Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
TRZY EPOKI, TRZY KOBIETY, TRZY HISTORIE I JEDNO PRAGNIENIE – DOŚWIADCZYĆ MIŁOŚCI
Podczas wizyty w średniowiecznym kościele Matylda odnajduje ukryty w ścianie list. W rozszyfrowaniu jego treści pomaga jej profesor Jakub oraz starsza pani Zosia. Seniorka opowiada młodej kobiecie swoją historię. Przed wojną żyła jak arystokratka i poznała miłość swojego życia – Leona. Niestety wojna zmusza Zosię do dokonywania trudnych wyborów i decydowania, po której stronie barykady stoi.
List, który połączył Matyldę ze starszą panią, kreśli średniowieczną historię Nawojki – dziewczyny wychowującej się w klasztorze. Nawojka poza murami zgromadzenia poznaje smak prawdziwego życia, ale przewrotny los ponownie z nią igra i odbiera to, co najcenniejsze.
W jaki sposób z kobietami łączy się historia Nawojki?
Czy Matylda również pozna smak prawdziwej miłości?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Joanna Kułakowska-Lis
Korekta: Angelika Ogrocka
Skład: Izabela Kruźlak
Projekt okładki: Maciej Pieda
Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka
Wydanie I
© Copyright for the text, cover and layout by Wydawnictwo Dragon PL Sp. z o.o.
Bielsko-Biała 2024
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
ul. 11 Listopada 60-62
43-300 Bielsko-Biała
www.wydawnictwo-dragon.pl
ISBN 978-83-8274-668-6
Wyłączny dystrybutor:
TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.
ul. Połczyńska 23 lok. 307
01-377 Warszawa
tel. 795 159 275
Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl
Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon
Kobieta przedarła się przez chaszcze i stanęła wśród starych dębów. Spojrzała w górę. Ciemne chmury przesuwały się po niebie, jakby umykały przed jej wzrokiem. Miała wrażenie, że wciąż biegnie, mimo że stała w miejscu. W lesie, pomiędzy drzewami, nie czuła wiatru. Łzy zamieniły się w igły i kłuły twarz. Listopadowy świt zaskoczył ją pierwszym przymrozkiem. Wzmagające się podmuchy unosiły liście, które tańczyły na wietrze, tworząc fale. Dookoła nie było żywej duszy. Zerwała z głowy chustę i owinęła nią tobołek, który trzymała w ramionach. Pojedyncze pasma włosów, wcześniej splecione w warkocz, plątały się na wietrze. Delikatnie ułożyła zawiniątko w wydrążonym pniu, jak w kołysce. Popatrzyła na nie oczami pełnymi łez, odwróciła się i pobiegła. Biegła pod wiatr, każdy kolejny krok był trudniejszy, miała wrażenie, że wietrzysko przybrało na sile i próbuje zniszczyć wszystko, co stanie na jego drodze. Łzy zamarzały na policzkach. Na skraju lasu ostatkiem sił uniosła obie ręce do góry i z jej gardła wydobył się rozdzierający krzyk. Upadła na kolana i zaniosła się płaczem. Nie wiedziała, jak długo tak tkwiła. Otoczona ciszą, uniosła głowę i odwróciła się. Wiatr ustał, a brunatny dywan liści przykrył ziemię i ślady, które w niej zrobiła. Tylko gdzieniegdzie spod grubej warstwy listowia przebijały się jeszcze zielone kępki trawy. Podniosła się i wróciła tą samą drogą. Z pnia drzewa zabrała tobołek. Ściskając go w ramionach, szepnęła: przepraszam, tak cicho, że prośba o wybaczenie została porwana przez wiatr. Jednak wśród szmat zalśniły duże, niebieskie oczy, które patrzyły na nią z dziecięcą ufnością
Czekała, aż zajdzie słońce, nie chciała, żeby ktokolwiek ją zauważył. Wiedziała, że w czasie wieczornego nabożeństwa będzie pusto. Gdy zapadł zmrok, szczelnie opatuliła się szalem i przemykała jak cień, unikając światła księżyca. Zapukała cicho w klasztorne wrota, ale nie usłyszała zbliżających się kroków. Ponownie zastukała, teraz mocniej. Przez szczelinę pomiędzy deskami dostrzegła światło, ktoś zbliżał się do bramy. Zasuwa zazgrzytała, kołatka poruszyła się, uderzając o deski. Blada twarz zalśniła w blasku świecy. Początkowo Anna jej nie poznała, wyraziste rysy spowite czarnym welonem zdawały się ostrzejsze niż zwykle. Nie spodziewała się, że to ona otworzy. Pochyliła lekko głowę, chcąc schować się przed jej spojrzeniem.
– Szczęść Boże, a któż to? Co się stało? – zapytała zakonnica. – Anno, czy to ty?
– Tak, to ja – odpowiedziała cicho.
– Matko Boska – przeżegnała się. – Chwała Bogu, nic ci nie jest. Twoja siostra od zmysłów odchodzi.
– Mogę wejść? – zapytała.
– Tak dziecko, chodź – złapała ją za ramię i lekko popchnęła do środka. Sama wychyliła głowę za bramę i rozejrzała się, czy nikt jej nie widział. Zatrzasnęła zasuwę.
Stukot butów odbijał się echem w przestronnych korytarzach klasztoru, zakłócał panującą tam ciszę. Gdy weszły do celi, zakonnica usiadła za stołem, a dziewczyna szybko zajęła miejsce naprzeciwko, chcąc jeszcze przez chwilę ukryć się przed jej wzrokiem.
– Na pewno nic ci nie jest? – mniszka jeszcze raz zapytała z troską.
– Na pewno, po prostu… – zaczęła.
– Na litość Boską, gdzie byłaś? Wszyscy cię szukali. Myśleliśmy, że nie żyjesz.
– Ja, nie mogłam, może niepotrzebnie przyszłam – zawahała się.
W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się i do środka weszła młodsza siostra zakonna.
– Przepraszam, matko przełożona, słyszałam podniesione głosy. Czy coś się stało?
– Nie, siostro Konstancjo, wszystko dobrze. Proszę iść do siebie.
Gdy drzwi z cichym skrzypnięciem zamknęły się, przeorysza złagodziła ton, nie chcąc wystraszyć dziewczyny.
– Dobrze, dziecko. Jak mogę ci pomóc?
Anna zaczęła rozwijać szal, którym była opatulona. Delikatnie wyciągnęła zawiniątko, które zakwiliło.
– Cicho, już cichutko – powiedziała łagodnie, tuląc je w ramionach.
– Dziecko? – wyszeptała przerażona opatka. – Dlatego uciekłaś! – złapała się za głowę.
– Pomóż mi matko! Ja nie mogę, nie jestem w stanie…
– Kiedy się urodziło?
– Tydzień temu.
– Twoja siostra wczoraj urodziła. Może wychować jak swoje.
– Nie! – podniosła głos – nie chcę, żeby ktoś wiedział. Tylko stara zielarka wie, pomogła mi przy porodzie.
– Nie myślisz jasno, po porodzie często tak jest. Posłuchaj, twoja siostra też urodziła. Obie razem wychowacie dzieci. Posłuchaj mnie!
– Nie, nie zgadzam się. Weź ją, proszę – załkała. Rozglądała się na boki, zachowywała się jak spłoszone zwierzę.
– Wiem, co się stało, ale siostry muszą sobie wybaczyć, żeby następne pokolenia nie niosły tego ciężaru.
– Weźmiesz ją?
– Sama wiesz, jak to jest wychowywać się w klasztorze. Tego chcesz dla swojej córki? Bo to dziewczynka, tak?
– Dziewczynka – Nawojka. Obie nas wychowałaś, mnie i siostrę, i niczego nie żałuję.
– Nie miałam innego wyjścia, kiedy twoja matka was przyniosła. Chciała was rozdzielić, nigdy byście jej tego nie wybaczyły.
– Weź moją córkę – powiedziała.
– Dobrze – ksieni westchnęła głęboko – ale znasz zasady.
