Czerwony Pamiętnik - Klimko Ewelina - ebook + książka

Czerwony Pamiętnik ebook

Klimko Ewelina

4,3

Opis

Emilia prowadzi pracownię konserwacji dzieł sztuki i galerię wraz z przyjacielem. Jej fascynacja starymi domami sprawia, że staje się specjalistką od przedwojennych domów i starych przedmiotów, którym nadaje nowe życie. Kiedy otrzymuje w spadku od babci piękną biblioteczkę, chce zająć się jej renowacją. Wtedy odkrywa ukryte zapiski starszej pani, które na zawsze zmienią opinię o Michalinie Lobsdorf.

 

Emilia wyrusza na wakacje, gdzie spotyka jednego z pracowników, Szymona. Razem otrzymują zaproszenie na wernisaż i aukcję u jednego z milionerów, któremu Emilia szybko imponuje wiedzą. Jednocześnie dziewczyna zapoznaje się z notatkami babci, próbując dowiedzieć się, dlaczego babcia posługiwała się pseudonimem Jarzębina. Emilia nie wie jeszcze, jak bardzo historia przeplata się ze współczesnością…

 

Kim babcia Michalina była w młodości?

 

Czy Szymon stanie się kimś więcej w życiu Emilii?

 

Co jeszcze Emilia odkryje w pamiętniku babci?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (60 ocen)
36
14
4
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
YvonneZet

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia, miejscami smutna, ale pięknie opowiedziana! Dwie strefy czasowe i zaskakujące zakończenie polecam!
20
Szarenka

Nie oderwiesz się od lektury

„Czekałam, aby móc o tym opowiedzieć. Nie dojrzałam do tego, nie zdążyłam tego poukładać tak, jak należy. Ludzi, którzy mogliby mi pomóc, już nie ma. Muszę więc zostawić to za sobą i wyruszyć w nową drogę, teraz już mądrzejsza o wcześniejsze doświadczenia.” Przeszłość, która wpływa na teraźniejszość, tajemnice, które się mnożą, zbrodnia, którą należy zdemaskować i miłość którą należy odnaleźć a to wszystko na kartach debiutanckiej powieści Eweliny Klimko „Czerwony pamiętnik”. „Czasami nie można się cofnąć, ponieważ droga za nami się zapada. Jedyne, co nam zostaje, to iść naprzód.” Emilia nie zdążyła poznać historii życia babci od niej samej.
Michalina odeszła zostawiając po sobie pamiętnik spisany niczym najlepsza powieść. Emilia zmierzy się w nim z trudami wojny, konspiracji i tajemnicy Jana jej dziadka. Kim był tak naprawdę Jan Pióro? Kim są Albert i Klient i dlaczego ich nagłe pojawienie się w życiu Emilii ma powiązanie z tym co pisała babcia Marianna? Czy Szymon świeżo zatrudni...
20
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna bardzo polecam
20
monikapolak96

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia. Pisarka wspaniale przeniosła nas do swojej powieści. Byłam tam z bohaterami w innym czasie w innym miejscu. To dzięki pisarce. Dziękuję P. Ewelino.
20
Mavro2023

Nie polecam

Bardzo słaba książka. Bardzo. Przeczytałam tylko dlatego że miała kilka pozytywnych opiniii. Absolutnie nie polecam, książka o niczym.
10

Popularność




Redakcja: Justyna Tomas

Korekta: Katarzyna Barcik

Skład: Izabela Kruźlak

Konwersja do ePub i mobi: mBooks. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka

Wydanie I © Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2024

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8172-755-6

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Pamięci Jarzębiny

10.08.1927–02.10.2019 r.

„Za dniem upływa dzień

I coraz przebrzmiałych złudzeń ubywa,

Czas kreśli swoje odwieczne wczoraj

I z kalendarza kartki obrywa,

Na życiu kładąc swój cień.

Za dniem upływa dzień bezgłośnie

I coraz krótsze jutro przed nami

Patrzymy w nasze wczoraj żałośnie

Żegnając słońce, zagasłe łzami

I czar ich jasnych lśnień”.

Z pamiętnika Jarzębiny

Truskawiec, 15.05.1940 r.

Prolog

Możemy próbować zaplanować swoje życie, ale los i tak pomiesza nam szyki. Jedno zdarzenie, bycie w określonym miejscu i czasie spowodują, że nie poznamy już własnej historii ani samych siebie. Stawiamy pytania: „Jak było? Jak mogłoby być? Jak będzie?”. Nie uzyskamy jednak na nie odpowiedzi już teraz. Możemy tworzyć w głowie obrazy przeszłości i przyszłości. Powracające wydarzenia, przebłyski wspomnień poprzednich pokoleń, skrawki nieprzytaczanych wcześniej opowieści powoli złożą się w całość.

Doświadczenia przodków wpływają na nas samych. Ich historia jest naszą. Tu i teraz zapominamy, że życie to smak czereśni zjadanych na drzewie przed śniadaniem, promienie słońca na policzku podczas kąpieli w blaszanej wanience w ogrodzie, zapach ciasta drożdżowego babci, mruczenie kota kołyszące do snu. Los rzuca nas w różne miejsca w danym czasie. Dopiero po latach rozumiemy, dlaczego, jak i po co. Przeszłości nie można cofnąć, życia nie da się przeżyć jeszcze raz. Dla niej kluczem do zrozumienia był czerwony pamiętnik.

Wrocław, 16 września 2010 r.

Ostatnie letnie promienie słońca oświetlały szpitalny korytarz. Podłoga, jeszcze mokra, lśniła. Emilia miała wrażenie, że stąpa po lodzie, i tak też się czuła. Pokonywała tę drogę codziennie od dwóch tygodni. Szła do pokoju numer 318 i za każdym razem bała się otworzyć drzwi. Zaskoczyło ją, gdy dzisiaj pielęgniarka delikatnie dała jej do zrozumienia, że babcia ma gościa. Nie miały przecież żadnej rodziny. Kto przyszedł w odwiedziny? – zastanawiała się dziewczyna, czekając przed salą. Po dwudziestu minutach, kiedy pielęgniarka weszła do środka, by odłączyć kroplówkę, Emilia usłyszała:

– Czy moja wnuczka już tu jest?

