Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młody dziennikarz, Gabriel Garcia Marquez, zostaje w październiku 1949 roku wystany na reporterski zwiad na teren dawnego klasztoru, gdzie likwidowane są właśnie krypty pochodzące sprzed dwustu lat. W trakcie burzenia cmentarnych nisz z jednej z nich wypływa ogromna, bo mierząca dwadzieścia dwa metry jedenaście centymetrów, kaskada miedzianych i rzec by można żywych włosów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 190
Tytuł oryginału: Del amor y otros demonios
Projekt okładki: Magdalena Błażków – KreacjaPro;
dyrektor artystyczny – Andrzej Pągowski
Redakcja: Marzena Adamczyk
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Renata Kuk
© Gabriel García Márquez and Heirs of Gabriel
García Márquez, 1994. All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1996, 2017
© for the Polish translation by Carlos Marrodán Casas
ISBN 978-83-287-0582-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2017
FRAGMENT
Dla Carmen Balcells
skąpanej we łzach
Większe podstawy do zmartwychwstania mają inne członki niż włosy.
TOMASZ Z AKWINU
Suma teologiczna, tom 33
Całkowitość ciał zmartwychwstałych
(Zagadnienie 80. Artykuł 5.)
przełożył o. Pius Bełch O.P.
Katolicki Ośrodek Wydawniczy
„Veritas” 1983
Popielaty pies z gwiazdką na czole wpadł pierwszej niedzieli grudnia pomiędzy zaułki targowiska, stratował stragany, rozniósł indiańskie budy i namioty z przeróżnymi loteriami, pogryzłszy przy okazji cztery osoby, które nawinęły mu się po drodze. Trzema ofiarami byli czarni niewolnicy. Czwartą zaś Sierva Maria de Todos los Ángeles, jedyna córka markiza de Casalduero, która udała się na targ w towarzystwie służącej Mulatki, by kupić pęk dzwoneczków na zabawę z okazji swych dwunastych urodzin.
Miały przykazane, by nie wychodzić poza Portal Kupców, ale służąca zapuściła się aż po zwodzony most na przedmieściu Getsemani, zwabiona wrzawą dochodzącą z portu handlarzy niewolników, gdzie właśnie wystawiono na licytację ostatni transport z Gwinei. Statek Kadyksańskiego Towarzystwa Handlu Niewolnikami od tygodnia oczekiwany był z niepokojem wywołanym zaistniałymi na pokładzie niewytłumaczalnymi przypadkami śmierci. Usiłując zataić owe zgony, co rychlej wyrzucono za burtę ciała bez żadnego balastu. O świcie morze wyrzuciło na piasek zniekształcone, obrzękłe i dziwnie zsiniałe zwłoki. Statek zakotwiczono przed wejściem do zatoki, lękając się, że jest on, być może, siedliskiem jakiejś zarazy afrykańskiej, dopóki nie stwierdzono, że przyczyną zgonów było zatrucie zepsutym mięsiwem.
O tej właśnie porze, kiedy pies wałęsał się po targowisku, zlicytowano już pozostałych przy życiu niewolników, po cenach mocno zaniżonych ze względu na ich mizerny stan zdrowia, i usiłowano właśnie zrekompensować poniesione straty jednym egzemplarzem, wartym wszystkich innych razem wziętych. Była to abisyńska branka, o wzroście siedmiu piędzi, natarta melasą z trzciny cukrowej, miast, jak zwykle, pospolitą oliwą, i urody tak niepokojącej, że aż niewiarygodnej. Nos miała spiczasty, czaszkę jak dynia kształtną, oczy skośne, zęby zdrowe i dwuznaczną postawę rzymskiego gladiatora. Nie nacechowano jej wcześniej żelazem, nie obwieszczono jej wieku i nie zachwalano stanu zdrowia, wystawiając na sprzedaż wyłącznie dla jej urody. Cena, jaką zapłacił za nią gubernator, bez targowania się i od ręki, odpowiadała w złocie wadze jej ciała.
Przypadki pogryzienia kogoś przez bezpańskie psy goniące kota lub walczące z sępami o resztki padliny były rzeczą codzienną, szczególnie w czasach obfitości i nieprzebranych tłumów, kiedy do portu zawijała Flota Galeonów płynąca na targi do Portobelo. Czterema czy pięcioma podobnymi przypadkami w ciągu tego samego dnia nikt nie zawracał sobie głowy, tym bardziej zaś taką raną jak ta odniesiona przez Siervę Marię, ledwie dostrzegalną na lewej kostce. Służąca nie uległa więc trwodze. Opatrzyła rankę cytryną i siarką, zmyła ze spódnic dziewczynki plamę krwi i nikt nie myślał już o niczym innym jak tylko o tym, by możliwie najhuczniej uczcić jej dwunaste urodziny.
Bernarda Cabrera, matka Siervy Marii i nieutytułowana małżonka markiza de Casalduero, zaaplikowała sobie rano drastyczny środek przeczyszczający: siedem granulek antymonu w szklance cukru różanego. Swego czasu była nieposkromioną Metyską z tak zwanej arystokracji kontuaru; uwodzicielską, zachłanną, swawolną i o łapczywości podbrzusza tak ogromnej, iż mogłaby zaspokoić całe koszary. Po kilku zaledwie latach zaczęła stronić od ludzi i świata z powodu nadmiernej skłonności do miodu pitnego i tabliczek kakao. Cygańskie oczy przygasły, przemyślności już nie starczało, wydalała krwią i pluła żółcią, a syrenie ongiś ciało napuchło, przybrawszy barwę miedzianą jak u trzydniowego trupa; puszczała wiatry tak siarczyste i cuchnące, iż nawet brytany przejmowały trwogą. Rzadko kiedy wychodziła poza swą sypialnię, a jeśli już, to snuła się po domu całkiem naga albo w serżowym chałacie narzuconym wprost na ciało, w którym wydawała się jeszcze bardziej goła.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz