O BOGU I O NAS. Homilie na niedziele i święta. ROK LITURGICZNY B - O. Andrzej Napiórkowski OSPPE - ebook

O BOGU I O NAS. Homilie na niedziele i święta. ROK LITURGICZNY B ebook

o Andrzej Napiórkowski OSPPE

5,0

Opis

Homilie na niedziele i święta zamieszczone w zbiorze „O Bogu i o nas” – jak wyjaśnia we wstępie autor, o. Andrzej A. Napiórkowski ze zgromadzenia ojców paulinów – to „próba odkrywania woli Jezusa. Jego wolą było przecież, abyśmy poznali Trójjedynego Boga”. Podejmując refleksję nad przedstawionym na kartach Biblii obrazem Boga, poznajemy także prawdę o nas samych i o bosko-ludzkiej wspólnocie, którą jest Kościół.

Rozważania zawarte w niniejszym tomie są zapisem homilii na niedziele i święta roku liturgicznego B, które autor głosił w ostatnich latach w bazylice św. Michała Archanioła i św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Skałc

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




O. Andrzej Napiórkowski OSPPE

 

 

 

 

 

 

O BOGU I O NAS

 

Homilie na niedziele i święta

 

 

 

ROK LITURGICZNY B

 

© by Andrzej Napiórkowski OSPPE and Wydawnictwo BIBLOS Tarnów 2017

 

 

 

ISBN 978-83-7793-536-1

 

 

Nihil obstat

Tarnów, dnia 12.10.2017 r.

ks. prof. dr hab. Stanisław Sojka

 

Imprimatur

OW-2.2/50/17, Tarnów, dnia 20.10.2017 r.

Wikariusz generalny

† Stanisław Salaterski

 

 

 

Projekt okładki:Artur Falkowski

 

Na okładce:

Ostatnia wieczerza, fasada kościoła Saint Vincent de Paul w Paryżu

(fot. MOSSOT, Wikipedia CC BY-SA 3.0)

 

 

 

 

 

Druk:

Poligrafia Wydawnictwa BIBLOS

 

Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej

 

Plac Katedralny 6, 33-100 Tarnów

tel. 14-621-27-77

fax 14-622-40-40

e-mail: [email protected]

http://www.biblos.pl

 

SŁOWO WSTĘPNE

Teksty zamieszczone w niniejszym – obejmującym trzy tomy – zbiorze są zapisem moich medytacji nad niedzielnymi i świątecznymi ewangeliami w roku liturgicznym A, B i C. Te homilie głosiłem przez ostatnie lata w bazylice św. Michała Archanioła i św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Skałce. Ten pauliński kościół to szczególne miejsce w krajobrazie Krakowa. Stanowi on górną świątynię, pod którą usytuowany jest Panteon Narodowy, gdzie spoczywają zasłużeni dla polskiej kultury i nauki. Natomiast na placu klasztornym, gdzie wielu turystów robi pamiątkowe zdjęcia przy sadzawce z pomnikiem św. Stanisława, uwagę przede wszystkim przyciąga Ołtarz Trzech Tysiącleci. Jego siedem wapiennych wysokich kolumn, nawiązujących do otwartości i powszechności Kościoła, wzmacniają smukłe figury z brązu, które przedstawiają świętych: o. Augustyna Kordeckiego, Jadwigę, Wojciecha, Stanisława, Jana Pawła II, Faustynę i Jana Kantego. Wielowiekowa tradycja ogólnopolskiej procesji ku czci św. Stanisława, podążająca corocznie z Wawelu na Skałkę, swoje zwieńczenie znajduje w Eucharystii sprawowanej właśnie na tym ołtarzu. Eucharystia jest bowiem źródłem i siłą Kościoła.

Dlatego tak ważna jest niedzielna Msza św., kiedy gromadzimy się, aby doświadczać Jezusa Chrystusa w Jego słowie oraz spożywać Go w Jego Ciele i Krwi, a także radować się wspólnotą Kościoła. Wówczas słowo Boże nas oczyszcza i umacnia. Jak trudno jest bogactwo Ewangelii zawrzeć w ułomnej ludzkiej refleksji! Jednak we wspólnocie braci i sióstr staje się to możliwe i wiarygodne, gdyż cieszy się ona obecnością Ducha Świętego.

Trzy tomy homilii na niedzielę i święta zostały opatrzone jednym tytułem: O Bogu i o nas. Oczywiście jest to pewne ograniczenie i zawężenie różnorodności ich treści, niemniej jednak tytuł ten to próba odkrywania woli Jezusa. Jego wolą było przecież, abyśmy poznali Trójjedynego Boga. Bo skąd wiemy „o Bogu”? Właśnie Jego objawił nam odwieczny Syn Boży, który przyszedł na ziemię i przyjął ludzką postać. To Jezus uczył w swoich przypowieściach o dobrym i miłosiernym Ojcu. Mistrz z Nazaretu bowiem bardzo pragnął połączyć nas ze swoim Ojcem Niebieskim. I mamy to opisane w Biblii, do której winniśmy nieustannie sięgać.

Z kolei „o nas” odnosi się właśnie do wszystkich wierzących. Ewangelia opowiada o naszej naturze, o naszej egzystencjalnej sytuacji, o naszym grzechu, radości, nadziei i wyzwoleniu. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, a w Jezusie staliśmy się przybranymi dziećmi Boga. Ponieważ odwieczny Syn Boży przez wcielenie stał się i Bogiem, i człowiekiem, pokazał nam miarę wielkości człowieczeństwa – jacy mamy się stać. Mamy dążyć do naszej pełni, jaką wyraża Chrystus.

Trzeci element tytułu to „i” – czyli wspólnota, połączenie Boga z człowiekiem. Kościół. Istnieje w każdym z nas głęboka tęsknota do nieustannego przekraczania siebie, do jednoczenia się z Bogiem. To właśnie pragnienie popycha nas do zastanowienia się, do rozmyślania i modlitwy. W jaki sposób człowiek może przekroczyć samego siebie? Tylko wtedy, kiedy Bóg ze swoją łaską przyjdzie mu z pomocą. Wchodząc na drogę Jezusa, jesteśmy w stanie z Nim przezwyciężyć nasz lęk, słabość i grzeszną naturę. Chodzi tu o naszą wolność. Słowo Boże uwalnia. Każdy z nas nazbyt kurczowo trzyma się samego siebie, swoich zniewalających przyzwyczajeń. Właśnie na Eucharystii wychodzimy ze swojego zniewolenia, otwieramy się na Boga, otrzymujemy światło na drogi naszego życia, zapominamy o sobie samych i zaczynamy cieszyć się wolnością dzieci Bożych. I tak powstaje wspólnota Boga z człowiekiem.

Tej pomocy doświadczamy już przez Maryję, wskazującą nam drogę do królestwa niebieskiego. Niech Święta Boża Rodzicielka, najlepsza Nauczycielka, nasza Orędowniczka i Pośredniczka – jako Ta, która tak wiernie kroczyła po zakurzonych drogach Palestyny, a dziś już jako Wniebowzięta – wyjedna nam łaskę przekraczania samych siebie, abyśmy mogli w końcu przez Jezusa powierzyć się całkowicie Bogu.

Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tych homilii, zwłaszcza Mirkowi Sabakowi, oraz do ich druku. Na ręce Dyrektora Wydawnictwa „Biblos” w Tarnowie, ks. dra Jerzego Zonia, składam podziękowanie całemu zespołowi redakcyjnemu. Wyrazy wdzięczności kieruję również w stronę ks. prof. dra hab. Stanisława Sojki.

 

o. Andrzej Napiórkowski, paulin

 

Kraków-Skałka, 24.09.2017

 

I NIEDZIELA ADWENTU

Mk 13,33-37

Perspektywa nie tylko ziemska!

Samuel Beckett jest autorem sztuki zatytułowanej Czekając na Godota, która może nam posłużyć jako rodzaj paraboli dla rozpoczynającego się dziś Adwentu. Ten filozoficzny dramat mówi o dwóch włóczęgach, którzy robią tylko to, co mówi tytuł sztuki: czekają na Godota. Codziennie przychodzi do nich posłaniec, aby im powiedzieć, że lada moment mogą się go spodziewać. Ale Godot nigdy nie nadchodzi. Znużeni tym czekaniem, w każdej chwili owi włóczędzy są skłonni zrezygnować. „Chodźmy” – mówi jeden z nich. Lecz nikt się nie rusza. Kim jest Godot? To postać nierzeczywista, absurdalna. Becketta zainspirowało zdanie św. Augustyna: „Nie rozpaczaj: jeden z łotrów został zbawiony. Nie pozwalaj sobie: jeden z łotrów został potępiony”. Przesłanie sztuki teatralnej Czekając na Godota jest wezwaniem z jednej strony, aby nie tracić nadziei, lecz wytrwale oczekiwać, a z drugiej strony – nie zachowywać się tak, jakby pod koniec życia nie było rozliczenia. Mądrze pisał poeta: „Wczoraj nigdy się nie powtórzy. Dzisiaj szybko będzie jutrem. Jutro szybko stanie się wiecznością”. Umieć oczekiwać to wielka sztuka. A przy tym owym oczekiwaniem się nie znużyć. Kiedy ta sztuka była grana po raz pierwszy, spotkała się ze znaczną krytyką. Jednym z zarzutów było to, że nic się właściwie na scenie nie wydarza; włóczędzy jedynie czekają. Ale właśnie owo oczekiwanie było akcją. Można oczywiście mieć zarzuty co do jakości i sposobów ich oczekiwania, ale aktorzy grali to oczekiwanie.

Podobnie i my: czekamy w Adwencie. Czynnością, jakiej się od nas żąda, jest właśnie czekanie. Na co my czekamy? Nasze chrześcijańskie oczekiwanie ma potrójny wymiar: oczekiwanie Bożego Narodzenia, oczekiwanie paruzji i oczekiwanie Boga w każdej chwili naszego życia.

Po pierwsze, czekamy na Słowo od Boga, które stanie się ciałem. Oczekujemy radosnych narodzin Dzieciątka Jezus, które z Maryi przyjmie ludzkie ciało. Za cztery tygodnie będziemy liturgicznie świętować narodziny Boga w betlejemskim żłóbku.

Po drugie, czekając na Boga, oczekujemy dnia Pańskiego, końca czasów, drugiego przyjścia Chrystusa jako sprawiedliwego Sędziego. Pierwszy raz Jezus przyszedł cichy i pokorny, nauczał o miłości; przyjęli Go jedynie niektórzy. Kiedy przyjdzie po raz drugi, zjawi się jako Sędzia. Przyjmą Go wszyscy, chcąc czy nie chcąc. Do wyczekującej postawy wzywa nas dzisiejsza ewangelia: „Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie” (Mk 13,33). Ten czas dla jednych jest bliski, dla drugich daleki. Jest to moment naszej śmierci. Pamiętajmy jednak o tym, że nawet spodziewana śmierć zawsze przychodzi nieoczekiwanie. Dlatego winniśmy żyć nieustannie w łasce uświęcającej, w czystości serca. Niech nasze ręce nie ociekają krwią!

Po trzecie wreszcie, czekamy na Boga w każdym momencie naszego życia. I On się nieustannie zjawia. Niekiedy gwałtownie i niespodziewanie poprzez ludzkie wsparcie, uśmiech, życzliwość czy dobroć, jakiej doświadczamy ze strony bliźnich. A niekiedy wchodzi w nasze powolne cierpienie, w naszą chorobę; objawia się w potrzebach innych, w głodnych i spragnionych bliźnich.

A więc my – jako chrześcijanie – w tym potrójnym wyczekiwaniu oczekujemy przybycia Zbawiciela. Inaczej niż świat – jak to trafnie ukazał Beckett w Czekając na Godota – który w egzystencjalnym marazmie zgubił sens teraźniejszości i nadzieję wieczności. Powiedzenie „czekać na Godota” – na coś, co nigdy nie nastąpi – weszło do języka potocznego. Kiedy już wiemy na kogo czekamy, zapytajmy siebie: Jak czekać?

Jezus w dzisiejszej ewangelii naucza o gospodarzu, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Odźwierny ma szczególne zadanie. W starożytności chrześcijańskiej domy na Wschodzie były zamykane i otwierane tylko od wewnętrznej strony. Zamki były dziełem kowali, dlatego były duże i skomplikowane. Dużych rozmiarów był też klucz do nich. Klucz do bramy otwieranej do wewnątrz nosił odźwierny. Gdyby zdarzyło mu się gdzieś oddalić czy też zasnąć, to nawet czuwający w środku nie mogliby wpuścić do siebie powracającego niespodziewanie z dalekiej drogi właściciela domu. Stąd napomnienie Jezusa: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie!” (Mk 13,35-37).

Hans Urs von Balthasar porównuje Adwent do bramy. Przez tę bramę wchodzimy do świątyni Bożego Narodzenia. Ta brama jest strzeżona przez dwóch strażników, patronów naszego adwentowego czuwania. Pierwszy to prorok Jan Chrzciciel: człowiek surowy i wymagający. Drugi jest pokorny, cichy i medytujący – i tym strażnikiem jest Najświętsza Maryja Panna. Mimo że między Janem Chrzcicielem, zapowiadającym przyjście Chrystusa, a Maryją, która Go porodzi, jest różnica, to obydwoje są niezbędni, aby Bóg mógł między nami zamieszkać. Niech Jan Chrzciciel i Boża Rodzicielka będą dla nas wzorem i pomocą we właściwym przeżyciu Adwentu i radości zbliżającego się Bożego Narodzenia.

Po chrześcijańsku „czekać” oznacza zatem z jednej strony być stale gotowym na przejście bramy swojego życia, na wytrwałe spoglądanie z nadzieją w nieskończoność. Z drugiej zaś strony „czekać” to przyjmować Boga już teraz, w teraźniejszości, kiedy przybywa do nas poprzez bliźnich. „Czekać” to podkładać drewienka naszych małych uczynków miłości do ogniska wieczności.

Lecąc odrzutowym samolotem, nie odczuwamy olbrzymiej prędkości, z jaką pokonujemy przestrzeń. Nawet odnosimy wrażenie, że stoimy w miejscu. Jak wiemy z fizyki, jest to względne. Poruszamy się bowiem z prędkością prawie tysiąca kilometrów na godzinę. Dlatego pamiętajmy, że mimo względności każda chwila została nam darowana, abyśmy dobrze wykorzystali czas, jaki nam jeszcze w życiu pozostał. „Czuwać” to mieć perspektywę Boga. Nie chodzi więc o pasywne czekanie czy o bierną egzystencję, ale o świadome przeżywanie codzienności, której kres będzie początkiem niesłychanie pięknej nowości i zaskakującej pełni.

 

II NIEDZIELA ADWENTU

Mk 1,1-8

Poprzednicy Mesjasza

Dzisiejsza ewangelia przypomina nam proroków starotestamentalnych, którzy mówili już o Chrystusie wiele wieków przed Jego narodzeniem. Takim ciekawym prorokiem był Izajasz, który działał w VIII wieku przed naszą erą. Zapowiadał on nie tylko Mesjasza, ale również mówił o Jego poprzedniku, którym będzie Jan Chrzciciel. I dzisiaj spotykamy się właśnie z nim. Jest dojrzałym mężczyzną, liczy ponad trzydzieści lat. Jego rodzice, Elżbieta i Zachariasz, długo czekali na upragnionego syna i zrodzili go w późnym dla nich wieku. Jan Chrzciciel to cudowne dziecko, od poczęcia przeznaczone do wielkich dzieł. Jest ascetą żyjącym na pustyni, mężem modlitwy, który wzywa do powrotu do Jahwe. Wychowawca narodu cieszy się wśród Żydów wielkim autorytetem moralnym. Nad brzegami rzeki Jordan udziela chrztu z wody jako chrztu nawrócenia. Ten święty – jak prorokował Izajasz – przygotuje drogę dla Chrystusa, wyprostuje ścieżki dla Niego.

Jan Chrzciciel stał się heroldem dla Jezusa. Na Wschodzie, ale i jeszcze w średniowiecznej Europie, istniała funkcja herolda. Był to posłaniec zapowiadający przyjazd króla. Naprawiano wówczas drogi, reperowano mosty, budowano nowe połączenia. Ten poprzednik objeżdżał wsie i miasta, trąbił, aby mieszkańcy właściwie przygotowali się na przyjazd swojego pana. To wezwanie Jana Chrzciciela, aby przygotować drogę dla Jezusa, należy interpretować jako przenośnię. Droga to sposób ludzkiego życia, to odrodzenie duchowe i moralne, to poprawienie się, to nawrócenie.

Pod Florencją znajduje się kościół Autostrady Słońca. Jest to wspaniała, współczesna architektura sakralna w kształcie namiotu. Włoska Autostrada del Sole jest najdłuższym szlakiem bezkolizyjnego ruchu kołowego. Biegnie ona wzdłuż całej Italii – od Tarvisio na granicy austriackiej, aż po wybrzeża Cieśniny Messyńskiej. Była to bardzo kosztowna budowa – nie tylko w sensie materialnym czy politycznym. Pochłonęła bowiem życie wielu robotników. Kiedy wznoszono dziesiątki wiaduktów, aby przejść ponad rzekami i dolinami, kiedy drążono setki tuneli przez góry – mimo różnych zabezpieczeń – zginęło wielu ludzi. Chcąc upamiętnić tych wszystkich, którzy oddali swe życie Autostradzie Słońca, włoskie konsorcjum „Autostrade” wybudowało pomnik – kościół zaprojektowany przez wybitnego mistrza architektury Giovanniego Michelucciego. O ile bardziej kosztownym i trudnym przedsięwzięciem jest zbudować drogę dla nadchodzącego Mesjasza i wyprostować przed Nim ścieżki swojego życia!

Jak Jan Chrzciciel mamy być poprzedzającymi Chrystusa, który pragnie być obecny nie tylko w naszym świecie, ale przede wszystkim w naszych sercach, w nas samych. Chcesz być świadkiem Jezusa? Pragniesz być Jego heroldem? Aby być prekursorem Mesjasza, nie potrzeba wiedzy teologicznej ani mądrości akademickiej, ale odwagi, prostoty i szlachetności. Wcale nie musimy jak Chrzciciel nosić odzienia z sierści wielbłądziej i pasa skórzanego wokół bioder, nie musimy żywić się szarańczą i miodem leśnym. Musimy żyć jako ludzie dobrzy i prawi.

Takimi prekursorami Jezusa są rodzice dla swoich dzieci, małżonkowie dla siebie nawzajem. Każdy ma poprzedzać Jezusa: w zakładzie pracy, w życiu społecznym, w kręgu przyjaciół, znajomych. Jak być dobrym prekursorem, heroldem Jezusa?

Kolumbijski pisarz Nicolas Gomez Dávila w swojej książce Na marginesie tekstu domyślnego tak pisze: „Idea [nieskrępowanego rozwoju osobowości] wydaje się godna podziwu, dopóki nie natkniemy się na osobników, których osobowość rozwijała się w ten właśnie sposób”. Nigdy nie chcemy być wobec naszych najbliższych agresywni. Rodzice wobec dzieci eliminują wszelkiego rodzaju nagany, upomnienia czy karcenie. Nie chcą dziecka frustrować i nabawiać go kompleksów na całe życie. „Niech swobodnie rozwija swoją osobowość!” – słyszmy, gdy ktoś zwraca im uwagę. Wynik jest taki, że najpierw dziecko jest aroganckie, nietykalne lub bezwolne, a potem w dorosłym życiu jest bez energii lub despotyczne. Dávila ma rację, przestrzegając przed tzw. nieskrępowanym rozwojem osobowości. Człowiek ma w sobie wiele pasji, które muszą zostać uporządkowane. Już Platon w Fedrze, jednym ze swoich dzieł, w sposób plastyczny pisał, że powóz naszej duszy ciągną w przeciwnych kierunkach dwa konie: biały rumak cnót i czarny rumak ślepych i instynktownych namiętności. Ten grecki mędrzec z Aten, żyjący na przełomie V i IV wieku przed naszą erą, był jednak przekonany, że woźnica, czyli rozum, może mieć przewagę i kierować rydwanem naszego życia.

Być jak Jan Chrzciciel wobec Jezusa oznacza nie tyle o Chrystusie dużo mówić, ile przede wszystkim podjąć duchową walkę z samym sobą. Być dobrym heroldem Jezusa oznacza uporządkować swoje życie i zapanować nad białym i czarnym rumakiem. Doświadczamy codziennie tego rozdarcia między dobrem a złem, między miłością a egoizmem, między nieuporządkowaniem a wewnętrznym chaosem. Nie ulega wątpliwości, że gdy pochwycą nas dwie przeciwstawne sobie pasje, to znajdujemy się jakby na ruchomych piaskach: im bardziej staramy się z nich wydostać, tym głębiej się zapadamy. Właśnie wtedy przygotujmy drogę dla Chrystusa, wyprostujmy ścieżki dla Niego. Zamieńmy zatem, siostry i bracia, w tym czasie Adwentu pustynię naszego życia w bujną i zieloną oazę! Niech Maryja, Matka Zbawiciela, zrodzi Jezusa również w naszych sercach!

 

III NIEDZIELA ADWENTU – GAUDETE

J 1,6-8.19-28

Kim ty jesteś?

Trzecia niedziela Adwentu nazywana jest „Gaudete”. Nazwa pochodzi od łacińskiego słowa gaudere, co oznacza: „cieszyć się, radować”. Dlatego jest to niedziela radości, gdyż jako chrześcijanie cieszymy się, że blisko nas jest nadchodzący Jezus. Już za kilka dni będziemy uroczyście obchodzić pamiątkę Jego przyjścia na ziemię w betlejemskiej grocie. Ewangelia niedzieli Gaudete rozpoczyna się fragmentem Janowego Prologu, który opowiada o Janie Chrzcicielu. Ten prorok zapowiada wielkie zmiany, jakie wiążą się z chwilą przyjścia Mesjasza.

Współcześni Jezusowi Żydzi żyli w atmosferze niesłychanie wielkiego oczekiwania. Dowodem jest właśnie ich zachowanie, o którym słyszymy w ewangelii: działalność Jana Chrzciciela od razu przykuwa ich uwagę. Wielu bowiem pojawiało się w tym czasie różnych nauczycieli, a nawet zwodzicieli. Władza religijna Izraela postanawia zweryfikować, kim jest Jan Chrzciciel. Sanhedryn wysyła grupę kapłanów i lewitów, aby sprawdzili, co to za człowiek. Udają się oni w drogę z Jerozolimy do Betanii. Trudno dziś zidentyfikować, gdzie znajdowała się owa Betania. Możemy jedynie przypuszczać, że była to niewielka osada nad brzegami Jordanu, gdyż tam przebywał Chrzciciel. Niektórzy sytuują to miejsce w pobliżu ujścia rzeki Jordan do morza Martwego, inni uważają, że ta miejscowość jest niedaleko dzisiejszego Nablus. Delegacja zasypuje Jana Chrzciciela pytaniami: „Kto ty jesteś? Czy jesteś Eliaszem? Czy ty jesteś prorokiem? Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?” (por. J 1,19-22). Naród żydowski trwał już od wieków w oczekiwaniu na Mesjasza. A ponieważ Jan był niezwykłym prorokiem, nieprzeciętnym, wzbudzał podejrzenie, że to on właśnie może być Mesjaszem.

W tym oczekiwaniu adwentowym Jan Chrzciciel pokazuje nam, że mamy szansę odpowiedzieć sobie na pytanie: Kim ja jestem? Jan jest człowiekiem posłanym przez Boga, jest świadomy własnego powołania i misji. Tę jego tożsamość pomogli mu odczytać i przyjąć jego rodzice, którzy z wdzięcznością i pokorą przyjęli swojego syna jako dar od Boga i nie chcąc zatrzymywać go dla siebie, umieli go „oddać” Jahwe – i to od najmłodszych lat. Takie symboliczne znaczenie ma bowiem imię proroka. Nie nosi on imienia Zachariasz jak jego ojciec, ale „Jan będzie mu na imię” (por. Łk 1,59-64). Żył na pustyni, pełniąc swoją misję. Był człowiekiem wolnym – wolnym od żądzy posiadania, od prestiżu i chęci zyskiwania sobie uznania. Był wolny nade wszystko od złudzeń co do swojej osoby: wiedział, kim jest i kim nie jest. Umiał oddać Jezusowi pierwsze miejsce wśród tłumów nad Jordanem, własnych uczniów, a wreszcie wolność i życie. Umiał stanowczo i odważnie nazywać po imieniu grzechy wielkich i wpływowych, a zarazem łagodnie i skutecznie napominać i zachęcać do nawrócenia publicznych grzeszników; nie łamał trzciny nadłamanej i nie gasił knotka o nikłym płomyku. Nie bez powodu Jezus wyda o nim świadectwo, jak o nikim innym: „największy wśród narodzonych z niewiasty”.

Interesująca jest odpowiedź Jana. On ani nie zaprzecza, ani nie potwierdza („on wyznał, a nie zaprzeczył”). Z jednej strony nie odżegnuje się od tego, że spełnia jakąś funkcję prorocką, zapowiadając Mesjasza. A z drugiej: nie popada w pokusę, aby stroić się w piórka kogoś, kim nie jest. Chrzciciel nie jest pyszny, dlatego zna prawdę o sobie; wie, kim jest. I to jest właśnie pokora: rozeznać prawdę o sobie i uznać się tym, kimś się jest. To problem tożsamości człowieka. Nie naginać się ani do przytłaczającej większości, ani przekornie przyłączać się do mniejszości.

To niewygodny temat – pokora. Jest ona tym bardziej trudna, że wiąże się z prawdą. O jakiej pokorze mówimy? Wyobraźmy sobie, że wchodzimy do baru. Podchodzimy do znajdującego się tam mężczyzny i mówimy do niego: „Jesteś człowiekiem niepokornym”. Naturalnie on się oburza i odpowiada: „To ty jesteś niepokorny”. A jeśli jest porywczy, to może nawet dojść do jakichś rękoczynów. A teraz wyobraźmy sobie, że wchodzimy do innego baru i siedzi tam, popijając kawę, św. Franciszek. Także do niego mówimy, że nie ma w nim pokory. Jego reakcja jest jednak całkowicie inna. Odpowiada nam: „Mówisz to, bo widzisz mnie takim, jakim jestem na zewnątrz. O ile bardziej byłbyś o tym przekonany, gdybyś zobaczył moje wnętrze…”.

Autentyczna pokora daje moc odwagi. Jan Chrzciciel wzywa nas, abyśmy odkryli, kim jesteśmy. Kim ty jesteś? To jedna z najtrudniejszych rzeczy. Społeczeństwo, w którym żyjemy, nie pomaga nam w odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy, gdyż nie poszukuje prawdy. I uginamy się pod tą presją. Spełniamy role, jakie się nam narzuca. Ciągle gramy jakieś epizody, kogoś naśladujemy i podrabiamy. A może czas już, abyśmy zagrali w naszym życiu samych siebie? Otoczenie wyznacza nam miejsce, a my dajemy się zinstrumentalizować, bo chcemy, aby inni nas lubili, żeby był spokój. Narzuca nam się obce przekonania i myśli. A my zastraszeni i pełni obaw akceptujemy i kiwamy zgodnie głowami. Oscar Wilde zauważy: „W życiu chodzi i o to, aby być trochę niemożliwym”. Ponieważ nikt nie jest zainteresowany prawdą, to pokazuje, jak daleko jesteśmy od pokory, czyli od prawdy o nas samych. Czy ty wiesz, kim jesteś? Człowiek nie może żyć, nie wiedząc, po co żyje, nie wiedząc, kim jest! Mędrzec rzymski Seneka napisze: „Dobrem nie jest samo życie, ale piękne życie”.

Pamiętajmy: kształtowanie naszej tożsamości, odkrywanie prawdy o sobie dokonuje się w pokorze i ciszy, podobnie jak wielkie Boże dzieła, które spełniają się w okolicznościach niepozornych, bez rozgłosu i blichtru, najczęściej wręcz w sytuacjach „skandalicznych” – jak narodziny Syna Bożego wśród bydła i Jego śmierć na krzyżu za miastem. Wielki twórca greckiego dramatu Eurypides w swoim dziele Elektra napisze, że „ludzkie życie jest ciągłą walką”. I w tym naszym oczekiwaniu na Mesjasza musimy zawalczyć w końcu o samych siebie. Aby ustalić własną tożsamość, musimy mieć punkt odniesienia. Możemy to zrobić tylko w odniesieniu do Chrystusa. Bo bez Jezusa nie można zrozumieć człowieka, nie można zrozumieć prawdy o nas samych. Właśnie po to rodzi się Chrystus, abyśmy mogli odkryć, kim jesteśmy!

 

IV NIEDZIELA ADWENTU

Łk 1,26-38

Bóg poszukuje człowieka

Jahwe poprzez proroka Natana kieruje do króla Dawida pytanie: „Czy ty zbudujesz Mi dom na mieszkanie?” (2 Sm 7,5). Władca Izraela pragnął zbudować dla Jahwe świątynię z kamieni i drewna cedrowego. W jakimś sensie Dawid pragnął ograniczyć Boga, zamknąć Go w swoich schematach myślowych. Może chciał przydzielić Bogu jakąś rolę do odegrania w swoim osobistym życiu i w życiu całego narodu. Bóg jednak nie zgodził się, aby Dawid postawił Mu świątynię. Bóg nie godzi się na to, aby człowiek wiecznie Go instrumentalizował i traktował jak narzędzie. Bóg też jest człowiekiem i ma prawo do wolności!

„Czy zbudujesz Mi dom na mieszkanie?” – podobne słowa tysiąc lat później Pan Bóg kieruje przez anioła Gabriela do Maryi w Nazarecie. To pytanie, które wtedy wybrzmiało, przekracza granice stuleci i dziś jest kierowane do nas, ludzi żyjących współcześnie. Aby mogło odbyć się Boże narodzenie, Bóg musi mieć jakieś miejsce zamieszkania. Budujemy dom dla Jezusa, aktywnie oczekując Jego przyjścia na ziemię. O jaki dom chodzi? Mamy strzeliste gotyckie katedry, barokowe kościoły, bazyliki pełne unikalnych fresków. To dobrze. To są piękne świadectwa wiary naszych przodków. Dwa tysiące lat temu ludzkość swojemu Stwórcy podarowała jedynie żłób. Na nic innego się nie zdobyła. Czy ty Bogu ofiarujesz dziś coś więcej nad to skromne brudne koryto dla owiec, które Józef wówczas jedynie był w stanie wygospodarować?

Przez okres Adwentu towarzyszyło nam kilku wytrawnych przewodników. Byli to prorocy – Izajasz, a zwłaszcza Jan Chrzciciel. Zapowiadali oni przychodzącego Chrystusa. W czwartą niedzielę Adwentu spotykamy Maryję. Ona jest już nie tylko blisko Jezusa, lecz ma Go w swoim wnętrzu – nosi Go w swoim łonie. Więcej nawet: najpierw poczęła Go w swoim sercu, a dopiero potem mogła zrodzić cieleśnie. Maryja utworzyła w sobie najpiękniejsze mieszkanie dla Jezusa. W Jej gościnnym sercu zamieszkał odwieczny Syn Boży. I to nie tylko zamieszkał, ale też został przez Nią obdarowany, bo od Maryi otrzymał ciało. Bóg przyjmuje cielesność od stworzenia i dzięki temu może stać się dla nas widzialny. Galilejska Niewiasta swoim przepięknym człowieczeństwem stała się dla Niego domem.

W dramacie Karola Wojtyły Przed sklepem jubilera ukazany jest moment, kiedy do jubilera przychodzi Anna, żona Stefana. Ich małżeństwo praktycznie się rozpadło. Anna zamierza więc sprzedać obrączkę ślubną, która miała być symbolem szczęścia, a dla niej jest już tylko wyrazem gorzkiego rozczarowania. Rozżalona kobieta podaje ją jubilerowi, ten zaś kładzie obrączkę na wadze. Waga pokazuje jednak zero. Zwracając przedmiot Annie, mówi: „Moja waga jubilerska ma tę właściwość, że nie odważa metalu, lecz cały byt człowieka i los”. Obrączka Anny okazała się bezwartościowa, gdyż przestała już symbolizować uczucia oddania i poświęcenia ze strony drugiej osoby.

Tak jak Maryja spróbujmy i my stworzyć Bogu dom, w którym mógłby zamieszkać. Ale nie chodzi o zewnętrzny wystrój. Chodzi przede wszystkim o to, abyśmy w wolności przygarnęli bezdomnego Boga. Zbuntowany anioł wypowiedział Bogu posłuszeństwo: „Nie będę Ci służył”. Maryja w Nazarecie oświadcza Bogu: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”. Na miejsce nieposłuszeństwa wchodzi Jej posłuszeństwo. W Maryi cała ludzkość otwiera się na przychodzącego Boga. W Jej pokorze i miłości zostaje starty grzech rajskiej pychy. Dziękujmy Maryi za to środowisko miłości, jakie Ona stworzyła w swym życiu, w swym ciele, w swoim sercu.

„Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja” (Łk 1,26-27). Bóg ciągle kieruje do Ciebie pytanie, czy pozwolisz Mu zamieszkać u Ciebie. Najpiękniejszą świątynią jest bowiem dla Boga wnętrze człowieka. Nie byłoby narodzin Boga w Betlejem, jeśli wpierw Jezus nie znalazłby miejsca w sercu i ciele Maryi. Nie będzie i teraz Bożego Narodzenia, jeśli ty nie zrobisz w swoim życiu miejsca dla Twojego Pana.

W swoim testamencie Epifaniusz, żyjący w IV wieku mnich ze Wschodu, zanotował: „Nie szukajcie już Chrystusa w obliczu pojedynczego człowieka, lecz szukajcie w każdym człowieku oblicza Chrystusa”.

Poetka pisze:

 

„Marzy mi się dom

o ciepłych ścianach

z lampą przy książce otwartej

z pocałunkiem na dobranoc

z ufnością w oczach dziecka

z rozmową przy wspólnym stole

ze spacerem po jesiennym lesie

z bukietem polnych kwiatów

ofiarowanych z okazji kochania

z kolędą w czas świąteczny

z krzyżem na ścianie

ze śmiechem wspólnej radości powszedniej

i ciszą współistnienia w smutku.

Marzy mi się dom z Miłością”.

 

Pan Bóg też ma prawo do marzenia, aby znaleźć sobie dom na ziemi. Też ma prawo pragnąć, abyś ty przyjął Go do swojego życia.

 

NARODZENIE PAŃSKIE

J 1,1-18

Sens i Miłość

Zawsze słuchając dzisiejszej ewangelii, mam problem, czy właściwie rozumiem jej autora. Wiele razy komentowałem już ten Prolog i zawsze czułem jakiś niedosyt, że coś się wymyka mojej uwadze, że nie odkryłem tego, co chciał powiedzieć autor. Większość egzegetów podziwia tajemniczość św. Jana; niektórzy wskazują nawet na jego mistykę. Mnie zachwyca jego uniwersalizm, dialog i głębia. Autor Prologu dobrze musiał znać ówczesną filozofię grecką, a zwłaszcza Platona i Plotyna. Od swojego zarania ludzkość zastanawiała się, co było na początku istnienia. Pytanie o arche – o prazasadę – nurtowało świadomość człowieka. Tales z Miletu powie, że to woda, Anaksymenes – powietrze, Heraklit jako prazasadę wskaże ogień, Demokryt wyzna, że to atomy, matematyczny Pitagoras – liczby, a nam bliższy w czasie Hegel napisze, że to rozum. Ewangelista uczy, że to Logos, którym jest Słowo Boga. „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Przekraczając ograniczenia żydowskie, Jan Apostoł daje odpowiedź wszystkim ludziom poszukującym sensu. Bóg bowiem przychodzi do wszystkich. Rozpoczyna się nowa era dla świata. Odtąd liczymy już czas nie od założenia Rzymu (ab Urbe condita), lecz od narodzin Chrystusa. Od tego momentu naprawdę wszystko jest nowe.

Wsłuchując się uważnie w ewangelię mówiącą o Słowie, które stało się ciałem, zauważamy, iż rodzący się odwieczny Syn Boży w ludzkiej postaci znajduje się w licznych relacjach. To Boskie Słowo – Chrystus – jest odnoszone na początku do Boga Ojca. Następnie w akcie stworzenia Chrystus-Słowo uzdalnia wszystko do istnienia. Kosmos, czyli cały świat materialny i duchowy, istnieje dzięki Niemu. Odwieczny Logos to światłość i życie, bez których nie byłoby żadnego człowieka. Boskie Słowo łączy się w sposób szczególny z narodem Izraela, jednak jeszcze mocniej z tymi, którzy Je przyjęli. Tacy stają się dziećmi Bożymi. W tym mistycznym przekazie św. Jana możemy wskazać aż siedem różnych relacji. To relacje sensu, ale i miłości.

Boże Narodzenie dla nas, chrześcijan, to nie tylko sens, ale nade wszystko miłość, gdyż sam sens to za mało. Tu potrzeba żarliwej miłości. Takiej miłości, jaka przyświecała Bogu, kiedy swojego jedynego Syna uczynił Synem Człowieczym, aby synów ludzkich uczynić synami Bożymi (św. Augustyn).

Bogu tak bardzo zależy na każdym z nas, że aż zrównuje się z nami poprzez przyjęcie ludzkiej natury. Kard. Stefan Wyszyński zapisze: „Sam Bóg dla mnie się narodził i pochyla się nade mną, dla mnie stał się maleńki i bezbronny – jak ja jednak jestem ważny!”. W tajemnicy Bożego narodzenia znajduje się uroczyste wyznanie miłości Boga do człowieka: „Ja ciebie kocham!”. Niecodzienna manifestacja Bożej miłości do świata ukazana człowiekowi w jego własnej cielesności – to istotna treść narodzin Jezusa-Słowa. Wszystkim tym, którzy to odwieczne Słowo przyjęli, dało Ono moc, aby się stali dziećmi Bożymi – tymi, którzy wierzą w imię Jego (por. J 1,12).

W tym dniu bardziej niż kiedy indziej łakniemy miłości, pragniemy dobra, poszukujemy sensu; nie chcemy mieć nic wspólnego z zawiścią, kłamstwem i ciemnością. Pragniemy żyć miłością, bo miłość jest między nami – nie ta abstrakcyjna, teoretyczna, ale cielesna i żywa. Dobrze rozumieli i rozumieją to chrześcijanie wszystkich wieków. W średniowieczu nasze Krakowskie Błonia były jednym wielkim mokradłem, gdyż rzeka Rudawa była wówczas jeszcze nieuregulowana. Tam, na wysepkach wśród bagien, w zupełnym osamotnieniu i nieludzkich warunkach chorzy na cholerę oczekiwali śmierci. Wierzący w Chrystusa, ogarnięci tą miłością, która wypływa ze żłóbka betlejemskiego, zaczęli budować dla nich przytułki. Podobne przytuliska będzie budował sześć wieków później św. brat Albert Chmielowski dla krakowskich bezdomnych. We Francji powstawała sieć „Hotels-Dieu” („Domy Boga”), które przyjmowały Boga pod postacią chorych i nędzarzy. Można powiedzieć, że to nie miało większego sensu. Może i tak, lecz to była prawdziwa miłość!

Gdy młody malarz Domenikos Theotokopulos – znany nam bardziej jako El Greco – po pobycie w Wenecji i terminowaniu u tamtejszych mistrzów pędzla przyjechał do Rzymu, odwiedził kaplicę Sykstyńską. Tam ujrzał freski Michała Anioła i stwierdził, że Buonarotti to dobry człowiek, ale malować nie umie i freski te należy zamalować; on może zastąpić je własnym malarstwem. Bracia i siostry, nie wydawajmy pochopnych sądów, ale odkrywajmy głębię nas samych i otaczającego nas świata. Stając dziś przy żłóbku w naszych świątyniach, nie traćmy czasu na zawodne analizy, ale poświęćmy się radosnej kontemplacji Boga w ludzkiej postaci. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć tej tajemnicy; jest ona zbyt wielka, aby ją wyrazić słowami. Jest to bowiem misterium nie rozumu, ale miłości. Rozważając tajemnicę Bożego narodzenia, św. Leon Wielki w V wieku tak zachęcał: „Nie ma miejsca na smutek w dzień narodzin życia! Życia, które niweczy lęk przed śmiercią i niesie radość z obietnicy niekończącego się życia. Nikogo ona nie omija. Wszyscy mają ten sam powód do tego wesela, bo nasz Pan niweczy grzech i śmierć, a chociaż nikogo nie znajduje wolnym od winy, to przecież wszystkich przychodzi wyzwolić”.

To dlatego Słowo stało się ciałem i zamieszkało dziś między nami, abyśmy odkryli nie tylko miłość Boga do nas, ale też naszą miłość do innych ludzi. „A jeśli chcesz wiedzieć, jaka jest w tym twoja zasługa, jaki powód tak wielkiego daru i jaka twoja sprawiedliwość, to doszukując się przyczyn, nie znajdziesz nic innego, jak tylko łaskę Bożą” (św. Augustyn, Kazanie 185).

 

II DZIEŃ NARODZENIA PAŃSKIEGO – ŚW. SZCZEPANA

Mt 10,17-22

Świadkowie narodzin

W pierwszym momencie możemy być zaskoczeni, dlaczego w oktawę Bożego Narodzenia, tej wspaniałej i radosnej uroczystości, zostało wpisane wspomnienie św. Szczepana. Dlaczego biel aniołów, światło żłóbka, radość pasterzy, złoty kolor szat kapłana zostają dziś połączone z krwią męczennika i czerwienią liturgii? To nie przypadek, lecz już skutek przyjścia Boga na ziemię. Nie bez powodu śpiewamy w znanej kolędzie Mizerna, cicha: „Piekło zawarte, niebo otwarte, Słowo się ciałem stało”. Zbawiciel przyszedł na ziemię, stąd pierwsi Jego wyznawcy mogą wejść do nieba.

Co to jest męczeństwo? Greckie słowo martyr tłumaczy się jako „świadek”. Idzie zatem o poświadczenie, że Chrystus jest Zbawicielem, i to, co mówił, jest prawdą. Doznając śmierci z rąk oprawców, męczennik wierzy, że za chwilę spotka swojego umiłowanego Mistrza. Jezus w ewangelii zapewnia: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 10,22). Świadectwo jest bolesne, gdyż jest ono zmaganiem się ze słabością ludzkiej natury, walką z oprawcami, z jakimś totalitarnym systemem czy bezbożną ideologią. Cień szatana rozciąga się przecież nad światem. Już w Betlejem pojawił się złowrogi miecz Heroda, który spłynął krwią niewinnych dzieci.

Świadectwo jest świątynią, w której Bóg pragnie być sam na sam z człowiekiem. Męczeństwo bowiem nie jest celem samym w sobie, ale jest środkiem, abyśmy byli szczęśliwi. „Cierpienie jest próbą człowieczeństwa człowieka, próbą jego wewnętrznej prawdy; kiedy maski człowieka opadają, traci sens wszelka gra” (ks. J. Tischner).

Często cierpimy zupełnie niepotrzebnie, gdyż mamy sztuczne potrzeby i zbyt wyszukane, wygórowane upodobania. To nie ma jednak nic wspólnego ze świadectwem dla Chrystusa. W. Goethe zauważył: „Wypędzili Złego i wszyscy zostali małymi okrutnikami”. Człowiek pozostawiony samemu sobie – bez betlejemskiego światła – staje się dla siebie i dla innych okrutnikiem.