Niezwykłe dzieje wielkich wynalazków - Tymoteusz Pawłowski - ebook + audiobook + książka

Niezwykłe dzieje wielkich wynalazków audiobook

Tymoteusz Pawłowski

4,3

Opis

Co może łączyć emancypację kobiet, Wesele Wyspiańskiego i prapoczątki ruchu nazistowskiego? To zaskakujące, ale wspólnym ogniwem jest rower?

Dlaczego to Edison był prawdziwym geniuszem i dobroczyńcą ludzkości a Tesla tylko działającym na wyobraźnię fantastą?

Jak windy i klimatyzacja potrafiły odwrócić piramidę społeczną?

Najnowsza książka znanego popularyzatora historii, Tymoteusza Pawłowskiego, pokazuje jak wynalazki zmieniły świat: produkcję przemysłową, wypoczynek pracowników, moralność i obyczaje, medycynę, sztukę i rozrywkę.

Gdy skonczyła sie I wojna światowa, fabryki błyskawicznie znalazły rozwiązanie jak wykorzystać zapasy indywidualnych pakietów opatrunkowych wyprodukowanych dla wojska: prasa kobieca na całym swiecie została natychmiast zalana reklamami podpasek jednorazowych.

Oszałamiająca kariera radia, telewizji i telefonii komórkowej.

Dlaczego to nie średniowiecze było erą brudu i ubóstwa, tylko wiek XIX - złoty wiek kapitalizmu?

Dlaczego Nobel został zmuszony do ufundowania nagrody swego imienia? Czy to prawda, że Eiffel nie zaprojektował słynnej wieży a Fleming nie wynalazł penicyliny?

Porywająca opowieść o możliwościach wyobraźni człowieka - o pomysłach, które przeobrażają się w różnych epokach i zaczynają służyć innym, nowym celom.

Niepoprawna politycznie gawęda obalająca historyczne mity i legendy marketingowe wielkich korporacji. Kopalnia ciekawostek i zaskakujących konkluzji.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 49 min

Lektor: Tymoteusz Pawlowski
Oceny
4,3 (24 oceny)
16
4
2
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Owcanica

Nie polecam

Książka zawiera mnóstwo bzdurnych twierdzeń, np. to że zabory trwały krócej niż 123 lata, teoria Darwina została obalona (ale nie wiemy przez kogo), a globalne ocieplenie to wątpliwej jakości teoryjka. Nie czytajcie.
maciejsaw

Nie oderwiesz się od lektury

Nieoczywiste rozkminki, poszerza spojrzenie na wynalazki
00

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451

Redakcja i korekta UKLSW i Barbara Manińska

Fotoedycja, retusz zdjęć, redakcja podpisów TEKST Projekt

Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz

Copyright © by Tymoteusz Pawłowski Copyright © for Fronda PL, Sp. z o.o., Warszawa 2021

 

ISBN 9788380796621

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

KonwersjaEpubeum

ROZDZIAŁ 1. CZTERY WIELKIE WYNALAZKI

• Księgi i piwo

• Chińczycy i Arabowie

• Leonardo i Łodygi

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur – „cokolwiek piszesz po łacinie, brzmi mądrze” – mawiali nasi przodkowie, więc i ta książka zacznie się od łacińskiego zdania. Habent sua fata libelli – „księgi mają swoje dzieje”. Studiowanie dziejów ksiąg jest zajęciem i pożytecznym, i zabawnym.

W czasach najdawniejszych ksiąg nie było wcale. Dzieje wynalazków dokonanych w tamtych czasach są więc mało precyzyjne. Musimy opierać się na badaniach archeologicznych, ale nawet one rysują niezbyt dokładny obraz. Biorąc pod uwagę setki tysięcy lat dziejów ludzkości, trzeba sobie ze smutkiem uświadomić, że większość jej dorobku jest współcześnie nieznana. Tak być nie powinno. Dlaczego losy prehistorycznego Kuszima i jego walka o podniesienie wydajności prymitywnego rolnictwa ma być mniej ważna od losów Kazimierza Wielkiego i jego walki o podniesienie poziomu średniowiecznego budownictwa?

Prehistoryczny Kuszim jest być może postacią najważniejszą w dziejach ludzkości. Tak naprawdę nie jest prehistoryczny – tym przymiotnikiem określamy bowiem dzieje sprzed wynalezienia pisma. Jest postacią historyczną, żyjącą ponad 5 tys. lat temu w Mezopotamii. Pierwszą osobą, której imię zostało zapisane. Nie był bynajmniej politykiem, tylko kupcem lub rzemieślnikiem. Podpisał się na kilkunastu tabliczkach poświadczających zakup dużych ilości jęczmienia. Nie znamy imion ówczesnych polityków, nie wiemy nawet, jak nazywało się państwo, w którym Kuszim kupował jęczmień. I pożyteczne jest, aby współcześni politycy o tym pamiętali – dla dziejów ludzkości znaczą dokładnie tyle samo, co politycy w czasach Kuszima. Warto natomiast pamiętać, czym zajmował się Kuszim: na pewno handlem i – najprawdopodobniej – warzeniem piwa.

Umiejętność warzenia piwa jest jednym z najważniejszych wynalazków ludzkości. Wynalazek ten pozwalał bowiem przechowywać nadmiar zboża, a co ważniejsze – był pierwszą skuteczną technologią konserwowania żywności. Trudno dziś zdecydować, które z tych dwóch dokonań jest ważniejsze. Zachowanie nadmiaru zboża na później pozwalało bowiem cieszyć się chwilami beztroskiego odpoczynku, który można było poświęcić na rozmyślania, tworzenie nauki, sztuki, cywilizacji... Konserwowanie żywności – a w przypadku warzenia piwa najważniejsze jest samo „warzenie”, czyli gotowanie wody – pozwalało zabić wszystkie zarazki. Kto pił wodę – umierał na zakażenia bakteryjne lub pasożytnicze. Kto pił piwo – żył zdrowo. Dopiero całkiem niedawno Ludwik Pasteur wyjaśnił, skąd brała się ta różnica pomiędzy życiem a śmiercią.

Teoretyczne podstawy dobroczynnych walorów warzenia piwa – dodajmy, ówczesne piwa dziś uznalibyśmy za bezalkoholowe – znamy od 150 lat, od czasów Ludwika Pasteura. Historia piwa jest natomiast 60 razy dłuższa. Co najmniej 60 razy dłuższa, bo o tylu mówią nam wyniki badań archeologicznych. Postęp w archeologii jest jednak dzisiaj tak szybki – nie chodzi oczywiście o postęp mierzony tempem odkopywania kolejnych zabytków, lecz związany ze stosowaniem coraz bardziej czułych urządzeń analitycznych do badania zabytków już znalezionych – że powyższe zdanie straci na aktualności, zanim książka ta trafi do druku. Może się okazać, że dzieje piwa są dużo starsze. Raczej nie dowiemy się jednak, jak nazywał się jego wynalazca, pierwszą osobą znaną z imienia, związaną z warzeniem piwa, pozostanie Kuszim.

sumeryjski przepis na piwo sprzed 5000 lat(Wikipedia)

egipska figurka piwowara przy pracy sprzed 3000 lat(Wikipedia)

Prehistoria kończy się tam, gdzie pojawiają się księgi – wówczas zaczyna się historia. Starożytne księgi pozwalają powiązać historię techniki z imionami naukowców i wynalazców. Wciąż jednak powiązania te są mało precyzyjne i bardzo iluzoryczne. Znamy imiona wynalazców: Archimedesa z Syrakuz czy też Herona z Aleksandrii. I cóż z tego? O Archimedesie, zdaje się, że wiemy dość dużo – na przykład, że wolał wannę niż prysznic – ale przecież wiele przypisywanych mu wynalazków znanych było wiele stuleci przed nim, chociażby śruba Archimedesa. Wynalazki Herona są, co prawda, opisane bardziej precyzyjnie, ale o nim samym trudno jest coś dokładnie powiedzieć. Może żył w I wieku przed Chrystusem, a może dwieście lat wcześniej?

W starożytności pisano dość dużo, ale do naszych czasów zachowały się przede wszystkim podręczniki szkolne. Podobnie jak współcześnie, tak i w starożytności podręczniki były tanie i były wydawane masowo. Nic dziwnego, że pojedyncze egzemplarze dotrwały do dziś – to była kwestia ilości, a nie jakości. Wiemy, że istniały bardziej wartościowe księgi – być może II część „Poetyki” Arystotelesa? – ale wydawano je w tak niewielkiej liczbie egzemplarzy, że nie przetrwały zawieruchy dziejowej. Zachowały się jedynie lektury obowiązkowe – na przykład „Iliada” i „Odyseja” Homera – oraz podręczniki zawodowe – na przykład „Prace i dni” Hezjoda.

Spośród tych dwóch autorów lepiej znany wydaje się Homer, ale postać ta najprawdopodobniej nie istniała – a jeżeli nawet istniała, to była kimś zupełnie innym; a może nawet było Homerów dwóch lub trzech? Hezjod natomiast był postacią z krwi i kości, a wiemy to dlatego, że zostawił opis prac polowych, jakie porządny grecki rolnik powinien wykonać – był praktykiem, który stosował najnowsze osiągnięcia techniki agrarnej. Jeśli więc chcemy, aby pozostała po nas pamięć, lepiej pójdźmy drogą Hezjoda, a nie Homera i stwórzmy coś mającego wymiar materialny, a nie tylko duchowy. Lepiej posadzić drzewo, niż napisać książkę. A najlepiej: zasadzić drzewo i napisać o tym książkę...

Podręczniki szkolne – zarówno współczesne, jak i starożytne – z definicji są bardzo prymitywne. Zawierają jedynie wiedzę podręczną, kierowaną do ludzi nie tyle młodych, co niedoświadczonych. Wiedza ta – „dla łatwości przekazu” – pozbawiona jest wszelkiej głębi i niemal wszystkiego, co interesujące. Na całe szczęście starożytność – po której pozostało tak niewiele ksiąg – skończyła się 1,5 tys. lat temu i ustąpiła miejsce średniowieczu. Wbrew czarnej legendzie średniowiecze było epoką dużo bardziej światłą niż poprzednia. Widać to zarówno w tempie rozwoju naukowego i technicznego, jak i w liczbie ksiąg rozwój ten opisujących. Dzięki temu możemy powiązać poszczególnie idee i wynalazki z prawdziwymi ludźmi. Wciąż jednak brak precyzji w tych ustaleniach – dokumentacja zawiera bardzo dużo luk, co utrudnia znalezienie powiązań.

Wraz z upływem lat – czy stuleci – powiązania stają się coraz łatwiejsze do ustalenia. Od pewnego momentu publikowane są bowiem czasopisma naukowe. Moment ten można dość precyzyjnie określić – związany jest z zastosowaniem druku. Różnic pomiędzy średniowieczem a renesansem nie było wiele, ale jedną z nich jest właśnie wynalazek Gutenberga.

Drukowane książki zmieniły wiele, jeszcze więcej zmieniły drukowane czasopisma, przedstawiające najnowszy stan wiedzy. Przepływ informacji stał się tak szybki, że rozwój techniki nabrał rewolucyjnego tempa. Wynalazki powstawały niemal w tym samym czasie na różnych krańcach świata. O ile mamy deficyt wiedzy o wynalazkach średniowiecznych, to o wynalazkach z czasów rewolucji przemysłowej mamy jej nadmiar. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej w XIX wieku: laury pioniera i wynalazcy nie przypadają temu, kto był pierwszy, lecz temu, kto miał większe doświadczenie w prowadzeniu sporów patentowych. Wraz z laurami szły bowiem pieniądze.

Technika i nauka stawały się coraz bardziej skomplikowane i specjalistyczne, w wieku XX wynalazków dokonywały zespoły ludzi. Można ich jednak zidentyfikować, co jest bardzo trudne w wieku XXI, w naszych czasach, gdy postęp techniczny dokonuje się w anonimowych laboratoriach wielkich korporacji.

• • •

Dzieje wynalazków pozwalają zrozumieć świat, zarówno ten przeszły, jak i współczesny. Bez wiedzy o rozwoju techniki trudno nam zrozumieć dramat Dziewczynki z zapałkami, bo dzisiaj nie marzniemy i nie głodujemy. Nie z powodu bogactwa, lecz dzięki postępowi technicznemu, który sprawił, że buty są tańsze, jedzenie – łatwiej dostępne, a domy – ogrzewane.

Historia techniki pozwala zrozumieć sprawy małe – takie jak śmierć Dziewczynki z zapałkami (choć ona pewnie nie zgodziłaby się z określeniem „mała sprawa”). Pozwala również zrozumieć sprawy wielkie – takie jak śmierć całych cywilizacji. Pozwala także zrozumieć sposób, w jaki postrzegamy historię. Granicę pomiędzy starożytnością a średniowieczem podręczniki szkolne – warto pamiętać, że są one dość prymitywne – wyznaczają precyzyjnie, każąc uczyć się dat podziału Cesarstwa Rzymskiego na dwie części, wydania edyktu tolerancyjnego, nadejścia barbarzyńców czy odesłania korony cesarskiej przez Odoakra. Dla uczniów te wydarzenia polityczne są po prostu abstrakcyjne. Dużo łatwiej byłoby połączyć je z postępem technicznym.

Najważniejszą różnicą pomiędzy starożytnością a średniowieczem był sposób prowadzenia wojen. W starożytności prowadzili ją wojownicy piesi. O nich trzeba było dbać, ich zdania trzeba było wysłuchać podczas podejmowania decyzji politycznych – to piesi wojownicy ryzykowali życie na polu walki, jeśli postanowili zaatakować silniejszego. Demokracja to nic innego, jak rządy pieszych wojowników. Jeźdźcy się nie liczyli – konie były zbyt małe, aby unieść poważne uzbrojenie, a ludzie jeżdżący konno zbyt łatwo w tamtych czasach spadali z wierzchowców, aby był z nich pożytek.

Średniowiecze natomiast to rządy wojowników konnych – wojownik pieszy w tej epoce nie znaczył nic. Cały system społeczny średniowiecza miał tylko jeden cel: wyszkolenie jak największej liczby jak najsprawniejszych rycerzy (to polskie słowo jest kalką z niemieckiego ritter, czyli „jeździec”). Żeby jednak przejść ze starożytności do średniowiecza, trzeba było wyhodować konie wystarczająco potężne, aby unieść uzbrojonego i opancerzonego jeźdźca, a także opracować rząd koński pozwalający nie spadać z wierzchowca.

Rząd koński jest ekwipunkiem bardzo skomplikowanym, a jego opis przypominałby opis dzidy, która – zgodnie ze starą anegdotą – składa się z przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia, dzielących się z kolei na przeddzidzie przeddzidzia, śróddzidzie przeddzidzia, zadzidzie przeddzidzia i tak ad nauseam... Kilkadziesiąt elementów wchodzących w skład rządu końskiego stopniowo odkrywano pod koniec starożytności. Wreszcie udało się połączyć je w jedną całość: siodło, z którego nie spadano; strzemiona, które pozwalały unieść się w siodle i zadawać potężne ciosy, oraz wędzidło, które pozwalało kierować koniem jedną ręką (bo druga potrzebna była do zadawania ciosów). I wówczas skończyła się starożytność: konni barbarzyńcy rozbili pieszą armię Rzymu, w poszukiwaniu rekrutów dla swej przegranej armii cesarz wydał dekret tolerancyjny, dla usprawnienia obrony podzielił swoje państwo na części, ale nie zdało się to na nic, bowiem i tak Odoaker zdjął z tronu cesarza zachodniorzymskiego, a insygnia władzy odesłał cesarzowi wschodniorzymskiemu. I tak skończyła się starożytność, a zaczęło średniowiecze...

Sprowadzenie upadku Rzymu do zastosowania strzemion może zostać uznane za równie prymitywne jak abstrakcyjne daty w podręczniku, ale przynajmniej pozwala na zrozumienie mechanizmów kierujących ludźmi. Podobne mechanizmy można znaleźć w wydarzeniach kończących średniowiecze i zaczynających nową epokę: zdobyciu Konstantynopola przez Turków, odkryciu Ameryki przez Krzysztofa Kolumba i rozpoczęciu reformacji przez Marcina Lutra. To wszystko jest kwestią rozwoju techniki: mury Konstantynopola runęły pod ogniem artylerii, do Ameryki można było żeglować dzięki kompasowi, a reformacja stała się możliwa dzięki drukowaniu ulotek propagandowych. Proch, kompas i druk wyznaczają początek nowej ery.

Paradoksalnie wynalazki kończące średniowiecze i rozpoczynające nowożytność – epoki w dziejach Europy, a nie świata! – są dziś prezentowane jako odkrycia chińskie. Noszą nawet oficjalną nazwę – bo w Chińskiej Republice Ludowej wszystko musi być oficjalne – „czterech wielkich wynalazków”.

przykłady ozdobnych polskich rzędów(Wikipedia)

„Cztery wielkie wynalazki” stały się oficjalną wykładnią światowego postępu technicznego na początku XXI wieku, gdy Chińska Republika Ludowa zaczęła przejawiać ambicję supermocarstwa. Rozpoczęto wówczas subtelną kampanię propagandową mającą wykazać, że Państwo Środka było zawsze motorem światowego postępu, a tragiczny dla Chin wiek XX jest jedynie krótkim okresem przejściowym.

Co zabawne, pomysł dotyczący „wielkich wynalazków” jest europejski. Wywodzi się z XVI wieku, sprecyzował go w wieku XVII Francis Bacon, a później wielokrotnie go powtarzano: bardzo rzadko – jeśli w ogóle – wspominając Chiny. Bacon pisał jednak o trzech wielkich wynalazkach – kompasie, druku i prochu – w Europie magiczną liczbą jest bowiem trzy. W Chinach magiczną liczbą jest cztery, trzeba było więc znaleźć czwarty dla usatysfakcjonowania sumerologów i amatorów feng shui. Dodano więc papier.

Na chińskie inspiracje niektórych wynalazków Europejczycy zwrócili uwagę dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Miało to wymiar czysto polityczny i nie chodziło wcale o docenianie myśli naukowej Państwa Środka. Chiny nie stanowiły zagrożenia, były słabe i bierne. Silna i aktywna była Japonia, starano się więc wykazać, że Japończycy nie mają racji, głosząc swoją wyższość cywilizacyjną – w dawnych czasach Chiny były przecież od Japonii lepsze.

Prawie sto lat później Chiny, stając się mocarstwem światowym, postanowiły wykazać, że ich wkład w rozwój światowej nauki jest równie duży – jeśli nie większy – jak Zachodu. Znalazły przy tym wielu sojuszników, zmęczonych dominacją Europy i Ameryki. Byli wśród nich politycy rozwijających się państw afrykańskich i azjatyckich, działacze ruchów afroamerykańskich w Stanach Zjednoczonych, lewicowi politycy w co bardziej postępowych państwach Europy. Zauważali oni jakąś irracjonalną możliwość, że przyznanie pierwszeństwa naukowego Chinom osłabi patriarchalny Zachód. Nie bez winy byli też propagatorzy historii i nauki: dużo łatwiej napisać sensacyjny tekst o ostatnich odkryciach w starożytnych księgach chińskich, niż powtarzać to samo po raz setny czy tysięczny.

Chiny mają niepodważalny wkład w rozwój nauki i techniki. Wiele zagadnień matematycznych rozwiązano tam wcześniej niż w Europie, dokładniej zajmowano się pomiarem czasu, pływami morskimi, optyką, akustyką, magnetyzmem. Silne państwo pozwalało na wyprawy badawcze od Mongolii aż po Indie, nawet w tak „błahych” sprawach, jak zbadanie południowego nieboskłonu. Jednocześnie Chińczycy lekceważyli wysoko cenioną w Europie mechanikę i dynamikę, nie zawsze znajdowali praktyczne zastosowanie dla swoich odkryć, a przede wszystkim nie zależało im na mechanizacji życia – ani codziennego, ani bardziej zaawansowanego, chociażby wojskowego. Złoty wiek nauki chińskiej trwał około tysiąca lat, a przerwany został około 1386 roku, gdy „obca” dynastia Juan została zastąpiona „narodową” dynastią Ming. Nowi władcy byli niechętni kontaktom ze światem zewnętrznym, a niejako przy okazji – wszelkim nowościom naukowym i technicznym.

Chińczycy uważają, że proch został wynaleziony już w IX wieku, czyli 400 lat przed tym, zanim zaczęli z niego strzelać Europejczycy. Można mieć jednak uzasadnione wątpliwości: wynalazku tego dokonali chińscy alchemicy szukający eliksiru życia. Wojskowe użycie prochu przez Chińczyków opisane jest dopiero w księdze pochodzącej z około 1040 roku. Nie był to jednak proch w naszym, europejskim rozumieniu tego słowa, czyli materiał miotający pociski. Chiński „proch” z XI wieku zawierał zbyt mało saletry i nie mógł wybuchać, a jedynie płonąć. Stosowano więc go tak, jak w Europie używano smoły – do smarowania strzał i oszczepów, które miały podpalać umocnienia wroga. Proch jako materiał miotający rzeczywiście powstał na Dalekim Wschodzie, ale zastosowali go w ten sposób Mongołowie.

Kompas też jest podobno chińskim wynalazkiem. Chiński polityk i uczony Zhu Yu opisał działanie igły magnetycznej w 1111 roku, a sam wynalazek znany był już dużo wcześniej, służył jednak nie do nawigacji, a do wróżb. Mniej więcej w tym samym czasie – najwcześniejsze źródło pochodzi z 1187 roku – igłę magnetyczną odkryto w Europie. Kompas to jednak nie tylko igła magnetyczna, lecz także podziałka stopniowa (słowo „kompas” pochodzi od włoskiego compaso – „podziałka”). Najważniejsze jednak jest to, że kompas jest częścią całego systemu – dopiero w połączeniu z precyzyjnymi mapami morskimi daje niesamowite możliwości nawigacyjne. Mapy takie – zwane portolanami – pojawiły się na Morzu Śródziemnym w tym samym czasie co kompas. A do Chin dotarły kilkaset lat później.

Wynalazek druku najtrudniej powiązać z Chinami. Już w starożytności używali go Sumerowie i Egipcjanie. W czasach dynastii Juan Chińczycy faktycznie udoskonalili jego techniki, a nawet zastosowali ruchomą czcionkę. Cóż jednak z tego, skoro pismo chińskie jest tak skomplikowane, ma tak wiele znaków i jest tak zmienne, że nie można nazywać go nawet alfabetem? Druk w Chinach był ciekawostką, obiektem zainteresowań artystów i finansistów – bo pieniądze zaczęto drukować bardzo wcześnie. Dopiero w Europie za Jana Gutenberga druk stał się najważniejszym sposobem przedstawiania i rozpowszechniania wiedzy i idei.

Papier wynalazł cesarski urzędnik o imieniu Cai Lun już w 105 roku i przez kolejne kilkaset lat produkowano go tylko w Chinach. W 751 roku Arabowie pokonali Chińczyków nad rzeką Tałas – w pierwszej i jedynej bitwie stoczonej przez te potęgi. Arabowie zyskali – wraz z jeńcami – sekret produkcji papieru, który w XII wieku zdobyli z kolei – wraz z Półwyspem Iberyjskim – Hiszpanie. Papier jest więc jedynym z czterech wielkich wynalazków o bezsprzecznie chińskim rodowodzie. Wynalazkiem dodanym do kanonu „wielkich” przez samych Chińczyków – Europejczycy mogliby się obejść bez niego.

rzeźba przedstawiająca cai luna, znajdująca się przed uniwersytetem w Hunan, chiny(Wikipedia/Huangdan2060)

Być może faktycznie cztery największe wynalazki ludzkości – papier, kompas, druk i proch – pochodzą z Chin. Być może zostały tam odkryte dużo wcześniej niż w Europie. Trudno to ocenić, opierając się na dostępnych obecnie badaniach, szczególnie że nie są one jednoznaczne. Na pewno w Chinach pojawiały się pomysły, ale droga od pomysłu do wynalazku bywa bardzo długa. Równie długa bywa droga od dokonania wynalazku do jego zastosowania.

Najpierw rodzi się pomysł. Później pojawiają się możliwości techniczne: odpowiednie materiały, narzędzia. Czasem znalezienie odpowiedniej technologii trwa lata, czasem – setki lat. Czasem technologa jest zbyt droga, żeby z niej korzystać – to dlatego nie latamy na Księżyc, chociaż ludzie wylądowali tam ponad pół wieku temu. Najważniejsze jest jednak zapotrzebowanie: wynalazek musi trafić w swój czas, inaczej się o nim zapomina – tak jak niemal zapomniano o załogowych lotach w kosmos na przełomie wieków. Wreszcie ostatnim etapem jest produkcja i sprzedaż: dopiero wówczas wynalazek nabiera życia. Właśnie dlatego turystyka kosmiczna jest taka ważna – jest to w tej chwili jedyny sposób na sprzedanie pomysłu latania w kosmos.

Loty w kosmos – i na Księżyc – były areną propagandowych walk zimnej wojny pomiędzy Sowietami a Amerykanami. Gdy wojna ta skończyła się porażką Związku Sowieckiego, niemal zaprzestano eksploracji kosmosu. Amerykanie ponownie zaczęli interesować się astronautyką w 2003 roku, gdy Chiny wystrzeliły na orbitę statek Shenzhou 5 z Yang Liweiem na pokładzie. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto też popularyzować ideę „czterech wielkich wynalazków”.

• • •

Habent sua fata libelli – „księgi mają swoje dzieje”. Lepiej jest ubrać tę treść w łacinę, chociażby z tego powodu, że fachowo powinniśmy używać terminu „historia historiografii”. Wbrew nudnej nazwie historia historiografii – a szczególnie badanie tego, jak ta sama historia była przedstawiana na przestrzeni lat – jest zajęciem bardzo interesującym. Jeszcze bardziej fascynujący jest wniosek wypływający z tych badań – skoro na przestrzeni lat ta sama historia była przedstawiana w różny sposób, to czy ten obowiązujący właśnie teraz jest tym właściwym?

Nasze postrzeganie przeszłych wydarzeń zmienia się z kilku co najmniej powodów. Przede wszystkim zmienia się stan wiedzy: na jaw wychodzą nowe źródła, zarówno pisane, jak i materialne. Do interpretacji tych źródeł używa się coraz to sprawniejszych narzędzi, często rozwijanych przez badaczy zajmujących się innymi dziedzinami nauki (z punktu widzenia historyków cała nauka dzieli się na historię oraz na nauki pomocnicze historii: archeologię, numizmatykę, medycynę, fizykę, inżynierię kosmiczną etc.). Ważne są również czynniki pozanaukowe, takie jak obowiązująca moda oraz wymagania sponsorów.

Wbrew pozorom są to czynniki niezmiernie ważne i powiązane ze sobą. Wszelkie badania naukowe są uzależnione od zainteresowania odbiorców. 14 stycznia 1506 roku w Rzymie podczas prac w jednym z ogrodów odnaleziono rzeźbę. Wezwany do jej identyfikacji Michał Anioł stwierdzi, że jest to dzieło Agesandera z Rodos, przedstawiające historię Laokoona i jego synów zabitych przez węże morskie. „Grupa Laokoona” – pod takim tytułem znana jest dziś ta rzeźba – błyskawicznie stała się sensacją i miała olbrzymi wpływ na ówczesny świat artystyczny, doprowadziła do odrodzenia się zainteresowania antykiem i – w gruncie rzeczy – nadała nazwę renesansowi. Odkrycie to miało również wymiar finansowy: młodzi artyści, którzy malowali i rzeźbili w podobnym stylu, zostali nagle zasypani zamówieniami i wkrótce stali się bogatymi ludźmi. Pojawiły się nawet podejrzenia – całkiem dobrze udokumentowane – że za odnalezieniem „Grupy Laokoona” stał jej faktyczny autor – Michał Anioł – chcący wywołać sensację i wykreować modę.

Moda na renesans pojawiała się przez ostatnie 500 lat regularnie. Jej największym beneficjentem został Leonardo da Vinci, sztandarowy człowiek renesansu, nie tylko artysta – rzeźbiarz i malarz, ale również inżynier – teoretyk i praktyk. Prawdziwy geniusz! Być może artystą był przednim – chociaż akurat Michał Anioł miał odmienne zdanie – ale są pewne wątpliwości dotyczące jego zdolności technicznych. Największe sukcesy osiągnął bowiem w dość przyziemnej specjalizacji – meliorowania gruntów.

Przez pierwsze 300 lat po śmierci Leonardo da Vinci był względnie zapomniany – czy też może pamiętany jako jeden z licznych włoskich artystów – nie wiadomo nawet, gdzie jest jego grób. Przypomniano sobie o nim przy okazji podboju Italii przez Napoleona Bonapartego, gdy Republika Francuska zażądała od podbitych państw włoskich kontrybucji wojennych nie tylko w gotówce, lecz także w dziełach sztuki – aby w nowych publicznych muzeach mogli podziwiać je wszyscy obywatele, a nie tylko wybrani arystokraci.

Kolejna fala zainteresowania pracami Leonarda da Vinci pojawiła się pod koniec XIX wieku, gdy odnaleziono tysiące stron jego notatek. Wśród nich były szkice prototypów śmigłowca, wielolufowego karabinu maszynowego, spadochronu, kombinezonu do nurkowania, samochodu, a nawet czołgu. Był to czas, kiedy wynalazcy zajmowali się dokładnie tym samym: opracowywaniem maszyn latających, karabinów maszynowych, samochodów... Do większej sławy renesansowego artysty przyczyniła się również kradzież portretu Mony Lisy z Luwru – afera, która przez dwa lata nie schodziła z pierwszych stron gazet.

Sto lat później Bill Gates zapłacił za kilkunastostronicowy manuskrypt Leonarda ponad 30 milionów dolarów. Ta kwota może pobudzić wyobraźnię, podobnie jak to, że notatki Leonarda pisane były pismem lustrzanym. Skoro najbogatszy wówczas człowiek świata zapłacił po prawie 2 miliony dolarów za jeden arkusz tajnych zapisków autora wynalazków o 500 lat wyprzedzających rozwój techniki, to znaczy, że Leonardo da Vinci musiał być geniuszem.

Tyle że wynalazki Leonarda da Vinci nie chcą działać. I nie powinno nas to dziwić, bowiem jednym z wielu jego zajęć – przez wiele lat podstawowym – była praca scenografa teatralnego i realizatora wielkich imprez plenerowych. To właśnie te umiejętności – a także aranżowanie wystawnych przyjęć dla książęcych gości i zabawianie ich zagadkami – zapewniły mu byt na mediolańskim dworze. Książę Mediolanu Ludovico Sforza – stryj królowej Bony – miał bowiem wielkie ambicje polityczne, chciał rozsławić swój kraj i zaimponować sąsiadom. Machiny wojenne projektowane przez Leonarda doskonale sprawdzały się na defiladach i paradach, ale nie miały zastosowania praktycznego. Tak właśnie powinno się postrzegać większość „technicznych” szkiców pozostawionych przez Leonarda da Vinci – jako fantastyczne projekty dekoracji teatralnych...

Nie oznacza to jednak, że Leonardo nie był wynalazcą. Zatrudniany był nie tylko jako organizator przyjęć i dekorator wnętrz, lecz również jako architekt, a zawód ten miał wówczas dużo więcej wspólnego z techniką niż obecnie. Stąd też jego sukcesy w pracach irygacyjnych – porządny budynek musi stać na solidnym gruncie. Zatrudniano go więc do osuszania budynków oraz do projektowania systemów kanalizacji.

Obowiązujące mody mają olbrzymi wpływ na postrzeganie historii – przez 300 lat Leonardo da Vinci był zapomniany, ostatnio uznawany jest za geniusza, nie wiadomo, jak będzie postrzegany w przyszłości. Podobny wpływ na naukę – nie tylko historię – mają sponsorzy. Czasami jest on bierny – jak w przypadku Billa Gatesa kupującego wspomniany „Kodeks Leicester” – zainteresowanie wykazane przez miliardera na pewno zachęciło do zwrócenia uwagi na Leonarda przez wielu ludzi. Czasami zainteresowanie sponsora – czy też mecenasa – jest aktywne. Z reguły w historii czynne zaangażowanie sponsora ma negatywne konsekwencje.

