Niepokorni - Agnieszka Gładzik - ebook + audiobook + książka

Niepokorni ebook i audiobook

Agnieszka Gładzik

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

1946 rok. W Szczecinie rządzą szabrownicy, przemytnicy, złodzieje oraz agenci Urzędu Bezpieczeństwa – istny tygiel – w którym każdy z każdym próbuje robić interesy.
Przybywają tu rodziny z różnych stron Polski oraz sowieckich łagrów, by zacząć na tej poniemieckiej ziemi nowe życie. Są wśród nich Nela, Zosia, Xymena, Tymon, Józek i Florian, których losy się splatają, choć różni ich pochodzenie, wojenne doświadczenia, status w komunistycznej Polsce i plany na przyszłość.
Młodzi ludzie tworzą nieformalną grupę i coraz więcej czasu poświęcają nie nauce, ale sytuacji w Szczecinie. W mieście, w którym wszyscy są nowi i nikt nikomu nie ufa, muszą rzucić na szalę swoje przekonania i to co najważniejsze: przyjaźń. Kiedy na budynkach pojawiają się tajemnicze napisy, przyjaciele zostają wciągnięci w niebezpieczną grę…
Czy wyjdą z próby obronną ręką? Czy pozostaną wierni swoim ideałom i ocalą miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 9 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,8 (8 ocen)
6
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CzarownicaNat

Nie oderwiesz się od lektury

Gładko prowadzona narracja, ciekawie przedstawione tło historyczne. Zdecydowanie jedna z lepszych propozycji w tej kategorii powieści.
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Ceyhun | stock.adobe.com

© Jorge Ferreiro | stock.adobe.com

© Szczecin. Urząd Wojewódzki i molo portowe | domena publiczna, polona.pl

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Olga Smolec-Kmoch

Agnieszka Luberadzka

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2024

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023

tekst © Copyright by Agnieszka Gładzik 2023

ISBN 978-83-67813-70-9

Prolog

W gabinecie panowała nieprzyjemna, zatykająca serce cisza. Wzrok dyrektora prześlizgiwał się po twarzach czworga maturzystów, szukając w nich choćby najmniejszej oznaki załamania albo skruchy.

– Zapytam po raz ostatni. – Jego donośny, tubalny głos przeszył powietrze. – Gdzie byliście wieczorem dwudziestego drugiego kwietnia?

Odpowiedziała mu cisza. Żadne z uczniów nie podniosło nawet głowy.

– Co wiecie o napadzie na posterunek milicji? Dlaczego celem był akurat ten funkcjonariusz? – Wziął zdjęcie młodego milicjanta i zaczął nim wymachiwać przed ich twarzami, jednak oni nadal solidarnie milczeli.

– Kim są Rycerze Gryfitów? – huknął dyrektor i walnął pięścią o biurko.

Jedyna dziewczyna pośród zebranej młodzieży poruszyła się nerwowo, ale nie pisnęła ani słowa.

– Czyli tak to chcecie rozegrać… – Mężczyzna wyciągnął z kieszeni chustkę w grochy i otarł spocone czoło, a następnie dał znak wicedyrektorowi oraz dwóm innym nauczycielom. – Zaprowadźcie ich do auli i zamknijcie – polecił, po czym zwrócił się bezpośrednio do uczniów: – Macie czas do wieczora. Jeśli do tego czasu nie usłyszę żadnych odpowiedzi, będę zmuszony wydać was odpowiednim organom. Radzę wam się dobrze zastanowić, czy aby na pewno chcecie splamić dobre imię waszych rodzin. – Skończywszy, opadł z powrotem na fotel.

Uczniowie karnie wstali i dali się zaprowadzić do auli. Nie odzywali się do siebie ani nawet nie patrzyli na pozostałych, dopóki nie usłyszeli szczęku zamka od drzwi.

– Żałosne – prychnął jeden z chłopaków, dobrze zbudowany, o jasnych kędzierzawych włosach. – Oni się chyba nigdy nie nauczą. Możesz mi dać swoje wsuwki do włosów? – zwrócił się do koleżanki.

– Czekaj, Józek – zaprotestował drugi z młodzieńców, typ o ekscentrycznym jak na czasy wiecznego niedoboru ubiorze. – Otworzysz drzwi wytrychem czy wspólnie wyłamiemy zamek, nie ma znaczenia, przecież wiedzą, kim jesteśmy i gdzie nas szukać.

– Sugerujesz, że mamy nic nie robić i czekać, aż nas skatują? – zapytał tamten z miną pełną niedowierzania. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co oni z nami zrobią? Co zrobią z Zosią i Xymeną? Dzisiaj nie byli w stanie ich znaleźć, ale co, jeśli poproszą o pomoc służby?

Stali naprzeciwko siebie jak dwa gotowe rzucić się sobie do gardeł drapieżniki. Atmosfera zagęściła się do tego stopnia, że Aniela, ładna blondynka z dziecinnymi jeszcze rysami twarzy, weszła między nich.

– Uspokójcie się! Wiemy, że dyrektor blefuje z dowodami. Nie zrobiliśmy tego, więc musi opierać się na poszlakach. Możemy z tego jeszcze wyjść – oświadczyła.

– O ile dobrze rozegramy swoje karty – do rozmowy włączył się Tymon, najstarszy z towarzystwa, wyróżniający się brzydką szramą ciągnącą się od lewego ucha aż po obojczyk. – Lepiej zastanówmy się nad tym, co zamierzamy powiedzieć dyrektorowi i jak sprawić, by nam uwierzył. Florian? – zwrócił się do ekscentrycznie ubranego chłopaka.

Młodzieniec podrapał się po brodzie, mrucząc pod nosem.

– Potrzebujemy jednej, wspólnej wersji – rzekł powoli, myśląc nad każdym kolejnym słowem.

– Prawda nie ma wersji – żachnął się Józek, lecz szybko stracił rezon, widząc karcące spojrzenia pozostałych.

– Pierwsze, czego oni lub ktokolwiek inny będą szukać, to niezgodności w zeznaniach. Dlatego musimy jeszcze raz wspólnie przejść przez naszą historię, nauczyć się jej na pamięć, a potem do skutku odgrywać role, które sobie dzisiaj przypiszemy. Rozumiecie, o co chodzi? – powiedział Florian, przesuwając wzrokiem po twarzach przyjaciół.

Przytaknęli, choć bez entuzjazmu.

– Dobrze, to skoro sam to zaproponowałem, to wypada, żebym zaczął – oznajmił.

– Śmiało – odparł Józek, a w jego głosie dalej słychać było nieufność.

Florian wziął głęboki wdech. Z całego towarzystwa to on miał najwięcej do ukrycia i bał się, że jego przyjaciele wyczują, że kłamie. Nieświadomie odszukał wzrokiem Nelę, wiedząc, iż niezależnie od okoliczności przynajmniej ona zrozumie. Dziewczyna skinęła głową. Nie potrzebował innej zachęty. Zaczął opowiadać.

Florian

– Pojadę, i już! Nie potrzebuję twojej zgody! – wykrzyknął Florian i zostawił zagniewanego ojca w służącym za tymczasowe miejsce pracy małym, dusznym pokoiku.

Wyszedł na zewnątrz. Jego pierś falowała, oddychał szybko i nierówno, usiłując zapanować nad targającymi nim emocjami. Wbił wzrok w bezchmurne niebo, z całej siły zaciskając zęby, aż rozbolała go szczęka. Dlaczego rodzice nie potrafili zrozumieć, że przyszłość leżała na Zachodzie, a nie w Krakowie? Był rok 1946, nikt ich tu nie chciał, byli co najwyżej tolerowani ze względu na doskonałe rzemiosło ojca, ale i tak gadano za jego plecami. Że szył mundury dla oficerów Wehrmachtu, a teraz dla nowej władzy. „Przyjechał wyrobnik z miasteczka i rozpycha się łokciami!”, prychali pozostali krawcy w mieście.

Głupia, zastała, przegnita historią dziura, pełna cuchnących naftaliną trucheł pozostałych po dawnych elitach!, żachnął się w myślach Florian. Ruszył przed siebie, wpychając spocone dłonie do kieszeni kurtki z paczek UNRRA. Przechodnie rzucali mu zdumione spojrzenia, lecz on jedynie zadzierał nos do góry i kroczył dalej, dumny ze swojego awangardowego wyglądu. On również nimi pogardzał, tymi przerabianymi z zasłon sukienkami jak po babci i wielokrotnie naprawianymi, nadżartymi przez mole garniturami. W życiu, zdaniem Floriana, należy wykazywać się odwagą, w szczególności zaś w podejściu do mody. Dlatego też nie interesowało go odnawianie starych rzeczy, tak aby choć trochę przypominały modele sprzed wojny. Nie, dla Floriana moda była świeżością i wymagała nowatorskiego podejścia. Jego strój, czyli biała koszula z wysokim kołnierzem, ciasno przylegające spodnie od garnituru oraz ta właśnie luźna wojskowa kurtka wyrażały jego charakter, ba, charakter czasów. Romantyzm po wojnie!

Początkowo chciał jechać do Warszawy, ale przeraziły go doniesienia o straszliwych tam zniszczeniach. Wtedy zaczęły mu wpadać w ręce opracowania dotyczące Ziem Odzyskanych i niemal od razu się w nich zakochał. Postanowił bezzwłocznie wyjechać, ale rodzice upierali się, że powinien najpierw skończyć liceum. Florian jednak przeczuwał, że nie chodziło im do końca o jego dobro, a raczej o przetrzymanie go w Krakowie i powolne wprowadzenie w fach ojca. To właśnie dlatego nagle przestali się krzywić na jego modowe eksperymenty i pozwolili mu korzystać z pracowni do woli. Ja jednak będę kimś więcej niż tylko zwykłym krawcem. Zostanę projektantem mody!, powtarzał sobie z uporem. Stworzę polskie haute couture1! Nie mógł pozwolić na to, by nagły zwrot w polityce rodziny zachwiał jego wewnętrznym postanowieniem.

1Haute couture – luksusowa forma krawiectwa, w której ubrania szyte są na zamówienie konkretnego klienta.

Doszedł do dworca głównego i zaczął rozpytywać o najbliższy pociąg do Gdańska. Pracownicy kolei wzruszali ramionami, ale wśród pasażerów dało się usłyszeć plotki, iż według rozkładu następny skład miał zostać podstawiony rano. Florian wrócił do domu, udał skruchę, a gdy rodzice położyli się spać, wyciągnął tobołek ze spakowanymi ubraniami i wymknął się na dworzec.

Ludzie nie kłamali: bladym świtem na peron wtoczył się długi skład, choć Florian nie dosłyszał, jaka miała być stacja końcowa. Lada chwila ojciec wstanie i zaczną mnie szukać, uświadomił sobie, patrząc na zegar. Teraz jest moja jedyna szansa! Niewiele myśląc, wsiadł do zatłoczonego wagonu.

*

Podróż okazała się męczarnią. Pociąg co rusz zatrzymywał się na długi postój, w wagonach było tłoczno i duszno. Dodatkowo trzykrotnie musiał się przesiąść i ostatecznie nie wiedział już nawet, gdzie jedzie i w jakim celu. Był zmęczony, głodny i spragniony. Czasem ktoś się nad nim ulitował i podzielił wodą albo kromką chleba, ale pozostali podróżni w większości podzielali apatię Floriana i niechętnie patrzyli na każdego nieznajomego.

Prawdziwy szok przeżył, gdy wtoczyli się wreszcie na północ i zatrzymała ich pierwsza banda rozbójników. Potem druga. Najpierw pozbawiono go zegarka, następnym razem został pobity jako „bezwartościowy śmieć”. Napastnicy rozbili mu nos o kolano, później pasażer obok pomógł mu zatamować krwawienie.

Wreszcie zatrzymali się na stacji docelowej. Florian, lekko zdezorientowany, wytoczył się z pociągu i wciągnął obce, zachodnie powietrze w płuca. Nie poczuł jednak słynnej morskiej bryzy na policzkach, a kwaśny zapach potu parujący z ciał podróżnych. Rozejrzał się dookoła i gdzieś pochwycił nazwę Stettin. Poczuł, jak serce zamiera mu w piersi. Stuknął mężczyznę stojącego przed nim i zapytał:

– Przepraszam pana, gdzie konkretnie jesteśmy?

– Ty, młody, na głowę upadłeś? – zapytał go mężczyzna. – W Szczecinie przecież!

Florian jęknął w duchu i zaczął zachodzić w głowę, jak wyplątać się z tej fatalnej pomyłki. Cóż, nie ma rady, trzeba będzie poczekać na następny pociąg, pomyślał, kierując się do stanowiska urzędnika PUR-u. Pokrótce opowiedział mu swoją historię. Poganiany jego niezbyt uprzejmym spojrzeniem, skończył pytaniem o następny pociąg do Gdańska. Urzędnik potrząsnął głową.

– Może być za tydzień, a może za miesiąc. Masz tu swój przydział. – Podał Florianowi kartkę z adresami oraz dokumenty. – Najpierw najedz się i wypocznij, zanim znowu zaczniesz kombinować. Następny!

Niczym w transie Florian wyszedł z budynku dworca wprost do serca szarej robotniczej dzielnicy.

