Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Homilie na niedziele i święta zamieszczone w zbiorze „O Bogu i o nas” – jak wyjaśnia we wstępie autor, o. Andrzej A. Napiórkowski ze zgromadzenia ojców paulinów – to „próba odkrywania woli Jezusa. Jego wolą było przecież, abyśmy poznali Trójjedynego Boga”. Podejmując refleksję nad przedstawionym na kartach Biblii obrazem Boga, poznajemy także prawdę o nas samych i o bosko-ludzkiej wspólnocie, którą jest Kościół.
Rozważania zawarte w niniejszym tomie są zapisem homilii na niedziele i święta roku liturgicznego A, które autor głosił w ostatnich latach w bazylice św. Michała Archanioła i św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Skałce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
O. Andrzej Napiórkowski OSPPE
O BOGU I O NAS
Homilie na niedziele i święta
ROK LITURGICZNY A
© by Andrzej Napiórkowski OSPPE and Wydawnictwo BIBLOS Tarnów 2018
ISBN 978-83-7793-535-4
Nihil obstat
Tarnów, dnia 05.02.2018 r.
ks. prof. dr hab. Stanisław Sojka
Imprimatur
OW-2.2/56/17, Tarnów, dnia 06.02.2018 r.
Wikariusz generalny
† Stanisław Salaterski
Projekt okładki:Artur Falkowski
Na okładce:
Ostatnia wieczerza, fasada kościoła Saint Vincent de Paul w Paryżu(fot. MOSSOT, Wikipedia CC BY-SA 3.0)
Druk:
Poligrafia Wydawnictwa BIBLOS
Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej
Plac Katedralny 6, 33-100 Tarnów
tel. 14-621-27-77
fax 14-622-40-40
e-mail: [email protected]
http://www.biblos.pl
SŁOWO WSTĘPNE
Teksty zamieszczone w niniejszym – obejmującym trzy tomy – zbiorze są zapisem moich medytacji nad niedzielnymi i świątecznymi ewangeliami w roku liturgicznym A, B i C. Te homilie głosiłem przez ostatnie lata w bazylice św. Michała Archanioła i św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Skałce. Ten pauliński kościół to szczególne miejsce w krajobrazie Krakowa. Stanowi on górną świątynię, pod którą usytuowany jest Panteon Narodowy, gdzie spoczywają zasłużeni dla polskiej kultury i nauki. Natomiast na placu klasztornym, gdzie wielu turystów robi pamiątkowe zdjęcia przy sadzawce z pomnikiem św. Stanisława, uwagę przede wszystkim przyciąga ołtarz Trzech Tysiącleci. Jego siedem wapiennych wysokich kolumn, nawiązujących do otwartości i powszechności Kościoła, wzmacniają smukłe figury z brązu, które przedstawiają świętych: o. Augustyna Kordeckiego, Jadwigę, Wojciecha, Stanisława, Jana Pawła II, Faustynę i Jana Kantego. Wielowiekowa tradycja ogólnopolskiej procesji ku czci św. Stanisława, podążająca corocznie z Wawelu na Skałkę, swoje zwieńczenie znajduje w Eucharystii sprawowanej właśnie na tym ołtarzu. Eucharystia jest bowiem źródłem i siłą Kościoła.
Dlatego tak ważna jest niedzielna Msza św., kiedy gromadzimy się, aby doświadczać Jezusa Chrystusa w Jego słowie oraz spożywać Go w Jego Ciele i Krwi, a także radować się wspólnotą Kościoła. Wówczas słowo Boże nas oczyszcza i umacnia. Jak trudno jest bogactwo Ewangelii zawrzeć w ułomnej ludzkiej refleksji! Jednak we wspólnocie braci i sióstr staje się to możliwe i wiarygodne, gdyż cieszy się ona obecnością Ducha Świętego.
Trzy tomy homilii na niedziele i święta zostały opatrzone jednym tytułem: O Bogu i o nas. Oczywiście jest to pewne ograniczenie i zawężenie różnorodności ich treści, niemniej jednak tytuł ten to próba odkrywania woli Jezusa. Jego wolą było przecież, abyśmy poznali Trójjedynego Boga. Bo skąd wiemy „o Bogu”? Właśnie Jego objawił nam odwieczny Syn Boży, który przyszedł na ziemię i przyjął ludzką postać. To Jezus uczył w swoich przypowieściach o dobrym i miłosiernym Ojcu. Mistrz z Nazaretu bowiem bardzo pragnął połączyć nas ze swoim Ojcem Niebieskim. I mamy to opisane w Biblii, do której winniśmy nieustannie sięgać.
Z kolei „o nas” odnosi się właśnie do wszystkich wierzących. Ewangelia opowiada o naszej naturze, o naszej egzystencjalnej sytuacji, o naszym grzechu, radości, nadziei i wyzwoleniu. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, a w Jezusie staliśmy się przybranymi dziećmi Boga. Ponieważ odwieczny Syn Boży przez wcielenie stał się i Bogiem, i człowiekiem, pokazał nam miarę wielkości człowieczeństwa – jacy mamy się stać. Mamy dążyć do naszej pełni, jaką wyraża Chrystus.
Trzeci element tytułu to „i”, czyli wspólnota, połączenie Boga z człowiekiem – Kościół. Istnieje w każdym z nas głęboka tęsknota do nieustannego przekraczania siebie, do jednoczenia się z Bogiem. To właśnie pragnienie popycha nas do zastanowienia się, do rozmyślania i modlitwy. W jaki sposób człowiek może przekroczyć samego siebie? Tylko wtedy, kiedy Bóg ze swoją łaską przyjdzie mu z pomocą. Wchodząc na drogę Jezusa, jesteśmy w stanie z Nim przezwyciężyć nasz lęk, słabość i grzeszną naturę. Chodzi tu o naszą wolność. Słowo Boże uwalnia. Każdy z nas nazbyt kurczowo trzyma się samego siebie, swoich zniewalających przyzwyczajeń. Właśnie na Eucharystii wychodzimy ze swojego zniewolenia, otwieramy się na Boga, otrzymujemy światło na drogi naszego życia, zapominamy o sobie samych i zaczynamy cieszyć się wolnością dzieci Bożych. I tak powstaje wspólnota Boga z człowiekiem.
Tej pomocy doświadczamy już przez Maryję, wskazującą nam drogę do królestwa niebieskiego. Niech Święta Boża Rodzicielka, najlepsza Nauczycielka, nasza Orędowniczka i Pośredniczka – jako Ta, która tak wiernie kroczyła po zakurzonych drogach Palestyny, a dziś już jako Wniebowzięta – wyjedna nam łaskę przekraczania samych siebie, abyśmy mogli w końcu przez Jezusa powierzyć się całkowicie Bogu.
Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tych homilii, zwłaszcza Mirkowi Sabakowi, oraz do ich druku. Na ręce Dyrektora Wydawnictwa „Biblos” w Tarnowie, ks. dra Jerzego Zonia, składam podziękowanie całemu zespołowi redakcyjnemu. Wyrazy wdzięczności kieruję również w stronę ks. prof. dra hab. Stanisława Sojki.
o. Andrzej Napiórkowski, paulin
Kraków-Skałka, 24.09.2017
I NIEDZIELA ADWENTU
Mt 24,37-44
Chwila obecna
Rozpoczynamy kolejny nowy rok liturgiczny w naszym życiu. Otwiera go okres Adwentu. Czterotygodniowy Adwent to nie tyle czas pokuty, ile czas radosnego oczekiwania. Czego zatem, droga siostro, drogi bracie, oczekujesz? A może: na kogo czekasz?
Słowo „adwent” wywodzi się z łacińskiego słowa advenire, czyli „przychodzić”. Adventus oznacza „przyjście”. Dla obywateli Cesarstwa Rzymskiego adwent wiązał się z uroczystym, oficjalnym przyjazdem cezara. Dla chrześcijan – Adwent to przede wszystkim radosny czas przygotowania na przyjście Chrystusa Pana. Jest to oczekiwanie podwójne. Najpierw pragniemy pobożnie i radośnie oczekiwać samych świąt Bożego Narodzenia. Natomiast w perspektywie długofalowej spoglądamy na paruzję, czyli ostateczne przyjście Chrystusa na końcu świata. Dla nas taką paruzją będzie moment śmierci. Warto zatem być zawsze przygotowanym na te oba przyjścia.
Teksty liturgiczne z pierwszej niedzieli Adwentu pragną nam w tym pomóc. Paweł Apostoł w Liście do Rzymian nawołuje do właściwego pojmowania i wykorzystywania „chwili obecnej”. Apostoł Narodów dodaje: „Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli” (Rz 13,11). Innymi słowy, wzrastamy w wierze i to dokonuje się właśnie w trakcie oczekiwania. Mamy tylko teraz możliwość zbawienia, a nie po naszej śmierci. A ten „nasz czas” mamy wykorzystać jako czas utwierdzenia się w wierze.
Z oczekiwaniem wiąże się problem czasu. W Biblii mamy dwa pojęcia czasu: chronos i kairos. W mitologii greckiej Chronos był bogiem uważanym za personifikację czasu, który przychodzi, aby wszystko wyrównać i ujawnić. Na mozaikach przedstawiano go jako siwego mężczyznę, poruszającego koło ze znakami zodiaku. Chronos odnosi się do następujących po sobie kolejno wydarzeń. Jest więc czasem liniowym. Charakteryzuje się występowaniem zależności przyczynowo-skutkowej. Działania mają swój początek, kulminację i koniec. W języku polskim chronologia oznacza kolejność następowania po sobie wydarzeń, zjawisk. Mierzymy czas za pomocą klepsydry bądź zegarów kwarcowych. Mamy kalendarze. Ale ten czas – ten chronos – jest jakby poza nami. Nie mamy na niego wpływu. Jesteśmy niejako uwikłani i zanurzeni w bieg świata, w wydarzenia historii.
Jezus w ewangelii mówi właśnie o takim czasie, kiedy wyjaśnia uczniom potrzebę czujności: „Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, że przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. […] Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie” (Mt 24,38-39.42-44).
Pismo Święte mówi również o drugim rodzaju czasu. Jest to kairos. Cóż on oznacza? Jest to nasz czas zbawienia. Kairos – w przeciwieństwie do chronosu – jest czasem chcianym przez chrześcijan. Nie niesie w sobie pustki, lecz znaczenie i głębię. Dlatego kairos to nie jest doświadczenie doczesności, ale obecnego wśród nas Boga, który przez wcielenie i narodzenie stał się jednym z ludzi. Kairos odnosi nas do wieczności. W historię powszechną świata (chronos) wpisane są nasze dzieje zbawienia (kairos). Kairos to dzieje łaski Bożej w naszym życiu, tu i teraz – to chwila obecna, której nie możemy zaniedbać! Dlatego wyczekujmy Chrystusa godnie i pełni wewnętrznego pokoju, gdyż On jest z nami. Nigdy nas nie opuszcza. Miejmy w sobie nadzieję!
Francuski poeta CharlesPeguy – czytany chętnie jako prywatna lektura przez papieża Benedykta XVI – napisał mądry poemat o Boskiej cnocie nadziei. Peguy zauważa, że wiara, nadzieja i miłość to trzy siostry radośnie kroczące drogą i trzymające się za ręce. Dwie są już dorosłe i duże, trzecia natomiast, idąca pomiędzy nimi, jest małą dziewczynką. Łatwo ją rozpoznać – to nadzieja. Wszyscy myślą, że to dorosłe siostry – wiara i miłość – prowadzą dziewczynkę. Tymczasem jest na odwrót: To nadzieja, najbardziej krucha spomiędzy nich, prowadzi dwie pozostałe siostry. Jeśli bowiem zatrzymuje się nadzieja – stają wszystkie. Siostry i bracia w Chrystusie Panu! Niech moc Boża będzie naszym codziennym udziałem! Nie pozwólmy ukraść sobie nadziei, jaka jest w nas, chrześcijanach, a która jest zakorzeniona w Chrystusie.
Adwent to nasze dzieje zbawienia. To czas łaski. Na adwent musimy też spojrzeć od strony Pana Boga. Adwent nie jest tylko naszym przychodzeniem do żłóbka czy też dojściem do mety naszego życia. Adwent to przyjście Chrystusa na ziemię, aby być trwale z nami! Dlatego przygotujmy się właściwie na Jego przyjście! Nie zmarnujmy tej jedynej okazji naszego życia – tej chwili obecnej – kiedy Bóg będzie do nas przychodził!
