Niepokorne córy II Rzeczypospolitej i PRL - Jarosław Molenda - ebook

Niepokorne córy II Rzeczypospolitej i PRL ebook

Jarosław Molenda

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Bohaterki tej książki parały się różnymi profesjami i wywodziły się z różnych warstw społecznych, ale łączy je jedno – były wyjątkowe i nieprzeciętne. Może nie były feministkami w dzisiejszym rozumieniu, ale nie ulega wątpliwości, że kroczyły w awangardzie najbardziej wyzwolonych Polek XX wieku. Należały do tych nielicznych, które same podejmowały decyzję o swoim życiu. Walczyły z własnymi słabościami, systemem lub przeciwstawiały się przyjętym – głównie przez mężczyzn – konwencjom społecznym, biorąc swój los w swoje ręce.

Zamiarem autora było zaprezentowanie pań, które swoim samozaparciem i niezłomnym charakterem ukruszyły choć trochę mur konwencji kulturowych, obyczajowych, politycznych. I nie jest najważniejsze, że ich postawa nie przyczyniła się znacząco do zmiany sytuacji kobiet, ale to one – często wyprzedzając swój czas – musiały przecierać szlaki, by osiągnąć to, co wydawałoby się nieosiągalne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 300

Oceny
4,0 (8 ocen)
3
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Od autora

Od autora

Poku­tu­jąca w naszym kraju opi­nia, że kobieta powinna speł­niać się wyłącz­nie w macie­rzyń­stwie i mał­żeń­stwie, ma tyleż dłu­gie, co nieco zapo­mniane dzieje bun­to­wa­nia się prze­ciwko takiemu podej­ściu. To histo­ria zdo­mi­no­wana przez postaci Matki Polki i Matki Boskiej Czę­sto­chow­skiej oraz przez wrogą postawę wobec eman­cy­pan­tek i femi­ni­stek, wyra­żaną czę­sto przez same kobiety. A może Pol­ska jest kra­jem matriar­chal­nym, który femi­ni­zmu nie potrze­buje? Roz­liczne święta wyzna­cza­jące cykl poli­tycz­nych i medial­nych spek­ta­kli poka­zują, że – przy­naj­mniej w war­stwie sym­bo­licz­nej – w Pol­sce rzą­dzi kobieta. Dzie­wica.

„Gdy byłam w przed­szkolu – przy­znaje Mag­da­lena Środa – i tań­czy­łam twi­sta do pio­senki o Walen­ty­nie, radziec­kiej kosmo­nautce, to myśla­łam, że kosmos jest zare­zer­wo­wany dla kobiet i ewen­tu­al­nie suczek, bo Łajkę też podzi­wia­łam. Kobiety w komu­ni­zmie nie miały żad­nej wła­dzy, ale koniecz­ność zwięk­sza­nia mocy pro­duk­cyj­nych powo­do­wała, że edu­ka­cja była otwarta dla wszyst­kich i że wiele barier w pracy zawo­do­wej i w dostę­pie do kariery, które znała II Rzecz­po­spo­lita i które zna obecna, zostało prze­ła­ma­nych”1.

Jak zauważa ta sama autorka, femi­nizm pol­ski, mimo swo­ich kil­ku­dzie­się­ciu orga­ni­za­cji i „ini­cja­tyw kobie­cych”, nie jest – i ni­gdy nie był – rady­kalny. Można nawet powie­dzieć, że – na tle ruchów ame­ry­kań­skich, nie­miec­kich czy fran­cu­skich – wydaje się dość bez­barwny. W Pol­sce ni­gdy nie palono sta­ni­ków, nie pro­wa­dzono tera­pii „wyzwo­leń­czych”, nie fan­ta­zjo­wano na temat kobie­cych uto­pii, nie nisz­czono dzieł w muze­ach2.

Nie było moim celem szu­ka­nie odpo­wie­dzi na pyta­nie, dla­czego tak się dzieje, że kobieta zawsze i wszę­dzie znaj­duje się w gor­szym poło­że­niu niż męż­czy­zna tylko dla­tego, że jest kobietą. Rewo­lu­cje oby­cza­jowe czy kul­tu­rowe przed­sta­wiane są naj­czę­ściej przez pry­zmat doko­nań Pola­ków. Nie­wiele Polek wymie­nia się jako te, które zmie­niały ota­cza­jącą nas rze­czy­wi­stość w ostat­nim, jakże burz­li­wym stu­le­ciu.

Powszech­nie uważa się, że Polki dostały prawa wybor­cze bez żad­nego zaan­ga­żo­wa­nia. Jed­nak gdyby nie zjazd w 1917 roku, w któ­rym uczest­ni­czyły kobiety ze wszyst­kich trzech zabo­rów, nie powo­łano by dele­ga­cji pod prze­wod­nic­twem Justyny Budziń­skiej-Tylic­kiej. To ona otrzy­mała peł­no­moc­nic­two do pro­wa­dze­nia roz­mów w spra­wie praw wybor­czych dla kobiet z two­rzą­cym się wów­czas rzą­dem pol­skim.

Jak głosi aneg­dota, dele­ga­cja została przy­jęta przez Józefa Pił­sud­skiego po kil­ku­go­dzin­nym ocze­ki­wa­niu na mro­zie przed willą Naczel­nika. Odniósł się on pozy­tyw­nie do postu­la­tów dzia­ła­czek kobie­cych i dekre­tem z 28 listo­pada 1918 roku usta­no­wił – a Kon­sty­tu­cja Mar­cowa z 1921 roku potwier­dziła – że prawo wybor­cze mają wszy­scy oby­wa­tele, bez względu na płeć3.

Obok walki o prawa wybor­cze femi­nistki pro­wa­dziły w dru­giej poło­wie XIX i na początku XX wieku aktywne sta­ra­nia na rzecz prawa kobiet do edu­ka­cji. Uni­wer­sy­tety były dostępne wyłącz­nie dla męż­czyzn, szkoły zawo­dowe nie ist­niały, naucza­nie klasz­torne stało na bar­dzo niskim pozio­mie. Pierw­szy tajny uni­wer­sy­tet kobiecy, zwany lata­ją­cym, zało­żyła w 1885 roku Jadwiga Szcza­wiń­ska-Dawi­dowa. Wykła­dów na nim słu­chały mię­dzy innymi Maria Curie-Skło­dow­ska czy Zofia Nał­kow­ska. W 1906 roku prze­kształ­cił się w Wyż­sze Kursy dla Kobiet – już jawne, a po odzy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści – w Wolną Wszech­nicę Pol­ską4.

Nie będę roz­wi­jał tego wątku, bo moim zamia­rem nie jest przed­sta­wie­nie histo­rii ruchu kobie­cego nad Wisłą, ale zapre­zen­to­wa­nie jed­no­stek, któ­rym swoim samo­za­par­ciem i nie­złom­nym cha­rak­te­rem udało się choć nieco ukru­szyć mur kon­wen­cji kul­tu­ro­wych, oby­cza­jo­wych, poli­tycz­nych. Nawet jeśli ich postawa nie przy­czy­niła się zna­cząco do zmiany sytu­acji kobiet, naj­waż­niej­sze wydaje się to, że to one – czę­sto wyprze­dza­jąc swój czas – musiały prze­cie­rać szlaki, by osią­gnąć to, co wyda­wa­łoby się nie­osią­galne.

Boha­terki tej książki parały się róż­nymi pro­fe­sjami i wywo­dziły się z róż­nych warstw spo­łecz­nych, ale łączy je jedno – były wyjąt­kowe, każda na swój spo­sób. Może nie były femi­nist­kami w dzi­siej­szym rozu­mie­niu tego słowa, ale nie ulega wąt­pli­wo­ści, że zali­czały się do naj­bar­dziej wyzwo­lo­nych Polek XX wieku. Nale­żały do tych nie­licz­nych, które same podej­mo­wały decy­zje o swoim życiu. Wal­czyły z sys­te­mem i z wła­snymi sła­bo­ściami lub prze­ciw­sta­wiały się usta­lo­nym – głów­nie przez męż­czyzn – kon­wen­cjom, bio­rąc swój los w swoje ręce.

M. Środa, Kobiety i wła­dza, Wydaw­nic­two W.A.B, War­szawa 2009, s. 365. [wróć]

Ibi­dem, s. 362–363. [wróć]

S. Wal­czew­ska, Damy, ryce­rze i femi­nistki. Kobiecy dys­kurs eman­cy­pa­cyjny w Pol­sce, Wydaw­nic­two Elfka, Kra­ków 1999, s. 64. [wróć]

M. Środa, Kobiety i wła­dza, op. cit., s. 375. [wróć]

MARIA KOMOR­NICKA (1876–1949)

Roz­dział 1. W wię­zie­niu z odwró­co­nych ple­ców

Roz­dział 1

W wię­zie­niu z odwró­co­nych ple­ców

Zain­te­re­so­wa­nie Marii Komor­nic­kiej tajem­ni­czą prze­mianą w męż­czy­znę, a także nie­po­jętą meta­mor­fozą peł­nej życia, werwy i mocy, nie­prze­cięt­nie uta­len­to­wa­nej, lewi­cu­ją­cej bojow­niczki o rów­no­upraw­nie­nie kobiet w głę­boko reli­gij­nego, zgryź­li­wego, nie­stru­dze­nie nawra­ca­ją­cego oto­cze­nie starca-patriar­chę, sięga ostat­nio zenitu. Kim była? Męż­czy­zną uwię­zio­nym w kobie­cym ciele, trans­sek­su­alistką, les­bijką, bun­tow­niczką, geniu­szem lite­ra­tury, któ­remu przed­wcze­śnie pod­cięto skrzy­dła?

