Tajemnice Marszałka Śmigłego_Rydza. Bohater, tchórz czy zdrajca? - Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski - ebook

Tajemnice Marszałka Śmigłego_Rydza. Bohater, tchórz czy zdrajca? ebook

Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwsza obiektywna biografia najbardziej znienawidzonej postaci dziejów Polski.

Autorzy analizują fenomen jego kariery i życie osobiste. Apelują, by ekshumować „Śmigłego” i wyjaśnić tajemnicę jego śmierci.

Kim był człowiek znienawidzony przez Rosjan za zwycięskie walki z bolszewikami w latach 1919-1920 oraz automatycznie przez władze i historyków epoki PRLu, a także za związek z sanacją przez polski rząd na wychodźstwie, a także, później, przez część opozycji antykomunistycznej? Czy mógł sprostać kreowanej przez przedwojenne media roli niezwyciężonego Wodza, następcy Marszałka Piłsudskiego we wrześniu 1939 r.? Czy zasłużył na niechęć środowiska piłsudczyków i wszystkich obywateli, których dotknęła katastrofa wojny?

Śmigły był człowiekiem skrytym. Nie mówił o sobie, nie pozostawił wspomnień. Pisano o nim niewiele, przede wszystkim bardzo źle w kontekście II wojny światowej, nie podkreślając dostatecznie jego ogromnej roli w bojach legionowych, znakomitego kierowania Polską Organizacją Wojskową, sukcesów w wojnie z bolszewikami. Dzięki autorom książki, którzy badają życie i działalność Naczelnego Wodza od kilkunastu lat, możemy poznać jego tajemnice, począwszy od dnia narodzin.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 294

Oceny
4,2 (36 ocen)
17
13
2
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
koldar

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i przyjemna lektura.
00
kajaz

Dobrze spędzony czas

Polecam. Wszystko o Marszałku Śmigłym.
00

Popularność




Od autorów

Od autorów

Marszałek Polski Edward Śmigły-Rydz jest bez wątpienia najpowszechniej znienawidzoną polską postacią historyczną. Nikt właściwie nie wyrażał się ani nie wyraża o nim pozytywnie. To doprawdy ewenement w naszych dziejach, gdyż pozytywne opinie można znaleźć nawet o przywódcach konfederacji targowickiej albo o Aleksandrze Wielopolskim czy Wojciechu Jaruzelskim. Nie jest nawet uważany za postać kontrowersyjną. Jest po prostu jednoznacznie zły.

Inna sprawa, że naraził się właściwie wszystkim. Rosjanie nienawidzą go za zwycięskie walki z bolszewikami w latach 1919-1920. Niechęć ta przeszła na władze i historyków epoki PRL-u – w efekcie potrafiono tą nienawiścią skutecznie zarazić miliony Polaków. Było to o tyle łatwe, że „Śmigłego” nienawidziła także znaczna część opozycji antykomunistycznej, szczególnie ci, którzy widzieli w nim następcę „dyktatora” Piłsudskiego. Marszałek był też znienawidzony przez polski rząd na wychodźstwie jako czołowy przedstawiciel sanacji. Niechętnie wypowiadali się o nim także sami piłsudczycy, gdyż nie spełnił pokładanych w nim nadziei i nie został „drugim Komendantem”. Do tego obarczono go odpowiedzialnością za klęskę w wojnie 1939 roku – zatem znienawidzili go zarówno świadkowie tych wydarzeń, jak i ci, którzy o tej wojnie uczyli się z książek.

Nienawiść wobec Edwarda Śmigłego-Rydza miała wiele odcieni. Jedną z nich, dość prymitywną, było używanie nazwiska Rydz przed legionowym przydomkiem „Śmigły”. Wobec wszystkich innych uczestników walk o niepodległość Polski stosuje się inną metodę, usankcjonowaną zresztą prawnie już w niepodległej Polsce. Właściwe nazwisko było poprzedzane pseudonimem, dlatego mieliśmy: Grzmota-Skotnickiego, Dęba-Biernackiego, Bora-Komorowskiego czy Wieniawę-Długoszowskiego. Zwracanie się do oficerów: „Grzmot”, „Dąb”, „Bór” czy „Wieniawa” było wynikiem przestrzegania zasad savoir-vivre’u. O bohaterze niniejszej biografii należałoby zatem mówić „Śmigły”, lecz niemal wszyscy wyrażają się o nim jako o Rydzu. Faktycznie, zwracając uwagę na mało eleganckie, plebejskie nazwisko, również można odebrać tej postaci nieco powagi.

O „Śmigłym” pisze się niewiele, a jeśli już, to właściwie tylko bardzo źle. Dodatkowy problem stanowi także fakt, że był niezwykle skrytym człowiekiem i nie pozostawił niemal żadnych wspomnień. Dlatego poświęcono mu niewiele pozycji książkowych, a te, które się ukazały, przedstawiają go niemal wyłącznie w ciemnych barwach. Bez końca podkreślana jest jego odpowiedzialność za klęskę wrześniową, nie wspomina się w ogóle o kontekście tej wojny, a tym bardziej o fakcie, że „Śmigły” w tak trudnej sytuacji sprawdził się jako Naczelny Wódz i do chwili sowieckiego ataku sprawnie realizował założone cele kampanii. Wojsko Polskie nie miało bowiem pokonać Wehrmachtu, lecz zadać mu jak największe straty i po wycofaniu się na przedmoście rumuńskie oczekiwać ofensywy sprzymierzonych na Zachodzie, by przejść do kontrataku i wyzwalania okupowanych ziem polskich. Przy okazji żaden z autorów publikacji o marszałku nie podkreśla dostatecznie jego ogromnej roli w bojach legionowych podczas I wojny światowej, znakomitego i skutecznego kierowania Polską Organizacją Wojskową czy ogromnych sukcesów w wojnie z bolszewikami.

Mamy nadzieję, że książka, którą napisaliśmy, przedstawi postać Edwarda Śmigłego-Rydza w sposób wyważony i sprawiedliwy. Interesujemy się jego życiem i działalnością od kilkunastu lat i zdarzało nam się już wydawać książki i artykuły z jego nazwiskiem w tytule. Nie kryjemy, że darzymy go pewną sympatią. Trudno bowiem pisać o człowieku, którego się nie lubi, ale jeszcze trudniej czytać biografię napisaną przez autorów, którzy nie cenią i nie szanują swojego bohatera.

Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski

Rozdział 1. Brzeżany

Rozdział 1

Brzeżany

Problemy z metryką

Pochodzenie żadnego z polityków II Rzeczypospolitej nie stanowiło podobnej tajemnicy jak Edwarda Śmigłego-Rydza. Zainteresowanie podsycał zresztą sam marszałek, który konsekwentnie milczał na ten temat, a w jednym z wywiadów powiedział nawet, że człowieka powinny określać aktualne czyny, a nie pochodzenie.

Dlatego krążyły różne plotki; opowiadano, że „Śmigły” był nieślubnym dzieckiem zarządzającej majątkiem w Łapszynie (w pobliżu Brzeżan we wschodniej Małopolsce), inni utrzymywali, że wywodził się ze zubożałej szlachty galicyjskiej. Natomiast w latach 30. XX stulecia, gdy obóz rządowy poszukiwał porozumienia z działaczami ruchu ludowego, pojawiły się informacje o chłopskim pochodzeniu marszałka.

„Rydz jest pierwszym władcą Polski od Piasta i Lecha – twierdził Stanisław Cat-Mackiewicz – który nie pieczętuje się żadnym herbem. Pochodzenie jego jest dość mętne, według prawnych wersji ma on być synem żandarma czeskiego i Ukrainki, w każdym razie jest to dziecko ludu, które zawdzięczamy Brzeżanom”1.

Cat-Mackiewicz nigdy nie ukrywał swojej niechęci do „Śmigłego”, inna sprawa, że elity polityczne II RP wywodziły się z reguły ze szlachty lub inteligencji, zatem przyszły marszałek faktycznie stanowił pod tym względem wyjątek. Jednak opinia publicysty zawiera złośliwe przeinaczenia i chociaż nigdy nie udało się wyjaśnić wielu tajemnic związanych z pochodzeniem „Śmigłego”, jednak jego polski rodowód nie ulega wątpliwości.

Tak naprawdę posiadamy właściwie tylko dwie pewne informacje. Matką przyszłego marszałka była Maria Babiak, córka listonosza (a później policjanta) z Brzeżan. Nie wzbudza też wątpliwości data urodzin: Edward Rydz przyszedł na świat 11 marca 1886 roku, najprawdopodobniej w rodzinnym miasteczku swojej matki. Niestety, dalej zaczynają się już problemy z rekonstrukcją jego najmłodszych lat życia.

Zaskakująca jest bowiem data chrztu dziecka: Edward został przyjęty do wspólnoty katolickiej pod koniec lutego 1887 roku, zatem aż 11 miesięcy po swoim urodzeniu. Było to zupełnie niespotykane w tamtych czasach, gdy śmiertelność niemowląt była znaczna i chrztu dokonywano niemal natychmiast. Dlaczego zatem w przypadku małego Edwarda czekano tak długo?

Zdziwienie wzbudza też inna sprawa. Chłopiec został ochrzczony w obrządku rzymskokatolickim, podczas gdy rodzina matki była greckokatolicka. Wprawdzie z zasady dzieci z mieszanych religijnie związków chrzczono zgodnie z wyznaniem ojca, jednak w przypadku Edwarda raczej nie wchodzi to w rachubę. Przyszły marszałek był bowiem dzieckiem z nieprawego łoża i w dokumentach parafialnych zapisano wyłącznie nazwisko jego matki. Zapewne Maria Babiak nie chciała podać nazwiska ojca, a sprawca ciąży nie zamierzał zalegalizować potomka. Być może spór z nim spowodował opóźnienie chrztu, a Maria przez szacunek dla tradycji zorganizowała uroczystość w kościele, a nie w cerkwi. Niewykluczone także, że chrzest katolicki mógł mieć charakter demonstracji – w niewielkich Brzeżanach zapewne wiele osób mogło się domyślać, kto jest ojcem dziecka. Nie zmienia to jednak faktu, że ostatecznie nikt nie zalegalizował pochodzenia chłopca przed jego ochrzczeniem i mały Edward został zarejestrowany jako dziecko nieślubne.

Maria nie zamierzała jednak sprawy pozostawić i rozpoczęła poszukiwania kandydata, który zgodziłby się dać dziecku nazwisko. I takiego człowieka faktycznie niebawem znalazła, było to już jednak po chrzcie potomka. Być może nie dało się dłużej czekać z uroczystością – niewykluczone, że mały Edward chorował i chrzest był koniecznością.

Wybraniec jego matki nazywał się Tomasz Rydz, był synem kowala z Mogilan koło Wieliczki. Pełnił służbę zawodowego podoficera w armii austriackiej, w Brzeżanach stacjonowała jego macierzysta jednostka (4 Pułk Ułanów). Dwa lata po urodzeniu Edwarda poślubił Marię, małżeństwo zawarto w obrządku greckokatolickim. Zapewne właśnie to spowodowało późniejsze pogłoski o ukraińskim pochodzeniu przyszłego marszałka.

Nie wiemy, czy Tomasza Rydza i Marię Babiak łączyło bliższe uczucie, czy też ślub miał wyłącznie zalegalizować pochodzenie dziecka. Po latach opowiadano, że oboje już kilka lat wcześniej wzajemnie darzyli się miłością, jednak wówczas małżeństwo uniemożliwiła im trudna sytuacja materialna. Dopiero awans Tomasza na plutonowego miał rozwiązać problemy i umożliwił mu poślubienie ukochanej. Oczywiście jest to historia całkowicie nieprawdopodobna, mająca wyłącznie potwierdzić, że Tomasz był biologicznym ojcem przyszłego marszałka. Gdyby bowiem chcieli się pobrać, uczyniliby to bez większych problemów, szczególnie że dziewczyna była w ciąży. Hipotezę tę potwierdza również fakt, że w czasach II Rzeczypospolitej przesuwano datę ślubu Marii i Tomasza na rok przed urodzeniem Edwarda, starając się zatuszować jego nieprawe pochodzenie. Dlatego, gdy w drugiej połowie lat 30. w Brzeżanach pojawił się kapitan Stanisław Librewski zbierający materiały do biografii „Śmigłego”, spotkało się to z bardzo niechętną reakcją samego zainteresowanego. Na jego wyraźne polecenie badacz oddał marszałkowi jego metrykę urodzenia wydobytą z miejscowej parafii.

Tomasz Rydz dał dziecku nazwisko i właściwie na tym zakończyła się jego rola, gdyż niebawem po ślubie zmarł na gruźlicę w lwowskim szpitalu. Zapewne już wcześniej zdawał sobie sprawę ze stanu swojego zdrowia – i małżeństwo z Marią miało umożliwić jej legalizację potomka. Możliwe jest też inne wyjaśnienie jego decyzji, ale całą prawdę znali tylko sami zainteresowani. Natomiast danych prawdziwego ojca „Śmigłego” nigdy nie ustalono.

Młoda wdowa utrzymywała siebie i dziecko z symbolicznej renty, dorabiając sprzątaniem w domach miejscowej inteligencji. Była to praca ponad jej siły, nigdy zresztą nie cieszyła się dobrym zdrowiem. Niewiele przeżyła męża – także zapadła na gruźlicę i zmarła, gdy Edward miał 10 lat.

Utrzymanie chłopca spadło na jej rodziców, co dodatkowo potwierdza hipotezę, że Tomasz Rydz nie był biologicznym ojcem dziecka. Babiakowie byli bowiem dość ubogimi ludźmi i gdyby istniała taka możliwość, zapewne skorzystaliby z pomocy finansowej rodziny zięcia. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a Edward w przyszłości nie utrzymywał żadnych kontaktów z Rydzami spod Wieliczki. Najwyraźniej nie uważał ich za swoich krewnych…

W rodzinie Uranowiczów

Maria Rydz zmarła w maju 1896 roku w wieku 29 lat. Na mocy postanowienia sądu Edward został oddany pod opiekę jej rodziców. Dziadek był już na emeryturze, ale dorabiał jako stróż w miejscowej rzeźni, rodzina zamieszkiwała w drewnianym budynku przy ulicy Izabelówka. Dziadkowie Edwarda nie byli specjalnie kochającym się małżeństwem, Jan Babiak często wyrażał obawy o los wnuka po swojej śmierci, uważając żonę za kobietę „pospolitą i złą”.

Sam cieszył się w Brzeżanach bardzo dobrą opinią, wspominano go jako „człowieka poważnego i ogólnie cenionego”. Gdy zmarł, chłopcem zajęła się babka. Wprawdzie „Śmigły” nigdy nie powiedział o niej złego słowa, jednak najwyraźniej pani Babiakowa nie sprawdzała się w tej roli.

