Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zanurza się w tekście coraz bardziej – to już nie sama opowieść go wciąga, a naga obecność następujących po sobie słów. Im dłużej czyta, tym te ciągi, strumienie, stają się coraz bardziej pochyłe, a on ześlizguje się w jakąś noc, tajemnicę, w której nie ma nic do odkrycia. Jest nagi, otwarty na każdy przepływ, krążenie. Porywa go fala, a potem następna, aż w końcu sam zaczyna falować. Nie przypomina już siebie, migocze i znika w bliskości oddalenia. Poddaję się – mówi cicho pochylony nad książką, unosi go jakiś dryf i zarazem, z każdą kolejną linijką, mocniej zagnieżdża się w istnieniu.
Fragment opowiadania „Nokturn”
***
Noc jest moim pasterzem to bardziej sprawozdanie z laboratorium niż zbiór opowieści. Chodzi o eksperyment, o intensywność, pisać to poszukiwać nowych efektów, nowych form życia. Ale też – pisać to wymykać się samemu sobie; „ja piszące” jako fałdująca ze światem, wielka mieszanina. Wreszcie chodzi o radość wynikającą z takiego rozprężenia, ożywienie się w deterytorializującym przepływie.
***
Ignacy Kotkowski
Pisarz, malarz, pracownik biurowy. Publikował w „Twórczości”, „Orgii Myśli”, „Nowej Orgii Myśli”, „Małym Formacie”, „Praktykach czytania”. W 2019 roku nakładem Wydawnictwa Ostrogi ukazała się jego debiutancka książka Niehistorie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 66
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
NOC JEST MOIM PASTERZEM
Ignacy Kotkowski
Noc jest moim pasterzem
Ostrogi
2023
Słońce
Kiedy byłem mały, kochałem słońce; zamykałem oczy i pod powiekami robiło się czerwono – trafia na to zdanie w trakcie lektury Bataille’a. Zamyka oczy, czerwone morze pod powiekami, a on widzi siebie, jest dzieckiem mrużącym twarz w bezchmurny dzień. Zakopuje dłoń w gorącym piasku, drobne palce przenikają wszystko i pędzą oszalałe przed siebie.
W owym czasie czytał namiętnie, tropił solarne fragmenty. Zdawało mu się, że w trakcie lektury uwalnia pokłady energii zamknięte w tekście. Każde zdanie było małą eksplozją, która stopniowo, słowo po słowie, rozsadzała go od środka.
Z dzieciństwa pamięta jeszcze drzewo za oknem. Często wraca do niego myślami. Wyobraża sobie światło – które otula pień i migocze na liściach – i siebie na tym świetle. Przylgnąć do niego całą powierzchnią – pieści w sobie ten widok.
Wchodzi po schodach, a słońce wpada przez szybę. Przykłada do ściany dłoń, w ciepłe miejsce, po chwili ucho i nagle wydaje mu się, że jest bezdomny, że nie ma już nic, tylko ten jasny punkt, jakieś życie, do którego się zbliżył, którego teraz nasłuchuje, jak słucha się bicia serca. Życie, w które się włącza, w którym rozlewa się, tak, jak to światło na ścianie – zamknięte w kwadracie okna, a jednak nieustannie atakujące swoje granice.
Powracający sen o Van Goghu. Widzi go leżącego przy drodze, gdzieś na południu Francji (pamięta błękit nieba, kruszenie ziemi w dłoniach), rozżarzonego do białości. Z ust wypływa mu złocista strużka, mówi: słońce, to jajo, stamtąd wyszliście, jeszcze czuć od was, świetliste pisklęta, promienistym śluzem. Innym razem – w głębi tego snu, w którym śnił siebie śniącego – znajduje w dłoni drobne zawiniątko, małe słońce w postaci odciętego ucha.
Ojciec nosił słoneczną maskę. Obserwował go, jak wystawia twarz, chwyta promienie. Gdy umarł, twarz stała się blada, kamienna, a promienie ześlizgiwały się po niej i umykały pod drzwi.
Kiedyś zbyt długo przebywał na słońcu. Zasnął ukołysany wiatrem i pisakiem przesypującym się przy uchu. Obudził się słaby i bez sił. Nie mógł się podnieść. Miał wrażenie, że rozprasza się w jakiejś wielości, mnogości obdarzonych odrębnym życiem drobin, wibrującej masie, nie odróżniał już siebie od niewidzialnego ruchu wydm. Promienieję – pomyślał.
To uczucie zostało w nim na długo. Budził się nagi, odkryty. Czuł rozchodzące się w ciele wiązki, strumienie podążające we wszystkich kierunkach.
W jedną z tych słonecznych nocy usiadł do pisania. Rozpalony, wyrzucał z siebie słowa energetycznymi nitkami: ten promienny uśmiech na mojej twarzy, to znak ciągłej erupcji, prędkości, które przemieniają mnie w grzbiet ciepłej fali.
Przypomniały mu się słowa Roussela: pisałem tysiącem płonących stalówek.
Nokturn
Chciał się wymknąć, uciec w jakąś noc, poczuć, jak znika za linią horyzontu. Poszedł do biblioteki.
Długo chodził wąskimi korytarzami, pozwalając spojrzeniu ślizgać się po grzbietach książek. W bladym świetle coraz bardziej przypominał umarłego. Może odejdę tu – pomyślał – a moje ciało zwinie się w kruchy przecinek?
W końcu otworzył jedną z nich. Na pierwszej, pustej stronie, zobaczył siebie. Leży skulony w miękkiej pościeli, jeszcze chłodnej, powietrznej, a ojciec czyta mu do snu. To jego najintensywniejsze wspomnienie. Byli nad morzem. Słuchał go patrząc na szumiącą ciemność za oknem, fale podchodziły do niego i zabierały, głos ojca przyciągał z powrotem (a może na odwrót?). Kołysał się tak, a wraz z nim wszystko to, co istnieje.
W miejscu pełnym książek wybiera zawsze najdalszy kąt. Nie przeszkadza mu panujący tam mrok, w marnym świetle litery stają się żywsze, bardziej skoczne, a on ożywa wraz z nimi. Wtedy wydaje mu się, że mógłby chwycić się ich i wyfrunąć z siebie.
Zaczyna czytać. Z początku stawia opór, tekst odbija się do niego, nie może się przecisnąć. Po chwili jednak (prawdopodobnie zupełnie bez powodu), coś się rozstępuje. Pękniecie, rysa, która biegnie przez niego i swobodnie wychodzi na zewnątrz. Trzyma się tej linii i śmiało kroczy z nią, opuszcza jasność dnia.
Kiedyś miał sen o książce, której strony są pustynią. Przewraca je, a piasek przesypuje się w dłoniach.
Zanurza się w tekście coraz bardziej – to już nie sama opowieść go wciąga, a sama obecność następujących po sobie słów. Im dłużej czyta, tym te ciągi, strumienie, stają się coraz bardziej pochyłe, a on ześlizguje się w jakąś noc, tajemnicę, w której nie ma nic do odkrycia. Jest nagi, otwarty na każdy przepływ, krążenie. Porywa go fala, a potem następna, aż w końcu sam zaczyna falować. Nie przypomina już siebie, migocze i znika w bliskości oddalenia. Poddaję się – mówi cicho pochylony nad książką, unosi go jakiś dryf i zarazem, z każdą kolejną linijką, mocniej zagnieżdża się w istnieniu.
Innym razem śnił, że znajduje się w czymś podobnym do schronu, głęboko pod ziemią (nigdy nie był na powierzchni, a może powierzchni nigdy nie było?). Leży przytwierdzony do łóżka specjalnej konstrukcji. Powyżej, w niekończącej się spirali, wznoszą się regały z książkami. Łóżko połączone jest z podajnikiem, który losowo wybiera dla niego lektury. Czyta nieustannie, łapczywie, do utraty tchu.
Znów jest nad morzem – ojciec od dawna nie żyje –na rozgrzanym słońcem piasku czyta sam. Pomiędzy stronami zbierają się błyszczące drobinki. Zostaną tam długo po jego śmierci.
Czyta i zdaje mu się, że płynie, choć raczej niosą go wznoszące się i opadające masy, idzie na dno, w końcu wynurza się w sobie – nie rozpoznaje swojego spienionego oblicza. Próbuje dopłynąć do brzegu, chwyta się kropel ginących w mroku, nie ma już jednak granic, rozpływa się, wycieka do większych wód. Nurkuje, po chwili wynurza się w sobie samego siebie, na innym, obcym morzu, znów się zanurza i wypływa jeszcze głębiej w sobie, unosząc się na tafli zewnętrza.
Co to za wrzenie? – myślał – przecież jest tak cicho, spokojnie. Nic się rusza, siedzę na krześle i leniwie przewracam strony.
Gdy był mały fantazjował o mroku, którego nic nie może rozproszyć. Rano budziło go palące światło dnia, otwierał wtedy książkę, by ocalić w sobie resztki tego, co nieczytelne.
Opada z sił. Tekst owija się wokół niego. W tym uścisku, coś puszcza, rozluźnia się. Można zrobić ze mną wszystko – myśli.
Odpływa w noc rozgwieżdżoną strużką.
Noc jest moim pasterzem
Tym, co zjawia się w nocy, jest noc, która się zjawia.
Maurice Blanchot
Pójdziemy w noc, poniesie nas czarna bryła. Nic nie zobaczymy, jest tylko szumiąca ciemność wkoło, cisza stojącego mroku. Będziemy nadzy, odkryci, nie będzie nas. Małe nocne zwierzęta na skraju drogi.
Wstał od biurka i położył się na łóżku. Leżał z otwartymi oczami. Szelest krzaku zanurzonego w ciemności przenika do żył, czarna plama przebywająca wśród traw opada w głąb ciała. Zmęczone, księżycowe oczy połyskują w pokoju. Wychyla się w sobie, w zimne powietrze na zewnątrz, w czarne pasma obłoków na niebie. Z każdego otworu w ciele wypływa rozgwieżdżoną strużką. Być może, gdy tak leży z otwartymi oczami, sam jest nocą jakiejś innej nocy.
Inna noc nie jest gościnna, nie otwiera się. W innej nocy jest się zawsze na zewnątrz. Noc jest niedostępna, ponieważ mieć do niej dostęp to dostąpić zewnętrza, to pozostawać zawsze poza nią samą i na zawsze utracić możliwość jej opuszczenia (Maurice Blanchot).
Obudzić się w środku nocy. Białe dłonie w wilgotnej pościeli, dźwięki przychodzące z oddali: wiatr, który trąca ciemne liście, pulsowanie gwiazd.
Opowiadanie „Wyrok” napisałem z nocy 22 na 23 od godziny dziewiątej wieczór do szóstej rano, nie odrywając pióra. Nogi zesztywniałe na skutek pozycji siedzącej ledwo zdołałem wyciągnąć spod biurka. Straszliwy wysiłek i radość, gdy w mych oczach rozwijało się opowiadanie, gdy brnąłem przez to rozlewisko naprzód. Wiele razy w ciągu tej nocy niosłem swój własny ciężar na grzbiecie. Jak to wszystko można wypowiedzieć, jak dla wszelkich, nawet najdziwniejszych pomysłów, przygotowany jest wielki ogień, w którym giną i zmartwychwstają. Jak z oknem stało się niebiesko (Franz Kafka).
Gęsta, ciepła noc
Księżyc nisko nad wodą
Prowadzi mnie
Kiedy zbudziłem się nocą w mroku, świat był tylko jednym niemym pytaniem. Możliwe, że pytanie to, nieznane mi wtedy, tkwiło w fałdach pluszowej kotary, która wisiała przed moimi drzwiami, by tłumić odgłosy. Możliwe też, że zrodziło się z refleksu zasiadającego czasem na mosiężnych kulach, zwieńczeniach mojego łóżka po przeciwnej stronie wezgłowia. A może było tylko pozostałości snu, która utrwaliła się po przebudzeniu (Walter Benjamin).
Odkryłem w sobie noc. Leżę i słucham, jak jej cienkie pasma przechodzą przeze mnie. Obmywa mnie nocna fala. Patrzeć na brzeg, który cofa się w ciemność, zanurzyć się w blasku piany. Jestem już częścią nieodróżnialnego. Czy to mój głos woła mnie z tej głębi? Noc ma tylko jedną stronę, biegniemy jej skrajem.
Często zostawaliśmy po zmroku biegając wąskimi korytarzami, które wytyczała dla nas noc. Byliśmy mali, oddani gwiazdom. Światełka na naszych ciałach, ciemność i głosy które mówią jedno: „jesteśmy”.
Noc płynie do ciebie, a może to ty rozpływasz się w mroku? Noc płynie do ciebie, a ty wraz z nią, płyniesz na stojącej fali.
Niewiewiórka