A może, jak chcieli nie­któ­rzy bada­cze, gra­fo­manką, która po pierw­szym bły­sku talentu nie stwo­rzyła już nic war­to­ścio­wego, osobą psy­chicz­nie chorą, „smut­nym świa­dec­twem ruiny”? Maria Komor­nicka, „kobieta, męż­czy­zna, anioł”, kil­ka­dzie­siąt lat po swej śmierci wciąż fascy­nuje i nie daje o sobie zapo­mnieć. Zda­niem Marii Janion była jedną z naj­bar­dziej nie­ugię­tych postaci w dzie­jach naszej kul­tury ostat­niego stu­le­cia. Jej odważna podróż w głąb wła­snej egzy­sten­cji ma nie­wiele sobie rów­nych.

„Pamię­tam Marię Komor­nicką jesz­cze z mych lat dzie­cin­nych czy mło­dzień­czych, niską, szczu­płą, fili­gra­nową, wciąż żywą i w ruchu – wspo­mi­nał Alek­san­der Oszacki, pro­fe­sor wydziału medycz­nego Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego, jej brat cio­teczny – a jak dziś rozu­miem, infan­tylną z budowy i tem­pe­ra­mentu. Wiał od niej nie­ty­powy wcale dla prze­cięt­nego infan­ty­li­zmu jakiś nie­sa­mo­wity nie­po­kój, ale i wdzięk i – naprawdę – mięk­kość czy dobroć. Bar­dzo pod­ów­czas młoda, czarno ubrana, z tą tajem­nicą zawsze nader skrom­nego, cichego ubra­nia, ale – dla nie­wta­jem­ni­czo­nych – w nie­osią­gal­nie dobrym guście”1.

Za swój non­kon­for­mizm, za wyra­ża­nie sprze­ciwu wobec przy­ję­tych kon­wen­cji spo­łecz­nych, za nie­ule­głość i nie­za­leż­ność ponio­sła naj­cięż­sze kon­se­kwen­cje życiowe i moralne: zamknię­cie w domu obłą­ka­nych, zapo­mnie­nie, potę­pie­nie, oka­zy­wa­nie wzgar­dli­wej wyż­szo­ści wobec „bied­nej wariatki”. Już w roku 1895 drwiła: „Szczyć­cie się, ameby, że wam nie­skoń­czo­ność wydaje się mono­to­nią, a wraż­li­wość – cho­robą! Mądro­ści ostryg, ciesz się swą sko­rupą!”2.

Przy­szła na świat w 1876 roku jako dru­gie z sied­miorga dzieci Augu­styna Komor­nic­kiego i Anny z Dunin-Wąso­wi­czów. Było to mał­żeń­stwo z roz­sądku: wcze­śniej­szy narze­czony Anny, zesłany po powsta­niu stycz­nio­wym na Sybe­rię, poślu­bił tam inną kobietę. Augu­styn był czło­wie­kiem apo­dyk­tycz­nym, nie szczę­dził dzie­ciom kar cie­le­snych. Być może zakoń­cze­nie dłu­giego wier­sza Marii Układy o Raj. Dia­log Demiurga z Duszą Zba­wioną jest bole­sną remi­ni­scen­cją tych metod wycho­waw­czych:

Synku jedziemy na Tro­piki. A raz ujrzaw­szy swój fol­war­czek Zapo­mnisz z losem wszech­u­tar­czek Gdym ci twój krótki łamał kar­czek3.

W rodzi­nie zapa­mię­tano, jak to Augu­styn „sro­dze potur­bo­wał” dwu­let­nią Marię za to, że w nocy pła­kała i nie dawała mu spać. Jak twier­dzi – powo­łu­jąc się przy tym na sta­no­wi­sko współ­cze­snych psy­cho­te­ra­peu­tów – pro­fe­sor Anna Cza­ba­now­ska-Wró­bel, trudny zwią­zek z ojcem mocno zawa­żył na życiu Marii. W nim należy dopa­try­wać się źró­deł póź­niej­szych zabu­rzeń psy­chicz­nych poetki4.

Maria Komor­nicka nie była łatwym dziec­kiem: zawsze zbun­to­wana, prze­ko­nana o swej inte­li­gen­cji i war­to­ści. W jej rodzi­nie cią­gle trwała rywa­li­za­cja, buzo­wały skry­wane emo­cje. Naj­star­szy brat, który do czasu uro­dze­nia Marii, a więc przez sześć lat, zaj­mo­wał uprzy­wi­le­jo­waną pozy­cję jedy­nego dziecka w rodzi­nie, miał jej za złe, że ojciec i ją fawo­ry­zo­wał. Młod­sze sio­stry także spo­glą­dały na nią nie­przy­chyl­nie: Maria je lek­ce­wa­żyła, nie dostrze­gała ich ze swych wyżyn5.

Potra­fiła doka­zy­wać jak każdy „nor­malny” czło­wiek: „strze­la­li­śmy z Fra­niem z pisto­letu do studni i wypu­ka­li­śmy przy­by­cie Żuża, który mnie nękał lite­ra­turą” – pisała w jed­nym z listów. Musiała mieć poczu­cie humoru i pew­nego rodzaju talent komiczny, skoro Cezary Jel­lenta, pisarz i kry­tyk lite­racki, okre­ślał ją mia­nem cho­dzą­cej puszki Pan­dory „szy­derstw, iro­nii, paro­dii i kary­ka­tur”6.

Jak zauważa Kry­styna Koliń­ska, Maria była trudna w wycho­wa­niu – zawsze w opo­zy­cji, samo­wolna, „inna”. Ale pani Anna kochała naj­bar­dziej to „naj­nies­for­niej­sze, naj­nie­bez­piecz­niej­szymi instynk­tami naje­żone z dzieci” i to o nią naj­bar­dziej się lękała. Lękała się choćby tej od naj­wcze­śniej­szego dzie­ciń­stwa widocz­nej, nie­zro­zu­mia­łej dwo­isto­ści Maryni.

Odkrywcą talentu Marii został jej kuzyn Bole­sław Lutom­ski, który wpro­wa­dzał ją na salony lite­rac­kie War­szawy, dokąd jako jesz­cze nasto­latka prze­pro­wa­dziła się z Gra­bowa. Dziew­czyna zadu­rzyła się w nim, ale romans zakoń­czył się szybko: Bole­sław zerwał z Marią, a ta pogrą­żyła się w depre­sji i myślach samo­bój­czych. Pew­nego wie­czoru zało­żyła na głowę chustkę słu­żą­cej i wybie­gła z domu z zamia­rem uto­pie­nia się w Wiśle. Na szczę­ście zain­te­re­so­wał się nią patrol – poli­cjanci wzięli pannę za pro­sty­tutkę i odsta­wili do cyr­kułu. Tam jako domnie­mana przed­sta­wi­cielka naj­star­szego zawodu świata została pod­dana „bada­niu lekar­skiemu”. Nie wia­domo, czy w cyr­kule doszło do gwałtu, jed­nak „bada­nie” odci­snęło piętno na psy­chice Marii i być może przy­czy­niło się do odrzu­ce­nia przez nią po latach wła­snej płci bio­lo­gicz­nej.

Zda­niem znaw­czyni epoki Mło­dej Pol­ski Marii Pod­razy-Kwiat­kow­skiej, Komor­nicka „całe swoje życie wyobra­żała sobie jako coś, co napawa wstrę­tem. Stąd wła­śnie chęć odro­dze­nia, meta­mor­fozy, ode­rwa­nia się od tego, co ją odstrę­cza”7. Augu­styna mar­twiło „psy­chiczne roz­chwia­nie” Marii po roman­sie z Lutom­skim i w 1894 roku posta­wił córce ulti­ma­tum: albo wraca do Gra­bowa, albo jedzie na stu­dia do Cam­bridge.

„Aktorka w gabi­ne­cie restau­ra­cyj­nym”

Wyjazd Komor­nic­kiej do Anglii w 1894 roku był efek­tem swo­istego „gene­tycz­nego obcią­że­nia”, spo­ty­ka­nego rów­nież w dzi­siej­szych cza­sach. Pomysł kon­ty­nu­owa­nia przez Marię nauki w Cam­bridge wyni­kał z nie­speł­nio­nych ambi­cji ojca, który zre­zy­gno­wał ze zdo­by­wa­nia wykształ­ce­nia, mając do wyboru prze­ję­cie Gra­bowa albo stu­dia. Wyklu­czony z miej­skiego życia żony i córek, zde­cy­do­wał o pozby­ciu się war­szaw­skiego miesz­ka­nia. Maria miała się stać bez­po­śred­nim prze­dłu­że­niem ojca, prze­jąć jego dzie­dzic­two – men­talne, duchowe – i dopi­sać do histo­rii edu­ka­cyj­nego głodu szczę­śliwe zakoń­cze­nie8.

