Nuvole bianche. Białe chmury. Tom 2 - Adrianna Ratajczak - ebook + audiobook

Nuvole bianche. Białe chmury. Tom 2 audiobook

Ratajczak Adrianna

4,3

Opis

Kontynuacja romansu historycznego dla fanek powieści Diany Gabaldon, Julii Quinn i Jane Austen.

Aimil ucieka. Przestraszona narastającym w niej uczuciem wraca do rodzinnego Glamis. Panująca w domu swoboda, sielankowa atmosfera oraz natłok codziennych obowiązków, za którymi tak tęskniła w Londynie, okazują się jednak niewystarczające, by stłumić tęsknotę za pewnym angielskim diukiem.

Alistair zwykł dotrzymywać obietnic. Dlatego targany wątpliwościami, wyrusza w podróż do osnutego legendami szkockiego zamku, mając nadzieję, że prawdziwość jego uczucia oraz szczerość wystarczą, by zdobyć rękę wybranki serca oraz uznanie jej rodziny. W końcu nie wyobraża sobie przyszłości bez swojej szkockiej czarownicy.

Niestety, tajemnice rodzinne oraz niedopowiedziane fakty, wybrzmiewają o wiele głośniej aniżeli nuty melodii wygrywanych w trakcie odbywających się spotkań towarzyskich.

Czy upór i lęk przed przeszłością okażą się silniejsze od miłości? Czy na niebie wreszcie pojawią się tak długo wyczekiwane białe chmury?

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 7 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,3 (112 oceny)
65
25
16
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RohatyniecNosorozec

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała seria. Dobre tempo, które pozwala na budowanie relacji między bohaterami. Zdecydowanie najlepsza, jaką czytałam ostatnio!
10
spioszek

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca książka. Polecam
10
Margaretka_a

Dobrze spędzony czas

Jest tylko 6 pierwszych rozdziałów.
10
eglandyna_88

Całkiem niezła

Mam problem z oceną tej książki. Pierwszy tom przeczytałam z trudem, a drugi chyba z przyzwoitości. Ciekawiło mnie jak zakończą się losy Aimil i Alistaira, ale książka naprawdę nie powala. Nie wiem skąd te porównania do Jane Austen. Może tylko ze względu na czasy, w których dzieje się akcja książki. To bardzo nie ten poziom. Rozwlekłe opisy, bardzo mało dialogów. Mi osobiscie bohaterowie nie przypadli do gustu. Skróciłabym tę książkę o połowę. Wynudziłam się na maksa. Cieszę się, że to koniec tej historii.
00
Lucy1213

Dobrze spędzony czas

Romans salonowy w stylu chciałbym i boję się z nutką burzowowych chmur.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2024 by Ad­rianna Ra­taj­czak Co­py­ri­ght © 2024 for this edi­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
W po­wie­ści wy­ko­rzy­stano frag­menty po­niż­szych utwo­rów: J. Au­sten, Duma i uprze­dze­nie w prze­kła­dzie Anny Przed­peł­skiej-Trze­cia­kow­skiej, Świat Książki, War­szawa 2008 „The Scot­sman”, nr 1, 25 stycz­nia 1817 r., tłum. Ad­rianna Ra­taj­czak
Pro­jekt gra­ficzny okładki Ur­szula Gi­reń
Skład i ła­ma­nie Ra­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Ni­niej­szy utwór jest fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci – ży­ją­cych obec­nie lub w prze­szło­ści – oraz do rze­czy­wi­stych zda­rzeń i miejsc jest czy­sto przy­pad­kowe.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8265-873-6
Gorzka Cze­ko­lada jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mag­da­le­nie,naj­dziel­niej­szej sio­strze pod słoń­cem.

To było nie­spra­wie­dliwe.

Nie­spra­wie­dliwe było mó­wić mu coś ta­kiego, pa­trząc przy tym pro­sto w oczy, a po­tem do­ko­ny­wać wy­boru. Ale Ali­stair Man­ners nie był tym ani tro­chę za­sko­czony. Ży­cie już wie­lo­krot­nie mu po­ka­zało, że nie mo­gło być tak, jak so­bie tego za­ży­czył. Tyle że on sam miał w zwy­czaju do­trzy­my­wać da­nego słowa, więc oczy­wi­stym było, iż wy­bie­rze się do Gla­mis.

Wcze­śniej jed­nak mu­siał do­mknąć kilka spraw w Lon­dy­nie. I cho­ciaż Aimil wy­je­chała, to jej duch to­wa­rzy­szył mu nie­mal na każ­dym kroku, nie­ustan­nie przy­po­mi­na­jąc o sy­tu­acji z parku, a tym sa­mym pod­sy­ca­jąc gniew tlący się w ży­łach diuka.

Tak, Ally był zły. W za­sa­dzie na­wet wście­kły, mimo że nie za­wsze do­pusz­czał to do świa­do­mo­ści. Cza­sami prze­kli­nał tę szkocką cza­row­nicę pod no­sem, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego jest tak cho­ler­nie uparta i dla­czego za główny cel swo­jego ży­cia ob­rała ucieczkę przed nim.

A cza­sami... cóż, cza­sami po pro­stu za nią tę­sk­nił. Kiedy prze­glą­dał ko­re­spon­den­cję, czę­sto na­tra­fiał na nowe oferty. Wów­czas przy­ła­py­wał się na tym, że za­sta­na­wia się, co by na nie po­wie­działa Aimil – czy szu­ka­łaby in­nego roz­wią­za­nia, które spra­wi­łoby, że nowy biz­nes stałby się bar­dziej opła­calny? Gdy czy­tał po­ranną ga­zetę, uśmie­chał się pod no­sem, przy­wo­łu­jąc wspo­mnie­nie ich spo­tka­nia w domu jej wu­jo­stwa, do któ­rego matka za­cią­gnęła go pod­stę­pem. In­nym ra­zem, w trak­cie po­szu­ki­wań pew­nej książki, wy­da­wało mu się, że mię­dzy re­ga­łami mi­gnął cień ko­biety – aż za do­brze pa­mię­tał ten mo­ment, gdy na chwilę za­po­mnieli, co się dzieje do­okoła, wpa­da­jąc w ob­ję­cia na­mięt­no­ści. Z ko­lei pod­czas spa­ceru ze Skan­da­lem pod­świa­do­mie skie­ro­wał się do miej­sca, gdzie po raz ostatni ją wi­dział, gdzie nie­malże po­tłu­kła mu serce na ka­wałki.

Nie­obec­ność Aimil – fi­zyczna, bo jej wspo­mnie­nie prze­śla­do­wało Ali­sta­ira nie­malże na każ­dym kroku – fak­tycz­nie wzbu­dzała w nim całą gamę sprzecz­nych uczuć. Nie­wąt­pli­wie naj­gor­szy z nich był lęk. Diuk miał wra­że­nie, że to przed­smak jego przy­szło­ści – do­kład­nie tak wy­glą­da­łaby ona bez Meli.

I choć wie­dział, że w ży­ciu zda­rzały się gor­sze rze­czy, a w los ary­sto­kra­tów wpi­sano aran­żo­wane mał­żeń­stwa, to czuł ca­łym sobą, że nie po to wy­rwał się śmierci na woj­nie, by do końca swo­ich dni tkwić w związku z ko­bietą, któ­rej nie ko­chał.

Na święta Bo­żego Na­ro­dze­nia diuk wró­cił do Be­aver Ca­stle i krótko po No­wym Roku wy­ru­szył w drogę. Nad­szedł dzień, w któ­rym matka oraz ciotka Be­atrice wy­mow­nymi spoj­rze­niami oraz mało dys­kret­nymi alu­zjami dały mu do zro­zu­mie­nia, że nie jest mile wi­dziany we wła­snym domu. Poza tym dał słowo, a po­nie­waż był czło­wie­kiem ho­no­ro­wym, obiet­nic do­trzy­my­wał.

I tak oto tra­fił do Szko­cji, a kon­kret­niej do Gla­mis.

Po­wóz prze­je­chał przez główną bramę pro­wa­dzącą do ma­jątku Lyon-Bo­we­sów. Wrota wy­ko­nane z czar­nego że­liwa umo­co­wano na dwóch ka­mien­nych słu­pach za­koń­czo­nych po­są­gami sie­dzą­cych lwów. Droga do zamku wio­dąca mię­dzy równo po­sa­dzo­nymi, wy­so­kimi drze­wami le­ni­wie opa­dała w dół nie­wiel­kiego wznie­sie­nia.

Ali­stair po­ru­szył nie­spo­koj­nie dłońmi, sku­pia­jąc wzrok na skó­rza­nych rę­ka­wicz­kach. Ostat­nią noc spę­dził w po­bli­skim za­jeź­dzie. Pla­no­wał od­po­cząć, na­sta­wić się psy­chicz­nie na spo­tka­nie, jed­nak po­sław­szy do zamku wia­do­mość o swoim przy­jeź­dzie, nie mógł zna­leźć dla sie­bie miej­sca. Krą­żył nie­spo­koj­nie po izbie sy­pial­nej, ocze­ku­jąc na od­po­wiedź, ale gdy ta na­de­szła, wcale nie po­czuł ulgi. Te­ar­lach Lyon-Bo­wes za­pew­nił go, że za­pro­sze­nie po­zo­sta­wało ak­tu­alne i na­tu­ral­nie bę­dzie go wy­glą­dał na­stęp­nego dnia. Wy­da­wa­łoby się, że po ta­kim za­pew­nie­niu diuk wresz­cie bę­dzie spał spo­koj­nie, jed­nak wąt­pli­wo­ści na­dal go nie opusz­czały.

Po­wóz w końcu się za­trzy­mał, po­zwa­la­jąc Ali­sta­irowi ode­tchnąć z ulgą. Im prę­dzej bę­dzie miał to za sobą, tym le­piej. A poza tym w końcu miał zo­ba­czyć ten prze­klęty za­mek, o któ­rym tak wiele sły­szał nie tylko z ust Aimil, ale także lo­kal­nych miesz­kań­ców. Nie­stety, wie­ści szybko się roz­cho­dziły – wy­miana ko­re­spon­den­cji mię­dzy ob­cym a Gla­mis nie po­zo­stała nie­zau­wa­żona. Cho­ciaż Ally o to nie pro­sił, zo­stał ukrad­kowo ura­czony kil­koma opo­wie­ściami o sta­rym ro­dzie Lyon-Bo­we­sów... i to się­ga­ją­cymi kilku po­ko­leń wstecz.

Ma­wiano, że Lyon-Bo­we­som nie po­winno się wcho­dzić w drogę, bo za po­zor­nie miłą fa­sadą kryły się bez­duszne kre­atury. Z dużą dozą scep­ty­cy­zmu Ally wy­słu­chał hi­sto­rii o tym, jak je­den z wcze­śniej­szych hra­biów urzą­dził po­lo­wa­nie na czar­no­skó­rego nie­wol­nika, któ­rego w ogro­dzie, ku ucie­sze ob­ser­wu­ją­cych za­wody dam, ro­ze­rwały psy. Po­noć duch nie­szczę­śnika krą­żył po dziś dzień po te­re­nach po­sia­dło­ści, ostrze­ga­jąc na­iw­niej­szych przed tym, co ich czeka.

Jak się oka­zało, z ro­dem i po­sia­dło­ścią wią­zała się jesz­cze jedna krwawa hi­sto­ria. Bo­dajże dwa wieki temu ja­kaś ro­dzina z oko­licy, utra­ciw­szy dach nad głową, po­pro­siła ów­cze­snego lorda o schro­nie­nie. Za­mknięto ich jed­nak w lo­chu, po­zo­sta­wia­jąc bez po­ży­wie­nia. Po trzech mie­sią­cach wy­pusz­czono zdzi­cza­łego męż­czy­znę, który, jak się oka­zało, za­bił, a na­stęp­nie zjadł swoją żonę i dzieci, by prze­żyć.

Opo­wie­ści te w isto­cie brzmiały nie­po­ko­jąco – Ali­stair, słu­cha­jąc ich, nie­raz się wzdry­gnął, lecz w przy­pły­wie roz­sądku uznał, że na­leży wło­żyć je mię­dzy wy­jąt­kowo ma­ka­bryczne bajki. Je­śli były praw­dziwe, od tych wy­da­rzeń mi­nęło co naj­mniej sto lat, trudno za­tem było prze­ło­żyć je na obecne re­alia.

Poza tym diuk od­niósł wra­że­nie, że nie­szcze­gól­nie prze­pa­dano tu­taj za ob­cymi, zwłasz­cza za An­gli­kami, w do­datku ta­kimi, któ­rzy słali li­sty do zamku. Ta nieco wy­mu­szona ga­da­nina go­spo­da­rza za­jazdu miała go ra­czej tro­chę na­stra­szyć i znie­chę­cić do tego, po co tu­taj przy­je­chał. Cóż, nie­trudno było się do­my­ślić, jaki cel krył się za tą nie­ocze­ki­waną wi­zytą.

Ali­stair wy­siadł z po­wozu i za­czerp­nął chłod­nego po­wie­trza. Wzdry­gnął się, gdy ostry po­dmuch mroź­nego wia­tru owi­nął się do­okoła jego syl­wetki, wzbi­ja­jąc przy oka­zji w po­wie­trze dro­binki śniegu. Męż­czy­zna z za­in­te­re­so­wa­niem ro­zej­rzał się do­okoła – za sobą po­zo­sta­wił długą aleję wio­dącą w stronę bramy, a na­stęp­nie mia­steczka. Wo­kół roz­cią­gały się po­kryte świeżą war­stwą pu­chu traw­niki cią­gnące się aż do ciem­nej li­nii drzew igla­stych. Sam ten wi­dok wy­star­czył, by zro­zu­miał. Nic dziw­nego, że Aimil wy­soko ce­niła so­bie wol­ność zwią­zaną z tym miej­scem.

Spoj­rze­nie Man­nersa po­wę­dro­wało w stronę ma­syw­nego bu­dynku. Rze­czy­wi­ście mógł onie­śmie­lać, ba, na­wet wzbu­dzać nie­po­kój, gdyby tylko wie­rzyć w któ­rąś z za­sły­sza­nych opo­wie­ści. Gla­mis ani tro­chę nie przy­po­mi­nało ro­do­wej po­sia­dło­ści diuka Ru­tland, cho­ciaż obie zwano zam­kami. Be­lvoir Ca­stle, mimo usy­tu­owa­nia na wzgó­rzu, ze­wnętrz­nych for­ty­fi­ka­cji oraz mu­rów, któ­rych aku­rat szkoc­kiej bu­dowli bra­ko­wało, spra­wiało wra­że­nie luk­su­so­wego lo­kum. Na­to­miast Gla­mis wy­raź­nie od­py­chało, po­nuro su­rowe i nie­przy­stępne. Ide­al­nie nada­wało się na miej­sce ak­cji jed­nego z tych po­czyt­nych go­tyc­kich ro­man­sów uwiel­bia­nych przez cio­cię Be­atrice.

Jed­nego nie można było od­mó­wić sie­dzi­bie Lyon-Bo­we­sów – była po­tężna. Cen­tralną część za­mczy­ska zaj­mo­wała wy­soka na trzy, może cztery, pię­tra wieża, z któ­rej wy­ra­stało kilka mniej­szych i na któ­rej umiesz­czono tar­czę ze­gara. Od niej od­cho­dziły dwa skrzy­dła, po­łu­dniowe oraz za­chod­nie, każde za­koń­czone basztą. Mimo cał­kiem spo­rych okien i nieco baj­ko­wej kon­struk­cji Gla­mis pierw­sze wra­że­nie i tak nie było po­zy­tywne.

Po­krę­cił głową, wy­rwaw­szy się z za­my­śle­nia. Po pro­stu za dużo na­słu­chał się opo­wie­ści go­spo­da­rza za­jazdu. Za­mek jak za­mek.

– Wa­sza mi­łość! – Po­tężne drzwi ulo­ko­wane u pod­stawy głów­nej wieży za­trza­snęły się z hu­kiem za Te­ar­la­chem Lyon-Bo­we­sem, który szyb­kim kro­kiem zmie­rzał w jego stronę, uśmie­cha­jąc się po­god­nie. – A już za­czą­łem się mar­twić, że diuk po­rzu­cił po­mysł zło­że­nia nam wi­zyty. – Za nim w kie­runku po­wozu Ali­sta­ira prze­mknęło kilku lo­kai. Za przy­zwo­le­niem jego oso­bi­stego ka­mer­dy­nera, Tho­masa, za­częli roz­pa­ko­wy­wa­nie ba­gaży.

– Pla­no­wa­łem przy­je­chać wcze­śniej, ale chyba nikt nie spo­dzie­wał się aż tak su­ro­wej zimy – od­po­wie­dział szcze­rze Ali­stair, wy­cią­ga­jąc do wi­ceh­ra­biego dłoń.

