Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po Nawróconej wiedźmie i Zakochanych przyszedł czas, by pójść dalej, głębiej. Podjęcie przez autorkę studiów teologicznych jest właśnie podążaniem w tym kierunku. Ciągłe poszukiwanie i odkrywanie prowadzi Ku wzbogaceniu postrzegania. Książka jest zaproszeniem autorki do wspólnego z nią studiowania i poszerzania swojego spojrzenia.
Będziemy mieli zatem okazję do śledzenia jej rozwoju duchowego i naukowego, jednocześnie zwracając uwagę czy jej język nie staje się zbyt naukowy, bo jak sama pisze:
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 54
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Co widzisz, drogi Czytelniku, na okładce? Zamyśloną dziewczynę? Może jest filozofem? Takim dzisiejszym Sokratesem, który gdy znika, to wszyscy wiedzą, że myśli. I nawet jak myśli czwartą godzinę, to nie należy mu przerywać!
Gdybyś jednak rozszerzył kadr zdjęcia i przez to „wzbogacił swoje postrzeganie”, zobaczyłbyś dziewczynę, która odpoczywa otulona ciepłymi promieniami słońca pomiędzy zachwycającymi, zabytkowymi kolumnami. Gdybyś pokusił się o kolejne „wzbogacenie postrzegania” i zapytał ją, co tam robi, usłyszałbyś, że jest niezwykle zadowolona, bo znalazła ciekawe miejsce i może mieć stąd piękne zdjęcie. Gdybyś drążył dalej, to dowiedziałbyś się, że to miejsce jest dla niej ważne, bo czeka tu na Mszę Świętą. Robi się ciekawie? Jak to?! Miedzy zabytkowymi kolumnami? Na Mszę Świętą? Zapraszam więc do dalszego „wzbogacania”. Rozejrzyj się naokoło – zobaczysz dziedziniec, ciekawe drzwi (niejedne!), może kilkoro turystów mówiących w różnych językach i ubranych inaczej niż ty. Wejdź za dziewczyną do kościoła. Zaskoczony? Tak, to tu przyszedł na świat Zbawiciel Jezus Chrystus! Gdybyś zatrzymał się tylko na zamyślonej dziewczynie, pozostałbyś w starożytnej Grecji i nigdy byś się nie dowiedział, że ta dziewczyna jest tak szczęśliwa dlatego, że pierwszy raz w życiu jej stopy dotknęły ziemi w miasteczku o osławionej nazwie Betlejem.
Właśnie o takie „wzbogacenie postrzegania” chodziło mi, gdy wybierałam się na studia teologiczne. Nie chciałam się zatrzymać na skrawku posiadanej wiedzy, który jest resztkami po katechezie szkolnej, przeze mnie, delikatnie mówiąc, traktowanej jak piąte koło u wozu (więcej na ten temat w Nawróconej wiedźmie). Po pierwszych wykładach ilość informacji, które rozszerzały moje spojrzenie, była tak ogromna, że miałam ochotę o tym krzyczeć na ulicy. Wpadłam więc na pomysł, że skoro nie każdy może studiować (choć system blended learning* jest genialnym rozwiązaniem dla takich szaleńców jak ja, nieposiadających czasu), a ja przecież nie uczę się tylko dla siebie, to może warto się tą wiedzą podzielić. Zapytałam księdza Andrzeja Tuleja (kierownika studiów), czy mogę pisać obowiązkowe prace zaliczeniowe w formie esejów, popularnym językiem, zrozumiałym nie tylko dla studentów i absolwentów teologii, aby po zdanej sesji egzaminacyjnej móc je opublikować. Zgodził się, choć zastrzegł, że i tak muszę pytać o zgodę wszystkich wykładowców.
Skoro teraz czytasz tę książkę, to pewnie domyślasz się, jaka była ich odpowiedź. Jestem za to wdzięczna wszystkim wykładowcom, którzy okazali mi zaufanie.
Niniejsza książeczka jest owocem pierwszego roku studiów teologicznych. Jeżeli Pan Bóg pozwoli, to powstanie ich jeszcze pięć – po jednej z każdego roku akademickiego. Upoważniam cię jednak, drogi Czytelniku, do konstruktywnej krytyki i reakcji na ewentualne zmiany mojego języka w stronę tak trudnego, że czytając po polsku, będziesz się zastanawiał, czy to przypadkiem nie suahili.