– Tak – odpowiedziała pielęgniarka i poprosiła ją do pomieszczenia.

– Cześć, babciu. Dzień dobry panu. – Ukłoniła się starszemu mężczyźnie, który stał przy łóżku.

– Emilio, chciałam, żebyś poznała… To jest mój przyjaciel. – W tym momencie babcia się zawahała. Emilia miała wrażenie, że nie pamięta jego imienia i nazwiska.

– Nazywam się David Griffin, miło mi panią poznać. – Starszy pan wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny.

Okulary zjechały mu do połowy nosa tak, że spoglądał teraz na nią nad oprawkami. Twarz miał napiętą, oczy zaczerwienione, jakby przed chwilą płakał. Wyglądał na poruszonego tym spotkaniem. Przyglądał się uważnie Emilii.

– Cieszę się, że mogę pana poznać, Emilia Lobsdorf.

– Wyglądasz, dziecko, jak twoja babcia, gdy była młoda.

– Miło mi to słyszeć, dziękuję.

Emilia miała ochotę wypytać go o przeszłość. Ten człowiek był kiedyś częścią życia jej babci, o którym ona nic nie wiedziała. Patrząc na tę dwójkę i łączącą ich niezrozumiałą dla niej więź, milczała. Czuła się jak intruz. Oni nie rozmawiali ze sobą, patrzyli tylko na siebie, jakby prowadzili dialog bez słów. Panująca cisza była wypełniona emocjami. Radością ze spotkania, ale również smutkiem, tęsknotą i żalem. Dlatego, gdy starszemu panu zadzwoniła komórka, Emilia się ucieszyła. Ktoś przyjechał po niego, pytał, czy ma przyjść na górę, czy poczekać na dole. David żegnał się z babcią tak, jakby nigdy więcej mieli się nie spotkać. Już będąc w drzwiach, odwrócił się ze łzami w oczach.

– Wiesz, czego żałuję? – zapytał przez ściśnięte gardło.

– Wiem. – Babcia pokiwała głową. – Pomyliła się.

Po tych słowach odszedł. Babcia była myślami gdzieś daleko, niewiele rozmawiały. Ściskała coś, co leżało na pościeli. Emilia widziała tylko, że było w czerwonym kolorze. Nie chciała przeszkadzać, siedziała więc z boku, wsłuchując się w oddech babci, który początkowo ciężki, stopniowo stawał się coraz płytszy. Kiedy zasnęła, Emilia siedziała przy niej jeszcze chwilę. Za każdym razem, gdy miała iść do domu, było jej ciężko. Codziennie żegnała się z nią, a to pożegnanie otwierało ranę w jej sercu. Nie potrafiła jednak pozwolić jej odejść, mimo iż miała wrażenie, że staruszka właśnie na to czeka. Dziś było inaczej, Emilia nie powiedziała: „Do jutra”. Ucałowała ukochaną babcię w czoło i wyszeptała: „Dziękuję, że dałaś mi czas. Bądź szczęśliwa tam, gdzie zmierzasz. Kocham cię”. Powstrzymując szloch, wyszła z sali. To był ostatni raz, gdy się widziały. Tej nocy Michalina Lobsdorf umarła.

Wrocław, marzec 2011 r.

Jechała drogą przez las, poranne słońce tańczyło wśród drzew, a wachlarz promieni co chwilę rozpościerał się na asfalcie, tworząc swego rodzaju spektakl. We wstecznym lusterku zauważyła liść, który zabłąkany po zimie falował na jezdni, podrywając się i opadając w ślad za oddalającym się samochodem. Miejscowość, do której podążała, była oddalona od Wrocławia o około pół godziny jazdy. Emilia cieszyła się z takich ofert, dzięki nim mogła choć na krótko opuścić miasto i pobyć wśród zieleni. Wiosną sprawiało jej to jeszcze większą przyjemność. Kiedy przyjechała pod wskazany adres, była zaskoczona rozmiarami domu, a właściwie dworku. Posiadłość prezentowała się imponująco, mimo iż wymagała dużego nakładu pracy. Do budynku podjeżdżało się aleją drzew, która przed głównym wejściem tworzyła swego rodzaju rondo. Dziewczynę powitał starszy pan, opiekujący się dworkiem po wyjeździe właściciela za granicę. Teraz ona miała przejąć pałeczkę. Podczas rozmowy z właścicielem przez telefon ustaliła wszystkie szczegóły potrzebne do sfinalizowania sprzedaży, która mogła nastąpić nie wcześniej niż za trzy miesiące. Niezbędne pełnomocnictwa zostały przekazane notariuszowi, z którym Emilia już odbyła spotkanie. Przechadzając się wewnątrz budynku, czuła się tak, jakby przeniosła się w czasie. Pani domu wyszła na chwilę do drugiego pokoju, a pokojówka właśnie przyniosła herbatę. Salon był rozświetlony rozproszonymi promieniami słońca, wpadającymi do środka przez gęstą białą firanę. Dziewczyna odniosła wrażenie, że właściciel poza drobnymi pamiątkami i rzeczami osobistymi nie zabrał nic więcej. Otworzyła drzwi na taras, a ciepłe, wiosenne powietrze wypełniło pomieszczenie. Usiadła na sofie i słuchała śpiewu ptaków. Dworek przypominał jej dom babci, również miał w sobie tę magię. Zastanawiała się, kto go kupi. Wiedziała, że nie będzie łatwo znaleźć odpowiedniego kupca. Kupca, który pasowałby do niego.

Tylko raz się pomyliła i sprzedała nieruchomość komuś, kto w ogóle z nią nie współgrał. Wprawdzie nie miała na to wpływu, było to pół roku temu, a w jej życiu działo się wówczas zbyt wiele. Na szczęście miesiąc wcześniej zatrudniła nowego pracownika, który przy tej transakcji zdał egzamin na szóstkę. Co do intuicji, nie mogła jej wymagać. Propozycja klienta była na tyle atrakcyjna, że każdy dobry sprzedawca zająłby się formalnościami, nie zważając na tak mało istotne elementy jak dusza domu. Posiadłość kupił milioner – Wiktor Wasin, który chciał otworzyć w niej galerię sztuki. Nie zamierzał tam zamieszkać. Emilia poznała go dopiero przy podpisywaniu umowy, było już jednak za późno na wycofanie się z oferty. Mężczyzna był pasjonatem sztuki. Miała wrażenie, że bardziej zainteresowała go rozmowa o jej działalności artystycznej niż o nieruchomości, którą kupował.