Czy to, że zabra­kło jej na liście stu­den­tów tej pre­sti­żo­wej uczelni, to wynik buntu, któ­rego pierw­sze prze­jawy miały miej­sce już w dro­dze na Wyspy? „Nie­chęć Maryni do tego przy­mu­so­wego wyjazdu była tak wielka, że w cza­sie podróży prze­sia­dy­wała całymi dniami w hotelu, nie dając się namó­wić do zwie­dza­nia sto­lic Europy” – pisała jej sio­stra Aniela9. Czy był to wyraz bier­nego pro­te­stu wobec prze­moż­nej woli rodzi­ciel­skiej? Czy ten pro­test spo­wo­do­wał, że nie przy­ło­żyła się do egza­mi­nów i nie zdała?

Wydaje się, że Komor­nicka, która wcze­śniej trak­to­wała Anglię jako kraj kobiet roz­wi­nię­tych i swo­bod­nych, zda­niem Iza­beli Fili­piak za bar­dzo je wyide­ali­zo­wała, zanim jesz­cze je zoba­czyła i poznała, a potem była roz­cza­ro­wana rze­czy­wi­sto­ścią. Same stu­dentki nie postrze­gały sie­bie w ten spo­sób. Ich sto­su­nek do restryk­cji, które na nie nało­żono, daje się spro­wa­dzić do stwier­dze­nia jed­nej z nich we wspo­mnie­niu z 1896 roku: „Ogra­ni­cze­nia bar­dzo nas nie kło­po­tały; były czę­ścią ogól­nej wik­to­riań­skiej postawy wobec kobiet”10.

Należy też wspo­mnieć o dwóch incy­den­tach. Na pół­tora roku przed przy­jaz­dem Marii do Cam­bridge jedna ze stu­den­tek została aresz­to­wana przez poli­cję uni­wer­sy­tecką za to, że spa­ce­ro­wała po nocy. Czy jej sprze­ciw wywo­łał fakt, że do aresz­to­wa­nia dziew­czyny (jak i do wcze­śniej­szego aresz­to­wa­nia Komor­nic­kiej w War­sza­wie) doszło legal­nie? Wyni­kało to z faktu, że na tere­nach uni­wer­sy­tetu obo­wią­zy­wało wtedy prawo usta­no­wione w cza­sach, gdy w Cam­bridge nie było jesz­cze stu­den­tek, a jedyne kobiety, które poja­wiały się w kam­pu­sie, repre­zen­to­wały naj­star­szy zawód świata. Owa stu­dentka, podob­nie jak wcze­śniej autorka, potrak­to­wana została „jak k…”11.

A może naj­więk­szą wście­kłość wywo­łało w Komor­nic­kiej bły­ska­wiczne wyci­sze­nie sprawy? Czy może raczej wszech­obecny męski szo­wi­nizm? „Tu – wspo­mi­nała z gory­czą – stoją otwo­rem tylko ulice, sklepy, kościoły (i to nie wszyst­kie i nie w cało­ści, kobieta bez męż­czy­zny nie może wejść do nawy głów­nej, przy­bytku tog pro­fe­sor­skich i stu­denc­kich) i muzeum, ubo­gie jesz­cze i pra­wie puste. Cam­bridge ma teatr, lecz kobieta «uczciwa» pod grozą opi­nii publicz­nej nie może się w nim uka­zać. Ma jedną wypo­ży­czal­nię ksią­żek – lecz by móc z niej korzy­stać, potrzeb­nym jest pod­pis oby­wa­tela mia­sta. Ma, prócz pomniej­szych, bogatą biblio­tekę uni­wer­sy­tecką – lecz tu, jak wszę­dzie, trzeba pro­tek­cji. Dla tej przy­czyny korzy­stać z niej mogłam dopiero w ostat­nich dniach mojego tam pobytu”12.

Gospo­da­rze, u któ­rych Maria wynaj­mo­wała pokój, nazy­wali ją ponoć dar­mo­zja­dem i nic­po­niem. Kie­dyś ze swym książ­ko­wym dobyt­kiem prze­nio­sła się na stan­cję do innej rodziny, gdzie sta­rano się nie brać zbyt poważ­nie weltsz­mer­ców mło­dej Polki, „Nicht­snutzki”, jak ją nazy­wał jowialny pan domu, Nie­miec z pocho­dze­nia13. Komor­nicka nie potra­fiła odna­leźć się w kul­tu­rze, w któ­rej z powodu płci była wła­ści­wie pod­czło­wie­kiem, nie mogła brać udziału w wybo­rach, stu­dio­wać, a nawet w pełni o sobie decy­do­wać.

Z podob­nym pro­ble­mem musiała się zetknąć wła­ści­wie każda rozum­niej­sza kobieta epoki – nie­spełna pięt­na­sto­let­nia Zofia Nał­kow­ska jesz­cze w XIX wieku pod­su­mo­wy­wała z gory­czą: „Męż­czy­zna może poznać peł­nię życia, bo w nim żyje jed­no­cze­śnie męż­czy­zna i czło­wiek. Dla kobiety zostaje tylko uła­mek życia – musi być albo czło­wiekiem, albo kobietą”14.

Pol­ska kul­tura XIX-wieczna dawała duże pole dzia­ła­nia kobie­tom z war­stwy szla­chec­kiej i zie­miań­skiej, dla­tego i Komor­nicka – gdyby naprawdę chciała żyć jak męż­czy­zna, obej­mu­jąc przy tym war­to­ści patriar­chalne – mogła to uczy­nić bez trudu jako córka zie­miań­skiego domu, co poświad­cza przy­kład Marii Rodzie­wi­czówny, u któ­rej z zie­miań­skim sty­lem życia szła w parze twór­czość lite­racka. Od roku 1881 sama pro­wa­dziła odzie­dzi­czony po rodzi­cach mają­tek Hru­szowa15.

Jej cha­rak­te­ry­styczna syl­wetka, męski strój i krótko obcięte włosy czy­niły ją roz­po­zna­walną w oko­licy. Lubiła ją i sza­no­wała zarówno lud­ność pol­ska, jak i bia­ło­ru­ska. Jej nie­za­leż­ność i „męski” wygląd naj­wi­docz­niej nikomu nie prze­szka­dzały, prze­ciw­nie – jak w podob­nych wypad­kach samo­dziel­nych mate­rial­nie kobiet ze szla­chec­kich domów, jej samo­rząd­ność budziła respekt.

Komor­nicka miała przy­kłady takiej postawy kobiet we wła­snej rodzi­nie. Pra­babka jej, Róża z Mada­liń­skich Komor­nicka, sio­stra gene­rała Mada­liń­skiego, zaan­ga­żo­wana w sprawę insu­rek­cji kościusz­kow­skiej, z braku czasu jed­nego ze swych synów uro­dziła nawet w saniach. O ciotce pisarki, Eufe­mii z Komor­nic­kich Skło­dow­skiej, mówiono zaś w cza­sie powsta­nia stycz­nio­wego, że dźwiga biuro rządu naro­do­wego pod spód­nicą16.

Z bie­giem panień­skich lat Maria czuła się coraz bar­dziej poni­żana, ujarz­miana, ogra­ni­czana w pra­wach, wpy­chana w sche­maty zacho­wań, jakie usta­lał patriar­cha rodu. Zasta­na­wiała się, jak wyrwać się z domu znie­na­wi­dzo­nego ojca, jaką rolę w ota­cza­ją­cym świe­cie wybrać, aby nie być, jak tysiące kobiet, pod­po­rząd­ko­wana męż­czyź­nie? Marzyła, aby nie mieć takiego życia jak matka17.

W okre­sie moder­ni­zmu wyma­ga­nia, jakie sta­wiano wobec pisa­rza i wobec pisarki, róż­niły się od sie­bie zasad­ni­czo, a róż­nicę tę trak­to­wano poważ­nie. Zbiór tych ocze­ki­wań w obu wypad­kach odzie­dzi­czono po pozy­ty­wi­zmie. Pisarka w dużo więk­szym stop­niu powinna ucho­dzić za ostoję moral­no­ści. Świad­czy o tym kult Marii Konop­nic­kiej. Pisarka-moder­nistka mogła się zży­mać, lecz jej nie­smak niczego tu nie zmie­niał – moż­li­wo­ści prze­kształ­ce­nia roli, a przy tym zacho­wa­nia sza­cunku dla sie­bie samej, były nie­wiel­kie.

Komor­nicka wzdra­gała się przed sztucz­no­ścią kultu Konop­nic­kiej: „Szopki z jubi­le­uszem! owa ope­ret­kowa prze­prawa obu płci w Czy­telni – bajeczna. «Olbrzymi» talent «wiel­kiej» poetki, «uro­dziwe» córy i «cudne» – wszystko było cudne. Ty wielki Boże – strzeż! – Zresztą nie ma obawy” – zapew­niała18. Skąd ten brak obaw? Stąd, że sza­no­wano talent Konop­nic­kiej, ale to nie była przy­sło­wiowa iskra boża, która zapala. A w takiej roli widzia­łaby się Komor­nicka, która pra­gnęła wła­śnie przede wszyst­kim zapa­lać. Jej życie to histo­ria kobiety, która chciała zbyt wiele, mie­rzyła za wysoko, była zanadto bez­kom­pro­mi­sowa. Żyła w atmos­fe­rze prze­sy­co­nej sek­su­ali­za­cją płci jako płci kobie­cej i odmową prawa do twór­czo­ści w odnie­sie­niu do pisa­rek.

