Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat mafii, więzienie i dwie silne kobiety.
Znana dziennikarka telewizyjna Anna dostaje propozycję napisania książki wspólnie z osadzoną w areszcie Inką, która od lat związana jest ze światem przestępczym – w 2001 roku wystawiła na śmierć ministra Jacka Dębskiego. W trakcie widzeń Anna odkrywa, że osadzona nie jest jej zupełnie obca. Poznając kolejne fakty z życia Inki, dziennikarka stopniowo zaczyna tracić profesjonalizm i reporterski instynkt, co wkrótce doprowadzi do niespodziewanych wydarzeń. Monika Sławecka przez ostatnie miesiące przekopała tony akt sądowych i rozmawiała z ludźmi, którzy spotkali na swojej drodze Inkę. Wszystko po to, żeby odtworzyć portret kobiety, dla której uroda i piękne ciało były niezawodną bronią.
Monika Sławecka (ur. 1987) – absolwentka filmoznawstwa i scenariopisarstwa. Od ponad dekady pracuje w branży filmowej i telewizyjnej. Współpracowała jako asystentka reżyserów Marcina Wrony, Macieja Sobocińskiego (polska edycja „Saturday Night Live”) i Marcina Ziębińskiego. Dotychczas zajmowała się pisaniem reportaży (w tym głośnych „Balet, który niszczy” i „Porwania”), a także pracowała przy scenariuszach wielu polskich filmów. „Niewinna Inka” jeszcze przed premierą wzbudziła zainteresowanie producentów, którzy kupili prawa filmowe do tego tytułu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 169
Copyright © Monika Sławecka, 2024
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© valuavitaly/Freepik, © lililia/Adobe Stock
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8352-747-5
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Wszelkie podobieństwo
do prawdziwych zdarzeń
i osób jest przypadkowe.
Ta książka nie powstałaby,
gdyby nie wkład wielu osób,
które bezinteresownie pomogły mi
w jej napisaniu.
Dziękuję za to:
sędzinie Barbarze Piwnik
generałowi Adamowi Rapackiemu
dziennikarzowi i reporterowi śledczemu Grzegorzowi Głuszakowi
kobiecie z cmentarza
wydawcy Michałowi Nalewskiemu
producentce Ewie Latkowskiej
producentce Marcie Klin
Jarkowi Bąkowi
Mieczysławowi Bąkowi
Monice Goździalskiej
Michałowi Otłowskiemu
Maciejowi Chwedzie
Agnieszce Stępień
oraz mojej Mamie Beacie Sławeckiej
Niewolniku namiętności
Bo jesteś
Kimś, kto cierpieniu rzuca w twarz cierpliwość,
Kto znosi ciosy i dary Fortuny
Z równym spokojem…
Wskaż mi człowieka, który umie nie być
Potulnym niewolnikiem namiętności –
A wpuszczę go, jak Ciebie, w samo sedno,
W najgłębszą głąb, w wewnętrzne serce serca.
Hamlet do swego przyjaciela Horacja
(tłum. Stanisław Barańczak)
INKA
BIEGŁAM PRZED SIEBIE. Po twarzy spływała mi jego jeszcze ciepła krew, we włosach wyczułam fragmenty tkanki mózgu. Gdy oddaliłam się na dobre pół kilometra, skręciłam w lewo, wbiegając w ciemne krzaki, które boleśnie cięły mnie po nagich nogach. Chciałam jak najszybciej znaleźć się przy rzece. Dookoła słychać już było wycie syren – pewnie zaraz całe miasto dowie się o jego śmierci. Rozebrałam się do bielizny i weszłam do przenikliwie zimnej wody. Cała się trzęsłam, ale musiałam zmyć z siebie ślady ostatnich godzin, podczas których byłam przy nim, wiedząc, że tej nocy stanie się trupem. Brzydziłam się Wisły, świadoma, ile ludzkich szczątków w niej pływa. To jedno z najbardziej bezpiecznych miejsc na porzucenie zwłok. Zarośnięte, głuche, zapomniane przez wszystkich. Policjanci się tu nie zapuszczają – nie chce im się szukać problemów ani dodatkowej roboty w gęstej roślinności. Większość warszawiaków ma wrażenie, że woda tutaj jest radioaktywna, tak jakby rozpuszczała wszystko, co ma z nią kontakt. Wrzucane tutaj przez bandytów ciała znikają bezpowrotnie – Wisła tuszuje zbrodnie, zmywa wyrzuty sumienia, wyrównuje rachunki. Nie ma ciała, nie ma sprawy.