Gdy opowiadał tę historię przyjaciołom, nie był w stanie odtworzyć swojej dokładnej trasy tamtego dnia, pamiętał jedynie, że ostatecznie znalazł się w tej samej bursie co oni i że po przydzieleniu pokoju niemal natychmiast zasnął i spał aż do południa dnia następnego.

*

– Wspaniale, wręcz doskonale! – Florian przykucnął, by objąć żywiołową dyskusję dwóch handlarek w kadrze. Kobiety, najpewniej Niemki, nie zdawały sobie sprawy z jego obecności, były zbyt pochłonięte sprzeczką, która miała szansę przejść od słów do rękoczynu.

Wyczekiwał odpowiedniego momentu i cyk, codzienne życie Szczecina utrwalone! Podniósł się i otrzepał nogawki spodni z kurzu. Gwiżdżąc pod nosem, wmieszał się w tłum krążący po bazarze, którego serce biło na placu Grunwaldzkim. Niewątpliwie stanowił on towarzyskie centrum Szczecina, gdzie zaopatrzano się w nieomal wszystko, od sprzętów domowych przez różnego rodzaju szmaty aż po prawdziwe antyki sprzedawane za bezcen. To właśnie tu po bardzo korzystnej cenie kupił aparat i teraz szukał kolejnej okazji, najchętniej jakichś dobrych materiałów do stworzenia odpowiednich ubiorów. Wystawiające towary Niemki nierzadko oferowały swoją garderobę w korzystnej cenie, i to interesowało Floriana najbardziej.

Przed chwilą wpadła mu w oko połyskująca cekinami sukienka, już zbliżał się do prowizorycznego stoiska sprzedawczyni, gdy wyrosła przed nim dziewczyna, mniej więcej w jego wieku, i zaczęła wypytywać o tę kreację. Stanął tuż obok niej i biernie przyglądał się negocjacjom między nią a Niemką. Cena musiała być zbyt wysoka, bowiem dziewczyna pokręciła głową i odeszła od stoiska. Florian pochwycił smutne spojrzenie ciemnych oczu, rozwiane kasztanowe loki i wspaniale uwypuklone kości policzkowe nieznajomej i uznał, że jest idealna. W tym momencie zapomniał o sukience i ruszył za dziewczyną. Wyminął nawołujących do zakupu pierogów właścicieli przenośnych garkuchni oraz młodzież grającą w blaszki. Przechodząc obok grupy zamroczonych, zdemobilizowanych żołnierzy, zniżył nieco kark, nie chcąc narazić się na zaczepki. Tak, „tandeta” w każdym mieście niczym magnes przyciągała niekoniecznie sympatyczne typy.

– Hej, zatrzymaj się! – zawołał, skracając dystans dzielący go od dziewczyny.

O dziwo, posłuchała. Odwróciła się w jego stronę i od razu odnotował jej szczupłą sylwetkę i dość wydatny w stosunku do proporcji całego ciała biust.

– Tak? – zapytała, delikatnie unosząc brew. Ona również mierzyła Floriana wzrokiem, oceniała jego ubiór i ogólny wygląd.

– Jesteś idealna – powiedział, łapiąc oddech. – Twoja sylwetka jest wręcz modelowa, by nie powiedzieć: posągowa.

Dziewczyna zaśmiała się nerwowo i odsunęła się o krok.

– Yyy… dziękuję. Jesteś dziwny, wiesz? – W jej głosie rozbrzmiał charakterystyczny kresowy zaśpiew.

Patrzyli przez chwilę na siebie, aż Florian ocknął się z zakłopotania, sięgnął do kieszeni i podał dziewczynie ręcznie kreśloną wizytówkę, mówiąc:

– Projektuję ubrania i zajmuję się trochę fotografią. Byłbym zachwycony, gdybyś zgodziła się dla mnie zapozować.

Dziewczyna przyjęła kartonik i odparła:

– Pomyślę o tym. Do zobaczenia! – Nim Florian zdążył powiedzieć jeszcze jedno słowo, ona już zniknęła.

*

Wieczorem mały kamyk uderzył o szybę. Zaraz poleciał drugi, potem trzeci. Florian otworzył okno i spojrzał w dół. Przed bursą stała dziewczyna, którą spotkał na targowisku.

– Możesz zejść? Dozorczyni nie chce mnie wpuścić! – krzyknęła.

Skinął głową i ruszył ku drzwiom.

Dopiero teraz miał okazję dobrze jej się przyjrzeć i tym samym utwierdzić się w przekonaniu, iż jego gust pozostał bez zarzutu. Dziewczyna mogła być skromnie ubrana, ale jej uroda była niebanalna, podobnie jak i wyczucie stylu. Choć miała na sobie prostą sukienkę, to ubranie leżało na niej zaskakująco dobrze, a dobrane do niego dodatki, zapewne zrobione samodzielnie, wyglądały świeżo i oryginalnie. Będziesz moją Galateą i wyniosę cię na szczyt, pomyślał, stając naprzeciwko niej.

– Jednak zdecydowałaś się przyjść – zauważył.

Spodziewał się, że opuści skromnie wzrok i odpowie coś półszeptem, ale dziewczyna patrzyła mu śmiało w oczy i nie wyglądała na płochą. Wręcz przeciwnie: z jej postawy emanowała pewność siebie i poczucie, że jest Florianowi równa.

– Zofia Bełkin. – Wyciągnęła dłoń.

– Florian Deskur, ale to już zapewne wiesz z mojej wizytówki.

Skinęła głową.

– Zanim na cokolwiek się zgodzę, chciałabym obejrzeć twoje dotychczasowe dzieła – oznajmiła, zaplatając ręce za plecami. Brzmiała na zdecydowaną.

Sprawdza mnie, pomyślał.

– Same zdjęcia czy projekty również? – zapytał rzeczowo. – Zajmuję się także krawiectwem.

– Najlepiej jedno i drugie – odparła Zosia.

– W porządku. Zaraz wracam – rzekł Florian i wrócił do swojego pokoju. Zastał Rysia z twarzą przylepioną do okna.

– Jest śliczna – westchnął kolega z rozmarzeniem w głosie.

– Tak, tak – przytaknął niecierpliwie Florian, przekładając pudełka z zarysowanymi brulionami, aż wreszcie znalazł interesujące go egzemplarze. Delikatnie uderzył chłopaka grzbietem zeszytu w tył głowy. – Nie gap się tak na nią, bo pomyśli, żeś zboczeniec – zarechotał i zbiegł z powrotem na dół.

Udali się na pobliski skwer, z dala od ciekawskich spojrzeń Rysia. Zosia usiadła na ławce i wertowała projekty Floriana. Przyglądała się każdemu z nich z należytą uwagą, widać było, że próbuje sobie wyobrazić narysowane kreacje na żywych modelach.

– Są fenomenalne, choć nieco… hmmm… historyczne? – Podniosła wzrok i spojrzała na wyczekującego jej opinii Floriana. – Albo inaczej: baśniowe, o, to dobre określenie! – Twarz dziewczyny się rozpogodziła. – Tak czy inaczej, masz świetną kreskę i wyobraźnię.

Chłopak poczuł, jak na jego policzki wylewa się zdradziecka czerwień. W przypływie złości zabrał Zosi brulion i schował pod pachę.

– Baśniowe, dobre sobie! Ty pewnie preferujesz te mieszczańskie okropieństwa, podobne do tego, które masz obecnie na sobie – odrzekł, nie kryjąc urazy.

– Niczego takiego nie mówiłam – zaprzeczyła Zosia, marszcząc lekko czoło. – Mam tylko wrażenie, że nie jesteś zbyt na bieżąco ze światowymi trendami, takimi jak to. – Sięgnęła do kieszeni sukienki i podała mu wycinek z gazety ze zdjęciem modelki w białej, zwężanej w talii garsonce, rozkloszowanej czarnej spódnicy za kolano i z eleganckim kapeluszem na głowie. Florian przestudiował sylwetkę kobiety i gwizdnął cicho z uznaniem.

– Przepraszam – powiedział odruchowo. – Podoba mi się.

Dziewczyna uśmiechnęła się rozjemczo.

– Interesuję się modą od dziecka, ale nie mam twojego talentu. Potrafię o niej tylko mówić albo pisać, lecz żeby urzeczywistnić moje wyobrażenia… – Rozłożyła ręce. – Nie mam zasobów ani znajomości.

Florian jeszcze przez chwilę wpatrywał się w wycinek ze zdjęciem modelki, po czym przeniósł wzrok na Zosię.

– Masz więcej takich zdjęć? – zapytał.

– Mam całe stosy paryskich żurnali – odparła. – I dużo własnych pomysłów – dodała i po raz pierwszy dało się wyczuć wahanie w jej głosie.

– Myślę, że możemy sobie nawzajem pomóc – oznajmił Florian po chwili. – Ale w tym celu będę potrzebował całego twojego wolnego czasu i zaangażowania.