Cezary Jel­lenta dodaje infor­ma­cję, któ­rej bra­ko­wało w jego omó­wie­niach twór­czo­ści Komor­nic­kiej pisa­nych na bie­żąco: Maria „męczyła się swoją fizyczną sła­bo­ścią kobiecą i samą płcią swoją, którą uwa­żała za zło­śli­wość przy­rody. Wiecz­nie tar­gała swe wędzi­dła z gniewu, że nie jest męż­czy­zną”19. A może to był po pro­stu wpływ Frie­dri­cha Nie­tz­schego? Bo „na co Komor­nic­kiej była potrzebna siła fizyczna – prze­cież do uno­sze­nia pióra i kała­ma­rza ta siła, którą miała, zna­ko­mi­cie jej wystar­czała – komen­ta­tor nie wyja­wia”20.

W prze­ci­wień­stwie do Zofii Nał­kow­skiej Maria Komor­nicka zde­cy­do­wa­nie prze­kra­czała gra­nice przy­zwo­ito­ści w życiu i sztuce, więc wpi­sano ją w ste­reo­typ histe­ryczki, kobiety nie­obli­czal­nej, a jako taka nie mogła zasiąść – w prze­ci­wień­stwie do poetów prze­klę­tych – na lite­rac­kim tro­nie. „Obie pisarki można by pod kątem spek­ta­ku­lar­nych prze­ci­wieństw zesta­wiać bez końca – twier­dzi jedna z jej bio­gra­fek. – Mogłoby brzmieć to na przy­kład tak: Zofia Nał­kow­ska z córki nie­za­moż­nego przed­sta­wi­ciela inte­li­gen­cji awan­so­wała do ary­sto­kra­cji ducha – Maria Komor­nicka przy­szła na świat jako ary­sto­kratka i «sto­czyła się» do przy­tułku dla ubo­gich”21.

Pierw­sza koja­rzy nam się z ele­gancką kobietą o zadba­nej fry­zu­rze, inte­li­gentną i kokie­te­ryjną, druga – z roz­wi­chrzoną, sza­loną młodą dziew­czyną albo zanie­dba­nym dzia­dziem Pio­trem, „głu­pim Petr­kiem”, jak podobno w póź­niej­szym okre­sie wołały za Komor­nicką dzieci. Nał­kow­ska po II woj­nie świa­to­wej i napi­sa­niu Meda­lio­nów stała się auto­ry­te­tem moral­nym, Komor­nicka zaś – w mło­do­ści cudowne dziecko, umarła jako „wariatka”, a jeśli się nią inte­re­so­wano, to pod kątem tego, „z jakim dzi­wa­dłem mamy do czy­nie­nia”22.

Panie – mówiąc oględ­nie – nie prze­pa­dały za sobą. Nał­kow­ska chyba bar­dziej oba­wiała się Komor­nic­kiej niż na odwrót. Ba, można odnieść wra­że­nie, że autorka Gra­nicy sta­rała się robić karierę z myślą, „żeby poka­zać” Marii: „Dru­kuję też nie dla świata – pisała w swo­ich Dzien­ni­kach – tylko dla paru ludzi, któ­rzy mnie nie­na­wi­dzą: dla Maryni Komor­nic­kiej, Kuchar­skich, itp.”23. Nie wahała się z mściwą satys­fak­cją wysta­wiać rywalce miaż­dżą­cej, z gruntu „fili­ster­skiej” opi­nii: „Widzia­łam Mary­nię Komor­nicką, wła­ści­wie Lemań­ską, która obec­nie zacho­wuje się jak aktorka w gabi­ne­cie restau­ra­cyj­nym”24.

Ta zro­zu­miała nie­chęć wyni­kała z obaw Nał­kow­skiej, że zosta­nie uznana za naśla­dow­czy­nię czy wręcz kopię Komor­nic­kiej: „I tak dla zatka­nia gęby sumie­niu – posta­na­wiam, że wyjdę za mąż z zamia­rem roz­wodu za dwa lub trzy lata, jak to uczy­niła Mary­nia Komor­nicka, która otrzy­mała obec­nie sepa­ra­cję. Ale przede wszyst­kim będzie to naśla­dow­nic­twem Maryni, a tego strzegę się jak ognia” 25 – zapi­sała w swym dzien­niku.

Gdy się spo­tkały, Maria „pukała do nieba bram”, a przy­naj­mniej do bram lite­rac­kiego Par­nasu. Z pew­no­ścią bez­kom­pro­mi­sowa, moder­ni­styczna twór­czość, jaką już w bar­dzo mło­dym wieku zapre­zen­to­wała Komor­nicka, musiała być w pew­nym stop­niu inspi­ra­cją dla uczen­nicy gim­na­zjum, jaką była wów­czas Nał­kow­ska. Zama­rzyła ona, aby też spró­bo­wać swo­ich sił w pisa­niu. Miały bar­dzo wiele wspól­nego i w innych oko­licz­no­ściach mogłyby zostać przy­ja­ciół­kami.

Jed­nak wkrótce w rela­cjach mię­dzy paniami zago­ściła pogarda i zawiść, gdyż tak wspa­niale roku­jąca kariera Marii stra­ciła impet, a jej pozy­cję nie­jako prze­jęła Nał­kow­ska, zysku­jąc sławę i uzna­nie, na które cze­kała star­sza rywalka. Ba, jedna z bio­gra­fek stwier­dza wręcz: „Gdyby popeł­niono tu zbrod­nię, to Zofia Nał­kow­ska mia­łaby motyw. Po zapa­ści i znik­nię­ciu Komor­nic­kiej została naj­in­te­li­gent­niej­szą, naj­bar­dziej doświad­czoną, naj­od­waż­niej­szą, naj­bar­dziej rady­kalną autorką – i mogła się spo­dzie­wać, że nie znaj­dzie rów­nych sobie w powie­ści dla kobiet”26.

Wacław Wol­ski uznał Komor­nicką za „jeden z nad­zwy­czaj rzad­kich, indy­wi­du­al­nych duchów kobie­cych obda­rzo­nych bole­sną świa­do­mo­ścią tra­gi­zmu kobie­co­ści”. W mnie­ma­niu samej Marii wielki talent arty­styczny miał umoż­li­wić kobie­cie sta­nie się po pro­stu czło­wie­kiem. Kobieta-artystka miała prze­kra­czać gra­nice swej płci. Było to myśle­nie inne niż Nał­kow­skiej. Mogło ono nawet wyda­wać się jej bul­wer­su­jące, skoro nawet po wielu latach zano­to­wała: „[…] dziwni ludzie, zwłasz­cza Jel­lenta i Komor­nicka. Wielka pycha, draż­li­wość, mak­sy­malne mnie­ma­nie o sobie”27.

Dla nie­któ­rych jest jasne, że gdyby zaak­cep­to­wano Komor­nicką, dla Nał­kow­skiej nie star­czy­łoby już miej­sca. Autorki były do sie­bie nie­kiedy bar­dzo podobne – gnie­wały je te same rze­czy, miały zbli­żone pra­gnie­nia. To musiało być nie­po­ko­jące dla tej, która była młod­sza, bar­dziej powierz­chowna i nie­jako ska­zana na „naśla­dow­nic­two Maryni”. Nie ma gor­szego losu, niż zostać kopią rewo­lu­cjo­nistki w restryk­cyj­nej kul­tu­rze, która zmu­szała nie­za­leżne artystki, by krą­żyły po jej obrze­żach jak wolne elek­trony.

Pupilka Miriama

Komor­nicka po przy­jeź­dzie z Anglii zamiast do miesz­ka­nia rodzi­ców udała się do skrom­nego lokum Wacława i Anny Nał­kow­skich, co rodzina uznała za skan­dal. Poja­wiły się plotki, że była kochanką Nał­kow­skiego. Augu­styn Komor­nicki trzy mie­siące po wybryku fawo­ry­zo­wa­nej córki, która znik­nęła z jego pola widze­nia, prze­szedł­szy zawał, miał powie­dzieć: „moja duma mnie zgu­biła”28.

Rodzeń­stwo oskar­żyło Marię, że swoim zacho­wa­niem wpę­dziła ojca do grobu, co pogłę­biło w niej poczu­cie winy, z któ­rym się bory­kała od dawna. Prze­by­wa­jąc w War­sza­wie, mło­dziutka Komor­nicka zaprzy­jaź­niła się z Ceza­rym Jel­lentą, jed­nym z przy­wód­ców anty­fi­li­ster­skiego ruchu umy­sło­wego – obok Wacława Nał­kow­skiego. Razem wydali w 1895 roku książkę zbio­rową pod zna­mien­nym tytu­łem For­poczty. Czuli się awan­gardą. Maria roz­po­częła rów­nież współ­pracę ze sławną „Chi­merą” Zenona Prze­smyc­kiego (ps. Miriam), w któ­rej oprócz twór­czo­ści wła­snej publi­ko­wała recen­zje.

Jed­nak tych ostat­nich nie chciała pod­pi­sy­wać wła­snym nazwi­skiem, bo nie były ory­gi­nalną twór­czo­ścią. Wtedy matka pod­po­wie­działa jej, by swoje pod­pi­sy­wała jako Piotr Włast – ów XII-wieczny pala­tyn Bole­sława Krzy­wo­ustego miał być pro­to­pla­stą Dunin-Wąso­wi­czów. Komor­nicka sko­rzy­stała z tego pomy­słu, a po latach wyznała matce, że dzięki temu pseu­do­ni­mowi mogła odsło­nić się w niej praw­dziwa – czyli męska – oso­bo­wość.

„Miriam dru­ko­wał w «Chi­me­rze» jej utwory, a jed­no­cze­śnie naci­skał o recen­zje” – potwier­dza Maria Der­na­ło­wicz. „Czuła się tym dotknięta: pogar­dzała przy­mu­sem narzu­co­nych lek­tur, przy­mu­sem oce­nia­nia. Raz po raz wra­cał w roz­mo­wach do tej sprawy – jemu nie śmiała odmó­wić. Ale wsty­dziła się upo­ko­rze­nia, po raz pierw­szy zapra­gnęła ukryć wła­sne nazwi­sko. Zapy­tała wtedy matki, jaki sobie obrać pseu­do­nim”29.

Po debiu­cie stała się atrak­cją wie­czo­rów lite­rac­kich u Wale­rii Marrené-Morz­kow­skiej, hra­biny Wandy Roni­kier i innych mniej czy bar­dziej zna­nych pań z salo­nów War­szawy. Coraz rza­dziej bywała w domu, błysz­czała za to na wie­czo­rach arty­stycz­nych, spo­tka­niach, faj­fach, olśnie­wa­jąc wszyst­kich inte­li­gen­cją. Cezary Jel­lenta pisał o „buj­nych, kasz­ta­no­wa­tych wło­sach”, z któ­rych „sta­ro­sło­wiań­ska boginka” Komor­nicka „mio­tała skry”. Lubiła zwra­cać na sie­bie uwagę, choćby za cenę nie­chęt­nych spoj­rzeń innych kobiet, lubiła być podzi­wiana za awan­gar­do­wość, za gło­śno wypo­wia­dane sądy o ducho­wych pig­me­jach, obrzy­dłych fili­strach; czę­sto zdu­mie­wała, nawet męż­czyzn, zbyt śmia­łym, moc­nym jak na nie­wia­stę słow­nic­twem30. Maria Kun­ce­wi­czowa okre­ślała ją mia­nem pupilki Miriama, „[…] która – wmó­wiw­szy sobie duchowy her­ma­fro­dy­tyzm – prze­mia­no­wała się na Pio­tra Wła­sta i – w cha­rak­te­rze wariatki – stra­wiła życie na obco­wa­niu ze Star­cami Wszech­czasu”31.

Publi­cy­sta i kry­tyk teatralny Jan Loren­to­wicz opi­sy­wał ją jako „wybit­nie uzdol­nioną, mło­dziutką pisarkę i poetkę. Komor­nicka była feno­me­nem inte­li­gen­cji i talentu. Orga­ni­za­cja na wskroś gen­jalna. […] pro­wa­dziła żywot bujny, zadzi­wiała swą wie­dzą, nad­zwy­czajną gięt­ko­ścią umy­słu, wiel­kim talen­tem poetyc­kim i świetną prozą. […] miała naturę bar­dzo skom­pli­ko­waną; przy umy­śle racjo­na­li­stycz­nym, paliły się w niej nie­sa­mo­wite ognie i żądze”32.

Czy była kochanką Nał­kow­skiego lub Jel­lenty, nie dowiemy się ni­gdy, acz­kol­wiek wia­domo, że spę­dziła z Jel­lentą (w któ­rym póź­niej zako­chana była Nał­kow­ska) kilka tygo­dni na wycieczce w Saskiej Szwaj­ca­rii, co w tam­tych cza­sach musiało zostać uznane za skan­dal. Komor­nicka praw­do­po­dob­nie uczy­niła ten wła­śnie zwią­zek – być może romans – tema­tem wier­sza Do autora w prze­si­le­niu.

W jej cza­sach w lite­ra­tu­rze domi­no­wała femme fatale – bez­względna, zło­wroga, demo­niczna nisz­czy­cielka męż­czyzn. Jaka była pod tym wzglę­dem Maria? Według kry­ty­ków lite­rac­kich ana­liza moty­wów ero­tycz­nych wska­zuje na „nie­uf­ność i nie­chęć wobec spraw ciała, zwłasz­cza zaś wobec pod­po­rząd­ko­wa­nej nie­obli­czal­nym popę­dom – miło­ści płcio­wej”. Z cza­sem jej sto­su­nek do płci staje się łagod­niej­szy33.

Nie­któ­rzy podej­rze­wają, że do wystą­pie­nia psy­chozy i pato­lo­gicz­nego doświad­cza­nia przez Komor­nicką płci przy­czy­niło się kilka prze­żyć trau­ma­tycz­nych w bio­gra­fii pisarki. Bada­cze jej twór­czo­ści zali­czają do nich: potur­bo­wa­nie dwu­let­niej Marii przez ojca (prze­moc cie­le­sna), przed­wcze­sną ini­cja­cję, to zna­czy uwie­dze­nie, a być może i gwałt doko­nany przez star­szego męż­czy­znę, aresz­to­wa­nie i bada­nia lekar­skie szes­na­sto­let­niej Marii podej­rza­nej o pro­sty­tu­cję, a nawet ewen­tu­alną abor­cję34.

Co miała w sobie Komor­nicka, że potra­fiła zawró­cić w gło­wie tak róż­nym męż­czy­znom? Jan Loren­to­wicz twier­dził, że „urody była mier­nej. Drobna, ubrana skrom­nie, wywie­rała wra­że­nie raczej mło­dego chłopca, co jesz­cze bar­dziej pod­kre­ślały krót­kie, po męsku ostrzy­żone włosy, dość rzad­kie w owych cza­sach u kobiet”35. Praw­do­po­dob­nie skró­ciła włosy we wrze­śniu 1897 roku, gdy zna­jo­mość z Jel­lentą dobie­gła końca w zagad­ko­wych oko­licz­no­ściach.

Wciąż jesz­cze ubie­rała się po kobie­cemu – kwiaty na kape­lu­szu, kwiat róży przy sukni, po lewej stro­nie, tam gdzie bije serce; przez cienki tiul prze­świ­ty­wały szczu­płe ramiona. Chwi­lami pre­fe­ro­wała inny styl: obci­słą spód­nicę, bluzkę z wypeł­za­ją­cym spod koł­nie­rza sza­lem, dają­cym się łatwo wią­zać w kra­wat. Lubiła też cho­dzić z nie­zasz­nu­ro­wa­nym gor­se­tem, budząc zgor­sze­nie nie­któ­rych pań, lecz zysku­jąc apro­batę panów.

Wście­kle czer­wona bluzka z poły­skli­wego jedwa­biu i czarna spód­nica – w takiej kre­acji ujrzał Marię pewien poeta. Było to jesie­nią 1897 roku, na jed­nym z przy­jęć, ale bio­gra­fo­wie nie są pewni, gdzie ono się odbyło – może u Feli­cji Sza­mow­skiej, może u sióstr Łopu­szań­skich. Świa­dek tych wyda­rzeń wspo­mina: „Gdy ją Lemań­ski poznał, zain­te­re­so­wał się nią od pierw­szej chwili. Skryty z natury i mało­mówny, Lemań­ski żad­nem sło­wem nie zdra­dził się wobec niej swo­jem, od pierw­szej chwil moc­nem uczu­ciem. Komor­nicka oświad­czyła mu się sama. Opo­wie­działa mu pew­nego razu, że «chcą» ją wydać za jed­nego z sąsia­dów, zamoż­nego oby­wa­tela, który się o nią «stara».

– A dla­cze­góż pani tę pro­po­zy­cję odrzuca? — zapy­tał Lemań­ski.

– Bo chcę wyjść za pana.

Sprawa doj­rzała szybko. W czerwcu 1898 roku Lemań­ski wziął z panną Komor­nicką ślub w kościele na Grzy­bo­wie. Ukoń­czyła zale­d­wie lat dwa­dzie­ścia. Zaraz po ślu­bie prze­ko­nał się, że popeł­nił fatalną pomyłkę. Trudno sobie wyobra­zić więk­szą dys­har­monję wewnętrzną niż ta, która ist­niała pomię­dzy tem dwoj­giem ludzi”36.

