Znak Gryfa - Agnieszka Gładzik - ebook + audiobook + książka

Znak Gryfa ebook i audiobook

Agnieszka Gładzik

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Szczecin (a właściwie niemiecki Stettin), początek XX wieku. Kiira Fersen, trzydziestoletnia nauczycielka w liceum dla dziewcząt, kobieta dumna, lecz uwikłana w konwenanse i ograniczona lojalnością wobec rodziny, stara się odsunąć na bok własne aspiracje, aby ratować dobre imię Fersenów. Kiedy spotyka Emila, amerykańskiego psychiatrę, budzi się w niej tęsknota za innym życiem. Ten ambitny samozwańczy naukowiec-eksperymentator udowadnia, że możliwe jest zajrzenie do umysłu drugiej osoby i poznanie jej sekretów. Fascynuje to Kiirę, która sama ma problemy z odczytywaniem emocji innych ludzi. Młoda kobieta stawia wszystko na jedną kartę i rusza z Emilem w podróż po Niemczech, aby krzewić jego idee i pomóc mu uzyskać wsparcie na dalsze badania.
Po początkowych sukcesach i zawarciu obiecujących znajomości w elitarnych kręgach towarzyskich bohaterka zacznie boleśnie odczuwać konsekwencje swojej decyzji. Z biegiem czasu okaże się, że za Emilem stoi tajemniczy pracodawca, a prawda o istocie jego eksperymentów jest nieco inna. Para zostanie wciągnięta w niebezpieczną grę.

 

Silna kobieta. Tajna organizacja. I niepokoje społeczne w przededniu I wojny światowej…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 513

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 43 min

Lektor: Donata Cieślik
Oceny
3,4 (26 ocen)
4
10
6
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bookfan

Z braku laku…

Niestety jest zbyt wiele rzeczy, które zaważyły na ocenie. poza aspektem emancypacji, nie było tu zbyt wiele dobrych wątków. Książa napisana tak, że jako pojedyncze wydanie ma braki, ale jeśli planowana jest kontynuacja, może coś z tego jeszcze będzie...
00

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. Z o.o., Warszawa 2021

© Copyright by Agnieszka Gładzik, 2021

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Dagmara Ślęk-Paw

Korekta: Joanna Rodkiewicz

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Teresa Chylińska-Kur, KurkaStudio

Zdjęcie na okładce: © konradbak, © samiramay/AdobeStock,

© Everett Collection/Shutterstock

Zdjęcie Agnieszki Gładzik: © archiwum prywatne

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. Z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-66730-79-3 (EPUB); 978-83-66730-80-9 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

C Z Ę Ś Ć   P I E R W S Z A
ROZDZIAŁ PIERWSZY,w którym wszystko się zaczyna
STETTIN, CZERWIEC 1914 ROKU

„Trzydzieści lat to chyba nie tak znowu dużo” – pomyślała Kiira Fersen, przyglądając się dokładnie swojemu odbiciu w lustrze. Podłużna twarz kobiety była okolona grubymi, puszystymi lokami ciemnobrązowych włosów, zwyczajowo ukrytymi pod kapeluszem lub też zręcznie zawiniętymi w wymyślny kok. Znad nieco zapadniętych, przyozdobionych lekkim rumieńcem policzków spozierały głęboko osadzone ciemne oczy, poważne i w skupieniu obserwujące otaczający ją świat. Wszystko wyglądałoby idealnie, gdyby nie odrobinę za długi nos z niewielkim garbem u nasady i wąskie usta nijakiej barwy – z tym jednak Kiira potrafiła sobie poradzić. Dużo gorsze były pierwsze, niewielkie oznaki starzenia. Wystarczyła srebrna nitka w grubym warkoczu lub delikatna pajęczyna zmarszczek pojawiająca się wokół oczu, gdy się śmiała, by kobieta momentalnie straciła dobry humor i wpadła w zadumę nad upływającym czasem. Obecnie świadomość, że młodość Kiiry dobiegła już końca, była z pewnością łatwiejsza do zaakceptowania aniżeli pozostałe myśli i wątpliwości, które regularnie dręczyły jej umysł. „W każdym razie tym właśnie społeczeństwo nakazuje przejmować się kobietom w moim wieku” – pomyślała, marszcząc nos. – „A z doświadczenia wiadomo, że złamanie ustalonych przezeń zasad jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na dobre”.

Leniwym ruchem podniosła się z prostego, obitego niezbyt przyjemnym materiałem fotela i odwróciła się w stronę okna. Było pogodne niedzielne popołudnie i ulice Stettina zalewało słońce. Okna pokoju Kiiry wychodziły na obsadzoną drzewami aleję, nieopodal centrum tak zwanego Neustadt, mieszczańskiego serca miasta. Było to z wielu względów idealne miejsce na liceum dla panien z dobrego domu: nieco na uboczu, lecz niezbyt daleko od czujnego wzroku rodziców wrażliwych na wszelakie odstępstwa od normy. Budynek szkoły, wygodny i dobrze wyposażony, podzielono na sekcję przeznaczoną dla uczennic, w której mieściły się sale lekcyjne i niewielka bursa, oraz znajdującą się na wyższych piętrach część oddaną do dyspozycji nauczycielek. Kiira zamieszkiwała niechciany przez nikogo, niewielki pokój, sąsiadujący z wejściem na poddasze. Choć ze względu na swoje uniwersyteckie wykształcenie otrzymała propozycję zamieszkania w dużo bardziej przestronnym pomieszczeniu, ona wyraźnie poprosiła o przydzielenie właśnie tego miejsca. „Mój brat zamieszkuje w Stettinie, więc i tak będę korzystać z lokum wyłącznie w celach noclegowych” – tłumaczyła dyrektorowi. O tym, że z Johannem łączyły ją co najwyżej neutralne stosunki, nie zająknęła się ani razu, podobnie jak o prawdziwych powodach, dla których zależało jej właśnie na tym pokoju.

„Mam jeszcze trochę czasu” – pomyślała Kiira i zdecydowanym ruchem zaciągnęła zasłonki, rzucając ostatnie spojrzenie na toczące się leniwie za oknem życie. Obróciła się na pięcie i lawirując między ułożonymi na podłodze, schludnymi stosami książek, opuściła swój pokój. Korytarz był pusty, jedynie lśniące, wypastowane deski świadczyły o niedawnej obecności gospodyni, utyskującej na „niedbające o porządek, nowoczesne panny”. Kiira rozejrzała się kontrolnie na boki, po czym sięgnęła po oparty o ścianę, zakończony haczykiem metalowy pręt i użyła go, by opuścić sobie drabinę na strych. Uważając na długą spódnicę, nauczycielka wspięła się po wąskich szczebelkach i wkroczyła do swojego królestwa. Istniała bowiem niepisana umowa między resztą personelu a Kiirą, na mocy której gospodarowanie przestrzenią na poddaszu leżało całkowicie w jej gestii. Stąd też przy jednym z okien stała przywieziona z Anglii luneta, a na niewielkim stoliku leżały mapy nieba oraz grube arkusze papieru, pokryte starannym pismem Kiiry. Ponieważ na poddasze nie doprowadzono instalacji elektrycznej, nauczycielka posługiwała się lampami naftowymi, a czasem również i świecami, których niedopalone końcówki wtapiały się obecnie w podłogę i blat, tworząc dość nietypową ozdobę.

Obserwatorium było jedną z wielu funkcji, którą spełniała owa przestrzeń, i oprócz przyrządów optycznych w środku znajdował się również rząd metalowych klatek. To właśnie w ich kierunku zmierzała dziś Kiira. Większość stała pusta, jedynie dwie z nich zakryto cienkimi płachtami zwiewnego materiału, zdradzając obecność ptasiego lokatora. Nauczycielka ostrożnie ściągnęła jedną z nich, odsłaniając ukrytego pod nią gawrona. Ptak obrócił niespokojnie głowę, wlepiając oczy w kobietę, po czym cicho zakrakał.

– Spokojnie, wiem, że jesteś głodny – powiedziała cicho Kiira, kucając przed klatką. Sięgnęła do kieszeni spódnicy i wyciągnęła płócienne zawiniątko. Położyła je na podłodze i ostrożnie otworzyła klatkę. Gawron cały czas uważnie śledził jej ruchy. Powoli sięgnęła do wnętrza klatki, starając się nie spłoszyć jej mieszkańca, i wyciągnęła miskę z pożywieniem. Rozsupłała woreczek i dosypała świeżą porcję nasion do środka. Z drugiej kieszeni wydobyła pudełko z robakami. Ujęła pierwszego w palce i ostrożnie podsunęła gawronowi pod dziób. Ptak przez chwilę spoglądał na wijącą się dżdżownicę, a następnie łapczywie chwycił ją i połknął w całości.

– Bardzo dobrze – pochwaliła go Kiira i podała mu następnego robaka.

Karmienie trwało dobrych kilka minut, po upływie których kobieta delikatnie pogłaskała ptaka po grzbiecie i ostrożnie ujęła go w dłonie. Gawron nie zaprotestował. Kiira delikatnie uniosła najpierw jedno, później drugie jego skrzydło. Kilka tygodni wcześniej znalazła go, otępiałego, przy wejściu do szkoły. Jego noga krwawiła, a skrzydło wyglądało na złamane. Zdjęła opatrunki kilka dni temu, lecz ptak w dalszym ciągu nie latał. Teraz uwolniła go ze swojego uchwytu, lecz gawron jedynie obrócił się i patrzył na nią z zainteresowaniem.

– Dzisiaj też nie? – zapytała.

Ptak zaczął czyścić sobie pióra, całkowicie ignorując jej obecność. Kiira włożyła go z powrotem do klatki, lecz nie zakryła jej tkaniną. Postanowiła, że zrobi to dopiero wieczorem – była niedziela i reszta personelu przebywała poza szkołą, toteż szansa, że ktoś odkryje dodatkowego lokatora, była znikoma. Odsłoniła drugą klatkę, budząc tym śpiącą w środku pustułkę. Sowa rzuciła Kiirze senne spojrzenie i wróciła do przerwanej drzemki. Nauczycielka zmieniła jej wodę na świeżą i znowu narzuciła płachtę na klatkę.

– Wierzcie mi, że wolałabym dzisiaj zostać z wami – wymruczała, podnosząc się z kolan i strzepując kurz ze spódnicy. Obiecała Johannowi, że będzie mu towarzyszyć podczas wieczornego przyjęcia u starego przyjaciela ich ojca, właściciela jednej ze stettińskich stoczni. Westchnęła ciężko i ponownie przerzuciła w myślach listę potencjalnych wymówek, lecz poczucie obowiązku zatriumfowało i wróciła do swojego pokoju, by się przygotować. „Czy nie rozumiesz, że robią to jedynie z grzeczności?” – pomyślała Kiira, żałując, że nie skierowała tych słów do swojego brata. Irytowało ją dążenie Johanna do utrzymania ich „pozycji” w socjecie, bo przecież musiał zdawać sobie sprawę, że już dawno zostali zdegradowani do roli gości zapraszanych albo przez wzgląd na dawne znajomości, albo w ramach przestrogi dla pozostałych. „Nie, to niesprawiedliwe. Stary pan Schledermann był dla nas zawsze miły i w jego zachowaniu nigdy nie dało się wyczuć ani śladu pogardy czy politowania” – skarciła się w myślach. – „Myślisz tak jedynie przez jego syna”. Kiirą aż wstrząsnęło obrzydzenie na myśl o Schledermannie juniorze, jego przesiąkniętym tytoniem oddechu i wędrujących w niewłaściwe miejsca dłoniach. „Trzymaj się z daleka od niego, a wszystko będzie dobrze” – poleciła sobie, jednak perspektywa obcowania z tymże osobnikiem odbierała jej wszelką radość, jaką mogła czuć na myśl o wieczorze spędzonym w ogólnie miłym towarzystwie.