„(…) mieszkał na końcu Izabelówki u swojej babki – wspominał przyjaciel z młodości, Edmund Uranowicz – której chata, waląca się, była tak zniszczona, że w nocy przez sufit, jak mówił, gwiazdy widywał, a do tego babka nieraz wymawiała mu kawałek chleba, a nieraz znowu była przy swoich zajęciach i o Niego całkiem się nie troszczyła, jak sam mówił, ale rzadko o tym wspominał i dopiero okrężną drogą przez ludzi dowiadywali się rodzice moi, że jest mu tam źle”2.

Dumą Brzeżan było miejscowe gimnazjum, tam też w 1896 roku rozpoczął naukę Edward Rydz. Chociaż w przyszłości miał się okazać wzorowym uczniem, to jednak powtarzał pierwszą klasę. Możliwe, że wpłynął na to szok wywołany śmiercią matki.

Brak promocji okazał się jednak wybawieniem, gdyż jednym z najbliższych przyjaciół Edwarda został młodszy o rok Edmund Uranowicz – syn zamożnego lekarza. Chłopcy poznali się w szkole i szybko stali się nierozłączni.

„Rodzice nigdy nie brali mi korepetytora – relacjonował po latach Uranowicz – ale zawsze starali się, abym uczył się z kolegą, a ponieważ Generał podobał się moim rodzicom jako chłopak bardzo żywy, a ja byłem »Niemrawy«, jak to mnie nazywano, przeto z chwilą rozpoczęcia roku szkolnego na propozycję moich rodziców zaczął przychodzić do nas i uczyliśmy się razem, a wtedy już nawet jego dziadek nie żył…”3.

Dzięki staraniom doktora Uranowicza chłopiec otrzymał od rady miejskiej niewielkie stypendium naukowe, co umożliwiło mu dysponowanie własnymi pieniędzmi. W miasteczku szeptano jednak, że Uranowiczowie tanim kosztem załatwili sobie korepetytora i opiekuna dla syna. Jednak bez pomocy rodziców kolegi Rydz zapewne nie ukończyłby szkoły.

„Toteż gdy byliśmy w czwartej klasie gimnazjalnej – kontynuował Edmund Uranowicz – i zbliżała się zima, zaproponowali Mu rodzice, aby u nas nocował, i od tego czasu stale byliśmy ze sobą, a babkę swoją już tylko odwiedzał”4.

Kontakt z Uranowiczami wywarł ogromny wpływ na całe życie przyszłego marszałka. Trafił do inteligenckiego domu, miał codzienny kontakt z ludźmi o ambicjach intelektualnych. Korzystał z ich księgozbioru, zaczął interesować się sztuką. Być może dlatego w ostatnich klasach gimnazjum całkowicie pochłonęła go nowa pasja. Odkrył bowiem w sobie talent plastyczny i niemal cały wolny czas spędzał na szkicowaniu.

„Odtąd czym więcej raz malował – opowiadał Uranowicz – gdzie co tylko mu się trafiło, czy widoki, czy martwą naturę, czy osoby, a ja częstym byłem jego modelem, bo umiałem Mu godzinami pozować”5.

Malarstwo całkowicie zdominowało zainteresowania Edwarda. Przy dobrej pogodzie niemal zawsze można go było spotkać na groblach pomiędzy rozlewiskami przepływającej przez Brzeżany Złotej Lipy, gdzie malował lub rysował okoliczne pejzaże. Gdy aura uniemożliwiała pracę w plenerze, kreślił z upodobaniem sceny z powstania styczniowego lub martwe natury. Zainteresował się karykaturą, a udane próby przyniosły mu lokalny rozgłos.

„(…) Był bardzo sympatyczny – wspominał inny z jego szkolnych kolegów (…) – nie istniały u niego różnice ani wyznaniowe, ani narodowościowe. W gimnazjum wybijał się jako dobry rysownik i malarz – pamiętam, że w czasie lekcji szkicował czasem fizjonomie kolegów i podawał na karteczce zainteresowanym”6.

Talent Edwarda był oczywisty i Uranowiczowie zastanawiali się nad wysłaniem go na studia do Krakowa. Pomysł popierała inna protektorka Rydza z Brzeżan – Michalina Widmanowa. 50-letnia ekscentryczka, wdowa po lwowskim lekarzu, zaproponowała mu nawet pomoc finansową na czas studiów. Wiadomo też, że przyszły marszałek przez pewien czas u niej mieszkał.

W 1905 roku Edward zdał w Brzeżanach maturę z odznaczeniem. Pomoc miejscowych opiekunów umożliwiła Rydzowi spełnienie największego marzenia – podjął studia malarskie na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Paleta i konspiracja

Brzeżany leżą w jednej trzeciej odległości z Lwowa do Kamieńca Podolskiego, miasteczko rozłożyło się na zboczach pagórków tworzących malowniczą kotlinę, przez którą przepływa Złota Lipa – prawy dopływ Dniestru. Do 1720 roku Brzeżany należały do niezwykle zamożnej rodziny Sieniawskich, następnie przechodziły w posiadanie Czartoryskich, Lubomirskich i Potockich. W latach młodości Edwarda Rydza było to miasto powiatowe liczące niewiele ponad 10 tysięcy mieszkańców, zasiedlone przez Polaków, Ukraińców, Żydów i Ormian. Obok siebie zgodnie wznosiły się kościoły, cerkwie oraz synagogi – i zapewne to zadecydowało o tolerancyjności przyszłego marszałka. Sprawy narodowościowe czy religijne nigdy nie miały dla niego większego znaczenia, a jest to niezwykle ważna cecha dla wojskowego i polityka.

Duży wpływ na światopogląd Edwarda Rydza wywarło jego kilku kolegów z gimnazjum, z którymi zaprzyjaźnił się w ostatnich latach nauki. W klasie przyszłego marszałka pojawili się: Stanisław Borzykowski, Mieczysław Lewandowski, Tadeusz Sokulski, Bolesław Czapelski i Jan Krupp, którzy nie dostali promocji z powodu „prowadzenia wojny z profesorami”. Zapewne oznaczało to, że nie zgadzali się ze szkolnym rygorem i mieli własne spojrzenie na świat. Dzięki znajomości z nimi Rydz i Uranowicz zaczęli brać udział w „tajnych zgromadzeniach studentów” organizowanych w domach nowych przyjaciół. Rozmawiano o literaturze beletrystycznej i historycznej, ale także o bieżącej polityce i nie tylko w lokalnym wymiarze. Dbali o to rodzice kolegów Rydza, którzy „młodzieży dostarczali jak najwięcej książek i uświadamiali ją w każdym kierunku, a przede wszystkim w tych kierunkach, jakich gimnazjum nie dawało”7.

„Na zgromadzeniach tych – wspominał Uranowicz – odbywały się czytania i omawianie różnych spraw, a nieraz nawet przyjezdni referenci występowali z wykładami, a nieraz zreferowanie jakiejś książki czy sprawy poruczano jednemu ze studentów”8.

Pomoc finansowa Uranowiczów czy Widmanowej zapewne nie wystarczyłaby Rydzowi do podjęcia studiów w Krakowie, na szczęście jako dobrze zapowiadający się plastyk dostał jeszcze stypendium od władz miejskich Brzeżan. Dzięki temu mógł wyjechać pod Wawel i w pełni oddać się ukochanej dziedzinie sztuki. Dodatkowo miał jeszcze szczęście do pedagogów – na pierwszym roku studiował pod kierunkiem Leona Wyczółkowskiego, na drugim u Teodora Axentowicza. W 1907 roku, zgodnie z panującymi obyczajami, odbył też kilkumiesięczną podróż na zachód Europy, by zapoznać się z aktualnymi trendami artystycznymi. Jak po latach przyznawał, większość czasu w Monachium, Norymberdze i Wiedniu spędził w galeriach, studiując miejscowe zbiory malarskie. Odszedł od bezkrytycznego uwielbienia dla Cézanne’a na rzecz naturalizmu. W jego własnych pracach dominowała tematyka polska, najchętniej malował sceny z powstania styczniowego oraz pejzaże z Kresów.

Podczas studiów w Krakowie po raz pierwszy zetknął się z bojownikami PPS-u skupionymi wokół Józefa Piłsudskiego. Znalazł się w kręgu ludzi doświadczonych w działalności niepodległościowej, owianych patriotyczną legendą. Niebawem wstąpił do świeżo powstałego Związku Walki Czynnej i jako mieszkaniec Brzeżan został współorganizatorem miejscowego oddziału organizacji. Przyjął również pseudonim, pod którym przeszedł do historii („Śmigły”).

W 1910 roku przerwał studia, by odbyć obowiązkową roczną służbę wojskową w armii monarchii Habsburgów. Student ASP niespodziewanie okazał się doskonałym żołnierzem. Dostał nawet propozycję podjęcia kariery zawodowego wojskowego, z czego jednak nie skorzystał. Ostatecznie służbę zakończył z wyróżnieniem, otrzymując stopień chorążego (według innej wersji sierżanta podchorążego).

Pobyt w armii i działalność konspiracyjna wywarły na nim tak wielkie wrażenie, że przerwał studia na ASP i przeniósł się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podobno w ten sposób chciał się wyzbyć „artystycznej miękkości”, przeszkadzającej mu w karierze militarnej. Sztuka jednak zwyciężyła i po roku powrócił na akademię, kończąc uczelnię w klasie Józefa Pankiewicza.

W tym czasie otrzymał pierwsze poważniejsze zamówienie. Dzięki protekcji Michaliny Widmanowej zlecono mu namalowanie obrazu Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia na frontonie kościoła ormiańskiego w Brzeżanach. Rydz wywiązał się z zamówienia, ale efekty jego pracy zszokowały władze kościelne. Zleceniodawcy oczekiwali bowiem konwencjonalnego malowidła, a w zamian otrzymali obraz młodej, rudowłosej dziewczyny, budzący zgoła niereligijne skojarzenia. Ale skoro modelką była jego ówczesna sympatia, siostra szkolnego kolegi, Wanda Wiechmanówna, trudno się dziwić…

Kościelni notable nie okazali jednak zrozumienia dla wizji młodego artysty. Obraz został zamalowany, a dwa lata później lwowski malarz Leonard Winterowski przygotował nową postać Matki Boskiej, utrzymaną w tradycyjnym stylu, zgodny z oczekiwaniami władz i wiernych.

Rok później doszło w Brzeżanach do intrygującego wydarzenia. Podczas Wielkanocy Rydz odwiedził rodzinę kolegi, Stanisława Borzykowskiego. Wśród zaproszonych gości znalazła się również Michalina Widmanowa, która w pewnej chwili, nie zwracając uwagi na otoczenie, wpadła w trans i zaczęła wieszczyć. Powszechnie uważano, że posiada dar jasnowidzenia, ale tym razem jej wizja zaskoczyła obecnych. Widmanowa przepowiedziała bowiem krwawą wojnę światową, a następnie odrodzenie wojska polskiego. Natomiast na czele armii narodowej widziała wielkiego generała i dowódcę – Edwarda Rydza.

Goście uznali wybryk damy za atak histerii i nietakt, a samą przepowiednię za nieprawdopodobną. Największe zdziwienie budziła osoba „Śmigłego” – Edward zapowiadał się bowiem raczej na plastyka, a nie zwycięskiego wodza.

Zapowiedź wojny nie była jednak nowością. Dobiegała końca belle époque, a wraz z nią system ustalony na kongresie wiedeńskim. W październiku 1908 roku Austro-Węgry ogłosiły inkorporację Bośni i Hercegowiny, w odpowiedzi Serbia popierana przez Rosję zarządziła mobilizację. Politycy z Wiednia otrzymali poparcie Niemiec i Rosja się wycofała, ale przez chwilę Europa stała na krawędzi konfliktu. Niebawem miało dojść do dwóch wojen bałkańskich, rozpadał się dotychczasowy ład europejski. Zbliżała się konfrontacja na nieznaną dotychczas skalę – wojna pomiędzy zaborcami, o jaką od pokoleń modlili się Polacy.

Do wojny przygotowywali się także politycy sympatyzujący ze Związkiem Walki Czynnej. Na bazie obowiązującej na terenie monarchii Habsburgów ustawy o związkach strzeleckich powołali w 1910 roku legalne organizacje paramilitarne. Oficjalnie były to grupy niezależne od siebie, noszące zresztą różne nazwy (Związek Strzelecki we Lwowie, Strzelec w Krakowie).

Właśnie w ruchu strzeleckim odnalazł się Rydz. Artystyczny talent nie przeszkadzał mu w wykazaniu się dużymi zdolnościami organizacyjnymi. Małomówny i opanowany, przedkładał konkretne działania ponad akademickie dyskusje. A takich ludzi wyjątkowo cenił Piłsudski.

Edward zrobił błyskawiczną karierę. Początkowo był komendantem Związku Strzeleckiego w Brzeżanach, następnie komendantem kursu strzeleckiego w Krakowie, by tuż przed wybuchem wojny objąć funkcję komendanta Związku Strzeleckiego we Lwowie. Ukończył niższy i wyższy kurs oficerski (z bardzo dobrymi wynikami), otrzymując z rąk Piłsudskiego specjalną odznakę (tzw. Parasol). Warto przypomnieć nazwiska innych słuchaczy uhonorowanych odznaką razem z „obywatelem Śmigłym”. Byli to m.in.: Kazimierz Sosnkowski, Konstanty Biernacki, Marian Kukiel, Aleksander Prystor, Julian Stachiewicz, Michał Tokarzewski, Kordian Zamorski.

Chociaż całą energię Edward poświęcał na działalność w organizacjach strzeleckich, znalazł jednak czas, by wraz z Henrykiem Minkiewiczem zilustrować pracę Piłsudskiego „22 stycznia 1863 roku”. Zresztą malarze w ruchu strzeleckim i Legionach nie byli rzadkością. W 1917 roku naliczono aż 34 artystów w randze oficera, a przez Legiony przewinęła się ich ponad setka.

Edward Rydz, ok. 1900 roku

reprodukcja Piotr Męcik/Forum

Brzeżany w czasach II Rzeczypospolitej

foto Narodowe Archiwum Cyfrowe

Rozdział 2. Na frontach wielkiej wojny

Rozdział 2

Na frontach wielkiej wojny

Pierwsza Kadrowa

28 czerwca 1914 roku serbscy zamachowcy zastrzelili w Sarajewie austriackiego następcę tronu. Miesiąc później Austria zaatakowała Serbię, Rosja wypowiedziała wojnę Austrii, Niemcy Rosji, w obronie której stanęła Francja. Gdy wojska kajzera, atakując Francję, pogwałciły neutralność Belgii, do konfliktu przyłączyła się Anglia. W ciągu kilku dni Europę opanowała wojenna pożoga.

Wybuch konfliktu wywołał nieprawdopodobną eksplozję nastrojów patriotycznych w Galicji. Starcie zaborców przynosiło nadzieję na niepodległość, na zmianę sytuacji narodu rozdartego przez trzy cesarstwa. Była to wojna, o jaką od ponad stulecia modlili się Polacy – po raz pierwszy od chwili utraty niepodległości przez Polskę zaborcy stanęli bowiem w przeciwnych obozach.

„Miasto – wspominał atmosferę w Krakowie Ignacy Daszyński – trzęsło się w radosnej febrze. Przypominały się słowa Mickiewicza cudownego zachwytu o wiośnie roku 1812… Chodziłem przez tych kilka dni w jakimś zaczarowanym szczęściu duszy, z wiarą w sercu, że to, o czym marzyliśmy życie całe, teraz spełnić się gotowe”1.

2 sierpnia Piłsudski otrzymał zgodę austriackiego wywiadu na mobilizację oddziałów strzeleckich. Następnego dnia rosyjską granicę przekroczył siedmioosobowy patrol kawaleryjski Beliny-Prażmowskiego. Patrol wyruszył na rekonesans bryczkami (!), z wyposażenia kawaleryjskiego posiadając wyłącznie siodła. Piłsudski nie tracił jednak humoru i pożegnał wyruszających beliniaków uwagą, że „chociaż zapewne będą wisieć, to spełnią swój żołnierski obowiązek, a historia o nich nie zapomni”. Jak miało się okazać, nie zakończyli życia na szubienicy, a historia też o nich nie zapomniała.

Gdy Belina przekraczał granicę rosyjską, w krakowskich Oleandrach sformowano liczącą 144 osoby kompanię kadrową. Do wybrańców przemówił Piłsudski:

„Odtąd nie ma już strzelców ani drużyniaków. Wszyscy, co tu jesteście zebrani, jesteście żołnierzami polskimi. Znoszę wszelkie odznaki specjalnych grup. Jedynym waszym znakiem jest odtąd Orzeł Biały. (…) Żołnierze! Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granice rosyjskiego zaboru jako czołowa kolumna wojska polskiego idącego walczyć za oswobodzenie ojczyzny. Wszyscy jesteście równi wobec ofiar, jakie ponieść macie. Wszyscy jesteście żołnierzami. Nie naznaczam szarż, każę tylko doświadczeńszym z was pełnić funkcje dowódców. Szarże zyskacie w bitwach. Każdy z was może zostać oficerem. (…) patrzę na was jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska, i pozdrawiam was jako pierwszą kadrową kompanię”2.

Piłsudski oczekiwał, że Rosjanie wycofają się na prawy brzeg Wisły, a wkroczenie polskich oddziałów na teren Królestwa Kongresowego spotka się z masowym napływem ochotników. Komendant spodziewał się nawet wybuchu antyrosyjskiego powstania, co umożliwiłoby opanowanie Warszawy przed wkroczeniem Niemców. Zajęcie stolicy stworzyłoby zupełnie nową sytuację polityczną, zmuszając rządy państw centralnych do podjęcia konkretnych działań w celu rozwiązania sprawy polskiej. Insurekcję miała przyspieszyć fikcyjna odezwa Rządu Narodowego powstałego rzekomo 3 sierpnia w Warszawie. Odezwa nawoływała do rozprawy z Rosją, nie wspominając oczywiście o sojusznikach, u boku których walka z caratem musiałaby się odbywać.

Ambitne plany Piłsudskiego załamały się jednak w ciągu kilku dni. 6 sierpnia z Oleandrów wyruszyła Pierwsza Kompania Kadrowa i na terenie Królestwa spotkała się z niechęcią mieszkańców. Nie wybuchło żadne powstanie, nie zgłaszali się ochotnicy, poborowi posłusznie wypełniali polecenia Rosjan.

„Mobilizacja rosyjska powiodła się – narzekał Piłsudski – jeszcze teraz, z terenów przez które przechodziliśmy, uciekają ludzie do swoich, do rosyjskiego wojska. Wielkie dwory są bezwzględnie wrogie; po wsiach panuje strach zabobonny i ślepe przywiązanie do istniejącego dotąd panowania i bata. Przed kilku dniami wchodziliśmy do jednej z podkieleckich wsi. Pustka na ulicy; okna i drzwi zabite deskami; ani jednego człowieka, ani bydlęcia czy kury; po prostu cała wieś na pierwszą pogłoskę o naszym przyjściu zamknęła się i padła przed nami jak martwa”3.

Oddziały kadrowe pozostały jednostkami kadrowymi – napływ ochotników był znikomy. Nie powiódł się również szybki marsz na Warszawę – Rosjanie przygotowali kontruderzenie na linii Lwów-Kraków i nie odsłonili prawej flanki. Strzelcy dotarli zaledwie do Kielc, ale i stamtąd zostali wyparci.

Podpułkownik „Śmigły”

W tym czasie Edward Rydz jako poddany austriacki służył w cesarsko-królewskim 55 Pułku Piechoty w Brzeżanach. Wyreklamowanie go od tego obowiązku (czyli skierowanie do innych zadań) zajęło Piłsudskiemu dwa tygodnie, które „Śmigły” spędził w swoim pułku, daleko od Kadrówki i jej działań. Dołączył dopiero w połowie sierpnia, gdy oczywiste było, że nie uda się wywołać masowego powstania. Był też świadkiem frustracji swojego szefa, który zrozumiał, że budowane latami plany całkowicie się nie powiodły.

Austriacy byli zawiedzeni: oddziały Piłsudskiego nie miały większego znaczenia militarnego, stwarzając w zamian problemy polityczne. Działalność strzelców miała sens wyłącznie w przypadku masowego napływu ochotników lub antyrosyjskiego powstania za linią frontu. Jednak do takiej sytuacji nie doszło, wobec czego zdecydowano się na zakończenie całego przedsięwzięcia. Piłsudskiemu nakazano rozwiązanie formacji strzeleckich, ewentualnie zaproponowano poddanie się bezpośrednio pod rozkazy austriackie, a jego ludzi zobowiązano do złożenia przysięgi przewidzianej dla rezerwistów monarchii.

Sytuację uratowali politycy galicyjscy – powołano Naczelny Komitet Narodowy, a naciski w Wiedniu okazały się skuteczne. Austriacy zaaprobowali projekt utworzenia dwóch Legionów Polskich, a Piłsudskiego wyznaczono na dowódcę 1 Pułku Legionu Zachodniego. Komendant był realistą, chwilowo liczył się wyłącznie fakt, że jego strzelcy nie rozpłynęli się w tłumie austriackich rezerwistów i nadal pozostają pod jego komendą.

1 Pułk Legionów liczył pięć batalionów, a dowódcą trzeciego został „Śmigły”, awansowany pod koniec września do stopnia kapitana. Trzeba przyznać, że na polu walki zachowywał się znakomicie, szybko wyrastając na jednego z najlepszych oficerów liniowych pułku. Szczególne uznanie przyniosła mu bitwa pod Anielinem, co oczywiście dostrzegł Piłsudski. Gdy dowodzona przez Komendanta formacja została rozwinięta w brygadę, „Śmigłego” mianowano dowódcą 1 pułku.

Tymczasem na froncie sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie – wprawdzie udało się pohamować rosyjską ofensywę, jednak kolejny atak Moskali mógł doprowadzić do upadku Krakowa. Legioniści zostali rzuceni na front pod Łowczówek, niedaleko Tarnowa. Brygadą dowodził wówczas Kazimierz Sosnkowski, a pułk „Śmigłego” rozbił jeden z rosyjskich pułków z marszu w walce wręcz! Przez cztery kolejne dni brygada utrzymywała swoje pozycje, odpierając 16 szturmów rosyjskich i biorąc do niewoli ponad 600 jeńców. Po ustabilizowaniu frontu została wycofana na trwający do marca wypoczynek.

Na początku maja 1915 roku Niemcy i Austriacy odnieśli zwycięstwo nad Rosjanami pod Gorlicami, front został przełamany, a Pierwsza Brygada ruszyła przez Lubelszczyznę na Polesie. Na przełomie lipca i sierpnia stoczyła bitwę pod Jastkowem – było to pierwsze starcie zbrojne od ponad półwiecza, w którym Polacy walczyli jako samodzielny związek taktyczny. W tym czasie Rosjanie opuścili Warszawę, co całkowicie zmieniało sytuację polityczną Polaków. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę także Piłsudski i podlegli mu oficerowie.

Tymczasem jednak Brygada została skierowana na Wołyń, gdzie front się ustabilizował. Zanim jednak zamarł na dłużej, stoczono szereg walk „o wyprostowanie jego linii”. „Śmigły” – w międzyczasie mianowany podpułkownikiem – ponownie sprawdził się znakomicie. Brygadę wówczas rozdzielono, Edward miał pod sobą dwa pułki piechoty i artylerię, było to jego pierwsze samodzielne dowództwo. Rosjanie zostali wyparci za rzekę Styr, a „Śmigły” na początku listopada przekazał dowodzenie Kazimierzowi Sosnkowskiemu. Front zamarł dopiero w grudniu 1915 roku.

Legiony z bliska

Pierwsza Brygada stanowiła ewenement na skalę Europy – formalnie była częścią armii austriackiej, faktycznie zaś Wojskiem Polskim. Żołnierze nie nosili na czapkach austriackich kokard, tylko polskie orły, nie używano cesarsko-królewskich dystynkcji, lecz polskie. Salutowano też dwoma palcami zamiast całą dłonią, a zwyczaj ten pozostał w polskiej armii do dzisiaj. Odmienna była też hierarchia, zwracano się do siebie per „obywatelu”, a nie „wy” (do żołnierzy) czy „panie” (do oficerów). O obsadzie stanowisk dowódczych decydował Piłsudski, a nie generalicja z Wiednia, a wszyscy oficerowie, niezależnie od stopnia, dostawali po 100 koron żołdu (około 700 euro). Wszystko to miało na celu podkreślenie demokratycznego i polskiego charakteru Legionów.

Ciekawa historia wiąże się też z nakryciem głowy używanym przez Pierwszą Brygadę. Chodzi o słynną maciejówkę, która – pomimo swojskiej nazwy – miała niemieckie pochodzenie. Typowo polskim nakryciem głowy była bowiem rogatywka, wprawdzie dzisiaj jednoznacznie kojarząca się z Polską, lecz wówczas dość popularna w Europie, także w armii austriackiej. Chcąc się odróżniać od Austriaków, żołnierze Pierwszej Brygady nosili więc maciejówki. Ponadto był to także dowód na demokratyczny charakter Legionów, gdyż tego rodzaju czapki cieszyły się popularnością wśród chłopów.

Oficerowie Pierwszej Brygady żyli w podobnych warunkach jak ich podkomendni. Poza normalną zależnością służbową w wolnych chwilach trudno było odróżnić oficera od podwładnego. Dotyczyło to również dowódców pułków i samego Piłsudskiego.

„Widzieliśmy Komendanta – wspominał jeden z oficerów – jak w swej małej ziemiance w lasku naszym żył tym samym życiem co każdy z nas żołnierzy. Ta sama czarna, niesłodzona kawa i marne wówczas jedzenie, no i… te same wszy w swetrach, mundurach, z którymi Komendant walczył jak każdy z nas. Podpatrzyłem to kiedyś na własne oczy”4.

W okolicach Wołczeska na Wołyniu powstało miasteczko drewnianych baraków i ziemianek (nazwane Legionowo), gdzie przezimowano. Wolny czas wypełniały zajęcia integracyjne i rywalizacja sportowa. Szczególną wagę Piłsudski przykładał do wzajemnych kontaktów kadry oficerskiej. Zgodził się nawet na rozluźnienie dyscypliny – chociaż sam nie znosił alkoholu, pozwalał na wesołe zabawy u swojego boku.

Po latach wspominał, jak pewnego dnia oficerowie (na znacznym rauszu) wypisali jego adiutantowi, Bolesławowi Wieniawie-Długoszowskiemu wszystkie niecenzuralne wyrazy, jakie przyszły im do głowy. Nazajutrz Wieniawa przedstawił tekst piosenki – nie brakowało żadnego określenia, a wszystkie zwrotki miały logikę i sens. Pieśń Szedł raz ułan na wypoczynek natychmiast zyskała ogromną popularność. Jej autor wspominał, jak podczas inspekcji widział żołnierzy dyktujących jej tekst przez telefon. Natomiast „w kącie izby klęczał kapelan legionowy ks. Żytkiewicz i nie tylko zasłaniał oczy rękoma, ale również zatykał uszy palcami, żeby nawet echo z tej (…) piosenki do nich nie doleciało”. W wersji mocno ocenzurowanej utwór zaczynał się od słów:

Raz ułan szedł na odpoczynek, bo tęsknił bardzo do dziewczynek i ryczał niby ranny lew – i czuł ich całą drogę brak. Psiakrew! Psiakrew! Psiakrew! Niech trafi szlag! Niech trafi szlag!

Podobne uznanie zyskała przyśpiewka starej niani opowiadająca o tym, co można, a czego nie można robić bez miłości.

Odpoczynek służył legionistom, ważniejsze były jednak działania polityczne Piłsudskiego i jego otoczenia. Po raz pierwszy, właśnie na Wołyniu, skupiono w jednym miejscu wszystkie formacje legionowe składające się wówczas z trzech brygad. Najstarsza z nich i najważniejsza, oznaczona numerem pierwszym, stanowiła polityczne zaplecze Józefa Piłsudskiego. Nieco później powstała II Brygada, walcząca do tej pory w węgierskich Karpatach – była dużo mniej rozpolitykowana, a Austriacy starali się ją wykorzystać do osłabienia pozycji Komendanta. Na Wołyniu pojawiła się także najmłodsza, III Brygada, zorganizowana z młodzieży Królestwa Polskiego.

Polonizacja II Brygady nie była łatwym zadaniem. Jej oficerowie wywodzili się z armii austriackiej, nie brakowało wśród nich osobistych przeciwników Piłsudskiego, a walki toczone w Karpatach stworzyły jej odrębną i silną tradycję.

Z kolei w III Brygadzie nie sprzeciwiano się zmianom – jej żołnierze pochodzili z Królestwa Polskiego, a oficerowie wywodzili się ze współpracowników Piłsudskiego. Szlak bojowy II Brygady był stosunkowo krótki, walki toczono często u boku Pierwszej Brygady.

Na wyższym szczeblu również pojawiły się problemy. Formalnym organizatorem Legionów Polskich był Naczelny Komitet Narodowy, grupujący polskich polityków działających w parlamencie austriackim. Uważali oni, że silne, karne i jak najliczniejsze Legiony zwiększą znaczenie polskich parlamentarzystów w Wiedniu i pozytywnie wpłyną na wysiłek wojenny Austrii. Prestiż Piłsudskiego uważano więc za konkurencję. Nad rekrutacją czuwał lojalny wobec NKN pułkownik Władysław Sikorski, miał on osobiste ambicje polityczne i pozostawał w konflikcie z Piłsudskim i jego oficerami. Natomiast Komendant uważał, że Legiony udowodniły już swoje znaczenie i nie ma sensu zwiększać ich liczebności, bowiem kolejni żołnierze będą tylko austriackim mięsem armatnim.