II NIEDZIELA ADWENTU
Mt 3,1-12
Nie zmarnuj ostatniej szansy!
W drugą niedzielę Adwentu spotykamy nie tylko Izajasza, arystokratę z VIII wieku przed Chrystusem, ale i Jana Chrzciciela, mistrza zmiany życia. Obaj prorocy zapowiadają Mesjasza, ale Jan Chrzciciel pozna Go osobiście. Jego przejmujące wezwanie do nawrócenia rozbrzmiewa od wieków i dotarło już do wielu serc. Jego krzyk z Pustyni Judzkiej dotyka też twego serca, drogi bracie, droga siostro. Dlaczego by się więc nie nawrócić? Właściwie co stoi na przeszkodzie, aby posprzątać w swoim życiu?
Ten głos Jana Chrzciciela dotarł do Jacquesa Fescha, młodego Francuza, który chciał obrabować bankiera. Napad się nie powiódł, w szamotaninie zginął policjant. Zapadł wyrok śmierci, który wykonano. Jacques miał wówczas 27 lat. Jego więzienne zapiski ukazały się jako książka pod tytułem Za pięć godzin zobaczę Jezusa. Zanim trafił do więzienia, prowadził hulaszcze życie. Wydawało się, że jest skończony, jednak Bóg miał wobec niego inny plan… Swój dziennik przed śmiercią prowadził Jacques dla sześcioletniej córeczki Weroniki. Strony tej książki odsłaniają jego głębokie nawrócenie, jakie dokonało się podczas trzyipółletniego pobytu w więzieniu. Pisał: „Moja kochana córeczko. To jest mój dziennik, jedyne moje dobro, które zapisuję tobie z braku innych dóbr, jakie ojcowie mają zwyczaj dawać swoim dzieciom”. Co dzień spisywał dla niej swoje przeżycia, refleksje, najgłębsze pragnienia. W jego życiu następuje niezwykły okres – pełen wewnętrznych ciemności, ale i światła; bezradności, lecz również i mocy płynącej z nieba; heroicznych zmagań, lecz przeplatanych jakże cudownymi momentami jednoczenia się z Bogiem, który staje się dla niego jedyną miłością. O tej właśnie jedynej miłości Jacques Fesch chce opowiedzieć swojej córce Weronice – i o tym, że warto jej szukać i powierzyć się jej do końca, bez względu na wszystko.
Adwentowe wezwanie do nawrócenia jest po to, abyśmy z czystym sercem mogli przeżyć misterium wcielenia, czyli Boże Narodzenie. To adwentowe wezwanie Kościoła jest wołaniem Ducha Świętego obecnego dziś wśród nas. Tak – sam Bóg pragnie rzeczywiście naszego nawrócenia. Dlaczego? Bo chce naszego trwałego szczęścia. A może jednak warto się nawrócić?
Paweł Apostoł w drugim czytaniu przekonuje nas: „Bracia: To, co niegdyś zostało napisane, napisane zostało dla naszego pouczenia, abyśmy dzięki cierpliwości i pociesze, jaką niosą Pisma, podtrzymywali nadzieję. A Bóg, który daje cierpliwość i pociechę, niech sprawi, abyście wzorem Chrystusa te same uczucia żywili do siebie i zgodnie jednymi ustami wielbili Boga i Ojca Pana naszego, Jezusa Chrystusa” (Rz 15,4-6).
Siostry i bracia! Adwent to czas radosnego przygotowania na przyjście Chrystusa. Dlatego musi to być czas naszego nawracania się! Ma to być czas wzmożonej wewnętrznej pracy nad sobą. Chrześcijanin winien pielęgnować człowieka wewnętrznego. Nie możemy żyć bez odniesienia do przychodzącego do nas Boga. To Bóg jest dla nas najwyższym dobrem. I na to dobro musimy się tak zewnętrznie, jak i wewnętrznie przygotować. „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16,26).
Dlatego posłuchajmy dziś Jana Chrzciciela: „Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie” (Mt 3,2). Ten prorok, odziany w sierść wielbłądzią, przepasany pasem skórzanym, żywiący się szarańczą i miodem leśnym, jest w swoim wołaniu autentyczny. Ciągnęła do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem. Wyznawano mu swe grzechy. Włączmy się i my w ten tłum. Bo dlaczego by się nie nawrócić? Tylu ludzi już to uczyniło przed nami!
Postawa i życie Jana Chrzciciela są dla nas bodźcem do refleksji nad przeżywaniem Adwentu. Jesteśmy tak bardzo bombardowani przez inne „głosy świata”. Spada na nas nadmiar reklamy, ciągle budzone są w nas żądze, niedobre uczucia… Aby nie zagubić się w tym hałasie, musimy – jak Jan – odsunąć się na pustynię, a to znaczy: oderwać się od codziennej rzeczywistości, od zabiegania, niepokoju, od lęku. To będzie pierwszy krok do nawrócenia. Musimy nabrać dystansu do otoczenia i do samych siebie!
Mistrzowie duchowości wskazują na kilka trudności w nawróceniu. Wskażmy przynajmniej trzy podstawowe. Pierwszą błędną postawą jest lekceważenie własnych grzechów i słabości. Na ogół wyolbrzymiamy cudze wady i pomniejszamy swoje własne. Widzimy drzazgę w oku brata, a we własnym nie potrafimy dostrzec belki.
Drugą klasyczną przeciwnością w rozpoczęciu nowego życia jest porównywanie samego siebie z innymi ludźmi. Porównywanie siebie z innymi to ucieczka od prawdy o sobie albo usprawiedliwianie własnych grzechów i słabości. A my mamy przecież swoje życie odnosić do Chrystusa i do Jego woli, ponieważ każdy z nas jest odpowiedzialny najpierw za siebie, a nie za zachowanie się innych ludzi. Chrześcijanin ma podjąć osobisty wysiłek nawrócenia. Każdy ma prawo do własnych grzechów i odpowiedzialności za nie!
Trzecią typową przeszkodą w nawróceniu jest pozorowane przekonanie, że nie możemy się już zmienić. Z tego powodu nie podejmujemy już wysiłku nawrócenia. A to nieprawda! Nikt nie powinien twierdzić, że już nie ma przed nim przyszłości, gdyż właśnie przychodzący Bóg przynosi ze sobą nadzieję i nowe zmiany. Dlaczego by się zatem nie nawrócić?
III NIEDZIELA ADWENTU
GAUDETE
Mt 11,2-11
Radość prawdziwego proroka
Wszyscy ludzie mają swoją wizję życia „teraz” i „po śmierci” – u chrześcijan zaś jest oczekiwanie i nadzieja. Swój obraz Mesjasza miał również bohater dzisiejszej ewangelii. Pragnął go jednak zrewidować. Stojąc w obliczu śmierci, Jan Chrzciciel posyła swoich uczniów, aby to sprawdzili. Mateusz zanotował: „Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?»” (Mt 11,2-4). To poselstwo do Jezusa ma przynieść Chrzcicielowi pewność, że nie umiera na próżno, że jego misja znalazła swoje spełnienie. I oto otrzymuje radosną wiadomość: dowiaduje się, że zapowiadany od wielu tysięcy lat, tak bardzo oczekiwany Mesjasz, to właśnie ten Jezus z Nazaretu! Chrzciciel okazuje się zatem już ostatnim prorokiem, który zapowiadał Jezusa. Już nie będzie więcej oczekiwania, bo Mesjasz przyszedł. Św. Augustyn napisze: „Bóg ustanowił czas obietnic, a także czas, w którym miało się spełnić to, co obiecał. Czas obietnic trwał od proroków aż do Jana Chrzciciela, od jego zaś wystąpienia aż do końca wieków trwa czas spełnienia danych obietnic”.
Radujmy się zatem, bo Bóg wszystko spełnił! Jesteśmy na adwentowej drodze, gdzie docierają do nas różne wezwania. Słyszymy wezwanie do czuwania, do przygotowania ścieżki dla Pana, a dziś – w trzecią niedzielę Adwentu – wezwanie do radości. Chrzciciel okazuje się nader skutecznym prorokiem, gdyż wypełnia się to, co zapowiadał. I to jeszcze za jego życia! Nie bez powodu Jezus wypowie niezwykłe świadectwo o nim: „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11). Interesujące jest również to, że nie tylko prorok Jan pragnął uniknąć fałszywej wizji Mesjasza, ale także Jezus przestrzegał przed błędnym obrazem proroka. Widząc rozczarowanie niektórych ludzi zewnętrznym wyglądem Chrzciciela, Jezus nawet zwrócił się do słuchaczy z wyrzutem: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę” (Mt 11,7-10).
Z fałszywym obrazem zbawienia wielu łączy dodatkowo sfingowanego proroka. Dobrze więc, abyśmy w obecnym czasie Adwentu uświadomili sobie, na jakiego Mesjasza czekamy i jakich słuchamy proroków. Niedawno przeprowadzono ankietę wśród mieszkańców Śląska. Możliwa ona była dzięki włączeniu się w nią ratowników medycznych. Dotyczyła ona osób umierających we własnych mieszkaniach w dużych blokowiskach Śląska. Okazało się, że nie ważne było, w jakim wieku następował zgon, ani co było przyczyną śmierci, ani też czy człowiek umierał samotnie czy też w otoczeniu rodziny. Wyniki pokazały, że aż 80% osób, których dotyczyła ankieta, umierało przy włączonym telewizorze. Jak można przeżywać najważniejszy moment swojego życia, słuchając reklamy środków czystości czy bankowej pożyczki? Na jakiego w swoim życiu czekamy Zbawiciela? Jakich słuchamy proroków? Jakimi jesteśmy chrześcijanami? Pomieszanie pojęć jest tak wielkie, że należy wyjść z niego jak najszybciej. Jest to obowiązek, który mamy wobec siebie samych i swojej wiary. Jest to też wyraz odpowiedzialności za świat. Jeśli nie wykonamy tej pracy, to ulegniemy zagładzie! Fizyczne zniszczenie, które nas dosięgnie, to konsekwencja moralnego bałaganu!
Na świecie nieustannie pojawia się wielu fałszywych proroków. Udają, że są posłani przez Boga. Uzurpują sobie prawo do bycia zbawicielami. Tak było w czasach Jezusa, tak jest i dzisiaj. Jednym z większych współczesnych religijnych oszustów jest Benny Hinn, działający w Singapurze i USA. Pośród nich wymienić należy także Marjoe Gortnera czy Heidi Baker. Oszustów ideologicznych i ekonomicznych, których niestety słuchamy, znajdujemy też nad Wisłą. Ich fałsz budzi smutek. W pierwszym czytaniu słyszeliśmy: „I odkupieni przez Pana powrócą. Przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na twarzach. Osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie” (Iz 35,10). Ta prawda przynosi nam radość!
Papież Franciszek wyznał, iż świadomość radowania się jest łaską, o którą prosi każdego dnia. Odmawia piękną modlitwę św. Tomasza Morusa: „Panie, daj mi poczucie humoru; abym umiał śmiać się z dowcipu”. Czyż nie jest piękna ta modlitwa? Bo poczucie humoru podnosi na duchu, pozwala nam zobaczyć tymczasowość życia i podchodzić do rzeczy z nastawieniem oczekiwania. Jest to postawa ludzka, ale jednocześnie radość pochodząca od Ducha Świętego.
Chrzciciel znajdował się w więzieniu, a jednak był spokojny, pełen radości! Bo jest to prawdziwa radość. Co jest źródłem autentycznej radości? Pierwszym jej źródłem jest prowadzenie życia w obecności Boga. Chodzi tu nie o pustkę czy też krótkotrwałą lub przelotną radość, ale o szczęście bycia dzieckiem Bożym. Drugim źródłem radości jest czyste serce, czyli wolność od grzechów. Trzecie źródło to czynienie dobra, bezinteresowne pełnienie uczynków miłosierdzia. Jest to też dla nas program na te ostatnie dni Adwentu.
Radujmy się zatem, iż nasz Bóg jest prawdziwym Zbawicielem! Jest tylko jeden taki Bóg, a jest Nim przychodzący do nas w ludzkiej postaci i w ubóstwie betlejemskiego żłóbka Jezus Chrystus. Tylko On jest jedynym i prawdziwym Mesjaszem. Nie słuchajmy nikogo więcej. Nie dajmy się zwieść żadnym fałszywym ideologiom ani żadnym oszustom tego świata. Niech św. Jan Chrzciciel, prawdziwy prorok, uczy nas Bożej radości, która pochodzi ze spotkania z Mesjaszem, którym jest Jezus!
IV NIEDZIELA ADWENTU
Mt 1,18-24
Mąż i ojciec
W ostatnią niedzielę Adwentu ewangelia kieruje naszą uwagę na Józefa z Nazaretu. To wyjątkowy mężczyzna, który sprawdza się jako mąż i jako ojciec. Opatrzność Boża postawiła go w niezwykle trudnej sytuacji. Jest w okresie narzeczeństwa z Maryją, która pozostawała w domu swoich rodziców Anny i Joachima. Według zwyczaju hebrajskiego po roku miał się odbyć obrzęd ich zaślubin i wesele. Ale oto jeszcze przed ślubem Józef dowiaduje się, że jego ukochana jest w ciąży. Dobrze wie, że zachowywali czystość i powściągliwość. Dlatego jest po prostu zdruzgotany. Z jednej strony nie dopuszcza myśli, że Maryja była wobec niego niewierna, a z drugiej – fakty mówią za siebie. Prawo nakazywało zgłosić ten przypadek starszyźnie. Według żydowskich zwyczajów należało ukamienować taką niewierną narzeczoną.
Józef rozmyśla nad zaistniałą sytuacją. Nie biegnie jednak z donosem. Trwa w milczeniu, choć z pewnością zaczęły już w sąsiedztwie krążyć nieżyczliwe komentarze i zjadliwe sądy na temat Maryi. Bez wątpienia Józef mocno to przeżywa. Nie wie, jak się zachować. W każdym razie ślubu nie będzie. Bo może jego narzeczona kocha innego? A jeśli tak jest, to po co Ją zmuszać, aby dzieliła z nim życie w udręce i tęsknocie za innym? Maryja jest młodziutka – może zmieniła obiekt swojej miłości? Swoją dojrzałością i subtelnością Józef nie chce niszczyć uczucia innych. Musiał być też niezwykle prawy i uczciwy. Ostatecznie dochodzi do przekonania, iż zostawi Maryję samą sobie. Czytamy w Ewangelii: „Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie” (Mt 1,19). W milczeniu i opanowaniu podejmuje on taką decyzję, aby jednak nie szkodzić Maryi. W życiu często trzeba zamilknąć, aby zostać wysłuchanym!
I oto we śnie ukazuje mu się wysłannik Jahwe, który wyjaśnia całą sprawę. Mateusz opisujący ten wewnętrzny dramat Józefa dość lapidarnie oddaje jego zmagania. „Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: «Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło»” (Mt 1,20). Józef otrzymuje misję – trzy zadania. Po pierwsze – przyjmij Maryję jako żonę; po drugie – zaakceptuj Dziecię; po trzecie – obrzezaj Je i nadaj Mu imię Jezus.
Może znane jest opowiadanie o małżeństwie jako chorobie na miłość. Młoda narzeczona rozchorowała się na ospę przed ślubem. Kiedy ją przyprowadzono do pana młodego, ten powiedział: „Bolą mnie oczy”. A później: „Oślepłem”. Zaprowadzono żonę do jego domu. Kiedy zmarła po dwudziestu latach małżeństwa, jej mąż otworzył oczy. Gdy go zapytano o przyczynę tego cudownego wyzdrowienia, odrzekł: „Nie byłem ślepy, ale udawałem, żeby się moja żona nie zamartwiała na myśl, że oglądam ją oszpeconą chorobą”. Józef z Nazaretu wiele widział, ale potrafił „przymknąć oczy”. Po prostu umiał kochać! W jednej ze swoich powieści Henryk Sienkiewicz czyni genialne spostrzeżenie: „Miłość jest jak nasionko leśne, z wiatrem szybko leci, ale gdy drzewem w sercu wyrośnie, to tylko chyba razem z sercem wyrwać je można”.
W pierwszej chwili zaskakuje pozorna łatwość, z jaką uwierzył Józef w słowa anioła. Zdumiewa jego wiara. Bez cienia szemrania okazał posłuszeństwo Bogu. Miał prawo do wielu pytań – tak do Boga, jak i do Maryi. On jednak sam, z własnego wyboru stawia się w cieniu. Przyjmuje Maryję do siebie, akceptuje to Dziecko, które nie jest jego dzieckiem. Włącza Je w swój ród Dawida, nadaje Mu imię Jezus.
Najbardziej lękliwymi stworzeniami na świecie są ptaki. Niezmiernie trudno jest je podejść. Ornitolodzy skarżą się, że trzeba wiele trudu i maskowania, aby móc obserwować ich zwyczaje. Podobno najostrożniejsza spośród nich jest czapla. Zastanawiające jest jednak, że mimo tego lęku, jaki mają w sobie, w okresie wysiadywania piskląt można podejść do gniazda i nawet wziąć do ręki takiego płochliwego ptaka. Czujemy wtedy przez palce, że o mało mu serce nie wyskoczy – tak mocno bije ze strachu. A jednak za nic nie zostawi swego gniazda i potomstwa. Ta troska o przedłużenie gatunku wypowiedziana w ludzkich kategoriach oznacza miłość rodzicielską, aż po utratę własnego życia. Miłość ma znamię odpowiedzialności za współmałżonka, za dzieci.
Józef to niedościgły przykład dla wszystkich, a zwłaszcza dla mężczyzn. Sprawdza się jako posłuszny Bogu – dlatego jest święty. Sprawdza się jako mąż i ojciec – dlatego jest wychowawcą samego Bożego Syna. Nie żyje on dla siebie, ale włącza się w dzieje zbawienie świata, bo potrafił kochać tych, których Bóg mu wskazał, a nie tych, których on chciał czy ewentualnie wybrałby sobie.
Jest wielu współczesnych Józefów. Dziś jest dobra okazja, aby podziękować takim wiernym mężom i kochającym ojcom. Oni potrafią autentycznie kochać i pracować, modlić się i działać, otaczać opieką tych, których Bóg im powierzył. Dzięki Józefowi mamy radość betlejemską. To dzięki temu niezwykłemu mężczyźnie, będącemu wzorem małżonka i ojca, mamy do kogo pójść do żłóbka.
Nie chciałbym, abyśmy przegapili ostatnie zdanie z ewangelii. „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie”. Józef się obudził i odszedł od swojej recepty na życie. Proszę, abyśmy i my się także w końcu obudzili i zrobili to, co Pan Bóg nam wskazuje.
NARODZENIE PAŃSKIE
J 1,1-18
Słabość w mocy
Tekst ewangelii jest dosyć tajemniczy. Przenosi nas najpierw w tajemnicę, w wieczność. Objawia preegzystencję Słowa Przedwiecznego, które istniało jeszcze zanim całe stworzenie zostało powołane do istnienia. Boskie Słowo przychodzi na ziemię i ukazuje się w konkretnym czasie jako Zbawiciel wszystkich i wszystkiego. Św. Jan wyznaje rzeczowo, kim jest Jezus. W poetycki, ale i zwięzły sposób ewangelista ukazuje główne wątki związane z narodzinami Boga w ludzkim ciele: „światłość”, „prawda”, „chwała”, „życie”. Słowo przychodzi na świat, aby objawić nam Ojca, przynieść nam Boże życie; aby nawiązać z każdym z nas osobiste relacje.
W jednym ze swoich opowiadań Lew Tołstoj ukazuje surowego władcę, który nakazał swoim mędrcom, aby pokazali mu Boga. Niestety mędrcy nie byli w stanie spełnić królewskiego rozkazu. Jednak pewien pasterz, wracający z pola, oświadczył, że zaspokoi królewskie pragnienie. Najpierw powiedział królowi, że same oczy nie wystarczą, by ujrzeć Boga. A następnie – kiedy król zapragnął przynajmniej dowiedzieć się tego, co robi Pan Bóg – odrzekł: „By odpowiedzieć na twoje pytanie, musimy zamienić się szatami”. Powodowany ciekawością władca zgodził się. Wręczył swoje królewskie szaty pasterzowi, a sam odział się w prosty strój wieśniaka. „Tak właśnie czyni Pan Bóg” – odpowiedział pasterz.
Syn Boży ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi; uznany za człowieka, uniżył samego siebie aż do śmierci krzyżowej (por. Flp 2,7-8). Ojcowie Kościoła określają tę czynność jako admirabile commercium, czyli „święta wymiana”. Bóg przyoblekł się w to, co było nasze, abyśmy mogli otrzymać to, co było Jego. Przez tę niesłychaną tajemnicę Słowo zamieszkało („postawiło namiot”) w ludzkim ciele na stałe. Jako chrześcijanie – przedstawiciele największej religii świata, liczącej 2,2 miliarda wyznawców, czyli jedną trzecią światowej populacji – czcimy rocznicę urodzin Zbawiciela, gdyż przyjmujemy Go do swojego serca i życia. Chrześcijańska rodzina stale się powiększa (poza Europą), a wszystkim przyjmującym Jezusa udzielana jest moc, aby się stali dziećmi Bożymi.
Włosi opowiadają sobie historię, iż do betlejemskiego żłóbka ustawiła się długa kolejka. Wśród oczekujących, aby podejść do Świętej Rodziny i złożyć swoje dary, znaleźli się też Adam i Ewa. A ponieważ byli nadzy i nic nie mieli, ofiarowali jedynie nadgryzione jabłko – symbol grzechu. Dzieciątko wzięło to nadpsute jabłko i zamieniło w piękny, cały owoc. Tak oto przychodzący Bóg zmienia nasz grzech w swoją świętość.
Konflikty i wojny w świecie, morderstwa, wyzysk i złodziejstwo, łapówkarstwo, korupcja, kłamstwo, chciwość i pożądanie – to skutki wyboru ciemności i odwrócenia się od betlejemskiego żłóbka. Ci, którzy nie idą z pokłonem do Betlejem, ponoszą klęskę. Muszą ciągle udawać, że są silni i mocni, dlatego uciskają innych. Swoją słabość ukrywają w ciemnościach nieprawdy. Tak postępują poganie, a także niektórzy z nas, co z Boga się nie rodzą, ale z krwi, z żądzy ciała i z woli męża (por. J 1,13). To konsekwencje niewolnictwa egoizmu indywidualnego i grupowego. Jest to zamknięcie odgradzające od przychodzącego Boga i od innych. Wszyscy ludzie dobrej woli powinni znaleźć drogę do Betlejem, które jest przecież w zasięgu ręki. Przecież wszędzie na świecie można znaleźć betlejemski żłóbek, sięgnąć po Biblię czy nawiedzić chrześcijańską świątynię. Trudno przyjąć wymówkę, że dziś nie zna się Słowa, które stało się ciałem.
W rzeczywistości ci błądzący są o wiele słabsi niż my, chrześcijanie. My bowiem, uznając swoją niemoc, otrzymujemy moc od Boga rodzącego się w ludzkim ciele. W naszej słabości odnajdujemy moc Bożą. Tylko ktoś prawdziwie mocny mógł zniżyć się do naszego poziomu słabości, aby udzielić nam swojej mocy. Bóg tu nie udaje, nie stwarza pozorów, ale objawia w słabości dziecka największą moc. Jedynie Bóg jest rzeczywiście mocny! Stąd tylko On jest nam w stanie udzielić sił do pięknego życia. Kiedy w świetle betlejemskiej gwiazdy odkrywamy swoją słabość, przyjmujemy Jego moc i stajemy się dziećmi Bożymi. I tylko wówczas jesteśmy w stanie nie być synami ciemności.
Jako chrześcijanie musimy nieustannie dokonywać rozróżnienia między światłością Betlejem a pogańskimi ciemnościami, między otwarciem się na moc Bożą a słabością bezbożnych. Jeśli jesteśmy nieroztropni, to wiele tej nieprawości wsącza się w nas samych! Mimo to Kościół nie przestaje głosić radości, że Bóg jest z nami, że jest z człowiekiem, że jest ze światem – choć tak często świat Go odrzuca, gdyż woli ciemności. Pomimo tej kontestacji autentyczni chrześcijanie w swoich wyborach i decyzjach wciąż głoszą światłość, prawdę, chwałę i życie.
Jak to się dokonuje? Tak jak w Starym Przymierzu widzialnym przybytkiem Boga pośród Izraela był Namiot Spotkania lub świątynia, tak teraz miejscem Jego obecności we wspólnocie chrześcijan jest Ciało Jezusa, które jest nam udzielane w ogromnych świątyniach i małych kościółkach. Moc Boga jest nam udzielana, gdy korzystamy z sakramentów Kościoła. Uczestnictwo we Mszy św., przyjmowanie Ciała Pańskiego, słuchanie słowa Bożego, korzystanie z sakramentu pokuty – daje nam moc Boga. Wchodzimy z Nim w dialog miłości, stajemy się Jego dziećmi. Spełnia się zatem głębokie ludzkie pragnienie uczestniczenia w światłości, prawdzie i życiu. Dlatego Słowo Wcielone wszystkim, którzy Je przyjęli, „dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12a).
Kontemplując dziś narodzone Dziecię, uświadamiamy sobie, że Jego miłość zostaje nam udzielona, że możemy zacząć od początku, że budzi się w nas nowa nadzieja. Dlatego Boże Narodzenie jest każdego roku. „Wszystkim, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego” (J 1,12). Rodzi się Jezus. Ten sam, który rodzi się z Ojca zawsze i poza czasem, który narodził się z Matki Maryi tylko raz, w Betlejem, a który często może rodzić się w twoim i moim sercu. Świętujemy zatem uroczystość Bożego Narodzenia, przyjmując w swojej słabości Jego Bożą moc.
DRUGI DZIEŃ NARODZENIA PAŃSKIEGO – ŚW. SZCZEPANA
Mt 10,17-22
Wierny do krwi
W naszym klasztorze jest obraz ukazujący scenę Bożego narodzenia. Jest na nim Święta Rodzina w promieniach jasności, są zadziwieni pasterze, zwierzęta. Jednak jest też coś nietypowego, co burzy standardowy odbiór – coś, co zwraca uwagę: Dzieciątko Jezus trzyma w ręku krzyż. Jak to: Dzieciątko z krzyżem w dłoni? Skąd ten krzyż w dzień Bożego Narodzenia? Uderzające jest podobieństwo między śmiercią Chrystusa i ukamienowaniem Szczepana: fałszywi świadkowie, śmierć poza miastem, oddanie swojego ducha Bogu, przebaczanie prześladowcom. Dlaczego zakłóca się radość tej sceny znakiem męki i śmierci? A dlatego, że właśnie taka jest rzeczywistość.
Było to jesienią 1943 roku. Stalin pozwolił na ponowne otwarcie 20 000 cerkwi w ZSRR, wypuszczając z więzienia wielu duchownych – pod warunkiem, że będą lojalni wobec państwa. Z łagrów zaczęli wychodzić wybiedzeni księża. Ks. Michał Heller tak opowiada, wspominając swoje dzieciństwo na Syberii: „Jeden z nich zapukał do naszego domu. Dostał miskę strawy, rozmawiał z gospodarzami – a potem dostrzegł na ścianie ikonę, cudowny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. W Rosji wówczas nikt nie wieszał ikon, bo się bano. I do głębi poruszony, wyznał, że tak naprawdę nie jest żebrakiem, lecz prawosławnym duchownym; że zwolniono go z łagru i rozkazano jechać do Pieczerskiej Ławry. A potem opowiedział o swoim męczeństwie: «Zostałem aresztowany przez bolszewików i wywieziony do łagru. Tam mi powiedziano: Zginiesz jak twój Pan! I przybito mnie do drzewa za ręce i nogi. Ukrzyżowano». Kiedy ten prawosławny ksiądz skończył opowiadać, odwinął szmaty z rąk i ujrzeliśmy dwie zabliźnione rany, takie wklęśnięcia”. Michał Heller po chwili dodaje: „Ten widok został we mnie na całe życie”. Wzruszająca opowieść o cenie wierności Chrystusowi. Takich opowiadań jest tysiące!
Wczoraj czciliśmy narodziny Boga w ludzkiej postaci. A dziś obchodzimy wspomnienie Jego świadka. Kiedy dogmat o boskim pochodzeniu Mesjasza wyznał publicznie Szczepan, to został zamordowany. Ci, którzy nie chcieli przyjąć tej prawdy, iż Bóg zstąpił na ziemię, prześladowali wyznawców Jezusa. Kim był św. Szczepan? Pełnił on funkcję jednego z siedmiu pomocników apostołów w Kościele jerozolimskim. Według Dziejów Apostolskich „pełen łaski i mocy” Ducha Świętego głosił Dobrą Nowinę z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić (por. Dz 6,8.10). Pierwszy męczennik, świadcząc swoją śmiercią o prawdziwości posłannictwa Chrystusa i Jego nauki, urzeczywistnił ideał naśladowania swojego Mistrza.
Narodzenie Boga w ludzkim ciele niektórzy przyjmują, inni zaś odrzucają. Tak działo się wówczas, tak jest również i dzisiaj. Wyznanie wiary w Jezusa to prawda, którą trzeba przyjąć albo odrzucić. Gdy faryzeusze usłyszeli tę prawdę, „zawrzały gniewem ich serca […], podnieśli wielki krzyk i zatkali sobie uszy” – czytamy w Dziejach Apostolskich (Dz 7,54.57). Każdy, kto się odwraca od prawdy, zostanie ogarnięty przez zło. Tacy ludzie zatykają sobie uszy, a pod oczy podsuwają fałszywe obrazy, karmią się zmyślonymi poglądami. Nie mając argumentów, podnoszą histeryczny krzyk.
Pewien okulista opowiadał mi o czymś, w co trudno było mi uwierzyć. A jednak… Otóż nie wszyscy niewidomi pragną, aby przywrócić im wzrok. Boją się, iż wówczas cały świat od razu wszedłby im do głowy. Nie chcą widzieć. Polubili swoje ciemności. Nie chcą światła. Wolą, aby zostało po staremu. Dobrze im w ciemnościach. Lękają się nowości, światła. A Jezus powiedział: „Prawda was wyzwoli” (J 8,32).
W 1170 roku w Anglii, w katedrze w Canterbury, podczas nieszporów w oktawie Bożego Narodzenia, ówczesny prymas Tomasz Becket mówił do wiernych o tym, co Zbawiciel przyniósł na ziemię. Odwołał się do słów samego Jezusa: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34). Biskup uczył, iż przyjmując Jezusa do swego serca, powinniśmy przyjąć też Jego naukę – również te słowa, które mówią o oddaniu życia z powodu imienia Jezusa. Biskup Becket nie dokończył nieszporów. Modlitwę przerwali mu wysłannicy króla Henryka II, którzy tam, w katedrze, podnieśli na niego rękę i zabili go. Król bowiem chciał zaprowadzić w swoim państwie władzę, która ograniczała podstawowe prawa Kościoła. Biskup nie godził się na takie postępowanie monarchy.
Jezus nie bez powodu ostrzegał przed prześladowaniami. Mówił do swoich apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom” (Mt 10,17-18). A ponieważ nigdy nie brakuje tych, co nie chcą przyjąć Jezusa za Zbawiciela, musimy być zdolni do złożenia świadectwa. W tym świecie ciągle potrzeba nowych i odważnych świadków Prawdy. Tak uczynił właśnie diakon Szczepan czy biskup Becket. Tak uczyniło tysiące męczenników. Przez wieki miliony wyznawców potwierdza swoją wiarę w Jezusa. Swoją śmiercią męczennik mówi mocniej niż słowem. Czy jesteśmy dziś zdolni do świadectwa?
Święty Szczepan, którego wspominamy, na pozór przegrał. Doznał okrutnej śmierci – ukamienowano go. Jednak jego rola jako świadka pobudza i umacnia do złożenia wyznania, iż Jezus jest Bogiem. Swoją postawą daje on konkretną sugestię, jak wytrwać w wierności wobec Zbawiciela. Szczepan ujrzał chwałę Bożą i otwarte niebo. Jego spojrzenie sięgające aż po wieczność, wykraczające poza horyzont tej naszej wielkiej i jednocześnie jakże małej ziemi, pozwoliło mu wytrwać. Był wpatrzony w swego Mesjasza. Świadomość tego, że teraz, w życiu doczesnym, ziemskim, jesteśmy tylko pielgrzymami, niech nas umacnia do wierności wobec Jezusa. Obecne życie jest przecież wstępem do wieczności, życie prawdziwe natomiast rozpocznie się po śmierci. Niech moc idąca od Bożego Dzieciątka będzie dla nas impulsem do prawego i uczciwego życia, do dochowania wierności Bogu pośród wielu niełatwych okoliczności życia.
NIEDZIELA ŚWIĘTEJ RODZINY
Mt 2,13-15.19-23
Sny Józefa
Uroczystość Świętej Rodziny z Nazaretu jest dobrą okazją, aby pomedytować nad własną rodziną. W ten temat wprowadza nas św. Paweł w drugim czytaniu: „Żony, bądźcie poddane mężom, jak przystało w Panu. Mężowie, miłujcie żony i nie bądźcie dla nich przykrymi! Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom we wszystkim, bo to jest miłe w Panu. Ojcowie, nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie traciły ducha” (Kol 3,18-21). Jednakże zatrzymajmy się dziś przede wszystkim nad postacią męża i ojca oraz jego rolą w rodzinie. Wzorem jest św. Józef. Spróbujmy odszyfrować tę tajemniczą postać Opiekuna Świętej Rodziny przez pryzmat snów i objawień, jakie on otrzymuje.
Czym jest sen? Najczęściej kojarzy się nam z bezruchem, ale jest to coś więcej. Sen to konieczna regeneracja dla całego organizmu. Mamy duże zapotrzebowanie na sen. Jedna nieprzespana noc obniża wydatnie naszą sprawność psychofizyczną. Brak snu przez dłuższy czas powoduje szereg negatywnych skutków dla zdrowia fizycznego i psychicznego. W czasie snu wyłączamy się ze świata zewnętrznego i bardziej wchodzimy w swój świat psychiczny i duchowy. Współczesne badania mówią, iż sny spełniają nade wszystko funkcje pamięciowe, czyli ułatwiają zapamiętywanie, przetwarzanie i magazynowanie zdobytych wcześniej informacji oraz pomagają nam adaptować się do nowych wyzwań, jakie niesie życie.
Jak rozumieć sen w Biblii? Mamy wiele przykładów Boga przemawiającego do człowieka przez sny, polecającego mu jakieś zadanie. Sen to forma nawiązywania kontaktu Boga z człowiekiem. Na jawie często jesteśmy zbyt mocno zaabsorbowani czymś innym, że nie odkrywamy znaków Bożych. Niejednokrotnie sen może okazać się dla nas ważną wskazówką od Boga. Żyjący w III wieku gorliwy obrońca chrześcijaństwa, Tertulian, napominał, że w sen człowieka może się również wplątać zły duch. Zły duch jest przecież realną, wrogą rzeczywistością, mającą przystęp do człowieka, dlatego może go zniewolić w czasie snu. Stąd ważne są sposoby duchowego rozeznawania snów.
Pan Bóg posługuje się wieloma wydarzeniami, aby nas prowadzić do nieba. Jednakże te drogowskazy często pomijamy. Nie zauważamy ich, ponieważ za mało bierzemy pod uwagę wolę Bożą. Bóg nie musi się nam objawiać przez cuda, ale czyni to przez proste znaki. A ponieważ sny są elementem natury człowieka, to Bóg niekiedy właśnie przez nie pragnie nam coś przekazać. Na pewno wszyscy doświadczyliśmy we śnie kontaktu z osobą nieżyjącą. Zmarli żyją w innym świecie. Ale żyją. Nasza wiara mówi o świętych obcowaniu. Możemy mieć kontakt ze zbawionymi czy z osobami w czyśćcu. To tajemnicza komunikacja. By zmarły nawiązywał kontakt z żywymi, musi mieć przyzwolenie Boga. O tym poucza nas Pismo Święte, przedstawiając sny, w których przemawia Pan Bóg – również przez swoje stworzenia.