Kiwnęła głową i położyła córeczkę na stole, wcześniej złożyła na jej czole pocałunek. Odwróciła się. Nie chciała, żeby matka przełożona widziała w jej oczach łzy. Namawiałaby ją, żeby oddać dziecko siostrze, a tego zrobić nie mogła. Już dokonała wyboru, najtrudniejszego w swoim życiu. Postanowiła podarować Bogu Nawojkę.
* * *
– Sto lat, sto lat… – usłyszała Matylda, gdy nacisnęła klamkę drzwi do swojego gabinetu.
Nie spodziewała się, że jej koledzy, twardo stąpający po ziemi faceci, będą pamiętali o czymś tak nieistotnym jak jej urodziny. Widok był jedyny w swoim rodzaju, ośmiu mężczyzn w garniturach stało w jej gabinecie, przyozdobionym kolorowymi balonami. Każdy z nich trzymał w ręku bukiet i uśmiechał się. Była to niecodzienna scena.
Zazwyczaj w biurze panowała cisza. Wszyscy w skupieniu wpatrywali się w monitory bądź pochylali nad stołami kreślarskimi. Zmiana nastąpiła sześć miesięcy temu, gdy Matylda została szefem i wspólnikiem w firmie. Była jedyną kobietą w zespole i jedyną osobą wprowadzającą powiew świeżości w to szarobure miejsce. Najmłodsza z drużyny kiepsko wspomina swoje początki. Rywalizacja wśród mężczyzn była ogromna. Kobieta w grupie oznaczała kłopoty. Jak później się dowiedziała, panowie spodziewali się „zimnej suki”, bo tylko taka mogła poradzić sobie z konkurencją, zwłaszcza wśród samców. Jakież było ich zdziwienie, gdy pierwszego dnia pojawiła się w biurze. Ubrana w zielony kostium, z burzą rudych loków. Zaburzyła energię tego miejsca na zawsze. Wprowadziła kolor w odcienie szarości, które dotąd wypełniały pomieszczenia biurowe. Później zaczęły pojawiać się rośliny, kolorowe kubeczki z herbatami, których nazw nie dało się zapamiętać, oraz pufy, poduszki, żeby można było usiąść wygodnie. Etykietka, którą przypięli jej na początku, zmieniła się. Z „zimnej suki” stała się „stukniętą wariatką”, do momentu oddania pierwszego projektu. Podczas zebrania zarządu zespół przedstawiał projekt, który okazał się klapą. Wówczas wstała ona i – wbrew panującym regułom – poprosiła o jeszcze jeden dzień. Zaskoczony zarząd zgodził się bez dyskusji. Był to precedens. A pozostałym zrobiło się wstyd. Tłumaczyli, że mogą przerobić, że tę ścianę usuną, zmienią położenie okien i tym podobne. Odpowiedziała, że nic nie trzeba przerabiać, postawiła dwie kreski na projekcie, zmieniła materiał i poupychała te swoje dodatki. Gdy zobaczyli wizualizację, każdy z nich w głębi duszy powtórzył za prezesem, że Matylda jest geniuszem.
Teraz stała przed nimi wzruszona. Pokochała ich z wzajemnością.
– Chłopaki, dziękuję wam.
– Dziewczyno, to są twoje urodziny. Wszystkiego najlepszego! – krzyknął jeden z nich, wręczając jej prezent.
– O, jeszcze prezent! Co wy wymyśliliście? Ciekawa jestem… – zaczęła rozpakowywać upominek.
– A wiesz, że nie było łatwo – podniosły się głosy kolegów. – To był najtrudniejszy projekt ever.
– Tak, musieliśmy zrobić burzę mózgów – przekrzykiwali się.
– Dziękuję, łapacz snów! Przepiękny! – Była naprawdę zachwycona.
– To jeszcze nie wszystko – stwierdził najstarszy z nich, wręczając jej kopertę.
– Nie! Chyba nie skopiowaliście pomysłu od dziewczyn z księgowości?