Ściągnęła uszytą z grubej granatowej bawełny spódnicę i rozpięła zapinaną na małe perłowe guziki bluzkę z bufiastymi rękawami. Otworzyła szafę i zaczęła przeglądać znajdujące się w niej stroje. Bogiem a prawdą najchętniej włożyłaby jedną z wygodnych, zwiewnych sukienek zakupionych w prowadzonym przez Johanna domu handlowym, jednak wiedziała, że jej bratu zależy na pokazaniu, iż sytuacja finansowa ich rodziny uległa poprawie. Dlatego też wybrała pamiętającą jeszcze czasy studiów wieczorową suknię w ciemnozielonym kolorze. Jej lejący się materiał był finezyjnie udrapowany z boku, natomiast część gorsetową zdobiły drobne kryształki i delikatna koronka. Korzystając z uprzejmości jednej ze swoich bardziej utalentowanych współpracownic, Kiirze udało się odświeżyć kreację i dopasować ją do swojego bardziej kobiecego niż kiedyś ciała.

Nauczycielka usiadła przy toaletce i rozczesała swoje długie gęste włosy, po czym ułożyła je w luźny kok, pozwalając kilku kosmykom naturalnie opadać na dekolt. Resztę fryzury podtrzymywały starannie wplecione drewniane szpilki i metalowe wsuwki.

– Przydałaby się jakaś biżuteria – mruknęła Kiira, sięgając do stojącej na toaletce szkatułki. Wydobyła z niej ozdobną kameę na atłasowej wstążce oraz parę złotych kolczyków ze szmaragdami. – Musi wystarczyć – oceniła, nakładając ozdoby. Alternatywą był odziedziczony po babce sznur pereł i kilka pomniejszych, niemodnych już świecidełek, których nie zdążyła upłynnić podczas swojego pobytu w Anglii. Kiira przechyliła puzderko, wysypując jego zawartość na blat. Zaśniedziałe srebrne łańcuszki oplatały mizerny stosik masywnych bransoletek i starych przypinek. – Mam cię! Wiedziałam, że nie mogłam cię sprzedać! – mruknęła triumfalnie, wyciągając z plątaniny biżuterii dużą broszkę w kształcie sokoła. Skrzydła i ciało ptaka wysadzane były różnej barwy bursztynami, całość zaś spajało wysokiej próby srebro. Może i nie była to drogocenna błyskotka, niemniej doskonale kontrastowała z butelkową zielenią sukni i wpasowywała się w charakter swojej właścicielki, toteż Kiira bez wahania przymocowała ją do kreacji po prawej stronie, kilka centymetrów poniżej linii dekoltu.

Rozległo się pukanie do drzwi. Kiira podniosła się z krzesła. Atłasowy materiał sukni szeleścił przy każdym jej ruchu.

– Panno Fersen, pani brat już czeka – oznajmiła gospodyni, mierząc przy okazji Kiirę od stóp do głów.

– Już schodzę – oznajmiła nauczycielka i szybko naciągnęła na ręce obowiązkowe rękawiczki, a z wieszaka ściągnęła odpowiedni kapelusz.

– Dobrze, że dyrektor pani nie widzi, boby panią odsądził od czci i wiary – powiedziała gospodyni, prowadząc ją na dół, do tak zwanej poczekalni. – Kto to widział, żeby nauczycielka w takim stroju paradowała!

Idąca za gospodynią, Kiira przewróciła oczami. W takich chwilach zastanawiała się, dlaczego zdecydowała się wrócić do Stettina, zamiast wybrać sobie jakieś mniej konserwatywne miasto.

– Ale pani jest wykształconą, światową kobietą, więc może nie jest to jeszcze tak mocno niestosowne – rzuciła pojednawczo gospodyni.

Dotarły do poczekalni, gdzie czekał Johann. Brat Kiiry był eleganckim mężczyzną w wieku chrystusowym, wysokim i wysportowanym. Za młodu uprawiał szermierkę i jazdę konną, teraz zaś przerzucił się na sporty wodne. Miał przystojną, symetryczną twarz i jaśniejsze niż siostra włosy o kolorze pszenicy, które układał zgodnie z panującą obecnie modą. Nie nosił zarostu, dzięki czemu wciąż wyglądał młodzieńczo. Teraz siedział z założonymi nogami, wygodnie rozparty na fotelu, przeglądając piątkową gazetę. Na widok siostry wstał i szybko odprawiwszy gospodynię gestem, powiedział:

– Czy pokazywałaś się już w tej sukni?

– Może raz albo dwa – odparła Kiira, wzruszając ramionami. – Trochę ją przerobiłam, żeby wyglądała na nowszą.

– Obróć się – zażądał.

Kiira zaczęła powoli dreptać dookoła własnej osi.

– Stop! Wystarczy – zatrzymał ją brat. – Nie miałaś lepszych butów? Te wyglądają na znoszone.

Kiira potrząsnęła głową.

– Jedynie trzewiki, ale nie pasują do sukni, a nie chciałeś, żebym wkładała cokolwiek od ciebie ze sklepu – odparła.

Johann skrzywił się na wzmiankę o domu towarowym.

– Jest dobrze, buty to tylko drobny detal, którego większość z nich nawet nie zauważy – powiedział po chwili namysłu i podał siostrze ramię. Wyszli przed budynek szkoły, gdzie czekał na nich powóz. Stangret otworzył drzwiczki, rozłożył schodki i pomógł Kiirze wejść do środka. Po chwili byli już w drodze, przecinając szerokie aleje w stronę tak zwanego Westendu, gdzie najbogatsi mieszkańcy miasta mieli swoje wille. Wzrok Kiiry bezrefleksyjnie przesuwał się po klasycystycznych fasadach, czasem zatrzymując się na dłużej na jakiejś bardziej nietypowej bryle. Do gustu nauczycielki najbardziej przemawiały proste formy z możliwie niewielką ilością zdobień, natomiast rozbawienie budziły wszelakie próby naśladowania średniowiecznych zamków, które upchnięte na dużo mniejszej przestrzeni wyglądały niczym własna karykatura.

Po chwili powóz wjechał na podjazd przed najbardziej okazałą posiadłością w okolicy, stylizowaną na początek poprzedniego stulecia. Przed wejściem kłębiła się grupka gości, którzy najwyraźniej przybyli zaledwie moment przed rodzeństwem Fersenów.

– Widzę, że Schledermannowie nie zamierzają się ograniczyć do zwykłego matinée – mruknęła Kiira.

– Cóż, znaczenie słowa „kameralne” potrafi być różne, w zależności od zasobności portfela gospodarzy – odparł Johann. – Kiedyś będziemy mogli znowu powiedzieć o sobie to samo – dodał, ściskając dłoń siostry.

Kiira uśmiechnęła się niepewnie. Właściwie to skala przyjęcia mile ją zaskoczyła – im więcej gości dookoła, tym mniejsza szansa na to, że uwaga Schledermanna juniora skupi się na niej na dłużej, niż było to konieczne.

*

Służba wyniosła większość sprzętów do innych pomieszczeń, dzięki czemu hol, jadalnia i sala balowa zdawały się tworzyć jedną przestrzeń. Na zgromadzonych pod ścianami stolikach ustawiono patery z przekąskami, a pomiędzy gośćmi krążyli odziani w smokingi kamerdynerzy i pokojowi, dzierżąc w dłoniach tace z szampanem.

– Ciepły posiłek zostanie podany w ogrodzie około godziny dziewiątej – poinformował ich służący. Johann mu podziękował i wziął z tacy dwa kieliszki, przekazując jeden Kiirze.

– Fersen! – usłyszeli wołanie z głębi sali. Po chwili podszedł do nich gospodarz ubrany w mundur z czasów służby wojskowej. – Myślałem już, że nie przyjdziesz!

Johann uśmiechnął się i odpowiedział:

– Nie należy poganiać pań, nawet kosztem drobnego faux pas.

Schledermann przeniósł wzrok na Kiirę.

– Ależ oczywiście, mój chłopcze – przytaknął. – Inaczej nie moglibyśmy ich oglądać w pełni urody. Panno Fersen, wygląda pani, jak zawsze, czarująco.

– Dziękuję, panie Schledermann. – Kiira skłoniła lekko głowę. – Jestem zachwycona, że mogę dzisiaj u pana gościć.

– Ma pani rację, pani i brat za rzadko u nas bywacie – odparł uprzejmie pan Schledermann, po czym położył dłoń na ramieniu Johanna. – A teraz, jeśli pani pozwoli, chciałbym przedstawić naszego znakomitego przedsiębiorcę – pokazał głową na brata Kiiry – kilku znaczącym osobom.

– Ja zatem dołączę do pań – rzekła Kiira, dopełniając tym samym uprzejmości.

Johann i pan Schledermann oddalili się w stronę skupionego wokół kominka w sali balowej towarzystwa, kobieta zaś, po odprowadzeniu ich wzrokiem, rozejrzała się po reszcie gości.

Przemysłowcy i kupcy, profesorowie i ludzie kultury, wydawało się, że tego dnia wszyscy ważniejsi mieszkańcy miasta zgromadzili się u Schledermannów. Część twarzy była Kiirze znana, jednak pojawiło się też sporo nowych osób, z którymi zdaniem Johanna wypadało nawiązać znajomość. Kobieta zagryzła wargę i ruszyła w stronę trzech młodych kobiet prowadzących ożywioną dyskusję przy egzotycznej wazie, ustawionej tuż obok stolika z przekąskami. Udając, że zastanawia się nad wyborem słodyczy i pasztecików, zaczęła dyskretnie przysłuchiwać się rozmowie.

– ...mówię ci, że została przywieziona z Chin, spójrz na te malunki – kończyła swoją wypowiedź wysoka blondynka w mocno wydekoltowanej sukni wykończonej kremową koronką. – Japończycy mają zupełnie odmienny styl!

– Mylisz się, moja droga – zaprzeczyła niższa kobieta o miedzianych włosach i ciężkim akcencie. – To są dokładnie takie tematy i wzory, jakimi chlubią się Japończycy! Zwróć uwagę na typ broni, na pozycję wojownika.

– Dajcie spokój, to tylko malunki – ofuknęła je druga blondynka, dość podobna do pierwszej rozmówczyni. – I nie jest to bynajmniej najciekawszy egzotyczny obiekt, jaki można tu dziś napotkać – dodała, zniżając głos.

Pozostałe kobiety zaczęły chichotać, rozglądając się jednocześnie na boki, jakby chciały się upewnić, że nie są podsłuchiwane. Kiira chwyciła szczypce do pieczywa i nałożyła sobie dwie bułeczki z pietruszką, po czym przezornie przesunęła się kawałek dalej, jednak na tyle, by w dalszym ciągu móc śledzić przebieg rozmowy.

– Ponoć zatrudniony przez Schledermanna psychiatra to jakiś szaleńczo przystojny Amerykanin – kontynuowała blondynka. – Ma bałkańskie korzenie, więc pewnie i niezły temperament. Jeśli wierzyć plotkom, pani domu jest nim zauroczona, podobnie jak wszystkie córki.

– Ech, przynajmniej mają jakieś urozmaicenie, a nie to co u naszego ojczulka – westchnęła jej wyższa krewna.

Pozostałe kobiety przytaknęły i na chwilę zamilkły.

– Musisz koniecznie spróbować tego pstrąga, moja droga – zwróciła się nagle do Kiiry miedzianowłosa i w mgnieniu oka uwaga kobiet skupiła się na nauczycielce. – Jest naprawdę wyśmienity!

W odpowiedzi Kiira nałożyła kawałek ryby na talerzyk.

– Ma pani piękną suknię, pani... – Ruda kobieta zmarszczyła delikatnie czoło, jakby próbowała ją z kimś skojarzyć.

– Panno – poprawiła ją Kiira. – Kiira Fersen. I bardzo pani dziękuję, choć uważam, że kreacje pań są dalece bardziej interesujące od mojej.

– Miło mi panią poznać, panno Fersen. – Rozmówczyni skłoniła delikatnie głowę. – Jestem Isabel Riedel, a to są moje kuzynki: Petra i Amalia. – Wskazała na dwie blondynki.

– Kojarzę pani rodzinę, panno Fersen – włączyła się Petra, wyższa z sióstr. – Pani ojciec był właścicielem fabryki maszyn do szycia, nieprawdaż?

– Istotnie – potwierdziła Kiira. – Produkowaliśmy również inne drobne sprzęty gospodarstwa domowego.

Blondynka pokiwała głową.

– Pamiętam, mieliśmy wiele z nich w domu. Były bardzo dobrej jakości, szkoda, że mimo to pani ojciec musiał sprzedać fabrykę, to musiał być dla pani straszliwy cios... Chociaż teraz pani brat ma dom towarowy w centrum miasta, nieprawdaż? To zawsze musi być jakieś pocieszenie – powiedziała i choć Kiira wiedziała, że mówi to z sympatią, to mimo tego poczuła się upokorzona. Ileż to razy wysłuchiwała podobnych zwierzeń, zastanawiając się, gdzie byli wszyscy ci życzliwi ludzie, gdy jej ojciec sięgał dna.

– Pani brata znam z widzenia, ale pani jakoś nie potrafię sobie umiejscowić w pamięci – rzekła Isabel. – Czyżby brat trzymał panią w zamknięciu przez te wszystkie lata? – zapytała żartobliwie.

– Niezupełnie – odparła z uśmiechem Kiira. – Wcześniej mieszkałam w Anglii, skąd pochodzi moja matka, i tam też studiowałam.

Kobiety spojrzały na Kiirę ze zdumieniem.

– Ach, to pani jest tą profesor, o której słyszy się tyle dobrego – powiedziała Isabel. – Doprawdy, podziwiam pani zaangażowanie, w końcu praca nauczycielki wymaga wielu osobistych wyrzeczeń.

– Tak... – przytaknęła niezdarnie Amalia. – Zdaje mi się, że ojczulek nas szukał. Bardzo miło było panią poznać, panno Fersen – dodała.

Zapadła niezręczna cisza, którą przerwała pani domu, zapraszając gości do udziału w jednej z zaplanowanych na ten wieczór rozrywek. Chodziło o tak zwane wyklejanie marek, czyli odtwarzanie obrazów słynnych malarzy za pomocą specjalnie na ten cel pociętych znaczków pocztowych. Dziewczęta od razu zapaliły się do tego pomysłu, kurtuazyjnie przeprosiły Kiirę i natychmiast pognały za panią Schledermann, by dać upust swoim artystycznym zapędom.

Nauczycielka nie mogła powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Jej ojciec lubił powtarzać, że Stettin nie ma zrozumienia dla ludzi kultury i nauki, i coś w tym stwierdzeniu było, ponieważ po dziś dzień takie osoby uznawano za „ciekawostkę” towarzyską, a ich osiągnięcia za „ogólnie godne pochwały”, lecz niekoniecznie traktowano je poważnie. I choć czasy się zmieniały i w dobrym tonie było kształcenie córek, to jednak czyniono to jedynie do pewnego poziomu, by nie zmniejszyć ich szans na rynku matrymonialnym. Co się zaś tyczy szeroko rozumianych „artystów”, to cóż... każde zajęcie niebędące jakąś formą przedsiębiorczości uchodziło zwyczajnie za niepoważne. Rzecz jasna ceniono drobne, domowe rękodzieło będące domeną kobiet, lecz nie traktowano go jako sztukę, a jedynie jako niegorszący obyczajów sposób spędzania wolnego czasu. Takowe „dzieła”, pracowicie przygotowane przez panią domu tudzież córkę, oprawiano później samodzielnie w ramki i wieszano na ścianach, gdyż było to lepsze niż pozostawienie białych, pustych przestrzeni albo wieszanie reprodukcji.

Pogrążona w myślach Kiira przechadzała się powoli po sali i przylegających do niej pomieszczeniach, aż wreszcie trafiła do otwartego dla gości, acz o dziwo opustoszałego pokoju, będącego chyba jednym z gabinetów, sądząc po wyposażeniu. Pomieszczenie było przedzielone parawanem na dwie części, jednak nauczycielka skupiła wzrok na przestrzeni typowo roboczej. Nad solidnym biurkiem z lakierowanego dębu wisiał obraz przedstawiający kąpiące się nimfy, pod nim zaś, na specjalnym stelażu, spoczywała szabla w bogato zdobionej pochwie. Kobieta wpatrywała się przez dłuższą chwilę w obraz, aż nagle poczuła, jak ktoś dotyka jej talii i przyciska swoją twarz do jej szyi, głośno oddychając. Schledermann junior.

– Kiira Fersen. Tu cię mam – wyszeptał. – I nie puszczę.

Ciało Kiiry naprężyło się. Nie znosiła kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem, chyba że był to członek rodziny lub osoba, którą ona sama pragnęła dotknąć, ale to drugie nie zdarzało się praktycznie nigdy. Mimo to powstrzymała w sobie impuls nagłego odepchnięcia natręta od siebie, bo wiedziała, że tego typu reakcje mogą zostać odebrane gorzej niż bierność.

– Ciekawe, co na to pańska małżonka, panie Schledermann? – zapytała oschle, odsuwając się od mężczyzny.

– A cóż jej do tego? Jesteśmy całkowicie obcymi sobie ludźmi – odparł opryskliwie.

– Łączy was jedynie przysięga oraz gromadka dzieci – rzekła ironicznie Kiira. – Drobnostka.

Schledermann spojrzał na nią pochmurnie.

– Kto jak kto, ale ty, droga Kiiro, doskonale wiesz, że nie ma to żadnego związku z uczuciami. Małżeństwo to niewola, a ja proponuję ci wolność i partnerstwo.

– Upokorzenie – oceniła Kiira, na co Schledermann się skrzywił. Rozumiała logikę jego argumentów i w pewnym stopniu mu nawet współczuła, ale na poziomie emocjonalnym nie potrafiła odwzajemnić zainteresowania.

– Naprawdę chcesz zwiędnąć jako stara panna na pensji, kiedy możesz mieć wszystko, co byście mieli z Johannem, gdyby wasz ojciec...

– Nie skończył jako bankrut – dokończyła za Schledermanna Kiira. Podniosła głowę i spojrzała na niego odważnie. Choć czuła, jak do oczu napływają jej łzy, była w stanie je powstrzymać i kontrolować narastające w sobie emocje. – Ale tak właśnie się stało, i dlatego ja nie mam prawa do takiego życia, chyba że kosztem czyjegoś szczęścia albo własnej przyszłości. Dlatego po raz kolejny mówię nie.

Schledermann aż się zaczerwienił ze złości. Złapał Kiirę za nadgarstek i zacisnął tak mocno, że kobieta syknęła z bólu. Wtem zza przepierzenia dotarł do nich zaspany głos:

– Która to godzina? Czyżbym zaspał? – I zza parawanu wyłonił się postawny mężczyzna, na oko trzydziestopięcioletni, o ciemnej karnacji i kręconych, czarnych jak smoła włosach.

– Doktorze Kustuvič! – Głos Schledermanna zabrzmiał niczym skrzeknięcie. – Szukaliśmy pana całe popołudnie! Muszę powiadomić ojca, że wreszcie pan się znalazł – oznajmił i puściwszy rękę Kiiry, z nadzwyczajną prędkością zniknął z pomieszczenia.

– Nic się pani nie stało? – zwrócił się psychiatra do Kiiry. – Czy mam spojrzeć na pani dłoń?

– Zatem wszystko pan słyszał... – odparła nauczycielka, czując nagły przypływ zażenowania.

Mężczyzna utkwił w nauczycielce wzrok. „Co za osobliwa scena” – pomyślała Kiira. – „Zubożała przedstawicielka klasy wyższej zachowująca pozory, jakoby wciąż do niej przynależała, i lekarz, który jeszcze pięćdziesiąt lat temu nie miałby wstępu na salony. Zetknięcie starego przywileju urodzenia z nowym, energicznym, pnącym się ku górze żywiołem”.

– Wszystko... i odrobinę więcej – odpowiedział po chwili Kustuvič.

Kiira odnotowała, że mówi z wyczuwalnym amerykańskim akcentem.

– To nie był pierwszy taki przypadek, nieprawdaż?

Kobieta poczuła, że na jej policzki wstępuje rumieniec.

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi – rzekła Kiira, czując, że się ośmiesza. Skoro był świadkiem całego zajścia, to domyślenie się reszty nie było dla niego szczególnie trudne. „Nie chcę, żeby pomyślał, że jestem słaba” – uświadomiła sobie nagle.

Kustuvič jednak, zamiast przygany, obdarzył nauczycielkę łagodnym uśmiechem.

– Oczywiście, że nie, kobieta tak inteligentna jak pani musi mieć świadomość poświęceń, jakie jest pani zmuszona poczynić, aby móc w dalszym ciągu podtrzymać iluzję znaczenia rodziny Fersenów. W przeciwnym razie z pewnością odepchnęłaby pani niechcianego zalotnika i wymaszerowała z tego domu na znak protestu – powiedział.

Słowa psychiatry rozzłościły Kiirę, ale powściągnęła emocje i lodowatym tonem odrzekła:

– Rozumiem, że moja rodzina musi być częstym tematem rozmów u Schledermannów.

– Prędzej odpowiedziałbym, że nie jest żadnym – poprawił ją Kustuvič, zachowując niezmiennie pogodny wyraz twarzy.

Dolna warga Kiiry nieco zadrgała.

– Więc jak...? – urwała w połowie pytania, łypiąc podejrzliwie na psychiatrę.