TEN WIECZÓR MIAŁ BYĆ jak każdy inny u jego boku. Wyjście w miejsce, w którym będzie rozpoznawalny i zbije kilka piątek z chłopakami z miasta. Później będzie chlał i gadał na lewo i prawo, co mu ślina na język przyniesie, byle tyle pokazać, jaki to z niego facet. A po utracie ministerialnego stołka facet z niego był żaden. Jego los już dawno został przesądzony. Patrzyłam, jak zabawia kolegów przy stole, co chwilę zaznaczając na moim kolanie swoje liczne koneksje, wybiegające poza Polskę.
Gdy wyszliśmy na chłodny kwietniowy wiatr, natychmiast pożałowałam, że nie wzięłam płaszcza z szatni. W każdej komórce swojego ciała czułam skupienie, ale też stres i lęk. Byłam jednak dobrze przygotowana do pracy, dzięki czemu w pełni kontrolowałam emocje, gdy on się śmiał i snuł plany, w której agencji towarzyskiej skończy swoją imprezę urodzinową.
Maziuk szedł w naszym kierunku, a Dębski ciągle gadał jak potłuczony. W pewnej chwili w mojej głowie rozpętała się gonitwa myśli. A jeśli i ja dostanę kulkę w łeb? Czy Tatuś przy okazji nie zlikwiduje jedynego świadka morderstwa? Sasza był coraz bliżej, błysnęła śmiertelna stal. Celuje we mnie? Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Już po mnie… Przed oczami przeleciały mi najważniejsze sceny z mojego życia, dużo było w nim seksu, przemocy, Adama i Baraniny. Zacisnęłam powieki i wstrzymałam oddech, gdy usłyszałam wystrzał. Jeden. Wszystko trwało ledwie sekundy, a gdy znów otworzyłam oczy, zobaczyłam, że celuje prosto we mnie. W pewnym momencie poczułam, jak zalewa mnie krew, a on swoją wielką łapą próbuje się mnie przytrzymać. Spojrzałam na jego gębę – w oczach, które malały z każdą mikrosekundą, widniało zaskoczenie. Odepchnęłam go od siebie. Legł na ziemię, charcząc i walcząc o każdy oddech. Gdy się odwróciłam, Maziuk już biegł w przeciwnym kierunku. Ja też zaczęłam biec. Obejrzałam się jeszcze za siebie, by zobaczyć, jak jego wielkie cielsko leży na chodniku niczym śmieć, dogorywając, błagając o życie.
A TYLE RAZY MU MÓWIŁAM, ostrzegałam go na tyle, na ile było to dla mnie bezpieczne: wypierdalaj z tego świata, on nie jest dla takich wychuchanych chłopców jak ty. Tutaj panuje prawo dżungli. Wygrywają najsilniejsi, najbardziej żądni krwi przeciwnika. To świat bez zasad, ostra gra, z której mało kto ma szansę wyjść cało. W każdej sekundzie swojego życia czujesz na twarzy oddech śmierci. Jeśli o tym nie wiesz, wypierasz ją, zapijasz lub narkotyzujesz się, żeby się z nią oswoić, to znaczy, że ona już dawno wyprzedziła cię o kilka długości. Bezwzględnie zabawia się twoim zdrowiem, niszczy psychikę. Człowiek popada w paranoję i lęki. Koszmar dnia miesza mu w głowie. Noc przynosi mrok i zmory, które nie chcą odejść.
Poznając diabła, jakim jest Baranina, rozpoczynasz taniec ze śmiercią. Tylko on trzyma w garści sznurki, dzięki którym się poruszasz. Jesteś pieprzoną marionetką w rękach skrajnie złego człowieka.
Woda, jak to w kwietniu, była lodowata, ale dzięki temu szybko zmyłam z siebie krew. Wróciłam na brzeg i włożyłam na siebie sukienkę oraz kozaki. Z torebki wyjęłam telefon, z którego wyrzuciłam kartę SIM. Musiałam jak najszybciej wrócić do domu. Szłam jeszcze jakiś kilometr wśród krzaków, które raniły mi nogi i ręce. Chciałam znaleźć się jak najdalej od miejsca zabójstwa Dębskiego. Obracając się, widziałam, jak od tafli wody odbijają się pomarańczowe i niebieskie światła karetki i policyjnych radiowozów.
Gdy już nie miałam siły dłużej przedzierać się przez chaszcze, wyszłam na drogę. Na szczęście szybko złapałam taksówkę. Z drugiej komórki napisałam do mojego boga esemesa, że jestem bezpieczna. Czy na pewno? Może tylko mi się wydawało, że Maziuk we mnie celuje? A może Barański chciał się mnie pozbyć? Byłam jedynym świadkiem, wcześniej widziano nas razem w hotelu Victoria, później w Cosa Nostrze…
– Może włączę ogrzewanie, słabo pani ubrana na taką noc – powiedział starszy kierowca z troską w głosie.