Dziękuję wszystkim, którzy choć jedną kropelkę swojej wiedzy, życzliwości, zaangażowania czy serdeczności dołożyli do tej książki. Wszystkie te osoby są Panu Bogu wiadome i zapewniam je o mojej modlitwie.
Mam też cichą nadzieję, że może właśnie ty złapiesz bakcyla „wzbogacania postrzegania” i z biernego czytelnika staniesz się poszukiwaczem skarbów historii, odkrywcą Bożych tajemnic, twórcą nowej szkoły filozoficznej, a może nawet studentem teologii!
Na regałach mojej biblioteki stoją setki książek nabytych przez lata, poświęconych istotnym i najnowszym problemom teologicznym, filozoficznym i egzegezy biblijnej. Tytuły są ważne i mądre. Autorzy budzą szacunek i gwarantują bezbłędność nauczania. Kiedy jednak czytam rozważania Patrycji Hurlak, których kanwę stanowią prace zaliczeniowe z pierwszego roku studiów teologicznych, to odczytuję tę publikację jako bardzo interesujące przedsięwzięcie również ze względu na formę, czyli z powodzeniem wykorzystywany w publicystyce i w bardziej ambitnym pisarstwie, esej. Zawiera w sobie coś z pewnej, rzadko spotykanej w teologii systematycznej, lekkości i swobody poruszania się po ważnych tematach bez osłabiania ich treści i bez banalizowania. Wybrana forma wymusza wręcz pewną oryginalność i zawsze poruszający, związany z artystycznym ujęciem, powiew. Napisane eseje są taką – moim skromnym zdaniem – udaną próbą wprowadzenia spekulatywnej teologii systematycznej w ludzką codzienność.
Zaprezentowana formuła to coś między „katolicyzmem od a do z” a „katechizmem dla każdego”. Może najbardziej dla tych, którzy choć trochę są ciekawi i nie boją się pytać oraz mają odrobinę czasu, aby poczytać. Niektóre słowa i zwroty u czytelnika literatury religijnej, zwłaszcza teologicznej, mogą budzić zdziwienie. Mogą nawet szokować. Szczególnie tych wrażliwszych i przyzwyczajonych do nieco uładzonego języka. Mogą jednak wyjątkowo dobrze trafiać do tych, którym do teologicznego języka daleko, a do problemów, jakie on opisuje, bardzo blisko, wręcz nierozerwalnie i codziennie... Autorka nie waha się używać współczesnego języka ludzi młodych. Mam nadzieję, że starsi docenią ukazanie prawdy zawartej w tekstach, nie zwracając uwagi na styl, a młodsi może właśnie przez styl poznają prawdę (por. Najważniejsze herezje...).
Czytając poszczególne eseje, odczuwa się osobiste zaangażowanie Autorki. Patrycji zależy na tym, aby jej kontakt z Panem Jezusem był zabezpieczony przed błędami, więc przyjmuje prawdy wiary głoszone przez Magisterium Kościoła (por. Czy Credo jest potrzebne do zbawienia?, Żołnierz czy dezerter...). Swoim stylem wciąga czytelnika w dialog, zachęcający do pogłębienia tematu (por. Potrójne „Sitz im Leben”..., Optymistka czy pesymistka?, Żołnierz czy dezerter...). Pokazuje wpływ zdarzeń z przeszłości na dzisiaj, na postawy i poglądy współczesnych, potrafi zająć wobec nich własne stanowisko (por. Najważniejsze herezje..., Znaczenie wypraw krzyżowych), przez co poznawanie przeszłości staje się sensowne i ważne dla czytelnika.
W tekstach Autorki, także przez jej osobiste świadectwo nawrócenia, obecne są dwa światy: przed i po nawróceniu. Nawrócenie bowiem to nie tylko jakiś, nawet jeśli bardzo ważny, wybór, jakaś decyzja, jakiś nowy – dotąd nieobecny – sposób postępowania, wartościowania, ze względu na nową, przyjętą z głębokim przeświadczeniem, hierarchię wartości, lecz to także nowy sposób widzenia rzeczywistości i oceniania jej, przez całkiem nowego człowieka, różnego od tego przed nawróceniem lub bez nawrócenia.
Napisanie sensownej przedmowy, zachęcającej do lektury książki, często bywa zadaniem trudnym. Jednak w przypadku tej książki nie trzeba się gimnastykować, żeby polecić ją do czytania. Publikacja mówi sama za siebie. Oczywiście, nie wyczerpuje ona problemów, bo czasy, w których żyjemy, niosą ciągle nowe wyzwania i rodzą nowe dramaty. Mam jednak nadzieję, że ta publikacja spełni oczekiwania Czytelników i będzie stanowiła konkretną pomoc w różnych sytuacjach życiowych.
bp Krzysztof Włodarczyk
Koszalin-Kołobrzeg, 17 grudnia 2017
Jakiś czas temu, podczas Świąt Wielkanocnych, zadzwonił do mnie mój znajomy wielce oburzony hasłem, które widniało na jednym z dominikańskich kościołów: „Bóg zmartwychwstał!”**.
Zapytałam, co takiego go zdenerwowało. W odpowiedzi usłyszałam, że to przecież nie Bóg zmartwychwstał, tylko Jezus, a Jezus nie jest Bogiem, tylko idealnym człowiekiem! Troszkę opadły mi rączki, bo gościu mógłby być moim ojcem, a dał się złapać na wymienione w tytule „odgrzewane kotlety”. Ponad półtora tysiąca lat temu ta teoria została już obalona, a jej twórca, Ariusz – ekskomunikowany, czyli zostało udowodnione, że jest to błędne myślenie. Dziś łatwiej zrozumieć Ariusza, który mając dobrą wolę, pogubił się w subiektywnych poszukiwaniach na teologicznej terra incognita (z łaciny: niezbadany ląd), niż dzisiejszych wykształconych ludzi, którzy mając dostęp do literatury, zarówno teologicznej, filozoficznej, jak i naukowej, nadal powtarzają takie głupoty.
Czym de facto jest herezja? Według Kodeksu prawa kanonicznego „herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej” (kan. 751). Zatem do momentu zajmowania się nową teorią, której powstanie jest spowodowane autentycznym szukaniem prawdy, nie mówimy o herezji. Mówimy zaś o niej wtedy, gdy Kościół (dobra matka) udowodni, że jest to błędne myślenie i oficjalnie je potępi, a jej twórca (dziecko) uniesie się pychą i powie: „A ja i tak zrobię po swojemu”. Wówczas ten twórca staje się heretykiem, podobnie zresztą jak wszyscy, którzy w tę „naukę” dadzą się wkręcić. Gorzej jest, jeżeli brakuje poszukiwania prawdy, a stare herezje są podawane jako novum mające na celu zaatakowanie Kościoła katolickiego.
Tym artykułem chcę przestrzec katolików, którzy być może nie mają czasu na studiowanie historii Kościoła, przed popłuczynami po starożytnych herezjach, które dzisiaj nieraz proponuje się jako czystą źródlaną wodę. Albo inny obraz: przed odgrzewanymi kotletami, jednak mocno sfatygowanymi i w środku już zgniłymi, choć w nowej panierce, bardzo aromatycznej, żeby nie było czuć smrodu zgnilizny, podawanymi jako odkrywcze, wyrafinowane danie. Przedstawię więc według mnie najważniejsze i najstarsze herezje, znane już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, dawno obalone i obnażone w swym błędzie, ku przestrodze dla tych, którzy mogliby się zachłysnąć i zatruć wspomnianymi wcześniej wodą i kotletem.
Początek chrześcijaństwa był ogólnie szalonym czasem, bo bez telewizji, radia i Internetu. Ciężko było, aby jedno wyjaśnienie jakiejś prawdy, pochodzące od apostołów i ich następców, jednocześnie dotarło do wszystkich na świecie. Dlatego też niektórzy sami próbowali kombinować, jak to Pismo Święte zinterpretować, i niekiedy mieszali elementy pogańskie, żydowskie i chrześcijańskie, tłumacząc Biblię analogicznie jak stare wierzenia, zarówno literalnie, jaki i alegorycznie, z rzadka wplatając myśli filozofii stoickiej, platońskiej i innych.
Przykładem na to jest gnoza (stgr. gnosis – poznanie, wiedza), czyli misz-masz różnych praktyk, ideologii, wierzeń i filozofii. Gnostycy twierdzili, że jest dwóch bogów – zły i dobry, czego pokłosie zbieramy w dzisiejszej ideologii yin-yang. Odłamów gnozy powstało bardzo wiele, a większość łączyła teza, że do zbawienia jest potrzebna, dziś byśmy powiedzieli, wiedza ezoteryczna. Gnoza pojawiła się w zasadzie na początku chrześcijaństwa, a taką szeroko znaną odpowiedzią na nią jest Prolog Janowy, czyli początek Ewangelii Świętego Jana (J 1,1-18). Dużo by można mówić o gnozie, od doketyzmu po manicheizm. Ciekawostką jest to, że mimo wielowiekowej dyskusji i obalenia jej założeń, sama gnoza funkcjonuje niestety do dziś. I choć jej wyznawcy nazywają się wielkimi ezoterykami oraz twierdzą, że ich wiedza jest zgodna z nauczaniem Kościoła, to są po prostu albo kłamcami, albo sami zostali oszukani, bo chrześcijaństwo i gnostycyzm w tym wydaniu wzajemnie się wykluczają.
Bardziej niebezpieczne dla jedności Kościoła stały się późniejsze herezje, które można podzielić na trzy grupy: przeciwko Trójcy Świętej (antytrynitarne), dotyczące Osoby Jezusa Chrystusa (chrystologiczne) i dotyczące człowieka (antropologiczne).
W ten pierwszy nurt herezji wpisuje się arianizm, o którym wspomniałam na początku tego eseju, przytaczając zarzuty mojego znajomego. On, podobnie jak Ariusz, twierdził, że Jezus nie jest współistotny Bogu, nie jest Stwórcą, tylko najdoskonalszym stworzeniem Boga, więc też nie jest Bogiem, ale zasłużył sobie życiem, aby zostać przyjętym przez Boga za Syna i teraz słusznie czcimy Go jak swoistego Boga.
Ariusz, formułując swoje tezy, nie miał zamiaru uderzyć nimi w Kościół, po prostu chciał zlikwidować pewne elementy wielobóstwa, modalizmu, jakie głosili współcześni mu heretycy. Wyjście z tego problemu teologicznego znalazł w zhierarchizowaniu Osób Trójcy Świętej. Miał szansę obronić swoją teorię podczas debaty na soborze w Nicei w 325 roku. Dyskusja teologiczna wykazała jednak słabość jego argumentacji. Ostatecznie sobór potępił arianizm i podał w Credo, iż „Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem, współistotnym Ojcu”. Gdyby wówczas Ariusz uległ nauczaniu ojców soborowych, dziś pewnie nie nazywalibyśmy go heretykiem, tylko pobożnym odkrywcą, który swoją cegiełkę dołożył do Wyznania wiary. On jednak poszedł w zaparte i w konsekwencji został ekskomunikowany. Niestety, wielu ludzi wciągnął na drogę błędu.
Drugą cegiełkę do Wyznania wiary dodał Macedoniusz, który wyjaśniając naukę o Duchu Świętym, stwierdził, że jest On sługą Syna i że został przez Niego stworzony. Herezja ta miała znaczny zasięg i została potępiona na soborze w Konstantynopolu w 381 roku. Wówczas w Credo do „wierzymy w Ducha Świętego” dodano słowa „który od Ojca pochodzi i z Ojcem i Synem razem jest czczony”. Trudno nie zauważyć, że obecnie mówimy jeszcze inaczej: „od Ojca i Syna pochodzi”. Dziś niestety wielokrotnie traktuje się Ducha Świętego przedmiotowo, może z powodu sztuki, w której przedstawiany jest jako słodki gołąbek unoszący się nad głowami Boga Ojca i Jezusa. Warto pamiętać, że Duch Święty nie jest gołąbkiem, tylko Bogiem, razem z Ojcem i Synem!
Omawiając herezje chrystologiczne, trzeba wspomnieć te, które niestety wpłynęły na rozłam Kościoła i powstanie oddzielnych wspólnot: nestorianizm (Kościół Chaldejczyków), monofizytyzm (Kościół Koptów) i monoteletyzm (Kościół Maronitów). Wynikały one, podejrzewam, z tego, że ludziom mogło nie mieścić się w głowie, że Jezus Bóg i Jezus Człowiek to jedno.
Nestoriusz wierzył, że w Jezusie są dwie natury – boska i ludzka – jako całości samodzielne. Tok jego wywodu teologicznego sprawił jednak, iż mówiąc o samodzielnych naturach i podkreślając ich odrębność, wyprowadził wniosek o dwoistości Osób w Chrystusie, co wyjaśniał w ten sposób, że Syn Boży połączył się z człowiekiem Jezusem, już żyjącym, i zamieszkał w nim jak w świątyni. Wykluczył on również Boże macierzyństwo Maryi, gdyż według niego Maryja urodziła Jezusa człowieka, nie Jezusa Boga. Nestoriusz był wielokrotnie upominany przez Świętego Cyryla, patriarchę Aleksandrii, ale go nie słuchał.
Monofizytyzm natomiast wymyślił drugą skrajność, mianowicie że w Jezusie jest tylko jedna natura, czyli boska. To nawet na zdrowy rozum wydaje się absurdem, bo oznaczałoby to, że na przykład droga krzyżowa i śmierć na krzyżu nie były dla Jezusa bolesne, a wręcz dały Bogu możliwość odegrania przed ludźmi scenki, aby spełniły się proroctwa Starego Testamentu. Wyczuwam tu wpływy doketyzmu, który mówił, że ciało Jezusa było pozorne, a nie realne, czyli że człowieczeństwo Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, było złudne. Gdyby jednak tak było, czyli gdyby Jezus nie posiadał zarówno natury boskiej, jak i ludzkiej, to nie znałby cierpienia fizycznego, głodu i pragnienia. Idąc za tą herezją, można by wnioskować, że albo ewangelie kłamią, albo Bóg odgrywał teatr i zakładał maski. Czy nie brzmi to irracjonalnie? Ta herezja też została potępiona przez kolejne sobory powszechne, między innymi w Konstantynopolu w 553 roku.
Na trzecim soborze w Konstantynopolu w 680 roku udowodniono, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i potępiono monoteletyzm, który powstał ze wspomnianych dobrych chęci pogodzenia monofizytów z Kościołem. Szukając kompromisu, czyli jak mówią psychologowie, najgorszego wyjścia z kryzysu, monoteletyzm wymyślił opcję, że Chrystus ma dwie natury, ale jedną wolę.
To oczywiście nie wszystkie herezje starożytnego chrześcijaństwa. Na koniec zostawiłam dwie antropologiczne, czyli mówiąc prostym językiem – nie mieszczące się w poprzednich, bo w odróżnieniu od wcześniej omawianych odnoszą się nie do Boga, lecz do człowieka (gr. anthropos –człowiek). To pelagianizm i montanizm. Są one jedynie przykładami, bo dziś takich herezji powstaje mnóstwo, co objawia się wielością sekt.
Pelagiusz i Celestiusz, dwaj zakonnicy z Brytanii, powiedzieli: „Panie Boże, sami sobie damy radę, bez łaski”. To oczywiście mój duży skrót, trochę szyderczy. Pelagianie twierdzili, że łaska nie jest nam potrzebna do zbawienia, ponieważ do doskonałości i świętości możemy dojść samodzielnie, własnym wysiłkiem. Dostaliśmy Chrystusa jako wzór do naśladowania i tym naśladowaniem mamy sobie zasłużyć na zbawienie. Im ktoś lepiej będzie pracował i samodzielnie się rozwijał, tym będzie bliższy zbawienia.
Ciekawa jestem, jak zasłużył sobie na zbawienie, samodzielnie działając, Łotr na krzyżu? Jeżeli nie istniałaby łaska, nie mógłby liczyć na to, że spełnią się słowa Jezusa: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23,43).
Pelagianie głosili też, że nie ma grzechu pierworodnego i należy znieść chrzest dzieci, co dzisiaj wielu powtarza, choć ponad 1500 lat temu obalono tę herezję i potępiono ją na soborze w Efezie w 431 roku.
Montanizm natomiast mógł być wzorem dla dzisiejszych sekt skupionych wokół guru. Montanus, który założył tę sektę w połowie II wieku, uważał się za boskiego wysłannika i narzędzie Ducha Świętego. Głosił, że bardzo szybko nastąpi koniec świata, więc trzeba się mocno umartwiać, aby się do niego przygotować. Szybko nastąpił jednak spadek zainteresowania jego sektą, a nie koniec świata, choć teorie Montanusa pojawiały się tu i ówdzie jeszcze w V wieku.
Nasuwa się wniosek, że herezje nie były i nie są największym problemem Kościoła. Większość tych, których nazywamy heretykami, w swoich teologicznych poszukiwaniach miała głębokie przekonanie, że robi dobrze, że odkrywa coś właściwego. I rzeczywiście przyczynili się oni (choć nie wprost) do określenia dogmatów wiary katolickiej.
Co więc jest problemem? Dlaczego nazywamy ich heretykami, a nie odkrywcami? Dlaczego Kościół wykluczył ich ze społeczności i nałożył na nich ekskomunikę? Problemem jest brak posłuszeństwa Kościołowi Świętemu, naszej matce. Każdy może się mylić, szukać, ale Kościół reprezentowany przez biskupów, zwołany na sobór i podający konkretne tezy do wierzenia, już nie. Kościół w nauczaniu dotyczącym wiary i moralności się nie myli. Słuchając go w posłuszeństwie, jesteśmy bezpieczni, z nim nie możemy się pomylić, bo jedyne, pod co diabeł nie może się podszyć i czego nie może podrobić – to posłuszeństwo.
Wielu heretyków miało szansę obrony swojej teorii na synodach i soborach. Każdy, po uznaniu, że głoszona przez niego nauka jest herezją, mógł powiedzieć, że nie rozumie, dlaczego tak się stało, dlaczego uznał ją za prawdę, ale w posłuszeństwie przyjmuje wersję ustaloną przez Kościół. Wówczas ekskomunika nie miałaby miejsca.
W Kościele są święci, którzy pokornie przyjęli upomnienia Kościoła. Na przykład ojciec Pio, siostra Faustyna, Józef z Kupertynu czy Teresa z Ávili. Być może wspomniani tu heretycy mogliby nawet zostać wyniesieni na ołtarze, jednak pycha i chęć postawienia na swoim za wszelką cenę pakowały ich i tych, którzy ich słuchali, w niemałe tarapaty. Wracając jednak do tak zwanych odgrzewanych kotletów dziś podawanych w nowej panierce, to aż wstyd, że tak wielu ludzi powtarza nieprawdy sprzed kilkunastu wieków, dawno obalone, jako swoje odkrywcze teorie!
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
AA - Apostolicam actuositatem, dekret o apostolstwie świeckich II Soboru Watykańskiego
KKK - Katechizm Kościoła katolickiego
LG - Lumen gentium, konstytucja dogmatyczna o Kościele II Soboru Watykańskiego
stgr. - starogreckie
kan. - kanon (w Kodeksie prawa kanonicznego)
SC - Sacrosanctum concilium, konstytucja o liturgii świętej II Soboru Watykańskiego
VS - Veritatis splendor, encyklika Jana Pawła II
Skróty ksiąg biblijnych
Ef - List Świętego Pawła Apostoła do Efezjan
J - Ewangelia według Świętego Jana Apostoła
Łk - Ewangelia według Świętego Łukasza Apostoła
Mt - Ewangelia według Świętego Mateusza Apostoła
Rdz - Księga Rodzaju
Rz - List Świętego Pawła Apostoła do Rzymian
Wj - Księga Wyjścia
* Więcej na ten temat na stronie http://start.e-pwtw.pl/onas.html [dostęp: 9.01.2018].
** W rzeczywistości hasło to jest skrótem myślowym. Chrystus, Bóg-człowiek zmartwychwstał jako człowiek; jako Bóg nie mógł umrzeć. Śmierć – rozdzielenie duszy i ciała – dotknęła Jego ludzkiej natury, która przez zmartwychwstanie wróciła do swojej jedności.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
KorektaMagdalena Mnikowska
RedakcjaDorota Franków
Projekt okładkiArtur Falkowski
Redakcja techniczna i przygotowanie do drukuArtur Falkowski
Opracowanie i przygotowanie plikuWydawnictwo Salwator
Zdjęcia na okładcena przodzie: Katarzyna Kasprzyk z tyłu: Anna Czajka
Imprimaturnr 92/2018bp Jan Szkodoń, wikariusz generalny
Imprimi potest ks. Józef Figiel SDS, prowincjał
© Patrycja Hurlak© 2020 eBook Wydawnictwo SALWATOR ISBN 978-83-7580-699-1
Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. 12 260-60-80, e-mail: [email protected]