– Brawo. – Kustuvič zaklaskał. – Wreszcie zadała pani pytanie, które prowadzi nas we właściwym kierunku. Otóż, w przeciwieństwie do większości ludzi, moja kognicja nie kończy się wyłącznie na wielce ograniczonym spektrum, jakim jest świat naszych zmysłów. Można by powiedzieć, że dziś nie tylko słyszałem waszą kłótnię, ale również, w dużym uproszczeniu, doświadczyłem jej z perspektywy naszego drogiego Augusta – wyjaśnił. – I powiedzmy, że nie był to pierwszy raz, kiedy pani osoba pojawiła się w jego myślach. Muszę przyznać, iż porównanie jego wyobrażenia o pani z oryginałem wypadło dość... intrygująco. Znacznie lepiej niż pierwotnie zakładałem.

Kiira odetchnęła w duchu z ulgą. Wiedziała już, z kim ma do czynienia.

– Zatem jest pan medium, doktorze? Jak madame Bławacka? – zapytała. – Czy może telepatą?

Kustuvič prychnął pogardliwie, a jego twarz po raz pierwszy wykrzywił nieprzyjemny wyraz.

– Nie jestem hochsztaplerem, a naukowcem. Moja kognicja została tymczasowo rozszerzona w wyniku pewnego eksperymentu – odparł. – Akurat pani, jako biolog, powinna być tym zainteresowana.

Kiira przekrzywiła głowę. Nie wierzyła temu mężczyźnie ani przez moment, niemniej zirytował ją na tyle, że była gotowa brnąć dalej w jego brednie, byleby tylko móc mu udowodnić, iż go przejrzała.

– I nie ogłasza go pan w jakimś szacownym piśmie naukowym, tylko opowiada pan o nim drugiemu naukowcowi. Jakie to lekkomyślne, biorąc pod uwagę fakt, jak często ludzie przywłaszczają sobie nie swoje pomysły – zakpiła.

– Mówię o nim osobie, która ze względu na swoją płeć i położenie nie jest mi w stanie realnie zaszkodzić – poprawił ją Kustuvič, a na jego twarzy znów pojawił się charakterystyczny uśmiech. – Natomiast ze swoją wiedzą, ze swoim analitycznym umysłem i właśnie swoją specyficzną pozycją jest mi w stanie pomóc. Wystarczy tylko, że odrzuciłaby pani płaszczyk niewiary i wątpliwości.

– Zatem niech mnie pan przekona. Niech mi pan opowie o tej mocy i jak wszedł pan w jej posiadanie – zachęciła psychiatrę.

Kustuvič sięgnął do kieszeni marynarki i wydobył z niej małą fiolkę ze złotawym płynem. Podał ją Kiirze, a następnie, bez słowa, podszedł do drewnianego parawanu i zachęcił kobietę gestem, by podążyła za nim. Nauczycielka posłusznie poszła w ślady psychiatry. Kustuvič nachylił się nad stojącą przy sofie komodą i przekręcił klucz w zamku. Rozchylił drzwiczki i odsunął się. Wewnątrz znajdowało się dość spore urządzenie przypominające aparat fotograficzny, z tą jedynie różnicą, iż to wydawało z siebie ciche, niemal niesłyszalne buczenie.

– Niech pani wypije zawartość fiolki – polecił Kustuvič, majstrując przy dziwacznym urządzeniu.

Kiira zacisnęła szczupłe palce na pojemniku z płynem, jednak nie odważyła się go podnieść do ust.

– Jego działania nie da się opisać za pomocą słów, musi pani tego najpierw doświadczyć – zachęcił ją Kustuvič, widząc wahanie nauczycielki.

Kiira ani drgnęła. Przed oczami stanęły jej organizowane przez ojca seanse spirytystyczne i szereg mediów, które przewinęły się przez dawną posiadłość Fersenów. Przypomniały się jej rozszerzone niemal do granic możliwości źrenice ojca i leżące na stoliku fajki z opium oraz wszystko to, co wydarzyło się później.

– Przepraszam, ale ja nie mogę – odpowiedziała i położywszy fiolkę na sofie, szybkim krokiem opuściła gabinet. Psychiatra nie wołał jej ani za nią nie podążył. Wróciła do sali balowej i na nowo wmieszała się w tłum. Pochwyciła pytające spojrzenie Johanna i nieznacznie wzruszyła ramionami. Do środka wjechały tace ze słodyczami i goście skupili się wokół czarek z lodami i czekoladą. Kiira przystanęła na uboczu i obserwowała zgromadzonych z dystansu. Nagle poczuła przypływ niepokoju, jakby zapomniała o czymś ważnym, jednak to poczucie utrzymało się zaledwie kilka sekund, a następnie opuściło ją całkowicie. Zauważyła, że jej włoski na przedramionach zjeżyły się, i zmarszczyła brwi. Ta krótka chwila, jakby dotknięcie niewidzialnej obecności, prześladowała ją przez resztę wieczoru.

ROZDZIAŁ DRUGI,w którym Kiira staje przed wyborem

Następny dzień przywitała bólem głowy i poczuciem upokorzenia, wciąż tlącym się w głębi serca. Niechętnie wstała z łóżka i udała się do wspólnej dla wszystkich nauczycielek łazienki. Wewnątrz zastała jedynie sędziwą nauczycielkę francuskiego, madame Leblanc, układającą swoje długie, przetykane srebrzystymi pasmami włosy w pukle. Wymieniły kilka ogólnych zdań i każda z nich po chwili wróciła do swojej porannej toalety. Kiira odetchnęła w duchu z ulgą, bowiem nie miała ochoty na wymianę plotek ani rozmowy o niczym, tak często inicjowane przez młodsze nauczycielki.

Po umyciu się Kiira wróciła do swojego pokoju i włożyła białą bluzkę z perłowymi guziczkami i długą grafitową spódnicę o podwyższonym stanie. Do szlufki przymocowała zegarek z dewizką i poprawiła kołnierz oraz mankiety. Zajrzała kontrolnie do swoich podopiecznych na strych, po czym udała się piętro niżej, do jadalni. Tutaj zastała większe grono nauczycielek, popijających kawę i oczekujących na swoje mniej punktualne koleżanki po fachu. Dyrektor szkoły był człowiekiem miłującym zasady, toteż wszystkie posiłki spożywano wspólnie, a jakiekolwiek zakłócenia ustalonego porządku przyjmowane były z wrogością. Kiira od razu skierowała się na prawą stronę wspólnego stołu i zajęła swoje zwyczajowe miejsce. Chwilę później u jej boku pojawiła się Ewa Messenstein, nauczycielka gimnastyki, a prywatnie najbliższa koleżanka panny Fersen.

– Wakacje za pasem – powiedziała Ewa. – Masz jakieś plany, Kiiro, czy zamierzasz przez cały ten czas pracować?

– Może pojadę na tydzień albo dwa do swojej ciotki, ale najprawdopodobniej zostanę tutaj i zajmę się uczennicami, które pozostają na wakacje w internacie – odparła. – Jeszcze nie przekazałam dyrektorowi ostatecznej decyzji.

– I bardzo dobrze – prychnęła Ewa. – Nie możesz ciągle harować i oddawać każdej zarobionej marki swojemu bratu.

– Skąd wiesz, że oddaję wszystko Johannowi? – zapytała Kiira, lecz w jej głosie nie było słychać rozdrażnienia, wręcz przeciwnie, miała w zwyczaju spierać się z Ewą o różne rzeczy i sprawiało jej to pewną przyjemność.

– Bo cię znam, miss Fersen – odparła Ewa i poklepała koleżankę łagodnie po ramieniu. – Pamiętaj też, że moja propozycja jest dalej aktualna.

Kiira uśmiechnęła się blado. Bardzo chętnie spędziłaby wakacje u stryja Ewy, który posiadał willę na Lazurowym Wybrzeżu, jednak z zupełnie innych powodów, niż podejrzewała jej koleżanka, gdyż dla panny Fersen byłaby to znakomita okazja do zapoznania się z florą i fauną basenu Morza Śródziemnego. Obawiała się jednak, że jej nadmierna samodzielność i pustelnicza natura skutecznie zniechęciłyby do niej zarówno Ewę, jak i jej krewnych. Ponadto gdzieś z tyłu głowy Kiiry kołatała myśl, że Johann i matka zostaliby na dłuższy czas pozbawieni dodatkowego dochodu. Nie powinna im tego robić, nie w sytuacji, gdy jej brat pompował wszystkie zarobione przez siebie pieniądze w rozwój biznesu, kupował nowe maszyny do szycia i zatrudniał kolejne szwaczki.

– Nie boisz się, że odstraszyłabym ci wszystkich adoratorów? – zapytała Ewę.

– Fersen, ja się nie umawiam z krukami, szpakami i gołębiami, a ciebie nikt nigdy nie widział w towarzystwie osobnika płci męskiej gatunku ludzkiego, zatem sądzę, że z twojej strony akurat nic by mi nie groziło – odparła koleżanka Kiiry.

Wszyscy umilkli, ponieważ do sali jadalnej wszedł dyrektor szkoły. Przywitał się z nauczycielkami, usiadł u szczytu stołu i zadzwonił po służbę. W mgnieniu oka pojawiły się gospodyni i podkuchenne, niosąc koszyczki z chlebem oraz talerze z wędliną, serem i sztywną niczym galareta marmoladą. Najmłodsza z nauczycielek, Gertruda Weihe, wstała i otworzywszy Biblię, zaczęła czytać. Po wysłuchaniu krótkiego fragmentu wreszcie można było spokojnie zacząć jeść. Na sali zapanował przyjemny gwar, a powietrze wypełnił zapach świeżo skrojonego pieczywa. Była to, zdaniem Kiiry, najprzyjemniejsza część dnia, kiedy to wszyscy mieli jeszcze otwarte, chłonne umysły, niezaśmiecone drobnymi sprawkami dnia codziennego.

Rozległ się dźwięk pierwszego dzwonka, znak, że należało kończyć posiłek i szykować się do rozpoczęcia zajęć. Kiira pożegnała się z Ewą, po czym obie nauczycielki rozeszły się do swoich klas.

*

Uczennice opuszczały salę lekcyjną, wymieniając się wypowiadanymi półgębkiem uwagami. Gdy ostatnia z nich wyszła z klasy, Kiira podniosła się ze swojego krzesła i przeszła się między ławkami, zbierając pozostawione przez jej podopieczne sprawdziany. Odbywał się on w formie próbnego egzaminu, który miał przygotować uczennice do kończącego semestr letni sprawdzenia wiedzy. Ponadto, jako że nie prowadziła tych dziewcząt od samego początku, panna Fersen postanowiła się zorientować, na ile zmiana formy pracy wpłynęła na stan ich wiedzy. Kiira wyznawała zasadę, iż przedmiotów przyrodniczych należy nauczać przede wszystkim w praktyce, dlatego, za przyzwoleniem dyrekcji, zabierała swoje klasy na wycieczki do Puszczy Bukowej oraz okolicznych lasów i parków. Co więcej, obowiązkiem dziewcząt było dbanie o rośliny znajdujące się w klasie oraz pomoc w sporządzaniu wszelkiej maści eksponatów do pracowni. Starszym dziewczętom udostępniała kilka podstawowych mikroskopów, na których zakup z wielkimi trudnościami udało się jej wreszcie namówić dyrektora. Ponadto każda z nich prowadziła własny dziennik obserwacji przyrodniczych, który mógł się skupiać na wybranych przez nie obiektach, czy to były owady, ryby, zwierzęta domowe tudzież rośliny. „Za każdym wielkim odkryciem stoją lata obserwacji, uważnego czuwania, sporządzania notatek, a następnie wychwycenia powtarzających się w nich schematów” – powtarzała uczennicom. – „Podstawowym narzędziem poznawania świata są wasze zmysły, podręczniki i wykłady zajmują w tym procesie miejsce drugorzędne. Nie sztuką jest przyswoić sobie cudze myśli, dużo trudniej jest się nauczyć patrzeć samemu i formułować własne wnioski” – dodawała, szczególnie w starszych klasach. Były pośród podopiecznych Kiiry takie, które nazywały ją po cichu sufrażystką i stosowały się do poleceń nauczycielki wyłącznie po to, żeby dostać zaliczenie, lecz duża część dziewcząt, po początkowym okresie dezorientacji, szybko zapaliła się do takiej formy zajęć i napędzała później dyskusje podczas lekcji.

Kiira ułożyła zebrane kartki w schludny stosik, wyszła z sali i skierowała się do swojego pokoju, by zostawić sprawdziany na biurku. Zabrała kapelusz, wiszący na wciśniętym w kąt pokoju stojaku na ubrania, zerknęła szybko w lustro, a następnie udała się na popołudniowy spacer.

Ruszyła w kierunku Odry, w okolicę Jakobikirche. Mieściła się tam jedna z handlowych arterii miasta, w której Johann ulokował swój dom towarowy. Kiira mogła się tam wybrać tramwajem, ale pogoda była zbyt zachęcająca, by odmówić sobie przechadzki. Kluczyła między uliczkami, aż dotarła na Hohenzollernstrasse. Przeszła na drugą stronę ulicy, by uchronić się przed słońcem, i szła powoli w cieniu eklektycznych kamienic czynszowych w stronę Berliner Tor i Paradenplatz. Minęła Bugehagenkirche i weszła na tętniący życiem plac. Kilka chwil później znajdowała się koło rzeźby Amfitryty. Naga bogini stała w rydwanie w kształcie muszli i zdawała się pędzić w stronę rzeki. Spływająca z posągu woda gromadziła się w basenie, przyciągając mewy i inne ptactwo. Kiira przystanęła na chwilę obok fontanny, przyglądając się brodzącym w zbiorniku śmieszkom. Ruszyła dalej i przecinając torowisko tramwajowe, weszła na Breitestrasse. Tam, w gęstej zabudowie, w której partery budynków okupowały sklepy, widać było, że miasto tętni życiem. Matki z córkami wędrujące od miejsca do miejsca, przyciskające do piersi paczki ze sprawunkami, eleganccy mężczyźni z laseczkami, szukający towarów przemysłowych, oraz spacerujący po mieście marynarze, wszystkie te postacie tworzyły barwną mieszankę krzyżujących się na Breitestrasse interesów. Kiira musiała się trzymać chodnika, gdyż przez ulicę przejeżdżały tramwaj, nieliczne automobile i cała chmara powozów i dorożek.

Wreszcie stanęła przed trójkondygnacyjną kamienicą z dumnym szyldem Kaufhaus Fersen. Wielopoziomowy sklep kusił wyłożonymi na wystawie sukniami i dodatkami dla modnych pań, takimi jak jedwabne apaszki, kaszmirowe szale i wyroby galanteryjne. Kiira weszła do środka i pozdrowiła subiektów skinięciem głowy. Na parterze mieścił się dział damski. Była to duża, otwarta przestrzeń, po której klienci mogli się poruszać swobodnie. Na regałach z ciemnego drewna leżały bele z tkaninami, natomiast w otwartych szafach wisiały gotowe suknie, bluzki i spódnice, dodatkowo wyeksponowane na manekinach pośrodku piętra. Na eleganckich, metalowych stoliczkach wyłożono rękawiczki, a w otwartych kufrach szale, kuszące klientów swoim lśniącym materiałem.

Między klientami uwijała się obsługa sklepu, doradzając, podając modele, zdejmując miary i oferując herbatę i wodę szczególnie pochłoniętym zakupami osobom. Wszystko odbywało się zgodnie z wymyśloną przez Johanna misją: dom towarowy miał oferować rzeczy dobrej jakości, acz osiągalne cenowo dla pracującej inteligencji. Kiira weszła po schodach na drugie piętro, do działu galanteryjnego i kapeluszy. Od niedawna Johann dołożył także niewielką sekcję z ozdobami, gdzie można było znaleźć broszki, medaliony, zegarki z dewizką i inne drobiazgi.

– Na zapleczu, Fraulein Fersen – powiedział jej jeden z subiektów.

Kiira skinęła głową i przeszła na sam koniec pomieszczenia, gdzie znajdowały się zakryte kotarą drzwi prowadzące do oficyny. Tam, w słabo oświetlonych pokojach, mieściły się złośliwie przez wszystkich określane „gabinety projektowe”, w których niepodzielne władztwo sprawowała Joan Fersen. Kiira wzdrygnęła się, przechodząc przez wypełniony kartonami oraz zdekompletowanymi manekinami korytarz, oświetlony jedynie nagą żarówką, zwisającą posępnie z sufitu. Znalazła się w równie zagraconym pomieszczeniu, pośrodku którego siedziała jej matka, dzierżąc w dłoni damski kapelusz z szerokim rondem. Dookoła pani Fersen leżały wstążki, ozdobne tasiemki, materiałowe kwiaty oraz wielobarwne pióra. Kobieta co jakiś czas schylała się po któreś z nich i przykładała je do kapelusza, sprawdzając, czy będzie się dobrze komponować z resztą wymyślonej przez nią kompozycji.

– Jesteś przed czasem – oznajmiła pani Fersen, łypiąc na córkę spod okrągłych oprawek okularów. Jak na kobietę pięćdziesięciopięcioletnią wyglądała młodo, oczy miała wciąż bystre, a nieco pulchna twarz była niemal nietknięta zębem czasu. Jedynie włosy, dawniej o barwie pszenicy, teraz zaś całkowicie siwe, zdradzały prawdziwy wiek Joan. „To i sylwetka” – pomyślała Kiira, obserwując matkę. – „Choć to drugie bardziej wskazuje na upadek naszej rodziny, aniżeli starość”. Pani Fersen bowiem, dawniej kobieta wysoka, o nienagannej postawie, obecnie była mocno przygarbiona, z głową wysuniętą nienaturalnie do przodu, co było efektem wieloletniej pracy przy maszynie do szycia i projektowaniu ubrań. W zasadzie, gdyby nie pracowitość i pomysłowość Joan, Fersenowie nie zdołaliby uratować niczego z dawnej fortuny i ich obecne położenie byłoby dużo grosze. Kiira boleśnie zdawała sobie z tego sprawę, podobnie jak i z faktu, że jej ostatni rok studiów był finansowany z resztek oszczędności matki, która z wolna wyprzedawała swoją biżuterię oraz kosztowności. Mimo to nauczycielka nigdy nie zdobyła się na szczerą rozmowę na ten temat z rodzicielką ani nigdy nie przełamała wstydu i nie wyraziła swojej wdzięczności. Prawda była taka, że Joan w pewnym sensie przerażała Kiirę swoją chłodną, beznamiętną efektywnością, którą jednak córka w dużym stopniu po niej odziedziczyła.

– Szybko chodzę – odparła na stwierdzenie matki.

– Po pierwsze, szybki chód damie nie przystoi i szkodzi jej wyglądowi. Po drugie, od zawsze brakowało ci wewnętrznego spokoju, to prawda – przytaknęła Joan i wróciła do przyozdabiania kapelusza. – Możesz nam zrobić herbatę, powinno coś jeszcze być w kuchni.

Kiira posłusznie udała się do przylegającego pomieszczenia, w którym stały kuchenka i piec kaflowy. Podniosła czajnik – był ciężki, więc wstawiła wodę na gotowanie i zaczęła szukać odpowiedniej herbaty. Joan dokonała w życiu wielu wyrzeczeń, niemniej jednej rzeczy nigdy się całkowicie nie wyzbyła, a mianowicie umiłowania do aromatycznych naparów, które kupowała za niewielkie pieniądze wydzielane jej przez syna. Wszelkiej maści herbaty i susze przesypywała do pięknie zdobionych, metalowych puszek z motywami orientalnymi, które przywiozła ze sobą w posagu z Anglii. Kiira wyciągnęła kilka pojemniczków z wiszącej nad piecem szafki, otworzyła denko pierwszego z nich i powąchała, potrząsając delikatnie zawartością. Sprawdziła w ten sposób pozostałe i wybrała swoim zdaniem najodpowiedniejszą mieszankę. Nasypała kilka łyżeczek herbaty do czajniczka i zalała gorącą wodą. Rozpoczęła poszukiwania filiżanek i kiedy znalazła dwie niewyszczerbione, nalała do nich napar i rozcieńczyła. Zaniosła gotowy napój matce.

– Odprowadzić cię dzisiaj do domu, matko? – zapytała Kiira.

Joan upiła łyk herbaty i potrząsnęła głową.

– Johann mnie odwiezie, nie musisz się kłopotać – odparła, odstawiając filiżankę na spodeczek. – Zresztą nie wypada, żebyś wracała sama o późnej porze do szkoły.

Kiira uśmiechnęła się łagodnie.

– Nie sądzę, żeby to było dla kogokolwiek problemem, czasy się zmieniają – odparła.

– Zmieniają się, zmieniają – potwierdziła z namysłem Joan. – A mimo to pewne rzeczy pozostają takie same. To, że cię z ojcem wykształciliśmy i daliśmy ci dużo swobody, nie znaczy, że masz opuścić gardę. Uszczerbek na reputacji zaboli cię równie mocno, co pierwszą lepszą pannę na wydaniu, w szczególności biorąc pod uwagę twoje... szczególne położenie. – Pani Fersen nigdy do końca nie pogodziła się z faktem, że Kiira musiała na siebie zarabiać, i często wyrażała swoje niezadowolenie z tego powodu. – Obiecaj mi, że będziesz uważać, dziecko.

– Tak, matko – powiedziała Kiira, jak miała w zwyczaju odpowiadać, gdy zaczynały się podobne tematy.

– Oj, dziecko, dziecko – westchnęła enigmatycznie Joan.

Nauczycielka wiedziała, że rodzicielka, jak każda matka, martwi się o nią od chwili jej narodzin, choć z czasem powody owej troski uległy zmianie. Jednak nie potrafiła się zdobyć na słowa pocieszenia i uspokojenia.

Kiira pomogła matce posprzątać pracownię i wymknęła się ze sklepu przed zamknięciem. Z powrotem podjechała kawałek tramwajem, a ostatnie kilkaset metrów pokonała pieszo. Weszła do części mieszkalnej bocznym wejściem, ominęła wspólną kolację, więc wolała się nie rzucać w oczy nikomu z personelu. Niestety, gdy przechodziła przez drugie piętro, ze swojego gabinetu wychylił się dyrektor, doktor Gerhard, i głośno chrząknął.

– Panno Fersen, pozwoli pani na słowo – poprosił.

Kiira weszła do gabinetu i usiadła na fotelu naprzeciwko biurka dyrektora. Doktor Gerhard był w podeszłym wieku i miał problemy z lewą nogą, przez co musiał się podpierać laską. Twarz mężczyzny postarzała się w najlepszy możliwy sposób, dodając jego rysom szlachetności, natomiast włosy jedynie posrebrzyły się, zamiast przerzedzić. Był ogólnie człowiekiem przyjemnym i Kiira żywiła wobec niego głęboki szacunek.

– Panno Fersen... – Doktor Gerhard usiadł na swoim fotelu i nachylił się w stronę nauczycielki. – Nie wiem, jak mam to pani powiedzieć, dlatego będę z panią całkowicie szczery. Otóż dzisiaj od rana odwiedziło mnie czterech rodziców, a wszyscy przyszli z zastrzeżeniami wobec pani osoby – powiedział, patrząc Kiirze w oczy.

Nauczycielka nic nie odpowiedziała. Od samego początku zdarzało się, że niektórym rodzicom jej metody nauczania nie przypadły do gustu i czynili z tego powodu wyrzuty, toteż nie była szczególnie zaskoczona. Bardziej zdumiał ją poważny ton jej przełożonego, który zwykł podobne skargi zbywać machnięciem ręki.

– Podobno w towarzystwie krąży opowieść, choć mam nadzieję, że jest to jedynie ohydna plotka, jakoby miała pani próbować uwieść jednego z dżentelmenów z socjety – kontynuował doktor Gerhard, a w jego głosie słychać było zażenowanie. – Osobiście nie daję tym informacjom wiary, niemniej wobec mnogości skarg jestem zmuszony podjąć pewne środki dyscyplinarne – oznajmił.

Kiira zawrzała z gniewu. „A więc posunął się aż do tego” – pomyślała. – „A ludzie w to ślepo wierzą”.

– Rozumiem – powiedziała, panując nad emocjami.

– Nie sprawia mi to żadnej przyjemności – rzekł doktor Gerhard. – Ale nie mogę pozwolić pani prowadzić zajęć w wakacje, panno Fersen, i będę pani musiał odebrać zajęcia z młodszymi rocznikami. – Widząc zszokowaną minę Kiiry, dodał prędko: – Ale to jedynie tymczasowo i być może dostanie pani dodatkowy przedmiot do prowadzenia, to zależy od stanu zdrowia magistra Weinera.

– Rozumiem – powtórzyła mechanicznie Kiira. Będzie musiała wziąć dodatkowe lekcje, by móc utrzymać obecny poziom zarobków, kalkulowała w myślach.

– Niechże pani coś powie na swoją obronę, do diaska! – zirytował się doktor Gerhard. – A nie jedynie przyjmuje reprymendę jak uczennica!

– Nie mam nic do powiedzenia na ten temat, poza tym, że to wszystko nieprawda – odrzekła Kiira. – A nadmierne tłumaczenie się z reguły jest przyjmowane jako przyznanie się do winy.

Dyrektor Gerhard ukrył twarz w dłoniach, po chwili jednak podniósł głowę i spojrzał na nauczycielkę badawczo.

– Panno Fersen, cokolwiek by mówili, to proszę uważać, w szczególności w towarzystwie. Jeden niewłaściwy krok i konsekwencje mogą być dużo bardziej drastyczne, a ja naprawdę chciałbym panią któregoś dnia zobaczyć w tym miejscu. – Postukał o blat stołu.

– Oczywiście, panie doktorze – odrzekła Kiira i skinąwszy głową na pożegnanie, opuściła gabinet.

Gdy tylko znalazła się na korytarzu, zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie niemal wbiły się jej w skórę. Zatem przed tym próbowała ją ostrzec matka! Powinna była to przewidzieć wcześniej i jakoś zareagować, wyrzucała sobie. Co jednak mogła zrobić, gdy Schledermann był od niej bogatszy, bardziej wpływowy i przede wszystkim był mężczyzną? Wiadomo było z góry, po czyjej stronie stanie większość, wedle opinii której w najlepszym razie była dziwaczką, w najgorszym zaś zdesperowaną, starzejącą się, dobrze urodzoną panną? Miała ochotę wyć ze wściekłości, szturmem wpaść do rezydencji Schledermanna i wszystko mu wygarnąć, tak, rzucić mu wyzwanie w twarz. Ale dokładnie tego nie mogła uczynić. Osaczył ją i zagroził odebraniem jedynej rzeczy, jaką jeszcze dysponowała – zdolnością samodzielnego utrzymania się na powierzchni.

Wróciła do swojego pokoju wściekła i rozgoryczona. Niestety, nie dane jej było przemyśleć w samotności wszystkiego, co usłyszała, gdyż chwilę później do drzwi załomotała gospodyni.

– Brat pani oczekuje w pokoju gościnnym – oznajmiła.

– Dziękuję, pani Schmidt, już schodzę – odparła mechanicznie Kiira.

Zastała Johanna przy oknie, wpatrującego się w światło latarni. Na widok siostry na czole mężczyzny pojawiła się pojedyncza, głęboka bruzda.

– Po twojej minie wnioskuję, że wiesz, jaki jest powód mojej wizyty – zaczął, bez zbędnego wstępu.

Kiira skinęła głową. Podeszła do drzwi i uchyliła je najciszej, jak umiała, żeby sprawdzić, czy ktoś ich nie podsłuchuje. Korytarz był pusty, ale z doświadczenia wiedziała, że należało uważać, by nie dyskutować zbyt otwarcie w części mieszkalnej.

– Przyjęcie u Schledermanna i „zajście”, jakie rzekomo miało miejsce między mną a jego synem – powiedziała.

Johann utkwił w niej badawcze spojrzenie. Miał zimne, intensywnie niebieskie oczy, które zdawały się bezlitośnie oceniać rozmówcę. Kiira wiedziała, że jest taki jak ona i niemal zawsze wyżej sobie ceni rozsądek nad emocjami, niemniej o ile ona w sytuacjach skrajnych wykazywała obojętność, o tyle jej brat był bezwzględny. Miała świadomość tego, że jeśli uzna ją za szkodliwą dla swoich interesów, to natychmiast się od niej zdystansuje, niezależnie od więzi rodzinnych.

– Powiedz mi zatem, jak to wyglądało – polecił.

– Wyglądało to tak, że postanowiłam na chwilę odpocząć od przyjęcia oraz towarzyszącego mu zgiełku i zaczęłam przechadzać się po willi Schledermannów. August znalazł mnie w jednym z pomieszczeń i ponowił swoją niestosowną propozycję. Nie po raz pierwszy zresztą – odparła chłodno Kiira. – O czym od dawna przecież wiesz, bracie.

Johann wykonał nieokreślony ruch, jakby chciał podejść bliżej niej, ale niemal natychmiast się rozmyślił.

– Jak daleko się posunął? – dopytał.

– Niedaleko, ponieważ mu w tym przeszkodziłam – oznajmiła Kiira. Pod wpływem impulsu postanowiła nie wspominać o interwencji amerykańskiego psychiatry.

– Ale to wciąż tylko twoje słowo przeciw jego – powiedział Johann. – Następnym razem nie spuszczę cię z oka.

– Co może być trudne, zważywszy na to, że znaczną część wieczoru spędzasz z resztą dżentelmenów – zauważyła Kiira.

Johann uśmiechnął się złośliwie.

– Och i to się nie zmieni. Po prostu o tej porze będziesz już w drodze do domu – powiedział.

„A podobno nie karze się dwa razy za tę samą zbrodnię” – pomyślała Kiira. – „Dziwny to świat, w którym dla niektórych jedno słowo staje się początkiem upadku, innych zaś z piedestału nie potrafi strącić nawet zbrodnia”.

– Dobrze, że mamy to załatwione – rzekł Johann, nie czekając na reakcję siostry. – Dobrej nocy, siostro. – Skłonił nieco głowę i wymaszerował z pokoju.

Nagle cała złość wyparowała i myśli Kiiry zaczęły biec niczym oszalałe, prowadząc ją do kolejnych, coraz to bardziej zaskakujących konkluzji. Schledermann dokonał symbolicznego zamachu na nią, na jej zdolność do utrzymania się i na jej dobre imię, jednak nie wiedział, że panna Fersen ma na niego pewnego haka.

„A co by było, Schledermann, gdyby wszyscy się dowiedzieli, że trzymasz pod swoim dachem, ba, rozsławiasz zwykłego hochsztaplera? Co by było, gdyby się dowiedzieli o jego tajemniczej maszynie oraz substancji i co one rzekomo pozwalają mu robić?” – pomyślała Kiira i na jej twarzy pojawił się uśmiech. Przyszedł czas na spotkanie z doktorem Kustuvičem.

ROZDZIAŁ TRZECI,w którym doktor Kustuvič ujawnia swoje plany

Minęły dwa tygodnie, nim panna Fersen zyskała sposobność, żeby się spotkać z amerykańskim psychiatrą na neutralnym gruncie. Otóż zgodził się on wygłosić wykład w miejscowym muzeum, otwarty dla wszystkich zainteresowanych. Zamieszczono stosowne ogłoszenie w „Anzeiger”, co wywołało niemałe poruszenie w towarzystwie. Wieść dotarła również i do uczennic Kiiry, które, zamiast przygotowywać się do egzaminów, rozprawiały na korytarzach o wykładzie i o prowadzącym. W normalnych okolicznościach panna Fersen zaproponowałaby najstarszemu rocznikowi wspólne wyjście w ramach zajęć, jednak teraz podobny ruch mógłby ją dodatkowo pogrążyć.

Pojawiła się na wykładzie sama, na chwilę przed jego rozpoczęciem, i usiadła w ostatnim rzędzie, nieopodal wyjścia. Obok niej rozsiadł się mężczyzna przy kości i wyglądająca na znerwicowaną, chorobliwie wręcz szczupła kobieta w niemodnym stroju. Przybyło mniej widzów, niż założyli organizatorzy, toteż sala była w połowie pusta. „Najwyraźniej rozgłos nie przekłada się na liczbę uczestników” – pomyślała Kiira, choć nie była tym szczególnie zaskoczona. Towarzystwo stettińskie słynęło ze swojego konserwatyzmu i swoistego pobłażliwego podejścia do naukowców, chyba że reprezentowali oni szacowne, ugruntowane w powszechnej świadomości dyscypliny, takie jak matematyka, fizyka tudzież historia. Reszta była, ich zdaniem, z góry skazaną na zapomnienie efemerydą.

Kustuvič wszedł do sali, elegancko ubrany, roztaczając wokół siebie aurę wręcz nadmiernej pewności siebie, podszedł do ustawionej naprzeciwko audytorium katedry i rozejrzał się po uczestnikach. Jego spojrzenie na chwilę spotkało się ze spojrzeniem Kiiry i psychiatra uśmiechnął się delikatnie.