Niechęć do Sikorskiego wśród oficerów Pierwszej Brygady była powszechna, a nieoceniony Wieniawa miał okazję dać temu wyraz. Sikorski unikał bowiem służby na froncie, zajmując się wojną zza biurka – już samo to było wystarczającym powodem do jego krytyki. Natomiast sprzeciwianie się woli Piłsudskiego w sprawie rekrutacji do Legionów przez oficerów Pierwszej Brygady zakrawało wręcz na świętokradztwo! Nic zatem dziwnego, że ogromną popularnością cieszyły się piosenki Wieniawy (Za biurkiem w Piotrkowie, Pan pułkownik idzie na front):

Bom piękny jak posąg w parku, głowę mam na giętkim karku, no a plecy aż w Cieszynie – taki na wojnie nie zginie.

Wprawdzie szczęście mam duże, lecz nie we wszystkim są szanse, że wydajniej gdzieś służę, świadczą moje awanse.

Iść do szturmu to rzecz bydła, trudniej w… kieszeń leźć bez mydła – nie byłoby całej chwały, gdyby nie me memoriały. Zresztą noszę srebrny kołnierz i bądź co bądź jestem żołnierz, wiem, jak ludzie w polu giną – raz widziałem to gdzieś w kino.

Sikorski miał tego nigdy nie zapomnieć. Nie tylko Wieniawie, lecz także reszcie oficerów Piłsudskiego, w tym „Śmigłemu”.

Tymczasem zamieszanie wokół Legionów nie ustawało. Pod względem wojskowym podlegały one Naczelnej Komendzie Armii (Armeeoberkommando), która prowadziła własną politykę – czasami popierała Piłsudskiego, by osłabić polityków spod znaku NKN, a czasami dążyła do marginalizacji roli Komendanta. Na to wszystko nakładała się jeszcze rywalizacja Austriaków z Niemcami, gdyż to właśnie wojska niemieckie zajęły Warszawę i politycy z Berlina zaczęli się uważać za jedynych uprawnionych do podejmowania decyzji w sprawie Polski i Polaków.

Na początku lutego 1916 roku w gronie dowódców pułków III Brygady pojawił się pomysł, by zwołać Radę Pułkowników, czyli najstarszych polskich oficerów legionowych. Pierwsze spotkanie odbyło się w połowie miesiąca, a kolejne dwa w następnych tygodniach. Uzgodniono wówczas ujednolicenie umundurowania i oznak, a większość z nich została zaprojektowana przez malarza z zawodu – podpułkownika Edwarda Śmigłego-Rydza. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że ujednolicenie umundurowania miało niewielki zakres i ograniczyło się do nakryć głowy, guzików oraz dystynkcji. Było to spowodowane względami finansowymi, ale w miarę możliwości podkreślało polskość Legionów oraz ich odrębność od armii austriackiej.

Nie wszystkim to się jednak podobało – ówczesny komendant Legionów, generał Stanisław Puchalski, lojalny oficer Habsburgów, stwierdził, że w III Brygadzie nie wolno nosić oznak takich jak w Pierwszej Brygadzie, i nakazał powrót do poprzednich. Rozkazu nie wykonano, wobec czego niektórzy oficerowie zostali aresztowani. W tej sytuacji Rada Pułkowników zaleciła wszystkim legionistom założenie oznak Pierwszej Brygady. Puchalski powtórzył swój rozkaz o powrocie do starych oznaczeń. Nie zdążono go jednak wykonać, gdyż na nowo wybuchły walki na froncie. W lipcu 1916 roku do wielkiej ofensywy przeszli Rosjanie, pod ich uderzeniem rozsypały się niemal wszystkie związki armii cesarsko-królewskiej. Z wyjątkiem Legionów Polskich.

Krwawe walki – nazywane bitwą pod Kostiuchnówką – przeszły do legendy. Wzięły w niej udział I oraz III Brygada dowodzone przez Józefa Piłsudskiego, natomiast II Brygada pozostawała w odwodzie austriackim. Gdy wycofali się Węgrzy stojący na polskim skrzydle, legionistom przyszło walczyć z siłami trzykrotnie liczniejszymi. Pomimo krwawych strat wytrwali na pozycjach, dzięki czemu uratowali ciągłość frontu. Przy okazji warto też dodać, że podczas odwrotu spod Kostiuchnówki nieomal utopił się w bagnie młody podporucznik Pierwszej Brygady, Stefan Rowecki, późniejszy „Grot”.

Walki pod Kostiuchnówką stanowiły część ofensywy Brusiłowa, która przyniosła olbrzymie straty zarówno Rosji, jak i Austrii. Miała także niezwykle istotne znaczenie dla Polaków, gdyż oba państwa były tak wyczerpane wojną, że o losie Polski decydowali już tylko Niemcy. Szczególnie że ich generałowie zwrócili uwagę na polskich żołnierzy i ich męstwo wykazane na Wołyniu.

Jesienią 1916 roku na polecenie cesarza Franciszka Józefa przeformowano Legiony w Polski Korpus Posiłkowy, którego pułki miały nosić sztandary z wizerunkiem Matki Bożej i Orła Białego. Jednocześnie jednak dymisję otrzymał Józef Piłsudski uznany za zbyt niezależnego oficera. Dowódcą Pierwszej Brygady – i zwierzchnikiem Edwarda Śmigłego-Rydza – został Marian Żegota-Januszajtis, pułkownik z II Brygady. Legiony zostały wycofane z frontu i rozlokowane na zapleczu. Było to związane z wydanym przez władców Niemiec i Austrii aktem 5 listopada, zapowiadającym odbudowę Królestwa Polskiego. Od grudnia 1916 roku pułk „Śmigłego” – wraz ze swoim dowódcą – stacjonował w Łomży. Następne miesiące miały przynieść jeszcze większe zmiany.

Kryzys przysięgowy

Polityka Piłsudskiego, polegająca na podkreślaniu wartości polskiego żołnierza przy jednoczesnym ograniczaniu jego liczebności na froncie, zaczęła przynosić rezultaty. Niemcy i Austriacy potrzebowali typowego mięsa armatniego, zatem musieli zrobić coś ze sprawą polską. Politycy z Wiednia i Berlina doszli do słusznego wniosku, że nie stworzą bitnej armii bez odbudowania państwa polskiego. Dlatego 5 listopada 1916 roku wspomnianym aktem dwóch cesarzy ogłoszono powstanie niezależnego Królestwa Polskiego.

Nie było to jednak możliwe bez Piłsudskiego i jego autorytetu, zatem naprawiono błąd, powołując Piłsudskiego do Tymczasowej Rady Stanu – powstałej w styczniu 1917 roku namiastki polskiego parlamentu. Zresztą Komendant pojawił się w stolicy już kilka tygodni wcześniej – zgotowano mu entuzjastyczne przyjęcie, młodzież wyprzęgła nawet konie z powozu, zaciągając własnoręcznie pojazd do hotelu.

W Tymczasowej Radzie Stanu Piłsudski kierował pracami Komisji Wojskowej. Władze niemieckie nie miały jednak do niego zaufania, podejrzewając (całkiem zresztą słusznie), że jego celem jest budowa niezależnych sił zbrojnych. Trwały jałowe dyskusje, Piłsudski kluczył, grał na zwłokę. I – jak zwykle – nie zawiodło go przeczucie: w marcu nadeszły informacje o wybuchu rewolucji w Rosji i detronizacji Romanowów.

Państwo carów przestało się liczyć jako zaborca, niemal z dnia na dzień głównymi przeciwnikami niepodległości Polski pozostały tylko Niemcy i Austria. Konieczny był jednak pretekst do zerwania współpracy – Komendant nie mógł dopuścić, by jego podwładni ruszyli na front zachodni. Tym bardziej że nad Sekwaną powstawały polskie jednostki (Błękitna Armia), a sprawa polska cieszyła się coraz większym zainteresowaniem.

Pretekst znalazł się latem 1917 roku. Oddziały polskie zostały przekształcone w Polską Siłę Zbrojną (tzw. Polische Wehrmacht), co wiązało się ze złożeniem nowej przysięgi. Na polecenie Piłsudskiego I i III Brygada odmówiły ślubowania pod pozorem, że rota przysięgi wiąże ich z sojusznikami a nie z przyszłym państwem polskim. Opornych legionistów osadzono w obozach internowania w Szczypiornie i Beniaminowie (poddanych rosyjskich), natomiast obywateli austriackich wcielono przemocą do armii podwójnej monarchii. II Brygadę, która pozostała lojalna wobec zwierzchników, wysłano w Karpaty, by walczyła z Rosjanami.

Piłsudski potrzebował jeszcze ofiary z własnej osoby, najlepiej aresztowania przez okupantów. Uniknąłby wówczas konieczności podejmowania decyzji, a legenda uwięzionego patrioty i ofiary prześladowań wzmogłaby osobistą popularność. Komendant doskonale pamiętał, że męczeństwo Napoleona na Wyspie Świętej Heleny przysporzyło Bonapartemu więcej zwolenników niż wszystkie wygrane bitwy cesarza razem wzięte. Piłsudski nie wierzył jednak do końca, że Niemcy będą aż tak krótkowzroczni.

Okazało się jednak, że byli. Piłsudskiego aresztowano (wraz z Sosnkowskim) w nocy z 21 na 22 lipca 1917 roku. Brygadiera internowano w twierdzy w Magdeburgu, a Sosnkowskiego początkowo osadzono w więzieniu w Spandau. Piłsudski zrealizował swój plan, natomiast okupanci powołali do życia Radę Regencyjną – substytut władzy zwierzchniej dla Królestwa Polskiego. Niebawem Rada stworzyła pierwszy polski rząd, chociaż jego uprawnienia zostały ograniczone właściwie tylko do sądownictwa i szkolnictwa.

Na czele POW

Niemcy aresztowali nie tylko Piłsudskiego i Sosnkowskiego, represje objęły także ich zwolenników i współpracowników. Zatrzymano łącznie kilkaset osób, w tym najbliższych Piłsudskiemu: Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego i Walerego Sławka. Pierwszy z nich został zdegradowany i wcielony do armii austriackiej, gdzie otrzymał przydział zgodny ze swoim zawodem – został lekarzem pospolitego ruszenia w Nowym Sączu. Niebawem przeniesiono go do Cieszyna, gdzie objął stanowisko ordynatora chorób wewnętrznych. Nie mając od lat kontaktu z medycyną, postępował jak rasowy lekarz wojskowy („od pępka w górę – chinina, od pępka w dół – rycyna”). Natomiast Sławek trafił do stołecznej Cytadeli, potem przebywał w Szczypiornie, a następnie uwięziono go w twierdzy modlińskiej. Na wolności pozostali właściwie tylko bardzo młodzi ludzie oraz jeden wyższy oficer Pierwszej Brygady. Był nim Edward Śmigły-Rydz – i to właśnie on przejął dowodzenie Polską Organizacją Wojskową.

POW powstała jeszcze w 1914 roku, a jej zwierzchnikiem był Piłsudski. Początkowo miała prowadzić działalność wywiadowczą na tyłach wojsk rosyjskich. Po zajęciu Królestwa Polskiego przez Niemców i Austriaków wyszła z podziemia. Oficjalnie zajmowała się szkoleniem wojskowym młodzieży, a po powstaniu Tymczasowej Rady Stanu uznała jej zwierzchnictwo. Organizacja liczyła wówczas kilkanaście tysięcy członków, zasięgiem działania obejmowała Królestwo Polskie, jednak miała też głęboko zakonspirowane ekspozytury w Piotrogrodzie i Moskwie.

Trudno jednoznacznie określić, dlaczego Niemcy nie aresztowali „Śmigłego”. Być może go zlekceważyli, był bowiem dla nich tylko dowódcą wojskowym niezajmującym się polityką. Ograniczyli się zatem wyłącznie do zwolnienia go ze służby (bez prawa noszenia munduru) oraz wydalenia w granice Austrii jako poddanego Habsburgów. W ten sposób pułkownik trafił do Krakowa, gdzie – jak przystało na rasowego dowódcę rozwiązanej formacji – zorganizował Komitet Opieki nad Internowanymi i Zwalnianymi Legionistami. Miał trzeźwe spojrzenie na sytuację, wiedział, że sprawa polska znalazła się w impasie.

„Było źle – wspominał po latach. – Nas dzielą i wywożą – cóż robić dalej. Komendant był nie tylko dowódcą wojskowym, był twórcą i realizatorem myśli politycznej. Powstała pustka. Nikt z nas nie znał myśli Komendanta o następnych posunięciach. Nikt z nas nie był na tyle wtajemniczony w szczegóły Jego pracy politycznej, aby mógł cokolwiek z tej pracy objąć i kontynuować”5.

Początkowo dowodzenie POW przejął jej szef sztabu, Tadeusz Kasprzycki. Nie miał jednak odpowiedniego doświadczenia i zdolności konspiracyjnych – zawiódł na całej linii. Na szczęście niebawem tematem zajął się „Śmigły”, który okazał się znakomitym organizatorem. Wzorował się na zasadach wprowadzonych przez Romualda Traugutta podczas powstania styczniowego, które Stefan Grot-Rowecki miał powtórzyć w trakcie następnej wojny.

Powstały cztery regionalne Komendy POW obejmujące nie tylko teren Królestwa Polskiego, lecz także Galicję, Wielkopolskę oraz obszary Rosji i Ukrainy. Rekrutacja przebiegała niezwykle sprawnie, pod koniec wojny stan POW zbliżał się do 30 tysięcy ludzi. W ciągu zaledwie kilku miesięcy „Śmigły” przemienił regionalną organizację paramilitarną w ogólnopolską konspirację o zasięgu środkowoeuropejskim.

POW dysponowała skuteczną łącznością, miała stabilną sytuację finansową oraz wspólną platformę polityczną. Okręgi organizacji dzieliły się na obwody i podobwody, którym podlegały kompanie, plutony i sekcje. Wyrabiano fałszywe dokumenty, ukazywała się podziemna prasa, działały konspiracyjne sądy, żandarmeria, a później także oddziały lotne. Zajmowały się one dywersją, likwidacją agentów i ekspropriacjami, czyli akcjami mającymi na celu zdobycie pieniędzy na działalność organizacyjną. POW miała być podstawą dla przyszłego Wojska Polskiego – i program ten konsekwentnie realizowano.

Sprawy konspiracji i tajemnicy traktowano bardzo poważnie, w efekcie nie pozostało zbyt wiele materialnych śladów po działalności POW. Nie wiadomo nawet, kiedy „Śmigły” objął nad nią komendę, trudno też określić, jak zmieniały się bieżące cele działalności organizacji. Sytuacja rozwijała się bowiem dynamicznie, tym bardziej że w Petersburgu doszło do przewrotu bolszewickiego. W efekcie, na mocy pokoju brzeskiego z marca 1918 roku, Rosja wyszła z wojny, a Ukraina stała się samodzielnym państwem.

Kijów po raz pierwszy