Najlepiej widać to na przykładzie historii politycznej. Politycy – czy też władze państwowe – mogą zachęcać do jej fałszowania. I na ogół to robią. Doskonałym przykładem jest cenzura. W Polsce cenzura, która z reguły stała w obronie interesów rosyjskich, działała od połowy XVIII wieku aż do końca wieku XX. Była bardzo skuteczna i – pomimo starań wielu pokoleń polskich historyków, pisarzy, literatów i naukowców – wpłynęła na nasze postrzeganie dziejów Polski. Jak bardzo? Tak bardzo, że z polskiego hymnu narodowego zniknęła jedna ze zwrotek: „Niemiec, Moskal nie osiędzie, gdy jąwszy pałasza, hasłem naszym zgoda będzie i ojczyzna nasza”.

Historia techniki jest – pod względem ingerencji cenzury i innych organów nadzoru politycznego – o wiele bardziej bezpieczna niż historia polityczna. Ale nie znaczy to, że nie podlega tym ingerencjom. Cztery wielkie wynalazki są najświeższym tego dowodem, i to dowodem dość wyraźnym. Istnieją jeszcze inne dowody – i inne poszlaki.

jan z kolna – posąg na wałaCH CHROBREGO W SZCZECINIE(Wikipedia)

Spójrzmy na poczet wynalazców polskich: Jan z Kolna – podobno – odkrył Amerykę, Mikołaj Kopernik – podobno – jako pierwszy sformułował zasadę heliocentryzmu, Tytus Liwiusz Burattini – podobno – jako pierwszy wysunął koncepcję statku latającego lżejszego od powietrza, a Maria Skłodowska – podobno – jako pierwsza odkryła promieniowanie. Co interesujące, niemal wszyscy polscy wynalazcy szanowani są, a nawet hołubieni, za granicą: postać Jana z Kolna pojawiła się tylko w zachodnich kronikach, Burattini urodził się w Italii, do Kopernika przyznają się Niemcy, a do Marii – znanej na świecie jako Curie – Francuzi.

Skąd bierze się ten fenomen? Czy wynika on z polskich kompleksów, z chęci poprawiania sobie samopoczucia, a więc z ogólnonarodowych trendów i mody? Czy też może jest wynikiem działania „sponsorów” – w tym przypadku władz zaborczych – przekonujących Polaków, że są oni bierni i mierni, a więc muszą być wierni? (Ocenzurowanie „Mazurka Dąbrowskiego” nie wynikało z nazwania po imieniu powszechnie znanych wrogów Polski, ale raczej z nawoływania do zgody narodowej).

Polska nie jest jednak wyjątkowa, a profilowanie wynalazców nie jest wcale polskim pomysłem. Robią to chyba wszystkie narody – z mniejszym lub większym zaangażowaniem państwowych organów nadzoru realizujących politykę historyczną. Najbardziej znane jest podejście rosyjskie. W czasach słusznie minionych uczono Polaków w szkołach, że żarówkę wynalazł Aleksandr Łodygin, a lokomotywę parową Jefim Czerepanow. Być może Rosjanie traktują te ustalenia poważnie, ale Polacy kpią z tego niemiłosiernie. Być może jest to nawet i prawda, że Łodygin wynalazł pierwszą żarówkę, ale to Edison wynalazł pierwszą żarówkę, która faktycznie świeciła. Żarty szły dalej: wynalazcą konserwowanej żywności był Puszkin, Pomidorow „odkrył” zupę swojego imienia, a twórcą geometrii był Pietia Goras.

żarówka łodygina z 1874 r. (Wikipedia/allesmüller)

Charakterystyczną cechą rosyjskich wynalazców jest to, że niemal wszyscy byli zdolnymi samoukami. Typowy chiński wynalazca był cesarskim urzędnikiem. Rosjanie cenią samouków, a Polacy – osoby docenione na Zachodzie. Podobnie jest w innych państwach. Francuzi również mają własny zestaw pionierów techniki, składający się przede wszystkim z ich rodaków, z reguły o arystokratycznym pochodzeniu. U Niemców wynalazcami są naukowcy – niemal zawsze z tytułem doktora. Brytyjskimi wynalazcami są inżynierowie, a amerykańskimi – przedsiębiorcy. Być może próby znalezienia „krajowych” wynalazców nie pomagają w zrozumieniu historii techniki, wiele jednak mówią o narodach, ich marzeniach i kompleksach.