– No co ty! – oburzył się jeden z nich. – Dla niezwykłej dziewczyny niezwykły prezent. Matylda otworzyła kopertę – w środku była granatowa wizytówka ze złotą mandalą. Po drugiej stronie złoconymi literami napisano: Kornelia Słowik i numer telefonu.
– Dobra. Kim jest pani Kornelia? – zapytała skonsternowana.
– Ekspedientka w magicznym sklepie powiedziała…
– W jakim sklepie? – przerwała mu Matylda ze śmiechem.
– No, magicznym. W końcu dla nas taka jesteś, trochę magiczna. Skąd mieliśmy wziąć prezent dla ciebie? Pani ekspedientka powiedziała, że jeśli chcemy coś naprawdę super, to spotkanie z panią Kornelią będzie strzałem w dziesiątkę. Wszystko jest załatwione, przepływ energii zapoczątkowany, masz tylko zadzwonić.
– Naprawdę, zaskoczyliście mnie, dziękuję! – powiedziała, uśmiechając się.
***
– Wszystkiego najlepszego! – krzyknęła Ola, gdy tylko Matylda uchyliła drzwi.
– Cześć, kochana, dziękuję – odpowiedziała. – Co ty przyniosłaś?
– Boże Matyś, ile to już lat – weszła do kuchni, rozpakowując pakunki. – Trzydzieste piąte urodziny, sama pomyśl. A ile my się znamy? Czekaj, czekaj, muszę policzyć.
– Nie musisz liczyć. Trzydzieści lat kochana, tyle trwa nasza przyjaźń. – Ucałowała ją.
– Matyldziu – zaczęła dziewczyna, mrużąc oczy – myślałaś o…
– Tak, ale nie dzisiaj, proszę cię. Dziś są moje urodziny – odpowiedziała wymijająco.
Przyjaciółka zauważyła, że oczy jej zalśniły. Nie chciała psuć tego dnia, wracając do bolesnych wspomnień. Wiedziała, że Matylda nie jest jeszcze gotowa, mimo że minęło tyle czasu.
– No właśnie, urodziny – szepnęła do siebie. – Urodziny, sto lat, sto lat – zaintonowała i wyciągnęła wino z torby. – Trzeba to uczcić. Dawaj kieliszki i korkociąg!
– Już? Może najpierw coś zjesz?
– Nie, dawaj kieliszki! Raz wyrwałam się z domu, zostawiając męża na pastwę dzieci, i nie zamierzam czekać, aż zjedzą mnie wyrzuty sumienia. Wina! Wina!
Gdy wieczorem siedziały w blasku świec, pijąc drugą butelkę, Matylda zaczęła się śmiać.
– Nie powiedziałam ci, jaki prezent dostałam od chłopaków z pracy.
– Pewnie coś z szarości – zawtórowała jej Ola.
– Nie, na moich chłopaków zawsze mogę liczyć, tym razem się postarali. – Matylda wyciągnęła łapacz snów.
– No faktycznie, jak na nich to megakreatywny, wręcz ekstrawagancki prezent. Spodziewałam się deski do składania koszul lub czegoś podobnego. Ciekawe, czy liczyli odległości pomiędzy tymi sznureczkami? – Ola dotknęła misternych splotów.
– To nie fair, naprawdę się postarali – broniła ich Matylda ze śmiechem.
– Czekaj, czekaj, a zmierzyli, jaką średnicę ma ten okrąg?
– Nie okrąg, tylko koło. To jest koło.
– A co za różnica?
– Kolosalna. Koło jest to zbiór wszystkich punktów płaszczyzny, których odległość od ustalonego punktu na tej płaszczyźnie, nazywanego środkiem koła, jest mniejsza lub równa długości promienia koła – wyrecytowała przyjaciółka.
– Czy ty chcesz, żebym zemdlała? Nie mów mi takich rzeczy, kobieto! I jak tu pić w takich warunkach?!
– Zobacz tu – Matylda rzuciła jej kopertę.
Ola wyciągnęła wizytówkę i popatrzyła zdziwiona na przyjaciółkę.
– Mówiłam ci – zaśmiała się Matylda.
– Ale kto to jest? Trener personalny, coach samorozwoju, a może stylistka? Czekaj, czekaj, jednak chcą cię wbić w te garniturowe szarości.
– Nie bądź dla nich taka surowa. To naprawdę fajne chłopaki.
– Dobra, to kim jest ta pani?
– Sama do końca nie wiem – szepnęła – chyba jakaś wróżka albo astrolog.
– No to pojechali – ziewnęła Ola.
Gdy zasnęła na kanapie, Matylda położyła się obok, przykrywając siebie i przyjaciółkę kocem. Nie mogła zasnąć. Ostatnia świeczka właśnie się dopalała. Kiedy zgasła, w pokoju zrobiło się zupełnie ciemno, księżyc był w nowiu. Jego srebrzyste światło, które tak lubiła, nie tuliło jej do snu. Okno było uchylone, a wiatr delikatnie poruszał firanką. Matylda rozejrzała się po salonie, nie lubiła cieni, które z każdego kąta zdawały się zagarniać coraz większe terytorium. Nic wtedy nie było tym, czym się wydawało. Usiadła i zapaliła świeczkę. Płomień rozproszył mrok. Teatr światła i cieni rozpoczął się na dobre. Ciemność podkreślała głębię przestrzeni, a światło wydobywało kształty i kolory. Matylda pomyślała o jaskini platońskiej. Czy dostrzegam więcej niż inni? Czy opuściłam jaskinię? A może ja się mylę? Może ja popełniłam błąd? W jej wnętrzu toczył się nieustanny konflikt, a dni takie jak ten – urodziny – jeszcze go wzmacniały. W ten dzień czuła się wyjątkowo samotna. Pustka, którą odczuwała, była dotkliwa. Momentami miała wrażenie, że brakuje jej cząstki samej siebie. Nie rozumiała ludzi ani oni jej. Dostosowała się, przybrała maskę kolorowego ptaka, który, wiecznie uśmiechnięty, pokazywał wszystkim wokół, czym jest szczęście, mimo że sam go nigdy nie doświadczył. Jedynie Ola wiedziała, znała prawdziwą Matyldę. Od czasu do czasu ta Matylda uciekała od świata, zamykała się przed innymi. Jej wzrok padł na wizytówkę wróżki. Szukała odpowiedzi. Czy tam je znajdzie? Zawsze ciągnęło ją do magii, jednak rozum podpowiadał, że to ułuda. Wiedziała, że nikt nie da jej gotowej recepty. Sama musi zrobić pierwszy krok, tylko nie była na niego gotowa. I nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie.
Pójdę do wróżki – pomyślała – to i tak nic nie zmieni, a zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Lubiła traktować życie jak zabawę. Korzystała z każdej okazji, żeby poczuć, że żyje. Czasami podejmowała niepotrzebne ryzyko, ale to dodawało jej sił. Śpij już – szepnęła do siebie, gdy jej powieki zaczęły opadać – bo jutro zabraknie ci werwy na wyjazd z przyjaciółką.
Dookoła panowała ciemność, ale w oddali ujrzała światło, które było coraz bliżej. Po chwili zamiast jednego jasnego punktu widziała jęzory ognia, które zawłaszczały okolicę. Zbliżały się, a ona nie mogła ruszyć się z miejsca, jakby była przykuta kajdanami. Niebo jaśniało, zrobiło się pomarańczowo-żółte. Teraz stanowiło tło dla wieży, która, rozświetlona płomieniami, jarzyła się na horyzoncie. Rozpadała się. Ktoś od środka próbował zrobić wyłom w murze. Wyglądało to tak, jakby gołymi rękoma rozrywał ściany. Słyszała huk spadających kamieni, które w zderzeniu z ziemią rozpadały się na miliony kawałków. Wieża runęła, a przez most zmierzała do niej postać, od której biła niebieska poświata. Każdy krok powodował, że pożar, który szalał dookoła, wygasał. Błękitne światło zdominowało otoczenie, a było tak intensywne, że ją oślepiło. Przysłoniła na chwilę oczy ręką, a gdy spojrzała przed siebie, zobaczyła starszego mężczyznę w niebieskich szatach, siedzącego na tronie i trzymającego w dłoni potężny miecz.