Rze­czy­wi­ście Lemań­skiemu bra­ko­wało wewnętrz­nej dys­cy­pliny i był wyjąt­kowo leniwy – czas w Gra­bo­wie spę­dzał na grze w wista, jeśli zaś nie było chęt­nych, mógł grać nawet, jak pisze jego szwa­gierka, „z trzema dzia­dami”. Docze­kał się jed­nak bły­sko­tli­wej kariery, która zaczęła się roz­wi­jać, pra­wem rekom­pen­saty, dopiero po roz­wo­dzie. Mógł roz­kwi­tać w przy­chyl­niej­szej aurze naj­le­piej, jak potra­fił, ponie­waż żało­wano go, w prze­ci­wień­stwie do Komor­nic­kiej. Zanim jed­nak do tego doszło, odbył się szybki i dziwny ślub. Młod­sza sio­stra Marii, Aniela, zapa­mię­tała przy­ję­cie weselne jako nie­ty­powe, ale i zabawne. Weselne dania nie­siono od „Stępka”, czyli Anto­niego Stęp­kow­skiego, mają­cego zakład przy placu Teatral­nym. Dwaj kel­ne­rzy poda­wali potrawy w dziw­nej kolej­no­ści, dyry­go­wani przez roz­ocho­co­nego szwa­gra panny mło­dej, Mro­zow­skiego. Zgor­sze­nie rodziny wywo­łało opo­wia­da­nie mło­dego żon­ko­sia, jak to dwa razy spo­wia­dał się przed­ślub­nie, uzy­sku­jąc od nie­do­wi­dzą­cego księ­dza kartki za sie­bie i za Marię, jako że oblu­bie­nica nie chciała speł­nić tej powin­no­ści37. „Cho­dziło po pro­stu o zdo­by­cie dwóch kar­tek stwier­dza­ją­cych doko­na­nie obo­wiązku reli­gij­nego – wyja­śniała jej sio­stra Aniela – w któ­rych to kart­kach nie były poda­wane szcze­góły o peni­ten­tach. Sio­stra moja w owym cza­sie nie przy­wią­zy­wała zbyt wiel­kiej wagi do obrząd­ków reli­gij­nych, będąc, że tak powiem, w sta­nie wiary poten­cjal­nej. Nato­miast Lemań­ski pod­po­rząd­ko­wy­wał się jej kapry­som”38.

Nie­któ­rzy podej­rze­wają, że pro­jek­to­wała wła­sne życie na kar­tach utwo­rów. Mał­żeń­stwo, a następ­nie rozej­ście się z Janem Lemań­skim wydaje się świa­do­mym zabie­giem, a ten sce­na­riusz można odna­leźć w powsta­łych przed tym wyda­rze­niem utwo­rach lite­rac­kich Komor­nic­kiej, na przy­kład w Roz­łące39. Może dla­tego reszta rodziny Komor­nic­kich zigno­ro­wała ślub, słusz­nie prze­czu­wa­jąc, że byliby zmu­szeni brać udział w far­sie?

Mał­żo­nek był zupeł­nym prze­ci­wień­stwem panny mło­dej: ona – cudowne dziecko, on z tru­dem zda­wał do następ­nej klasy. Ona dora­stała w dostatku, on nawykł do oszczę­dza­nia. Jej ojciec chciał ją kon­tro­lo­wać, on stra­cił ojca zbyt wcze­śnie. Ona rzu­ciła stu­dia, gdy uznała, że woli pisać, on zaś nie mógł spra­wić zawodu matce i ukoń­czył prawo. Nie pod­jął jed­nak prak­tyki adwo­kac­kiej, wybrał „posadę na kolei” oraz życie w lite­rac­kiej cyga­ne­rii, czym mógł ją uwieść40.

Lite­racką wiwi­sek­cję tego związku prze­pro­wa­dził Jan Loren­to­wicz: „Od pierw­szych chwil po ślu­bie żarła go zazdrość, która wzra­stała z dnia na dzień. Nie znamy jej kolej­nych eta­pów, ale musiały być nad­mier­nie dla poety uciąż­liwe, skoro w końcu sta­nął wobec posta­no­wie­nia tra­gicz­nego […]. Co się stało osta­teczną przy­czyną szału Lemań­skiego w owej chwili – trudno wie­dzieć dokład­nie. Nie zwie­rzał się z tego ni­gdy”41.

Lokalna prasa miała gorący temat: „Oneg­daj wie­czo­rem do godziny 10 bawili [mło­dzi pań­stwo Lemań­scy] u rodzi­ców Oszac­kiego [Juliana, kuzyna Marii Komor­nic­kiej], jako krew­nych. Następ­nie wraz z Oszac­kim udali się do restau­ra­cji Tur­liń­skiego. Wyszli stam­tąd około godziny l w nocy i mieli wró­cić do Hotelu Kra­kow­skiego. Po dro­dze usie­dli na chwilę na Plan­tach. Wów­czas Lemań­ski miał dostrzec, że Oszacki uści­snął rękę jego żony. Wzbu­rzony wezwał Oszac­kiego, żeby się odda­lił, a gdy to nie poskut­ko­wało, wydo­był nabity rewol­wer i strze­lił 6 razy do Oszac­kiego i żony.

Lemań­ski w gorączce, nie wie­dząc, że wszyst­kie naboje wystrze­lone, zwró­cił w końcu rewol­wer ku sobie, ale oczy­wi­ście strze­lić już nie mógł. Lemań­ska ma jedno ramię na wskroś prze­strze­lone, z dru­giego kulę wyjęto jej na oddziale chi­rur­gicz­nym w szpi­talu św. Łaza­rza. Lemań­skiego, po prze­słu­cha­niu w poli­cji, odsta­wiono do sądu kar­nego pod zarzu­tem skry­to­bój­czego mor­der­stwa”42.

W rela­cji krew­nych Marii w tej sce­nie Lemań­ski ode­grał rolę nie Otella, lecz raczej Pap­kina. Poetka była nie­sły­cha­nie dumna z czynu mał­żonka; wieczne pra­gnie­nie wznie­sie­nia się ponad codzien­ność spra­wiło, że ten, który dał nową pożywkę jej wyobraźni, stał się przed­mio­tem uwiel­bie­nia, choć na Plan­tach nikt nie zgi­nął. Kulę – dowód nie­zwy­kłego czynu – kazała opra­wić w sre­bro; bre­lo­czek ów był ozdobą jej sukni43.

Kto wie, czy Lemań­scy nie ode­grali przed­sta­wie­nia. Tem­pe­ra­ment pod­po­wia­dał Komor­nic­kiej, że scena dra­ma­tyczna daje lep­szy efekt, niż skryty samo­bój­czy mono­dra­mat. Po pro­stu chciała umrzeć i szu­kała kogoś, kto by ją zabił. Lemań­ski pod tym wzglę­dem wspa­niale się zapo­wia­dał: „Kie­dyś, jesz­cze za narze­czeń­skich cza­sów, widząc ją roz­ma­wia­jącą żywo z Abra­mow­skim przy stole w restau­ra­cji, zaczął ostrzyć o sie­bie dwa noże, a patrząc zło­wrogo, szep­tał cicho: «po gar­dziołku»”44.

W sądzie Maria zezna­wała na korzyść męża, a gdy został ska­zany na kilka mie­sięcy wię­zie­nia, przy­cho­dziła pod okna aresztu i wrzu­cała mu do celi kasz­tany. Wkrótce ruszyli w roczną podróż po Euro­pie. W Sal­zburgu Lemań­ski tak się roz­cho­ro­wał, że trzeba go było ope­ro­wać. Wtedy Maria popro­siła brata i matkę o pie­nią­dze, ale nie wydała ich wyłącz­nie na ope­ra­cję – dużą część prze­pu­ściła w kasy­nie w Monako45.

Gdy Lemań­scy wró­cili wresz­cie do Gra­bowa, wybu­chła kolejna bomba. Zagra­niczna podróż nie posłu­żyła ich mał­żeń­stwu i po dwóch latach wspól­nego życia para się roze­szła. Nawet roz­wód nie skoń­czył jed­nak zazdro­ści Lemań­skiego o Marię, który ponoć na­dal śle­dził ją w War­sza­wie z rewol­we­rem w kie­szeni.

„Uczu­cie nie gasło, pomimo wszystko” – przy­zna­wał Loren­to­wicz. „Bywał wów­czas w moim domu nie­mal codzien­nie, ale przy wyra­zie «Komor­nicka» mil­czał jak grób. W wiele mie­sięcy póź­niej, gdy już sprawa cho­roby Komor­nic­kiej uci­chła zupeł­nie i mia­łem wra­że­nie, że Lemań­ski pogo­dził się cał­ko­wi­cie z losem, zasze­dłem do jego miesz­ka­nia przy ulicy Bar­bary. Nie lubił, gdy go tam odwie­dzano, może dla­tego, że miesz­kał bar­dzo skrom­nie. Nie było go w domu. Zasta­łem tylko jego matkę, sta­ruszkę. Pła­kała przede mną długo, opo­wia­da­jąc o cier­pie­niach Janka; poka­zy­wała mi foto­gra­fję Komor­nic­kiej, sto­jącą na komo­dzie, i zawo­łała z roz­pa­czą:

– Nie ma siły, która by go mogła ode­rwać od tej kobiety. To jest, pro­szę pana, jakieś prze­kleń­stwo. Żyje tylko nią i dla niej. Poza nią nic go nie zaj­muje.

Czas zła­go­dził nieco ból nie­szczę­snego Lemana. Gdy po śmierci matki prze­niósł się z sio­strą na ulicę Klo­nową, foto­gra­fja zni­kła z komody. Ale poeta zamknął się w sobie jesz­cze szczel­niej”46.

Jak podaje Iza­bela Fili­piak, Lemań­ski w ramach spłaty roz­wo­do­wej dostał od rodziny Komor­nic­kich tysiąc rubli. Pie­nią­dze te następ­nie – wiel­kim gestem arty­sty – wydał na kosze mimozy, które z Monte Carlo posy­łał swo­jej byłej żonie.

Gdyby Komor­nicka umiała być damą, zapewne spo­tka­łoby ją wów­czas mniej wro­go­ści. Gdyby zacho­wy­wała się jak Kazi­miera Zawi­stow­ska, być może obda­rzano by ją współ­czu­ciem, a Lemań­skiego uwa­żano by na „dur­nia”, który jej „nie doce­nił”. Ale Komor­nicka była dzi­wo­lą­giem – rywa­li­zo­wała z męż­czy­znami. Roz­wód był oka­zją, żeby przy­po­mnieć jej, że jest kobietą – acz­kol­wiek wybra­ko­waną. W ten spo­sób Lemań­ski stał się kimś, kogo trzeba było bro­nić47.

Odmie­niec przy­cho­dzi na świat

Komor­nicka po roz­wo­dzie znowu bry­lo­wała na wie­czo­rach towa­rzy­skich, z któ­rych zda­wała matce zło­śliwe rela­cje, kry­ty­ku­jąc gości. Lubiła ten nastrój flirtu, zachwy­tów nad jej moder­ni­stycz­nym, tajem­ni­czym uro­kiem. Pod­nie­cały ją miło­sne pod­chody, zapach pon­czu i papie­ro­sów pomie­szany z wonią kwia­tów, potu, per­fum. Nie­długo potem prze­żyła jesz­cze sza­loną, acz pla­to­niczną miłość do Gustawa Colonna Walew­skiego (którą sama potem okre­śli jako „romans ane­miczny”), rozej­ście się z nim w 1902 roku i jego nagłą śmierć.

Na jed­nym ze spo­tkań lite­rac­kich – było to u wydawcy Józefa Wolffa – poja­wił się Wła­dy­sław Rey­mont, który dość kąśli­wie pod­su­mo­wał ubiór naszej muzy, odno­to­wu­jąc: „czer­wone nie­za­spo­ko­joną żądzą sta­niki Komor­nic­kiej”48.

Naj­bar­dziej zagad­kowy moment bio­gra­fii Marii Jaku­biny Komor­nic­kiej, cudow­nego dziecka pol­skiego fin de siècle’u, uzna­nego potem za wariatkę, ota­cza oso­bliwe mil­cze­nie. Pewne sygnały, ostrze­że­nia przed kry­zy­sem zaczęły poja­wiać się w jej listach pisa­nych z podróży do Paryża, dokąd w 1903 roku wyje­chała, by stu­dio­wać mesja­nizm Mic­kie­wi­cza i Sło­wac­kiego (od roz­sta­nia z Lemań­skim sta­wała się coraz bar­dziej reli­gijna). Zakoń­cze­nie listu do matki, który wysłała w czerwcu z Maria­kerke pod Ostendą, mógł wzbu­dzać nie­po­kój: „niech Mama roz­pu­ści pióro, bom ja prze­cie syn i córka”.

W dwa mie­siące póź­niej z Bru­gii znowu nade­szły słowa świad­czące o jakimś anor­mal­nym sta­nie ducha, nie­spre­cy­zo­wa­nej jesz­cze osta­tecz­nie idée fixe, która poczęta już wcze­śniej, kieł­ko­wała w Marii coraz buj­niej. W liście tym po raz pierw­szy pod­pi­sze się: Maria-Włast49. Czy już wtedy rodzina zaczęła czy­tać dosłow­nie meta­fory z listów córki? Czy matka odga­dła, że roz­mowy anio­łów o zmierz­chu to nie zapis tęsk­noty, tylko omamy słu­chowe? Odpo­wiedź daje sio­stra: „Ostat­nie listy pełne zwi­dzeń i halu­cy­na­cji bar­dzo nas zanie­po­ko­iły. Złe wie­ści nie kazały na sie­bie długo cze­kać”50.

Maria miała już wtedy wypła­caną z majątku rentę, dzięki któ­rej mogła bez pro­blemu żyć za gra­nicą, wynaj­mu­jąc miesz­ka­nie i spo­ty­ka­jąc życz­li­wych ludzi, pozna­jąc arty­stów, zdo­by­wa­jąc nowych przy­ja­ciół. Jed­nak zamiast eks­plo­zji sił twór­czych doszło do kry­zysu, cho­ciaż była nie­za­leżna finan­sowo i nie doskwie­rała jej bariera języ­kowa. Żyła wła­śnie tak, jak zawsze chciała.

Z ana­lizy Marii Pod­razy-Kwiat­kow­skiej wynika, że zaczęło się od wystą­pień pro­wo­ka­cyj­nych – jej zda­niem „nowo­cze­sną Jeze­bel draż­niła dotych­cza­sowa oby­cza­jo­wość krzyw­dząca kobiety”. Przed­sta­wiała zatem ucie­ka­jącą z domu dziew­czynę, zbun­to­waną prze­ciw wła­dzy ojcow­skiej, a także – roz­pa­da­jące się mał­żeń­stwa; pisała inwek­tywy prze­ciw fili­strom, szo­ko­wała śmia­łymi ero­ty­kami51.

Wkrótce na biurko Miriama Prze­smyc­kiego w war­szaw­skiej redak­cji „Chi­mery” tra­fił list od pra­cow­nika Biblio­teki Pol­skiej w Paryżu: „Pani Maria Komor­nicka znaj­duje się obec­nie w sta­nie tak sil­nego roz­draż­nie­nia czy też wyczer­pa­nia ner­wo­wego, że zacho­dzą poważne obawy o jej zdro­wie i stan umy­słu. Piszę pod świe­żym wra­że­niem zacho­wa­nia pani K. dzi­siaj w biblio­tece (mię­dzy innymi dwa razy klę­kała do odma­wia­nia modlitw w sali publicz­nej)”52.

Według innego świadka: „Maria nagle zerwała się z krze­sła, strą­ca­jąc ze stołu stos pię­trzą­cych się ksią­żek, papie­rów i zaczęła roz­pacz­li­wie krzy­czeć: Ratunku! Na pomoc! Ratunku! Tonę!…”53. Innym razem podobno oblała biblio­te­ka­rza kubłem lodo­wa­tej wody, bo Wła­dy­sława Mic­kie­wi­cza nie nazwał „Ada­mo­wym synem”. Poja­wiły się też ponoć omamy zmy­słowe, na przy­kład wra­że­nie pole­wa­nia zimną wodą.

Wezwano dok­tora, który ogar­nię­tej nie­zro­zu­mia­łym prze­ra­że­niem pacjentce zaapli­ko­wał uspo­ka­ja­jący zastrzyk. Stop­niowo oczy tra­ciły pełen dzi­kiego stra­chu wyraz. Spoj­rzała z uwagą na pochy­la­jące się nad nią twa­rze wyba­wi­cieli. Nagle, wska­zu­jąc ręką twarz Anto­niego Potoc­kiego, wydała z sie­bie prze­raź­liwy pisk. Ów histo­ryk lite­ra­tury, żyjący w lichym pen­sjo­na­cie i wła­ści­wie nie wia­domo z czego, miał sumia­ste wąsy, podobne do tych, jakie nosił ojciec54.

Do Fran­cji przy­je­chała zaalar­mo­wana matka. Marię umiesz­czono na mie­siąc w zakła­dzie dla psy­chicz­nie cho­rych w pod­pa­ry­skim Arcu­eil. Pod­le­czono ją tam i zaczęła nawet wysy­łać Miria­mowi kolejne utwory. Nie­długo potem Komor­nicka kazała sobie usu­nąć wszyst­kie zęby. Czy dla­tego, że przez lata doku­czał jej ból, czy cho­dziło raczej o defor­ma­cję twa­rzy, by nie przy­po­mi­nała wię­cej kobie­cej fizjo­no­mii? Zwróćmy uwagę, że podob­nego czynu dokona póź­niej Vir­gi­nia Woolf – pisarka, która rów­nież zma­gała się ze swoją toż­sa­mo­ścią sek­su­alną.

Odwie­dził ją w tym cza­sie Bole­sław Leśmian, który tak pisał o tym do Zenona Prze­smyc­kiego: „Czy Leman wie o Komo[rnic­kiej]? Sie­dzia­łem noc całą przy niej, zachwy­cony każ­dym jej sło­wem. Nie wiem czemu, ale mi się zdaje, że wkrótce wyzdro­wieje. Tym­cza­sem matki i sio­stry nie dopusz­czają do niej”55.

Po powro­cie z Fran­cji Maria wyda­wała się bli­skim zupeł­nie inną osobą: przy­ga­szoną, nad­mier­nie kry­tyczną, pozba­wioną daw­nego czaru i uroku. Prze­ży­wała kolejny wstrząs, zała­ma­nie psy­chiczne wywo­łane wypad­kiem, o któ­rym prze­czy­tała w „Kurie­rze War­szaw­skim”: oto w budynku Dumy pań­stwo­wej w Peters­burgu zawa­lił się sufit. Było to w roku 1907. Trudno wyja­śnić, dla­czego aku­rat to wyda­rze­nie miało tak wielki wpływ na Komor­nicką, która zwie­rzała się póź­niej bratu, iż gdy usły­szała o wypadku „uczuła, że jej coś się w gło­wie stało i że do normy jej umysł już nie wróci” (w wypadku nikt nie zgi­nął)56.

W czerwcu tegoż roku pani Anna z Dunin-Wąso­wi­czów Komor­nicka poje­chała z córką Marią do nad­bał­tyc­kiego uzdro­wi­ska Kol­berg (dziś Koło­brzeg). Po dro­dze z Kon­gre­sówki nad Bał­tyk kobiety zatrzy­mały się w poznań­skim hotelu Bazar. Nad ranem pani Anna zaj­rzała do pokoju córki. Zamarła. Maria w nocy spa­liła w piecu swoje suk­nie i inne kobiece ubra­nia. Oznaj­miła matce, że jest męż­czy­zną, i zażą­dała męskiego stroju57.

Czy zmiana imie­nia i nazwi­ska na Piotr Włast wyni­kała z dzie­cię­cej traumy wywo­ła­nej prze­mocą ojca? „Pierw­szym i domi­nu­ją­cym uczu­ciem naszego dzie­ciń­stwa był upiorny strach – przy­zna­wała sio­stra Aniela – a następ­nie wewnętrzna koniecz­ność opa­no­wa­nia go za wszelką cenę […]. Praw­do­po­dob­nie już wtedy – tłu­ma­czyła – zagnieź­dził się w pod­świa­do­mo­ści sio­stry upiorny strach przed wszelką tyra­nią, bar­dzo skwa­pli­wie ukry­wany przez całe życie, co w wielu wypad­kach może tłu­ma­czyć na pozór dzi­waczne postę­po­wa­nie mojej sio­stry”58.

Z listów Komor­nic­kiej wynika jed­nak, że to rodzinna kłót­nia o spa­dek po ojcu, do któ­rej doszło wcze­śniej w Rado­miu, mogła być jedną z przy­czyn, które skło­niły pokrzyw­dzoną i nie­trak­to­waną poważ­nie poetkę do prze­isto­cze­nia się w Pio­tra Wła­sta: „Pra­gnę z całego serca – pisał w liście z zakładu w Opa­wie już jako «on» – abyś, droga Matko, prze­stała bawić się wzglę­dem mnie w jędzę, czego doświad­czam już od 22 mie­sięcy, t.j. odkąd w Rado­miu (samo­zwań­czo co prawda, ale z naj­głęb­szego poczu­cia obo­wiązku synow­skiego) sta­ną­łem w poprzek zbyt wygod­nym pro­jek­tom moich zbyt geszef­ciar­skich braci”59.

Miscel­la­nea z pogra­ni­cza XIX i XX wieku, red. S. Pigoń, Wro­cław 1964, s. 344. [wróć]

Odmieńcy, red. M. Janion, Z. Maj­chrow­ski, Gdańsk 1982, s. 153. [wróć]

Cyt. za: R. Zimand, Wojna i spo­kój. Szkice trze­cie, Lon­dyn 1984, s. 128. [wróć]

S. Duda, Poetka, która stała się poetą, „Ale Histo­ria” 2013, nr 22, s. 3. [wróć]

A. Kraw­czyk, Maria Komor­nicka. Męż­czy­zna uwię­ziony w kobie­cym ciele, „Impe­rium Kobiet” [online], [dostęp: 27.04.2015]. Dostępny w inter­ne­cie: http://www.ikmag.pl/mie­siecz­nik/kobiety_niezapomniane/maria_komornicka_mezczyzna_uwieziony_w_kobiecym_ciele.html[wróć]

C. Jel­lenta, Zapo­mniana awan­garda, „Pion” 1935, nr 29, s. 2. [wróć]

S. Duda, Poetka, która…, op. cit., s. 3. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści. Rzecz o Marii Komor­nic­kiej, Gdańsk 2006, s. 97. [wróć]

Miscel­la­nea z pogra­ni­cza…, op. cit., s. 309. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 121. [wróć]

Ibi­dem, s. 111. [wróć]

M. Komor­nicka, Raj mło­dzieży. Wspo­mnie­nie z Cam­bridge, „Prze­gląd Peda­go­giczny” 1896, nr 11, s. 190. [wróć]

K. Koliń­ska, Par­nas w Obo­rach, War­szawa 2000, s. 182. [wróć]

Z. Nał­kow­ska, Dzien­niki, t. 1, 1899–1905, War­szawa 1975, s. 24. [wróć]

S. Król, 101 kobiet pol­skich. Ślad w histo­rii, War­szawa 1988, s. 262. [wróć]

E. Boniecki, Moder­ni­styczny dra­mat ciała. Maria Komor­nicka, War­szawa 1998, s. 192–193. [wróć]

K. Koliń­ska, Par­nas w Obo­rach, op. cit., s. 180. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 59. [wróć]

C. Jel­lenta, Zapo­mniana awan­garda, op. cit., s. 2. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 79. [wróć]

B. Hel­big-Mischew­ski, Nał­kow­ska i Komor­nicka, czyli kto zawi­nił, [w:] „Poznań­skie Stu­dia Polo­ni­styczne. Seria Lite­racka” 2013, nr 21, s. 165. [wróć]

Z. Nał­kow­ska, Dzien­niki, t. 1, op. cit., s. 164. [wróć]

Ibi­dem, s. 294. [wróć]

Ibi­dem, s. 159. [wróć]

Ibi­dem, s. 93. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 322. [wróć]

Z. Nał­kow­ska, Dzien­niki, t. 6, cz. 3, 1945–1954, Czy­tel­nik, War­szawa 2003, s. 194. [wróć]

E. Boniecki, Moder­ni­styczny dra­mat ciała…, op. cit., s. 45. [wróć]

M. Der­na­ło­wicz, Piotr Odmie­niec Włast, „Twór­czość” 1977, nr 3, s. 81. [wróć]

K. Koliń­ska, Par­nas w Obo­rach, op. cit., s. 185. [wróć]

M. Kun­ce­wi­czowa, Fan­ta­sia alla polacca, Czy­tel­nik, War­szawa 1979, s. 128. [wróć]

J. Loren­to­wicz, Spoj­rze­nie wstecz, War­szawa 1935, s. 51–53. [wróć]

M. Janion, Kobiety i duch inno­ści, Sic!, War­szawa 1996, s. 249–251. [wróć]

B. Hel­big-Mischew­ski, Strą­cona bogini. Rzecz o Marii Komor­nic­kiej, przeł. K. Dłu­gosz, B. Hel­big-Mischew­ski, K. Pukań­ski, Kra­ków 2010, s. 76. [wróć]

J. Loren­to­wicz, Spoj­rze­nie wstecz, op. cit., s. 52. [wróć]

Ibi­dem, s. 53. [wróć]

K. Koliń­ska, Par­nas w Obo­rach, op. cit., s. 187. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 313. [wróć]

E. Boniecki, Moder­ni­styczny dra­mat ciała…, op. cit., s. 148–149. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 341. [wróć]

J. Loren­to­wicz, Spoj­rze­nie wstecz, op. cit., s. 54–55. [wróć]

O krwa­wym dra­ma­cie w Kra­ko­wie, „Gazeta Lwow­ska” 1898, nr 212, s. 3. [wróć]

K. Koliń­ska, Par­nas w Obo­rach, op. cit., s. 190. [wróć]

Miscel­la­nea z pogra­ni­cza…, op. cit., s. 312. [wróć]

S. Duda, Poetka, która…, op. cit., s. 3. [wróć]

J. Loren­to­wicz, Spoj­rze­nie wstecz, op. cit., s. 58–59. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 410–411. [wróć]

K. Koliń­ska, Par­nas w Obo­rach, op. cit., s. 196. [wróć]

Ibi­dem, s. 198–199. [wróć]

Miscel­la­nea z pogra­ni­cza…, op. cit., s. 329. [wróć]

M. Pod­raza-Kwiat­kow­ska, Mło­do­pol­skie har­mo­nie i dyso­nanse, War­szawa 1969, s. 156. [wróć]

S. Duda, Poetka, która…, op. cit., s. 3–4. [wróć]

K. Koliń­ska, Par­nas w Obo­rach, op. cit., s. 188. [wróć]

Ibi­dem, s. 201. [wróć]

B. Leśmian, Utwory roz­pro­szone. Listy, War­szawa 1962, s. 268. [wróć]

A. Kraw­czyk, Maria Komor­nicka. Męż­czy­zna…, op. cit.[wróć]

S. Duda, Poetka, która…, op. cit., s. 3. [wróć]

Miscel­la­nea z pogra­ni­cza…, op. cit., s. 300–301. [wróć]

I. Fili­piak, Obszary odmien­no­ści…, op. cit., s. 551. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki