Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młody, stary, mniej lub bardziej wykształcony. Z dużego miasta albo małej wsi. Nastolatek z pobliskiego podwórka, uśmiechnięta pani przedszkolanka, troskliwy ojciec lub ukochana babcia. Internet wyzwala w nich najgorsze instynkty, a anonimowość daje poczucie bezkarności. Na odległość dokonują egzekucji – czasem bezmyślnie wyładowując frustrację, a czasem z rozmysłem niszcząc komuś życie.
Monika Sławecka, autorka poruszających reportaży: Balet, który niszczy, Alkohol. Piekło kobiet i Porwania, rozmawia z ofiarami hejterów, które na własnej skórze przekonały się, jak okrutne potrafią być ich ataki. Są wśród nich celebryci, aktywiści, osoby znane i rozpoznawalne, ale też zwykli śmiertelnicy, na których miejscu mógłby się znaleźć każdy z nas.
Gdzie leży cienka granica między krytyką a hejtem? O czym musimy pamiętać, by nie zostać internetowymi oprawcami? Co możemy zrobić, by chronić siebie i bliskich przed mową nienawiści?
„Ludzie często piszą na przykład, że takich jak ja powinno się zabić. Kiedyś próbowaliśmy docierać do osób, które pisały takie komentarze. Znajdowaliśmy ich dane w Internecie, osobiście dzwoniłem do tych ludzi. Po drugiej stronie słuchawki słyszałem przerażony głos, który mówił mi tylko: „Coś mi odbiło, nie wiem, co ja zrobiłem”.”
– Jerzy Owsiak
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 187
WSTĘP
Skąd bierze się lekkość osądzania, krytykowania i idąc dalej, hejtowania? Z czego wynikają nasze wewnętrzne mechanizmy, które dają przyzwolenie na wypisywanie najokrutniejszych osądów w drodze do pracy, w przerwie od nauki albo tuż przed położeniem się do łóżka? Kwestia samoobrony czy okrutna chęć zaspakajania uśpionego na dnie serca sadysty? Tego nie wie nikt. Hejt, stanowiący jedno z najpoważniejszych wyzwań naszych czasów, jest bombą z opóźnionym zapłonem, do której obecności wszyscy zdołaliśmy się przyzwyczaić. Co to w końcu za wysiłek zniszczyć komuś życie paroma ostrymi komentarzami? To tylko słowa. Nie pociągamy za spust, a jedynie klikamy przycisk „enter”. I nawet jeśli komentarz nie wydaje się dosadny, dokładamy tym samym cegiełkę do budowy wielkiego muru. Muru, który prędzej czy później może się zawalić na każdego z nas. Mocne słowa?
Historie spisane na kartach tej książki to świadectwo najpoważniejszej choroby naszych czasów – pogłębiającego się braku empatii. W odróżnieniu od pandemii koronawirusa, ta choroba nie zakończy się za sprawą skutecznej szczepionki. Opowieści osób, które doświadczyły na własnej skórze niechęci i odrzucenia, nie wzięły się znikąd – wręcz przeciwnie, są skutkiem naszej wspólnej pracy na rzecz zwalczania poczucia społeczności. Każdy z nas stał się ekspertem w każdej dziedzinie życia. Jedno kliknięcie i gotowe: możemy popisać się wiedzą z zakresu polityki, gotowania, tańca lub właściwego wychowania kolejnych pokoleń albo stać się arbitrami odpowiedniego wyglądu. W czasach, gdy nasz świat przeniósł się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej do sfery wirtualnej, jesteśmy w sieci aktywni do bólu. Czyjego?
Na wstępie mojej opowieści proponuję każdemu Czytelnikowi wykonać skromny eksperyment. Empatia to zdolność wczuwania się w stan psychiczny innych osób, dlatego przed przejściem na kolejne strony tej książki zamknij oczy, wsłuchaj się w siebie i choć na moment oczyść od doczesnych problemów. Usiądź wygodnie w fotelu i... wyobraź sobie, że na jeden dzień stajesz się gwiazdą telewizji. Jak to? Tą kobietą, która „nic nie robi, a przecież ma wszystko”.
Nie musisz zastanawiać się nad kolejnym terminem nagrań. Twoim problemem nie jest konieczność udzielenia następnego wywiadu albo pokazania się na ściance. Zapomnij o wszystkich uprzedzeniach i spójrz na jej życie z innej perspektywy. Masz rodzinę i dziecko. Pracujesz przy wielu projektach równocześnie, stale będąc w centrum zainteresowania paparazzich. Twój wygląd musi być zawsze perfekcyjny – dbasz więc o figurę, cerę i włosy. Po całym dniu powstrzymywania spontanicznych reakcji i unikania fotoreporterów możesz w końcu ściągnąć ciążącą maskę. Kładziesz się wieczorem w wannie, bierzesz telefon i zaczynasz czytać komentarze na swój temat.
– Co ona ma swojego? Chyba wnętrzności.
– Już jej jedno oko dziwnie opada. Niesymetryczna twarz po przeróbkach.
– Jesteś tak toksyczną osobą, że przebijasz Hannibala Lectera. Nikt nie może z tobą wytrzymać, żaden mąż.
– A co w tym czasie robi bezrobotny utrzymanek?
– Kurtyzana, a nie dama.
Jak się teraz czujesz?
Moim marzeniem jest przemówić do wyobraźni i świadomości. Dziękuję swoim bohaterom za odwagę, którą wykazali się, podejmując rozmowę na trudny temat. Postanowili wyruszyć w podróż do najgorszych wspomnień ze swojego życia. Zrobili to, aby zamanifestować fakt destrukcyjnego działania hejtu. Działania, którego sens ogranicza się jedynie do zadawania bólu.
Mowa nienawiści
Hejt jest formą obrazy i poniżenia drugiego człowieka, która najmocniej rozwija się w niszy internetowej. Nie bez powodu to zachowanie klasyfikuje się jako „cyberprzemoc”. Chociaż takie zachowanie nie zostawia śladów na ciele ofiary, pozostaje z nią na całe życie. Jest piętnem, którego pozbycie się wymaga wieloletniej pracy terapeutycznej. Co jednak najboleśniejsze, hejt jest zupełnie inną formą przemocy niż te, które od lat są klasyfikowane przez polski system prawny jako przemoc. Nie dochodzi w tym przypadku do konfrontacji bezpośredniej: użytkownicy sieci, czując się w niej anonimowi, korzystają z jej możliwości bez ograniczeń. Wyzwalają swoje najgorsze instynkty bez konieczności spojrzenia w ofierze w oczy; dokonują egzekucji na odległość: w warunkach zdalnych; na smartfonie podczas jazdy tramwajem lub przed komputerem przy kubku gorącej kawy. Rzekoma anonimowość otwiera furtkę do najmroczniejszych zachowań – jest jednak tylko pozorna. Wbrew obiegowej wiedzy dzisiaj jesteśmy w stanie każdego zweryfikować, a sukces i odnalezienie sprawcy to tylko kwestia motywacji.
Co ciekawe, wielu ludzi funkcjonuje w świecie realnym i wirtualnym na zasadzie podwójnych standardów. Dla przyjaciół i rodziny to tak zwani dobrzy ludzie – w codziennym życiu kulturalni i uprzejmi, skorzy do pomocy i największych poświęceń. Kiedy jednak pozostają sam na sam ze sobą, mogą zdjąć maskę założoną na potrzeby teatru codzienności, stają się kimś zupełnie innym i wylewają frustracje na forach internetowych. Dwóch badaczy zajmujących się komunikacją strategiczną Michel Walrave i Wannes Heirman porównali te zachowania do tzw. efektu kabiny pilota. Równanie kolejnych miast z ziemią w trakcie drugiej wojny światowej nie budziło żadnych emocji wśród pilotów bombowców. Brak kontaktu emocjonalnego zamieniał zabijanie ludzi w zwykłą grę – misję, którą należy wykonać, aby wrócić na odpoczynek do bazy. W opozycji do tego stanu byli żołnierze piechoty lądowej, którzy widząc cierpienie potencjalnych wrogów, okupowali je licznymi urazami psychicznymi, takimi jak chociażby zespół stresu pourazowego PTSD[1]. Hejter, nie widząc cierpienia osoby, którą atakuje, nie ma świadomości wagi swoich słów. Z drugiej zaś strony za hejtem chowają się osoby, które wykazują sadystyczne skłonności.
Podczas doboru obiektu ataków hejterzy cechują się różnorodnością. W tej sferze nie dochodzi do żadnych wykluczeń ze względu na narodowość, kolor skóry, wyznanie, tożsamość płciową czy medialność. Celem hejtu może być dosłownie każdy – niezależnie od tego, czy jest to celebryta, polityk czy sąsiadka z klatki obok.
Rozwój cyfryzacji i nowych technologii stał się bliski jako medium powszechnie wykorzystywane przez młodych ludzi. W internecie w dobie pandemii spędzają czas zarówno na sposób praktyczny – nauka zdalna, jak i rozrywkowy – media społecznościowe, strony z pożądanymi treściami, czy kontent filmowo-serialowy, taki jak Netflix czy HBO. Bliskie relacje młodych ludzi z siecią sprawiły, że hejt stał się dla nich naturalną formą wypowiedzi. Tutaj trzeba zwrócić uwagę na to, że hejt jest czymś zupełnie innym niż krytyka, która jest formą przemyślanej wypowiedzi, bazującej na wiedzy osoby krytykującej. W przypadku hejtu, wypowiedzi nie mają podłoża specjalistycznego, ich zadaniem jest jedynie sprawić jak największy ból słowem.
Mowa nienawiści rozpowszechnia fałszywe usprawiedliwienie swojej użyteczności. Jej dyskryminujący, pełen przemocy ton prowadzi do destrukcyjnych i utrwaleń krzywdzących stereotypów. W konsekwencji istnieje ryzyko prawdziwych tragedii – ataki na ofiarę w przestrzeni publicznej, które mogą doprowadzić do czyjejś śmierci poprzez atak lub samobójstwo zaszczutej jednostki. Ze względu na wolność słowa, która jest konstytucyjnie naszym prawem, mowę nienawiści trudno sklasyfikować. W 2000 roku, w wyniku fali przemocy w internecie, Rada Europy zwołała nadzwyczajny kongres, w trakcie którego jej członkowie sformułowali definicję tego zjawiska.
Mowa nienawiści to wypowiedzi, które szerzą, propagują i usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne formy nietolerancji, podważając bezpieczeństwo demokratyczne, spoistość kulturową i pluralizm.[2]
W 2015 roku powstał raport Komisji Europejskiej[3], który koncentruje się na realnym problemie przemocy w internecie dotykającej dzieci i młodzież. Według przytoczonych danych nawet co piąty komentarz w sieci jest nacechowany hejtem lub zawiera wypowiedzi, które definiuje się jako krzywdzące. Jak można sobie wyobrazić, skala problemu jest ogromna.
Ważnym aspektem, który dotyka głównie kobiety, jest mowa nienawiści koncentrująca się na wyglądzie. Jego ofiarami są najczęściej artystki i celebrytki, które chętnie zamieszczają swoje zdjęcia za pośrednictwem mediów społecznościowych. Co ciekawe – znana, angielska marka kosmetyków RIMMEL w 2018 roku jako pierwsza zwróciła uwagę na fakt hejterskich komentarzy dotyczących urody kobiet. Ambasadorkami kampanii pod hasłem #iwillnotbedeleted były znane, wyróżniające się gwiazdy, m.in. Rita Ora – wokalistka albańskiego pochodzenia oraz modelka Cara Delevingne, identyfikująca się jako osoba panseksualna[4], autorka poniższych słów:
Hejt na temat wyglądu ma wpływ na jego ofiary w wielkim stopniu. To straszne, że ludzie podejmują decyzje dotyczące swojego wyglądu na podstawie obawy, że ktoś może je skrytykować. Jestem dumna ze współpracy z marką RIMMEL przy kampanii, która mówi o tym rosnącym problemie[5].
Polskę reprezentowała znana influencerka Red Lipstick Monster.
Specjaliści pracujący nad kampanią wyliczyli, że wówczas ofiarami beauty hate’u padło ponad 55 milionów kobiet na całym świecie. Obecnie wydaje się, że konsekwencje beauty hate’u poszły tak daleko, że powrót do status quo nie istnieje. Głównym, najbardziej dotkliwym zjawiskiem jest lęk przed wstawianiem swoich prawdziwych zdjęć do internetu. Nacisk na perfekcyjny wygląd sprawił, że kobiety na całym świecie nauczyły się prostych technik do obróbki technologicznej fotografii, byleby się ustrzec przed kolejnymi atakami, które będą uderzać w ich osobę. Najgorsze, że procesy psychologiczne postępują wraz z pogłębiającym się problemem i kobiety dzięki takim zdjęciom budują swoją wartość – przede wszystkim w swoich oczach.
W 2018 roku angielska grupa badająca destrukcyjne zjawiska wśród społeczeństwa, na podstawie 11 tysięcy respondentek w grupie wiekowej 16–25 lat, przyznających się do bycia ofiarą beauty hate’u wyznała, że 46 procent dokonało samookaleczenia, a 67 procent straciło pewność siebie, której nie potrafi odbudować. Beauty hate stał się katalizatorem do porównywania się kobiet do wizerunków, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Reperkusje są szerokie, idą za nimi zaburzenia odżywiania, poddawanie się licznym zabiegom z zakresu medycyny estetycznej oraz tendencje do zachowań autodestrukcyjnych.
Nie sposób pisać o hejcie, nie przeżywszy tego na własnej skórze. Drażni akademicka skłonność do szerokiego opisywania tego zagadnienia, jak gdyby było ono eksperymentem dokonywanym w probówce, na podstawie którego jesteśmy w stanie poszerzyć wiedzę na temat zachowań i instynktów przedstawicieli homo sapiens. Frustruje teoretyzowanie i snucie pięknych idei w nadziei na poklask, podczas gdy każdego dnia miliony osób na całym świecie padają ofiarami hejtu, z którym nikt, poza wyrażaniem współczucia w mediach społecznościowych, nie walczy.
Jesteśmy ofiarami naszych czasów. Świat jest globalną agorą, a za bilet wstępu służy dostęp do internetu. W sytuacji, gdy każdy może powiedzieć wszystko bez ryzyka napiętnowania ani zablokowania siły rażenia, nie tylko coraz chętniej hejtujemy, ale też zyskujemy coraz większą obojętność wobec codziennej dawki nienawiści. W czasach zdecydowanej nadprodukcji treści każda wypowiedź na temat hejtu reprodukuje to, co wszyscy już wiemy, oraz prezentuje podejście z pozycji eksperta. Akademicy wpadają w sidła metanarracji, gadające głowy prezentują swój punkt widzenia, a osoby, które padły ofiarą hejtu, są pozbawione prawa głosu i możliwości opowiedzenia swojej własnej historii. Rzadko kiedy są zapraszane w podróż w głąb demonów własnej przeszłości – a nadreprezentacja słów rzucanych na wiatr w telewizjach śniadaniowych i kolorowych gazetach przesłania ich osobisty apel „Never again”.
Na miano hejtera nie trzeba się specjalnie napracować. Powszechną wiedzą jest fakt, że hejterzy w sieci wylewają swoje frustracje. Problem jednak pojawia się w momencie, gdy zostają zauważeni i zaczynają budować popularność. Najczęściej takie osoby w życiu prywatnym niczym się nie wyróżniają, są tłem społeczeństwa. Gdy nagle zostają docenieni, uzyskują poparcie, rośnie im liczba lajków[6] w internecie, zaczynają się czuć spełnieni. Stają się wówczas coraz bardziej napastliwi i bezwzględni.
Przedstawiciele której płci częściej dopuszczają się hejtu w internecie? Uniwersytet SWPS we współpracy z ARC Rynek i Opinia[7] w 2019 roku przeprowadził sondaż, z którego wynika, że to mężczyźni dominują nad kobietami. Celem mężczyzn jest wyszydzanie poglądów politycznych, natomiast kobiety krytykują wygląd innych... kobiet.
Podobnie rzecz ma się z nienawiścią. Ile aktów hejtu odbywa się każdego dnia? Czy o wszystkich słyszymy? Z całą pewnością nie. Zjawisko to działa na masową skalę. A powodów do nienawiści istnieje mnóstwo – od narodowości, koloru skóry, orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej, przez status społeczny, wiek, działalność medialną lub społeczną aż do poglądów czy osobistej niechęci. Jako chyba jedyne na świecie zjawisko, hejt funkcjonuje wbrew wszelkim podziałom społecznym. Dotyka każdego, jest stałym elementem świata wirtualnego i przytłacza swoją skalą. Nie zachęca do rozważań nad każdym pojedynczym przypadkiem, lecz nakazuje traktować wszystkie fragmentaryczne opowieści jako jedną całość.
Jest coś poruszającego w haśle „Nigdy więcej”. Przyzwyczajeni do opowieści snutych w formie osobowej, nie umiemy się odnaleźć w wieloznaczności terminów pozbawionych osobistego wymiaru. „Nigdy więcej” to hasło, które nie uzależnia osobistego wydźwięku od formy gramatycznej – wręcz przeciwnie, samo w sobie jest na tyle związane z marzeniami wszystkich ofiar, że nie potrzebuje dodatkowego potwierdzenia natury lingwistycznej. Nie potrzebuje, ponieważ nie chce tracić na uniwersalności. Nie zamierza wprowadzać podziałów na osoby piętnowane i piętnujące. Nie osądza i nie wskazuje palcem. Daje świadectwo mrocznych czasów, które – w przypadku tych osób – nigdy nie powinny się powtórzyć.
Aby wypełnić wolę „Never again”, nie powinniśmy dać się uwikłać w proste, stereotypowe wyobrażenia o oprawcach i ofiarach. Hejt nie musi wynikać z esencjonalnej złej woli. Nierzadko jest formą odreagowania własnych problemów i frustracji; jest skutkiem, a nie przyczyną. Obowiązkiem każdego społeczeństwa jest piętnowanie czynu, a nie człowieka: każda historia hejtera może być bowiem opowieścią o ogromnej krzywdzie, która nie spotkała się z odpowiednią reakcją bliskich. Moralny obowiązek podkreślania zagrożeń wynikających z hejtu nie oznacza przyzwolenia na skrajne ataki wobec osób dokonujących tego typu czynów. Ilekroć silimy się na sportretowanie homo hejtera, tyle razy otwieramy furtkę do eskalacji nienawiści. Odrzucamy i reagujemy brakiem zrozumienia, zamiast otoczyć wsparciem i doprowadzić do eliminacji tego zjawiska. Jest to zresztą podejście niezwykle wygodne: dostosowane do wymagań naszych czasów, które potrzebują prostych, szybkich i efektownych rozwiązań. Pozostaje jednak wyjściem krótkowzrocznym. Nie wypełnia apelu o to, aby już nikt nigdy nie doświadczył hejtu, a jedynie subtelnie żongluje rozłożeniem akcentów na inne sfery.
Hasło „Nigdy więcej” porusza także swoją semantyczną uniwersalnością. Różnorodność dostępnych dróg interpretacji zmusza do zastanowienia nad własnymi schematami poznawczymi. Czy jesteśmy fair wobec pozostałych? Możemy uznawać się za osoby nieszerzące nienawiści – ale czy tak w istocie jest? W którym miejscu znajduje się granica hejtu?
Odpowiedź: tam, gdzie naruszamy bezpieczną przestrzeń drugiego człowieka, zdaje się niewystarczająca. Przyzwyczajeni do własnych granic nie zastanawiamy się nad tymi stawianymi przez inne osoby. Z łatwością uznajemy, że obrażanie, nawoływanie do śmierci albo po prostu pisanie kłujących komentarzy jest złe, ale uciekamy od dostrzeżenia własnych nieodpowiednich zachowań. Brak zgody na czyjeś poglądy daje przyzwolenie na stosowanie inwektyw i ocenianie wyglądu; jest zachętą do skorzystania z całego arsenału stereotypów i mikroagresji, z których nawet nie zdajemy sobie sprawy. „Nigdy więcej” nie ma jednego adresata. Nie jest skierowane do konkretnej grupy, którą można wskazać palcem. Wręcz przeciwnie, jest zachętą do zastanowienia, którymi zachowaniami sami wpasowujemy się do grupy oprawców.
Nigdy więcej
„Nigdy więcej” – hasło oszczędne i symboliczne, towarzyszyło mi przez cały okres pracy nad książką. Wbrew wewnętrznym pokusom, nie podejmuję się próby mówienia o hejcie w formie bezosobowej. Ani nie stawiam siebie w pozycji obiektywnej badaczki, wyciągającej wnioski na bazie usłyszanych historii. Każda wielka metanarracja przysłania myślenie o tym, co najważniejsze – o konkretnych ofiarach mowy nienawiści. W czasach, gdy słyszymy cały czas hasło „hejt”, nie wsłuchujemy się w szczegóły historii. Pomijamy jego ofiarę. Po raz kolejny empatia zostaje zepchnięta na drugi plan. Traktujemy to zjawisko jako jednorodną całość, a ostatnio także – za sprawą politycznych uwarunkowań – przestajemy dostrzegać granice między hejtem a krytyką. Korzystając ze sprzyjającej pozycji ofiary mowy nienawiści, pauperyzujemy to zjawisko; kreujemy sztuczną inflację i mimowolnie deprecjonujemy realne problemy.
Życzę abyście „nigdy więcej” nie stali się ofiarą, niczyją i niczego. Brzmi utopijnie? Nadzieja i humor to ostatnie, co mogą nam zabrać.
PRZYPISY