– Będę wdzięczna. – Opanowanie rozdygotanego ciała widocznie słabo mi wychodziło.
Po powrocie do mieszkania nalałam sobie szklankę wódki. Czekałam, aż zadzwoni, patrząc na leżący na blacie telefon. Paliłam papierosa za papierosem. Gdy na zewnątrz zaczęło świtać, a niebo przybrało charakterystyczny mlecznoniebieski odcień, w komórce rozbrzmiała melodia Mozarta.
– Już go z nami nie ma. Jak się masz, moje dziecko? – zapytał.
– Co dalej? – Próbowałam uspokoić trzęsącą się nogę.
– Musisz się zgłosić na policję. Nic na ciebie nie mają.
– Oczywiście.
– Jestem z ciebie dumny, Halinka…
Rozłączyłam się. Poszłam do łazienki i ponad pół godziny stałam pod strumieniem gorącej wody, układając sobie w głowie zeznania.
ANNA
WRÓCIŁAM DO WARSZAWY. Ostatnie dwa tygodnie spędziłam, kręcąc reportaż o kobiecie, która stała się niewolnicą seksualną. Za swoją profesję zapłaciła najwyższą cenę – umarła w torturach. To niewiarygodne, do czego są w stanie posunąć się mężczyźni, gdy kobieta, do której nie mają szacunku, wchodzi w krąg ich zainteresowań. Pozbawieni empatii, stają się zupełnie wynaturzeni.
Mój kontakt zorganizował mi spotkanie z bossem serbskiej grupy przestępczej prężnie działającej na terenie Belgradu. Odkąd rozwijający się dynamicznie internet zaczął nam towarzyszyć na co dzień, właśnie do sieci przeniosły swoją aktywność liczne grupy przestępcze zajmujące się handlem kobietami. Ich członkowie za pomocą ogłoszeń rekrutowali młode kobiety do pracy, a czasem nawiązywali z nimi kontakt prywatny i podstępnie je w sobie rozkochiwali. Największym sukcesem jednego z liderów grupy, z którym rozmawiałam, było wyszukiwanie kobiet w internecie przez przystojnych Serbów. Przywiązywali je do siebie, nęcąc swoim zamożnym i ciekawym życiem poza granicami Polski, mydląc im oczy wielką miłością i wspólną przyszłością malującą się w różowych barwach. Ich jedyna inwestycja to bilet lotniczy. Ofiara, która przyjeżdżała na miejsce w poszukiwaniu kawałka raju, trafiała w samo jądro ciemności. Po przekroczeniu progu sekswięzienia kobieta stawała się niewolnicą, odurzaną narkotykami dwadzieścia cztery godziny na dobę. Odklejała się od rzeczywistości, wykonując najbardziej obrzydliwe, wręcz niewyobrażalne zlecenia klientów, którzy mogli robić z nią, co zechcą. Dosłownie. Wszystko.
NA SPOTKANIE Z BOSSEM byłam umówiona w trzypokojowym apartamencie ekskluzywnego hotelu Prezidente Palace. Moja ekipa przyjechała wcześniej zbadać temat dla swojego i mojego bezpieczeństwa, ustawić scenografię, światła i kamery. To czas, w którym zwykle dostawałam informacje dotyczące gościa mojego reportażu i jego obstawy – wówczas moja ochrona i kontakt sprawdzali ich wiarygodność. Rzadko się zdarzało, żeby młode dziennikarki znikały, ja jednak nie zamierzałam zostać pierwszą w historii. Parafrazując Nietzschego: gdy spojrzysz w otchłań, ona również zerka na ciebie. Latami pracowałam nad wyrazem twarzy, który nie oddaje myśli, a tym bardziej emocji. Świadomość, że niebezpieczni ludzie nie zobaczą w moich oczach strachu, wstrętu, lęku i innego rodzaju słabości, dawała mi w rozmowie ogromną przewagę. Gdy stajesz oko w oko z psychopatycznym, narcystycznym typem, musisz się dostosować do jego zasad gry. Jakkolwiek chore by nie były. W innym wypadku cię zmanipuluje, a ostatecznie wykończy psychicznie, ot tak, dla zabawy. Psychopatów wyróżnia kilka cech, ale dominują totalny urok i czar. Najczęściej to inteligentne, sprytne bestie, którym doskonale rozwinięty zmysł obserwacji pozwala na odczytanie charakteru i osobowości ofiary w kilka sekund. Są jak drapieżnik, który cierpliwie obserwuje ofiarę, by wreszcie zaatakować – niespodziewanie i dotkliwie. Co ciekawe, z mojego doświadczenia wynikało, że to najczęściej przystojni mężczyźni. Jeśli jednak matka natura nie była wobec nich hojna, wypracowują styl, który sprawia, że stają się atrakcyjni. Noszą wyłącznie garnitury skrojone na miarę u najlepszych krawców, ich włosy są wystylizowane, a zapach powala na kolana większość kobiet. Psychopaci znają też słabości płci pięknej, są mistrzami uwodzenia, dlatego dla niektórych z nich seks jest transakcją, którą monetyzują, stając się bogatymi, wpływowymi, a przez to jeszcze bardziej niebezpiecznymi ludźmi.