– Szanowni państwo, pozwólcie, że się przedstawię: nazywam się doktor Emil Kustuvič i jestem psychiatrą oraz wykładowcą na Uniwersytecie Bostońskim. Dziś pragnąłbym państwu przybliżyć dość młodą, aczkolwiek prężnie rozwijającą się dziedzinę, jaką jest psychiatria. Niewątpliwie rozgłos tej dyscyplinie przyniósł jej pewien austriacki... – Kiira zaczęła powoli odpływać. Nie mogła odmówić Kustuvičowi charyzmy, bowiem, sądząc po skupieniu pozostałych słuchaczy, potrafił ich zaangażować i zainteresować tematem. Dla panny Fersen jednak nie chęć poszerzenia swojej wiedzy była powodem uczestnictwa w wykładzie, a pragnienie, by na własne oczy zobaczyć, jak psychiatra owija sobie swoje otoczenie wokół palca. Rozglądała się zatem po zebranych osobach, obserwowała ich reakcje na stawiane przez Kustuviča tezy i odnotowywała je w pamięci. Owo zajęcie pochłonęło ją do tego stopnia, że nie zauważyła, kiedy wykład się skończył i prowadzący przeszedł do pytań od publiczności. Poruszane przez zgromadzonych kwestie były albo proste, albo zwyczajnie nieciekawe, choć Kiira widziała, że psychiatra starał się uatrakcyjniać swoje odpowiedzi, uzupełniając je o nowe wiadomości. Miał ich w garści, nikt nie kwapił się do rozpętania dyskusji ani do otwartego zakwestionowania jego stwierdzeń.

– Niewątpliwie dał nam pan temat do głębszych rozmyślań – podsumował siedzący w pierwszym rzędzie jeden z profesorów Gimnazjum Mariackiego.

Kustuvič ukłonił się nieznacznie i podziękował zgromadzonym za uwagę. Rozległy się brawa i gdy tylko psychiatra zszedł z podestu, w jego stronę natychmiast ruszyło kilka osób chcących dopytać o to lub owo. Kiira siedziała cierpliwie na swoim miejscu i czekała. Wreszcie Kustuvič odprawił ostatniego zainteresowanego i podszedł do panny Fersen.

– Wiedziałem, że skorzysta pani z mojej propozycji, ale nie przypuszczałem, że stanie się to tak szybko – powiedział.

– Mam w zwyczaju robić rzeczy szybko – odparła Kiira i wstała z siedzenia. Wzrostem ledwie sięgała Kustuvičowi do ramion i musiała zadzierać głowę, by móc patrzeć mu prosto w oczy. – Zakładam, że wolałby pan porozmawiać w jakimś bardziej ustronnym miejscu?

Psychiatra skinął głową.

– Istotnie, jednak obawiam się, że z uwagi na pewne okoliczności trudno mi będzie panią ot tak sobie przemycić do rezydencji Schledermannów – zauważył.

– To może park? Lub spacer nad Odrą? – zaproponowała Kiira. Kustuvič jednak nie wyglądał na przekonanego.

– Nie – powiedział, drapiąc się po gładkim podbródku. – W otwartej przestrzeni efekt się rozmyje, to musi być budynek, najlepiej z piwnicą albo poddaszem, na których mógłbym ulokować urządzenie.

Kiira się zamyśliła. Sklep odpadał, pracownicy natychmiast donieśliby Johannowi o wizycie psychiatry, podobnie rzecz się miała ze szwalnią.

– A może odwiedziłby pan szkołę? – rzuciła, zerkając niepewnie na Kustuviča. – Wystarczyłaby krótka pogadanka na temat zdrowia, ja zatroszczyłabym się o resztę.

– Szkoła... – powtórzył w zamyśleniu psychiatra. – Szkoła byłaby idealna, mielibyśmy od razu materiał do analiz – dodał po chwili z zadowoleniem. – Kiedy by pani pasowało?

– Większość uczennic zdaje w tym tygodniu egzaminy, zaczynają się w środę – powiedziała Kiira, szukając w głowie odpowiedniej daty.

– Zatem wtorek – podsunął psychiatra. – Czy da pani radę zorganizować wszystko w tak krótkim czasie? – zapytał.

Kiira prychnęła cicho.

– Oczywiście, jak tylko dyrektor się dowie, to stanie na głowie, żeby mi to umożliwić. Taka wizyta to wyróżnienie dla szkoły – odparła.

– Znakomicie! – ucieszył się Kustuvič. – Zatem będę oczekiwał na wiadomość.

Kiira przytaknęła. Co prawda dyrektor niekoniecznie oficjalnie przyklaśnie jednemu z jej kontrowersyjnych pomysłów, ale biorąc pod uwagę popularność, jaką cieszył się Amerykanin, nie odmówi sobie możliwości przypodobania się gustom co bardziej liberalnych rodziców. W każdym razie gra wydawała się warta świeczki i panna Fersen po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się lepiej.

*

– Nie lubisz się dzielić, co, Fersen? – zagaiła Kiirę Ewa Messenstein. Obie nauczycielki stały pośrodku auli, nadzorując uczennice pracujące nad ozdobieniem pomieszczenia przed wizytą specjalnego gościa. – Widziałam go jedynie z daleka, ale już z tak dużej odległości widać, że jest przystojny.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparła Kiira z delikatnym uśmiechem na ustach. – Poza tym, skoro niby nie lubię się dzielić, to dlaczego wykład będzie w auli, dla wszystkich dziewcząt?

– Profilaktyka zdrowia psychicznego u młodych kobiet, brzmi trochę jak tytuł pracy skierowanej przeciw sufrażystkom. Albo reklama ośrodka zamkniętego – zakpiła Ewa. – I mówię o tym, że dyrektor udzielił ci na dziś swojego gabinetu, w którym będziesz sama z przystojnym doktorem. – Zniżyła głos do szeptu, by nie wzbudzić zainteresowania wśród uczennic.

– Będę sprawdzać, czy treść wykładu jest odpowiednia dla naszych dziewcząt – sarknęła Kiira. Nie chciała już dodawać, że przymioty fizyczne Kustuviča nie wywierały na niej żadnego wrażenia. – Doprawdy, ekscytujące zajęcie!

Uczennice skończyły dekorować stół, przy którym mieli zasiąść nauczyciele. Nad katedrą zawiesiły ozdobną draperię z herbem miasta i mottem szkoły. Ukłoniły się Ewie i Kiirze i wróciły do swoich klas.

– Cóż, na mnie już czas – oznajmiła Kiira i widząc kpiący wzrok swojej koleżanki, wymaszerowała z auli i skierowała się do gabinetu dyrektora.

Najchętniej wyszłaby przed szkołę, by ukoić zszargane nerwy, lecz nie wypadało, by w tak ostentacyjny sposób czekała na swojego gościa. Rozparła się na fotelu doktora Gerharda i zaczęła bębnić palcami o blat biurka. Odruchowo chciała pociągnąć kosmyk swoich włosów, ale powstrzymała rękę. Nie powinna wyglądać niedbale, a tym bardziej frywolnie, co zresztą wcześniej gruntownie przemyślała. Miała dziś na sobie jedną ze swoich konserwatywnych letnich sukienek, o niewielkim, eksponującym jedynie szyję, dekolcie, włosy zaś upięła w schludny, podtrzymywany drobną siateczką kok. Nie pomalowała się ani nie założyła żadnych ozdób, a mimo to, gdy patrzyła w lustro, odnosiła wrażenie, że z jakiegoś powodu promienieje i wygląda przez to lepiej, niż powinna. „Na szczęście tutaj nie ma nawet szyby, w której mogłabym się przejrzeć” – pomyślała, opierając brodę na otwartej dłoni. Nasłuchiwała.

Wreszcie, po kilkunastu minutach, gospodyni zapukała do drzwi i Kiira wyruszyła na spotkanie swojego gościa. Kustivič jej nie zawiódł i wyglądał jak dokładne przeciwieństwo panny Fersen: włosy muśnięte pomadą i zaczesane do tyłu, świeżo ogolony i w doskonale skrojonym garniturze nie pasował zupełnie do zwyczajowego wizerunku lekarza. Jedynym elementem psującym to wrażenie był duży kufer, który dzierżył w prawej dłoni.

– Doktorze Kustuvič, zanim przedstawię pana personelowi i oprowadzę po szkole, pozwoli pan, że dopełnimy formalności – rzekła Kiira.

– Ależ oczywiście – odparł psychiatra i ruszył za nauczycielką na pierwsze piętro.

Gdy tylko znaleźli się w gabinecie, Kiira przekręciła klucz od wewnątrz, po czym zgarnęła wszystkie papiery z biurka. Kustuvič postawił na nim kufer i ostrożnie wyciągnął ze środka dziwną, przywodzącą na myśl aparat fotograficzny maszynę. Urządzenie wydawało z siebie ledwie słyszalne buczenie, podobnie jak w domu Schledermannów.

– Ile mamy czasu? – zapytał psychiatra.

– Piętnaście, maksymalnie dwadzieścia minut – odparła Kiira, spoglądając na wiszący nad drzwiami zegar. – Potem krótki spacer po szkole i o równej godzinie zaczynamy.

– Dobrze, zatem będę się streszczał – rzekł Kustuvič. – To urządzenie – wskazał głową na stojącą na biurku maszynę – emituje specyficzny rodzaj fali, zazwyczaj nieuchwytnej dla ludzkiej percepcji. Obecnie znajduje się ono w stanie spoczynku, jednak z tyłu jest pokrętło, którym można je uruchomić i dostosować zakres emisji. To jest punkt pierwszy. Punkt drugi: żeby dostroić się do fali, należy spożyć ten specyfik. – Wyciągnął z kieszeni znaną Kiirze fiolkę z mieniącym się różnymi kolorami płynem. – Przy spełnieniu obu warunków pani umysł, panno Fersen, zyska rozszerzoną percepcję na mniej więcej piętnaście minut.

– To dość krótko – stwierdziła Kiira.

– Istotnie – potwierdził Kustuvič. – Tak naprawę urządzenie może działać kilka godzin bez przerwy, jednak płyn zawiera substancje, które w dużym stężeniu są dla ludzkiego organizmu toksyczne, stąd to ograniczenie – wyjaśnił.

Kiira zmarszczyła brwi. Opis całej procedury w jej oczach nie przedstawiał się zbyt zachęcająco.

– Więc maszynę możemy włączyć już teraz, a płyn powinnam zażyć...? – Spojrzała pytająco na psychiatrę.

– W normalnych warunkach wtedy, kiedy pani uważa to za najbardziej korzystne, jednak pierwszy raz potrafi być dość szokujący, więc najlepiej by było, gdyby nie musiała pani wówczas robić nic innego – odparł Kustuvič.

– Na przykład podczas wykładu – powiedziała Kiira.

– Na przykład – potwierdził psychiatra, puszczając do niej oko.

– Doskonale. – Kiira wzięła od Kustuviča fiolkę i schowała ją w kieszeni swojej sukni. – A teraz niech mi pan pokaże tekst swojego wykładu, gwoli zachowania odpowiednich procedur.

Psychiatra wręczył jej kartkę z pogadanką. Panna Fersen przebiegła po niej wzrokiem, przy dwóch zdaniach postawiła znak zapytania, wykreśliła jedno, według niej nieodpowiednie stwierdzenie i zwróciła ją autorowi.

– Teraz czas na krótki spacer po naszej szkole – rzekła.

Kustuvič przytaknął. Przed wyjściem z gabinetu podszedł do urządzenia i ustawił pokrętło na odpowiednią częstotliwość.

*

Kiira zapowiedziała prelegenta i zeszła z katedry, powoli kierując się w stronę ławki, na której siedzieli pozostali członkowie kadry pedagogicznej. Omiotła aulę spojrzeniem i ku swojemu zadowoleniu stwierdziła, że uwaga uczennic była skupiona na amerykańskim psychiatrze. Usiadła koło leciwej nauczycielki francuskiego i odwróciła głowę w stronę Kustuviča. Mężczyzna zaczął wykład. Kiira odczekała kilka minut, po czym wymusiła cichy atak kaszlu i widząc nieprzychylne spojrzenia, udała się na stronę z ustami zasłoniętymi dłonią. Gdy tylko znalazła się poza zasięgiem wzroku, sięgnęła do kieszeni sukienki i wydobyła fiolkę. Wstrząsnęła zawartością i, niewiele myśląc, wypiła ją na raz. Specyfik miał dziwną, gęstą konsystencję i był cierpki w smaku, jednak poza tym nauczycielka nie stwierdziła żadnych anomalii.

– Tak jak myślałam – szepnęła usatysfakcjonowana, ciesząc się, że jej żelazna logika ponownie zatryumfowała. – Teraz wystarczy tylko... – urwała w połowie zdania, gdyż nagle świat dookoła niej stał się jakby mniej wyraźny. Zaczęło się jej dwoić, potem troić przed oczami, a uszy wypełnił szum, lecz po chwili zmysły nauczycielki wyostrzyły się i usłyszała. Ten bełkot dochodzący do jej uszu stał się wypowiadanymi szeptem frazami, w zasadzie niemalże chórem, kakofonią zdań wypływających od zgromadzonych.

„Rodzice nie będą zadowoleni, jeśli znowu przytyję...”

„Nie pamiętam jednego ze wzorów. Dlaczego o nim zapomniałam? Uczyłam się przecież całą noc...”

„Ciekawe, czy ten Amerykanin ma żonę...”

Rzadko jednak była w stanie pochwycić pełną myśl, często były to nic nieznaczące urywki zdań, początek albo koniec emitowany bez większego sensu. „To ich mowa wewnętrzna” – uświadomiła sobie Kiira. Powoli, przyzwyczajając się do poszerzonej kognicji, wróciła do ławki nauczycielek. Teraz skupiła uwagę na swoich koleżankach z pracy i musiała zdusić w sobie cichy okrzyk, gdy przed jej oczami przebiegły pierwsze obrazy. One również były mocno poszatkowane, w większości pozbawione jakiegokolwiek dźwięku, lecz niektóre potrafiły powiedzieć zdumiewająco sporo o danej osobie. Madame Leblanc rozmyślała cały czas o swoim kocie i Kiira ujrzała starego, spasionego kocura, leniwie głaskanego przez jej starczą dłoń. U innej z kolei zobaczyła leżący na wystawie strojny kapelusz, u następnej zaś wizerunek mężczyzny. Tym razem nie powstrzymała cichego westchnięcia, gdyż kreowaną w czyjejś podświadomości postacią był Johann. Skupiła się na tej wizji, lecz obraz szybko rozsypał się przed jej oczami, a działanie specyfiku wyraźnie osłabło, ponieważ straciła możliwość tak silnego przechwycenia konkretnej myśli. Kiira wzięła głęboki wdech. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś równie oszałamiającego, a jej dotychczasowe odkrycia bladły w porównaniu z bogactwem informacji, jakie uzyskała w krótkim czasie działania substancji. „Mając do dyspozycji tak potężne narzędzia, świat stałby przede mną otworem” – pomyślała.

– Wszystko w porządku, mademoiselle Fersen? – Madame Leblanc szturchnęła ją.

– Musiałam odpłynąć myślami – odparła Kiira, wymuszając uśmiech.

Starsza nauczycielka pokiwała głową ze zrozumieniem i znowu utkwiła wzrok w Kustuviču. Panna Fersen odetchnęła i ponownie rozejrzała się po auli, jednak tym razem nie dostrzegła nic nadzwyczajnego.

Psychiatra zakończył swoje wystąpienie i gruchnęły brawa. Delegacja uczennic wręczyła mu bukiet kwiatów i specjalnie zakupiony na tę okazję przewodnik po Stettinie.

– Panno Fersen, chciałbym zabrać swoje rzeczy z gabinetu – oznajmił Kustuvič.

Kiira skinęła mechanicznie głową i zaprowadziła Amerykanina na górę.

– Teraz mi pani wierzy? – zapytał, gdy tylko zamknęła drzwi.

Kiira oparła się o ścianę i ukryła twarz w dłoniach. Tak duża ilość nowych bodźców negatywnie wpłynęła na jej i tak już rozedrgane nerwy i w tym momencie z chęcią oddaliłaby się do swojego pokoju, zwinęła w kulkę i uspokoiła swoje ciało. Ale musiała jeszcze chwilę wytrzymać, wiele energii kosztowało ją powstrzymanie okropnego drżenia kończyn, ale zawsze mogła zasłonić się kobiecą wrażliwością.

– Nie wiem, co mam o tym myśleć – powiedziała, opuszczając ręce. Zerknęła na Kustuviča. – Tego było tak dużo i jednocześnie brakowało w tym wszystkim porządku i ja już nic nie rozumiem. – Rozłożyła ręce.

Kustuvič zbliżył się do niej i zapytał:

– Dalej zamierza mnie pani wykorzystać w ramach zemsty na Auguście Schledermannie?

Kiira spojrzała na psychiatrę nieprzytomnym spojrzeniem. „A więc to tak” – pomyślała.

– Nie może pan tego wiedzieć z tych urywków myśli – powiedziała niemal napastliwym tonem.

– Nie. – Kustuvič pokręcił głową. – Wynika to ze znajomości ludzkiej natury. Widziałem, co zaszło między panią a Schledermannem, i znam plotki, jakie później rozpuścił. Wiedząc co nieco o pani temperamencie i widząc nagły zwrot w pani stosunku wobec mnie, nietrudno było się domyślić reszty – odparł.

Kiira westchnęła w duchu. „No tak, nie wzięłam poprawki na to, że mam do czynienia z naukowcem, a nie pierwszym lepszym prowincjonalnym cwaniakiem” – pomyślała.

– Jedna rzecz mnie zastanawia: ta rozszerzona kognicja i jej działanie będzie uzależnione od warunków, w jakich znajduje się obecnie obiekt hmm... podglądania? – zapytała. – Zauważyłam, że długość i klarowność obrazów tudzież głosów zależą od poziomu skupienia?

Kustuvič przytaknął. Nie wyglądał na zdenerwowanego ani rozgniewanego jej zachowaniem, co stanowiło dla Kiiry pewne novum. Miał przecież pełne prawo oczernić ją, a mimo to jakby nigdy nic powrócił do wcześniejszego wątku rozmowy.

– Słusznie pani zauważyła, choć jak wcześniej wspominałem, ta metoda jest jeszcze daleka od doskonałości i jej wykorzystanie przez jedną osobę nie przynosi pożądanych rezultatów – powiedział.

– To jest mój kolejny punkt – rzekła Kiira, tym razem śmiało podnosząc głowę i nie spuszczając wzroku z rozmówcy. – Do czego pan dąży, doktorze? I co ja mam z tym wspólnego?

Na twarzy psychiatry pojawił się ironiczny uśmiech. „Ciekawe, czy teraz również wydałby się Ewie przystojny” – przeszło jej przez myśl.

– A do czego dąży każdy naukowiec? – zapytał. – Chcę tego samego, co wszyscy: uznania, pieniędzy i wpływów oraz możliwości, jakie wszystkie te trzy rzeczy dają. Mam wielu przeciwników w swojej dyscyplinie, więc jeśli chciałbym zapoczątkować nową szkołę, to potrzebuję odpowiednich patronów – dodał.

Kiira zmarszczyła brwi.

– Niezbyt to szlachetne – oceniła.

Kustuvič wzruszył ramionami.

– A czy bycie szlachetną do tej pory się pani opłaciło? – zapytał. – Doskonale pani wie, że człowiek bez odpowiedniego urodzenia i pieniędzy ciężką pracą może dojść jedynie do pewnego poziomu. Całe życie spędzamy na wdrapywaniu się po drabinie społecznej tylko po to, by się przekonać, że jej ostatnie stopnie są połamane i nigdy nie dostaniemy się na sam szczyt – powiedział.

„Droga w przeciwną stronę jest z kolei banalnie prosta” – pomyślała Kiira. – „Raz utracona pozycja jest praktycznie nie do odzyskania, co dowodzi przykład mojego brata”. Co jednak, gdyby mogła mu w tym pomóc? Gdyby potrafiła przewidzieć kroki konkurencji i przekazać Johannowi odpowiednie informacje? Co, gdyby nagle przestała być taka bezsilna? Te i wiele innych pytań zalały myśli Kiiry. Z jednej strony metoda Kustuviča naruszała ludzką prywatność, z drugiej zaś, czy w obecnym położeniu mogła sobie pozwolić na podobne sentymenty?

– Jaki jest cel ostateczny? – zapytała Kiira. – I ponownie: co ja mam z tym wszystkim wspólnego?

– Jak już wcześniej powiedziałem, potrzebuję pomocy w zainteresowaniu moimi badaniami jak najszerszego kręgu wpływowych ludzi, nawet samego kajzera, jeśli będzie taka możliwość. A pani chłonny, ścisły umysł nadaje się do tego idealnie. Poza tym jest pani znana na salonach i uchodzi za światową kobietę. Taką, której towarzystwo może otworzyć wiele drzwi – odparł Kustuvič. – A swojego celu ostatecznego nie mogę wyjawić, gdyż wymagałoby to zdradzenia zbyt wielu szczegółów dotyczących moich badań, a na tyle dobrze się jeszcze nie znamy. Natomiast niedługo będę się przenosił do Stolzenburga i chciałbym, żeby udała się tam pani ze mną.

– W jakim charakterze? – zapytała Kiira, unosząc brew. Pomysł podróżowania z obcym, nieżonatym mężczyzną wydał jej się skądinąd absurdalny i szkodliwy. Po czymś takim opinia o niej zostałaby nieodwracalnie zszargana. Osobiście mogła o to nie dbać, jednak taka afera odbiłaby się również na reputacji Johanna i matki, a do tego nie chciała dopuścić.

– Mojej pacjentki. Żywego dowodu, że terapia przeciwko histerii działa – odrzekł Kustuvič. – Mówi pani płynnie po angielsku, to jedynie kwestia załatwienia potrzebnych dokumentów i przygotowania odpowiedniej wymówki dla rodziny i szkoły.

Kiira się zawahała. Postawienie wszystkiego na jedną kartę wydawało się jej szaleństwem, ale głęboko w sercu poczuła radość na myśl o wyrwaniu się ze Stettina i o powrocie do wielkiego świata.

– Nie mówię nie, ale cały ten plan wymaga dopracowania – odparła po chwili namysłu.