– Idź głupcze, zerwij kajdany przeszłości, wstąp na nową drogę!
Król zamachnął się mieczem w jej kierunku, zdążyła ledwie zamknąć oczy i obrócić głowę. Poczuła ból i uniosła powieki. Popatrzyła z przerażeniem w ciemnobrązowe oczy Oli, której ramiona i głowa zwisały z kanapy. Matylda leżała na dywanie, musiała spaść z sofy na korkociąg, który teraz boleśnie wbijał się w jej ramię.
– Matko! Jaki miałam sen! Nie uwierzysz!
Opowiedziała przyjaciółce sen podczas śniadania.
– Teraz to koniecznie musisz zadzwonić do wróżki – podsumowała Ola, myjąc naczynia. – Czytałam, że urodziny to najlepszy czas na takie rzeczy.
– Na jakie?
– No wiesz, takie czary mary.
– Nie urodziny, tylko wrześniowy nów. Wtedy zaczynamy nasz nowy rok osobisty. Był wczoraj – powiedziała smutno.
– Nic nie szkodzi, leć, dzwoń. Ja tu skończę sprzątać.
– Ej, a co ty jesteś taka zadowolona? – zapytała Matylda podejrzliwie.
– A tak mi się przypomniało, jak kiedyś wywoływałyśmy duchy, pamiętasz? – chichocząc, ukryła twarz w ścierce do naczyń.
– To stare dzieje – obruszyła się przyjaciółka.
– Dobrze, niech ci będzie. Stare, ale jare – zaśmiała się głośno. – Niektórzy nigdy nie zapomną, że nie mogli spędzić pierwszej letniej nocy pod namiotami, bo Matylda zobaczyła ducha i zaalarmowała całą wieś. Nawet nie zobaczyła, tylko sama go wywołała. Grzesiek z ósmej ce przez dwa lata się do ciebie nie odzywał – chichrała się Ola. – Zobaczymy, co stanie się po tej wizycie u wróżki. Matylda i magia to ciekawe połączenie. – Pokiwała głową, starając się zachować poważną minę.
Gdy Matylda wybierała numer, z kuchni dobiegał śmiech przyjaciółki, zupełnie jak dwadzieścia lat temu. Uzyskała połączenie i nieoczekiwanie usłyszała:
– Halo, czy coś jeszcze pani Marto?
– Halo – zdziwiła się Matylda. – Dzień dobry. Mam na imię Matylda.
– Dzień dobry pani Matyldo, przepraszam właśnie rozmawiałam z klientką, myślałam, że to ona. W czym mogę pomóc?
– Chciałam umówić się na spotkanie. Kiedy ma pani wolne terminy?
– A kiedy chciałaby pani przyjść?
– Najlepiej we wrześniowy nów, ale to było wczoraj – Matylda westchnęła.
– Nie, będzie dzisiaj. Dzisiaj o dwunastej dwie będzie nów, zapraszam.
– Naprawdę? Byłoby idealnie!
– Tak, klientka właśnie odwołała wizytę. Dosłownie przed chwilą. Przynajmniej nów się nie zmarnuje. Zdąży pani na dwunastą?
– Oczywiście, dziękuję.
Trzy godziny później Matylda wyszła ze starej, przedwojennej kamienicy. Wsiadła do samochodu, którym przyjechała po nią Ola.
– I co? Opowiadaj. Jak było? Jaka jest ta wróżka?
– Poczekaj chwilę, muszę ochłonąć.
– Nie każ mi czekać, już wystarczająco długo czekałam. Mów.
– Pani Kornelia jest przede wszystkim ciepłą osobą. Gdy ją poznajesz, od razu masz wrażenie, że to ktoś dobry. Czujesz się wyjątkowo w jej obecności.
– To już połowa sukcesu – Ola skręciła i – przejeżdżając przez podwójną ciągłą, zmieniła kierunek jazdy.
– Podwójna ciągła. Chcesz nas zabić? – Matylda hamowała nogami po stronie pasażera.
– A powiedziała ci, że zginiesz?
– Kto?
– No, wróżka, a kto?
– Nie, nie powiedziała.
– No widzisz, więc zdążymy całe i zdrowe przed zmrokiem – skwitowała Ola z uśmiechem. – Opowiadaj.
– Gdy wchodzisz do jej mieszkania, to tak, jakbyś wchodziła przemoknięta do domu babci. Wiesz, co cię czeka! Ciepła herbata, ciasto i miękki koc. U niej jest podobnie. Po prostu to wiesz. Wiesz, że wszystko będzie dobrze. Na początku powiedziała, że widocznie tak miało być, że właśnie dziś miałyśmy się spotkać.
– Wróżyła? Nie wiem, miała szklaną kulę, karty?
– Matko! Olka, jak mi będziesz przerywała, to nigdy nie powiem. Tego jest tyle, że nie wiem od czego zacząć.
– No mów, wróżyła?
– Tak, ale to nie jest wróżenie. To bardziej przypomina podpowiadanie. Wiesz, takie podpowiedzi, czy dokonujesz dobrych wyborów, jakie masz możliwości. Co jest dla ciebie lepsze, czego lepiej się wystrzegać. Tak wiele mi powiedziała. Muszę to zapisać, żeby nie zapomnieć. Najbardziej zdziwiło mnie to, że karty tarota pokazały mój sen.
– Co? Jak to możliwe?
– Naprawdę – Matylda poklepała się w okolicach serca. – Była wieża, która się waliła, dokładnie tak, jak w moim śnie. I był król mieczy, tak samo ubrany, jak ten, którego widziałam. I był głupiec, który zaczyna nową drogę życia.
– Czyli ty? – zaśmiała się Ola. – Też bym ci to powiedziała. Zresztą wiele razy mówiłam. Co nie, Matyś? – Popatrzyła na nią, puszczając oczko. – Co dalej?
– Teraz muszę wejść na nową drogę. Właśnie zaczynam swój ostatni rok osobisty, dziewiąty, i muszę pozamykać stare rzeczy, które ciągną się za mną. Nie mogę ich zabrać ze sobą do nowego świata. Muszę wszystko poukładać, mam na to rok. A, i dostanę wiadomość, która zmieni wszystko.
– Poważnie to brzmi. A co będzie później? Co będzie za rok?
– Za rok będę już w innym miejscu.
– Matyś, to ty nie sprawdzaj poczty. Po co ci ta wiadomość. Nie chcę, żebyś była w innym miejscu.
– Zobaczymy, co będzie. Karty tak powiedziały.
– Myślisz, że to się spełni, że to prawda? Jak to możliwe, że jakieś karty wiedzą takie rzeczy?
– Nie wiem. A wiesz, co jeszcze powiedziały? – uderzyła ręką w kolano.
– No co?
– Że czeka mnie podróż – zaśmiała się. – A więc w drogę!
* * *
Spis treści
Prolog
Klasztor Cysterek, okolice dzisiejszej wsi Bierzwnik, rok 1478
Łódź, wrzesień 2007 roku
KołobrzegRezerwat Archeologiczny Kamienne kręgi w Grzybnicy, wrzesień 2007
Bierzwnik, wrzesień 2007
Poznań, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, wrzesień 2007
Łódź, wrzesień 2007
Okolice dzisiejszej wsi Bierzwnik, rok 1495
Łódź, 30-31 sierpnia 1939 roku
Łódź, wrzesień 1939
Łódź, 1939
Orońsko, grudzień 1939
Łęczyca, 1940–1942
Łódź, wiosna 1942
Okolice Łęczycy, wiosna 1942
Łódź, 1942
Pałac Greisera nad Jeziorem Góreckim, lato 1942
Łódź, 1942–1944
Łódź, czerwiec 1944
Łódź, styczeń 1945
Łódź, 16 stycznia 1945
Klasztor Cysterek, okolice dzisiejszej wsi Bierzwnik, rok 1495
Od Autorki