Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anglia, 1655 rok. Ailea przybywa do klasztoru, w którym będzie zgłębiać mistyczną wiedzę, dostępną tylko dla wybranych. Inne nowicjuszki podchodzą do niej z nieufnością i szepczą o niej za jej plecami. Ailea jeszcze przed swoimi narodzinami została przeznaczona sycylijskiemu księciu Aaronowi, z którym, według przepowiedni, ma mieć dziecko.
Roderic uczęszcza do szkoły wojskowej w Bolonii. Szybko zdobywa sławę po zabiciu legendarnego dowódcy, lecz jego rozgłos budzi zazdrość i niechęć. Po pojedynku z wpływowym hrabią zyskuje potężnego i mściwego wroga.
Ailea i Roderic od dawna spotykają się ze sobą w snach oraz wizjach, tworzy się między nimi niezwykła, nadprzyrodzona więź. Być może ich ścieżki wkrótce się skrzyżują i spotkają się w realnym świecie?
„Nocna przestroga” Ann-Catrin Mattsson to druga część cyklu powieści historycznych z elementami mitologii celtyckiej. Autorka zabiera nas w ekscytującą podróż przez wojny, miłość i pradawne tajemnice.
Ann-Catrin studiowała literaturoznawstwo, historię oraz kreatywne pisanie. Wraz z mężem i córką mieszka w domu na archipelagu Bohuslän, położonym na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Jej powieści historyczne wymykają się sztywnym podziałom gatunkowym.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 468
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Varsel i natten
Przekład z języka szwedzkiego: Patrycja Włóczyk-Nastały
Copyright © Ann-Catrin Mattsson, 2025
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2025
Projekt graficzny okładki: Miroslav Šokčić
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-212-0
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Gabrielowi
CZĘŚĆ 1
Urghe
SZKOCJA, GRUDZIEŃ 1643
– Podobno przepowiadacie przyszłość zapisaną w gwiazdach, mistrzu.
Kobieta, elegancko ubrana w haftowany płaszcz obszyty futrem z gronostaja, ściąga rękawiczki tak cienkie, że prześwituje przez nie skóra. Jej spojrzenie wędruje po drewnianej podłodze zastawionej moździerzami i drewnianymi miskami, a potem na sufit, gdzie na starych hakach wiszą ostrokrzew, jemioła oraz inne święte rośliny. Urghe odsuwa na bok niedbałe notatki i wskazuje na podłogę.
Kobieta siada na dywanie, wśród owczych skór i poduszek. Powietrze, już ciężkie od opium, miesza się ze słodkim zapachem jaśminu i czymś nieokreślonym, co przywodzi mu na myśl duszne letnie noce w Indiach. Kiedy kaptur się zsuwa, ukazuje się jedwabna, rubinowoczerwona tkanina i kaskada ciemnych loków. Na szyi wisi złoty łańcuszek, a drobne kamienie wisiorka lśnią tym samym szafirowym blaskiem, co kamienie bransoletki na jej nadgarstku. Jednak to oczy zaskakują najbardziej, bystre i inteligentne. Dłonie dotykają zawiniątka na kolanach. Jeśli dziecko jest jej, to ona jest bardzo młodą matką.
Kobieta przekręca obrączkę na palcu. Jej barki są spięte, jakby czuła się tutaj nieswojo. Urghe podaje jej parującą filiżankę ziołowej herbaty i siada po turecku na skórze naprzeciwko niej. Trwają w milczeniu, przy dźwiękach deszczu bębniącego w okiennice, aż cisza w końcu skłania ją do dalszej rozmowy.
– Chodzi o mojego syna. – Kobieta opuszcza głowę, szukając odpowiednich słów. – Jest... inny, różni się od swojego rodzeństwa.
– W jaki sposób?
– Jest niejadkiem. – Kobieta upija łyk herbaty, myśli. – Mogę go zostawić na długie godziny, a on nie płacze. Czasami wygląda, jakby odpływał. Wpatruje się w rzeczy, których nie ma.
– Pokażcie mi go.
Kobieta podaje mu zawiniątko. Urghe ostrożnie odkrywa kolejne warstwy tkaniny, wszystkie kosztowne i bogato zdobione. Spod materiału wyłaniają się włosy czarne jak niebo w bezksiężycową noc.
Urghe spogląda w oczy dziecka, już teraz pełne mądrości przekraczającej granice tego świata. Robi mu się ciepło na sercu. Uśmiecha się. To gwiezdne dziecko. Przymyka powieki, wdychając magię palących się ziół. Wizja migocze. Urghe widzi tkaninę przeznaczenia, przeszłość i przyszłość. Widzi to dziecko, już starsze, i rolę, jaką odegra. Następnie dostrzega własną śmierć i dziecko, które go zastąpi.
– To wyjątkowy chłopiec. – Urghe otwiera oczy. – Musi przeżyć. Jego przeznaczeniem jest być głosem niebios.
– Jak wy? – W pytaniu kobiety pobrzmiewa zarówno strach, jak i duma.
– To dziecko zajmie moje miejsce, gdy nadejdzie czas. Ludzie będą go szukać, słuchać jego słów.
Kobieta kiwa głową z lekkim westchnieniem ulgi.
– Więc będzie miał tytuł i poczucie bezpieczeństwa?
– Tak, ale to ma swoją cenę. Wasze dziecko ma do wypełnienia trudne zadanie. Pozwólcie mu studiować starożytną wiedzę, niech nauczy się czytać z gwiazd i opanuje tajemnice niebios.
– Rozumiem. Otrzyma najlepsze wykształcenie.
Kobieta kręci filiżanką i omiata pomieszczenie przenikliwym wzrokiem. Przez chwilę dał się zwieść jej słodkiemu, delikatnemu wyglądowi. W jej oczach rodzą się teraz precyzyjne plany, jakby była generałem. Dziecko pokasłuje. Urghe nie podoba się ten dźwięk, brzmi to, jakby ktoś przeciągał zardzewiałą piłę przez grubą kłodę.
– Jest wątłego zdrowia – stwierdza. – Równowaga płynów w jego ciele jest zaburzona i dlatego uchodzi z niego dusza. Prosiliście lekarza, by na niego spojrzał?
Kobieta wydycha powietrze z prychnięciem.
– Ci niekompetentni szarlatani tylko pogorszyli sprawę.
W piersi dziecka bulgocze śluz. Oddech chłopca jest świszczący, malec z trudem łapie powietrze. Urghe marszczy czoło.
– Lada chwila i będzie miał suchoty.
– Możecie mu pomóc?
Nie odpowiadając, Urghe sięga po moździerz i pęczek liści szałwii, podpala go nad jedną ze świec i omiata nim chłopca od dołu do góry, mamrocząc przy tym zaklęcie w prastarym języku. Kobieta czuje w nosie szczypanie, gdy Urghe wkłada palce w mieszankę ziół pachnącą miętą połączoną ze smalcem i naciera nią klatkę piersiową oraz ramionka chłopca. Potem nalewa sobie filiżankę herbaty, pozwalając leczniczym ziołom oczyścić płyny chłopca i wypędzić chorobę z jego ciała.
– Nacierajcie go tym, dwa razy dziennie. – Urghe podaje kobiecie słoiczek wypełniony maścią. – I dawajcie mu ciepłe kozie mleko.
– Nie wiem, jak wam dziękować. – Kobieta wypija łyk herbaty i spogląda na Urghego zza opuszczonych rzęs. – Miałam nadzieję, że zgodzicie się również przyjąć mojego drugiego syna.
– Oczywiście.
Kobieta woła coś po hiszpańsku i kotara w drzwiach się odchyla. Do pokoju wchodzi chłopiec o szerokich ramionach i pełnych ustach matki, wyraźnie niezadowolony z długiego oczekiwania. Matka rzuca mu surowe spojrzenie.
– Wyprostuj się, Rodericu.
Chłopiec prostuje plecy. Spoglądając w jego szarozielone oczy, Urghe niemal wypowiada na głos przekleństwo. Przez jego ciało przebiega dreszcz. Włosy na jego rękach stają dęba jak u rozjuszonego kota. Ma złe przeczucie. Mruga, zaskoczony reakcją, jaką wywołuje w nim chłopiec. Kim on jest? Przez kilka chwil przyglądają się sobie jak dwaj szermierze. Potrzeba całej jego siły, wszystkich lat ćwiczeń, by ciało nie zdradziło emocji, które w nim buzują. Wreszcie Urghe pyta zachrypniętym głosem:
– Kim jest twój ojciec, chłopcze?
Przez długą, napiętą chwilę patrzą sobie w oczy.
– Nie mam ojca.
Słowa wibrują. Odsłaniają wspomnienie, uczucie, że powtarzają spotkanie, które przeżyli już wcześniej. Na moment rysy chłopca się zmieniają. Urghe wpatruje się w inne oczy. Wspomnienia pojawiają się bez zaproszenia, tak samo melancholijne jak zawsze. Odległy rytm bębnów. Płonące obrazy walk pod różowym i krwistoczerwonym niebem. Ciemnowłosy mężczyzna o oczach Roderica, zmierzający konno na pole walki z symbolem Bogini na tarczy. Dziewczyna, wyprostowana i jasna jak płomień u jego boku. Niosąca pochodnię. Dusza, z którą chłopiec jest nierozerwalnie związany. Świadomość tego spada na Urghego jak sokół na ofiarę, wbijając swoje szpony prosto w jego serce.
Urghe otacza dłońmi kubek, gdyż drżą tak mocno, że natychmiast by go zdradziły. Spojrzenie wędruje między chłopcem, kobietą i niemowlęciem w jej ramionach. To decydujący moment, w którym krzyżuje się kilka ścieżek. Matka chłopca, która wydaje się błędnie odczytywać surową minę Urghego, uśmiecha się przepraszająco.
– Jego ojciec pochodzi z Rodu Niedźwiedzia.
Chłopiec spogląda gniewnie z założonymi rękami.
– On nie jest moim ojcem.
Matka ma taką minę, jakby chciała mu wymierzyć siarczysty policzek, lecz zamiast tego bierze głęboki wdech:
– Rodericu, zabierz Gabriela i poczekaj przed namiotem.
Cała surowość znika z twarzy chłopca, gdy bierze na ręce zawiniątko, jakby był gotów zrobić wszystko, by chronić młodszego brata, który teraz spokojnie drzemie w jego ramionach. Usta są zaciśnięte, a oczy poważne, gdy szukają spojrzenia Urghego.
– Czy mój brat wyzdrowieje?
– Śmierć nie zawsze jest zła. Ale tak, jestem pewien, że twój brat przeżyje.
Chłopiec kiwa głową.
– Będę go chronił.
Urghe nie może powstrzymać uśmiechu. Odprowadza chłopca wzrokiem, gdy ten, wyprostowany, opuszcza namiot.
– Więc chłopak ma rosyjskie korzenie?
Kobieta wypija łyk herbaty i odstawia filiżankę.
– Nie lubi o tym mówić, jak pewnie zauważyliście.
Urghe pociera dłonią podbródek. Waży słowa.
– Niektórzy ludzie przychodzą na świat, by stać się wojownikami. Nie rodzą się nadzwyczaj odważni ani silni, ale z ogniem we krwi. Może to nie jest życie, które by sami wybrali, ale to jest to, co potrafią, co robią najlepiej. Do czego zostali stworzeni. Ten chłopiec ma ogień we krwi.
– Nie da się tego nie zauważyć. – Kobieta wygładza suknię z czułym uśmiechem. – Bywają dni, że doprowadza mnie do szaleństwa. Ale tych, których kocha, kocha z tym ogniem i dla nich byłby gotów umrzeć.
Kobieta mówi to bez zastanowienia, nieświadoma prawdy w swoich słowach.
– Co go czeka, mistrzu?
Co ma jej odpowiedzieć? Że tragedia jest wpisana w ich życie? Że ich losy są splecione jak nitki w tkaninie? Że wszyscy są związani tym samym łańcuchem?
– Chłopca czeka wyjątkowe życie. Zdobędzie władzę i szacunek, odniesie sukces.
Oczy kobiety błyszczą.
Urghe waha się, niepewny, ile może jej powiedzieć, nie niszcząc tkaniny przeznaczenia.
– Ale zawsze będzie podążał za pewną niewiastą, a gdy upadnie, to z jej imieniem na ustach.
W twarzy i ciele kobiety zachodzi zauważalna zmiana. Usta stają się napięte i poważne.
– Co to znaczy?
– Tego nie mogę wam powiedzieć. O odpowiednim czasie wszystko stanie się jasne.
Kobieta kiwa głową z dziwnym spokojem. Coś mu mówi, że nie będzie przebierała w środkach, by trzymać chłopaka z dala od tego dziewczęcia.
***
Cienka smuga dymu wiruje w górę, gdy Urghe ściska płomień między kciukiem a palcem wskazującym. Śmierć wielokrotnie prowadziła ich w to miejsce. Wspomnienia przepływają przez ciało, rozdrapując ranę dawnego bólu, zapomnianego już dawno temu. Bólu wynikający ze świadomości, że wszystko zacznie się od nowa. Każdą wielką zmianę poprzedza chaos.
Za oknem zaczyna się chmurzyć. Urghe, posiadający wyższy stopień świadomości, wie, że gdzieś tam właśnie narodziła się dziewczynka ze znakiem ziemi.
W kolejnych życiach los chłopca był związany z losem dziewczynki, a w ostatnim życiu podążył za nią aż do śmierci. Spotkają się ponownie i świat jeszcze raz zapłonie pod ich stopami.
Część 1
Ailea
PÓŁNOCNA ANGLIA, LUTY 1655
Klasztor góruje nad okolicą niczym złowrogi olbrzym. Spowita zimnym blaskiem księżyca budowla wygląda na uśpioną, skrywającą tajemnice. Ailea mocniej otula głowę szalem. Mgła zamieniła się w zacinający deszcz i lodowaty wiatr, który zrywa z dębów ostatnie liście. Te dwie mile ją wycieńczyły; droga miejscami była przeorana koleinami i pokryta na wpół zamarzniętym błotem, które wypływało z ziemi jak płyn z wrzodów u chorych na dżumę.
Skóra szczypie od zimna, lodowate powietrze rozdziera płuca. Przenika przez ubrania. Przez moment, gdy patrzy na kamienne mury, wydaje jej się, że jakieś oczy spoglądają na nią przez szybki połączone ołowianymi ramkami.
W wysokich drzwiach klasztoru pojawiają się dwie kobiety w koszulach nocnych. Ailea czuje, że uda zdrętwiały jej z zimna, gdy idzie za Ashą po schodach. Kiedy podchodzą do tych kobiet, zauważa, że młodsza ma delikatną twarz, śmietankową cerę i włosy w kolorze kurkumy.
Ta druga przypomina starą jabłoń. Obwisła, przesuszona i ciemna skóra na twarzy wygląda jak stara skórzana sakiewka pozostawiona zbyt długo na słońcu. Kobieta kojarzy się z ropuchami żyjącymi na bagnach. Asha nie opowiadała jej za wiele o szkole, ale wystarczająco dużo, by Ailea mogła zgadnąć, że ta staruszka to sroga siostra Judeth, podprzeorysza. Jej grube brwi się zbiegają, gdy unosi kaganek i wbija wzrok w Aileę.
– Nie stój tak i nie gap się, dziewczyno. – Głos podprzeoryszy trzeszczy niczym młyńskie koło. – Wejdź do środka, zanim sprowadzisz na nas suchoty. – Wolną ręką Judeth przepycha Aileę przez próg, jednocześnie mrucząc podziękowanie do najświętszej Marii Dziewicy, Matki Bożej i opiekunki kobiet, za to, że przysłała im Ashę po tych wszystkich nieszczęściach. Na twarzy Ashy pogłębiają się zmarszczki.
– Kto nas opuścił? – pyta.
– Siostra Frances i dwie nowicjuszki, a także ta piegowata pomoc kuchenna z zadartym nosem.
– Cecil?
Judeth kiwa głową. Do umysłu Ailei wdziera się obraz świeżo wykopanych na skraju lasu błękitnawych grobów, obok których przejeżdżały.
– Na co zmarły? – pyta ostrożnie.
– Tylko ptaki to wiedzą, ale to musiało być dzieło szatana. – Twarz siostry Judeth wykrzywia brzydki grymas. – Dostały krwawiącej wysypki, skóra im pękała, a gorączkę miały tak wysoką, że na ich czołach można było gotować. Leżały i dyszały przez tydzień, aż w końcu się poddały.
Judeth mówi, że niektóre z młodszych nowicjuszek wciąż są chore, mają rzężący kaszel i tak duszą się w nocy, że trzeba zamykać za nimi drzwi.
Słabo oświetlony hol wejściowy jest tak duży, że mógłby się w nim zmieścić mały dom. Kamienna posadzka lśni. Naprzeciwko znajdują się ciemne, drewniane schody prowadzące na wyższe piętra.
Palce Ailei są czerwone od zimna, a gdy próbuje je zgiąć, czuje w nich nieprzyjemne mrowienie. Zdejmując płaszcz, mokry i ciężki od deszczu, wzdycha z ulgą. Młodsza, rudowłosa kobieta bierze od nich mokre okrycia i szuka wzroku Ashy.
– Mogę je powiesić w kuchni, żeby wyschły do rana. – Głos ma miękki, niemal śpiewny.
– Dziękuję, Roese. Przyszły jakieś listy do mnie?
– Leżą w waszym pokoju.
Asha kiwa głową i zwraca się do Ailei:
– Muszę załatwić kilka spraw. Siostra Judeth pokaże ci twój pokój. Zobaczymy się jutro na śniadaniu.
Nie odchodź – myśli Ailea, lecz nim zdążyła to wypowiedzieć, Asha i Roese już się odwracają i odchodzą, pozostawiając ją samą z ropuchą. Judeth mruży oczy.
– Podejdź bliżej, żebym mogła ci się przyjrzeć, dziecko. Bliżej! Musisz stać w świetle, rozumiesz? – Intensywny zapach piołunu drażni nos Ailei, gdy staruszka unosi kaganek blisko jej twarzy, jakby chciała oświetlić najgłębsze zakamarki jej duszy. Ma przy ustach znamię, które się porusza, gdy mówi. Znamiona mogą być piękne i wyjątkowe, jak plamki na pawich piórach. Inne zaś są owłosione i kosmate jak gąsienice, i znamię Judeth takie właśnie jest.
Kobieta marszczy nos i mruczy coś o tym, że Ailea jest koścista jak czapla i nieprzyzwoicie wysoka.
Prowadzi ją po kamiennej posadzce, a potem schodami na górę. Kropla deszczu spływa wzdłuż linii włosów dziewczyny i zatrzymuje się na czubku nosa, po czym spada. Ailea wie o tej szkole tylko tyle, że na początku dwunastego wieku jakiś bogaty lord podarował siostrom zakonnym ziemię i przylegający do szkoły kościół, po tym, jak objawił mu się Archanioł Michał, dowódca armii niebieskiej. I że po kilku pożarach siostry odbudowały większą część klasztoru. Kiedy nastała reformacja i likwidowano klasztory, ostatnia przeorysza uzyskała pozwolenie na wykupienie klasztoru i podzielenie ziemi na dwie szkoły, jedną dla dziewcząt, drugą dla chłopców.
Docierają na piętro, ale Judeth prowadzi ją dalej, trzymając kaganek wyżej niż na schodach, aby oświetlić długi korytarz. Światło migocze, rzucając upiorne cienie na kamienne ściany. Śmierdzi piwnicą i zbutwiałymi liśćmi. Wilgoć wnika w ciało, kości i buty. Mijają salon z masywnymi meblami i kominkiem, w którym zgasł ogień. Ailea niemal słyszy mamrotanie tych setek głosów, które były tutaj przed nią.
Jest tu nieskończenie wiele drzwi i każde są inne. Wydają się wpatrywać w nią błyszczącymi, żelaznymi okuciami i wielkimi sękami wyglądającymi jak oczy. Czy kiedykolwiek uda jej się tu odnaleźć?
Siostra Judeth zatrzymuje się przy masywnych dębowych drzwiach. Wkłada rękę do kieszeni i wyjmuje pęk około trzydziestu czarnych kluczy. Brzęczy nimi, zanim w końcu znajduje ten właściwy i otwiera drzwi.
Pokój jest podłużny, ale wysoki. Są tam stolik nocny bez serwety, rzeźbiona skrzynia, toaletka z tapicerowaną ławką i szafa, w której można powiesić ubrania. Prosto i bezosobowo, lecz przynajmniej nie czuć stęchlizny.
Ailea podchodzi do wąskiego łóżka w rogu i ostrożnie przegląda stos starannie złożonych ubrań. Trzy pary wełnianych brązowych pończoch oraz giezło i koszula nocna. Spódnica z błękitnej wełny i pasujące do niej kaftan, fartuch oraz czepiec z białego lnu. Siostra Judeth wyjaśnia, że taki strój noszą wszystkie starsze nowicjuszki i że dormitoria znajdują się w północno-wschodnim skrzydle klasztoru, na końcu korytarza. I że Ailea może umieścić swoje rzeczy w skrzyni.
Potem bąka, że każe opieszałej pomocy kuchennej podgrzać dla Ailei zupę, która została z wieczerzy. Kiedy Ailea dziękuje i pyta, czy to nie kłopot, staruszka syczy, że nie jest wyjątkowa i że tutaj każdemu gościowi oferuje się jedzenie, czy ona niczego nie rozumie?
Dygocząc z zimna, Ailea staje przy oknie i patrzy na smagany wiatrem krajobraz. Klasztor jest otoczony niskim kamiennym murem, a na rabatach leżą zeszłoroczne kwiaty. Ailea żałuje, że nie ma tutaj Gabriela. Miesiące spędzone na morzu sprawiły, że zostali dobrymi przyjaciółmi. W niektóre jasne noce wymykali się na pokład. Głaskany przez bryzę morską, z twardymi deskami pokładu zamiast poduszki, Gabriel pokazywał jej gwiazdozbiory i opowiadał o tym, że życie człowieka jest w nich zapisane. Ailea pociesza się myślą, że Gabriel uczęszcza do szkoły dla chłopców znajdującej się zaledwie niecałą godzinę stąd. Zanim się rozstali, Gabriel narysował szkic okolicy i obiecał spotkać się z nią przy jabłoni w połowie drogi między szkołami.
– Czy to prawda, że istnieje przepowiednia o tobie?
Jasny głos sprawia, że Ailea się odwraca i widzi drobną dziewczynkę w koszuli nocnej, o włosach w kolorze lnu w nieładzie opadających na ramiona, wpatrującą się w nią wielkimi oczami. Ailea unosi brwi i się uśmiecha.
– O mnie?
– Isabel! Co to za maniery?!
Starsza dziewczyna o długich nogach i kasztanowych włosach zebranych w gruby warkocz wchodzi do pomieszczenia i chwyta dziewczynkę za ramię. Ailea zgaduje, że dziewczyna z warkoczem ma jakieś trzynaście, czternaście lat, więc jest trochę od niej starsza.
– Czy tak witamy naszych gości?
– Ale wszyscy o tym mówią! – broni się dziewczynka.
– Zamilcz! – Duże, ciemnoniebieskie oczy zerkają na Aileę. – Nie widzisz, że czuje się nieswojo?
Dziewczyna szybko siada na łóżku obok Ailei, zarzucając przy tym kasztanowym warkoczem.
– Mam na imię Elizabeth. Ale możesz mówić na mnie Liz, jak wszyscy. – Z uśmiechniętymi oczami i śmiejącą się twarzą, Liz odwraca się do dziewczynki o włosach w kolorze lnu. – A ta mała szczebiotka to Isabel.
– A ja mam na imię Ailea.
Liz rozgląda się po pokoju, wciąż z szerokim uśmiechem.
– Oprócz sióstr jesteś jedyną dziewczyną, która ma własny pokój.
Gdyby to od niej zależało, Ailea wolałaby spać w dormitorium razem z innymi dziewczętami. Możliwe, że myśli Ailei są wypisane na jej twarzy, ponieważ Liz przechyla głowę i pyta, skąd pochodzi, jak długo trwała jej podróż i czy słyszała już coś na temat tej szkoły.
– Niewiele – przyznaje Ailea.
Liz gestykuluje, opisując rytm dni, które rozpoczynają się od ubrania się, pościelenia łóżka i modlitwy o świcie; dzwony zwiastują, że pora na śniadanie, potem są lekcje, następnie praca, wszystko odbywa się w ciszy i skupieniu, a na końcu jest sen. Ailea stara się zapamiętać każde słowo Liz. Wkrótce wokół wąskiego łóżka gromadzą się kolejne dziewczęta, młodsze i starsze.
– Najstarsze nowicjuszki, te, które ukończyły szesnaście lat i wkrótce zostaną wyświęcone na siostry, nie muszą uczęszczać na lekcje – kontynuuje Liz. – Uczą się, wykonując różne prace. Każda z sióstr robi coś innego, ale wszystkie odpowiadają przed Ashą. Wieczorem pójdziesz z nami do Białej Świątyni na modlitwę dziękczynną.
Ailea przygryza wargę i stara się wszystko zapamiętać.
– Nie martw się – śmieje się Liz. – Pokażę ci wszystko, co musisz wiedzieć. Z czasem się nauczysz.
– Nie powinno was tu być. – W drzwiach staje dziewczyna o miodowozłotych lokach, rumianych policzkach i mlecznobiałej szyi. Jej usta są mocno zaciśnięte, gdy odrzuca włosy na plecy. – Nie miejcie do mnie pretensji, jeśli zostaniecie ukarane.
Liz przysuwa się do Ailei.
– To jest Sarah.
Ailea nie może nie zauważyć miny Liz, gdy ta wypowiada imię dziewczyny i mówi, że Sarah pochodzi z jednej z najznamienitszych rodzin w Anglii. Coś w wyglądzie Sarah przywodzi jej na myśl te jasnożółte kwiaty rosnące na bagnach, piękne, ale z oślizgłymi korzeniami, oplatające nogi, by wciągnąć swoją ofiarę w trzęsawisko.
Rozmyślania Ailei przerywa stukot drewniaków, a potem rozlega się ten charakterystyczny, chrapliwy głos siostry Judeth.
– Kto wam pozwolił opuścić łóżka?
Podprzeorysza z taką furią stawia miseczkę na toaletce, że gorąca zupa rozpryskuje się na lustro. Dziewczęta pochylają głowy. Judeth zakłada na piersi silne ramiona i oświadcza, że skoro wszystkie dziewczęta są już na nogach, mogą równie dobrze umyć kamienną posadzkę w holu. I że tym razem Ailea jest usprawiedliwiona, lecz od jutra nie może oczekiwać specjalnego traktowania. Dziewczęta siedzące na łóżku wokół Ailei wstają bez szemrania i pod czujnym okiem siostry Judeth powoli opuszczają pokój. Kiedy Sarah rusza w kierunku dormitorium, Judeth bierze się pod boki.
– A ty dokąd się wybierasz, młoda damo? – Głos trafia Sarah w plecy i dziewczyna gwałtownie się odwraca.
– Ja nic nie zrobiłam. – Dziewczyna dumnie podnosi głowę i patrzy staruszce prosto w oczy. – Wstałam tylko, żeby im powiedzieć, że mają wracać do łóżek.
– Opuściłaś łóżko tak jak one, zasady są takie same dla wszystkich, więc teraz idziesz z nimi.
– Na dole jest strasznie zimno!
– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. – Judeth popycha dziewczynę przed sobą, jednocześnie mamrocząc pod nosem, że cierpienie uszlachetnia. Ponieważ nie dostrzega pracowitości w leniwym sercu Sarah, dochodzi do wniosku, że będzie musiała zaszczepić ją w nim siłą, aby dziewczyna nie popadła w grzech. Sarah się odwraca. Jej twarz emanuje gniewem ukrytym pod pozorną łagodnością, gdy wbija wzrok w Aileę. Liz, która wciąż siedzi na łóżku, przysuwa się do Ailei.
– Nie przejmuj się Sarą. Myśli, że wszyscy jej zazdroszczą.
– Elizabeth! – Głos Judeth niesie ze sobą ostrzeżenie.
– Już idę!
***
Ailea obejmuje się ramionami. Ciągnie od okna, a ona nie może się doczekać, by wreszcie wślizgnąć się do łóżka, pod owcze skóry. Zupa, w której pływają kawałki warzyw i mięsa, paruje. Wbrew zdrowemu rozsądkowi wypija ją zbyt szybko i parzy sobie język. Skromny posiłek ledwo zaspokaja głód, a żołądek domaga się czegoś więcej.
Rękami drżącymi ze zmęczenia i zimna rozbiera się, wkłada koszulę nocną przez głowę, unosi koc i wślizguje się do łóżka pachnącego lawendą i czystą pościelą, która okazuje się sztywna w dotyku. Po chwili uzmysławia sobie, że pachnie czymś jeszcze. To intensywna korzenna woń, nie nieprzyjemna, ale niespotykana i nie pochodzi od jednego z tych ziół, które zazwyczaj wkłada się do łóżka, by odstraszać mole i larwy. Ailea wyślizguje się z łóżka i przeszukuje pościel.
Kiedy podnosi poduszkę, znajduje pęczek zwiędłych roślin, wyrwanych z korzeniami i związanych sztywną, brunatnoczerwoną tasiemką przypominającą papier. Wśród roślin nie ma ani jednego kwiatka, za to są grube łodygi z kolczastymi kapsułami, których zwiędłe liście wydzielają ostry zapach. Co to jest?
Ostrożnie podnosi bukiecik, obraca go i szybko wypuszcza z ręki. Wstążka nie jest zrobiona z papieru, jak początkowo myślała, lecz jest sztywna od starej, zakrzepłej krwi. To złowrogi bukiet, wypełniony klątwami, sprowadzający nocne koszmary i przynoszący pecha. Na chwilę zamiera, wpatrując się w niego, ale szybko otrząsa się z szoku, podnosi wiązankę i wrzuca ją do kufra, który zamyka z hukiem. Będąc już w łóżku, otrzepuje dłonie z ziemi do miski po zupie, po czym znowu układa się do snu.
Naciąga koc na ramiona. Kto podrzucił jej ten bukiecik? Czy to głupi żart? Pająk tka swoją sieć nad oknem w blasku księżyca. Na zewnątrz wiatr wyje i zawodzi, słychać szuranie i trzaskanie, jęki i lamenty, jakby wszystkie dźwięki piekła połączyły się w jedną melodię. Gałęzie niczym szpony wyginają się i drapią szybę swoimi pazurami. Cienie zdają się poruszać, wypełzając z zakamarków i kryjówek niczym stado wygłodniałych zwierząt. Ailea ma wrażenie, jakby wilgoć i ciemność wnikały w jej skórę, a ściany na nią napierały. Wciska ręce pod pachy. Tęsknota rozdziera jej serce. Tęsknota za czułością matki, jej śpiewem, zapachem werbeny na jej szyi. Tęsknota za ojcowską szorstką dłonią, która uspokajała ją, gdy nie mogła zasnąć. Matka i ojciec nie żyją od kilku lat. Ból powraca. Jego korzenie wniknęły głęboko w jej serce i tak się rozrosły, że nigdy nie uda jej się ich wyrwać, nie ryzykując, że wykrwawi się na śmierć. W półśnie wsłuchuje się w dziką, rozszalałą wichurę. Jest po północy, gdy drzwi się otwierają. Liz odrzuca koce i wślizguje się do łóżka obok Ailei. Jej włosy pachną mydłem i lnem wyblakłym na słońcu. Ciepły oddech muska policzek Ailei, gdy Liz szepcze: – Pierwszej nocy byłam przerażona. Ale polubisz to miejsce, gdy już się do niego przyzwyczaisz.
Pokój powoli wypełnia się ciepłem Liz. Sen przychodzi natychmiast. Spokojny i bez koszmarów.
Muccio
BOLONIA, MAJ 1655
– Do wszystkich diabłów! Nie tknąłem jej! – Roderic obraca się tak gwałtownie, że z zagajnika wyfruwa stado przerażonych gołębi.
Muccio robi krok do tyłu i podnosi ręce w obronnym geście.
– Tylko zapytałem.
Tchnienie świtu powoli rozprasza mgłę między drzewami. Wschodzące słońce przenika przez liście, barwiąc niebo na różowo i złoto. Kilkuset mężczyzn spotkało się ze śmiercią na tej polanie. Muccio nie wie, co Roderic zrobił, aby ściągnąć na siebie gniew hrabiego Friedricha, ale awanturnicy lgną do niego jak ćmy do ognia.
– Nie rozumiem, dlaczego musiałeś rozjuszyć akurat hrabiego. – Muccio szuka wzroku Roderica. – Wierz mi, lepiej sypiać z wdowami. Bez wątpienia są mniej kłopotliwe.
– Nie tknąłem jej, przecież mówię! Co ci powiedział?
– Kto?
Roderic krzyżuje ramiona. Kiwa głową w kierunku sekundanta hrabiego, chudego, elegancko ubranego mężczyzny, sztywnego, jakby ktoś wsadził mu kij w zadek. Obok niego stoi Stefano, niski i barczysty, w brudnych materiałowych spodniach do połowy łydki, je jabłko, mlaszcząc. Sznur na pasie odgrywa rolę paska. Na brodzie Stefana widać źdźbła słomy, jakby właśnie spędził noc w stajni po pijackiej libacji, i pewnie tak właśnie było. Za to jego sekundant przynajmniej włożył na tę okazję czystą koszulę pozbawioną większych dziur.
Niepisana zasada mówi, że każdy uczestnik pojedynku powinien wybrać jednego lub najlepiej dwóch sekundantów asystujących podczas walki i pilnujących, czy wszystko przebiega zgodnie z zasadami. Stefano wyciąga nóż z pochwy wprawnym ruchem, odkrawa kawałek jabłka i z szerokim uśmiechem podaje go sekundantowi hrabiego. Mężczyzna spogląda na niego z pogardą, jakby ten był pierdem, który się mu wymsknął. Muccio bierze głęboki oddech, przygotowując się na nadchodzący wybuch.
– Możecie to załatwić bez broni… jeśli jesteś gotowy cofnąć swoje zniewagi… – Roderic prycha. – Albo jeśli publicznie uklękniesz i poprosisz hrabinę von Haugwitz o wybaczenie – informuje Muccio.
Oczy Roderica się zwężają. Otwiera usta, ale Muccio go uprzedza:
– Powiedziałem, że prędzej piekło zamarznie.
Zerka przez ramię, na hrabiego, który rozgrzewa mięśnie serią energicznych ruchów. Z masywnymi nogami, szerokimi barkami i mocno zarysowaną linią żuchwy, sprawia wrażenie potężnego. Muccio szybko ocenia sytuację. Nie podoba mu się to, co widzi. Hrabia nie jest nowicjuszem. Sposób, w jaki się porusza, zdradza, że ma za sobą lata treningów, być może w szkole francuskiej.
Hrabia najwyraźniej lubi publiczność, bo na polanie zgromadziło się zaskakująco wielu gapiów. Jedyną rzeczą, którą Muccio o nim wie, jest to, że hrabia pochodzi z Niemiec i jest znany z tego, że pod byle pretekstem chce używać broni do obrony swojego honoru. Złośliwi plotkują też o tym, że popadł w ogromne długi i nie radzi sobie z ich spłatą.
W oczach hrabiego Roderic jest tylko dzieciakiem. Młokosem, któremu trzeba pokazać, gdzie jest jego miejsce. Z dnia na dzień chłopak stał się obiektem plotek. Tym słynnym zabójcą legendarnego dowódcy Francji, Jeana François de Fosse. Wszyscy, z Mucciem włącznie, wiedzą, że awans Roderica to tylko kwestia czasu. Ale ta sława kłuje ludzi w oczy. Każdy sukces prowadzi do zawiści i przysparza mu wrogów na dworze. Jedni go podziwiają, inni nienawidzą. Damy dworu zrobiły sobie z niego swoją nową maskotkę. Muccio kieruje swoją uwagę na Stefana, który właśnie do niego podchodzi.
– Jakie są warunki? – pyta Muccio.
Stefano rzuca ogryzkiem przez ramię.
– Ten człowiek ma taką minę, jakby nie mógł się wysrać, więc zastanawiam się, czy nie zaproponować mu śliwki. – Wyciera ręce w spodnie. – Sugerowałem pojedynek do pierwszej krwi, ale wygląda na to, że chcą cię zabić, chłopcze. – Jego twarz rozjaśnia uśmiech, gdy spogląda na Roderica. – Walczycie do ostatniej kropli krwi lub dopóki któryś z was się nie podda!
Roderic patrzy na niego gniewnie.
– Cieszy mnie, że moja sytuacja cię bawi.
Stefano odpowiada mu mocnym klepnięciem w plecy, a następnie kładzie rękę na ramieniu chłopaka.
– Tylko nie daj się zabić, bo postawiłem na ciebie osiem guldenów.
– Zrobię, co w mojej mocy. Nie chcę, żebyś stracił tyle pieniędzy.
– Dzięki, chłopcze, doceniam to.
Roderic kręci głową. Przechodzą go ciarki. Muccio wypuszcza z siebie niepokój, głośno wzdychając. Odchrząkuje, szukając odpowiednich słów.
– Hrabia jest od ciebie wyższy. Dłuższe ręce dają mu przewagę – mówi Muccio, chociaż wie, że Roderic już sam wyciągnął wnioski. – Postaraj się go zmęczyć i zbliż się do niego.
– Tak, wiem. – Roderic ciężko oddycha przez nos. Jego klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Niech to diabli! Miejmy to już za sobą!
Tak gwałtownie zrywa z siebie kurtę, że słychać trzask szwów, rzuca ją w stronę Miguela, który natychmiast ją łapie. Plecy i ramiona ma wyraźnie umięśnione. Łopatki sterczą mu jak skrzydła pod jasnym materiałem koszuli. Ani grama tłuszczu. Po chłopcu, który kiedyś ledwo sięgał Mucciowi do klatki piersiowej, nie ma ani śladu. Są tylko niezłomność i siła. Kontrast, który jeszcze bardziej rzuca się w oczy, gdy Roderic stoi obok swojego rówieśnika Miguela, o ciele szczupłym i wiotkim jak winorośl i rzadkim zaroście rozsianym na delikatnym podbródku.
Roderic wyciąga rękę w kierunku Miguela.
– Podasz mi szpadę?
– Ma się rozumieć.
Na policzkach chłopaka pojawia się lekki rumieniec, który dociera aż do jasnej linii włosów. Oddanie Miguela jest tak służalcze, że wywołuje u Roderica odrazę. To, jak rzuca mu czułe spojrzenia i łapie każde jego słowo oraz uśmiech niczym kochanek, co Stefano oczywiście chętnie głośno komentuje, wiedząc, że wprawia tym Roderica w zakłopotanie. Miguel podaje Rodericowi pas mieczowy z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi ustami.
– Powodzenia.
Roderic mamrocze coś odpowiedzi. Jednym ruchem wyjmuje szpadę z pochwy i rusza przed siebie, wzniecając tumany kurzu.
Kościół już dawno zakazał pojedynków. Kary dla łamiących ten zakaz są surowe. Na osobę, która pierwszy raz uczestniczy w pojedynku, nakładana jest wysoka grzywna, natomiast osobie, która robi to kolejny raz, grozi wygnanie. Jednak zawsze można znaleźć sposób na obejście przepisów i chociaż pojedynki są nielegalne, monarcha i wojsko przymykają na nie oko. A jeśli ktoś ma do tego szpadę pobłogosławioną przez samego papieża, jak hrabia, może z czystym sumieniem wbić ją w brzuch rywala.
Hrabia, elegancko ubrany zgodnie z najnowszą modą flamandzką, w czarnym stroju i wysokich butach z czerwonymi obcasami oraz złotymi klamrami, uśmiecha się, gdy Roderic do niego podchodzi.
– Jak szczury, wychodzą, gdy się je wypłoszy. – Hrabia usuwa plamę błota z rękawa płaszcza. – Ktoś powinien był cię przywołać do porządku już dawno temu, szczeniaku. Uklęknij i przeproś, a może cię oszczędzę.
Roderic odpowiada z lekko znudzonym wyrazem twarzy:
– To nie moja wina, że wasza żona krąży po dworze jak suka z cieczką.
W tłumie słychać szmer. Jakaś dama zdusza krzyk. Hrabia robi krok do przodu, jego szczęki się zaciskają w próbie powstrzymania gniewu.
– Ty mały zarozumiały… – Dłoń hrabiego tak mocno zaciska się na rękojeści miecza, że aż bieleją mu knykcie. – Przynieście wino – syczy do sekundanta, nie odrywając wzroku od Roderica. – Zanim wrócicie, szczeniak straci oko.
Zwiesza głowę jak rozsierdzony byk gotowy do ataku. Sekundę później słychać dźwięk stali uderzającej o stal. Hrabia wykonuje gwałtowny wypad. Czerwony pył wiruje wokół jego butów. Cios mężczyzny zmusza Roderica do wycofania się. Hrabia wkłada całą swoją siłę w kolejny atak. Roderic zręcznie unika ciosu. Wykorzystuje lekkie zachwianie hrabiego i przecina skórę na grzbiecie jego dłoni. Rana jest powierzchowna, ale zadana z taką swobodą, że można to odczytać jako arogancję.
– Ty przeklęta łachudro. Ścierwo, szumowino, złodzieju. – Hrabia wyrzuca z siebie błyskotliwe obelgi, nie tak dobre jak te Muccia, lecz całkiem pomysłowe. – Gdy z tobą skończę, własna matka cię nie pozna.
Roderic blokuje cios hrabiego tylną stroną miecza.
– Gdybyście władali mieczem tak dobrze jak władacie słowem, już byłbym martwy.
W tłumie rozlega się cichy chichot. Ta uwaga odnosi zamierzony skutek. Hrabia ponownie przechodzi do ataku, tym razem bardziej agresywnie. Po kilku ciosach ciężko oddycha z wysiłku. Jego twarz jest czerwona, a jasne włosy przyklejają się do czoła. Roderic porusza się lekko i z niemal prowokującą nonszalancją.
Hrabia walczy o odzyskanie kontroli nad oddechem. Musi być zirytowany, że młokos ma nad nim przewagę. W końcu decyduje się na ostateczne rozwiązanie sprawy i rzuca się na Roderica we wściekłym ataku. Stal iskrzy. Ruchy Roderica są tak szybkie, że Muccio na początku nie rozumie, co się stało.
Czerwona plama rozprzestrzenia się na ozdobionym koronką rękawie koszuli jak atrament na papierze. Hrabia z dzikim wrzaskiem rzuca się na Roderica, który robi unik i wymierza cios w kolano mężczyzny, powalając go na ziemię. Żołnierze stosują tę taktykę podczas bitwy. To prosty sposób na unieruchomienie koni. Przecięta noga sprawia, że zwierzę staje się bezużyteczne, nie nadaje się do pracy ani do służby w wojsku. Hrabia nie będzie mógł kontynuować pojedynku.
Roderic kieruje ostrze miecza w stronę piersi hrabiego. Łączy ich wibrujący gniew. Hrabia dyszy przez zaciśnięte zęby. Jego oczy są szeroko otwarte, a mięśnie szyi napięte.
– Nie tknąłem waszej małżonki. – Słowa zawisają w powietrzu jak odłamki pękniętego lodu. Roderic zaciska zęby. Jego wzrok staje się bezwzględny i Muccio przez krótką chwilę zastanawia się, czy chłopak dokończy dzieła, mając świadomość, że hrabia bez wątpienia by to zrobił. Ale Roderic opuszcza miecz.
– O tak wczesnej porze nie zabija się hrabiów. Proponuję, żebyście pozbierali to, co z was zostało, i nas opuścili.
Publiczność tłumi śmiech. Z pianą na pysku hrabia wygląda jak pies, trzęsie się z wściekłości, jakby tylko ostatnia resztka godności powstrzymywała go przed rzuceniem się na chłopaka. Muccio staje między nimi.
– Panowie, pojedynek był uczciwy, Bóg mi świadkiem – zwraca się do sekundanta hrabiego. – Pomóżcie waszemu przyjacielowi się oddalić.
Sekundant podbiega do hrabiego, bierze go pod ramię i niemal stamtąd odciąga. Hrabia nic nie mówi, lecz piorunuje Roderica wzrokiem. Po plecach Muccia przebiega dreszcz. Nie wie, czy chłopak zdaje sobie sprawę, że właśnie zyskał potężnego wroga.
***
Mężczyzna kładzie sakiewkę na wyciągniętej dłoni Stefana z grymasem niezadowolenia na twarzy. Przyjaciel cicho gwiżdże, ważąc ją w dłoni, a potem kieruje swoje kroki prosto do karczmy.
Roderic bierze od Miguela kurtę i ją wkłada.
– Możemy iść? Nosi mnie.
– Poranny trening?
Roderic nie odpowiada, a Muccio o nic już więcej nie pyta. Jego wzrok przyciągają żółtozielone ślady na szyi chłopaka. Nie umknęło mu, że Roderic codziennie rano znika z Andrésem i często przychodzi na treningi ze świeżymi siniakami i krwawiącymi ranami. Trochę go to niepokoi.
– Do zobaczenia wieczorem. A, Rodericu…– Muccio czeka, aż cisza zmusi chłopaka do odwrócenia się. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ale jeśli mógłbyś się postarać i nie prowokować żadnego księcia ani nikogo podobnego przez najbliższe godziny, byłbym dozgonnie wdzięczny. – Muccio wkłada kapelusz. – Planuję odwiedzić Elenę dziś wieczorem.
Roderic
BOLONIA, MAJ 1655
Mięśnie się kurczą. Głowa jest coraz bardziej wciskana pod powierzchnię wody. Ucisk wokół szyi nie ustępuje. Spokój. Roderic próbuje w myślach nakazać ciału, by się rozluźniło. Stara się zapanować nad odruchem zaczerpnięcia powietrza. Płuca płoną. Ma mroczki przed oczami. Jasne, ząbkowane plamki rozchodzą się na zewnątrz. Czy tak się właśnie czuje umierający człowiek?
Zostaje wyszarpany z wody. Pada na ziemię, na kolana. Dysząc, z trudem łapie powietrze. Mięśnie nie chcą go słuchać, jak gdyby ich jedynym celem było utrzymanie go przy życiu. Ciało jest całkowicie wyczerpane. Ciężkie, jakby walczyli od kilku dni.
Oddycha zachłannie, napełniając płuca życiem. Powoli wyłania się otoczenie, rozmazane obrazy dziko rosnących krzewów i zdziczałych winorośli pnących się po spękanych kamiennych ścianach. Podpierając się ręką, Roderic próbuje uspokoić oddech. To był twój wybór, przypomina mu głos w głowie. To prawda. Pobicie. Wielogodzinny ból. To był jego wybór. Poświęcił wszystko, aby już nigdy nie doświadczyć tego uczucia. Aby, gdy nadejdzie ta chwila, zachować zimną krew i stawić czoła śmierci z podniesioną głową, bez strachu. I tylko jeden człowiek może mu w tym pomóc.
Andrés stoi z założonymi rękami i obojętną miną, obserwując jego zmagania. Miesiące treningu nie sprawiły, że zaczęli się lubić, ale to im pasuje. Trudno torturować kogoś, kogo się lubi.
Oddech powoli się uspokaja. Roderic opiera głowę o beczkę. Boli go każdy mięsień, lecz na tym etapie jest już tak przyzwyczajony do bólu, że go akceptuje. Czuje się tak, jakby przeszedł dwunastogodzinny trening w piekle.
Delikatny wiatr niesie ze sobą zapach mięty i kiełkującego życia. Cienka warstwa mchu pokrywa posągi kupidynów i bogów. Kiedyś z ich pełnych ust wypływała woda. Dziedziniec zamienił się w gąszcz dziko rosnących ziół i kłujących krzewów róż, na których gdzieniegdzie są jeszcze kwiaty. Mimo słońca posiadłość jest w cieniu.
Mieszkańcy wioski nazywają to miejsce Ogrodem Śmierci. Chodzą słuchy, że zostało przeklęte po tym, jak członkowie rodziny, która tam mieszkała, zostali zamordowani we własnych łóżkach. Nawet zwierzęta domowe i dzieci. Ślady krwi po treningach Roderica i Andrésa nie uciszyły tych plotek.
– Dlaczego go nie zabiłeś?
Głos sprowadza Roderica na ziemię. Andrés wciąż stoi w tej samej usztywnionej pozycji z uniesionymi rękami i mruży oczy. Jasna blizna biegnie od linii jasnych włosów przy prawym uchu aż do policzka.
– Kogo?
– Hrabiego. On by się nie zawahał.
Roderic przeczesuje włosy palcami. Zimne krople wody spływają po jego torsie.
– O tak wczesnej porze nie zabija się hrabiów. – Powtarza te idiotyczne słowa, ponieważ wie, że Andrés nigdy tego nie zrozumie. Prawda jest taka, że się boi. Boi się, co by to z nim zrobiło. Żołnierze radzą sobie z tym w ten sposób, że na wojnie stają się kimś innym, by móc podrzynać gardła swoim wrogom, lecz po powrocie do domu wracają do roli kochającego ojca, który kołysze córkę do snu. Ale to zostawia blizny na duszy. Roderic wyznaczył sobie granicę. W dniu, gdy stanie przed Bogiem, przynajmniej nie będzie miał krwi hrabiego na rękach.
Andrés wciąż patrzy na niego zza jasnych rzęs. Jego posągowa twarz nie wyraża żadnych emocji.
– Ja bym go zabił – oświadcza.
Taktowne chrząknięcie sprawia, że obaj się odwracają. Miguel wodzi niepewnym wzrokiem pomiędzy Roderikiem a Andrésem, jakby się bał, że przerwał im ważną rozmowę. Jego policzki jak zawsze płoną, gdy znajduje się w centrum uwagi.
– Kazano mi przekazać, że Ambrogio wrócił i może cię teraz przyjąć. – Miguel wsadza rękę pod koszulę. – I przyszedł list.
Miguel podaje mu złożoną kartkę. Roderic natychmiast rozpoznaje pochyłe pismo. Z tyłu znajduje się czerwona pieczęć woskowa z motywem ryby o dwóch szyjach, zwróconych ku sobie tak, że tworzą okrąg.
Łosoś symbolizuje wiedzę i mądrość, dwie głowy – siłę, a okrąg – wieczności. Wiedza, którą wpajano mu od dzieciństwa. To ich znak. Gabriel sumiennie do niego pisze. Kiedy zdarza się, że list nie przychodzi na czas, Roderic grozi bratu, że wsiądzie na statek i do niego przypłynie.
– Trzymaj. – Roderic wstaje i podaje list Miguelowi. – Przechowaj go, dopóki nie skończymy. – Głośno wzdychając, naciąga przez głowę mokrą koszulę i rzuca spojrzenie Andrésowi. – Jeszcze raz.
Ailea
PÓŁNOCNA ANGLIA, MAJ 1655
– Żałuj, że nie widziałeś miny siostry Judeth!
Gabriel podnosi wzrok znad książki leżącej na jego kolanach. Kwiaty jabłoni rzucają ruchome cienie na jego twarz, gdy wiatr porusza gałęzią. Ailea siada na trawie obok niego.
– Nie będzie dla nas łaskawa, kiedy wrócimy.
Liz zajmuje miejsce po jej drugiej stronie. Śmiech wydobywa się z gardła przyjaciółki małymi czknięciami.
– Każe nam zamieść całe podwórze albo jeszcze gorzej, posprzątać w obórce dla kóz.
Gabriel odkłada książkę, obok której leży kilka kartek z niedbałymi notatkami. Jego koszula i palce są poplamione atramentem.
– Proszę.
Ailea rzuca podpłomyk Gabrielowi, który obserwuje ją z lekkim uśmiechem w kąciku ust. – Wykradłyście go?
Ailea wyciera palce w spódnicę i wzrusza ramionami.
– Nikt nie kocha ich tak jak ty, Aileo! – Liz się uśmiecha, a Ailea nie może powstrzymać chichotu. Przepada za tą pozytywną energią przyjaciółki. To jedna z rzeczy, które Ailea w niej lubi. Gabriel łamie podpłomyk na trzy części, daje im po kawałku, po czym znowu bierze do ręki książkę. Po chwili marszczy czoło i znika w swoim świecie atramentu i liter.
Ailea opiera głowę o pień drzewa. Zapach jabłek miesza się z bzyczeniem pierwszych wiosennych pszczół fruwających w koronach drzew. Las po drugiej stronie szkoły to głównie świerki i sosny, lecz tutaj rozciągają się łąki i pastwiska, jak falujące, zielonożółte morze.
To Liz pokazała jej to miejsce i jego kręte ścieżki. Święte źródło, którego krystalicznie czysta woda daje zdolność jasnowidzenia i jest jedyną, którą wolno im tu pić. Podobno dawniej składano tam ofiary, podrzynając gardła młodym dziewicom. Źródło żywiło się ich krwią, przez co woda nabrała magicznych właściwości.
W głębi doliny siostry uprawiają warzywa i mają ule wykonane z pni drzew. Kolor miodu może się wahać od jasnozłotego po niemal czarny, w zależności od tego, z jakich kwiatów pszczoły zbierały nektar. To nie jest to samo ponure miejsce, do którego przybyła trzy miesiące temu, obce i przygnębiające, jakby zima pozbawiła je wszystkich barw i ciepła.
Ailea odrywa kawałek podpłomyka i wkłada go do ust, próbując sobie przypomnieć swoje pierwsze wrażenie, gdy niepewnym krokiem weszła na dziedziniec. Ogromny stary dwór z dużymi oknami i czterema wieżyczkami, z których każda nosi imię jednej z pór roku. Mur i wysoki żywopłot, razem tworzące gigantyczny dziedziniec.
Budzi zainteresowanie od chwili, gdy włożyła błękitny strój nowicjuszki i wyszła ze swojego pokoju. Dziewczęta wspinały się na palce, by w jadalni rzucić na nią okiem, albo zawracały, jakby o czymś zapomniały, żeby jeszcze raz przejść obok niej i jej się przyjrzeć. Wszystkie oprócz Liz.
Przyjaciółka podnosi wzrok, jakby czytała w myślach Ailei, napotyka jej spojrzenie i się uśmiecha. Od tamtego dnia są nierozłączne. Siostry i najlepsze przyjaciółki. W nocy nadal przemykają do swoich łóżek i szeptem wyznają sobie różne sekrety, gdy pozostałe dziewczęta już śpią. Kiedy Ailea powiedziała jej o złowrogim bukieciku, który znalazła pod poduszką, i o tym, że jest przekonana, że to sprawka Sarah, Liz zmarszczyła czoło i oświadczyła, że Ailea powinna powiedzieć o tym Ashy. Ale Ailea stwierdziła, że nie ma mowy, nie pobiegnie do Ashy jak przestraszona nowicjuszka. Sarah dowiedziałaby się o tym, a Ailea wolałaby wydłubać sobie oczy łyżką, niż dać jej tę satysfakcję.
Teraz, kilka miesięcy później, zna każdy zakamarek szkoły. Nauka jest wymagająca. Muszą czytać i rozmawiać po francusku i łacinie. Uczyć się o ukształtowaniu terenu, królach i miastach. Jak prząść i tkać. Kiedy ubijać jagnięta i zbierać plony.
W przeciwieństwie do Gabriela, który zgłębia również tajniki astrologii i innych nauk ścisłych, one uczestniczą w zajęciach z robótek ręcznych, etykiety, gry na fortepianie i innych, według Ailei, niepotrzebnych rzeczy, które mają z nich uczynić perfekcyjne żony, miłe gospodynie oraz dobre matki.
Trzy razy w tygodniu Ailea chodzi do biblioteki za szkołą na indywidualne lekcje z Ashą, Uczy się, które zioła należy zbierać w dzień, a które w świetle księżyca. Dużo czasu poświęca na zapamiętywanie wiedzy, ponieważ niczego nie wolno jej zapisywać. Niektóre najbystrzejsze dziewczęta, jak Emma, potrafią recytować z pamięci całe książki. Zdecydowanie najnudniejsze są robótki ręczne, jeden z przedmiotów, którego uczy siostra Judeth. Surowa i ostra, karci je, jak tylko usiądą. Już na pierwszej lekcji uderzyła Aileę laską po rękach, aż spuchły, zaczęły krwawić i stały się bezużyteczne, wszystko dlatego, że dobrała złą nić do tkaniny.
– Ból to najlepszy sposób na naukę, bo to lekcja, która pozostaje z nami na zawsze – wymamrotała siostra Judith.
Gabriel przewraca stronę w książce, wyrywając tym Aileę z zamyślenia. Przysuwa się bliżej niego.
– Co czytasz?
– Dzieło Bernardina Telesia. Jego prace są przełomowe dla współczesnej nauki. A, właśnie… – Gabriel sięga po pakunek leżący obok niego. – Mam coś dla ciebie.
– Dziękuję. – Ailea ostrożnie gładzi skórzaną oprawę. – De occulta philosophia. Tajemna filozofia – tłumaczy.
– Myślę, że ci się spodoba. – Gabriel drapie się po brodzie. – Agrippa twierdzi, że magia istnieje, że jest to siła pochodząca od Boga, nie od diabła, i że w związku z tym może być studiowana i wykorzystywana przez praktykujących chrześcijan. – Szuka jej spojrzenia i uśmiecha się szeroko. – W innej swojej pracy argumentuje, że kobiety są tak naprawdę lepsze od mężczyzn.
– To musi być bardzo mądry człowiek.
Gabriel i Liz się śmieją. Gabriel wcale nie jest taki cichy i wycofany, za jakiego uchodzi. Jeśli dobrze się czuje w czyimś towarzystwie, jest zainteresowany, rozmowny i zabawny, chociaż jego myśli często wędrują do miejsc, do których nikt inny, poza nim samym, nie ma dostępu. Ailea otwiera książkę i opiera się plecami o ramię Gabriela. Jej palce powoli przewracają kartki.
– Mistrzowi Donne nie podobają się nasze spotkania – oznajmia Gabriel, nie podnosząc wzroku. – Twierdzi, że masz na mnie zły wpływ.
– Zarozumiały starzec.
Mentor Gabriela ciągle ma niezadowolony wyraz twarzy, wypisaną na niej pogardę, charakterystyczną dla kogoś, kto uważa się za kogoś lepszego. Zawsze podejrzliwie mruży oczy, gdy Gabriel i Ailea znajdą się w tym samym pomieszczeniu. Obecność mężczyzn jest w szkole zabroniona, z wyjątkiem świątecznych przyjęć i tego czasu, kiedy co miesiąc odbywają się rytuały. Przez pierwsze tygodnie Ailea i Gabriel widywali się prawie co wieczór. Bywało, że wymykali się na wrzosowiska, szukali schronienia pod drzewem i wsłuchiwali się w ciche odgłosy przyrody. Ailea wie, że spotykając się, łamią zasady.
– Musimy być ostrożniejsi. – Gabriel podnosi głowę. – Asha póki co przymyka na to oko, ale to nie będzie trwać wiecznie.
– Dlaczego?
Na szyi i policzkach Gabriela pojawia się rumieniec. Chłopak wbija wzrok w kolana.
Jego słowa przechodzą w mamrotanie. Gorąco zalewa mu twarz. Milczenie Gabriela mówi wszystko to, czego jego usta nie są w stanie wyrazić. W domu, w Irlandii, ksiądz głosił, że krwawienie kobiet to przekleństwo Ewy i sposób Boga na wypłukanie zła z kobiet.
Kiedy Ailea po raz pierwszy zobaczyła krew tam, w dole, była przerażona, przekonana, że umiera. Ale Liz, która ma siostry, tylko się roześmiała, dała jej kilka swoich gałganków i pokazała, jak je zamocować tasiemkami pod sukienką.
– Nie mogą nam zabronić się spotykać! – Ailea wyrywa z ziemi kilka źdźbeł trawy. – Asha ciągle mnie pilnuje, zwariować można! Chodzi za mną jak cień.
Liz prostuje nogi i je krzyżuje.
– Asha cię faworyzuje.
– Nieprawda!
– Nikt nie ma tylu indywidualnych lekcji z Ashą, co ty. Nikt inny nie studiował papirusów w Domu Wiedzy ani nie uczył się zaklęć już w pierwszych tygodniach. Wszyscy wiedzą, że powoła cię na swoją nowicjuszkę, gdy osiągniesz odpowiedni wiek.
Ailea zaciska usta i patrzy w dół. Te słowa nie przynoszą pocieszenia. – Asha nie jest nawet w połowie tak surowa wobec innych jak wobec mnie.
Uśmiech Liz gaśnie.
– Wiem. Asha wymaga od ciebie więcej, ponieważ jesteś wyjątkowa. Twierdzi, że pochodzisz z rodu kapłanek i że urodziłaś się z darem.
– Przestań. Wiesz, że nie lubię, gdy tak mówisz!
Mistrz Urghe powiedział to samo. Że Ailea ma dar i że jej imię będzie niósł ogień, jeśli odważy się rozpalić przyszłość. Te słowa ją przerażają. Ailea obejmuje się ramionami.
– Co się właściwie stało z mistrzem Urghe? – pyta.
Liz chwilę zwleka z odpowiedzią.
– Podobno Oni go zabili.
– Oni?
– Ich imiona padają w zakazanych baśniach, które opowiada się w tajemnicy, tak by nie usłyszał ich nikt niepożądany. Nie mówi się o Nich głośno.
Gabriel odkłada książkę.
– Niektórzy nazywają ich także Cieniami.
– Nie rozumiem. Dlaczego ktoś miałby chcieć zabić mistrza Urghe?
– Naprawdę nie wiem. Może żeby wzbudzić strach? – Liz się wzdryga. – Myślę, że nawet Asha się ich boi.
Ailea prycha.
– Asha niczego się nie boi.
Ale Asha rzeczywiście była jakaś dziwna podczas podróży powrotnej statkiem.
Ailea zauważa we włosach Gabriela kawałek kory i wyciąga rękę, aby go wyjąć.
– Skąd ta blizna? – pyta.
Palce Gabriela dotykają białej blizny tuż przy linii włosów.
– Mam ją od dziecka. – Na jego twarzy pojawia się uśmiech. – Mój brat zbudował łódki z kory, które zwodowaliśmy. Potem podobno wpadłem do wody i uderzyłem głową o kamień. Utonąłbym, gdyby Roderic mnie nie uratował.
Zielony, metalicznie połyskujący żuk wspina się po fałdach jej spódnicy. Ailea podnosi żuka i delikatnie kładzie go na trawie.
– Roderic? Ten, który służy w wojsku?
Gabriel potakuje. Ailea słyszy o nim, odkąd przybyła do szkoły. Opowieści szeptane za plecami Gabriela. Nazywają go demonem z piekła rodem. Rosyjską śmiercią. Podobno brat Gabriela świetnie włada mieczem, zabił pięciuset mężczyzn, w tym w wieku piętnastu lat jednego z najlepszych dowódców Francji. Wszystko, co kiedykolwiek o nim słyszała, to same opowieści o wojnie i śmierci. Nie pojmuje, że Gabriel i on są braćmi. Wydają się nie być do siebie w ogóle podobni.
Ailea spogląda w górę. Wieczorne niebo jest jeszcze jasne, ale zmierzch wkrótce zawiśnie nad szczytami gór. Najwyższa pora wracać. Pakują swoje rzeczy i ruszają w kierunku szkoły. Wślizgują się przez bramę, mijają ogródek ziołowy i widzą Sarah zmierzającą w ich kierunku. Owinęła sobie złoty kosmyk włosów wokół palca i uśmiecha się jak kot. Ailea patrzy na nią gniewnie. Co ją tak uszczęśliwiło?
Ciemna postać toruje sobie drogę przez dziedziniec. Ostatnie promienie wieczornego słońca oświetlają jej plecy, sprawiając, że wygląda jak podświetlony anioł wymierzający sprawiedliwość. Ailea przygryza wargę. W spojrzeniu Ashy czai się burza.
Asha
PÓŁNOCNA ANGLIA, MAJ 1655
– Nie chcę, żebyś marnowała swój talent! – Ailea wie, że to uzasadnione słowa i na jej policzkach pojawia się lekki rumieniec, lecz nie odwraca wzroku. – Już kiedy tu przybyłaś, wiedziałaś więcej niż większości dziewcząt, które składają ostateczne śluby. Mogłabyś osiągnąć naprawdę dużo, gdybyś tylko traktowała swoją naukę poważnie!
Wygląda na to, że Ailea nie rozumie, o co toczy się ta gra. Asha była cierpliwa, ale teraz, gdy dziewczęta stają się kobietami, nie mogą zachowywać się tak swobodnie. Asha wbija wzrok w Aileę.
– Nie wolno wam opuszczać terenu szkoły! I jeszcze wciągasz w to Gabriela.
Ailea patrzy na nią z niezłomnym uporem. Puszyste jasne włosy powychodziły ze wstążek.
– Nie możesz zabronić nam się spotykać. – Policzki dziewczyny płoną, a w jej oczach, za całą tą złotą zielenią, pojawia się bunt, którego wcześniej nie było. Coś, co tylko podsyca irytację Ashy.
– Szkolne zasady są jasne! – syczy Asha. – I dotyczą również ciebie!
Dziewczyna zaciska zęby. Stoją w milczeniu. Czarny dachowiec z kremowymi łapkami przechodzi obok nich. Gdy zauważa Aileę, podchodzi bliżej, ociera się głową o nogi dziewczyny i zaczyna mruczeć. Wygląda na to, że Ailea walczy z pokusą pogłaskania go. Asha wzdycha.
– W twoich żyłach płynie krew dawnego ludu. Takie dary mają swoją cenę. Moim zadaniem jest zapewnić ci wykształcenie potrzebne do wypełnienia przeznaczenia, którym obdarzył cię Bóg.
Zaczyna lekko wiać. Ailea zakłada za ucho kosmyk jasnych włosów.
– A co jest moim przeznaczeniem?
– Tego nie mogę ci powiedzieć.
– Nie możesz czy nie chcesz?
– Dość tego. – Asha nie podnosi głosu, ale w jej słowach słychać ostrzeżenie. – Idź do Źródła i upewnij się, że wszystko jest gotowe na jutrzejszy rytuał księżycowy.
Ailea ma taką minę, jakby chciała coś dodać, ale milczy. Bierze kota na ręce i powoli odchodzi. Asha odprowadza ją wzrokiem. Ailea jest jedną z jej najzdolniejszych uczennic, co wcale nie dziwi, biorąc pod uwagę jej pochodzenie. W ciągu swojego czterdziestoletniego życia Asha spotkała tylko dwie osoby, które dorównywały Ailei duchową siłą. Wiele osiągnie, jeśli tylko poważnie potraktuje naukę. Asha żałuje, że nie mogła się nią zająć wcześniej. Niestety jej uparta siostra Magy nie chciała oddać dziewczyny. Na szczęście sama w końcu doszła do wniosku, że przyszłość Ailei jest tutaj.
Radosny dziewczęcy śmiech sprawia, że Asha się odwraca. Z Białej Świątyni wybiegają młodsze nowicjuszki w szarych szatach, prowadzone przez jedną ze starszych nowicjuszek. Dziewczęta przybywają tu z wielu powodów. Niektóre po to, by poznać tajniki ziołolecznictwa i uzdrawiania, inne opieki nad zwierzętami, a jeszcze inne odnajdują swoje powołanie w muzyce. Kobieta, która spędziła tutaj dzieciństwo, bez problemu znajdzie pracę w każdym gospodarstwie. Tylko nieliczne będą mogły zgłębić tajemne nauki. Jak siostra Anne, której umysł może swobodnie biegać z sarnami po lesie. Albo jak siostra V, która poświęciła swoje życie ciszy i wolno jej mówić tylko w wyjątkowych chwilach.
Niektóre dziewczęta nie zostaną kapłankami. Są tutaj tylko po to, by się uczyć i nie składają ostatecznych ślubów, ale później znajdują swoje miejsce we wpływowych organizacjach albo wżeniają się we wpływowe rodziny w całej Europie. Matka Gabriela jest takim przykładem. Największym talentem Ileany zdecydowanie nie była medytacja w modlitwie.
W powietrzu latają motyle i trzmiele, gdy Asha podąża żwirową ścieżką w stronę ogródka ziołowego.
Wiosna była bezlitosna. Nieszczęścia i choroby następowały jedno po drugim. Siostra Grace zmarła po upadku z drabiny i uderzeniu skronią o kamień. Jedna ze służek potknęła się i wpadła do wrzącej wody z praniem. Męczyła się przez trzy dni, zanim Bóg uwolnił ją od cierpień. To Asha zamknęła jej oczy pokryte pęcherzami, głaszcząc jej opuchnięte policzki, z których skóra schodziła jak z pieczonego buraka. Woda wdarła się do pomieszczenia, gdzie przechowują paszę dla krów, i zniszczyła większość zapasów. Z krasuli zostały skóra i kości. Wychudzone i wygięte jak ptasie truchła, stoją teraz, nie mając nawet siły podnieść głowy, gdy Ailea wchodzi do obory, która grozi zawaleniem. Drzewo spadło na ogrodzenie i je zniszczyło. Asha nieustannie martwi się, jak zdobyć pieniądze na utrzymanie szkoły, za którą jest odpowiedzialna. Nawet teraz, gdy łąki są jasnozielone i pojawiły się pierwsze majowe rzepy, zdrowe i jędrne, ona nie może odetchnąć z ulgą.
Asha przystaje. Intensywny, aromatyczny zapach drażni jej nos, gdy przesuwa ręką po łodydze, która wkrótce zakwitnie. Rosną tu jedne z najbardziej poszukiwanych roślin leczniczych w całej Europie. Długie rzędy złocistej marzanki wonnej, rumianku, dziurawca, waleriany i nagietka w żywych kolorach, żółtym, pomarańczowym oraz morelowym. Za nimi, ogrodzone płotem, niemal ukryte pod fioletowym baldachimem kwitnących bzów, rosną rośliny, które mogą być doglądane tylko przez najbardziej zręczne i doświadczone osoby, takie jak ona sama. Bieluń, lulek, wilcza jagoda, psianka i najpiękniejsza ze wszystkich: mordownik. Zabójczyni. Wysoka roślina, ma ponad metr oraz intensywnie niebieskie kwiaty o hełmiastym kształcie. Najlepiej czuje się w chłodzie i ciemności. Nie ma na nią odtrutki. Tego, kto ją spożyje, czeka gwałtowna i bezlitosna śmierć.
Asha podchodzi i staje obok siostry Judeth, która klęczy z nożyczkami w jednej ręce i garścią chwastów w drugiej. Nogi z żylakami, spuchnięte od wieku, wyzierają spod spódnicy. Asha przykłada trzy palce do ust, czoła i serca na powitanie.
– Soror mea.
Judeth wyciąga z ziemi wyschnięty korzeń, nie podnosząc wzroku. – Mam nadzieję, że dałaś dziewczętom reprymendę, której długo nie zapomną.
Asha uważała Judeth za starą już w chwili, gdy sama przybyła do szkoły. Może dlatego starsza siostra jest jedną z nielicznych, które odważają się jej sprzeciwić.
– Tych troje psoci niemiłosiernie. – Judeth wyciera ręce w fartuch. – Dajesz im zbyt dużo swobody.
– To jeszcze dzieci. Siostra Judeth pewnie też...
– Przybywają coraz młodsze. I coraz bardziej bezużyteczne. Kompletnie brak im szacunku do tego, co stare. – Judeth podaje Ashy kosz i wstaje. – Nie wyświadczasz dziewczynie przysługi, pobłażając jej. Ailea to już młoda kobieta, nie możesz pozwalać na to, by spotykała się z Gabrielem bez przyzwoitki. Trzeba ich rozdzielić. Przeszkadzają sobie nawzajem w nauce.
– Tak, wiem.
Asha bierze głęboki oddech. Ailei nie jest łatwo. Dziewczęta milkną, gdy wchodzi do pomieszczenia. Niektóre nie mają nawet odwagi spojrzeć jej w oczy. Elizabeth i Gabrielowi jest prościej, rozumieją, czego się od nich oczekuje. Ale ich rodziny mają tu długą historię. Asha wzdycha.
– Ailei jest ciężko. Gabriel jest jednym z niewielu przyjaciół, jakich ma tutaj w szkole.
– Przyjaciół? – Judeth prycha. – Ailea nie jest jak inne dziewczęta. Powinny się jej bać. Szanować ją. A nie lubić. Zdaje się, że coś o tym wiesz.
Słowa Judeth trafiają w czuły punkt. Przyszłość, którą Asha aż nazbyt dobrze zna. Judeth kontynuuje:
– Ailea musi zasłużyć na swoje miejsce tutaj, bardziej niż inne dziewczęta. Wiele osób ucieszyłoby się z twojej porażki.
Są tacy, którzy nie wierzą w to, że w Ailei płynie krew, której szukają.
– Mistrz Donne przesłał wiadomość kilka dni temu. – Judeth zaczyna iść, więc Asha rusza za nią. – Gabriel ma ogromny potencjał, by stać się wybitnym astrologiem. Donne twierdzi, że od czasów, gdy twój mistrz uczęszczał do szkoły, nie było nikogo z takim talentem. – Judeth się zatrzymuje. – Ktoś musi być głosem nieba, tak jest napisane. Powołanie Gabriela jest teraz ważniejsze niż kiedykolwiek, odkąd mistrz Urghe nie żyje.
Pogoda się zmienia. Słońce zasnuwają chmury, jakby wiatr miał uszy. Przeszywa ją dreszcz. Śmierć Urghe była ostrzeżeniem. Judeth patrzy na Ashę, ściągając brwi.
– Nie czułam takiego niepokoju, odkąd byłam dzieckiem. Nigdy wcześniej nie postępowali w taki sposób.
– Szkoła jest bezpieczna – odpowiada Asha cicho. – Stare przymierza wciąż obowiązują. Porozmawiamy wieczorem. Niech siostra Roese zbierze dziewczęta w sali. Tam się z wami spotkam.
Roderic
BOLONIA, MAJ 1655
Palce przesuwają się po czerwonobrązowej okładce, na której jest napisane Opera Nova dell’Arte delle Armi. W pracowni Ambrogia panuje chaos jak na polu bitwy, mnóstwo tu przedmiotów. Obrazy, świece, stare księgi w skórzanych oprawach i mapy wypełniają ściany i podłogę. Są też szkice Ambrogia, rysunki koni i walczących mężczyzn, wykonane z taką precyzją, że widać każdy mięsień.
Roderic bierze z półki żołnierzyka. Dowódcę na koniu stającym dęba, wyrzeźbionego w marmurze, swojego ulubieńca z dzieciństwa. Kamienne figurki ożywały, gdy Ambrogio ustawiał je, by zilustrować jakąś słynną bitwę. Roderic miał za zadanie rozpoznać wszystkie formacje i podać przyczynę konfliktu.
Kątem oka dostrzega Ambrogia siedzącego za biurkiem. Kędzierzawe, cienkie włosy, które kiedyś były czarne jak węgiel, z wiekiem posiwiały i przypominają mech hiszpański. Marszcząc czoło, Ambrogio opiera się na krześle i przygląda się Rodericowi.
– Pamiętam, jak pierwszy raz tutaj wszedłeś. Ile to może być, sześć, siedem lat temu?
– Jakoś tak.
Ambrogio kiwa głową, nie odrywając od niego wzroku. – Wyprostowany chłopak, ze spojrzeniem czarniejszym od smoły piekielnej. Jeśli dobrze pamiętam, właśnie spuszczono ci wtedy porządne lanie?
Roderic odkłada figurkę z powrotem na półkę.
– Signor Degano uznał, że nauczy mnie dobrych manier wysoko cenionych w Hiszpanii.
Drań tak mocno szarpnął go za włosy, że Roderic myślał, że wyrwie mu je razem ze skórą głowy. Oświadczył, że jeśli będzie trzeba, to z Bożą pomocą zgasi ten bezczelny błysk w jego oczach. Następnie wymierzył mu siarczysty policzek, a Rodericowi aż zadźwięczało w uszach.
Ambrogio marszczy czoło.
– Wiem, że mieliście swoje spory.
Roderic ma ochotę powiedzieć, że Degano był świnią, ale gryzie się w język. Gnidą, która wykorzystywała swoją władzę i pozycję, niezależnie od tego, czy miała do tego prawo, czy też nie, by podporządkowywać sobie innych. Ambrogio milczy przez kilka oddechów, po czym dodaje:
– Degano czerpał przyjemność z dominowania nad swoimi uczniami. Z łamania ich. Lubił, gdy schylali głowy jak trawa kłaniająca się wiatrowi. Coś mi mówi, że nie pozwoliłeś się złamać.
Dawny nauczyciel Roderica odsuwa talerz, na którym natychmiast siada wielka, bzycząca mucha. Nie śpiesząc się, powoli rozgaszcza się na obgryzionej kości.
– On i Nicolas często wyrażali swoje niezadowolenie – ciągnie Ambrogio. – Sugerowali, że masz problem z respektowaniem autorytetów.
Słowa są mocne, ale nie obraźliwe. To nie pierwszy raz, gdy Roderic słyszy takie zarzuty. Czy rzeczywiście ma problem z autorytetami? Czy to dlatego zawsze odmawia wykonywania nieuzasadnionych rozkazów, podczas gdy większość ludzi jest posłuszna? Czy jego wrodzony opór wynika z niechęci do podporządkowania się? Roderic podnosi kolejnego żołnierzyka.
– Kompetencje powinny znaczyć więcej aniżeli niezasłużony autorytet. Szanuję ludzi, którzy na niego zasłużyli.
Jak Ambrogio. W przeciwieństwie do innych nauczycieli, zawsze jest spokojny i metodyczny, nigdy się nie spiera.
– Czy to dlatego niektórzy nauczyciele twierdzą, że zrobiłeś wszystko, by uprzykrzyć im życie, podczas gdy inni uważają cię za jednego z najbardziej ambitnych uczniów, którzy tu studiowali?
Roderic szuka jego wzroku.
– A do której z tych grup ty należysz?
Ambrogio splata dłonie. Ledwo widoczny uśmiech błąka się w kącikach jego ust.
– Jak mogę ci pomóc, Rodericu?
Roderic zastanawia się nad odpowiedzią, przejeżdżając palcem po zakurzonej półce.
– Zwykłeś mawiać, że największą sztuką jest pokonanie wroga bez walki.
Ambrogio powoli kiwa głową. Roderic na chwilę zawiesza głos.
– Chcę, żebyś mnie nauczył, jak wygrywać bitwy, zanim się jeszcze zaczną.
– Rozumiem. – Ambrogio marszczy czoło w sposób, który sugeruje coś zupełnie innego. – Brak pewności siebie może podkopać morale żołnierzy i przesądzić o wyniku bitwy już na samym początku. Chodzi o złamanie woli wroga, jeszcze zanim dojdzie do rzeczywistej konfrontacji.
– I jak to się robi?
– Prawdziwa walka odbywa się w umysłach. Musisz sprawić, by wróg wyobraził sobie porażkę, zanim to jeszcze nastąpi.
Roderic kiwa głową. Francuski dowódca tak właśnie działał. Jego siła nie wynikała z tężyzny fizycznej, lecz z tego, że zasiał w umyśle chłopaka zwątpienie, które go sparaliżowało w decydującym momencie. Ambrogio długo mu się przygląda, co sprawia, że Roderic czuje się niezręcznie.
– To niebezpieczna gra. Dla ciebie będzie z jednej strony łatwiejsza, z drugiej trudniejsza.
– Co masz na myśli?
– Łatwiejsza, bo masz już reputację. – Ambrogio bierze głęboki oddech. – Trudniejsza, ponieważ posiadasz duszę, mój młody przyjacielu. – Lekki uśmiech znika. – Naprawdę jesteś gotów posunąć się aż tak daleko?
Roderic patrzy mu prosto w oczy, nie odpowiadając. W środku wciąż tli się wstyd. Jest gotów poświęcić wszystko, by nigdy więcej nie doświadczyć tego paraliżującego strachu.
– Możesz mnie tego nauczyć?
– Mógłbyś podpalić stodołę chłopa? Zagrozić, że zgwałcisz jego żonę lub córkę, jeśli nie zapłaci?
– Naprawdę sądzisz, że…
– Nie powiedziałem, że miałbyś je zgwałcić. Spytałem tylko, czy byłbyś w stanie zagrozić mężczyźnie bez rozlewu krwi. Chodzi o złamanie człowieka, a nie o zadanie mu bólu. Masz swoje zasady dotyczące tego, co jest dobre, a co złe. Być może będziesz je musiał odłożyć na bok. Reputacja osoby siejącej zło i okrucieństwo ma swoje zalety. Ludzie przepełnieni strachem zazwyczaj dają ci to, czego od nich chcesz. Ale to będzie cię słono kosztować. – Ciemne oczy Ambrogia najpierw spoglądają na szorstkie dłonie spoczywające na jego kolanach, a następnie na Roderica. – Prosisz mnie, bym ujawnił ten aspekt swojej osobowości, z którego nie jestem dumny. Rozumiesz? Jeśli mam cię uczyć, muszę wiedzieć, co cię napędza. Z czym się zmagasz.
– Chcę stać się lepszym wojownikiem.
– Musisz mieć lepszy powód, jeśli mam cię szkolić.
Biorąc głęboki wdech, Roderic kręci pierścieniem na swoim palcu.
– Podczas bitwy… – Twarz Roderica płonie. Nikomu nie mówił o francuskim dowódcy, nawet Mucciowi. Nie wie czemu, może dlatego, że wciąż zależy mu na uznaniu mentora. – Czułem się tak, jakby ktoś rzucił na mnie urok. – Wstyd powoli z niego wychodzi. – Ja… ledwo mogłem się ruszyć. Byłem przekonany, że zginę, i myślałem tylko o tym, jak to będzie, gdy miecz wbije mi się w pierś. Wstydzę się tego, w jaki sposób wygrałem tę walkę, bo na pewno nie dzięki swoim umiejętnościom.
– Rzadko tak się dzieje.