Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W co wierzyli Polacy na przestrzeni dziejów? Kto pragnął zawładnąć ich duszami? Kim był baron Jakub Józef von Frank-Dobrucki, twórca żydowskiej sekty frankistów? Dlaczego Elimelech z Leżajska cieszył się z swoich czasach taką estymą? Czym wsławiła się Makryna Mieczysławska i jak udało sięjej omamić całą dziewiętnastowieczna Europę? Mateczka Kozłowska, Eliasz Klimowicz, Stefan Ossowiecki, Michał Karaszewicz–Tokarzewski i inni - czyli kreślony przez autora historycznych bestsellerów Sławomira Kopra portret proroków, mistyków, samozwańczych kapłanów, działających na wyobraźnię polskich wiernych przez stulecia - aż do dzisiaj.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Od autorów
Żadna z naszych wspólnych książek nie powstawała z tak wielkimi problemami. Chwilami wręcz podejrzewaliśmy, że któryś z jej bohaterów rzucił na nas klątwę… Trudno bowiem inaczej ocenić ciąg niekorzystnych zdarzeń towarzyszących powstawaniu tej pozycji, co ostatecznie sprawiło, że ukazuje się ona z ponad dwuletnim opóźnieniem.
Zaczęło się od dwóch poważnych kontuzji jednego z nas, czego efektem była półroczna przerwa w aktywności pisarskiej. Potem przyszła pandemia i lockdowny – zamknięcie bibliotek i czytelni całkowicie zdezorganizowało nam pracę. Na koniec, gdy książka była już niemal gotowa, doszło do awarii twardego dysku i bezpowrotnie zniknął ostatni rozdział. Przy okazji przepadł też kompletny research, co okazało się znacznie większym problemem. Odtworzenie utraconych materiałów było wyjątkowo czasochłonne. Ostatecznie jednak książka została ukończona, co – nie ukrywamy – obaj przyjęliśmy z wielką ulgą.
Tematyka, którą tu poruszamy, była, jest i będzie bliska praktycznie wszystkim. Wiara w siły nadprzyrodzone towarzyszy bowiem ludzkości od zamierzchłych czasów i nie ogranicza się wyłącznie do oficjalnie uznawanych kultów religijnych. Zawsze pojawiali się prorocy, którzy głosili nowe idee, obiecywali odkupienie grzechów i wieczne zbawienie, a czasami także zapowiadali powstanie królestwa wiecznego szczęścia na Ziemi. Niektórzy z nich zdobywali ogromną popularność i tworzyli własne systemy religijne, innych zaledwie odnotowywano w kronikach. A jeszcze większa liczba proroków przepadała bez wieści, płacąc życiem za głoszone poglądy.
W dziejach naszego kraju również pojawiali się różnego rodzaju mistycy, a ich działalność nasilała się w trudnych okresach historii Polski. Czasy przełomów politycznych czy ekonomicznych zawsze bowiem sprzyjały zawirowaniom światopoglądowym, gdyż znikały dotychczasowe autorytety i konieczne było całkiem nowe spojrzenie na otaczający świat. Dlatego największy wysyp różnej maści proroków miał miejsce u schyłku Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a następnie po zrywach powstańczych. Sekty ujawniały się również w czasach nam współczesnych, a szczególnie zaraz po upadku komunizmu.
Jednak nie ograniczyliśmy się tutaj wyłącznie do twórców alternatywnych systemów religijnych czy światopoglądowych. Uznaliśmy bowiem, że warto przedstawić również osoby o niezwykłych zdolnościach metapsychicznych, których fenomenu nigdy nie udało się wyjaśnić. Postacie obdarzone nadprzyrodzonymi zdolnościami pojawiały się bowiem od zarania ludzkości – i nieważne, czy nazywano je magami, czarownikami, czy kapłanami. Osoby te posiadały niezwykłe, obce przeciętnemu człowiekowi moce, dzięki czemu zachwycały i przerażały.
Przez stulecia niewiele się zmieniło i nie bez powodu przełom wieków XIX i XX określano jako epokę wirujących stolików. Chociaż obecnie seanse spirytystyczne przestały być popularne, to rozmaici jasnowidze nadal świetnie prosperują. Podobnie jak twórcy sekt, którzy obiecują swoim wiernym przetrwanie po zapowiadanym końcu świata.
Ale historie, które przedstawiamy Państwu w niniejszej książce, są przede wszystkim dowodem na to, że bez względu na epokę ludzi zawsze fascynowały zaświaty – pragnęli zgłębić tajemnicę istnienia, poznać nieznane, zobaczyć niewidzialne.
Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk
Tadeusz Grabianka
Rozdział 1
Tadeusz Grabianka – król Nowego Izraela
Przepowiednia głosiła, że Tadeusz Grabianka będzie siedem lat zgłębiać nauki tajemne, siedem lat rozkazywać i dwa razy po siedem lat królować. Co prawda starosta liwski nie zasiadł na polskim tronie, ale w zamian ogłoszono go królem Nowego Izraela.
Na pierwszy rzut oka oświecenie może się wydawać epoką rozumu i dążeń antyreligijnych, ale paradoksalnie było to także stulecie przepełnione tendencjami mistycznymi. Co więcej, zdarzały się również przypadki, że ludzie zachwycający się dotychczas możliwościami ludzkiej inteligencji niemal z dnia na dzień stawali się zagorzałymi zwolennikami metafizycznych poglądów na świat. Sztandarowym tego przykładem były losy Emanuela Swedenborga, u którego mistycyzm przybrał postać konsekwentnej filozofii.
Karierę zaczynał jako autor prac z dziedziny matematyki i mechaniki oraz wynalazca i specjalista od wytopu metali. Jako pierwszy naukowiec w dziejach potrafił także powiązać aktywność mózgu człowieka z oddychaniem, a nie z pracą serca i krążeniem krwi. W 1744 roku Swedenborgowi objawił się ponoć Chrystus, który nakazał mu „odsłonić duchowy sens Pisma Świętego”. Wizja zrobiła na Szwedzie tak wielkie wrażenie, że niebawem porzucił zainteresowania naukowe i stał się żarliwym mistykiem.
Zajął się badaniem duchowości i głosił poglądy, że anioły i diabły „są rodzaju ludzkiego; w niebie ci, co na świecie żyli w niebiańskiej miłości i wierze; w piekle ci, co żyli w piekielnej miłości i wierze”1.
Tego rodzaju sformułowania nie były wprawdzie specjalną nowością, ale Szwed niebawem rozwinął swoje poglądy, twierdząc, że po śmierci ciała każda dusza pogłębia swoje niebiańskie lub piekielne przeznaczenie, a do tego w niebie istnieją „niezliczone społeczeństwa” i panuje „nieskończona rozmaitość”. Dzięki temu miały istnieć nawet dwa rodzaje aniołów: niebieskie i duchowe2.
„Miłość, w której trwają ci, co w Królestwie Niebieskim przebywają – tłumaczył Swedenborg – zowie się miłością niebieską; miłość zaś, w której trwają ci, co w Królestwie Duchowym przebywają, zowie się miłością duchową; miłość niebieska jest miłością ku Panu, miłość zaś duchowa jest miłością bliźniego”3.
Szwedzki mistyk czerpał również z Apokalipsy według Świętego Jana, głosząc nadejście Nowego Jeruzalem, w którym Bóg miał zamieszkać wraz z wybranymi wiernymi. Swedenborgowi zostało to ponoć objawione, gdy osobiście doświadczył wizji Sądu Ostatecznego i powtórnego nadejścia Stwórcy. Przy okazji poznał też ukryte przed wiernymi treści Pisma Świętego. Oczywiście Nowe Jeruzalem miało być prawdziwym Królestwem Bożym, gdyż nie dopuszczał istnienia w nim żadnego zła ani zwykłych ludzkich popędów. Ciekawostką natomiast pozostaje jego koncepcja istnienia płciowego anioła mającego być jednym ze stadiów rozwojowych człowieka.
Jednocześnie Swedenborg stanowił na swój sposób zaprzeczenie stereotypu mistyka. Nie przejawiał chęci do nawracania za wszelką cenę, chociaż ludzie z jego otoczenia odnosili wrażenie, że faktycznie obcują z wybrańcem Bożym, który pojawił się, by zbawiać innych. Szwed zresztą nigdy nie wdawał się w żarliwe dyskusje i był daleki od nawracania pod przymusem. Wygłaszał swoje poglądy w sposób delikatny i lakoniczny i nigdy nie mówił więcej, niż było to konieczne.
Był też swojego rodzaju ascetą, co nie zawsze stanowiło normę wśród rozmaitych zbawców ludzkości. Odżywiał się bowiem bardzo skromnie, a jedynym ustępstwem była kawa, którą faktycznie pijał w dużych ilościach. Nie zwracał uwagi na pory dnia, żył własnym rytmem i nawet jego sporadyczne konflikty ze złymi duchami przebiegały stosunkowo łagodnie. Być może dzięki takiemu postępowaniu oraz wytrwałej pracy wydawniczej (jest autorem ponad 30 dzieł z dziedziny teologii) na stałe zapisał się w historii myśli chrześcijańskiej Europy. Jego koncepcje wywarły też wielkie wrażenie na samozwańczych mesjaszach z terenu Rzeczypospolitej, w tym – na pewnego szlachcica z Podola, Tadeusza Grabiankę.
Region ten niemal zawsze uchodził za wylęgarnię proroków. To właśnie tam mesjaszem ogłosił się żydowski kabalista Jakub Frank, nauczał jeden z twórców chasydyzmu, Israel Baal Szem Tow, a także objawił się szlachcic Rohoziński, który zapowiadał nadejście „nowego królestwa”.
Tadeusz Grabianka pochodził z zamożnej rodziny szlacheckiej i – jak wielu mu współczesnych – nie był zadowolony z panujących wówczas porządków. Poszukiwał alternatywnych dróg, by pchnąć ludzkość na nowe tory4, ale w jego przypadku nie chodziło o przemiany społeczne i polityczne, które niebawem znalazły wyraz w rewolucji francuskiej – bardziej był bowiem zainteresowany sprawami ducha i nie chciał zmieniać świata, lecz ludzi.
Urodził się w 1740 roku we wsi Rajkowce koło Płoskirowa (obecnie miasto Chmielnicki na Ukrainie). Jako młodzieniec przez kilka lat przebywał w Lotaryngii, gdzie panował były król Polski i teść władcy Francji, Stanisław Leszczyński. Po powrocie do kraju dopełnił edukacji w renomowanej warszawskiej szkole pijarów Collegium Nobilium. Gdy ponownie wyjechał do Francji, trafił na dwór Ludwika XV (zapewne dzięki rekomendacji Leszczyńskiego). Być może cieszył się również przychylnością słynnej królewskiej metresy, madame de Pompadour, gdyż był „pięknej powierzchowności” i „nadzwyczaj grzeczny”, a do tego miał „dziwny dar jednania sobie wszystkich”56.
Wiadomo też, że pod pewnymi względami postępował jednak niekonsekwentnie. We Francji nosił polski strój, natomiast po powrocie do kraju stał się propagatorem mody francuskiej, co wyjątkowo irytowało jego ojca. Józef Kajetan Grabianka nie dręczył się jednak tą sprawą zbyt długo, gdyż zmarł, gdy syn miał zaledwie 19 lat – i Tadeusz odziedziczył po nim znaczny majątek. W jego skład wchodziły trzy zamki na Podolu, czternaście wsi oraz domy we Lwowie i w Kamieńcu Podolskim. Młody Grabianka nie miał problemów finansowych i beztrosko spędzał życie, krążąc pomiędzy Podolem, Warszawą, Berlinem i Paryżem.
W wieku 31 lat ożenił się z Teresą Stadnicką, a posag wybranki znacznie powiększył jego majątek. Osiadł w Ostapkowcach nad Smotryczem, doczekał się dwóch synów i córki. Skoro jednak panowało przekonanie, że szlachcic bez urzędu jest jak chart bez ogona, Grabianka wystarał się o urząd starosty liwskiego. Z Podola do Liwu było jednak prawie 700 kilometrów, zatem raczej zbyt często tam nie bywał i wszelkie sprawy służbowe załatwiał za pośrednictwem zastępców. Ufundował jednak budynek kancelarii na miejscowym zamku, a ambitna pani Teresa, która interesowała się sprawami publicznymi, chciała, by został starostą kamienieckim. Małżonek odnosił się jednak do tego pomysłu z dużą obojętnością, gdyż już wówczas jego zainteresowania dotyczyły zupełnie innej dziedziny.
Podobno przemiana duchowa Tadeusza Grabianki nastąpiła, gdy w Warszawie spotkał znajomego, który wcześniej prowadził rozpustne życie, a teraz zachowywał się zupełnie inaczej. Gdy okazało się, że przyczyną tej odmiany było zgłębienie tajemnych nauk, Grabianka zapragnął tego samego także dla siebie.
Przełomowym wydarzeniem w życiu starosty był pobyt w Berlinie w 1779 roku. Zetknął się tam z Antoine’em-Josephem Pernetym, bibliotekarzem Fryderyka II, byłym benedyktynem, alchemikiem i ezoterykiem. Być może poznał wówczas także byłego księdza, Ludwika Józefa Filiberta Morveau, posługującego się nazwiskiem Brumore. Obaj Francuzi poszukiwali kamienia filozoficznego i sposobami alchemicznymi próbowali wyprodukować złoto. W ich umiejętności uwierzył nawet tak zdroworozsądkowy człowiek jak król Prus, Fryderyk II.
Władca nie zamierzał jednak za każdym razem pokrywać ich potrzeb finansowych, ale na szczęście dla alchemików znaczne zasoby posiadał akurat Grabianka. Nie oznacza to wcale, że Pernety i Brumore byli pospolitymi oszustami, a starosta liwski wyłącznie naiwnym Polakiem, który dał się skusić wizją nieograniczonego majątku. Obaj alchemicy zapewne faktycznie wierzyli w możliwość tajemniczej przemiany różnych składników w złoto, natomiast sam Grabianka bardziej interesował się wiedzą tajemną. Pernety i Brumore byli bowiem oświeconymi, czyli iluminatami, mającymi kontakt z wyrocznią – Świętym Słowem.
Brumore oświadczył Grabiance, że już od pewnego czasu czekał na cudzoziemca, wybranego przez Niebo. Oczywiście, musiał się upewnić, czy jest nim właśnie Polak. Z odpowiednim pytaniem zwrócił się więc do Świętego Słowa, a odpowiedź całkowicie go zadowoliła. Usłyszał ponoć, że serce przybysza „było czyste” oraz że ma „nie obawiać się mieszania swojego i jego kadzidła”, gdyż pewnego dnia miał on stać się siedmiokroć „ważniejszy od ciebie”7.
Czy o opinii wyrażonej przez Święte Słowo zadecydowały wyłącznie przymioty moralne Grabianki, czy również jego pieniądze – trudno jednoznacznie określić. Święte Słowo nie zakomunikowało bowiem motywów proroctwa, ale Brumore wyjawił Polakowi ścieżkę kariery. Przyszłość starosty rysowała się bowiem następująco: siedem lat będzie adeptem nauk tajemnych, przez drugie siedem będzie rozkazywał, a następnie dwa razy po siedem lat będzie królem.
Grabianka wiedział, że grupa kierowana przez Pernety’ego i Brumore’a liczyła około stu osób, i zapewne był też świadkiem inicjacji nowych członków sekty na pewnym wzgórzu pod Berlinem. Pernety miał tam doznać pierwszej iluminacji i z tego powodu przed specjalnie wznoszonym „ołtarzem potęgi” palono kadzidła, oczekując, aż odurzony kandydat dojrzy anioła.
Niebawem przyszedł też czas inicjacji Grabianki, po czym ziemianin powrócił na Podole, by „nie zwlekając, iść poświęcić swoich”. Święte Słowo szczególnie bowiem upodobało sobie jego ród i nadało mu tytuł króla Nowego Izraela. Nie oznaczało to jednak władzy zwierzchniej nad starozakonnymi – Grabiankowe królestwo miało być bowiem „Izraelem z ducha” całkowicie oddzielonym od żydowskiego „Izraela z ciała”.
Grabianka przekonał do przystąpienia do sekty członków swojej rodziny, ale przywódców najbardziej zainteresowała jego sześcioletnia córka Ania. Święte Słowo zażądało, by dziewczynka przyjechała do Berlina na wychowanie u niejakiej panny Bruchier, przyjaciółki Brumore’a. Skoro jej ojciec miał być przecież królem Nowego Izraela, to jego córka powinna dorastać we właściwym otoczeniu, czyli wśród najbardziej wiernych poddanych. A przy okazji stać się zakładniczką posłuszeństwa ojca, z czego Grabianka doskonale zdawał sobie sprawę.
Wyjazdowi dziewczynki ostro sprzeciwiła się jej matka, ale niebawem skapitulowała. Święte Słowo faktycznie bowiem wydawało się wszechmocne – za jego przyczyną miało zostać wskrzeszonych na Podolu dwóch zmarłych włościan.
„Przebudzili się – relacjonował Pernety – i żyć zaczęli na nowo. Wyszli z grobów zdrowi, chodzili i dziękowali Bogu, (…) zgodni byli obaj, że widzieli i słyszeli o sprawach tamtego świata, zabroniono im mówić o nich. Jeden ze zmarłych miał na piersi wyryty znak krzyża i włóczni”8.
Anusia ostatecznie trafiła do Berlina, natomiast sam Grabianka miał na Podolu czekać na wezwanie Świętego Słowa. Niebawem do jego dóbr zawitali Pernety z Brumore’em i na należącym do Grabianki zamku w Sutkowcach tak zapamiętale prowadzili eksperymenty alchemiczne, że omal nie puścili rezydencji z dymem. A chociaż warownia ocalała, to zdecydowanie gorzej było z finansami Grabianki, który nie tylko płacił za eksperymenty alchemików, lecz także zapewniał im utrzymanie. Na szczęście dla rodziny pani Teresa była osobą twardo stąpającą po ziemi i nie pozwoliła, by mąż do reszty roztrwonił majątek. Gdy zatem „zaczynał zanadto broić, zamykała dopływ gotówki”9.
Chcąc udobruchać małżonkę i zdobyć fundusze na dalsze eksperymenty, Grabianka wystawił obelisk, na którym widniały napisy:
Czuła wdzięczność tu wieczną poświęca ofiaręTemu sercu, co kocha Cnotę, Miłość, Wiarę.
Oraz
Aby cnotę przykładnie potomność wielbiła,Miłość męża TERESIE KOLOS wystawiła10.
Pomysł był może niezły, ale przedsiębiorcza połowica nie zamierzała zakończyć życia w biedzie i coraz częściej odcinała męża od finansów. Bardziej zresztą interesowała ją sprawa wydostania córki z Berlina, co wreszcie powiodło się w 1783 roku. Nie pozbyła się jednak opiekunki Anusi, która wraz z dziewczynką przyjechała do Ostapkowic. Ponownie też pojawił się Brumore, by kontynuować doświadczenia nad przemianą dowolnego metalu w złoto. Do reakcji chemicznych używał głównie rtęci i siarki, więc nic dziwnego, że podtruty oparami, zmarł dwa lata później.
Tymczasem Pernety stracił łaski Fryderyka II i przeniósł się do Awinionu. Miasto pozostawało pod władzą papieża i właściwie nie wiadomo, dlaczego alchemik wybrał je na miejsce swojego pobytu. Niewykluczone jednak, że uznał, iż „najciemniej jest pod latarnią” i papieska inkwizycja nie będzie specjalnie ingerowała w jego działalność. Tym bardziej że jej ówcześni funkcjonariusze uchodzili za wyjątkowo skorumpowanych, a do tego w wielu innych europejskich miastach był już zbyt znany.
Nie zmienia to jednak faktu, że alchemikowi brakowało pieniędzy na dalsze eksperymenty. Doszedł więc do wniosku, że problem może załatwić tylko sponsor z Podola. Dlatego skorzystał z „niezawodnej uczynności Świętego Słowa, które z wrodzoną praktycznością wezwało Grabiankę, by opuścił Podole i udał się do Awinionu z odpowiednim zapasem gotówki”11.
Zachował się przekaz, że w 1785 roku szlachcic rzeczywiście pojawił się w Awinionie, ale bez pieniędzy, natomiast „popychany jeno żądzą naprawiania ludzkości, zaciągnięcia jej pod sztandar Nowego Izraela, utworzenia z niej jednej owczarni, jednego Narodu Bożego”12. Pieniędzy jednak nie przywiózł, gdyż żona odmówiła dalszego finansowania jego planów – podróż odbył więc za pieniądze pożyczone od własnego kamerdynera. Pewną sumę uzyskał też w Paryżu od Róży i Aleksandra Lubomirskich.
W Awinionie uformowało się ostatecznie stowarzyszenie iluminatów nazwane Królestwem Nowego Izraela, na którego czele stanął Grabianka. Było ono kontynuacją grupy Nowa Jerozolima założonej w 1778 roku przez Pernety’ego. Jej nazwa nawiązywała do Apokalipsy i koncepcji Emanuela Swedenborga – miała stanowić przeciwieństwo Wielkiego Babilonu i rodzaj „mistycznego grodu przyszłości oznaczającego urzeczywistnienie najszczytniejszych pragnień”13.
Przepowiednie sekty, czy też raczej Świętego Słowa, głosiły, że starosta liwski nie tylko zostanie królem Polski, lecz także – że upadnie dominacja Rosji. Grabianka miał złamać również potęgę turecką i za swoją stolicę obrać Jerozolimę. Założyciele sekty „robili zaklęcia, wypędzali czarta, oczyszczali moralnie i tym podobne mistyczne spełniali ceremonie”14.
Wierzyli też w możliwość uzyskania bezpośredniej „korespondencji z Niebem” przez „zadawanie pytań i otrzymywanie odpowiedzi” za pomocą kluczy różnych stopni15. Tego rodzaju praktyki wymagały jednak ostrożności i dlatego – mimo korupcji w szeregach papieskich służb – członkowie sekty woleli korzystać z gościny ich zwolennika, markiza Vernettiego de Vaucroze, posiadającego dobra nieopodal miasta. W jego rezydencji „na zebraniach zajmowano się roztrząsaniem pism Emanuela Swedenborga, (…) próbowano wywoływać duchy, interpretowano sny, zajmowano się astrologią i magią”. Część domu przeznaczono na świątynię, która została urządzona zgodnie z sennym widzeniem szwedzkiego mistyka i ozdobiona obrazami o treści alegorycznej. Jednocześnie przyrządzano tam na wolnym ogniu eliksir długowieczności, co – paradoksalnie – zapewne zdecydowanie mocno skracało życie członków sekty, gdyż praktycznie stale przebywali w trujących oparach rtęci i siarki16.
Niewykluczone, że produkowano tam również substancje psychotropowe, gdyż kandydatów do sekty rozbierano podczas inicjacji do naga i „aplikowano tajemniczy eliksir zagęszczający krew i wywołujący stan egzaltacji”17.
Co ciekawe, do Nowego Izraela przystępowali mieszkańcy różnych krajów Europy – jednym z najbardziej prominentnych członków był Fryderyk, książę Wirtembergii. W szeregi sekty wstąpił także osławiony były ambasador rosyjski w Warszawie, Nikołaj Repnin, nadzorca Stanisława Augusta.
Wydaje się wręcz nieprawdopodobne, by człowiek, który upokarzał polskiego króla, „dał się terroryzować szlachcicowi polskiemu, który weń wmówił, że jest z rozkazu Bożego królem Nowego Izraela”18. Być może zresztą udział w sekcie (a przy okazji też utrata łask Katarzyny II) spowodował, że dawny brutalny i bezczelny rosyjski magnat z czasem przeobraził się w całkiem ludzkiego wielkorządcę ziem litewskich. Zresztą przed Grabianką – jako królem Nowego Izraela – korzyli się też inni możni Rosjanie, tacy jak: admirał Siergiej Pleszczajew czy późniejszy adiutant wielkiego księcia Konstantego, Piotr Ozierow-Dzierżawin19.
O przepowiedni, że miał zostać królem Polski, Grabianka najpewniej nie wspominał Repninowi, a potomek mistyka, Michał Leszczyc-Grabianka, uważał, że informacja o tym proroctwie była nieprawdziwa. Zapewne chodziło o królestwo mistyczne, gdyż trudno sobie wyobrazić, by Repnin był zwolennikiem nauk Grabianki, gdyby obejmowały one plany zdobycia tronu polskiego20.
Nie zmienia to jednak faktu, że Grabianka z całą powagą traktował swoją misję – udał się nawet do Londynu, by pozyskać nowych wyznawców. Wprawdzie nie osiągnął tam wielkich sukcesów, aczkolwiek przyznawano, że był „człowiekiem wielkich uzdolnień, o niezmiernie ujmującym sposobie bycia”.
Niewykluczone, że powściągliwych Anglików zraziło przyzwyczajenie Grabianki do trzykrotnego pocałunku podczas powitania, tym bardziej że ostatni pocałunek prorok składał na ustach, co nad Tamizą kojarzyło się z homoseksualizmem. Potencjalnych adeptów Nowego Jeruzalem bulwersowała też głoszona przez proroka koncepcja Czwórcy Świętej, w której pełnoprawne miejsce miała zajmować Najświętsza Maryja Panna. Anglikanie nie uznawali bowiem kultu Matki Boskiej i doszli do wniosku, że Grabianka jest nie tylko homoseksualistą, lecz także agentem znienawidzonych jezuitów.
Władze Nowego Izraela stanowili: arcykapłan, Wielka Matka – reprezentująca Bogarodzicę, wielki prorok, tłumacz snów, kanclerz i dwaj członkowie rady. Nad wszystkimi – jako król, któremu przysługiwało pełne i bezdyskusyjne prawo do panowania – stał Grabianka. Nakazał się wręcz adorować, a wierni uznawali go za nieomylnego wybrańca Boga i Najświętszej Maryi Panny – był dla nich „synem uczennicy Najwyższego, ojcem największej mądrości, w którym zamieszkał duch Boży”. Przy takiej rekomendacji nie powinno dziwić, że starosta miał uzyskać moc czynienia cudów21.
Przez pewien czas sekta rozwijała się i sprawnie funkcjonowała, ale w pewnym momencie wśród jej członków zaczęły narastać konflikty wewnętrzne. Włoch Capelli, „włóczęga od dawna w Lucce znany”, ogłosił się bowiem prorokiem grupy. A kiedy Grabianka zawyrokował, że to fałsz, ten w rewanżu nazwał Polaka fałszywym królem.
Inna sprawa, że problem Capellego niebawem sam się rozwiązał, gdyż został on oskarżony o herezję, co raczej trudno uznać za przypadek. Być może zwolennicy Grabianki w ten sposób chcieli się pozbyć rywala swojego mistrza? Włoch został wprawdzie zwolniony, ale niebawem znów go aresztowano i tym razem stanął przed sądem. Zakończył życie na szubienicy, co wskazywało, że wysunięto przeciwko niemu zarzuty innego rodzaju niż herezja. W tym bowiem przypadku skazano by go na śmierć na stosie.
Zamieszanie spotęgowała jeszcze niejaka pani Flumel, która oddała sekcie swoje pieniądze, licząc na ich pomnożenie. Gdy nie udało się spełnić jej oczekiwania, zawiedziona zaczęła oskarżać Grabiankę i jego wyznawców. Rozpowiadała, że w sekcie kobiety i mężczyźni „żyją wspólnie”, a członkowie grupy „wodzą na pasku bogatych głupców”22.
Zaniepokojenie działalnością grupy Grabianki okazała w końcu papieska inkwizycja i w efekcie postanowiono przeprowadzić rewizję w domach jej członków. Śledztwo jednak zarzucono, być może podziałała łapówka wręczona odpowiednim osobom. Dalsze kroki przerwał wybuch rewolucji i wcielenie Awinionu do Francji w 1791 roku.
Podczas rewolucyjnego terroru Grabianka zachowywał się podobno odważnie i niezwykle ryzykownie, ratując skazanych na śmierć przez Komitet Bezpieczeństwa Publicznego. Szczególnie wielu księży miało zawdzięczać mu życie, gdyż Polak „śmiało, publicznie powstawał przeciw gilotynie”23. Skompromitował się jednak przepowiednią, że Ludwik XVI z pomocą Nieba zostanie uwolniony i powróci w chwale. Co gorsza, ogłosił swoje proroctwo na dwa dni przed nadejściem do Awinionu wiadomości o zgilotynowaniu władcy. Król Nowego Izraela raczej nie powinien się mylić w tak ważnych kwestiach…
Inna sprawa, że gdy miasto dotknęła wielka powódź, której następstwem był głód, Grabianka z funduszy sekty „karmił, odziewał całe tłumy”. Potrzeby były jednak ogromne – znacznie przewyższały możliwości finansowe proroka, który nie dysponował odpowiednio wielkimi sumami. W efekcie Grabianka popadł w poważne długi.
Niebawem został też aresztowany, co w czasach dyktatury jakobinów spotykało praktycznie każdego, kto się wyróżniał. Zapewne trafiłby pod gilotynę, ale na jego szczęście wcześniej obalono Robespierre’a. Oczywiście okoliczności odzyskania wolności przez króla Nowego Izraela nie mogły być prozaiczne, zatem Grabianka opowiadał, że w celi ukazał mu się Jan Chrzciciel i po prostu wyprowadził z więzienia.
W 1798 roku zainaugurowano działalność świątyni awiniońskich iluminatów, w której odprawiano także katolickie msze święte. Jednak zwolennicy Grabianki „poplątali boskie dogmaty chrześcijanizmu z heretyckimi i bałwochwalczymi dodatkami”. Oczywistą herezją była Czwórca Święta, gdyż do Trójcy oficjalnie została już włączona Matka Boska opisywana jako „rodzicielka światła wśród ciemności, (…) królowa nieba i piekła, z półksiężycem otwierającym bramę Wschodu narodowi świętemu”24.
Jesienią 1799 roku król Nowego Izraela zebrał swoich poddanych w świątyni i oświadczył, że z powodu ich grzechów zamyka ją na dwanaście miesięcy. Nakazał natychmiast opuścić przybytek, gdyż w innym wypadku „za chwilę zjawi się tam Pan w całej swojej chwale”, która mogła ich porazić25.
Grabianka zawiesił działalność sekty i wyjechał z Francji – ponoć obawiał się represji Bonapartego wobec iluminatów. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że chodziło o ucieczkę przed wierzycielami, a Grabianka pojechał do Lwowa po pieniądze. Spotkał się tam z żoną, która… zdecydowanie odmówiła mu funduszy. Odtąd małżonkowie, którzy wcześniej i tak bardzo rzadko się widywali, żyli w separacji.
Grabianka wrócił więc do Awinionu i kolejne lata spędził tam „w ostatniej nędzy, bez dachu, bez przytułku, często o głodzie i chłodzie”26.
W 1803 roku prorok powrócił na Podole, bowiem od bajecznie bogatego byłego targowiczanina, Szczęsnego Potockiego, miał uzyskać obietnicę spłaty długów i wykupienia majątków z rąk wierzycieli. Najwyraźniej Grabianka nic nie stracił ze swojego osobistego uroku – inna sprawa, że dość ograniczonego umysłowo Potockiego łatwo można było sobie zjednać. Na niewiele to się jednak zdało, gdyż śmierć magnata w 1805 roku przekreśliła nadzieje proroka na wydostanie się z tarapatów finansowych. Pojechał zatem do swojego zwolennika Augusta Ilińskiego rezydującego w Romanowie na Wołyniu, a ten wyznaczył mu roczną pensję.
Grabianka nie zrezygnował jednak z akcji misyjnej i jeszcze w tym samym roku udał się do Petersburga. Przebywali tam już członkowie sekty Królestwo Nowego Izraela poszukujący zwolenników wśród rosyjskiej elity. Chociaż nie znalazło się ich zbyt wielu, to na pozyskanych adeptów Grabianka wywierał wręcz magnetyczny wpływ. Otaczano go uwielbieniem, słuchano jak wyroczni. Był bowiem znakomitym mówcą, a prowadząc skromne życie, zjednywał sobie zwolenników. Tym bardziej że na każdym kroku podkreślał swoją głęboką i surową wiarę, a do tego szczerze wierzył we własne posłannictwo. Szczególnie mało odporne na urok podolskiego proroka były panie z towarzystwa, ceniące go „za jego słodycz w obejściu, rzewność i te ojcowskie rady i przestrogi”27.
Grabianka nie stracił nic z osobistego czaru – był on „białym już, ale czerstwym staruszkiem”. Z całą powagą głosił, że do Petersburga przysłało go Niebo „dla odbudowania i urządzenia królestwa – Nowego Jeruzalem”. Sugerował, iż wszyscy powinni być wdzięczni „Opatrzności, że wskazała wam tę deskę zbawienia”28.
Jednocześnie król Nowego Izraela zaczął głosić przepowiednie o nieodległym końcu świata i ponownym przyjściu Chrystusa. Miało to nastąpić za 30 lat. Grabianka twierdził też, że zdążył się już narodzić także Antychryst i dlatego każdy z adeptów proroka miał się wyrzec „Kościoła i władz w kraju obowiązujących” na korzyść jego sekty, gdyż tylko to mogło zapewnić zbawienie.
Działalność Grabianki zaniepokoiła w końcu carską policję, tym bardziej że król Nowego Izraela dużo czasu spędził we Francji – padły więc podejrzenia, iż był agentem Napoleona Bonapartego. Wiedziano też o przepowiedni, w myśl której Grabianka miałby zostać królem Polski. Nic zatem dziwnego, że trafił do aresztu. Zaprzeczył wówczas swoim aspiracjom do tronu polskiego oraz oświadczył, że nie głosił antyrosyjskich przepowiedni ani nie namawiał do nieposłuszeństwa. Deklaracje te nie zwróciły mu jednak wolności.
Był więziony w Twierdzy Pietropawłowskiej, a chociaż jego wpływowi znajomi starali się o zwolnienie, nie przyniosło to rezultatu. Grabianka spędził za kratami pięć miesięcy i w październiku 1807 roku, mając 67 lat, zmarł na apopleksję. Nie brakowało jednak opinii, że popełnił samobójstwo lub został otruty.
Pochowano go w kościele Świętej Katarzyny w Petersburgu. Raczej nie byłby z tego powodu specjalnie zadowolony, gdyż spoczywał tam już Stanisław August, którego Grabianka wyjątkowo nie lubił, i po którym miał zasiąść na tronie. Z perspektywy wieczności to grobowe sąsiedztwo nie trwało jednak długo, gdyż w 1938 roku trumnę ostatniego króla przewieziono do Polski.
Pewne nauki i koncepcje Tadeusza Grabianki po ćwierć wieku powróciły w filozofii Andrzeja Towiańskiego, który nie bez powodu na początku swojej działalności misyjnej poszukiwał w Petersburgu dawnych zwolenników podolskiego proroka. Minęło jednak wiele lat, w międzyczasie wiele się wydarzyło i próba Towiańskiego zakończyła się niepowodzeniem. Nie stanęło to jednak na przeszkodzie, by w późniejszych latach został autorem największego zamieszania umysłowo-religijnego wśród polskiej emigracji.
Andrzej Towiański
Rozdział 2
Andrzej Towiański. Koło Sprawy Bożej
W gronie różnego rodzaju proroków, którzy pojawili się w dziejach naszego kraju, Andrzej Towiański zajmuje wyjątkową pozycję. Stworzona przez niego sekta wywołała poważny ferment w środowisku emigracji polskiej, która osiadła w Europie Zachodniej po powstaniu listopadowym. Co więcej, w skład sekty weszli jej prominentni członkowie – w tym dwaj najważniejsi polscy poeci epoki romantyzmu. Wprawdzie Juliusz Słowacki szybko zraził się do proroka i jego wyznawców, ale Adam Mickiewicz pozostał wierny naukom Towiańskiego. I nawet gdy ostatecznie z nim zerwał, nadal był zwolennikiem wartości głoszonych przez sektę i właściwie nigdy nie powrócił na łono Kościoła katolickiego.
27 września 1841 roku w paryskiej katedrze Notre Dame została odprawiona msza święta dla Polaków. Pojawiło się około 200 osób, obecna była właściwie niemal cała emigracyjna elita. Po zakończeniu nabożeństwa przed zgromadzonymi wystąpił przybyły niedawno do francuskiej stolicy Andrzej Towiański.
Nie był postacią całkowicie anonimową, gdyż już od kilku tygodni krążyły na jego temat różne plotki. Opowiadano, że uleczył chorą psychicznie żonę Adama Mickiewicza, oraz głosi naukę, która zbawi Polskę i zapewni emigrantom powrót do ojczyzny. Z tego powodu początkowo z zainteresowaniem przysłuchiwano się jego wystąpieniu, ale z każdą minutą zebranych ogarniało coraz większe osłupienie.
Przemówienie Towiańskiego okazało się bowiem zadziwiającą mieszanką dogmatów chrześcijańskich, elementów filozofii Wschodu oraz bieżących doktryn politycznych. Prorok wtajemniczał wiernych w zasadę reinkarnacji: tłumaczył wielokrotność żywotów przeszłych i przyszłych każdego człowieka. Przewidywał możliwość degradacji form istnienia aż do kształtów zwierzęcych czy wręcz roślinnych (w przyszłości miał tego używać jako argumentu wobec opornych wyznawców).
Inną zasadą głoszoną przez mistrza okazał się dogmat nieustającej walki dobra ze złem rządzącym całym światem ducha i materii. Określał to jako ścieranie się kolumn jasnych i ciemnych, zawłaszczających człowieka do zła lub wspierających go w dobrych uczynkach. Zwycięstwo dobra połączone z odnową moralną miało umożliwić wyznawcom cudowny powrót do kraju.
Do swojej nauki wplótł także żywy wśród Polaków kult rodziny Bonapartych, pomieszany z ideologią panslawizmu niemal wprost wyjętym z rosyjskiej propagandy. Razem dawało to kompletny chaos ideologiczny.
Zebrani w katedrze nie mogli zrozumieć, w jaki sposób przyjęcie nauki prelegenta umożliwi im powrót do kraju. I gdy Towiański padł na kolana, wznosząc żarliwą modlitwę, część słuchaczy wyszła, nieliczni przyłączyli się do mistrza, a większość stała w milczeniu.
I tak miało już pozostać. Niektórzy oddawali się bez reszty Sprawie (tak swój ruch nazywał Towiański), natomiast inni uważali go za obłąkanego. Nie brakowało też takich, dla których był heretykiem.
Andrzej Towiański urodził się 1 stycznia 1799 roku w majątku Antoszwińce położonym około 50 kilometrów od Wilna. Był synem zamożnego posiadacza ziemskiego i jedynym sukcesorem, gdyż dziesięcioro (!) jego rodzeństwa zmarło w dzieciństwie. Sam początkowo także nie cieszył się specjalnie dobrym zdrowiem, co skierowało jego zainteresowania właśnie w kierunku religii i medytacji.
Uczył się w gimnazjum wileńskim, gdzie zaprzyjaźnił się z Ferdynandem Guttem, który w przyszłości miał zostać jego najbliższym współpracownikiem. Obaj następnie trafili na Cesarski Uniwersytet Wileński – Towiański studiował tam prawo, natomiast Gutt, jak przystało na syna wileńskiego aptekarza, ukończył medycynę.
W Wilnie Towiański zetknął się z masonerią, gdyż do wolnomularzy należał ojciec Gutta. W ich poglądach nie widział sprzeczności z prawowiernym katolicyzmem, polscy masoni często bowiem łączyli działalność w lożach z obowiązkami chrześcijanina. Nic zatem dziwnego, że w ich szeregach znajdowało się wielu duchownych, a także wykładowców Uniwersytetu.
Towiański studiował w tym samym okresie co Mickiewicz, ale nic nie wiadomo na temat ich ewentualnych ówczesnych kontaktów. Musiał natomiast kojarzyć poetę, bowiem wieszcz wraz z przyjaciółmi byli zbyt wyrazistymi postaciami, by ich nie dostrzegać. Tym bardziej że późniejszy debiut poetycki Mickiewicza odbił się szerokim echem wśród miejscowej społeczności, a proces filomatów – jeszcze większym.
Po ukończeniu studiów Towiański został rejentem w wileńskim sądzie grodzkim i ziemskim, następnie asesorem w jednym z departamentów Litewsko-Wileńskiego Sądu Głównego. Musiał się sprawdzać w tej roli, gdyż pracował jako prawnik przez kilkanaście lat – aż do chwili, gdy z własnej woli podał się do dymisji.
Pewien wpływ na późniejsze postrzeganie postaci Towiańskiego miał fakt, że w tym czasie asesorem przy rosieńskim sądzie ziemskim był jego kuzyn i imiennik. Starszy od przyszłego proroka o kilkanaście lat prowadził awanturnicze życie i oskarżano go o różnego rodzaju oszustwa. Należały do nich także wyłudzenia, których dokonywał, podając się za agenta carskiej policji. Obu Towiańskich różniły tylko daty urodzenia oraz imiona ojców, nic zatem dziwnego, że niebawem zaczęto ich mylić. Problemy z identyfikacją miały nawet rosyjskie służby wywiadowcze: gdy bowiem Towiański rozpoczął działalność religijną w Paryżu, brano go właśnie za jego kuzyna oszusta29.
Pewne informacje na ten temat dotarły też nad Sekwanę, tym bardziej że prorok faktycznie głosił tam poglądy, które można było uznać za działalność na rzecz Romanowów. Oczywiście on sam nie widział żadnej sprzeczności między głoszoną nauką a patriotyzmem, jednak wielu mu współczesnych miało na ten temat zupełnie inne zdanie…
Podobno Towiański odnajdywał najwięcej spokoju, spacerując po cmentarzach – wówczas kształtował się jego światopogląd. Zanim jednak doznał pierwszego objawienia, już wcześniej musiał mieć poczucie swej wyjątkowości, gdyż w marcu 1828 roku w jego misję uwierzył Ferdynand Gutt. Założyli nawet pewnego rodzaju spółkę – Gutt jako lekarz miał leczyć ciała pacjentów, natomiast Towiański zajmować się ich duszami.
Prorok szybko utwierdził się w swoich przeczuciach, bowiem dwa miesiące później, podczas modlitwy w wileńskim kościele bernardynów, doznał objawienia. Miał wówczas zrozumieć swoje powołanie i obowiązek naprawy otaczającego świata.
Na razie zadbał jednak o prywatne sprawy i w marcu 1830 roku poślubił Karolinę Max, córkę wileńskiego wytwórcy siodeł. Wybranka odznaczała się wyjątkową urodą, a do tego była osobą bardzo inteligentną, zatem trudno się dziwić decyzji Towiańskiego. Gorzej, że przejawiała też ogromne zdolności do snucia intryg, podobnie jak jej znacznie mniej urodziwa siostra, Anna. Tę zresztą niebawem poślubił Gutt, co podobno było objawem desperacji jego wybranki nieprzytomnie zakochanej… w Towiańskim.
Wprawdzie przyszły prorok zamierzał głosić potrzebę odnowy moralnej świata, ale nie unikał też wypełniania obowiązków małżeńskich. W ciągu dziesięciu lat przyszło na świat sześcioro dzieci, a potem jeszcze trójka. W odróżnieniu od rodzeństwa Towiańskiego jego potomstwo cieszyło się dobrym zdrowiem.
Gdy rok po ślubie Andrzeja z Karoliną wybuchło powstanie listopadowe, mistyk przejawiał do insurekcji zdecydowanie negatywny stosunek. Wprawdzie szanował patriotyzm bojowników i „ofiarę ciała”, ale uważał, że konieczna jest „ofiara ducha”, gdyż tylko wtedy miłość do ojczyzny może przynieść wymierne efekty. A w dodatku należy wybaczać swoim wrogom30.
Po stłumieniu powstania Towiański uznał, że nastąpił właściwy czas na działanie – zrezygnował zatem ze stanowiska asesora i wyjechał do Petersburga. Miał nadzieję spotkać tam ludzi, którzy pamiętali działalność Tadeusza Grabianki, a przy okazji liczył również na nawiązanie kontaktów z przedstawicielami rosyjskiej arystokracji. Fakt, że wyznawała ona prawosławie, zupełnie mu nie przeszkadzał, gdyż dojrzał już wówczas do pewnego rodzaju ekumenizmu. Sukcesów jednak nie osiągnął, wzbudził natomiast podejrzliwość carskiej policji i po kilku miesiącach nakazano mu opuścić miasto.
Nie można jednak powiedzieć, że misja Towiańskiego zakończyła się całkowitym fiaskiem, gdyż dobrze wówczas poznał osiadłych w Petersburgu Helenę i Franciszka Malewskich. Jeden z najstarszych przyjaciół Mickiewicza, filomata, i rodzona siostra żony wieszcza dostarczyli mu bezcennych informacji na temat poety. W przyszłości miało się to okazać bardzo przydatne.
Natomiast naukę Towiańskiego bezkrytycznie przyjął nad Newą malarz Walenty Wańkowicz (autor słynnego Portretu Adama Mickiewicza na Judahu skale). Został jego wielbicielem, a zadecydowały o tym pewne kwestie obyczajowe.
„(…) cichy i skromny, i chłodny – wspominał Wańkowicza lekarz Stanisław Morawski – ożeniwszy się z Ordzianką, malutką, ale dziwnej rafaelowskiej piękności panienką, w Petersburgu wmówił w siebie, szturchając się kułakami pod boki, że jest i że być musi natchnionym artystą poetą. Ciągle sobie różnymi najdziwaczniejszymi wyobrażeniami mózgi podsmalał, aż na koniec bez nauki, bez przygotowania w jakiegoś mistyka przeszedł i tysiące głupstw w życiu potocznym i domowym narobiwszy, z dobrą i piękną żoną się swoją rozstał i na towiańszczyźnie skończył. Chciało mu się koniecznie wspólności żon, a na to właśnie jego żona, choćby zapewne lepiej wyjść mogła, zgodzić się nie chciała i jak wariatowi pięknymi swoimi oczyma patrzyła mu w oczy”31.
Wspólnotę żon wypominają prorokowi spod Wilna niemal wszyscy jego oponenci. Nie należy jednak tych oskarżeń traktować dosłownie, gdyż w XIX stuleciu prawie każdy nowo powstały ruch społeczny lub religijny podejrzewano o dewiacje obyczajowe. Wystarczy choćby przypomnieć rozważania Ignacego Rzeckiego na temat socjalizmu (i wspólnoty żon) w Lalce Bolesława Prusa.
Wobec niepowodzenia akcji misyjnej w Petersburgu Towiański wrócił w rodzinne strony. Nie zamierzał jednak przerwać działalności i odbył kilka podróży zagranicznych, gdyż jego celem było nawiązanie kontaktów z emigrantami osiadłymi po powstaniu listopadowym w Niemczech i Czechach. Wydaje się, że z tych wypraw wyciągnął całkiem trafne wnioski na temat nastrojów panujących wśród wygnańców.
Bardzo ważne okazało się również poznanie w Dreźnie Edwarda Odyńca, kolejnego z przyjaciół Mickiewicza i jego towarzysza podczas wyprawy po Europie. Odyniec znał sprawy późniejsze niż Malewski i widywał wieszcza na co dzień w rozmaitych sytuacjach. Poza tym był wyjątkowym gadułą oraz człowiekiem mało dyskretnym – podzielił się z Towiańskim nawet opowieściami o pierwszej miłości Mickiewicza, Maryli Puttkamerowej.
„Niejednokrotnie – przyznawał Odyniec po latach – opowiadałem o nim to wszystko, co nie tylko widziałem sam albo od niego słyszałem, ale mnóstwo takich szczegółów i rzeczy, o których on sam nigdy przede mną nie mówił, a tylko opowiadali mi inni, najbliżsi powiernicy i towarzysze dzieciństwa jego i pierwszej młodości, jak np. Jan Czeczot, Tomasz Zan i na koniec sama Maryla”32.
We wrześniu 1836 roku zmarł ojciec Towiańskiego i przyszły prorok odziedziczył majątek, który obejmował 50 włók ziemi (około 900 hektarów) dających tysiąc rubli rocznego dochodu (prawie 22 tysiące euro). Nowy właściciel szybko przystąpił do reform gospodarczych zgodnych ze swoimi przekonaniami. Zniósł pańszczyznę, propagował oświatę na wsi, a na jego polecenie Gutt zajmował się leczeniem chłopów. Zadbał też o życie duchowe byłych poddanych, organizując wspólne modlitwy oraz wznosząc kaplicę w swoim ogrodzie. Wprawdzie poświęcił ją ksiądz, ale Towiański sam odprawiał tam nabożeństwa, uważając to za przejaw rewolucji chrześcijańskiej. Natomiast według opinii sąsiadów działy się tam rzeczy całkowicie niezgodne z nauką Kościoła, wewnątrz nie było nawet krzyża, a sama budowla bardziej przypominała antyczną świątynię niż miejsce kultu katolickiego.
„[Opowiadano] w Wilnie – wspominał sąsiad Towiańskiego, Edward Wołodko – że podczas tych obrzędów stawała na owym »ołtarzu« kobieta w stroju Prawdy jako święta Filomena; uważam jednak, że była to jedna z licznych podówczas plotek kursujących w Wilnie o Towiańskim, utkana, być może, na tle obchodów rewolucyjnych w Paryżu. Na czym atoli polegały owe »msze« i nabożeństwa, objaśnić nie umiem”33.
Przy okazji pojawiały się informacje, że jednak nie wszystko w majątku Towiańskiego wyglądało w taki sposób, jak przedstawiali to apologeci mistrza. Podobno „poddani jego włościanie tak samo byli uciemiężani jak i gdzie indziej, jeśli nawet nie więcej”. Nie jest to wykluczone, gdyż prorok z całą powagą opowiadał o swoich humanitarnych uczynkach, a relacje te mogą wprawić w osłupienie:
„Zwoszczyk [dorożkarz] w Petersburgu żądał dubeltowej zapłaty za kurs; pojechałem z nim więc na policję. Dyżurny zaraz powalił zwoszczyka pięścią, kopnął nogą, chciał batożyć, co powstrzymałem. Odtąd zwoszczyk był moim przyjacielem”34.
Podobnie wyglądało postępowanie Towiańskiego w Wilnie, a tym razem jego przyjacielem został nieuczciwy introligator.
„Oprawił mi źle książki – opowiadał prorok – a żądał złotych polskich dziesięć zapłaty; pojechałem więc do policmajstra w Wilnie, ten uwięził natychmiast introligatora; chodziłem do winnego co dzień, później co tydzień, lecz że trwał w złem, więc zapomniałem. Aż jednego dnia ze strażą więzienną przybywa do mnie w prośby introligator. Uczęstowałem go i odtąd był moim przyjacielem”35.
Czytając tego typu relacje, można więc dać wiarę znajomym i sąsiadom Towiańskiego. Chociaż oczywiście niektóre z ich wspomnień były tylko plotkami, to jednak część dość dobrze pasuje do opowieści, jakie snuł sam Towiański.
„Pamiętam, jak raz matka moja – opowiadał Wołodko – wróciwszy z jakiejś podróży, opowiadała o spotkaniu z Towiańskim i o następującej przygodzie, której była świadkiem. Mróz był trzaskający. Towiański spotkał na drodze zziębłego biedaka, uniesiony przeto litością zdjął kożuch z własnego furmana i odział nieszczęśliwego. Furman tymczasem dzwonił z zimna zębami w ciągu paru mil drogi”36.
Metody postępowania proroka potwierdzała także historia „uleczenia” jednego z sąsiadów dotkniętych chorobą umysłową. Tym bardziej że do przywrócenia nieszczęśnikowi zdrowia Towiański i Gutt zabrali się razem.
„Bolesław Kontrym był człowiekiem zdolnym – kontynuował Wołodko – i wcale niepośledniego umysłu, zagrzebał się jednak na wsi. (…) Towiański postanowił go »odrodzić«. Skorzystał z nadarzającej się sposobności, kiedy Kontrym ciężko zachorował na jakąś gorączkę nerwową. Doktor Gutt leczył ciało, a Towiański kurację prowadził w ten sposób, aby jednocześnie i ducha uleczyć. Nasamprzód należało, zdaniem pana Andrzeja, usunąć z pamięci pacjenta wszystko, o czym wiedział, i dopiero z tak sztucznie doprowadzonego do stanu dziecka utworzyć się miał nowy, doskonały człowiek z wyrobionymi zasadami i pojęciami. Program w części się udał – chory w rzeczy samej pamięć utracił całkowicie! Nie tak łatwo poszło z drugą jego częścią, to jest »zaszczepieniem idei«. W miarę jak umysł odzyskiwał władzę, wracała i pamięć, lecz nigdy już nie dościgła pierwotnego stopnia i Kontrym do końca życia wspierał ją notowaniem w książeczce kieszonkowej. Podziwiano w Wilnie zarówno lekkomyślną zarozumiałość mistrza, jak i zaślepienie adepta dającego sobą powodować”37.
Inna sprawa, że nie wszyscy sąsiedzi Towiańskich zadowalali się wyłącznie komentowaniem postępków mistrza. Niejaki Jan Gacewicz, „były kapitan wojsk polskich”, przyczynił się do tego, że „Towiańskiego poddano badaniom”. Nie wiadomo jednak, czy „z punktu widzenia jurystycznego, jako sekciarza, czy patologicznego, jako psychopaty”. Wprawdzie prorok został „uznany za nieszkodliwego”, ale już samo przeprowadzenie badań zdyskredytowało go w oczach wilnian.
W maju 1839 roku Towiański doznał kolejnego objawienia, a rok później następnego. Tym razem wydarzenia przebiegały w spektakularny sposób: podobno na niebie pojawił się biały krzyż zwrócony ku zachodowi, a Matka Boska wskazała Francję jako cel misji.
Prorokowi nie można odmówić konsekwencji, prawdopodobnie przygotowywał się do wyjazdu już od pewnego czasu. Miał bowiem paszporty dla siebie i żony, podjął też decyzje dotyczące majątku i dzieci. Antoszwińce pozostawił w rękach dzierżawcy, a pięcioro dzieci oddał pod opiekę znajomych. Rodzeństwo zostało rozdzielone, łącznie opiekowały się nim trzy rodziny, a Towiańscy zabrali ze sobą tylko najstarszego syna, Jana. Gdy osłupiali znajomi pytali, czy nie obawiają się pozostawiać swojego potomstwa na łasce innych, rodzice mieli odpowiadać: „Bóg, który opiekuje się i ptaszętami, nie pozostawi bez opieki i naszych dzieci”. Najstarsze z nich miało wówczas siedem lat, zaś najmłodsze urodziło się niedługo przed wyjazdem.
Chociaż władze carskie wydały prorokowi paszport uprawniający go do wyjazdu do Niemiec i Austrii, Towiański miał inne zamiary. Na pewno zamierzał się udać do Paryża, gdzie planowano właśnie sprowadzić prochy Napoleona z Wyspy Świętej Heleny. Rodzina wybrała się w podróż „zwykłym wozem” załadowanym „skrzynkami, łaskami, szynkami i przeróżnymi wiktuałami”. Na górze siedziała Towiańska z dzieckiem, a mąż „prowadził konia i szedł obok pieszo”.
Pierwszy dłuższy postój wypadł w Poznaniu, gdzie mistrz Andrzej rozpoczął głoszenie swojej nauki. Podobno zrobił duże wrażenie na metropolicie gnieźnieńskim i poznańskim, Marcinie Duninie. Duchowny odprawił nawet mszę w intencji Towiańskiego, chociaż nie zgadzał się z lansowaną przez niego zasadą reinkarnacji. Wielbicielkami nauki mistrza stały się natomiast panie z miejscowego towarzystwa, jednak niebawem i one zraziły się do niego.
„Podawał się za posłańca Bożego – relacjonował przeciwnik proroka, Władysław Gołembiowski – starał się robić zwolenników, zwłaszcza między kobietami, formował je w towarzystwo w pewnych przepisanych przez niego zasadach, namawiał, by się spowiadały u niego i wyjawiały mu sekrety rodziców, braci i kochanków. Ostatnia ta okoliczność mocno kilka kobiet oburzyła i wykryła nie tylko niedorzeczność, ale nawet złe zamiary posłańca Bożego”38.
Z perspektywy czasu ważniejszy wydaje się jednak fakt, że Towiański miał okazję poznać Konstancję Łubieńską, która była kochanką Mickiewicza podczas jego pobytu w Wielkopolsce w 1831 roku. Płomienny romans spowodował, że wieszcz przedłożył wdzięki hrabiny ponad niebezpieczeństwa wojenne i nie wziął udziału w powstaniu listopadowym – z tego powodu miał później poważne kłopoty. Romans z Łubieńską obfitował zresztą w różnego rodzaju zawirowania, gdyż arystokratka chciała porzucić męża i dzieci, by towarzyszyć poecie w podróży do Paryża. Ten jednak nie zgadzał się na to, a na domiar złego dwaj bracia hrabiny zamierzali wyzwać Mickiewicza na pojedynek za „pohańbienie czci ich siostry”. Bez wątpienia zatem Łubieńska mogła przekazać Towiańskiemu ciekawe informacje na temat swojego byłego kochanka…
Ostatecznie jednak prorok musiał opuścić Poznań i udał się nad Sekwanę. Pojawił się tam w połowie grudnia, ale niebawem wyjechał z francuskiej stolicy. Jak na proroka chcącego zbawiać rodaków nie spieszył się specjalnie z podjęciem akcji misyjnej. Zwiedzał miejsca bojów napoleońskich, a wiosnę następnego roku spędził w Anglii i Irlandii. Można odnieść wrażenie, że przez cały czas przygotowywał się do działania, zbierał informacje i czekał na dogodną chwilę.
Pod Waterloo spotkał się z generałem Janem Skrzyneckim, byłym wodzem naczelnym powstania listopadowego. Panowie poznali się już wcześniej podczas pobytu Towiańskiego w Pradze, a teraz prorok wprowadził go w szczegóły swojej nauki. Podobno Skrzynecki był bardzo zainteresowany, chociaż zauważał jej sprzeczność z katolicyzmem. Towiański spisał ich rozmowy i w ten sposób powstała Biesiada z Janem Skrzyneckim, a nazwisko znanego i zasłużonego generała miało potwierdzać powagę nauki litewskiego proroka.
Niebawem jednak Skrzynecki odżegnał się od związków z Towiańskim i w tej sytuacji mistrz nie zdecydował się na publikację broszury. Postanowił znaleźć inną ważną postać z grona emigrantów, która pomogłaby mu „wbić sztandar Sprawy Bożej”. Jego wybór padł na Mickiewicza – i zapewne z tego powodu nieco zmodyfikował tekst swoich nauk. Zaczął bowiem wykorzystywać w nich sformułowania pochodzące z twórczości wieszcza, dzięki czemu ich treść miała brzmieć dla poety znajomo. Jako doskonały socjotechnik wiedział jednak, że musi poczekać na sprzyjające okoliczności i pilnie nasłuchiwał informacji z Paryża. Wreszcie – gdy żona wieszcza miała ostry nawrót choroby psychicznej i lekarze nie dawali szans na jej wyzdrowienie – uznał, że nadszedł właściwy czas.
Celina Mickiewiczowa chorowała od kilku lat, a pierwsze symptomy (depresję) zauważono u niej po śmierci matki, pianistki Marii Szymanowskiej. Po przyjeździe do Paryża i ślubie z Mickiewiczem zadziwiała czasami otoczenie swoją nadpobudliwością. Dziwiono się jej nieumiarkowanemu zamiłowaniu do klejnotów, zgorszenie budził fakt, że nosiła męskie ubrania. To ostatnie można zresztą przypisać wpływowi George Sand, natomiast upodobanie do ozdób miało się stać jednym z objawów jej schorzenia.
Zachowały się relacje świadków opisujących zachowanie Celiny tuż przed atakiem choroby. Zauważano u niej nadzwyczajne podniecenie, chorobliwe podekscytowanie („gada, co ma na sercu, a czego by nie śmiała, będąc zdrową”). Żona wieszcza traciła kontakt z rzeczywistością i już w lipcu 1838 roku Adam starał się o wizytę u jednego z paryskich neurologów. Do ostrego ataku doszło kilka tygodni po urodzeniu drugiego dziecka.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Za: J. Besala, Jak Polska zbawiała świat. Mesjasze i prorocy, Warszawa 2018, s. 178. [wróć]
2.Ibidem. [wróć]
3. Za: ibidem. [wróć]
4. A.J. Rolle, Tadeusz Leszczyc-Grabianka starosta liwski i Teresa z Stadnickich, jego małżonka, Lwów 1875, s. 1. [wróć]
5.Ibidem, s. 19. [wróć]
6. J. Kurkowski, Grabianka Tadeusz Laurenty, PolskiPetersburg.pl/hasla/grabianka-tadeusz-laurenty [dostęp: 30.11.2021]. [wróć]
7. J. Ujejski, Król Nowego Izraela. Karta z dziejów mistyki wieku oświeconego, Warszawa 1924, s. 70, 72. [wróć]
8. Za: J. Besala, op. cit., s. 192. [wróć]
9. M. Danilewicz-Zielińska, Mistyk w kręgu oświeconych. Próba przypomnienia »Króla Nowego Izraela« – Tadeusza Grabianki, [w:] Próby przywołań. Szkice literackie, Warszawa 1992, s. 33. [wróć]
10.Ibidem, s. 33–34. [wróć]
11.Ibidem, s. 28–29. [wróć]
12. A.J. Rolle, op. cit., s. 4. [wróć]
13. M. Danilewicz-Zielińska, op. cit., s. 25. [wróć]
14. A.J. Rolle, op. cit., s. 25. [wróć]
15. M. Danilewicz-Zielińska, op. cit., s. 31. [wróć]
16.Ibidem, s. 30. [wróć]
17. J. Ujejski, op. cit., s. 109. [wróć]
18.Ibidem, s. 117. [wróć]
19. J. Besala, op. cit., s. 195. [wróć]
20. N. Wójtowicz, O Tadeuszu Leszczyc-Grabiance, wolnomularstwo.pl/baza_artykulow/wolnomularstwo-polskie/historia-polskiego-wolnomularstwa/o-tadeuszu-leszczyc-grabiance/ [dostęp: 30.11.2021]. [wróć]
21. A.J. Rolle, op. cit., s. 33. [wróć]
22.Ibidem, s. 29. [wróć]
23.Ibidem, s. 31. [wróć]
24. A.J. Rolle, op. cit., s. 36. [wróć]
25. J. Ujejski, op. cit., s. 129–130. [wróć]
26. A.J. Rolle, op. cit., s. 40. [wróć]
27.Ibidem, s. 115, 119. [wróć]
28.Ibidem, s. 113. [wróć]
29. W. Horoszczkiewiczówna, Andrzej Towiański – ale który?, „Przegląd Współczesny” 53/1935. [wróć]
30. A. Zielińska, Ortodoksyjny heretyk. Myśl społeczno-religijna Andrzeja Towiańskiego, Kraków 2010, s. 30. [wróć]
31. Za: T. Boy-Żeleński, Brązownicy i inne szkice o Mickiewiczu, Warszawa 1957, s. 164–185. [wróć]
32. Za: H. Mościcki, Wspomnienie o Towiańskim, „Biblioteka Warszawska” 1907. [wróć]
33. Za: ibidem.[wróć]
34. Za: T. Boy-Żeleński, op. cit., s. 163. [wróć]
35. Za: ibidem. [wróć]
36. Za: H. Mościcki, op. cit.[wróć]
37. Za: ibidem.[wróć]
38. W. Gołembiowski, Mickiewicz odsłoniony i towiańszczyzna, Paryż 1844, s. 12. [wróć]