Niezapominajka - Ewelina Klimko - ebook + książka

Niezapominajka ebook

Klimko Ewelina

4,6

Opis

TRZY EPOKI, TRZY KOBIETY, TRZY HISTORIE I JEDNO PRAGNIENIE – DOŚWIADCZYĆ MIŁOŚCI

Podczas wizyty w średniowiecznym kościele Matylda odnajduje ukryty w ścianie list. W rozszyfrowaniu jego treści pomaga jej profesor Jakub oraz starsza pani Zosia. Seniorka opowiada młodej kobiecie swoją historię. Przed wojną żyła jak arystokratka i poznała miłość swojego życia – Leona. Niestety wojna zmusza Zosię do dokonywania trudnych wyborów i decydowania, po której stronie barykady stoi.
List, który połączył Matyldę ze starszą panią, kreśli średniowieczną historię Nawojki – dziewczyny wychowującej się w klasztorze. Nawojka poza murami zgromadzenia poznaje smak prawdziwego życia, ale przewrotny los ponownie z nią igra i odbiera to, co najcenniejsze.
W jaki sposób z kobietami łączy się historia Nawojki?
Czy Matylda również pozna smak prawdziwej miłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 278

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (32 oceny)
25
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fiolka88

Dobrze spędzony czas

Nawojka, Zofia i Matylda, dzielą ich wieki w jakich przyszło im żyć, łączy poczucie tęsknoty w sercu. Dwie z nich nie wiedziały za czym w głębi duszy tęsknią i dopiero w najmniej oczekiwanym momencie życia poznały prawdę. Czy to przypadek pozwolił Malwinie dostrzec to co oczywiste ?? Akcja powieści rozgrywa się w trzech ramach czasowych, w średniowieczu, podczas drugiej wojny światowej - tutaj jest najbardziej rozwinięta - oraz w obecnym wieku. Poznajemy Matyldę, która pragnie, czuje, że potrzebuje zmiany,ale tego co się wydarzy się nie spodziewała. Początek książki wydawał się mi bardzo taki...szybki, niedopracowany, w kilku sytuacjach musiałam wrócić i przeczytać jeszcze raz. Za to im więcej stron było za mną podobała się mi coraz bardziej. Od spotkania z Zosią nie mogłam się oderwać od lektury. Towarzyszyło mi wiele emocji, od radości, takiej beztroski do żalu i cierpienia. Wojna przyniosła zmiany, a potrzeba walki okazała się ogromna, nawet pomimo społecznego linczu. Nie obyło ...
20
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

Wzruszająca powieść, opowiadająca o sile trzech kobiet w trzech strefach czasowych, autorka zabrała nas w niezwykle emocjonującą podróż, gdzie teraźniejszość przeplata się z przeszłością, trzy kobiety, trzy historie i jedno pragnienie aby doświadczyć miłości. Żyjąca w średniowieczu Nawojka, która jest w klasztorze, hrabianka Zosia, która przeżyła czas wojny i Matylda z czasów współczesnych, różni je wszystko a łączy je jedno. Matylda wraz z przyjaciółką w drodze powrotnej do domu, zajechały do Bierzwnika gdzie znajdują się ruiny średniowiecznego klasztoru, podczas wizyty tam Matylda odnajduje ukryty list w ścianie. Choć sama nie da rady go odszyfrować, to udaje się po pomoc do profesora Jakuba Antosiewicza. Choć wyobrażała sobie go jako staruszka, to jej wyobrażenia odbiegały od tego co zobaczyła. Profesor Jakub postanawia jej pomóc w rozszyfrowaniu tego listu, ale że musi wyjechać na wykopaliska, daje namiar Matyldzie na starszą Panią Zosię, gdzie może się zatrzymać a potem się spotka...
20
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Niezapominajka" Ewelina Klimko My kobiety na przestrzeni wieków nieustannie pokazujemy, że jesteśmy niezwykle silne i gotowe na to, aby walczyć o to, co jest dla nas najważniejsze. Mimo tego, że płynie czas i zmieniają się okoliczności, w jakich żyjemy, to nasze pragnienia, potrzeby i marzenia pozostają niezmienne. W piękny i niezwykle przejmujący sposób na kartach swojej najnowszej książki „Niezapominajka” tę prawdę ukazuje nam Ewelina Klimko - strona autorska Autorka bohaterkami swojego wydanego kilka dni temu pod opiekuńczymi skrzydłami Wydawnictwo Dragon literackiego dziecka uczyniła trzy wyjątkowe kobiety, które wydawać, by się mogło, dzieli wszystko, ale jak przekonacie się podczas lektury, życie potrafi spleść ludzkie losy w naprawdę zaskakujący dla nich samych sposób. Jedną ze wspomnianych kobiet jest Matylda, którą poznajemy w dniu jej 35 urodzin. Jak wiemy urodziny to bardzo refleksyjny moment w życiu wielu z nas. W naszej Matyldzie ten dzień wzbudza poczucie wewnętrznej...
20
Sylubs

Nie oderwiesz się od lektury

"Niezapominajka" Eweliny Klimko to powieść, która pobudza w czytelniku wrażliwość, wnika w głąb duszy. Autorka umiejętnie łączy w niej przeszłość z teraźniejszością. To historia o pamięci, wsparciu, poszukiwaniu sensu w świecie pełnym niepewności, ale też o cierpieniu, stracie. To powieść o miłości, wojnie i trudnych wyborach, które nieodwracalnie zmieniają życie bohaterów. Drogi Czytelniku, zanurz się w refleksyjnej lekturze, odwiedź miejsce mocy i poczuj emocje jakie niesie za sobą muzyka fortepianowa. Z serca polecam 💙
20
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa historia o uczuciach i o więzach krwi. Historia Nawojki, Zosi i Matyldy , które żyją w różnych czasach , to łączy je jedna tajemnica . Polecam gorąco
10

Popularność




Re­dak­cja: Jo­an­na Ku­ła­kow­ska-Lis

Ko­rek­ta: An­ge­li­ka Ogroc­ka

Skład: Iza­be­la Kru­źlak

Pro­jekt okład­ki: Ma­ciej Pie­da

Re­dak­tor­ka pro­wa­dząca: An­ge­li­ka Ogroc­ka

Wy­da­nie I 

© Co­py­ri­ght for the text, co­ver and lay­out by Wy­daw­nic­two Dra­gon PL Sp. z o.o.

Biel­sko-Bia­ła 2024

Ni­niej­sza po­wie­ść jest fik­cją li­te­rac­ką. Od­nie­sie­nia do re­al­nych osób, wy­da­rzeń i miejsc są za­bie­giem czy­sto li­te­rac­kim. Po­zo­sta­li bo­ha­te­ro­wie, miej­sca i wy­da­rze­nia są wy­two­rem wy­obra­źni au­tor­ki i ja­ka­kol­wiek zbie­żno­ść z rze­czy­wi­sty­mi wy­da­rze­nia­mi, miej­sca­mi lub oso­ba­mi, ży­jący­mi bądź zma­rły­mi, jest ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­wa.

Wy­daw­nic­two Dra­gon Sp. z o.o.

ul. 11 Li­sto­pa­da 60-62

43-300 Biel­sko-Bia­ła

www.wy­daw­nic­two-dra­gon.pl

ISBN 978-83-8274-668-6

Wy­łącz­ny dys­try­bu­tor:

TROY-DYS­TRY­BU­CJA Sp. z o.o.

ul. Po­łczy­ńska 23 lok. 307

01-377 War­sza­wa

tel. 795 159 275

Za­pra­sza­my na za­ku­py: www.fa­bu­lo.com.pl

Znaj­dź nas na Fa­ce­bo­oku: www.fa­ce­bo­ok.com/wy­daw­nic­two­dra­gon

PRO­LOG

Ko­bie­ta przeda­rła się przez chasz­cze i sta­nęła wśród sta­rych dębów. Spoj­rza­ła w górę. Ciem­ne chmu­ry prze­su­wa­ły się po nie­bie, jak­by umy­ka­ły przed jej wzro­kiem. Mia­ła wra­że­nie, że wci­ąż bie­gnie, mimo że sta­ła w miej­scu. W le­sie, po­mi­ędzy drze­wa­mi, nie czu­ła wia­tru. Łzy za­mie­ni­ły się w igły i kłu­ły twarz. Li­sto­pa­do­wy świt za­sko­czył ją pierw­szym przy­mroz­kiem. Wzma­ga­jące się po­dmu­chy uno­si­ły li­ście, któ­re ta­ńczy­ły na wie­trze, two­rząc fale. Do­oko­ła nie było ży­wej du­szy. Ze­rwa­ła z gło­wy chu­s­tę i owi­nęła nią to­bo­łek, któ­ry trzy­ma­ła w ra­mio­nach. Po­je­dyn­cze pa­sma wło­sów, wcze­śniej sple­cio­ne w war­kocz, pląta­ły się na wie­trze. De­li­kat­nie uło­ży­ła za­wi­ni­ąt­ko w wy­drążo­nym pniu, jak w ko­ły­sce. Po­pa­trzy­ła na nie ocza­mi pe­łny­mi łez, od­wró­ci­ła się i po­bieg­ła. Bie­gła pod wiatr, ka­żdy ko­lej­ny krok był trud­niej­szy, mia­ła wra­że­nie, że wie­trzy­sko przy­bra­ło na sile i pró­bu­je znisz­czyć wszyst­ko, co sta­nie na jego dro­dze. Łzy za­ma­rza­ły na po­licz­kach. Na skra­ju lasu ostat­kiem sił unio­sła obie ręce do góry i z jej gar­dła wy­do­był się roz­dzie­ra­jący krzyk. Upa­dła na ko­la­na i za­nio­sła się pła­czem. Nie wie­dzia­ła, jak dłu­go tak tkwi­ła. Oto­czo­na ci­szą, unio­sła gło­wę i od­wró­ci­ła się. Wiatr ustał, a bru­nat­ny dy­wan li­ści przy­krył zie­mię i śla­dy, któ­re w niej zro­bi­ła. Tyl­ko gdzie­nie­gdzie spod gru­bej war­stwy li­sto­wia prze­bi­ja­ły się jesz­cze zie­lo­ne kęp­ki tra­wy. Pod­nio­sła się i wró­ci­ła tą samą dro­gą. Z pnia drze­wa za­bra­ła to­bo­łek. Ści­ska­jąc go w ra­mio­nach, szep­nęła: prze­pra­szam, tak ci­cho, że pro­śba o wy­ba­cze­nie zo­sta­ła po­rwa­na przez wiatr. Jed­nak wśród szmat za­lśni­ły duże, nie­bie­skie oczy, któ­re pa­trzy­ły na nią z dzie­ci­ęcą uf­no­ścią

Klasz­tor Cy­ste­rek, oko­li­ce dzi­siej­szej wsi Bierzw­nik, rok 1478

Cze­ka­ła, aż zaj­dzie sło­ńce, nie chcia­ła, żeby kto­kol­wiek ją za­uwa­żył. Wie­dzia­ła, że w cza­sie wie­czor­ne­go na­bo­że­ństwa będzie pu­sto. Gdy za­pa­dł zmrok, szczel­nie opa­tu­li­ła się sza­lem i prze­my­ka­ła jak cień, uni­ka­jąc świa­tła ksi­ęży­ca. Za­pu­ka­ła ci­cho w klasz­tor­ne wro­ta, ale nie usły­sza­ła zbli­ża­jących się kro­ków. Po­now­nie za­stu­ka­ła, te­raz moc­niej. Przez szcze­li­nę po­mi­ędzy de­ska­mi do­strze­gła świa­tło, ktoś zbli­żał się do bra­my. Za­su­wa za­zgrzy­ta­ła, ko­łat­ka po­ru­szy­ła się, ude­rza­jąc o de­ski. Bla­da twarz za­lśni­ła w bla­sku świe­cy. Po­cząt­ko­wo Anna jej nie po­zna­ła, wy­ra­zi­ste rysy spo­wi­te czar­nym we­lo­nem zda­wa­ły się ostrzej­sze niż zwy­kle. Nie spo­dzie­wa­ła się, że to ona otwo­rzy. Po­chy­li­ła lek­ko gło­wę, chcąc scho­wać się przed jej spoj­rze­niem.

– Szczęść Boże, a któż to? Co się sta­ło? – za­py­ta­ła za­kon­ni­ca. – Anno, czy to ty?

– Tak, to ja – od­po­wie­dzia­ła ci­cho.

– Mat­ko Bo­ska – prze­że­gna­ła się. – Chwa­ła Bogu, nic ci nie jest. Two­ja sio­stra od zmy­słów od­cho­dzi.

– Mogę we­jść? – za­py­ta­ła.

– Tak dziec­ko, cho­dź – zła­pa­ła ją za ra­mię i lek­ko po­pchnęła do środ­ka. Sama wy­chy­li­ła gło­wę za bra­mę i ro­zej­rza­ła się, czy nikt jej nie wi­dział. Za­trza­snęła za­su­wę.

Stu­kot bu­tów od­bi­jał się echem w prze­stron­nych ko­ry­ta­rzach klasz­to­ru, za­kłó­cał pa­nu­jącą tam ci­szę. Gdy we­szły do celi, za­kon­ni­ca usia­dła za sto­łem, a dziew­czy­na szyb­ko za­jęła miej­sce na­prze­ciw­ko, chcąc jesz­cze przez chwi­lę ukryć się przed jej wzro­kiem.

– Na pew­no nic ci nie jest? – mnisz­ka jesz­cze raz za­py­ta­ła z tro­ską.

– Na pew­no, po pro­stu… – za­częła.

– Na li­to­ść Bo­ską, gdzie by­łaś? Wszy­scy cię szu­ka­li. My­śle­li­śmy, że nie ży­jesz.

– Ja, nie mo­głam, może nie­po­trzeb­nie przy­szłam – za­wa­ha­ła się.

W tym mo­men­cie drzwi ga­bi­ne­tu otwo­rzy­ły się i do środ­ka we­szła młod­sza sio­stra za­kon­na.

– Prze­pra­szam, mat­ko prze­ło­żo­na, sły­sza­łam pod­nie­sio­ne gło­sy. Czy coś się sta­ło?

– Nie, sio­stro Kon­stan­cjo, wszyst­ko do­brze. Pro­szę iść do sie­bie.

Gdy drzwi z ci­chym skrzyp­ni­ęciem za­mknęły się, prze­ory­sza zła­go­dzi­ła ton, nie chcąc wy­stra­szyć dziew­czy­ny.

– Do­brze, dziec­ko. Jak mogę ci po­móc?

Anna za­częła roz­wi­jać szal, któ­rym była opa­tu­lo­na. De­li­kat­nie wy­ci­ągnęła za­wi­ni­ąt­ko, któ­re za­kwi­li­ło.

– Ci­cho, już ci­chut­ko – po­wie­dzia­ła ła­god­nie, tu­ląc je w ra­mio­nach.

– Dziec­ko? – wy­szep­ta­ła prze­ra­żo­na opat­ka. – Dla­te­go ucie­kłaś! – zła­pa­ła się za gło­wę.

– Po­móż mi mat­ko! Ja nie mogę, nie je­stem w sta­nie…

– Kie­dy się uro­dzi­ło?

– Ty­dzień temu.

– Two­ja sio­stra wczo­raj uro­dzi­ła. Może wy­cho­wać jak swo­je.

– Nie! – pod­nio­sła głos – nie chcę, żeby ktoś wie­dział. Tyl­ko sta­ra zie­lar­ka wie, po­mo­gła mi przy po­ro­dzie.

– Nie my­ślisz ja­sno, po po­ro­dzie często tak jest. Po­słu­chaj, two­ja sio­stra też uro­dzi­ła. Obie ra­zem wy­cho­wa­cie dzie­ci. Po­słu­chaj mnie!

– Nie, nie zga­dzam się. Weź ją, pro­szę – za­łka­ła. Roz­gląda­ła się na boki, za­cho­wy­wa­ła się jak spło­szo­ne zwie­rzę.

– Wiem, co się sta­ło, ale sio­stry mu­szą so­bie wy­ba­czyć, żeby na­stęp­ne po­ko­le­nia nie nio­sły tego ci­ęża­ru.

– We­źmiesz ją?

– Sama wiesz, jak to jest wy­cho­wy­wać się w klasz­to­rze. Tego chcesz dla swo­jej cór­ki? Bo to dziew­czyn­ka, tak?

– Dziew­czyn­ka – Na­woj­ka. Obie nas wy­cho­wa­łaś, mnie i sio­strę, i ni­cze­go nie ża­łu­ję.

– Nie mia­łam in­ne­go wy­jścia, kie­dy two­ja mat­ka was przy­nio­sła. Chcia­ła was roz­dzie­lić, ni­g­dy by­ście jej tego nie wy­ba­czy­ły.

– Weź moją cór­kę – po­wie­dzia­ła.

– Do­brze – ksie­ni wes­tchnęła głębo­ko – ale znasz za­sa­dy.

Kiw­nęła gło­wą i po­ło­ży­ła có­recz­kę na sto­le, wcześ­niej zło­ży­ła na jej czo­le po­ca­łu­nek. Od­wró­ci­ła się. Nie chcia­ła, żeby mat­ka prze­ło­żo­na wi­dzia­ła w jej oczach łzy. Na­ma­wia­ła­by ją, żeby od­dać dziec­ko sio­strze, a tego zro­bić nie mo­gła. Już do­ko­na­ła wy­bo­ru, naj­trud­niej­sze­go w swo­im ży­ciu. Po­sta­no­wi­ła po­da­ro­wać Bogu Na­woj­kę.