– Woli diuk zo­ba­czyć przy­go­to­wane dla niego po­koje i od­po­cząć przed wie­czorną uro­czy­sto­ścią czy ze­chciałby może uczy­nić mi za­szczyt i po­znać mo­jego ojca? – za­gad­nął Lyon-Bo­wes, od­wza­jem­nia­jąc uścisk.

Ali­stair wy­ra­ził wolę spo­tka­nia z hra­bią. Nim po­dą­żył za pro­fe­so­rem, jako ten sto­jący wy­żej w hie­rar­chii za­pro­po­no­wał, by zwra­cali się do sie­bie po imie­niu. Nie czuł się skrę­po­wany ty­tu­la­turą, lecz ze względu na oko­licz­no­ści mniej­szy for­ma­lizm wy­da­wał mu się znacz­nie bar­dziej wła­ściwy.

Przy­sta­nął przed wej­ściem, zwra­ca­jąc uwagę na umiesz­czoną nad ma­syw­nymi drzwiami pła­sko­rzeźbę sta­no­wiącą od­zwier­cie­dle­nie ro­do­wego herbu. Jej kre­mowy od­cień wy­raź­nie od­zna­czał się na tle czer­wo­nej ce­gły, z któ­rej zbu­do­wano za­mek. Roz­cią­gnięty w wa­lecz­nej po­zie lew oraz trzy łuki, kto by po­my­ślał.

Diuk wziął głę­boki od­dech, a na­stęp­nie wkro­czył za go­spo­da­rzem do domu. To tu­taj wy­cho­wała się ko­bieta jego ży­cia i tego domu tak bar­dzo nie chciała opu­ścić.

Do Gla­mis wcho­dziło się przez główną wieżę, która oka­zała się klatką scho­dową. Wy­glą­dała rów­nie su­rowo jak za­mczy­sko z ze­wnątrz. By­łoby tu znacz­nie mrocz­niej, gdyby nie roz­sta­wione lampy. Praw­do­po­dob­nie ze wzglę­dów obron­nych okna w wieży były wą­skie i sto­sun­kowo małe – wpa­da­jące przez nie świa­tło dzienne nie by­łoby w sta­nie roz­pro­szyć kłę­bią­cych się tu­taj ciem­no­ści.

Gdy tak wspi­nali się na pię­tro, a stu­kot okuć pod ich obu­wiem niósł się echem, Ali­stair zo­rien­to­wał się, że w zamku było ci­cho, zu­peł­nie jakby nikt poza nimi w nim nie prze­by­wał, co po­wi­tał z ża­lem. Miał na­dzieję zo­ba­czyć Aimil, w za­sa­dzie łu­dził się, iż ko­bieta wyj­dzie go po­wi­tać, a jed­nak...

– Po­sta­no­wi­łem nie mó­wić Aimil o twoim przy­jeź­dzie – po­in­for­mo­wał go nie­ocze­ki­wa­nie Te­ar­lach, naj­wy­raź­niej czy­ta­jąc mu w my­ślach. – Uzna­łem, że sam po­wi­nie­neś za­de­cy­do­wać o tym, w jaki spo­sób po­in­for­mo­wać ją o celu swo­jej obec­no­ści tu­taj. W tej chwili jest w szklarni, na ze­wnątrz.

Ally zmy­lił krok, omal nie po­tknął się o sto­pień. Py­ta­nia o Aimil bo­le­śnie mu cią­żyły, nie po­zwa­la­jąc na swo­bodne za­czerp­nię­cie po­wie­trza. Mu­siał się wręcz po­wstrzy­my­wać przed wy­po­wie­dze­niem ich na głos.

– Z two­ich słów wnio­skuję, że nie bę­dzie uszczę­śli­wiona z po­wodu mo­jego przy­jazdu – zdo­łał wy­krztu­sić.

Do tej pory z za­in­te­re­so­wa­niem roz­glą­dał się do­okoła, te­raz zaś na­tych­miast prze­stał. Praw­do­po­do­bień­stwo, że wy­pa­trzy gdzieś Aimil, zma­lało do zera.

Gdzie znaj­do­wała się ta cho­lerna szklar­nia? Czy mógłby tam pójść, nim po­zna hra­biego? A przede wszyst­kim, jak Mela za­re­ago­wa­łaby na jego, Ali­sta­ira, wi­dok? Czy ucie­szy­łaby się? A może zna­la­złaby ja­kąś wy­mówkę, by unik­nąć spo­tka­nia z nim?

Tar­gany wąt­pli­wo­ściami Ally po­ko­nał ostatni ze stopni, by zna­leźć się w nie­wiel­kim po­miesz­cze­niu na pię­trze. Zda­wało się jesz­cze bar­dziej zło­wiesz­cze ani­żeli śre­dnio­wieczna klatka scho­dowa, gdyż z uwagi na po­ło­że­nie w sa­mym cen­trum domu w tym po­koju nie było żad­nych okien. Mrok roz­pra­szał je­dy­nie pło­nący w ko­minku ogień, któ­rego cie­nie tań­czyły na orze­cho­wej pod­ło­dze oraz ścia­nach wy­ło­żo­nych bo­aze­rią w zbli­żo­nym ko­lo­rze. Tak się przy­naj­mniej diu­kowi wy­da­wało, na do­kład­niej­sze oglę­dziny było bo­wiem zbyt ciemno.

– Może na po­czątku – od­parł Te­ar­lach, idąc da­lej sprę­ży­stym kro­kiem po gru­bym dy­wa­nie. – Za do­brze ją znam, by uwie­rzyć w to, że je­steś jej obo­jętny – do­koń­czył zda­nie, na­ci­ska­jąc na klamkę. Ge­stem za­pro­sił go do po­miesz­cze­nia.

Ali­stair przy­sta­nął w progu, by wy­mie­nić z młod­szym męż­czy­zną dłu­gie spoj­rze­nie. Pró­bo­wał coś od­czy­tać z twa­rzy Lyon-Bo­wesa, od­na­leźć w oczach kpinę, do­strzec ją w drga­ją­cym ką­ciku ust – nic po­dob­nego. Te­ar­lach nie wy­glą­dał na ko­goś, kogo trzy­mają się żarty.

– Na wszyst­kie dia­bły tego domu! – Ten okrzyk wy­rwał z za­my­śle­nia obu dżen­tel­me­nów.

Za­in­try­go­wany Ally wszedł do po­miesz­cze­nia z mocno bi­ją­cym ser­cem. Za­mru­gał, pró­bu­jąc czym prę­dzej przy­zwy­czaić się do zmiany na­tę­że­nia świa­tła. Oto wła­śnie wcho­dził do ja­skini lwa, któ­rym z całą pew­no­ścią był oj­ciec Aimil.

Ga­bi­net po­łą­czony z bi­blio­teką wy­da­wał się spory – nieco roz­bie­ga­nym spoj­rze­niem diuk pró­bo­wał za­re­je­stro­wać wszyst­kie znaj­du­jące się we­wnątrz ele­menty, było ich tam jed­nak przy­tła­cza­jąco wiele. Lyon-Bo­we­so­wie, jak na ary­sto­kra­tyczną ro­dzinę przy­stało, nie­wąt­pli­wie lu­bo­wali się w prze­py­chu.

Więk­szą część ściany, w któ­rej umiesz­czono drzwi wej­ściowe, zaj­mo­wał wy­soki, po­ma­lo­wany na biało ko­mi­nek. Złotą farbą po­kryto wy­tło­czone, skom­pli­ko­wane or­na­menty słu­żące za ozdoby, przy­po­mi­na­jące swym kształ­tem ło­dygi róż. Nie mo­gło za­brak­nąć rów­nież herbu – wid­niał na nim lew oraz trzy łuki. Po obu stro­nach pa­le­ni­ska stały iden­tyczne, wy­ko­nane z ciem­nego drewna ko­mody. Ich blaty za­peł­niono prze­róż­nymi bi­be­lo­tami, ta­kimi jak książki czy­tane przez go­spo­da­rzy, no­tesy czy sza­chow­nice. Dru­gie, bliź­nia­cze drzwi za­sta­wiono na­to­miast okrą­głym sto­łem, na któ­rym zna­la­zło się miej­sce dla srebr­nej tacy oraz por­ce­la­no­wego dzbanka z fi­li­żan­kami.

Trzy wy­so­kie okna na ścia­nie po pra­wej gwa­ran­to­wały do­bre do­świe­tle­nie tego spo­rego po­miesz­cze­nia. Na sze­ro­kich bia­łych pa­ra­pe­tach także za­le­gały rze­czy oso­bi­ste do­mow­ni­ków – na tym naj­bli­żej wej­ścia do­strzegł ko­szyk z ro­bót­kami oraz pu­sty wa­zon, na dru­gim ozdobne krysz­tały, w tym por­ce­la­no­wego, roz­cią­gnię­tego w biegu lwa, a na ostat­nim, usy­tu­owa­nym naj­bli­żej biurka, pię­trzyły się tak do­brze znane mu do­ku­menty – ra­porty, ko­re­spon­den­cja, no­tatki.

Ścianę po le­wej na­to­miast zaj­mo­wały białe re­gały wy­peł­nione po brzegi książ­kami. Nie za­bra­kło także kon­soli na ka­rafki z al­ko­ho­lem, do­bie­gało stam­tąd rów­nież ci­che ty­ka­nie ze­gara. Nie spo­sób było też nie za­uwa­żyć ob­ra­zów, któ­rymi wy­peł­niono wolną prze­strzeń – wi­siały po­mię­dzy oknami i nad nimi, nie­mal do­szczęt­nie przy­sła­nia­jąc kre­mowy ko­lor ścian. Ali­stair po­czuł się odro­binę nie­swojo, zda­wało się bo­wiem, że spoj­rze­nia przod­ków Aimil oraz po­staci hi­sto­rycz­nych utrwa­lo­nych na płót­nie utkwione były w jego oso­bie. Miał wra­że­nie, że bacz­nie śle­dziły każdy jego ruch.

Ale to nie wie­lość ma­lo­wi­deł go za­ska­ki­wała, w końcu, zgod­nie z pa­nu­ją­cym prze­ko­na­niem, im za­moż­niej­sza ro­dzina, tym wię­cej po­sia­dała dzieł sztuki. Za­in­try­go­wały go za­wie­szone nad ko­min­kiem ha­fto­wane cho­rą­gwie i zro­bione z ja­kie­goś ciem­nego su­rowca po­sążki dra­pież­nego ptac­twa zer­ka­jące ze szczytu re­ga­łów, mię­dzy któ­rymi wy­eks­po­no­wano ogromny mo­del czte­ro­masz­to­wego statku. Wy­ko­nano go bar­dzo pre­cy­zyj­nie, przy­kła­da­jąc wagę do naj­mniej­szych de­tali.

Man­ners ob­szedł zaj­mu­jący cen­tralne miej­sce stół bi­lar­dowy. To aku­rat uznał za miłą nie­spo­dziankę, gdyż ro­dzeń­stwo nie wspo­mi­nało mu o po­dob­nego ro­dzaju roz­rywce. Spoj­rze­nie diuka po­wę­dro­wało wresz­cie na prze­ciw­le­gły kra­niec ga­bi­netu, gdzie stało spore biurko, przy któ­rym sie­dział hra­bia.

– Nie zgad­niesz, co ta mała dia­blica wy­my­śliła tym ra­zem – ode­zwał się męż­czy­zna zza biurka. Zmarsz­czył ciemne brwi, po­pra­wia­jąc spo­czy­wa­jące na no­sie dru­ciane oku­lary. Do­czy­tał do końca tekst na kartce, a na­stęp­nie zer­k­nął na jej od­wrót, gdzie nic nie zna­lazł. – Uznała, że mo­żemy za­ło­żyć ho­dowlę róż – wy­ja­śnił, nie zwra­ca­jąc uwagi na dys­kretne chrząk­nię­cie Te­ar­la­cha. – Róże z Gla­mis w ca­łej Szko­cji. – Star­szy dżen­tel­men po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową, zsu­wa­jąc z nosa oku­lary, które odło­żył na blat. – Do­prawdy, ta dziew­czyna wpę­dzi do grobu naj­pierw mnie, a po­tem swo­jego męża. Za­czy­nam ża­ło­wać – tu­taj prze­rwał, aby za­kasz­leć – że da­łem się na­mó­wić na tę pie­kielną szklar­nię... – Pod­niósł wzrok i za­mru­gał, do­strze­ga­jąc w po­miesz­cze­niu nie­zna­jo­mego.

– My­ślę, że no­wym po­my­słem Meli mo­żemy za­jąć się nieco póź­niej – po­wie­dział spo­koj­nie Te­ar­lach, zu­peł­nie jakby był przy­zwy­cza­jony do ta­kich roz­mów. – Wa­sza mi­łość po­zwoli, że przed­sta­wię wa­szej mi­ło­ści Fe­ar­ghasa Lyon-Bo­wesa, hra­biego Stra­th­more i Kin­ghorne, mo­jego ojca.

Hra­bia Stra­th­more i Kin­ghorne, znany przez są­sia­dów jako lord Gla­mis, pod­niósł się zza biurka. Cho­ciaż Ali­stair nie na­le­żał do ni­skich – w Lon­dy­nie wzro­stem prze­wyż­szało go nie­wielu dżen­tel­me­nów – te­raz po­czuł się odro­binę przy­tło­czony. Męż­czy­zna był mu równy wzro­stem, ale szer­szy w ra­mio­nach, zde­cy­do­wa­nie bar­dziej po­stawny. Miał ostre rysy twa­rzy – wy­raź­nie za­ry­so­waną szczękę, pełne wargi, a także spory nos, który odzie­dzi­czyła po nim Aimil. Po­dob­nie jak włosy, które mimo przy­strzy­że­nia, upar­cie się krę­ciły.

– Je­stem za­szczy­cony – od­po­wie­dział hra­bia, a w jego brą­zo­wych oczach bły­snęło zro­zu­mie­nie.

– Hra­bio. – Ali­stair ski­nął głową. – Ser­decz­nie dzię­kuję za za­pro­sze­nie.

Przez dłuż­szą chwilę, kiedy w po­koju sły­chać było je­dy­nie ty­ka­nie ze­gara i szmer pło­ną­cego w ko­minku drewna, dżen­tel­meni pa­trzyli so­bie w oczy. Lyon-Bo­wes otak­so­wał Ali­sta­ira wzro­kiem, zu­peł­nie jakby ele­gancki po­dróżny strój, jaki miał na so­bie, mógł coś na jego te­mat po­wie­dzieć. I cho­ciaż jaw­nie oce­nia­jące spoj­rze­nie można było uznać za nie­uprzejme, Ally był na to przy­go­to­wany. Zna­lazł się w ja­skini lwa; mało tego, wszedł do niej do­bro­wol­nie, co jed­nak nie ozna­czało, że da się po­żreć bez walki.

Nim jed­nak zdą­żył przy­jąć obronną pozę, lord Gla­mis par­sk­nął do­no­śnym śmie­chem, od któ­rego Man­ner­sowi aż za­dzwo­niło w uszach. Wy­buch ten za­koń­czył się na­pa­dem pa­skud­nego kaszlu, który hra­bia na szczę­ście szybko opa­no­wał.

– Bar­dzo do­brze, bar­dzo do­brze – wy­mam­ro­tał, ki­wa­jąc z apro­batą głową. Ciężką dło­nią po­kle­pał diuka po ra­mie­niu, a na­stęp­nie wbił w jego bark palce. – Je­śli wa­sza mi­łość na­dal ma za­miar wstą­pić do tej ro­dziny, pro­po­no­wał­bym odło­żyć na bok te na­dęte an­giel­skie kon­we­nanse. – Uśmiech­nął się, wy­pusz­cza­jąc ra­mię Ali­sta­ira z że­la­znego uści­sku. – Je­stem Fe­ar­ghas.

Już wie­dział, po kim Aimil odzie­dzi­czyła tę szczerą bez­po­śred­niość.

– Ali­stair. – Uści­snął wy­cią­gniętą w jego stronę dłoń.

– Ala­stair – prze­krę­cił hra­bia, po­now­nie ki­wa­jąc głową. – To do­bre imię – do­dał, ge­stem za­chę­ca­jąc go­ścia do za­ję­cia miej­sca na so­fie. Uwa­dze diuka nie umknęło, że Tear wy­raź­nie się roz­luź­nił i się­gnął po sto­jące na kon­soli szklanki.

– Gdzie ta dia­blica to scho­wała? – za­sta­na­wiał się na głos Fe­ar­ghas, grze­biąc w jed­nej z szu­flad ko­mody. Skrzy­wił się, za­glą­da­jąc do ko­lej­nej. Osta­tecz­nie, nie kry­jąc zre­zy­gno­wa­nia, otwo­rzył znaj­du­jącą się w po­bliżu szafkę i z trium­fal­nym uśmie­chem wy­jął z niej opa­ko­wa­nie cy­gar. De­li­kat­nym pchnię­ciem chciał za­mknąć drzwiczki, jed­nak te od­sko­czyły, od­ma­wia­jąc po­słu­szeń­stwa.

Hra­bia zmarsz­czył brwi i przyj­rzał się im uważ­nie. Po­now­nie je pchnął, tym ra­zem nieco moc­niej, ale me­cha­nizm znów nie za­sko­czył, szafka po­zo­sta­wała otwarta. Klnąc pod no­sem po szkocku, kil­koma szyb­kimi ru­chami pró­bo­wał do­mknąć me­bel. Po­skut­ko­wał do­piero mało de­li­katny kop­niak.

W tym cza­sie Te­ar­lach po­dał każ­demu szklankę z al­ko­ho­lem, praw­do­po­dob­nie whi­sky, za którą Ally nie­szcze­gól­nie prze­pa­dał. Po­tem pro­fe­sor opadł na jedno z krze­seł, które przy­cią­gnął przed ko­mi­nek.

– Aimil pró­buje od­uczyć mnie pa­le­nia – wy­ja­śnił hra­bia, mosz­cząc się w spo­rym fo­telu usta­wio­nym pod jed­nym z okien, na który Man­ners nie zwró­cił uwagi po prze­kro­cze­niu progu po­miesz­cze­nia. – My­śli, że nie znajdę cy­gar. – Star­szy Lyon-Bo­wes we­tknął so­bie do ust koń­cówkę jed­nego z nich, a na­stęp­nie, nie kry­jąc nie­za­do­wo­le­nia, pod­niósł się, aby uchy­lić spore okno.

Wtedy spoj­rzał na Ali­sta­ira, który wciąż za­sko­czony tym, co się działo do­okoła, stał w tym sa­mym miej­scu. Miał prawo być za­sko­czony, po­dobne za­cho­wa­nie w Lon­dy­nie było nie do po­my­śle­nia. Który po­ten­cjalny teść wła­śnie tak by się za­cho­wał? Gdzie po­dejrz­li­wość? Gdzie kon­we­nanse? Ofi­cjalne for­mułki? Nie­wy­godne py­ta­nia?

– Sia­daj.

Ma­jąc w pa­mięci za­trza­ski­wa­nie szafki kop­nia­kiem, Ali­stair po­słusz­nie speł­nił po­le­ce­nie wy­po­wie­dziane iście ge­ne­ral­skim to­nem. Lord Gla­mis spra­wiał spe­cy­ficzne wra­że­nie, a jed­no­cze­śnie w jego za­cho­wa­niu było coś zna­jo­mego. Ally po­czuł się tak, jakby znowu miał dzie­sięć lat i stał przed swoim oj­cem. Po­przedni diuk Ru­tland rów­nież ema­no­wał au­to­ry­te­tem i ota­czała go aura bez­względ­nej wła­dzy. Za­uwa­żalne były też pewne róż­nice – Edward Man­ners był ra­czej ci­chym, nie­szcze­gól­nie wy­lew­nym dżen­tel­me­nem, pod­czas gdy Fe­ar­ghas Lyon-Bo­wes naj­wi­docz­niej nie krył się z emo­cjami, nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści.

– Za­tem – tu­taj Fe­ar­ghas za­cią­gnął się cy­ga­rem, opa­da­jąc z po­wro­tem na fo­tel obity czer­wo­nym ak­sa­mi­tem – co o tym my­ślisz? – za­gad­nął, prze­su­wa­jąc po bla­cie sto­lika stos pa­pie­rów w kie­runku Ali­sta­ira.

Diuk uniósł brew, się­gnął jed­nak po do­ku­menty. Od razu roz­po­znał cha­rak­ter pi­sma Aimil – wszak pa­mię­tał przy­go­to­waną przez nią opi­nię. Te no­tatki były schludne, bez prze­kre­śleń, do­dat­ko­wych uwag. Czy­sto­pis.

– In­te­re­su­jące – sko­men­to­wał po dłuż­szej chwili. To była bez­pieczna od­po­wiedź, cho­ciaż, wi­dząc spoj­rze­nie star­szego męż­czy­zny, z całą pew­no­ścią nie sa­tys­fak­cjo­nu­jąca.

– In­te­re­su­jące? – po­wtó­rzył za nim Lyon-Bo­wes.

– Oj­cze – mruk­nął wy­raź­nie znu­żony Te­ar­lach, od­ry­wa­jąc się od prze­glą­da­nia ja­kiejś książki, którą naj­pew­niej wziął z po­bli­skiej ko­mody. Fe­ar­ghas jed­nak prze­wró­cił oczami, od­ga­nia­jąc pal­cami dym, jaki przy­sło­nił mu wi­dok po­ten­cjal­nego zię­cia sie­dzą­cego na ka­na­pie.

– Na po­czą­tek trzeba wy­ło­żyć cał­kiem sporą kwotę, co jest zro­zu­miałe, w końcu ro­śliny wy­ma­gają nie tylko od­po­wied­niego za­bez­pie­cze­nia, ale przede wszyst­kim opieki – pod­jął wą­tek Ali­stair, gdy już prze­ana­li­zo­wał pro­po­zy­cję. – Jed­nakże póź­niej­szy zysk, we­dle sza­cun­ków, po­wi­nien po­kryć po­cząt­kowe koszty. Nie­szcze­gól­nie znam się na kwia­tach – przy­znał z pew­nym nie­po­ko­jem – ale oba­wiam się, że w ciągu pierw­szych pię­ciu lat ta in­we­sty­cja może przy­nieść wię­cej strat ani­żeli ko­rzy­ści.

– Po­zwo­lił­byś jej na to? – za­py­tał wprost star­szy z dżen­tel­me­nów, wy­pusz­cza­jąc spo­mię­dzy warg ko­lejny ob­łok dymu.

Py­ta­nie za­wi­sło nad głową diuka ni­czym to­pór nad kar­kiem ska­za­nego. Tak, to była próba, nie ule­gało wąt­pli­wo­ści. Co mógł chcieć usły­szeć ktoś taki jak Fe­ar­ghas Lyon-Bo­wes? Pra­gnął za­pew­nie­nia, że Ali­stair zrobi wszystko, by speł­nić ka­prysy jego córki? A może chciał spraw­dzić, jak wiele miał zdro­wego roz­sądku?

Ja­kiej­kol­wiek od­po­wie­dzi się spo­dzie­wano, a może wręcz ocze­ki­wano, mo­gła po­cią­gnąć za sobą ko­lejne py­ta­nia, z któ­rych mógłby nie wy­brnąć, gdyby skła­mał. Dla­tego po­sta­no­wił po­wie­dzieć prawdę.

– Mam sporo bie­żą­cych in­we­sty­cji, które wy­ma­gają nad­zoru, i jesz­cze wię­cej na eta­pie pla­nów – od­parł po chwili na­my­słu. – Nie wi­dzę prze­szkód, aby to Aimil w pełni się nie­któ­rymi zaj­mo­wała. Je­żeli jed­nak u pod­staw po­my­słu nie leży nuda, tylko chęć pod­ję­cia sa­mo­dziel­nie ca­łego przed­się­wzię­cia, zgo­dził­bym się, ale może na mniej­szą skalę. – Przez ten cho­lerny dym nie mógł do­strzec miny swo­jego roz­mówcy. – Plany Aimil są da­le­ko­siężne i błęd­nie za­kła­dają nie­które stałe, przy­kła­dowo marże prze­woź­ni­ków bar­dzo czę­sto i szybko ule­gają zmia­nie, rów­nież po­goda jest ostat­nio do­syć nie­prze­wi­dy­walna. Po­zo­staje też kwe­stia tak zwa­nej marki. Dla­tego za­su­ge­ro­wał­bym po­zo­sta­nie na rynku lo­kal­nym, tu­taj, w Szko­cji, gdzie wa­sze róże są znane, a do­piero po­tem, gdyby pro­dukt się przy­jął, spró­bo­wał­bym sprze­daży na więk­szym ob­sza­rze.

– Wi­dzisz? Mó­wi­łem ci – ode­zwał się po­god­nym to­nem Te­ar­lach, się­ga­jąc po do­ku­menty. Ku ogrom­nemu za­sko­cze­niu Ali­sta­ira męż­czy­zna bez więk­szego za­sta­no­wie­nia wrzu­cił no­tatki sio­stry do pło­ną­cego ko­minka.

– Mhm – przy­tak­nął po­mru­kiem hra­bia. Naj­wi­docz­niej nie po­dzie­lał en­tu­zja­zmu syna. – Wo­lał­bym, aby Aimil po ślu­bie za­jęła się tym, czym po­winna zaj­mo­wać się żona. Her­bat­kami, ro­bót­kami, dziećmi... – Zga­sił cy­garo w po­piel­nicy, którą wy­su­nął spod fo­tela. Od­cze­kał chwilę, a na­stęp­nie we­pchnął ją tam z po­wro­tem. – Jed­nak po­woli za­czy­nam ro­zu­mieć, dla­czego moja córka za­in­te­re­so­wała się An­gli­kiem.

Do­bry Boże, ten czło­wiek ma do­prawdy nie­co­dzienny spo­sób by­cia, prze­mknęło diu­kowi przez myśl. A może to nie kwe­stia Fe­ar­ghasa, a jego, Ali­sta­ira? Może po pro­stu od­wykł od kon­taktu z ludźmi i nie po­tra­fił już la­wi­ro­wać mię­dzy wąt­kami roz­mów, by po­pro­wa­dzić je tak, jak so­bie tego ży­czył? Cho­ciaż... na­wet gdy się­gnął pa­mię­cią do swo­ich sa­lo­no­wych do­świad­czeń, nie po­tra­fił przy­po­mnieć so­bie dżen­tel­mena ta­kiego po­kroju. An­glicy byli fleg­ma­tycz­nie uspo­so­bieni, prze­cią­gali odro­binę wy­razy, pro­wa­dzili wolne, pełne kur­tu­azji roz­mowy, pod któ­rymi nie­rzadko kryło się dru­gie dno.

A Fe­ar­ghas Lyon-Bo­wes był do­kład­nie taki, jak Ally go so­bie wy­obra­żał. Nieco szorstki i sta­now­czy, ale jed­nak do­bry – uwa­dze diuka nie umknął cie­pły błysk, który po­ja­wiał się w oczach star­szego męż­czy­zny za każ­dym ra­zem, gdy wspo­mi­nał o córce. Chciał dla niej jak naj­le­piej, dla­tego spodo­bała mu się jego od­po­wiedź, bo wła­śnie tak po­wi­nien in­ter­pre­to­wać ostat­nie zda­nie. Lord Gla­mis wo­lałby, żeby Aimil za­jęła się ko­bie­cymi za­ję­ciami, bo wie­dział, że tego wy­ma­gałby od niej nie­mal każdy męż­czy­zna. Nie­mal. Bo Ali­stair chciał Aimil taką, jaką była na­prawdę. I był go­towy o nią wal­czyć.

– Czuj się jak u sie­bie w domu – po­wie­dział w końcu hra­bia, wy­ry­wa­jąc się z za­my­śle­nia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki