok zza okna wpisywał się w jej zwolniony tok myślenia, potwierdzając bezsens istnienia.
Jakaś osoba spojrzała w jej stronę. Zdziwiła się, że ktoś ją zauważył. Cofnęła się. Po chwili znów stała przy oknie – tym razem wpatrywała się w drzewo rosnące nieopodal, którego koronę opanowała jemioła. Poczuła solidarność z rośliną wysysaną z soków. Marysia też czuła się jak owładnięta przez pasożyta, który powoli, konsekwentnie i bez reszty odbierał jej wodę i wszystko inne niezbędne do życia. W niej też wszystko obumierało.
Usłyszała, jak krople deszczu wystukują monotonny, usypiający rytm. Jesienna pogoda obdarowywała półmrokiem, czy ktoś tego chciał, czy nie, ale dzisiaj Maria nie potrzebowała i nie zamierzała zapalać świateł. Zwykle gdy zanurzała się w pragnieniu odegnania czarnych myśli, rozświetlała wszystkie pomieszczenia. Kuba protestował, że nie oszczędza prądu. Miał prawo się złościć.
Ostatnio zarabiał tylko on. Praca jej nie szła. Nie brała nowych redakcji. Nie mogła się zmusić, by poprawić zaległe. Czuła się darmozjadem, nieprzydatna pod każdym względem. Nie sprzątała, nie prała, nie gotowała. Spała i jadła, na szczęście niewiele. Nikt nie powiązał tych objawów w całość, a Marysia zrobiła wszystko, żeby bliscy myśleli, że to tylko zmęczenie.
Przez zasłonę rozważań wdarł się chropawy głos gawrona siedzącego na balkonie. Patrząc na niego, przypomniała sobie, jak kiedyś, gdy spacerowała z sunią, zaatakował ją, broniąc gniazda. Kilkakrotnie przelatywał nad jej głową, wymuszając, by się oddaliła. Nagle i w nią coś wstąpiło. Mimo strachu postanowiła się obronić, nie dać się. Rozłożyła ręce i z niezwykłą siłą machała nimi jak skrzydłami, jakby była większym i silniejszym ptakiem od napastnika.
Ilekroć wracała do tego wspomnienia, dziwiła się sobie samej, że wpadła na taki właśnie pomysł, by odgonić intruza. Musiała być przekonująca, bo ptak odleciał. Czy czuła się wtedy zwycięzcą? Nie, ale na pewno udało jej się nie być ofiarą.
Redagowała kiedyś tekst o krukowatych do pisma popularnonaukowego, dlatego tak łatwo odróżniała od siebie poszczególne gatunki.
Gawron był dużo mniejszy od kruka, miał też dziób o nieco innej budowie. Znała ich różne zwyczaje i zachwycała ją ich skuteczność działania. Wiedziała, że ptaki te zrzucają orzechy z dużej wysokości na twarde podłoże, by dostać się do smacznego środka, albo kładą je na tory kolejowe czy pod koła samochodów. Imponowały jej ich zachowania podczas wyboru partnerki na całe życie, której miały w zwyczaju się kłaniać. Uśmiechnęła się na wspomnienie tych rozumnych stworzeń.
Jej myśli powędrowały dalej, do pracy. Lubiła ją. Zawdzięczała ją Jackowi. Odgrywał kiedyś ważną rolę w jej życiu. Polecił ją pierwszemu pracodawcy.
Ukończenie biologii i biotechnologii na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie dawało jej wystarczającą wiedzę. Rozumiała, o czym pisze, a redaktorzy przymknęli oko na brak profesjonalnego wykształcenia w redagowaniu tekstów. Udało się jej wpaść w lukę kadrową i znaleźć przychylny jej zespół, i tak już zostało. Dla świętego spokoju ukończyła później jakieś kursy redaktorskie, a że miała dobre pióro i trafne uwagi, zleceń jej nie brakowało.
Skupiła się na nowo na gawronie. Pomyślała, że jeśli nie odfrunie, nim doliczy do dziesięciu, nie zrealizuje tego, co zamierza. Już w połowie odliczania ptak odleciał.
Jej uwagę zwróciła fotografia z dzieciństwa, na której tańczyła z ukochaną sunią w ogrodzie. To zdjęcie w trudnych chwilach dodawało jej odwagi. Tęskniła za latami, kiedy wszystko wydawało się proste. Babcia Zuzia mawiała o niej, że nie ma drugiej tak doceniającej życie. Myślała, że świat stoi przed nią otworem, że wszystko jest możliwe, jeśli się tego pragnie. Była pełna odrealnionych przekazów. Niektórzy członkowie rodziny próbowali jej udowodnić, jak błędne są jej przekonania, ale im nie wierzyła i robiła swoje. Tak jakby wszystkiego postanowiła doświadczyć na własnej skórze. Chciała myśleć, że świat jest dobry i piękny. Czy mogła się tak bardzo pomylić?
Jak kropla powoli wydrąża skałę, tak trudne wydarzenia wyżłobiły w niej szczelinę, która regularnie się pogłębiała, aż w końcu rozwarstwiła się na kawałki. Nie zdołała jej niczym skleić. Doszła do wniosku, że do niczego się nie nadaje. Nie odnalazła się w małżeństwie. Czuła się marną córką, matką i siostrą. Nawet przyjaciele w końcu przestali się odzywać. To normalne, gdy nie podtrzymuje się kontaktów – myślała, choć to nie przynosiło ulgi.
Nachodziły ją różne wspomnienia, odsuwały w czasie to, co zamierzała.
Płoszkę przywlekła spod szkoły. Psina błąkała się tam od kilku dni, dokarmiana przez dzieci kanapkami. Negatywna reakcja rodziny na nowego domownika nie spowodowała oddania zwierzęcia, bo Marysia użyła fortelu i wpadła w spazmy.
Imię nadano suczce z powodu jej bojaźliwego charakteru. Minęło kilka miesięcy, zanim sunia zaufała nowej rodzinie na tyle, by swobodnie do nich podchodzić. Do obcych z wielką nieufnością zbliżała się do końca swojego życia. Odeszła trawiona przez chorobę, którą zwykle przypisywano ludziom. Przestała jeść, przesypiała całe dnie, podnosząc się jedynie za potrzebą. Marysia dokarmiała ją i dopajała przez strzykawkę, podawała leki i pobudzała do aktywności, ale na nic się to zdało. Zwierzę z dnia na dzień gasło w oczach. W końcu umarło na rękach swojej pani. Wyrzucała sobie, że powinna była zrobić coś więcej, by ją uratować. W końcu musiała się z tym pogodzić.
Marysia powoli skierowała się w stronę łazienki. Napuściła wody do wanny, wpatrując się w jej szeroki, szumiący strumień. Woda kojarzyła jej się z ukojeniem i oczyszczeniem. Obojętnie w jakim zbiorniku pływała, miała swój rytuał. Zostawiała w wodzie wszelkie smutki, żale, niespełnione oczekiwania i złe wspomnienia. Wychodziła lekka i wyzwolona. Jednak ostatnio zaniechała uczęszczania na basen. Dlaczego zrezygnowała z tego, co tak bardzo kochała? Powód okazał się prozaiczny. Zbyt wiele wysiłku kosztowało ją, by tam dotrzeć. Żeby wyjść z domu, musiała najpierw przywrócić się do stanu przyzwoitości – umyć się, ubrać i ułożyć włosy, spakować plecak. Wcześniej jednak coś uprać, bo zazwyczaj już nic czystego nie miała na półkach. Nie marnowała sił na pranie, dopóki w zasięgu ręki znajdowało się coś, co dało się jeszcze włożyć.
Z każdym dniem czuła się coraz bardziej samotna. Światy, w których funkcjonowała rodzina i ona, miały bardzo niewiele punktów wspólnych. Obowiązki przerastały jej możliwości. Nikt nie rozumiał, chyba nawet nie wiedział, że dla Marysi jakikolwiek wysiłek to tak, jak zdobywanie szczytu góry po ciężkiej chorobie. Groźby męża, że ją zostawi, jeżeli nie weźmie się w garść, tylko pogarszały sytuację. W jaką garść? Jak ma to zrobić, jeżeli nie znajduje w sobie siły, by zwlec się z łóżka? Pragnęła, by nikt niczego już od niej nie chciał. Dajcie mi spokój – powtarzała w myślach.
W czasie ostatniej awantury przestała słuchać, wyłączyła się. Widziała tylko złowrogie spojrzenie męża, jego wykrzywioną twarz i usta poruszające się jak w niemym filmie. Stwierdziła, że dłużej tego nie zniesie. Wtedy zdecydowała o zakończeniu swoich męczarni.
Za oknem rozległ się gwizd pociągu, jak często w ciągu dnia. Nocami dochodził tylko odgłos przetaczania się wagonów. Uroki mieszkania obok dworca kolejowego. Chociaż tyle, że miała blisko na stację, co ułatwiało odwiedzanie Doroty w czasach, kiedy jeszcze żyły ze sobą w zgodzie. Nikomu się nie poskarżyła, jak bardzo brakowało jej siostry. Nigdy nie pogodziła się z tym, że Dorota zerwała z nią kontakt.
Powoli zdejmowała z siebie ubranie. Nie mogła zdecydować, jaką część garderoby położyć na wierzchu. Czy wypada tak zostawić bieliznę? Zmęczona własnym brakiem decyzyjności ukryła biustonosz i figi pod bluzką.
Spojrzała na przygotowane narzędzie i zadygotała. Widziała podobne sceny tylko na ekranie. A teraz...?
W trakcie oglądania epizodów przedstawiających bohatera na krawędzi samobójstwa chciała zatrzymać zdesperowaną osobę, zastanawiała się nad przyczynami takich decyzji. Co musi się wydarzyć, żeby ktoś zapragnął pozbawić się życia?
Obecnie sama znalazła się w takiej sytuacji. Siadając na krawędzi wanny, próbowała się uspokoić, a może odwlec chwilę, która ją przerażała, ale wydawała się nieuchronna.
Przypomniała sobie kąpiele z dzieciństwa. Uwielbiała zabawy z pianą pokrywającą całą powierzchnię wanny. Bulgot napełnianej butelki zawsze ją rozśmieszał. Przelewała wodę z butelki do różnych naczynek. Wpompowywała w gumowe zabawki wodę, by potem naciskać je i udawać, że sikają. Zwykle z wanny wypędzał ją dopiero chłód wody. Rozmoczone, pomarszczone koniuszki palców długo wracały do pierwotnego kształtu. Były jak ciało obce, nim stały się gładkie. Fascynowało ją obserwowanie tego zjawiska.
Nagle ze wspomnień wyrwał ją wewnętrzny głos zmuszający do zastanowienia się. Jesteś dla rodziny najdroższą istotą, tylko nie potrafią tego okazać – próbował przekonać. Ta jedna chwila, ta jedna decyzja sprawi, że nigdy się nie podniosą. Będą dźwigać brzemię – uświadamiał, żeby dotarło do niej, z czym przyjdzie się mierzyć jej bliskim. Czy naprawdę nie ma innego wyjścia? – pytał.
Prawie uległa temu głosowi rozsądku. Sumienia? Nieoczekiwanie dla siebie włożyła szlafrok i wyszła z łazienki. Chodziła w kółko, zanim opuściła mieszkanie. W pierwszej chwili chciała zapukać naprzeciwko, do Alicji, która im często pomagała i nawet przez chwilę byli blisko, ale przed nią musiałaby się tłumaczyć, a to ją przerastało.
Stanęła przed drzwiami obok. Wprawdzie Jaśmina potraktowała ją kiedyś chłodno i Marysia obiecała sobie, że już nigdy do niej nie zapuka, ale zachowywała się jak tonący, który chwyta się wszystkiego. Trzymała się resztki nadziei, która jeszcze się w niej tliła. Gdyby Jaśmina otworzyła...
Głucho. Uderzenia w drzwi najpierw mocne, z czasem słabsze i wreszcie ciche skojarzyły się Marysi z powolnym zanikaniem bicia serca. Jakby nie było już dla niej ratunku. Czy naprawdę los nie miał litości i wydał już wyrok, choć ona resztkami sił wciąż jeszcze trzymała się życia? Brak odpowiedzi na dwukrotne pukanie do drzwi mocno ją przygnębił. Pomyślała o sobie, że jest chwastem nadającym się jedynie do wyrwania. Stwierdziła, że pozbawienie samej siebie życia uwolni rodzinę od kłopotów, a resztę świata od niepotrzebnego ciężaru. Gorzko zapłakała. Nic już nie mogło odwieść jej od zrealizowania zamiaru. Nagromadzone emocje pchały ją tylko w tym jednym kierunku – upragnionej przestrzeni, która ma przynieść wyzwolenie.
Wróciła do mieszkania, do łazienki. Perspektywa ulgi okazała się silniejsza od strachu i rozsądku. Zanurzyła się w ciepłej wodzie. Było jej dobrze, ale nie mogła tego przedłużać, bo za chwilę powinien wrócić Kuba. Zaszczypało. Woda traciła powoli przejrzystość. Mętniała, ale nabierała też rubinowej barwy. Jakiż to intensywny kolor. Pewnie dlatego ludzi tak bardzo przeraża sącząca się krew – parę mililitrów wygląda, jakby wypłynęła już o wiele większa ilość.
Krew w ograniczonej przestrzeni wanny nikogo nie ostrzegała. W gasnącej świadomości pojawiła się myśl o sąsiadach. Nieświadomi, zajęci swoimi sprawami, byli tak blisko. I cóż z tego? Nie domyślali się tragedii rozgrywającej się za ścianą, choć na pewno słyszeli dochodzące zza niej kłótnie. Teraz wydawała się zadowolona z ich niewiedzy.
Wyglądała jak przykryta czerwonym prześcieradłem. Odpływała w nieznane, licząc, że nic już jej nie dotknie i nie zrani. Poczuła ulgę, że nie będzie się musiała tłumaczyć, dlaczego nie załadowała zmywarki, nie ogarnęła domu. Dlaczego ciągle śpi i nie pracuje.
Twarz Marysi powoli stawała się śnieżnobiała. Obecnie, nawet gdyby chciała zmienić zdanie, nie miała już na to siły.
Przez głowę zaczynały przepływać dziwne obrazy, znalazła się w ich środku – w jakimś pociągu jadącym w ciemnościach. Gdy wyjechał z tunelu, wysiadła na nieznanej, pustej stacji. Chodziła w tę i z powrotem, aż znalazła wyjście. Trafiła na wielki targ z mnóstwem towarów. Przystanęła przy stoisku z ubraniami wyeksponowanymi na wieszakach. Podziwiała piękne tkaniny, z których uszyto odzież. Nagle zauważyła, że jest obserwowana przez mężczyznę. Upewniła się, że ją śledzi, gdy okazało się, że do któregokolwiek stoiska nie podejdzie, on pojawia się chwilę później. Próbowała go zgubić. Uciekając, trafiła na ogromną przestrzeń ograniczoną dziwnymi bramami. Jedyną możliwością, by się stamtąd wydostać, był skok w przepaść. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydusić z siebie głosu. Obezwładniła ją znajoma niemoc. Poczuła, że traci swój kształt. Zupełnie jak żabka złapana i zamknięta w uścisku olbrzymiego pluskwiaka wodnego. Wstrzykując ofierze enzymy rozpuszczające mięśnie, kości i narządy wewnętrzne, wysysa zawartość przez rankę powstałą w miejscu ugryzienia. Po żabce zostaje tylko strzęp skóry, który opadając bezwładnie na dno, jest tylko wspomnieniem po stworzeniu.
Sugestywny i przerażający obraz, który Marysia kiedyś redagowała, pozostał z nią już na zawsze.