Zaraz po studiach Emilia wraz z przyjacielem zaczęła prowadzić pracownię konserwacji dzieł sztuki i galerię. Po jakimś czasie odkryła, że fascynują ją stare domy. Tuż obok pracowni, za ścianą, otworzyła agencję nieruchomości. Specjalizowała się w przedwojennych budynkach. Jej pasją było wyszukiwanie unikatowych przedmiotów. Michał je odrestaurowywał, dawał im drugie życie. Umieszczali je w galerii, której pomieszczenie łączyło pracownię z agencją nieruchomości. Michał zajmował się renowacją papieru, skóry i drewna. Nigdy się nie poddawał ani nie wątpił w znaczenie dzieła, nad którym pracował. Im więcej brudu pomiędzy włóknami płótna, tym większą miał satysfakcję z ukończonej pracy. Emilię interesowały elementy architektury, zawsze jednak odkrywała piękno w przedmiotach codziennego użytku. Tam, gdzie inni widzieli starocie, ona dostrzegała rodzinne historie, szczęście i łzy.

Dzwonek telefonu wyrwał ją z zamyślenia. Cholera – pomyślała – to Michał, obiecała, że zabierze go ze sobą. Pod pretekstem wypróbowania nowego aparatu chciał spędzić z nią to popołudnie. Ona jednak lubiła przyjeżdżać do sprzedawanego domu sama, starała się w niego wsłuchać, odnaleźć jego duszę. Zawsze dokładnie oglądała wnętrze, chciała wypatrzyć coś, co ją zauroczy. Kilkakrotnie udało jej się kupić „perełkę” do kolekcji.

– Cześć – powiedziała wesoło do słuchawki.

– Cześć! To jak? Jedziemy obejrzeć tę posiadłość?

– Słuchaj, wiem, że mieliśmy wybrać się tam razem, ale ostatni klient odwołał spotkanie, więc pojechałam wcześniej. Nie chciałam zawracać ci głowy. Właściwie już wracam. Właśnie idę do samochodu.

– Szkoda, że nie dałaś znać.

Usłyszała żal w głosie mężczyzny. Nie chciała sprawiać mu przykrości, dlatego dodała:

– Będę za pół godziny, zdążę akurat na kolację. Mam nadzieję, że przygotujesz coś pysznego, umieram z głodu.

W drodze powrotnej myślała o swojej relacji z Michałem. Znali się i kochali od dawna. Byli przyjaciółmi z dzieciństwa. Raz zaryzykowali i przez chwilę tworzyli parę. To był błąd, potem oboje stwierdzili, że absolutnie do siebie nie pasują. Ten incydent zbliżył ich jeszcze bardziej. Połączyła ich przyjaźń, byli rodzeństwem z wyboru. To, co ich łączyło, stało się wybawieniem, bezpieczną przystanią dla dwóch samotnych serc. Nie przystawali do współczesnego świata. Postanowili, że kiedyś zamieszkają razem. Para starych przyjaciół, zgryźliwych tetryków – to powinno się udać. Uważali, że są połówkami nadgryzionego jabłka z robakiem w środku, więc razem tworzą całość, i to pokręconą. Obydwoje byli samotni. Emilia już teraz nie miała nikogo bliskiego poza nim. Michał miał matkę i brata, ale ich relacje były na tyle trudne, że święta spędzał z Emilią i jej babcią. Kiedy babcia umarła, pogrążyli się w smutku. Michał bardzo wspierał przyjaciółkę, mimo że jemu również było ciężko. Śmierć babci zacieśniła ich więź. Na co dzień funkcjonowali prawie jak małżeństwo. Pomieszkiwali u siebie, razem robili zakupy, gotowali i jadali.

Kolacja jak zwykle się udała. Emilia żartowała, że powinna wyjść za Michała za mąż z uwagi na jego umiejętności kulinarne.

– Znalazłaś w końcu zeszyty babci? – zapytał mężczyzna, sprzątając ze stołu.

– Nie. Nie rozumiem, co się z nimi stało, przecież ona pisała do mnie. Dlaczego je ukryła? Emilia szukała zeszytów od śmierci babci. Niczego bardziej nie chciała, niż dowiedzieć się czegoś o jej tajemniczym życiu, do którego nikt do tej pory nie miał dostępu, nawet ona. Były ze sobą bardzo związane, ale dziewczyna niewiele wiedziała o jej przeszłości. Kilkakrotnie, gdy ją o nią pytała, ta obiecywała, że o niej opowie, ale jeszcze nie teraz. Pewnego dnia Emilia ujrzała, jak babcia zapisuje coś w zeszycie. Spisywała swoje wspomnienia. Były za trudne, nie potrafiła o nich opowiedzieć.

***

To był ważny dzień, Emilia spieszyła się na odczytanie testamentu. Spodziewała się, że będzie sama z notariuszem, jednak ku jej zdumieniu na miejscu zjawił się jeszcze starszy mężczyzna. Pan Władysław był synem przyjaciela Michaliny, profesorem matematyki. Babcia życzyła sobie, aby jej dom zapisać Towarzystwu Matematycznemu, którego członkiem honorowym był pan Władysław. Przed śmiercią często pytała Emilię, czy chce zamieszkać w rodzinnym domu, ale ona za każdym razem odmawiała. W związku z tym babcia już wcześniej zabezpieczyła jej byt. Emilia była właś­cicielką mieszkania w pięknej przedwojennej kamienicy. Dziewczynę zaskoczył jednak cel, na jaki babcia przekazała swoją nieruchomość – miało ją przejąć Towarzystwo Matematyczne przyznające stypendia wyjątkowo uzdolnionym matematykom i zajmujące się działalnością naukową. Babcia zawsze powtarzała wnuczce, żeby się uczyła, bo nauka to potęgi klucz, a matematyka jest królową nauk. Rzeczywiście Michalinie zależało, aby Emilia rozwijała się w różnych dziedzinach. Uczestniczyła więc w niezliczonych kursach: od lepienia z gliny przez kreatywne pisanie i savoir-vivre po zajęcia z fotografii i zielarstwa. Kilka razy była nawet na kursie matematyki i logicznego myślenia. Przez całe życie dostała od babci bardzo wiele. To ona ją ukształtowała. Dziewczyna zawdzięczała jej to, jaka jest, co potrafi i w jaki sposób patrzy na świat i ludzi. Była jedyną spadkobierczynią, jednak Michalina Lobsdorf w testamencie wyraźnie wymieniła, co chce jej w szczególności przekazać: pierścionek z jarzębinowym oczkiem, z którym się nie rozstawała, zeszyty z własnoręcznymi zapiskami, czerwony pamiętnik, Annę Kareninę Lwa Tołstoja, a także całą biblioteczkę unikatowych książek. Wszystko to znajdowało się w domu, który Emilia zgodnie z ostatnią wolą babci zamierzała uporządkować i przekazać Towarzystwu Matematycznemu. Miała nadzieję, że podczas sprzątania odkryje tajemnice Michaliny. Nie spodziewała się jednak, w jaki sposób wpłynie to na nią i jej życie. Rzeczy, które chciała zachować, przeniosła w kilku pudłach do swojego mieszkania. Książki zabierała stopniowo, dzisiaj czekała na przewiezienie starej biblioteczki. Postanowiła ją od razu odnowić. W drodze powrotnej kupiła drobny papier ścierny i puszkę bezbarwnego lakieru. Jutro sobota, Michał obiecał, że wpadnie rano i pomoże odświeżyć mebel. Wiedziała, jak to się skończy – mężczyzna nie pozwoli jej niczego dotknąć. Uznała, że dzisiaj sama przygotuje biblioteczkę do pomalowania. Gdy wchodziła po schodach do swojego mieszkania, usłyszała hałas.

– Taki stary grat nie nadaje się do przeprowadzki – powiedział mężczyzna, który wraz z kolegą próbował wnieść mebel na piętro. – O! Pani Emilia. Biblioteczka trochę się rozkleja. Podczas wynoszenia obluzowała się tylna ścianka, dobrze byłoby ją wymienić. Chłopcy przybili ją dwoma gwoździkami, trzyma się. Wie pani, jaka ona ciężka, a na taką nie wygląda.

Zgodnie z prośbą dziewczyny mężczyźni postawili mebel na środku salonu. Emilia usiadła na kanapie i zatęskniła za babcią. Gdyby ona żyła, na pewno rozmawiałyby teraz przez telefon, a Michalina mówiłaby: „Dziecko, przecież to żaden problem, lepiej nic nie planować, bo życie zawsze ma swój własny plan i nigdy nie wiadomo, gdzie wylądujesz. Bierz tę deskę, jedź do stolarza i niech ci zrobi taką samą, tylko koniecznie na wczoraj”. Dziewczyna roześmiała się, myśląc o potencjalnych słowach babci. Tak zrobi, wyciągnie tylną ściankę i pojedzie do stolarza. Właściwie to tylko przybita gwoździkami sklejka, zupełnie niepasująca do tego mebla. Gdy usunęła gwoździe, sklejka odskoczyła. Emilia delikatnie ją odciągnęła i zajrzała przez odchylony róg do środka. Było za ciemno, nic nie widziała. Zerknęła szybko na przód biblioteczki – pusto. Popatrzyła na nią z boku – była głębsza niż półki, na których wcześniej stały książki. Dziewczyna przysunęła krzesło, wdrapała się na nie, włączyła latarkę w telefonie i od góry zajrzała do szpary. Z tyłu mebla znajdował się schowek. Od razu przypomniała sobie słowa mężczyzny – szafka jest cięższa, niż wygląda. Emilia delikatnie usunęła sklejkę, odrywając ją od ścianek biblioteczki. Zaczęła przeglądać zawartość – stare książki i gazety, niektóre poniszczone i popisane, z brakującymi kartkami. Wśród nich znalazła Annę Kareninę. Były tam również zeszyty zapisane równym, pochyłym pismem babci oraz mały czerwony pamiętnik oprawiony w zniszczoną skórę. Z jednego z notatników wypadł skierowany do dziewczyny list.

„Kochana Emilko!

»Mądrzy władcy i przebiegli dowódcy pokonują przeciwników i dokonują wybitnych czynów, ponieważ z wyprzedzeniem zdobywają wiedzę o wrogu«.

chiński filozof mistrz

Sun w Sztuce wojny*

Jak napisał mistrz Sun w swojej książce, informacja jest bardzo groźną bronią, również w ówczesnym świecie. W moim też tak było. Człowiek, który miał informacje, był niebezpieczny. Przez całe życie tęskniłam za… no właśnie, za czym, sama na to wpadniesz, jesteś bystrą dziewczyną. To, co znajdziesz w moich zapiskach, na pewno Ci w tym pomoże. Nie bój się, nie będzie to rzewna opowieść o tym, jak ciężko żyło się podczas wojny, choć tak właśnie było. Nie pisałam o tym. Chciałam, żebyś poznała jedynie to, co było wtedy dobre, chociaż czasami towarzyszyły temu łzy. Mam nadzieję, że czytanie o moim życiu potraktujesz jak książkę. Właśnie tak starałam się napisać te wspomnienia – przeczytasz, odłożysz na półkę i po sprawie. Czekałam, aby móc o tym opowiedzieć. Nie dojrzałam do tego, nie zdążyłam tego poukładać tak, jak należy. Ludzi, którzy mogliby mi pomóc, już nie ma. Muszę więc zostawić to za sobą i wyruszyć w nową drogę, teraz już mądrzejsza o wcześniejsze doświadczenia. Dzięki tym zeszytom poznasz mnie na nowo. Być może odkryjesz we mnie kogoś, kogo nigdy dotąd nie dostrzegałaś.

Pamiętaj: jestem i pozostanę Twoją przyjaciółką na zawsze. Wiem, że jesteśmy bratnimi duszami. No, głowa do góry i otrzyj te łzy. Nie po to wszystko spisałam, żebyś płakała. Czas wziąć się do roboty. Ja na Twoim miejscu nie naprawiałabym tej ścianki, można tu ukryć sporo rzeczy.

Twoja na zawsze babcia

alias Jarzębina”

Truskawiec, 1938 r.

Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo radośnie, tak jej się wówczas wydawało. Atmosfera podekscytowania, która panowała, udzieliła się wszystkim domownikom. No, może z wyjątkiem ojca, który jak zwykle wyszedł rano do kopalni. To właśnie dziś do ich willi miał przyjechać znamienity gość. Wtedy wszystko się zaczęło. Miała wówczas osiemnaście lat. Ojciec poznał pana Ignacego, kiedy kończył Państwową Szkołę Wiertniczą w Borysławiu. Uczyła się tam garstka zamożnych chłopców. Rocznie tę placówkę kończyło około dziesięciu osób. Od tego czasu Rudolf Goppold von Lobsdorf pełnił funkcję dyrektora kopalni. Był człowiekiem z natury powściągliwym, twardo stąpającym po ziemi, nieuznającym niepotrzebnego zamieszania związanego z emocjami, w stosunku do żony i córki nader pobłażliwym. Nawet wówczas, gdy jego małżonka postanowiła przeprowadzić, jak on to nazywał, rewolucję w rodzinie. Pieniędzy nigdy im nie brakowało, mimo to matka zamierzała zająć się pracą i zapraszać kuracjuszy do ich domu. Pracująca kobieta była źle odbierana na salonach przez lokalną śmietankę towarzyską. Mąż miał jednak do niej słabość, więc z przymrużeniem oka patrzył na te poczynania, czekając, aż się znudzi. Wiedział, że Helena Goppold von Lobsdorf robi to bardziej dla własnej rozrywki niż w celach zarobkowych. Ku jego zdumieniu żona się nie znudziła, a ich willa stała się jedną z najpopularniejszych w Truskawcu. Odwiedzali ich znani i podziwiani goście: pisarze, muzycy, aktorzy i politycy. Dziś w ich progi miał zawitać pan Ignacy – słynny pisarz i malarz, podpisujący swoje dzieła pseudonimem. Niewiele osób znało jego prawdziwe nazwisko. Ojciec w trosce o przyjaciela nakazał córce Michalinie zachować absolutne milczenie. Jedyny wyjątek stanowił jej przyjaciel Leon, z którym pozwolił się jej podzielić tym sekretem. Rudolf widział uwielbienie chłopaka dla artysty. Leon, początkujący pisarz, codziennie dziękował panu Lobsdorfowi za zaufanie. Miał duszę literata, opisywał najokropniejsze sceny tortur i bijąc się w pierś, zastrzegał, że nigdy nie zdradzi tej tajemnicy. Twórca tym razem przyjeżdżał incognito na wypoczynek. Leon od dwóch tygodni nie mówił o niczym innym. Znany z powściągliwości i introwertyzmu, na samo wspomnienie tajemniczego gościa reagował słowotokiem, podsycając atmosferę wyczekiwania.

Michalina szykowała się od rana. Po raz piąty przymierzała sukienkę, żeby sprawdzić, czy na pewno dobrze w niej wygląda.

– Może panienka przejdzie się do parku zdrojowego, zaczerpnie świeżego powietrza, policzki trochę się zaróżowią – powiedziała pokojówka, widząc zdenerwowanie dziewczyny.

– Marto, jesteś pewna, że zdążę? – Patrząc w lustro, zaczęła szczypać się po policzkach. – Nie chciałabym przeoczyć przyjazdu dzisiejszego gościa.

– Panienko, zostało jeszcze sporo czasu, proszę iść.

O tej porze roku Truskawiec pachniał jaśminem. Padający przed chwilą wiosenny deszczyk wzmógł kwiatowy zapach, który teraz wywabiał spacerowiczów z domów. Michalina zeszła po schodach ganku i musnęła ręką kwiaty w doniczce. Swoje kroki skierowała do parku Adamówka. Po drodze mijała błyszczące od kropel deszczu skwery i drzewa. Powietrze było lekkie, orzeźwiające. Mogła przysiąc, że w taki dzień jak dzisiaj czuć było unoszący się wokół aromat truskawek. Kupiła „Zdroje Truskawieckie” od chłopca sprzedającego gazety i zamieniła z nim kilka słów. Zawsze zatrzymywała się koło niego, by zebrać gorące ploteczki. Lubiła go, już z daleka słyszała charakterystyczne dla niego zdania: „Ta joj, paniuńciu!” Dziś usłyszała:

– Ponoć ktoś ważny przyjeżdża do nas, do Truskawca. Słyszała panienka?

Michalina aż zakryła ręką usta. O mały włos nie zapytała, skąd to wie, co potwierdziłoby tę informację. W miejscowości często gościli ludzie ze świata nauki, sztuki i polityki, więc odpowiedziała:

– A może tym razem to sam Eugeniusz Bodo?

Od dawna podejrzewała, że Antek Rudka ma do niej słabość. Często razem z gazetą dostawała kwiatek. Tym razem też tak było. Kiedy odchodziła od chłopca, usłyszała tylko, jak mówi do następnej klientki:

– Ta joj, paniuńciu, a słyszała pani? Możliwe, że Bodo dziś do Truskawca przyjeżdża.

Tak powstają plotki – pomyślała Michalina i uśmiechnęła się do siebie. Zerknęła na kwiatek, który trzymała w dłoni. – No właśnie, kwiaty, przecież nie mamy kwiatów dla naszego gościa – dodała w myślach. Dobrze byłoby ofiarować je w dowód sympatii. W drodze do domu chciała poprosić panią Apolonię, żeby przysłała bukiet. Wybrała dłuższą trasę, biegnącą koło pomnika Adama Mickiewicza. W pobliżu „źródełka Józia”, pomiędzy drzewami, znajdowało się przejście do lasu. Michalina lubiła tamtędy chodzić. Było to miejsce dość zaniedbane w porównaniu z wypielęgnowanym parkiem, ale za to ustronne, zaciszne. Zwłaszcza ławeczka przy starej studni, na której często siadali z Leonem, by prowadzić filozoficzne dysputy. Kuracjusze rzadko tutaj zaglądali, trzymali się raczej głównego deptaka i centrum Truskawca. Dziś, idąc skrajem lasu, spotkała jednak dziwną parę. Nie znała ani tego mężczyzny, ani tej kobiety, nigdy wcześniej ich tu nie widziała, a nie wyglądali na gości. Ona wysoka brunetka, bardzo ładna, zdawała się zdenerwowana. On niesympatyczny, szybko odwrócił twarz, za szybko, choć wtedy dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Tych dwoje kłóciło się, zanim podeszła. Michalinie wydawało się nawet, że on przytrzymywał kobietę za rękaw, gdyż ręce miała zajęte. Trzymała w nich bukiet żonkili. Takich kwiatów mi potrzeba – pomyślała Michalina. Wpatrywała się w nie z podziwem. Kobieta chyba to zauważyła i zapytała:

– Podoba ci się ten bukiet?

– Daj już jej te kwiaty – powiedział mężczyzna.

Przekazując je, kobieta popatrzyła jej głęboko w oczy i oznajmiła:

– Trzeba przyciąć łodygi.

Odchodząc, Michalina nadal słyszała przyciszone odgłosy kłótni, mówili coś o książce. Wyglądało na to, że któreś z nich ją zniszczyło, coś w niej napisało. Dziwny powód sprzeczki kochanków – pomyślała.

Kiedy stanęła w drzwiach willi, wyczekiwany gość był już na miejscu. Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Tego dnia miał przyjechać tylko jeden – pan Ignacy, nie mogła więc pomylić go z nikim innym. Siedział w salonie przy stoliku kawowym. Podeszła do niego, chciała się przywitać. Mężczyzna przyglądał jej się bez słów. Michalina inaczej go sobie wyobrażała. Myślała, że będzie starszy, siwy i będzie miał okulary, jak na pisarza przystało. On był dużo młodszy, niż się spodziewała, ciemnowłosy, z lekkim zarostem. Spojrzał na kwiaty.

– Dla mnie? – zapytał.

– Trzeba przyciąć łodygi. – Zaskoczona i zdenerwowana, powiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– To zmienia postać rzeczy. – Popatrzył na dziewczynę przenikliwie. – Zapraszam. Myślałem, że będzie pani starsza. Słyszałem o pani wiele zaskakujących informacji, ale nie sądziłem, że jest pani taka młoda. Inaczej sobie panią wyobrażałem. – Zamilkł na chwilę, jakby coś musiał przemyśleć. – Już teraz rozumiem to przezwisko, prawdziwa z pani Dzidzia.

– Co? Dzidzia? Proszę pana, jak pan może! Choćby nie wiem, jak ważną osobą pan był, nie pozwolę się obrażać. Nie jestem już dzieckiem! – Podniosła głos. Ze łzami w oczach szybkim krokiem wymaszerowała z salonu, minąwszy w drzwiach starszego, siwego mężczyznę. Była tak urażona, że nawet nie zwróciła na niego uwagi.

***

– Panienko Michalino, wszyscy czekają z kolacją. Pan Leon już jest.

– Marto, poproś Leona, żeby zaczekał na mnie w bibliotece. Zaraz zejdę.

Wiedziała, że nie ma wyjścia i ze względu na ojca musi być miła dla pana Ignacego. Leonowi mogła jednak wszystko opowiedzieć.

W bibliotece jednym tchem wykrzyczała, jakim impertynentem okazał się wielki mistrz. Opisała ze szczegółami jego zachowanie, dając wyraz swojemu oburzeniu. Podniesionym głosem, ze złością, co było do niej niepodobne, powiedziała, że źle się czuje i nie uda się na posiłek. Leon był zatroskany, próbował tłumaczyć zachowanie gościa zmęczeniem po podróży. Kiedy zobaczył, że to nie działa, wymyślił inny sposób. Pójdą na kolację i potraktują go tak, jak na to zasłużył. Nie okażą mu szacunku ani nie pochwalą jego ostatniego dzieła, które zdaniem Leona było genialne.

Jakież było zdziwienie Michaliny, gdy chwilę później oficjalnie została przedstawiona panu Ignacemu i ku jej zdumieniu okazał się on miłym, starszym panem, dokładnie takim, jak sobie wyobrażała, a nie tym grubiańskim mężczyzną, który obraził ją dziś w salonie. Ojciec przedstawił Leona jako przyjaciela rodziny i wielkiego miłośnika twórczości gościa. W tym momencie Michalina wiedziała, że to będzie katastrofa. Nie mogła wytłumaczyć Leonowi pomyłki, gdyż zostali posadzeni po przeciwnych stronach stołu. Leon był oddanym przyjacielem i Michalina była pewna, że nie pozwoli na to, aby ktokolwiek traktował ją w protekcjonalny sposób. Nie miał pojęcia, że to nie ten mężczyzna ją znieważył. Tego wieczoru nic nie było tak, jak należy. Po daniu głównym ojciec rozpoczął rozmowę na temat ostatniego dzieła pisarza. Popatrzył z aprobatą na Leona, licząc na będący literackim majstersztykiem opis geniuszu przyjaciela. Leon otwierał już usta, żeby zabrać głos. Chciał z bólem serca skrytykować twórczość swojego mistrza, by oddać sprawiedliwość przyjaciółce. Przez całą kolację szukał argumentów przemawiających za negatywną opinią, ale nic takiego nie znalazł. Postanowił zganić tytuł utworu. Michalina, chcąc ratować przyjaciela, z desperacją zaproponowała, a wręcz prawie wykrzyczała, że zagrają razem na fortepianie. Nawet pobłażający jej zawsze ojciec popatrzył na nią z gniewem. Leon nie mógł uwierzyć, co zrobiła. Z zaciśniętymi zębami odpowiedział, że z przyjemnością jej potowarzyszy. Gdy rozbrzmiały pierwsze nuty Poranka Edvarda Griega, Michalina zaczęła tłumaczyć przyjacielowi pomyłkę. Pan Ignacy, siedzący przy stole z rodzicami, jest prawdziwym artystą i to nie on ją obraził. Kiedy Leon uświadomił sobie, że właś­nie chciał skrytykować człowieka, którego podziwiał całe życie, rozpłakał się. Michalina grała coraz głośniej, żeby zagłuszyć zawodzenie Leona oraz próby pocieszania go. Na szczęście do salonu wbiegła Marta. Zatrzymała się dopiero na środku, widząc zagniewane spojrzenie pani domu. Ku radości Michaliny pokojówce udało się ściągnąć uwagę wszystkich zgromadzonych. Przez ułamek sekundy nic nie mówiła, jej twarz była blada, a usta otwarte.

– O co chodzi, Marto? – zapytała ostro pani Goppold von Lobsdorf.

– Nasz gość, ten pan, który przyjechał w nocy…

Kobieta nie zdążyła dokończyć, gdyż z holu dobiegł potężny huk. Wszyscy wybiegli z pomieszczenia, nie zważając na płaczącego Leona. Na ulubionym, czerwonym dywanie matki leżał człowiek, a obok niego rozbity wazon z kwiatami. Lustro naprzeciwko komody było przekrzywione, jakby mężczyzna próbował się go chwycić, upadając. Matka zasłabła, pokojówka ją cuciła. Ojciec kazał wezwać lekarza, wraz z panem Ignacym próbował podnieść gościa. Był to człowiek, którego Michalina wzięła za uroczego przyjaciela swojego papy, ten sam, który potraktował ją w niegrzeczny sposób. Na szczęście był przytomny, ale bardzo poobijany. Zaschnięta krew znaczyła jego czoło i prawy łuk brwiowy. Mężczyzna spoglądał na nich spod przymkniętych powiek. Jedno oko było tak opuchnięte, że nie był w stanie go otworzyć. Michalina szepnęła Leonowi, że to właśnie jego pomyliła z panem Ignacym. Leon wydał z siebie dźwięk wyjącego do księżyca wilka. Tego już było za wiele. Ojciec, widząc naganne zachowanie przyjaciół, zgromił ich wzrokiem, po czym odesłał Michalinę do jej pokoju. Właśnie postawiła stopę na pierwszym stopniu schodów, gdy usłyszała:

– Dzidzia, muszę z nią porozmawiać. Dzidzia…

Mężczyzna bełkotał coś niewyraźnie, wyciągając rękę w jej kierunku. Było widać, że ostatkiem sił próbuje coś powiedzieć do Michaliny. Ojciec tłumaczył, że to nie żadna Dzidzia, a jego córka. Gość jednak się upierał i prosił o rozmowę z nią. W końcu zrezygnowany Rudolf Goppold von Lobsdorf skinieniem głowy pozwolił jej podejść. Mężczyzna mówił bardzo cicho, tak że Michalina musiała się nad nim pochylić, żeby go usłyszeć.

– Już wszystko rozumiem. Prawdziwa Dzidzia nie żyje. Przepraszam za tę pomyłkę. Kwiaty. Kwiaty mnie zmyliły, to ona miała przyjść na spotkanie z bukietem żonkili. Skąd je wzięłaś?

– Pewna kobieta, którą spotkałam w parku, dała mi je.

– Wiedziałaś o łodygach? – zapytał.

– Ona powiedziała, że trzeba je przyciąć. Była z mężczyzną, kłócili się.

– Morderca – szepnął do siebie.

– Proszę nic nie mówić. Wybaczam panu. Pan się źle czuje. Zaraz przyjdzie lekarz.

– Nic mi nie jest. Posłuchaj, bo nie ma dużo czasu. Pewnie zaraz mnie aresztują, choć nie zrobiłem nic złego.

– Aresztują?! – Michalina zakryła dłonią usta z przerażenia.

– Tak, ale są sprawy, za które warto oddać życie – powiedział z powagą. – Mam do ciebie jedną prośbę, to naprawdę jest bardzo ważne. Zabierz te kwiaty z mojego pokoju i idź na dworzec. Daj je mężczyźnie, który do ciebie podejdzie. Wiem, że nic z tego nie rozumiesz. Nastąpiła pomyłka. Skoro ja pomyliłem cię z Dzidzią, on też może. Robimy to dla Polski. Pomożesz? Proszę! Zaraz po mnie przyjdą, nie wierz w nic, co zobaczysz czy usłyszysz. Ja jestem po dobrej stronie. Pamiętaj, trzeba przyciąć łodygi, hasło: trzeba przyciąć łodygi. Nie mów nic nikomu, nawet najbliższym. – Popatrzył na nią smutnym wzrokiem. – Pióro, zabierz też pióro – wymamrotał. – Właściciel się o nie upomni.

Michalina miała mnóstwo pytań, nie zdążyła jednak ich zadać. Do domu wszedł lekarz w towarzystwie dwóch policjantów. Znała doktora, ale za nim nie przepadała. Przysięgłaby natomiast, że tych dwóch funkcjonariuszy nigdy nie widziała, choć wydawało jej się, że kojarzy niemal wszystkich w Truskawcu. Lekarz jeszcze przed badaniem stwierdził, że poszkodowany wymaga opieki medycznej i należy zabrać go do szpitala.

Wszyscy byli poruszeni tym zajściem. Pan Ignacy udał się na spoczynek, podobnie jak matka, której towarzyszyła Marta. Ojciec stał w holu, patrząc uważnie na córkę i jej przyjaciela.

– Mam nadzieję, że potraficie wytłumaczyć wasze dzisiejsze zachowanie. Od tygodni nie mówicie o niczym innym, a dziś każecie czekać gościowi na kolację. A pan, Leonie, w niczym nie przypominał miłośnika literatury, wręcz przeciwnie, jeszcze chwila i próbowałby stanąć w szranki ze swoim mistrzem. I jeszcze ten poobijany, ubłocony mężczyzna chciał z tobą, moja panno, rozmawiać. O czym? – zażądał wyjaśnień pan domu.

– Ojcze, bardzo cię za wszystko przepraszam. Doszło do pomyłki, obie te sytuacje są ze sobą ściśle powiązane. Dziś rano poznałam naszego gościa i błędnie wzięłam go za pana Ignacego. Mój sposób zwracania się do niego sprawił, iż ten pan poczuł się urażony i również odezwał się do mnie niegrzecznie. Teraz prosił mnie o wybaczenie.

W tym momencie Michalina wpadła na pomysł, jak zdobyć kwiaty z pokoju nieznajomego, nie wzbudzając podejrzeń. Jeszcze nie podjęła decyzji, czy pójdzie na dworzec, ale zastanawiała się, dlaczego ten bukiet jest tak ważny.

– Ojcze, ten pan zapytał, czy byłoby to niegrzeczne z jego strony, gdybym sama wzięła kwiaty z jego pokoju. Chciał mi je wręczyć w ramach przeprosin. Jeśli pozwolisz, pójdę po nie.

Rudolf machnął ręką i wyraził nadzieję, że jutro wynagrodzą panu Ignacemu dzisiejszy niefortunny wieczór.

Wrocław, kwiecień 2011 r.

Emilia czekała na dworcu, w ręce trzymała żonkile. Z daleka dobiegało stukanie. Czyżby to nadjeżdżający pociąg? Wpatrywała się w dal. Odgłosy nasilały się.

W pewnym momencie otworzyła oczy. Nie wiedziała, gdzie jest ani co się dzieje. Siedziała na dywanie wśród książek i zeszytów babci. Usłyszała pukanie, ktoś był przy drzwiach. Pobiegła otworzyć. Już od progu usłyszała głos Michała:

– Wstawaj, śpiochu! Robota czeka.

– Już wstałam, a właściwie w ogóle się nie położyłam. Która godzina? – spytała, otworzywszy drzwi.

– Dziewiąta, obiecałaś mi śniadanie, więc jestem, i to w dodatku bardzo głodny. Przyniosłem świeże pieczywo. Wiedziałem, że na ciebie nie można liczyć. Niezbyt dobrze wyglądasz. Byłaś na imprezie beze mnie?

– No co ty, czytałam. – Wzięła od niego papierową torbę ze sprawunkami i poszła do kuchni.

– Czytałaś? – zapytał z przedpokoju mężczyzna. – Zwykle czytanie nie powoduje, że człowiek wygląda tak, jakby balował całą noc. – Wszedł do kuchni i zaczął rozpakowywać zakupy.

Kupił twaróg, rzodkiewkę, jogurt i sok pomarańczowy. Znał preferencje śniadaniowe przyjaciółki. Uśmiechnęła się do niego i cmoknęła go w policzek.

– Właśnie tak wyglądam, bo całą noc czytałam.

– Całą noc czytałaś? – powtórzył z niedowierzaniem. – A cóż takiego czytałaś?

– Babcia napisała dla mnie książkę o swoim życiu. Znalazłam w końcu te zeszyty, były ukryte w tajemniczym schowku w biblioteczce. Michał, te zapiski są tak wciągające, że nie mogłam się od nich oderwać. Nawet nie wiedziałam, że minęło tyle czasu.

Emilia opowiadała, podczas gdy on pokroił pieczywo, ustawił talerze i nalał soku do szklanek.

– No i co było dalej? Zostaw tę bułkę, mów. Poszła na dworzec z kwiatami? – dopytywał, kiedy ugryzła pieczywo.

– Nie wiem, jeszcze o tym nie przeczytałam – odpowiedziała, popijając sok. – Babcia opisała całe życie. Nie mam pojęcia, kiedy to wszystko napisała.

Michał sam zajmował się biblioteczką. Tak jak przypuszczała, nie pozwolił jej nawet zbliżyć się do mebla. Przeglądała zawartość schowka. Znalazła tam trzy tomy Anny Kareniny, jedną z pierwszych edycji wydaną w Krakowie w latach 1898–1900, w twardej półskórkowej oprawie, z grzbietami z wypukłymi zwięzami, tłoczeniami i złoceniami. Była zachwycona tym wydaniem. Wzięła do ręki książkę Czem jest a czem nie jest matematyka autorstwa Hugona Steinhausa, bardzo zniszczoną i wybrakowaną, z notatkami i obliczeniami poczynionymi na kartach. Czy należała ona do babci, która zawsze powtarzała, że należy szanować książki? Dziewczyna odnalazła rękopis z dedykacją: „Dla Jarzębiny od Leona”. Teraz już wiedziała, kto go napisał, ale kim była Jarzębina? Było tu też mnóstwo starych egzemplarzy „Zeszytów Wrocławskich”. Mały czerwony pamiętnik z czasów wojny był w połowie zapełniony wpisami kolegów i koleżanek ze szkolnej ławy. Z tyłu na okładce brakowało kawałka skóry. Prawdopodobnie ktoś specjalnie ją wydarł. Emilia znalazła w pamiętniku pożółkłe zdjęcie mężczyzny – przypominał cień człowieka. Miał wystające kości policzkowe obleczone pergaminową skórą i smutny uśmiech. Kim on był? Nigdy nie widziała tej fotografii. Z tyłu ktoś pośpiesznie zapisał: „Spotkamy się przy studni. Twój J.”. J. jak Jan – pomyślała. Przyglądała się mężczyźnie przez chwilę, ale nie rozpoznała w nim swojego ukochanego dziadka.

Biblioteczka stała na balkonie i schła po malowaniu. Emilia i Michał rozmawiali o wakacjach. Bardzo często wyjeżdżali razem. W tym roku zaplanowali wyjazd na lipiec, musieli jedynie wybrać kierunek. Zawsze spierali się o miejsce, w którym mogliby realizować swoje zainteresowania związane z historią sztuki. Plany wakacyjne zmusiły ich do rzucenia się w wir zajęć. Michał przygotowywał opis pracy renowatorskiej na międzynarodowy konkurs, w którym brał udział. Emilia postanowiła w końcu napisać ogłoszenie o sprzedaży wiejskiego dworku. Zaczęła przeglądać zdjęcia nieruchomości. Na jednym z nich wypatrzyła nawet biblioteczkę podobną do tej, która teraz suszyła się na balkonie. Muszę sprawdzić tylną ściankę – pomyślała. – Czy od teraz wszystkie tego typu meble będą kojarzyły mi się z tajnymi skrytkami? – pytała samą siebie w myślach. Dom był piękny. Dobry rozkład, naturalne światło, wymarzona okolica – idealna oferta. Jedynie ogród był zaniedbany, nikt od lat się nim nie zajmował. Przed głównym wejściem znajdował się podjazd, którego środek szpecił niemały, porośnięty roślinnością stos kamieni lub gruzu. Gdyby go usunąć, fasada budynku prezentowałaby się lepiej. Dziewczyna próbowała sklecić jakiś sensowny opis, jednak każdy, który napisała, wydawał jej się zbyt pospolity. Ta niezwykła nieruchomość wymagała wyjątkowej charakterystyki. W oczekiwaniu na przypływ weny Emilia odłożyła laptop i sięgnęła po kolejny zeszyt babci.

Przypisy

* Sun Tzu, Sun Pin, Sztuka wojny, Helion, Gliwice 2004.