* * *

Łódź, wrze­sień 2007 roku

– Sto lat, sto lat… – usły­sza­ła Ma­tyl­da, gdy na­ci­snęła klam­kę drzwi do swo­je­go ga­bi­ne­tu.

Nie spo­dzie­wa­ła się, że jej ko­le­dzy, twar­do stąpa­jący po zie­mi fa­ce­ci, będą pa­mi­ęta­li o czy­mś tak nie­istot­nym jak jej uro­dzi­ny. Wi­dok był je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju, ośmiu mężczyzn w gar­ni­tu­rach sta­ło w jej ga­bi­ne­cie, przy­ozdo­bio­nym ko­lo­ro­wy­mi ba­lo­na­mi. Ka­żdy z nich trzy­mał w ręku bu­kiet i uśmie­chał się. Była to nie­co­dzien­na sce­na.

Za­zwy­czaj w biu­rze pa­no­wa­ła ci­sza. Wszy­scy w sku­pie­niu wpa­try­wa­li się w mo­ni­to­ry bądź po­chy­la­li nad sto­ła­mi kre­ślar­ski­mi. Zmia­na na­stąpi­ła sze­ść mie­si­ęcy temu, gdy Ma­tyl­da zo­sta­ła sze­fem i wspól­ni­kiem w fir­mie. Była je­dy­ną ko­bie­tą w ze­spo­le i je­dy­ną oso­bą wpro­wa­dza­jącą po­wiew świe­żo­ści w to sza­ro­bu­re miej­sce. Naj­młod­sza z dru­ży­ny kiep­sko wspo­mi­na swo­je po­cząt­ki. Ry­wa­li­za­cja wśród mężczyzn była ogrom­na. Ko­bie­ta w gru­pie ozna­cza­ła kło­po­ty. Jak pó­źniej się do­wie­dzia­ła, pa­no­wie spo­dzie­wa­li się „zim­nej suki”, bo tyl­ko taka mo­gła po­ra­dzić so­bie z kon­ku­ren­cją, zwłasz­cza wśród sam­ców. Ja­kież było ich zdzi­wie­nie, gdy pierw­sze­go dnia po­ja­wi­ła się w biu­rze. Ubra­na w zie­lo­ny ko­stium, z bu­rzą ru­dych lo­ków. Za­bu­rzy­ła ener­gię tego miej­sca na za­wsze. Wpro­wa­dzi­ła ko­lor w od­cie­nie sza­ro­ści, któ­re do­tąd wy­pe­łnia­ły po­miesz­cze­nia biu­ro­we. Pó­źniej za­częły po­ja­wiać się ro­śli­ny, ko­lo­ro­we ku­becz­ki z her­ba­ta­mi, któ­rych nazw nie dało się za­pa­mi­ętać, oraz pufy, po­dusz­ki, żeby mo­żna było usi­ąść wy­god­nie. Ety­kiet­ka, któ­rą przy­pi­ęli jej na po­cząt­ku, zmie­ni­ła się. Z „zim­nej suki” sta­ła się „stuk­ni­ętą wa­riat­ką”, do mo­men­tu od­da­nia pierw­sze­go pro­jek­tu. Pod­czas ze­bra­nia za­rządu ze­spół przed­sta­wiał pro­jekt, któ­ry oka­zał się kla­pą. Wów­czas wsta­ła ona i – wbrew pa­nu­jącym re­gu­łom – po­pro­si­ła o jesz­cze je­den dzień. Za­sko­czo­ny za­rząd zgo­dził się bez dys­ku­sji. Był to pre­ce­dens. A po­zo­sta­łym zro­bi­ło się wstyd. Tłu­ma­czy­li, że mogą prze­ro­bić, że tę ścia­nę usu­ną, zmie­nią po­ło­że­nie okien i tym po­dob­ne. Od­po­wie­dzia­ła, że nic nie trze­ba prze­ra­biać, po­sta­wi­ła dwie kre­ski na pro­jek­cie, zmie­ni­ła ma­te­riał i po­upy­cha­ła te swo­je do­dat­ki. Gdy zo­ba­czy­li wi­zu­ali­za­cję, ka­żdy z nich w głębi du­szy po­wtó­rzył za pre­ze­sem, że Ma­tyl­da jest ge­niu­szem.

Te­raz sta­ła przed nimi wzru­szo­na. Po­ko­cha­ła ich z wza­jem­no­ścią.

– Chło­pa­ki, dzi­ęku­ję wam.

– Dziew­czy­no, to są two­je uro­dzi­ny. Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go! – krzyk­nął je­den z nich, wręcza­jąc jej pre­zent.

– O, jesz­cze pre­zent! Co wy wy­my­śli­li­ście? Cie­ka­wa je­stem… – za­częła roz­pa­ko­wy­wać upo­mi­nek.

– A wiesz, że nie było ła­two – pod­nio­sły się gło­sy ko­le­gów. – To był naj­trud­niej­szy pro­jekt ever.

– Tak, mu­sie­li­śmy zro­bić bu­rzę mó­zgów – prze­krzy­ki­wa­li się.

– Dzi­ęku­ję, ła­pacz snów! Prze­pi­ęk­ny! – Była na­praw­dę za­chwy­co­na.

– To jesz­cze nie wszyst­ko – stwier­dził naj­star­szy z nich, wręcza­jąc jej ko­per­tę.

– Nie! Chy­ba nie sko­pio­wa­li­ście po­my­słu od dziew­czyn z ksi­ęgo­wo­ści?

– No co ty! – obu­rzył się je­den z nich. – Dla nie­zwy­kłej dziew­czy­ny nie­zwy­kły pre­zent. Ma­tyl­da otwo­rzy­ła ko­per­tę – w środ­ku była gra­na­to­wa wi­zy­tów­ka ze zło­tą man­da­lą. Po dru­giej stro­nie zło­co­ny­mi li­te­ra­mi na­pi­sa­no: Kor­ne­lia Sło­wik i nu­mer te­le­fo­nu.

– Do­bra. Kim jest pani Kor­ne­lia? – za­py­ta­ła skon­ster­no­wa­na.

– Eks­pe­dient­ka w ma­gicz­nym skle­pie po­wie­dzia­ła…

– W ja­kim skle­pie? – prze­rwa­ła mu Ma­tyl­da ze śmie­chem.

– No, ma­gicz­nym. W ko­ńcu dla nas taka je­steś, tro­chę ma­gicz­na. Skąd mie­li­śmy wzi­ąć pre­zent dla cie­bie? Pani eks­pe­dient­ka po­wie­dzia­ła, że je­śli chce­my coś na­praw­dę su­per, to spo­tka­nie z pa­nią Kor­ne­lią będzie strza­łem w dzie­si­ąt­kę. Wszyst­ko jest za­ła­twio­ne, prze­pływ ener­gii za­po­cząt­ko­wa­ny, masz tyl­ko za­dzwo­nić.

– Na­praw­dę, za­sko­czy­li­ście mnie, dzi­ęku­ję! – po­wie­dzia­ła, uśmie­cha­jąc się.

***

– Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go! – krzyk­nęła Ola, gdy tyl­ko Ma­tyl­da uchy­li­ła drzwi.

– Cze­ść, ko­cha­na, dzi­ęku­ję – od­po­wie­dzia­ła. – Co ty przy­nio­słaś?

– Boże Ma­tyś, ile to już lat – we­szła do kuch­ni, roz­pa­ko­wu­jąc pa­kun­ki. – Trzy­dzie­ste pi­ąte uro­dzi­ny, sama po­my­śl. A ile my się zna­my? Cze­kaj, cze­kaj, mu­szę po­li­czyć.

– Nie mu­sisz li­czyć. Trzy­dzie­ści lat ko­cha­na, tyle trwa na­sza przy­ja­źń. – Uca­ło­wa­ła ją.

– Ma­tyl­dziu – za­częła dziew­czy­na, mru­żąc oczy – my­śla­łaś o…

– Tak, ale nie dzi­siaj, pro­szę cię. Dziś są moje uro­dzi­ny – od­po­wie­dzia­ła wy­mi­ja­jąco.

Przy­ja­ció­łka za­uwa­ży­ła, że oczy jej za­lśni­ły. Nie chcia­ła psuć tego dnia, wra­ca­jąc do bo­le­snych wspo­mnień. Wie­dzia­ła, że Ma­tyl­da nie jest jesz­cze go­to­wa, mimo że mi­nęło tyle cza­su.

– No wła­śnie, uro­dzi­ny – szep­nęła do sie­bie. – Uro­dzi­ny, sto lat, sto lat – za­in­to­no­wa­ła i wy­ci­ągnęła wino z tor­by. – Trze­ba to uczcić. Da­waj kie­lisz­ki i kor­ko­ci­ąg!

– Już? Może naj­pierw coś zjesz?

– Nie, da­waj kie­lisz­ki! Raz wy­rwa­łam się z domu, zo­sta­wia­jąc męża na pa­stwę dzie­ci, i nie za­mie­rzam cze­kać, aż zje­dzą mnie wy­rzu­ty su­mie­nia. Wina! Wina!

Gdy wie­czo­rem sie­dzia­ły w bla­sku świec, pi­jąc dru­gą bu­tel­kę, Ma­tyl­da za­częła się śmiać.

– Nie po­wie­dzia­łam ci, jaki pre­zent do­sta­łam od chło­pa­ków z pra­cy.

– Pew­nie coś z sza­ro­ści – za­wtó­ro­wa­ła jej Ola.

– Nie, na mo­ich chło­pa­ków za­wsze mogę li­czyć, tym ra­zem się po­sta­ra­li. – Ma­tyl­da wy­ci­ągnęła ła­pacz snów.

– No fak­tycz­nie, jak na nich to me­ga­kre­atyw­ny, wręcz eks­tra­wa­ganc­ki pre­zent. Spo­dzie­wa­łam się de­ski do skła­da­nia ko­szul lub cze­goś po­dob­ne­go. Cie­ka­we, czy li­czy­li od­le­gło­ści po­mi­ędzy tymi sznu­recz­ka­mi? – Ola do­tknęła mi­ster­nych splo­tów.

– To nie fair, na­praw­dę się po­sta­ra­li – bro­ni­ła ich Ma­tyl­da ze śmie­chem.

– Cze­kaj, cze­kaj, a zmie­rzy­li, jaką śred­ni­cę ma ten okrąg?

– Nie okrąg, tyl­ko koło. To jest koło.

– A co za ró­żni­ca?

– Ko­lo­sal­na. Koło jest to zbiór wszyst­kich punk­tów płasz­czy­zny, któ­rych od­le­gło­ść od usta­lo­ne­go punk­tu na tej płasz­czy­źnie, na­zy­wa­ne­go środ­kiem koła, jest mniej­sza lub rów­na dłu­go­ści pro­mie­nia koła – wy­re­cy­to­wa­ła przy­ja­ció­łka.

– Czy ty chcesz, że­bym ze­mdla­ła? Nie mów mi ta­kich rze­czy, ko­bie­to! I jak tu pić w ta­kich wa­run­kach?!

– Zo­bacz tu – Ma­tyl­da rzu­ci­ła jej ko­per­tę.

Ola wy­ci­ągnęła wi­zy­tów­kę i po­pa­trzy­ła zdzi­wio­na na przy­ja­ció­łkę.

– Mó­wi­łam ci – za­śmia­ła się Ma­tyl­da.

– Ale kto to jest? Tre­ner per­so­nal­ny, co­ach sa­mo­roz­wo­ju, a może sty­list­ka? Cze­kaj, cze­kaj, jed­nak chcą cię wbić w te gar­ni­tu­ro­we sza­ro­ści.

– Nie bądź dla nich taka su­ro­wa. To na­praw­dę faj­ne chło­pa­ki.

– Do­bra, to kim jest ta pani?

– Sama do ko­ńca nie wiem – szep­nęła – chy­ba ja­kaś wró­żka albo astro­log.

– No to po­je­cha­li – ziew­nęła Ola.

Gdy za­snęła na ka­na­pie, Ma­tyl­da po­ło­ży­ła się obok, przy­kry­wa­jąc sie­bie i przy­ja­ció­łkę ko­cem. Nie mo­gła za­snąć. Ostat­nia świecz­ka wła­śnie się do­pa­la­ła. Kie­dy zga­sła, w po­ko­ju zro­bi­ło się zu­pe­łnie ciem­no, ksi­ężyc był w no­wiu. Jego sre­brzy­ste świa­tło, któ­re tak lu­bi­ła, nie tu­li­ło jej do snu. Okno było uchy­lo­ne, a wiatr de­li­kat­nie po­ru­szał fi­ran­ką. Ma­tyl­da ro­zej­rza­ła się po sa­lo­nie, nie lu­bi­ła cie­ni, któ­re z ka­żde­go kąta zda­wa­ły się za­gar­niać co­raz wi­ęk­sze te­ry­to­rium. Nic wte­dy nie było tym, czym się wy­da­wa­ło. Usia­dła i za­pa­li­ła świecz­kę. Pło­mień roz­pro­szył mrok. Te­atr świa­tła i cie­ni roz­po­czął się na do­bre. Ciem­no­ść pod­kre­śla­ła głębię prze­strze­ni, a świa­tło wy­do­by­wa­ło kszta­łty i ko­lo­ry. Ma­tyl­da po­my­śla­ła o ja­ski­ni pla­to­ńskiej. Czy do­strze­gam wi­ęcej niż inni? Czy opu­ści­łam ja­ski­nię? A może ja się mylę? Może ja po­pe­łni­łam błąd? W jej wnętrzu to­czył się nie­ustan­ny kon­flikt, a dni ta­kie jak ten – uro­dzi­ny – jesz­cze go wzmac­nia­ły. W ten dzień czu­ła się wy­jąt­ko­wo sa­mot­na. Pust­ka, któ­rą od­czu­wa­ła, była do­tkli­wa. Mo­men­ta­mi mia­ła wra­że­nie, że bra­ku­je jej cząst­ki sa­mej sie­bie. Nie ro­zu­mia­ła lu­dzi ani oni jej. Do­sto­so­wa­ła się, przy­bra­ła ma­skę ko­lo­ro­we­go pta­ka, któ­ry, wiecz­nie uśmiech­ni­ęty, po­ka­zy­wał wszyst­kim wo­kół, czym jest szczęście, mimo że sam go ni­g­dy nie do­świad­czył. Je­dy­nie Ola wie­dzia­ła, zna­ła praw­dzi­wą Ma­tyl­dę. Od cza­su do cza­su ta Ma­tyl­da ucie­ka­ła od świa­ta, za­my­ka­ła się przed in­ny­mi. Jej wzrok padł na wi­zy­tów­kę wró­żki. Szu­ka­ła od­po­wie­dzi. Czy tam je znaj­dzie? Za­wsze ci­ągnęło ją do ma­gii, jed­nak ro­zum pod­po­wia­dał, że to ułu­da. Wie­dzia­ła, że nikt nie da jej go­to­wej re­cep­ty. Sama musi zro­bić pierw­szy krok, tyl­ko nie była na nie­go go­to­wa. I nie wie­dzia­ła, czy kie­dy­kol­wiek będzie.

Pój­dę do wró­żki – po­my­śla­ła – to i tak nic nie zmie­ni, a za­wsze to ja­kieś nowe do­świad­cze­nie. Lu­bi­ła trak­to­wać ży­cie jak za­ba­wę. Ko­rzy­sta­ła z ka­żdej oka­zji, żeby po­czuć, że żyje. Cza­sa­mi po­dej­mo­wa­ła nie­po­trzeb­ne ry­zy­ko, ale to do­da­wa­ło jej sił. Śpij już – szep­nęła do sie­bie, gdy jej po­wie­ki za­częły opa­dać – bo ju­tro za­brak­nie ci we­rwy na wy­jazd z przy­ja­ció­łką.

Do­oko­ła pa­no­wa­ła ciem­no­ść, ale w od­da­li uj­rza­ła świa­tło, któ­re było co­raz bli­żej. Po chwi­li za­miast jed­ne­go ja­sne­go punk­tu wi­dzia­ła jęzo­ry ognia, któ­re za­własz­cza­ły oko­li­cę. Zbli­ża­ły się, a ona nie mo­gła ru­szyć się z miej­sca, jak­by była przy­ku­ta kaj­da­na­mi. Nie­bo ja­śnia­ło, zro­bi­ło się po­ma­ra­ńczo­wo-żó­łte. Te­raz sta­no­wi­ło tło dla wie­ży, któ­ra, roz­świe­tlo­na pło­mie­nia­mi, ja­rzy­ła się na ho­ry­zon­cie. Roz­pa­da­ła się. Ktoś od środ­ka pró­bo­wał zro­bić wy­łom w mu­rze. Wy­gląda­ło to tak, jak­by go­ły­mi ręko­ma roz­ry­wał ścia­ny. Sły­sza­ła huk spa­da­jących ka­mie­ni, któ­re w zde­rze­niu z zie­mią roz­pa­da­ły się na mi­lio­ny ka­wa­łków. Wie­ża ru­nęła, a przez most zmie­rza­ła do niej po­stać, od któ­rej biła nie­bie­ska po­świa­ta. Ka­żdy krok po­wo­do­wał, że po­żar, któ­ry sza­lał do­oko­ła, wy­ga­sał. Błękit­ne świa­tło zdo­mi­no­wa­ło oto­cze­nie, a było tak in­ten­syw­ne, że ją ośle­pi­ło. Przy­sło­ni­ła na chwi­lę oczy ręką, a gdy spoj­rza­ła przed sie­bie, zo­ba­czy­ła star­sze­go mężczy­znę w nie­bie­skich sza­tach, sie­dzące­go na tro­nie i trzy­ma­jące­go w dło­ni po­tężny miecz.

– Idź głup­cze, ze­rwij kaj­da­ny prze­szło­ści, wstąp na nową dro­gę!

Król za­mach­nął się mie­czem w jej kie­run­ku, zdąży­ła le­d­wie za­mknąć oczy i ob­ró­cić gło­wę. Po­czu­ła ból i unio­sła po­wie­ki. Po­pa­trzy­ła z prze­ra­że­niem w ciem­no­brązo­we oczy Oli, któ­rej ra­mio­na i gło­wa zwi­sa­ły z ka­na­py. Ma­tyl­da le­ża­ła na dy­wa­nie, mu­sia­ła spa­ść z sofy na kor­ko­ci­ąg, któ­ry te­raz bo­le­śnie wbi­jał się w jej ra­mię.

– Mat­ko! Jaki mia­łam sen! Nie uwie­rzysz!

Opo­wie­dzia­ła przy­ja­ció­łce sen pod­czas śnia­da­nia.

– Te­raz to ko­niecz­nie mu­sisz za­dzwo­nić do wró­żki – pod­su­mo­wa­ła Ola, my­jąc na­czy­nia. – Czy­ta­łam, że uro­dzi­ny to naj­lep­szy czas na ta­kie rze­czy.

– Na ja­kie?

– No wiesz, ta­kie cza­ry mary.

– Nie uro­dzi­ny, tyl­ko wrze­śnio­wy nów. Wte­dy za­czy­na­my nasz nowy rok oso­bi­sty. Był wczo­raj – po­wie­dzia­ła smut­no.

– Nic nie szko­dzi, leć, dzwoń. Ja tu sko­ńczę sprzątać.

– Ej, a co ty je­steś taka za­do­wo­lo­na? – za­py­ta­ła Ma­tyl­da po­dejrz­li­wie.

– A tak mi się przy­po­mnia­ło, jak kie­dyś wy­wo­ły­wa­ły­śmy du­chy, pa­mi­ętasz? – chi­cho­cząc, ukry­ła twarz w ścier­ce do na­czyń.

– To sta­re dzie­je – ob­ru­szy­ła się przy­ja­ció­łka.

– Do­brze, niech ci będzie. Sta­re, ale jare – za­śmia­ła się gło­śno. – Nie­któ­rzy ni­g­dy nie za­pom­ną, że nie mo­gli spędzić pierw­szej let­niej nocy pod na­mio­ta­mi, bo Ma­tyl­da zo­ba­czy­ła du­cha i za­alar­mo­wa­ła całą wieś. Na­wet nie zo­ba­czy­ła, tyl­ko sama go wy­wo­ła­ła. Grze­siek z ósmej ce przez dwa lata się do cie­bie nie od­zy­wał – chi­chra­ła się Ola. – Zo­ba­czy­my, co sta­nie się po tej wi­zy­cie u wró­żki. Ma­tyl­da i ma­gia to cie­ka­we po­łącze­nie. – Po­ki­wa­ła gło­wą, sta­ra­jąc się za­cho­wać po­wa­żną minę.

Gdy Ma­tyl­da wy­bie­ra­ła nu­mer, z kuch­ni do­bie­gał śmiech przy­ja­ció­łki, zu­pe­łnie jak dwa­dzie­ścia lat temu. Uzy­ska­ła po­łącze­nie i nie­ocze­ki­wa­nie usły­sza­ła:

– Halo, czy coś jesz­cze pani Mar­to?

– Halo – zdzi­wi­ła się Ma­tyl­da. – Dzień do­bry. Mam na imię Ma­tyl­da.

– Dzień do­bry pani Ma­tyl­do, prze­pra­szam właś­nie roz­ma­wia­łam z klient­ką, my­śla­łam, że to ona. W czym mogę po­móc?

– Chcia­łam umó­wić się na spo­tka­nie. Kie­dy ma pani wol­ne ter­mi­ny?

– A kie­dy chcia­ła­by pani przy­jść?

– Naj­le­piej we wrze­śnio­wy nów, ale to było wczo­raj – Ma­tyl­da wes­tchnęła.

– Nie, będzie dzi­siaj. Dzi­siaj o dwu­na­stej dwie będzie nów, za­pra­szam.

– Na­praw­dę? By­ło­by ide­al­nie!

– Tak, klient­ka wła­śnie od­wo­ła­ła wi­zy­tę. Do­słow­nie przed chwi­lą. Przy­naj­mniej nów się nie zmar­nu­je. Zdąży pani na dwu­na­stą?

– Oczy­wi­ście, dzi­ęku­ję.

Trzy go­dzi­ny pó­źniej Ma­tyl­da wy­szła ze sta­rej, przed­wo­jen­nej ka­mie­ni­cy. Wsia­dła do sa­mo­cho­du, któ­rym przy­je­cha­ła po nią Ola.

– I co? Opo­wia­daj. Jak było? Jaka jest ta wró­żka?

– Po­cze­kaj chwi­lę, mu­szę ochło­nąć.

– Nie każ mi cze­kać, już wy­star­cza­jąco dłu­go cze­ka­łam. Mów.

– Pani Kor­ne­lia jest przede wszyst­kim cie­płą oso­bą. Gdy ją po­zna­jesz, od razu masz wra­że­nie, że to ktoś do­bry. Czu­jesz się wy­jąt­ko­wo w jej obec­no­ści.

– To już po­ło­wa suk­ce­su – Ola skręci­ła i – prze­je­żdża­jąc przez po­dwój­ną ci­ągłą, zmie­ni­ła kie­ru­nek jaz­dy.

– Po­dwój­na ci­ągła. Chcesz nas za­bić? – Ma­tyl­da ha­mo­wa­ła no­ga­mi po stro­nie pa­sa­że­ra.

– A po­wie­dzia­ła ci, że zgi­niesz?

– Kto?

– No, wró­żka, a kto?

– Nie, nie po­wie­dzia­ła.

– No wi­dzisz, więc zdąży­my całe i zdro­we przed zmro­kiem – skwi­to­wa­ła Ola z uśmie­chem. – Opo­wia­daj.

– Gdy wcho­dzisz do jej miesz­ka­nia, to tak, jak­byś wcho­dzi­ła prze­mok­ni­ęta do domu bab­ci. Wiesz, co cię cze­ka! Cie­pła her­ba­ta, cia­sto i mi­ęk­ki koc. U niej jest po­dob­nie. Po pro­stu to wiesz. Wiesz, że wszyst­ko będzie do­brze. Na po­cząt­ku po­wie­dzia­ła, że wi­docz­nie tak mia­ło być, że wła­śnie dziś mia­ły­śmy się spo­tkać.

– Wró­ży­ła? Nie wiem, mia­ła szkla­ną kulę, kar­ty?

– Mat­ko! Olka, jak mi będziesz prze­ry­wa­ła, to ni­g­dy nie po­wiem. Tego jest tyle, że nie wiem od cze­go za­cząć.

– No mów, wró­ży­ła?

– Tak, ale to nie jest wró­że­nie. To bar­dziej przy­po­mi­na pod­po­wia­da­nie. Wiesz, ta­kie pod­po­wie­dzi, czy do­ko­nu­jesz do­brych wy­bo­rów, ja­kie masz mo­żli­wo­ści. Co jest dla cie­bie lep­sze, cze­go le­piej się wy­strze­gać. Tak wie­le mi po­wie­dzia­ła. Mu­szę to za­pi­sać, żeby nie za­po­mnieć. Naj­bar­dziej zdzi­wi­ło mnie to, że kar­ty ta­ro­ta po­ka­za­ły mój sen.

– Co? Jak to mo­żli­we?

– Na­praw­dę – Ma­tyl­da po­kle­pa­ła się w oko­li­cach ser­ca. – Była wie­ża, któ­ra się wa­li­ła, do­kład­nie tak, jak w moim śnie. I był król mie­czy, tak samo ubra­ny, jak ten, któ­re­go wi­dzia­łam. I był głu­piec, któ­ry za­czy­na nową dro­gę ży­cia.

– Czy­li ty? – za­śmia­ła się Ola. – Też bym ci to po­wie­dzia­ła. Zresz­tą wie­le razy mó­wi­łam. Co nie, Ma­tyś? – Po­pa­trzy­ła na nią, pusz­cza­jąc oczko. – Co da­lej?

– Te­raz mu­szę we­jść na nową dro­gę. Wła­śnie za­czy­nam swój ostat­ni rok oso­bi­sty, dzie­wi­ąty, i mu­szę po­za­my­kać sta­re rze­czy, któ­re ci­ągną się za mną. Nie mogę ich za­brać ze sobą do no­we­go świa­ta. Mu­szę wszyst­ko po­ukła­dać, mam na to rok. A, i do­sta­nę wia­do­mo­ść, któ­ra zmie­ni wszyst­ko.

– Po­wa­żnie to brzmi. A co będzie pó­źniej? Co będzie za rok?

– Za rok będę już w in­nym miej­scu.

– Ma­tyś, to ty nie spraw­dzaj pocz­ty. Po co ci ta wia­do­mo­ść. Nie chcę, że­byś była w in­nym miej­scu.

– Zo­ba­czy­my, co będzie. Kar­ty tak po­wie­dzia­ły.

– My­ślisz, że to się spe­łni, że to praw­da? Jak to mo­żli­we, że ja­kieś kar­ty wie­dzą ta­kie rze­czy?

– Nie wiem. A wiesz, co jesz­cze po­wie­dzia­ły? – ude­rzy­ła ręką w ko­la­no.

– No co?

– Że cze­ka mnie pod­róż – za­śmia­ła się. – A więc w dro­gę!

* * *

Spis tre­ści

Prolog

Klasz­tor Cy­ste­rek, oko­li­ce dzi­siej­szej wsi Bierzw­nik, rok 1478

Łódź, wrze­sień 2007 roku

Ko­ło­brze­gRe­zer­wat Ar­che­olo­gicz­ny Ka­mien­ne kręgi w Grzyb­ni­cy, wrze­sień 2007

Bierzw­nik, wrze­sień 2007

Po­znań, Uni­wer­sy­tet im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza, wrze­sień 2007

Łódź, wrze­sień 2007

Oko­li­ce dzi­siej­szej wsi Bierzw­nik, rok 1495

Łódź, 30-31 sierp­nia 1939 roku

Łódź, wrze­sień 1939

Łódź, 1939

Oro­ńsko, gru­dzień 1939

Łęczy­ca, 1940–1942

Łódź, wio­sna 1942

Oko­li­ce Łęczy­cy, wio­sna 1942

Łódź, 1942

Pa­łac Gre­ise­ra nad Je­zio­rem Gó­rec­kim, lato 1942

Łódź, 1942–1944

Łódź, czer­wiec 1944

Łódź, sty­czeń 1945

Łódź, 16 stycz­nia 1945

Klasz­tor Cy­ste­rek, oko­li­ce dzi­siej­szej wsi Bierzw­nik, rok 1495

Od Au­tor­ki