Weszłam do pokoju wypełnionego zapachem luksusowych perfum, nad którymi pracowały najlepsze „nosy” na świecie. Moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna. Skóra w kolorze miodu, ciemny zarost, gęste włosy zaczesane do tyłu. Ubrany w dopasowany granatowy garnitur i czarną koszulę. Na stopach buty ze skóry zwierzęcia, które przyszło na świat tylko po to, by w odpowiednim czasie przerobiono je na obuwie. Facet sympatycznie rozmawiał z moim operatorem, zadając mu wiele pytań. Wiktor ma to do siebie, że potrafi rozładować każdą atmosferę, nawet najcięższą. Tak jak ja mam w zanadrzu kilka firmowych uśmiechów, które uruchamiam w zależności od potrzeby chwili, tak amunicją Wiktora są żarty i pieprzne anegdoty. Rozpiętość jest szeroka – od zboczonych i zabawnych po te z różnych dziedzin nauki, które mają zaskoczyć i sprowokować rozmówcę do namysłu. Wówczas mam moment na odsapnięcie lub wiraż tematyczny. Te momenty są nie do przecenienia.
– O, jest i nasza pani redaktor! – zawołał na mój widok Wiktor.
Na te słowa Serb podniósł na mnie wzrok. Podszedł leniwym krokiem starego kocura, lustrując mnie z góry do dołu, z dołu do góry. Poczułam się zawstydzona. Myśli kłębiły mi się w głowie, ale skoncentrowałam się na jednej. To zły, chory człowiek. Ty jesteś dobra. Jesteś profesjonalistką. Raz po raz powtarzałam to sobie jak mantrę. On tymczasem przystanął na wyciągnięcie ręki, którą podał mi na przywitanie. Ścisnęłam jego dłoń, z zaskoczeniem rejestrując jej aksamitny chłód. Dostrzegł to, co wyraźnie dało mu satysfakcję.
– Dzień dobry, panie…
– Aleksander, dla przyjaciół Alek.
– Wiktor, wszystko gotowe? Możemy zaczynać?
Wiktor odpowiedział mi skinieniem głowy, zezując na bossa.
– Tak bez gry wstępnej? – zażartował Aleksander.
– Lubię konkrety. Poza tym nie mamy wiele czasu, a ten, który pan nam ofiarował, traktuję poważnie i chcę wykorzystać w całej rozpiętości. – Starałam się mówić bez emocji, byłam robotem.
Jesteś robotem.
– Może szklaneczkę whisky? – zaproponował Serb. – Dostaliśmy od przyjaciół skrzynkę najlepszego single malta ze Szkocji.
– Nie piję w pracy – rzuciłam od niechcenia, podczas gdy mój mózg błagał o choćby łyk alkoholu, który przepędzi wewnętrzny lęk.
– Myślę, że przed tą rozmową może pani zrobić wyjątek. Dla własnego dobra.
Patrzyłam, jak Aleksander bierze z barku kryształowe szklanki i nalewa do połowy złotego trunku.
– Też bym się napił – wypalił podekscytowany Wiktor.
Serb wybuchnął śmiechem. Nalał całą szklankę Wiktorowi, po czym mu ją podał. Reszta ekipy milczała, obserwując z zaciekawieniem ten swoisty spektakl. Będą opowiadać o tym dniu swoim żonom, kochankom, wnukom i przypadkowo napotkanym znajomym, którym zechcą zaimponować.
Usiedliśmy w specjalnie dla nas przygotowanych fotelach, kamera skierowana była na mnie – widziała jedynie plecy i tył głowy mojego rozmówcy. Aleksander postawił nasze drinki na stole, który miał nas skutecznie odgrodzić. Wytyczyć granicę. Podziękowałam za to skinieniem głowy Wiktorowi, który obserwował tę scenę z napięciem na twarzy. Jak on mnie zna… Aleksander wpatrywał się we mnie, nie dając mi chwili wytchnienia. Patrzył na mnie w sposób, jakiego pożądają kobiety, ale rzadko lub nigdy tego nie doświadczają. To mieszanka zainteresowania i dzikiej żądzy.