Zgodziła się od razu, bez chwili namysłu i tak oto, jeszcze tego nie wiedząc, oboje zawarli pakt, który miał przetrwać najbardziej niesprzyjające zawirowania losu.

*

– Powinno wystarczyć – stwierdził Florian, ocierając czoło z potu.

Wraz z Zosią właśnie kończyli ładować zwoje obrusów i zasłon na wózek. Zdobycie odpowiednich materiałów w Szczecinie graniczyło z cudem, toteż imali się różnych sposobów, łącznie z szabrem. Co prawda miasto ze wszystkich sił starało się zabezpieczyć ruchomości, a w szczególności meble, przed kradzieżą, ale ograniczona liczba milicjantów i ochotniczych patroli sprawiała, że włamania wciąż stanowiły powszechny problem.

Przy plądrowaniu pierwszych kilku mieszkań mieli duszę na ramieniu, lecz szybko się zorientowali, że praktycznie nikt nie zwraca na nich uwagi. Być może była to kwestia towarów, na które polowali, a które w oczach pozostałych szabrowników nie należały do atrakcyjnych. Gdyby znaleźli futra albo nylonowe pończochy, to zapewne szybko wzbudziliby zainteresowanie, ale zasłony i obrębiane koronką obrusy i kapy zdążyły już spowszednieć i zbrzydnąć ogółowi społeczeństwa.

Założenie było proste: Zosia, obserwując modę uliczną i przeglądając żurnale oraz dostępną prasę, miała obmyślać projekty. Na podstawie jej wizji Florian tworzył później rysunki, ona je akceptowała i zaczynała się praca na manekinach. Gotowe modele Zosia prezentowała w malowniczej scenerii szczecińskich gruzów, on natomiast ją fotografował. Po wywołaniu zdjęć katalogowali i opisywali je wspólnie, a potem modele się „rozchodziły”. Okazało się bowiem, że sukienki z łatwością znajdowały nabywczynie, najpierw z najbliższego kręgu znajomych rodziców Zosi, później zaś do młodych twórców zaczęły spływać indywidualne zamówienia. A wszystko w szczytnym celu stworzenia portfolio, które umożliwi im w przyszłości karierę w Łodzi albo Warszawie.

– Florian, a może obeszlibyśmy jeszcze jedną kamienicę? – zapytała Zosia, spoglądając to na niego, to na wepchnięte do wózka zwoje materiałów.

– Nie wiem, czy to taki dobry pomysł – odparł Florian, patrząc na zegarek. – Robi się późno, twoi rodzice będą się martwić.

– Tylko jedno, najwyżej dwa mieszkania – nie ustępowała. – Nasze dzisiejsze łupy są dość nędzne, a nuż znajdziemy kawałek ładnej bawełny albo satyny…

Florian jęknął w duchu, ale musiał przyznać dziewczynie rację. Sam był już spragniony czegoś lepszego jakościowo, marzyło mu się dorwanie materiałów, z których szyto mundury, albo może jakieś skóry.

– Dobrze, już dobrze – zgodził się. – Masz przy sobie nóż?

Zosia klepnęła się delikatnie po udzie. Florian sprawdził, czy ma swój. Na szczęście narzędzie spoczywało bezpiecznie w kieszeni jego spodni.

– Dlaczego mam wrażenie, że będę tego żałował? – mruknął Florian i pchnął wózek przed siebie. Starał się trzymać ulicy, gdzie rozwieszono prowizoryczne oświetlenie, złożone z kołyszących się na wietrze gołych żarówek. Szczecin zmagał się jeszcze z przerwami w dostawach prądu, więc po zmroku należało uważać.

W kamienicy obok wszystkie drzwi do mieszkań były już wyważone, a wewnątrz nich unosił się nieprzyjemny zapach moczu i czegoś jeszcze, choć tej drugiej rzeczy Florian wolał nie nazywać po imieniu.

– Ugh, jakie to obrzydliwe! – usłyszał głos zdegustowanej Zosi, dobiegający z drugiego pokoju. – Czy ci ludzie nie znają pojęcia ustępu?

– Może nigdy takowego nie widzieli – wyjaśnił głośno Florian, odgarniając kijem rozrzucone na podłodze przedmioty. – Ja też nie zdawałem sobie sprawy z istnienia wielu użytecznych rzeczy przed przybyciem do Szczecina.

– Ale nie zacząłeś się z tego powodu zachowywać jak zwierzę – skomentowała Zosia, dołączając do niego w salonie. – Patrz, co znalazłam. – Pokazała Florianowi ozdobne szale przetykane srebrną nicią.

– Pretensjonalne, ale da się z nich zrobić ładne dodatki – ocenił, miętosząc materiał w dłoniach. – A akurat tego nam… – przerwał, gdy dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu. Usłyszał skrzypienie podłogi tuż nad nimi. Spojrzał na Zosię. Wydobyła nóż spod fałdów ubrań i mocno zacisnęła dłoń na trzonku, Florian zrobił to samo. Przykucnęli za zdewastowaną sofą i nasłuchiwali. Kroki były coraz bliżej, aż wreszcie nieznajomi wkroczyli do salonu.

– Wyłaźcie, wiemy, że tu jesteście! – rozkazał stanowczy męski głos.

Florian jeszcze mocniej zacisnął dłoń na trzonku noża, aż jego knykcie stały się całkiem białe. Rozległ się pojedynczy strzał i z sufitu spadło trochę tynku.

– Drugiego ostrzeżenia nie będzie! – uprzedził ich głos.

Florian przymknął oczy. Napastnik miał broń palną i brzmiał, jakby wiedział, jak się nią posługiwać. Trudno, trzeba będzie zaryzykować. Gestem nakazał Zosi, by pozostała w ukryciu, a sam powoli wyłonił się zza prowizorycznej osłony z podniesionymi rękoma i aż rozdziawił usta ze zdziwienia.

Napastnikiem okazał się znajomy z liceum.

– Ej, Józek! – krzyknął chłopak na oko niewiele starszy od Floriana. Miał paskudną bliznę biegnącą od ucha przez szyję pewnie gdzieś dalej. – To ten dziwak-artysta z naszej szkoły!

W pomieszczeniu niemal natychmiast zmaterializował się Józef Podwała, wychwalany pod niebiosa przez nauczycieli prymus, gwiazda szkoły i na dodatek arystokrata. Albo raczej eksarystokrata, zważywszy na panujący obecnie klimat polityczny.

Zosia zachichotała i podniosła się z podłogi, wprawiając towarzystwo w jeszcze większą konsternację.

– I na dokładkę jest tu sam z dziewczyną – dorzucił chłopak, wymieniając znaczące spojrzenia z Józefem.

– A wy dwaj co, ochotnicza straż moralizatorska czy co? – zirytował się Florian.

– Nie całkiem. – Mierzący w niego chłopak opuścił broń, zabezpieczył ją i schował do kabury. – Tymon Winckler, ochotnicza straż sąsiedzka. Chronimy mienia miasta przed rabusiami.

– Rycerze na białych koniach. – Zosia wyglądała na rozbawioną.

Józef spiorunował ją spojrzeniem, co nie przyniosło absolutnie żadnego efektu, i po chwili cała czwórka zaczęła się śmiać. Moment rozluźnienia przerwał pojedynczy kobiecy krzyk.

– Po drugiej stronie oficyny! – powiedział chłopak, wyciągając broń. – Biegiem!

I w pośpiechu dwaj chłopcy wylecieli z mieszkania. Zosia pociągnęła Floriana za rękaw.

– Powinniśmy im pomóc – zauważyła.

Florian przytaknął.

– Ja pobiegnę za nimi, a ty ściągnij pomoc!

I rozeszli się w przeciwne strony: Zosia w kierunku zamieszkanych kwartałów, Florian zaś w głąb ciemnej oficyny, stąpając po śladach kolegów ze szkoły.

*

Nigdy wcześniej tak się nie bał, jak właśnie tamtego wieczoru. Gdy dotarł na miejsce, Józek i drugi chłopak mierzyli w dwóch zwyczajnie wyglądających mężczyzn, uzbrojonych w pałki i noże. Za plecami napastników na podłodze kuliły się cztery przerażone kobiety, zasłaniając głowy rękoma.

– No nareszcie – mruknął z politowaniem kolega Józka, widząc zziajanego Floriana. Sięgnął za pas i nie spuszczając wzroku z napastników, podał chłopakowi pistolet. – Mam nadzieję, że wiesz, jak się z tego korzysta – dorzucił pogardliwie.

Florian chwycił broń obiema dłońmi i również wymierzył w napastników.

– Odbezpiecz! – warknął Józek. – Pociągnij górną część w swoją stronę.

Zamek wydał z siebie mechaniczne szczęknięcie. Ręce Floriana zaczęły się trząść w niekontrolowany sposób. Widząc to, jeden z napastników roześmiał się w głos.

– Chłopcy, nie wiecie, na co się porywacie! – stwierdził. – Nie warto zgrywać bohaterów! Pozwólcie nam dokończyć tutaj sprawę z paniami i uznamy, że to zdarzenie nie miało miejsca.

Jedna z kul śmignęła tuż obok ucha mężczyzny i wbiła się w ścianę za nim. Kobiety jeszcze bardziej skuliły się na podłodze.

– Mam dla was lepszą propozycję, warchlaki – rzekł kolega Józka, cedząc słowa. – Oddacie paniom ich rzeczy, opuścicie to mieszkanie i już więcej nie będziecie ich nachodzić, a w zamian ja nie przestrzelę wam nóg.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym niechętnie wykonali polecenie chłopaka.

– Zostań tu! – nakazał Florianowi Józek i wraz ze swoim kolegą odprowadzili napastników do drzwi, a później zeszli z nimi po schodach, cały czas w nich mierząc.

– Opuść broń, synu. – Florian niemal podskoczył, czując na plecach delikatny dotyk. – Już po wszystkim.

Za nim stała drobna, może pięćdziesięcioletnia kobieta, bardzo elegancka, ze starannie ułożonymi włosami. Z podłogi podniosły się również trzy pozostałe postaci, wyraźnie od niej młodsze, choć podobne z wyglądu. W ich gestach nie dało się wyczuć lęku, a raczej rozczarowanie wymieszane z bezradnością. Nagle Florian poczuł się głupio, myśląc o paraliżującym go strachu. Do mieszkania wrócili Józek i jego kolega.

– Chciałem panie szczerze przeprosić za wyrządzone przez nas szkody – powiedział Józek z taką samą niezachwianą pewnością siebie, jaką okazywał również w szkole. – Tymon czasem nie potrafi utrzymać nerwów na wodzy.

– Nie wiem, czy to, co zrobiliście, było bardzo odważne, czy bardzo głupie, niemniej jesteśmy wam wdzięczne – odparła kobieta. – Niestety, nie jest to pierwsze takie zajście dla mnie i dla moich córek.

– To moja wina – wtrąciła się jedna z dziewcząt o poważnych rysach twarzy i kobiecej już sylwetce. – Musieli mnie śledzić już od jakiegoś czasu, bo przysięgłabym, że skądś znam ich twarze.

Wtem ktoś zapukał gwałtownie do drzwi.

– To ja, Zosia!

Józek otworzył jej. Dziewczyna przyprowadziła ze sobą milicjantów, którzy wysłuchali opowieści kobiet, zanotowali swoje i odeszli, zalecając wcześniej barykadowanie drzwi i niewychodzenie po zmroku. Przez cały ten czas Florian obserwował to Józka, to Tymona, nie kryjąc zazdrości. Obaj wyglądali zawadiacko, a przy tym wydawali się dojrzali, godni zaufania. Nawet blizna Tymona, choć nieestetyczna, przydawała mu męskości. Florian zanotował tę obserwację w pamięci. Kolekcja męska to też był pomysł godny rozważenia.

– Chodzisz z nami do liceum – zauważył Tymon, kierując słowa do najmłodszej z dziewczyn, filigranowej blondynki o twarzy przypominającej porcelanową lalkę.

– Nela? – Dopiero teraz Zosia zwróciła na nią uwagę.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się, a na ustach wykwitł uśmiech. Chwilę później dziewczęta obejmowały się i coś sobie szeptały do ucha, wywołując tym konsternację wśród kolegów, w szczególności Tymona.

– Możesz przywołać swoją koleżankę do porządku? – poprosił Floriana. – Powinniśmy wszyscy wracać do swoich zajęć.

Pożegnali się z gospodynią i jej córkami i wyszli na podwórze.

– Trzeba będzie co jakiś czas tu zaglądać, zwłaszcza przez najbliższy miesiąc – powiedział Tymon do Józka. – Możliwe, że będą chcieli się zemścić.

Tamten skinął głową, a następnie przeniósł wzrok na Zosię i Floriana.

– Może chcecie do nas dołączyć? – zapytał. – Odkupić swoje szabrownicze winy?

– No chyba nie… – zaprotestował Tymon, ale szybko umilkł pod wpływem ostrzegawczego spojrzenia Józka. Powiedz nie, powiedz nie, powiedz nie, błagał w myślach, patrząc na Zosię. Dziewczyna jednak wbrew jego oczekiwaniom odparła:

– Oczywiście, że tak! Nieprawdaż, Florku? – Odwróciła się do niego z czarującym uśmiechem.

I wtedy pozostało mu jedynie odpowiedzieć, całkowicie wbrew sobie:

– Chętnie wam pomożemy.