– Kamera gotowa?
– Tak.
– Zaczynajmy.
Wzięłam oddech, spojrzeliśmy sobie w oczy. Aleksander uśmiechał się do mnie, chcąc rzucić na mnie swój urok. Zmrużyłam powieki, po czym nachyliłam się, zmniejszając dystans pomiędzy nami. Moja śmiałość spowodowała nagłe zachwianie jego pewności siebie. To trwało sekundę, może dwie, lecz dla niego było wiecznością. Pozwolił sobie na chwilę zwątpienia, brawo ja!
– Czym się pan zajmuje? – zapytałam spokojnie, zachęcająco.
– Nadzoruję szeroko pojęte biznesy związane z szarą strefą – odpowiedział bez zmrużenia oka.
– Co wchodzi w skład działań reprezentowanej przez pana szarej strefy?
– Rozrywka, pomoc w opresji, dostarczanie przyjemności. Panią interesuje to ostatnie. – Wwiercił we mnie wzrok.
– Chciałabym uświadomić moim widzom fakt istnienia sekswięzień. To, że ich córki, wnuczki i siostry przez jeden błąd mogą trafić w jedno z takich miejsc.
– Polki rekrutujemy rzadko. Jesteśmy bardziej skoncentrowani na kobietach z bloku wschodniego. Nawet sobie pani nie wyobraża, jak piękne kobiety żyją na tych zapomnianych przez Boga i diabła ukraińskich i rosyjskich wsiach!
– W jaki sposób je rekrutujecie? – Zaznaczyłam palcami cudzysłów.
– Internet to potęga. Szukamy ambitnych ubogich dziewczyn, które chcą zmienić swój status życiowy. Jak pewnie sobie pani wyobraża, takich dziewczyn, kobiet jest cała masa.
– Wyobrażam sobie, że po rzuceniu czaru i złożeniu obietnicy życia w dostatku i miłości kupujecie im bilety. One was odwiedzają i co w rzeczywistości czeka je na miejscu?
– Przylatuje dziewczyna. Odbiera ją chłopak, który nawiązał z nią kontakt. Razem bezpiecznie opuszczają płytę lotniska. On zabiera ją do ekskluzywnej restauracji na obiad czy na kolację, w zależności od pory dnia. Ona zawiadamia w tym czasie rodzinę i przyjaciół, że jest bezpieczna i szczęśliwa. Nie mają się o co martwić, właśnie zaczyna się najpiękniejszy okres jej życia…
– Ten najpiękniejszy okres jej życia momentalnie się kończy…
– Dziewczyna nie ma świadomości, że popija drinka z tabletką gwałtu i za kwadrans straci kontakt z bazą. Potem jest zabierana do, jak to pani określiła, sekswięzienia.
– I tu zaczyna się dla niej piekło.
– Raczej przygoda. – Aleksander patrzył na mnie w sposób, który miał mało wspólnego z piekłem.
– Co konkretnie dzieje się z tą dziewczyną? – drążyłam.
– Na pewno chce pani wiedzieć?
– Taki jest cel naszego spotkania.
– Wolałbym, żeby był inny, ale nie mogę mieć wszystkiego, prawda, pani Poniatowska? – Serb wymownie uniósł brew, nie spuszczając ze mnie przenikliwego spojrzenia. – Dziewczyny odpracowują podróż do wysokorozwiniętych miast – Berlina, Londynu czy Paryża. Tam świadczą usługi związane z branżą modelingową, ale i erotyczną, często świetnie się przy tym bawiąc.
– Robią to dobrowolnie? – Popatrzyłam mu w oczy.
– Najczęściej. Kobiety szybko zatracają się w męskim świecie, lubią alkohol i narkotyki, po krótkim czasie nie chcą już wracać do swoich domów.
Pieprzony, cyniczny dupek…
– A czy jeśli jednak chcą wrócić, bo co innego im obiecywaliście, to je puszczacie?
– Oczywiście, ale po spłacie długu za nasz wkład w ich podróż do nowego miejsca zamieszkania.
– Jest pan dumny z kłamstw, dzięki którym je pan usidla?
– Brzydzę się kłamstwem.
Zmrużyłam oczy z pogardą.
– Statystycznie ile z tych dziewczyn wraca do swoich domów?
– Statystycznie… żadna. – Aleksander wziął szklankę i wychylił whisky duszkiem.
Wpatrywaliśmy się w siebie.
Musisz zacząć grać w jego grę, pomyślałam. Ulegnij mu, chociaż trochę.
– Interesujący z pana człowiek. Inteligentny, kosmopolita. Trochę żal, że spotykamy się w takich okolicznościach…
– Myśli pani, że spędzam czas tylko w burdelach, kasynach i na akcjach zbrojnych, dostarczając broń, prawda?
– Nic nie myślę. Chcę, żeby mi pan o tym opowiedział. Wtedy będę mogła formułować jakieś myśli, wnioski…
– Uparta z pani babeczka. – Sięgnął po przeznaczoną dla mnie szklankę i jej zawartość też opróżnił jednym haustem. Następnie poprawił się w fotelu. – Zaczynałem jako chłopak, który wyrywał ładne turystki w Rzymie. Dowoziłem je do mieszkania, z którego później pracowały jako eskorty dla polityków, piłkarzy, celebrytów. Te trzy grupy mają największy problem z pozyskiwaniem kobiet do seksu. Dzisiaj każdy może im zrobić zdjęcie i wszyscy, od matek przez żony, dziewczyny do nauczycieli ich dzieci, będą tym żyć. Koniec kariery, sukcesów, wielkich pieniędzy. A panowie mają przecież swoje potrzeby.
– Męskie potrzeby są ważniejsze od czyjejś wolności, życia?
– Proszę pani, tacy jak my nie myślą w tak idealistycznych kategoriach. Jesteśmy chłopcami ulepionymi z wojny, na której każdego dnia trzeba było walczyć o przetrwanie. Ja o czyjejś wolności chętnie poczytam książkę albo obejrzę film w kinie.
– A jednak dziewczyny, które pan rekrutował, nie miały świadomości, że będą sex workerkami – zauważyłam chłodno.
– Większość z tych, które do nas trafiły, dalej dla nas pracuje. To chyba świadczy o tym, że nie jest im źle?
– Oddaliście im paszporty? Działają bez przymusu? Czy może cały czas odurzacie je narkotykami, a uzależnienie jest tak silne, że nie potrafią odejść?
Serb nagle zamilkł, jakby nad czymś rozmyślał.
– Pani taka ideowa, a pani rodaczka nam pomagała – wypalił po chwili.
– W czym konkretnie?
– W wyszukiwaniu dziewczyn. Nie pamiętam już jej imienia. Ale dość charakterystyczna osoba. Głośna, ostro pomalowana. Była bezwzględna dla tych towarów. Teraz chyba siedzi.
– Co ma pan na myśli, mówiąc „towary”?
– Dziewczyny, które dla nas pracują.
BYŁAM POTWORNIE ZMĘCZONA pobytem w Serbii. Czułam, że nie podołałam rozmowie z Aleksandrem, że straciłam profesjonalny sznyt. Potrzebowałam odpoczynku. Myśl o tym, że zaraz zobaczę Macieja, przywoływała na moje usta uśmiech. Mąż był dla mnie najważniejszą osobą na tym świecie, w zasadzie miałam tylko jego. Jedynie nocami się rozstawaliśmy. Sypialiśmy razem, ale spaliśmy osobno. Oboje mieliśmy niezwykle wymagającą pracę, drenującą zdrowie i emocje. To ona często nie pozwalała nam spać lub sprawiała, że wpadaliśmy w sen bezwładnie jak kamień rzucony na dno oceanu.
– Patrz, Anka, jesteś w całej Warszawie! – z zamyślenia wyrwał mnie niski głos Wiktora, prowadzącego samochód.
– Wiktor, ja się staram… – wycedziłam przez zęby, ale mi przerwał:
– Nie widzieć, że miasto jest tobą oklejone?!
– Że zaraz stąd uciekamy. Tak! – roześmiałam się. – Uciekamy przed tym!
– Paryż?
Nie odpowiedziałam. Tylko jedna osoba z mojego otoczenia wiedziała, dokąd wyjeżdżam z mężem, gdy mam kilka dni czy tygodni na oddech pomiędzy projektami. Ciekawe, czy Maciejowi udało się załatwić zastępstwo. Chciałam mu zrobić niespodziankę, dlatego myślał, że ciągle jeszcze jestem poza zasięgiem.
Gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, przed nami wyrósł kolejny oświetlony billboard z moim wizerunkiem. Trochę podkręcili mnie w Photoshopie, wygładzając zmarszczki wokół oczu. Co oznaczają dobre geny dla każdej kobiety? Gładką twarz, szczupłą talię, wytrzymałość i odporność lwicy? Patrzyłam na tę kobietę. Na jej ciemne oczy, pewny wzrok i pełne usta. Obok mojej sylwetki ambitni graficy, jeszcze z wąsem po mleku, umieścili wielki krwawy napis „Kobiety z marginesu, w każdą sobotę o 21:00 w TWC, Anna Poniatowska zaprasza”. Amen.
Anna Poniatowska, córka jednego z najlepszych mecenasów w kraju, byłego członka Trybunału Stanu. Uzależnionego od pracy, która dla niego stanowiła nieprzerwane pasmo sukcesów, a dla jego klientów – gwarancję wolności lub zminimalizowania kary do możliwie najniższej. Diabelnie inteligentnego i skutecznego. Kobiety były dla niego jak materace, każda w innym kolorze. Blond, rudy, czarny, brązowy. Obojętnie, na zmianę. Bo dla niego tak naprawdę znaczenie miała tylko „jego mała kobietka”, „jego dziewczynka”. Ojciec dał mi wszystko, czego potrzebuje kobieta do pełnego rozwoju i utrzymania stabilnego ego: miłość, pewność siebie i najlepsze wykształcenie. Wzorców i zasad moralnych uczyłam się sama, ewentualnie pobierałam nauki u najlepszych z najlepszych – Platona, Hegla, Kanta, Kartezjusza, Schopenhauera. O matkę nie pytajcie. To jedyna kobieta, która złamała ojcu serce. Na zawsze wykreślona z naszego życia. To ciekawe, że najpotężniejsi mężczyźni zakochują się w kobietach, które nie darzą ich najmniejszymi z humanitarnych uczuć. A może każdy z nich ma wrodzoną autoagresję? Na pewno typ femme fatale i miłość niemożliwa fascynowały mojego ojca bez reszty, aż do końca życia.
Miałam stałe grono widzów, odkąd zdecydowałam się na kontynuację kariery w największym z koncernów telewizyjnych w kraju. O program, w którym prezentowałam losy kobiet z pogranicza patologii – dealerek narkotyków, ofiar porwań, morderczyń na zlecenie, agentek grup terrorystycznych – starałam się trzy lata, zanim zarząd dał mi budżet i zielone światło. Dotychczas angażowałam się w reportaże, które poruszały problemy lokalnych społeczności. Działałam na swoim poletku, robiąc dużo dobrego, nigdy nie wychodząc z cienia. W końcu byłam córką adwokata diabła i żoną jego młodszego przyjaciela. W sumie Maciej miał wiele wspólnego z Keanu Reevesem. Mnie jednak nic nie łączyło z delikatną, eteryczną Charlize Theron, która wpada w psychozę, odkąd jej życie spowija mrok. A może wszystko dopiero przede mną? Uśmiechnęłam się do siebie.
Ruszyliśmy spod świateł z piskiem opon. Jeszcze dwa zakręty i zatrzymaliśmy się pod wejściem do budynku. Wiktor podał mi walizkę, uściskał na pożegnanie.
– Będzie nam ciebie brakowało – szepnął mi do ucha, wypuszczając z objęć.
– Przestań, nie umieram! – Klepnęłam go w pierś. – To tylko dwa miesiące.
– Mimo wszystko, Anka. Ten twój Maciek to pieprzony szczęściarz.
– I takimi słowami go powitam, przyjacielu. Dzięki za wszystko, to była owocna współpraca.
Zaśmialiśmy się.
Już po chwili patrzyłam, jak Wiktor wsiada do samochodu i odjeżdża. Pomachaliśmy sobie jeszcze na pożegnanie. Nagle zerwał się delikatny podmuch wiatru. Spojrzałam w górę. Światło w naszym salonie było przygaszone. Maciej pewnie pił i czytał. Czytał i pił.
– Pani Aniu, jaka niespodzianka! – przywitał mnie ochrypły głos, a zaraz po nim głośne szczekanie.
Nie wierzyłam własnym oczom. To pani Jezierska, hrabianka, z największym pudlem, jakiego w życiu widziałam, przytrzymywała drzwi, zachęcając mnie do wejścia. Przez szybę dostrzegłam, że w naszą stronę biegnie portier Władek.
– Pani Ania! Nasza gwiazda! – Pokazał w uśmiechu rząd białych zębów z przodującą złotą jedynką.
Naprawdę ludzie to jeszcze robią? – pomyślałam z rozbawieniem.
– Całe miasto świeci od pani piękna! Jak dobrze widzieć panią w końcu na żywo! – cieszyła się pani Jezierska, a puchaty olbrzym wtórował jej szalonym, przenikliwym szczekaniem. – Pony, morda! – starała się go uciszyć. – Długo pani nie widział, mógł się odzwyczaić…
Podeszłam bliżej do tego elitarnego, małego grona rodem z gabinetu osobliwości i przywołałam na twarz uśmiech numer dwa.
– Dopiero przyleciałam z nagrań z Serbii. Marzę tylko o ciepłym łóżku.
– Rzecz jasna obok męża! – zachichotał nasz portier.
– Jak pan mnie zna, panie Władku…
Ruszyłam przodem w kierunku wind. Jezierska nie odpuszczała, drepcząc krok w krok za mną.
– Co ma pani teraz w planach?
– Teraz? Już tylko wakacje.
– To pan Maciej chyba szczęśliwy! W końcu będzie miał żonę w domu. On to taki smutny bez pani chodzi… A te wszystkie sąsiadki jakby tylko czekały, aż pani zniknie. Nagle cały nasz budynek jakiś taki wygładzony i roześmiany chodzi.
– Może powinnam częściej wyjeżdżać? – zbagatelizowałam jej przytyki.
Wsiadłyśmy do windy. Czułam na sobie jej baczny wzrok. Oceniała stopień mojego zmęczenia, sprawdzała, czy aby na pewno nie przytyłam. Kiedyś mi powiedziała, że pewnie muszę wciąż kontrolować swoją wagę. Inaczej mój przystojny, fantastyczny i czarujący mąż zostawi mnie dla szczuplejszej, młodszej i gładszej. Poklepałam się po swoim płaskim brzuchu, specjalnie ją prowokując. Skwitowała efekt dwutygodniowego stresu ustami złożonymi w dzióbek. Po trzech latach znajomości już wiedziałam – w ten sposób daje mi znać, że jest ze mnie dumna. Na pewno myślała, że stosuję się do jej cennych rad.
– Dobranoc, pani Aniu. I uściski dla Maciusia – zaświergotała, gdy winda zatrzymała się na jej piętrze. – Pewnie nie może się już pani doczekać!
– Tak jak ja jego. – Pierwszy raz byłam z nią szczera.
Drzwi windy się zamknęły. Wypuściłam głośno powietrze i spojrzałam w lustro na tę trzydziestosiedmiolatkę. Lubiłam ją.
BEZSZELESTNIE OTWORZYŁAM DRZWI i przekroczyłam próg. W mieszkaniu panował półmrok, z głośników sączył się Możdżer. Przymknęłam oczy, uwielbiałam ten klimat. I nagle przez nieregularne, nastrajające pożądliwie dźwięki przebiło się sapanie, jęki, przyśpieszone oddechy. Zamarłam. Żołądek ścisnął mi się w pięść. Nie, tylko nie to, nie znowu… Uniosłam powieki i ruszyłam przed siebie. Niepewny krok, później kolejny.
Para kochała się na naszym wielkim stole. Ona leżała na plecach, z nogami owiniętymi wokół bioder… mojego męża. Powstrzymałam odruch wymiotny. Ale w tym momencie oboje mnie dostrzegli. Maciej odskoczył jak oparzony.
– Ania?! – zawołał, szukając spodni, żeby zakryć wielką erekcję.
Odwróciłam się i zerwałam do biegu. Dopadłam do windy, ale zdążyła już odjechać. Nerwowo wdusiłam przycisk. Tymczasem Maciek był już za mną. Skoczyłam w kierunku klatki schodowej, uderzyłam drzwiami najmocniej, jak potrafiłam. Oberwał nimi, co dało mi kilka sekund przewagi. Zbiegłam schodami w dół, mając wrażenie, że ruchy wyprzedzają moje myśli o kilka długości. I nagle padłam na podłogę jak długa. Próbowałam nie zwrócić ostatniego posiłku, który zjadłam na pokładzie samolotu. Było mi niedobrze i słabo z bólu, stłukłam kolana tak mocno, że aż bałam się na nie patrzeć.
Nic nie czujesz! Wstań i biegnij dalej! – rozkazałam sobie gorączkowo.
Spojrzałam w górę, naprędce obliczając, że za jakieś pięć sekund Maciej mnie dogoni. Adrenalina poderwała mnie na równe nogi, skutecznie znieczulając organizm. Czułam, że muszę stąd uciec – inaczej to się źle skończy. Znowu.
NIE PAMIĘTAŁAM W SZCZEGÓŁACH, co się działo dalej. Tyle tylko, że biegłam przed siebie przez plac Teatralny, a Maciej nie odpuszczał, wciąż wykrzykując moje imię. Obejrzałam się za siebie tylko raz – wyglądał jak konające zwierzę. Zwierzę, które należy dobić, żeby nie cierpiało.
Zasłużyłeś wyłącznie na ból, pomyślałam. Nie przejdę przez to piekło. Nie kolejny raz.
Zgubiłam go, dopiero chowając się za czyjąś białą toyotą. A potem poszłam spokojnie do hotelu Bristol. Jeśli miałam znowu cierpieć, to w luksusach.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI