Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
112 osoby interesują się tą książką
Przepowiednia śmierci. Broń, która może ocalić świat. Poświęcenie w imię miłości.
Po bitwie w Zatoce Syren Arwen Valondale udaje się do osnutego tajemnicą Królestwa Cytrynu. Próbując otrząsnąć się z szokujących wieści na temat swojego pochodzenia i ogromu mocy, jaką dysponuje, Arwen kieruje wypełniające ją ból i wściekłość ku mężczyźnie, który ją zdradził: królowi Kane’owi Ravenwoodowi.
Kane i Arwen wraz z przyjaciółmi zostają zmuszeni do wspólnej podróży w poszukiwaniu Sztyletu Słońca, legendarnej broni mogącej przesądzić zarówno o losie dziewczyny, jak i przyszłości królestwa. Z kobietą walczącą ze swoimi uczuciami do króla Onyksu i samym władcą gotowym stać się samą ciemnością, byle tylko zapewnić bezpieczeństwo ukochanej. Kruchy rozejm zawarty przez tych dwoje wisi na coraz cieńszym włosku.
Mierząc się z niesamowitymi istotami, nieprzyjaciółmi i magią, Arwen musi zanurzyć się w odmęty swojej przeszłości, żeby raz na zawsze zniszczyć potwornego Króla Fae, Lazarusa. Jednak odkrycie prawdy i odnalezienie w sobie wewnętrznego światła może okazać się wyrokiem śmierci.
Dla niej… i wszystkich, których kocha. Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 613
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oryginalny tytuł: A Promise of Peridot
Copyright © for the text by Kate Golden 2024
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2024
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Karina Przybylik, Daria Ławska, Martyna Janc
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka
Cover Design by Katie Anderson
ISBN 978-83-8362-838-7 · Wydawnictwo Nowe Strony ·Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania
Arwen
– Chyba znowu się porzygam – ostrzegł Ryder, przewieszając się przez burtę.
Krople deszczu wściekle uderzały w naszą dwójkę, gdy delikatnie gładziłam plecy mojego brata skryte pod przylegającym do ciała wilgotnym materiałem.
– Jestem obok, oddychaj – powiedziałam, próbując wykrzesać z siebie odrobinę uzdrawiającego światła mogącego zaradzić jego wzburzonemu żołądkowi. Odczekałam chwilę, a potem jeszcze trochę, aż w końcu, nie potrafiąc się powstrzymać, zacisnęłam palce wokół pustki, tam, gdzie powinna pojawić się moja moc, i maksymalnie skupiłam się na jej przywołaniu…
Nic.
Nadal zero magii.
Ryder zwymiotował prosto w kłębiące się pod nami morze.
Po bitwie nad Zatoką Syren spędziłam dziesięć dni na leczeniu ran odniesionych przez załogę statku bez korzystania ze swoich mocy. Obrażenia zadane przez armię Lazarusa – poparzenia oraz rany od magii i broni Fae – okazały się bardziej szkodliwe dla żołnierzy Onyksu i Perydotu niż te zadane zwykłą stalą wykuwaną przez śmiertelników. To było niezwykle skomplikowane i trudne leczenie.
I przez cały ten czas, urabiając się po łokcie, wiążąc kolejne bandaże i ocierając rozpalone gorączką czoła, próbowałam przetrwać targającą mną żałobę.
Wyprawiliśmy jej mały zaimprowizowany pogrzeb – kobiecie, którą nazywałam swoją matką, odkąd pamiętałam. Przy dźwiękach rytmicznego trzeszczenia lin i cichego łopotu żagli znajdujący się na pokładzie żołnierze delikatnie opuścili jej ciało do morza. Powiedziałam kilka słów, choć mnie samej wydawały się płaskie i obce. Mari zaśpiewała pieśń żałobną, Ryder płakał, a Leigh nie patrzyła na żadne z nas i po chwili, nie czekając na zakończenie tej smutnej uroczystości, zniknęła pod pokładem.
To było okropne.
Kane zapytał, czy mógłby do nas dołączyć. Wydawało mi się, że dokładnie jego słowa brzmiały: „Chciałbym być przy tobie, jeśli mi pozwolisz”. Jak gdyby jego obecność mogła w jakikolwiek sposób sprawić, że poczułabym się lepiej, a nie o wiele, wiele gorzej. Nie chciałam, żeby zbliżał się do mojej rodziny. Czy raczej tego, co z niej zostało.
Potem nadszedł sztorm.
Połączenie ogłuszającej nawałnicy z rozszalałym morzem, którego fale, niczym taran, uderzały w statek, bujając nim na boki. Nieustające szaleństwo żywiołów towarzyszyło nam przez całą podróż, nie dając ani chwili wytchnienia. Za każdym razem, gdy wychodziłam ze swojej kajuty, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza, stawałam się mokra i zziębnięta w ciągu kilku sekund. Dzień wcześniej kapitan zaczął racjonować zapasy węgla i nie mieliśmy już ciepłej wody. Na myśl o kolejnej porcji letniej owsianki robiło mi się niedobrze.
Spojrzałam na swoje palce spoczywające na plecach Rydera. Pomarszczone jak u praczki, cały czas skostniałe i skurczone. Mój brat znowu zaczął wymiotować, praktycznie zwisając z relingu. Zauważyłam, że znajdująca się nieopodal kobieta w ciężkim wełnianym płaszczu poszła w jego ślady.
Miałam to szczęście, że nie cierpiałam na chorobę morską, czego niestety nie można było powiedzieć o reszcie. Przyprawiające o mdłości odgłosy opróżnianych żołądków rozbrzmiewały równie często, co chlupot fal uderzających o statek. Służyłam pomocą każdemu, ale bez magii, gdyż ta w dalszym ciągu się nie zregenerowała, więc nie mogłam zbyt wiele zdziałać.
Nie, nie każdemu. Nie zaproponowałam pomocy Kane’owi.
Obserwowałam, z jaką łatwością wspinał się po chwiejnych schodach, i to dzień po tym, jak został dźgnięty lodową włócznią przez swojego ojca. Pokonywał stopnie po dwa naraz – zwinnie i szybko, jak gdyby nigdy nic.
Czy tamtego dnia w aptece, w Shadowhold, naprawdę potrzebował, żebym go uleczyła?
Oczywiście, że nie. To wszystko to jedno wielkie kłamstwo. Cała sterta łgarstw, od której aż huczało mi w głowie.
Czekałam, kiedy dopadnie mnie instynktowny niepokój na myśl o czekającym mnie przeznaczeniu, a proroctwa na jego temat Kane nie zdradził mi przez te wszystkie miesiące – o przepowiedni, zgodnie z którą tylko ja byłam zdolna do zabicia jego ojca. A jednak strach nie przyszedł. Nie czułam niczego.
Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy czułam cokolwiek.
Po tak długim czasie, przesyconym strachem, okraszonym morzem łez i wypełnionym nieustannym zamartwianiem się – nie potrafiłam wykrzesać z siebie jakiejkolwiek emocji.
Ostatnie torsje szarpnęły Ryderem, a potem brat opadł na deski pokładu, odchylając głowę do tyłu tak, że opierał się o burtę.
– Myślę, że to już wszystko. W moim żołądku nie ma już niczego, co mógłbym zwymiotować – oznajmił.
Kiedy się podniósł, nie potrafiłam stwierdzić, czy jego błękitne oczy są mokre od łez wywołanych wymiotami czy deszczu.
– Dziękuję ci bardzo za ten obrazowy opis. – Zmarszczyłam brwi z lekkim obrzydzeniem, na co ten w odpowiedzi posłał mi słaby uśmiech.
Nagle przeniosłam się myślami w przeszłość. Przypomniałam sobie leniwy, jesienny wieczór spowity ciszą, nie licząc wiatru poruszającego ziołami rosnącymi za domem. Zrobiło mi się niedobrze po zjedzeniu czegoś spleśniałego – wszystko przez Powella i jego myślenie w duchu: „nie zostawiamy resztek” – a mama uspokajająco masowała mi plecy, kiedy zmuszałam się do opróżnienia żołądka. Bez problemu mogłam sama się uleczyć, ale nie chciałam. Lubiłam to, jak się czułam, kiedy mama się mną zajmowała, głaszcząc po ramieniu i szepcząc słowa pocieszenia. To wydarzyło się tuż po narodzinach Leigh i byłam przekonana, że zarówno ja, jak i Ryder staliśmy się spragnieni jej niepodzielnej uwagi.
To niezwykle samolubne, dziecinne zachowanie. Zamiast pozbyć się dolegliwości za pomocą magii, wymiotowałam przez godzinę tylko po to, żeby zatrzymać mamę tylko dla siebie, z dala od jej nowo narodzonego dziecka, od męża i syna… Kurczowo się jej trzymając.
Ale to takie przyjemne… ta świadomość, że ktoś się o mnie troszczy.
A teraz…
Teraz, kiedy zasypiałam, każdej nocy zastanawiałam się, kim w ogóle była ta kobieta.
Czy pewnego dnia znalazła mnie na trakcie?
Czy ktoś ją zmusił, żeby mnie przygarnęła?
A jeśli tak, gdzie – do licha – podziewali się moi prawdziwi rodzice? Musieli być Fae czystej krwi, więc najprawdopodobniej żyli w innym królestwie. Mrocznych zgliszczach, pozostających pod władzą tyrana…
– Jak się czujesz?
Mój wzrok spoczął na Mari stojącej naprzeciwko nas, owiniętej w gruby, futrzany płaszcz. Pierwszej nocy przetrząsnęła cały statek i jakimś cudem znalazła najmodniejsze stroje, jednak nawet najbardziej eleganckie futro nie zdołało ukryć mokrych, miedzianych włosów, ściśle przylegających do jej twarzy, kropli wody na zziębniętym nosie czy sinych ust.
Na widok dziewczyny Ryder szybko się wyprostował, po czym złożył przed nią zamaszysty ukłon. Założył ręce na piersi, a na jego obliczu malowały się pewność siebie i opanowanie.
– Zdrów jak ryba. Choroba morska nie jest mi straszna – odparł. Skinął na kobietę w wełnianym płaszczu, której tułów nadal zwieszał się z relingu. – Za to z przykrością obserwuję zmagania pozostałych.
– Wyrzygał wszystko, co miał w żołądku i jeszcze trochę – poinformowałam usłużnie przyjaciółkę.
Ryder posłał mi gniewne spojrzenie, a Mari uraczyła go współczującym uśmiechem.
– Przykro mi to słyszeć. Ten sztorm jest bezlitosny.
– Tak, cóż… – zaczął, ale wpłynęliśmy na kolejną falę i zobaczyłam, że robi się biały jak prześcieradło. Chłopak złapał się kurczowo za brzuch. – Zamie… Zamierzam porozmawiać z kimś na ten temat. W tej chwili. – Po tych słowach popędził na drugi koniec statku, znikając nam z oczu.
– Porozmawiać z kimś… o sztormie? – zapytała wolno Mari, unosząc brwi w zdumieniu.
Pokręciłam głową w odpowiedzi.
– Jest zbyt próżny.
– Myślę, że to słodkie, że tak się zawstydził. Proszę – powiedziała dziewczyna, wyciągając z kieszeni szklaną fiolkę. – Podaj mu to. Nazywa się Żelazny Żołądek.
– Czy to nie jest mikstura wykorzystywana przez grabarzy? – zapytałam.
Kiedy po raz drugi skończyłam czytać książkę poświęconą roślinom Evendell, pochodzącą z perydońskiej biblioteki, z czystej nudy zaczęłam studiować księgi zaklęć Mari. I tak nie miała już z nich żadnego pożytku. Nie, odkąd posiadała amulet.
Nie winiłam jej. Mari nigdy się nie nauczyła, jak należycie władać swoją magią odziedziczoną po matce, jedynej wiedźmie w rodzinie, która zmarła w czasie jej narodzin. Naszyjnik ukradziony z gabinetu Kane’a, należący do Briar Creighton, podobno najpotężniejszej wiedźmy na całym świecie, pozwolił jej okiełznać magię – i okazało się, że włada całkiem sporą mocą. Mogła z niej korzystać, kiedykolwiek i jakkolwiek sobie zażyczyła. Biżuteria zawsze spoczywała na jej szyi, nigdy jej nie zdejmowała.
Mari wzruszyła ramionami, bezwiednie dotykając spoczywającego poniżej obojczyka naszyjnika.
– Pomyślałam, że to może mu pomóc. Wywar nie był trudny do wykonania.
Problem polegał na tym, że moja przyjaciółka tak naprawdę wcale nie czerpała z mocy amuletu Briar. Przypomniałam sobie o tym, co mówił Kane – naszyjnik był jedynie błyskotką, a to oznaczało, że wszystkie rzucane przez Mari zaklęcia i łatwość, z jaką jej to przychodziło, to wyłącznie jej działanie. Próbowałam odszukać w sobie ciężar poczucia winy z powodu zatajania przed nią prawdy, ale natrafiłam jedynie na studnię apatii. Tam, gdzie kiedyś znajdowały się moje skrupuły czy poczucie moralności, ziała pustka. Nie chciałam jej okłamywać, ale…
Ale po prostu nie miałam teraz na to siły.
– Rozmawiałaś dzisiaj z Kane’em? – zapytała mnie przyjaciółka, chwytając się relingu, gdy statek ponownie zderzył się z falą.
Westchnęłam przeciągle. To kolejne, do czego nie potrafiłam się zmusić.
– Nie.
– A co, jeśli istnieje inne rozwiązanie? Nic nie mówił na ten temat?
Mówił ostatni raz, kiedy rozmawialiśmy. Po bitwie. Po śmierci mojej matki. Po wybuchu mojej mocy. Zadeklarował, że był gotowy oddać cały kontynent Lazarusowi, żeby ocalić mnie przed niechybną śmiercią. Powiedział, że zapewni mi życie w spokoju.
Jednakże jakiego spokoju mogłabym zaznać, żyjąc ze świadomością, że ukrywałam się w jakimś zapomnianym, idyllicznym mieście, zapobiegając spełnieniu się mojego przeznaczenia, podczas gdy reszta świata cierpiałaby z rąk okrutnego władcy?
To niemożliwe.
– Jedyne, w czym może mi pomóc, to ucieczka – przyznałam, a Mari zacisnęła usta w linię.
– On wie więcej o przepowiedni niż ktokolwiek inny. Możesz się mylić. – Zmarszczyła brwi. – Wiem, jakie to dla ciebie trudne, i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, co ja bym zrobiła na twoim miejscu, ale czy mogłabyś, proszę, wykrzesać z siebie choć odrobinę nadziei? – zwróciła się do mnie.
– Po prostu muszę wydostać się z tego statku – odparłam wymijająco, wpatrując się w kłębiące się na niebie burzowe chmury przecinane błyskawicami.
– Wiem. – Dziewczyna westchnęła głęboko. – Ta podróż jest koszmarna.
W przeciwieństwie do przyjaciółki nie miałam na myśli deszczu, zimna czy cierpiącej na chorobę morską załogi. Chciałam bezpiecznie odstawić Leigh i Rydera do królestwa Cytrynu i znaleźć się jak najdalej od Kane’a. Gdzieś, gdzie mogłabym zostać sama do czasu, aż stanę się potrzebna. Niczym baranek ofiarny oczekujący na rzeź.
Dlatego milczałam, podczas gdy deszcz smagał mnie po twarzy, i zaglądałam w głąb siebie, szukając bólu wywołanego szczerą troską Mari, nadziei, a nawet zalążka strachu przed przyszłością.
Nic. Niczego nie znalazłam.
Tęskniłam za mamą.
Pragnęłam wrócić do domu.
Chciałam położyć się i zasnąć, by przespać to wszystko.
– Dlaczego nikt nie mówi nam, co czeka nas w Cytrynie? – mruknęłam.
W ostatnich dniach prawie z nikim nie rozmawiałam, ale po towarzyszących nam żołnierzach i szlachcie wyraźnie było widać ich nieufność. Powiedziano nam tylko, że nie ma możliwości, żeby ktokolwiek zdołał przypuścić szturm na to królestwo, co oznaczało, że Lazarus nie miał możliwości nas tu dosięgnąć.
– Wszystkie źródła, do których się dokopałam, jednoznacznie twierdzą, że przedostanie się na Cytryn jest bardzo trudne – oświadczyła Mari, kwitując moje słowa wzruszeniem ramion. – Na większości map na Morzu Mineralnym widnieje wyspa albo w ogóle zostaje pominięta.
Pozwoliłam, by uderzające o statek fale kołysały mną w tę i z powrotem, podczas gdy przyjaciółka próbowała utrzymać się na nogach, mocno trzymając reling.
– Może to wyspa? Jak Nefryt? – zapytałam.
Nefrytowe Wyspy były równie tajemniczym królestwem z tą różnicą, że przyjaciółka znała podróżujących tam ludzi. Twierdzili, że nie znaleźli na tych terenach żadnej cywilizacji.
– Najprawdopodobniej. Myślę, że wkrótce przekonamy się o tym na własnej skórze. – Jej oczy błyszczały z niecierpliwości, z chęci odkrycia czegoś nieznanego. – Chcesz zejść do messy? Coś zjeść?
Uniosłam wzrok na rozszalałe niebo, poznaczone fioletem, granatem i szarością. Przywodziło na myśl siniak albo nakrapiane skrzydło gołębia. Ciężkie krople chaotycznie i bezlitośnie uderzały mnie po twarzy.
– Nie, myślę, że jeszcze trochę tu postoję – odparłam beznamiętnie, ale na widok jej zmarszczonych brwi spróbowałam odezwać się jeszcze raz, tym razem starając się, by mój głos brzmiał sympatyczniej, cieplej. – Niedługo przyjdę – dodałam.
Robiłam, co w mojej mocy, i Mari doskonale to rozumiała. Pomknęła w stronę kajut, z tą samą energią co zawsze, nieważne, czy świeciło słońce, czy lał deszcz. Ta dziewczyna była nie do zdarcia – wyglądało na to, że nic, nawet miniona bitwa, szalejący sztorm czy przyprawiające o mdłości kołysanie łodzi, nie mogło złamać jej ducha.
Odgłos ciężkich kroków przyciągnął mój wzrok do przechadzającej się po pokładzie grupki.
Znałam ten chód tak dobrze, jak własny.
Kane wraz z Griffinem kierowali się do kambuzy, a za nimi dreptała Leigh.
Na jego widok poczułam, że w moim wnętrzu rozpala się niewielki, nie większy od iskry, płomień furii.
Ciemne, wilgotne włosy przyklejały się do jego czoła i karku, a pod oczami widniały ciemne półksiężyce, powstałe na skutek nieprzespanych nocy. Szczękę pokrywał mu kilkudniowy, szorstki zarost, lecz nawet on nie zdołał ukryć zaróżowionej, opuchniętej twarzy – dowodu nieprzerwanego pijaństwa.
Facet znajdował się w opłakanym stanie. Od chwili, gdy wypłynęliśmy, z dnia na dzień było z nim coraz gorzej.
Leżąc w swojej kajucie, często przysłuchiwałam się odgłosom libacji dochodzącym zza cienkich ścian – jego, Griffina i Amelii pijących do rana. Śmiechy, gra w karty, kiepski śpiew – na dźwięk rozbawienia Kane’a i Amelii poczułam ukłucie zazdrości, jednak uznałam to za odruch bezwarunkowy, coś jak pamięć mięśniowa, a nie rzeczywiste uczucie. Czasami słyszałam, że dołączają do nich Mari i Ryder, znudzeni ciągłym przesiadywaniem w swoich kajutach. To bolało jeszcze bardziej. Próbowałam sobie wmówić, że to dobrze, że potrafiłam poczuć choć tyle, że cokolwiek zdołało wyrwać mnie z apatii.
W czasie podróży do Cytrynu Leigh również nawiązała z Kane’em niezwykle irytującą więź. Przyłapywałam ich na zakradaniu się do zamkniętych obszarów statku, skąd wracali po chwili ze skradzionymi smakołykami i pokrytymi rdzą skarbami. Słyszałam, że opowiadał jej o wynaturzonych, warczących stworzeniach z innych krain wykraczających poza jej najdzikszą wyobraźnię. Moja siostra była nim całkowicie oczarowana.
Doskonale to rozumiałam.
Ja też kiedyś okazałam się tak głupia i łatwowierna.
Pomachałam do niej, przywołując ją do siebie. Loki Leigh podskakiwały pod za dużym, szarym płaszczem, gdy mówiła coś do mężczyzn idących obok niej. Wyglądali jak jej psy stróżujące – wysocy, imponujący i potężni. Przemoczeni do suchej nitki, z gniewnymi minami. Nie wiedziałam, że wstrzymywałam oddech, dopóki nie zobaczyłam, że siostra ruszyła w moim kierunku, a oni zeszli pod pokład.
– Czemu spędzasz czas z tymi dwoma? To niebezpieczni Fae, Leigh, a nie kompani do zabawy.
Dziewczynka przewróciła oczami.
– Co? – zapytałam, czując swędzenie pod skórą.
– Jesteś dla niego zbyt surowa.
Stała się bardziej zdystansowana, poważniejsza. Zimna. Rozumiałam jej ból i starałam się pozostać cierpliwa, ale wyglądało na to, że cała złość mojej siostry została skierowana wyłącznie we mnie.
– Wiem, że przechodzisz przez coś niewyobrażalnego. – Przykucnęłam, tak, żeby nasze oczy znalazły się na tej samej wysokości. – Ja też za nią tęsknię.
– Tu wcale nie chodzi o matkę.
– Twój gniew – zaczęłam, łapiąc ją za ramię – myślałam, że może to wynika z…
– Przestań – przerwała mi, wyrywając rękę z mojego uścisku. – To ty jesteś zła z powodu matki. Przez to, że nie udało ci się jej uratować. – Przełknęła ślinę, wbijając we mnie harde spojrzenie. – Jesteś zła przez to, kim jesteś. I wyżywasz się na nim.
Ugryzłam się w język, odczuwając każde jej słowo jak użądlenie osy.
– Wiem, że uważasz go za czarującego, Leigh, i że łączy was ta dziwna przyjaźń. Ale on mnie okłamał. Zniszczył mi życie. – Wypowiadając te słowa, słyszałam, jak pusto i beznamiętnie brzmiały w moich ustach, nie przebijał w nich choćby cień emocji. Równie dobrze mogłam powiedzieć, że ukradł mi parasol. Bezdenna pustka wypełniająca moje wnętrze wydała mi się tak obca, że ledwo się rozpoznawałam. – Jesteś za mała, żeby to zrozumieć.
– On ledwo jest w stanie przetrwać dzień – prychnęła i rzuciła mi spojrzenie mogące pokryć lodem samo słońce.
– Dopiero co słuchaliśmy, jak śpiewał szanty w kajucie kapitana. Czy według ciebie brzmiał, jakby ledwo się trzymał?
– Po prostu stara się przetrwać, jak my wszyscy.
Jak na wezwanie Kane wspiął się z powrotem na pokład, tym razem bez Griffina, za to z butelką whisky w dłoni. Nasze spojrzenia niemal natychmiast się spotkały – dobrze wiedział, że to on stanowił temat naszej rozmowy. Skrzyżowałam ramiona na piersi, pozwalając, aby lód skuwający moje żyły dotarł do twarzy. Kane skrzywił się nieznacznie, jakby go coś zabolało, po czym spuścił wzrok.
Odwróciłam się od niego, od Leigh, i wbiłam wzrok w nieprzeniknioną morską toń, w gwałtowne atramentowe fale. Ten statek nie był wystarczająco duży, żebym oddaliła się od Kane’a tak daleko, jak chciałam. Leigh miała rację. Okazałam się okrutna, ale on sobie na to zasłużył. Tak naprawdę zasłużył na o wiele gorszy los. Był kłamcą i mordercą, mężczyzną, który mnie zdradził i wykorzystał. Obdarł mnie z pierwszych skrawków radości, gdy już sobie na nią pozwoliłam, pozostawiając zgliszcza. Złamał mnie, aż stałam się zaledwie skorupą. Pustym opakowaniem niegdyś zamieszkiwanym przez żyjącą istotę. Ledwo, ale mimo wszystko.
To, co teraz do niego czułam – tę palącą wściekłość – to było łatwe. Tak naprawdę to obecnie najłatwiejsza rzecz, niewymagająca ode mnie żadnego wysiłku, równie naturalna, co oddychanie.
Nigdy nie zdołam mu wybaczyć.
Nienawidziłam go.
Kane
Kochałem ją, a to był jakiś pieprzony koszmar.
To, co czułem w obecności Arwen – przyspieszone bicie serca za każdym razem, gdy dobiegał mnie jej głos, ta nieustannie towarzysząca mi chęć droczenia się z nią, flirtowania, rozśmieszenia jej czy wzbudzenia irytacji, objawiającej się na twarzy dziewczyny w postaci niewielkiej pionowej zmarszczki między brwiami – w połączeniu z niegasnącą potrzebą rozmowy i kuszącym powabem jej ust – to wystarczyło, żeby wykończyć człowieka. Nie miałem pojęcia, jak komukolwiek udawało się to przeżyć. Uczucie okazało się dokładnie tak obezwładniające, jak zawsze się obawiałem. W dodatku wydało mi się to… przerażające. Świadomość, że nigdy się nią nie nasycę, że oddałem jej serce, i to nigdy się nie zmieni.
Nawet jeśli jakimś cudem oboje przeżyjemy nadchodzącą wojnę – co obecnie uważałem za wysoce nieprawdopodobne – przez resztę swojego życia zostanę zmuszony chodzić po świecie, dekada za dekadą, z tą dręczącą mnie, wywołującą emocjonalny ból i jątrzącą się wokół mojego serca miłością. A ta już zawsze mnie ku niej powiedzie.
Co gorsza, zrobiłem tę jedną, jedyną rzecz, której starałem się uniknąć za wszelką cenę: po raz kolejny skrzywdziłem najważniejszą dla mnie osobę na świecie. Miałem wrażenie, że ciąży na mnie jakaś pierdolona klątwa.
Następna przyprawiająca o mdłości fala rozbiła się o statek, przechylając go niebezpiecznie na bok. Straciłem równowagę i wylądowałem twardo na niewygodnej drewnianej ławce, a światło latarni zwisającej z sufitu zamigotało, rzucając upiorne cienie na siedzących naprzeciwko mnie Amelię i Griffina.
Moi towarzysze wyglądali ponuro.
Jak mogłem do tego dopuścić? Jak mogłem okazać się takim głupcem i nieszczęśliwie zakochać się w Fae, której od lat poszukiwałem? W kobiecie stanowiącej jedyną broń przeciwko Lazarusowi? Musiałem znaleźć inny sposób na zniszczenie mojego ojca. Taki nieprowadzący do jej…
Poczułem mdłości na samą myśl o śmierci Arwen.
Przez sto lat próbowałem wymyślić inne rozwiązanie – bez skutku. A teraz, kiedy Lazarus wiedział, kim była Arwen, moje szanse jeszcze bardziej się skurczyły, a on nie spocznie, dopóki jej nie znajdzie. I ostatecznie tak się właśnie stanie. Prędzej czy później, ale dopnie swego. Pozostało mi jedynie modlić się do bóstw, żebyśmy do tego czasu zdołali się na niego przygotować.
– Zemdlałeś w końcu? – Amelia pomachała mi przed twarzą drobną, opaloną dłonią.
W jej głosie pobrzmiewała lekka chrypka, efekt spożywania spirytusu przez dłuższy czas. Ludzka księżniczka rzadko kiedy piła na tyle dużo, żeby dorównać Fae, czyli Griffinowi czy mnie, lecz dzisiaj zarówno ona, jak i mój dowódca mieli za sobą po pół butelki.
Z kolei ja właśnie kończyłem czwartą.
To nietypowe jak na nią pragnienie przypisywałem chęci zapicia smutków. Bitwa w Zatoce Syren kosztowała ją wszystko. Straciła swoich żołnierzy, poddanych, twierdzę. Perydot i okoliczne miasteczka zostały doszczętnie zniszczone przez mojego ojca i jego wojsko. Chociaż próbowała robić dobrą minę do złej gry, ukrywając emocje pod maską obojętności, za każdym razem, gdy pociągała z butelki, widziałem w jej oczach dojmujący żal.
Kajuta kapitana od góry do dołu została wyłożona dębową boazerią i pomimo tego, że nie licząc… świeciła pustkami, stała się naszą prymitywną wersją tawerny w czasie tej koszmarnej podróży. Powinniśmy byli polecieć do Cytrynu, tak jak zwykle to robiliśmy – moje łuski stały się lodowate od nieustającego sztormu, mającego za zadanie chronić królestwo, a zapach ozonu wypełniał moje nozdrza – lecz na pokładzie znajdowało się zbyt wielu pasażerów, żeby dało się ich przetransportować w taki sposób. Ponadto ci z nas, którzy byli już wcześniej w Cytrynie, musieli pokazać reszcie, jak przedostać się do stolicy.
Zsunąłem się niżej, a nieheblowane deski ławki otarły mi łopatki.
– Mówiłam – kontynuowała Amelia – że zanim dotrzemy do Cytrynu, musisz skontaktować się z Daganem. Dobrze by było, gdyby popracował nad umiejętnościami dziewczyny. Gdzie on jest?
– Został w Królestwie Granatu, by podążać tropem Sztyletu Słońca – odparłem. – Poślę po niego.
To tam odnaleźliśmy rodzinę Arwen.
Na wspomnienie chwili śmierci jej matki poczułem, że moje wnętrzności zaciskają się w bolesny supeł. Oczami wyobraźni zobaczyłem młodszą siostrę dziewczyny – Leigh. Na niej również strata odcisnęła piętno, chwytając ją w mroczne objęcia żałoby.
– Kto wie, może z nim wróci? – zapytała Amelia, w jej głosie pobrzmiewała zwodnicza nadzieja. – Ze sztyletem?
– Wątpliwe, biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe szczęście – wymamrotał Griffin.
Ach, nie ma to jak wieczny optymizm mojego dowódcy. Szklanka zawsze do połowy pełna, istny promyk słońca.
Mieliśmy za sobą więcej wspólnego cierpienia, zwycięstw i jeszcze więcej spożytego alkoholu niż ktokolwiek inny w Evendell. Griffin był dla mnie kimś więcej niż tylko dowódcą. Nie tylko moim sojusznikiem czy przyjacielem. Niegdyś nazywałem go bratem, lecz to działo się przed śmiercią Yale’a.
– Daj spokój, Griff. Nie obrażaj naszego dotychczasowego fartu – wybełkotałem karcącym głosem, sięgając po następną butelkę. – Szukamy sztyletu od lat. Tak właściwie, to od kiedy został skradziony. Owszem, z marnym skutkiem, ale się nie poddajemy.
W poszukiwaniach nie pomogło nam nawet moje zamiłowanie do historycznych książek i geografii. Kontynent nie miał przede mną tajemnic, znałem jego zakamarki równie dobrze, jak każdą łuskę na swoich skrzydłach. W takim razie gdzie on, do cholery, się znajdował?
Statek ponownie się zakołysał i usłyszałem, że Amelia wydała z siebie zdławiony jęk, jakby nachodziły ją mdłości.
– Słuchajcie, przepowiednia mówi, że Arwen odnajdzie sztylet „w jej sercu”, prawda? Po prostu rozpłatajmy ją i sprawdźmy, co się kryje w środku. Czarownica na pewno ją uleczy, choć, szczerze mówiąc, dziewczyna pewnie sama potrafiłaby się uzdrowić.
– Ten żart od początku nie był zabawny, Amelio – warknąłem na nią. – Zbliż się do niej, a cię zabiję. Wiesz, że nie blefuję.
– Co jeśli to jakaś sztuczka Fae czystej krwi i to cholerstwo tkwi w niej przez cały ten czas?
Skrzywiłem się, nawet nie próbując tego ukryć.
– Mówię poważnie! – krzyknęła.
– Ja także.
– Zadurzony kretyn – czknęła pijacko.
Griffin pociągnął ostatni łyk ze swojej butelki.
– Nie twierdzę, żeby rozłupać Arwen na pół jak kawał kłody, ale być może nadszedł czas, żeby zacząć myśleć bardziej nieszablonowo.
Obojętność Griffina wobec wszystkiego i wszystkich miała swoje źródło w przeszłości. Wychowanie przez przesadnie racjonalnego ojca i surową matkę sprawiło, że mój dowódca został całkowicie pozbawiony gwałtowniejszych emocji. Dysponował za to niewyczerpanymi zasobami cierpliwości, nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi. Zazwyczaj w chwilach, kiedy złość i impulsywność przesłaniały mi zdrowy osąd, doceniałem te cechy jego charakteru, lecz teraz miałem ochotę kopnąć go w tę spokojną, niewzruszoną gębę.
– Czy to oznacza, że kończy nam się czas? – zapytała Amelia.
– Za rok minie równo „półwiecze” od dnia, kiedy wybuchł bunt – zauważył, cytując proroctwo. – Co oznacza, że mamy rok, zanim rozpocznie się ostateczna bitwa.
– Tak po prawdzie – wtrąciłem się – przepowiednia twierdzi, że kiedy „ojciec z dzieckiem na wojnie się spotkają”.
– Przecież spotkaliście siękilka dni temu.
Nie chciałem teraz myśleć o swoim ojcu. Pragnąłem jedynie upić się do nieprzytomności.
– Myślałem, że cię zabije – wyznał Griffin. – Jak udało ci się go odeprzeć? Tam, w Zatoce Syren?
To pytanie nie zostało zadane bezpodstawnie. On również dorastał pod okiem mojego ojca. Widział, jak ział rozgrzanym do białości płomieniem na nieposłusznego strażnika czy rozszarpywał pazurami na kawałki jakiegoś rebelianta. Robił to bez mrugnięcia okiem.
Niespełna parę dni temu starłem się z nim – szpony przeciwko szponom – nad skąpanymi w krwi piaskami Perydotu. Wiedziałem, że nie byłem w stanie go uśmiercić, nikt poza Arwen dzierżącą sztylet nie mógł tego dokonać. A jednak nie powstrzymało mnie to przed próbowaniem. Raz za razem rzucałem się na jego żołnierzy i najemników, rozkoszując się każdym uderzeniem i ciosem, niezależnie od tego, kogo dosięgnąłem. Oczy przesłoniła mi czerwona mgła, pragnąłem unicestwić ich wszystkich. Dopiero dźwięk jej pełnego rozpaczy krzyku wyrwał mnie z szaleńczej żądzy krwi, wbijając się we mnie niczym nóż w ciało.
– Usłyszałem ją. Kiedy…
Nie dokończyłem, nie musiałem. Wiedzieli, co miałem na myśli. Kiedy zniszczyła wszystko, co znajdowało się w zasięgu jej wzroku. Świetlistość wyrwała się z niej wartkim, niepowstrzymanym strumieniem, a statki, wszelkie stworzenia i broń jej wrogów dosłownie wyparowały w zetknięciu z bezlitosną falą ognia. Zapierająca dech w piersi, brutalna bogini wściekłości.
Puścił mnie do niej. Mógł mnie wtedy zabić, ale tego nie zrobił, być może ze strachu przed Arwen. Obawiał się, że ona zdoła go zniszczyć, nawet bez sztyletu. Z jakiegoś powodu mój ojciec darował mi życie. Darował życie nam obojgu.
– Była niesamowita. – To największy komplement na temat uzdrowicielki, na jaki kiedykolwiek zdobyła się Amelia.
– Tak. – Napiłem się whisky – To prawda.
Zamilkliśmy na chwilę. Pojedyncze światło latarni nad naszymi głowami co rusz zapalało się i gasło. Wyjrzałem przez niewielkie okrągłe okno. Świat spowiła czerń, z trudem można było stwierdzić, gdzie kończy się niebo, a zaczyna morze. Ciemne, burzowe chmury od trzech dni przesłaniały księżyc i gwiazdy, a przybierający na sile sztorm oznaczał, że znajdowaliśmy się coraz bliżej naszego celu.
– Cieszę się, że cię nie zabił – odezwała się Amelia, która zsunęła się niżej na krześle, podciągając kolana pod brodę.
– Popieprzeni ojcowie. Jedyna rzecz, która nas łączy – zauważyłem, unosząc w jej stronę whisky w geście toastu. Stuknęliśmy się butelkami i napiliśmy.
– Wygląda na to, że Eryx zamierza wydać cię za tego, kto zaoferuje za ciebie największą sumę – zagaił księżniczkę Griffin.
– Nie przypominaj mi. – Amelia szczelniej owinęła się białym futrem.
Zimno okazało się szczególnie dotkliwe dla mieszkańców Perydotu. Amelia, jak to często zdarzało się w przypadku członków rodziny królewskiej, dużo podróżowała, lecz dzieciństwo spędzone w miejscu, gdzie panował najcieplejszy, niemalże tropikalny klimat na kontynencie, a to sprawiło, że zmagała się z lekkim przeziębieniem. Dzisiejszego wieczoru siedziała owinięta warstwami ubrań niczym naleśnik. Jej ciepła, śniada karnacja ostro kontrastowała z falą śnieżnobiałych włosów.
– Bycie pionkiem w politycznej grze swojego ojca wcale nie jest takie zabawne, jakby się mogło wydawać – mruknęła.
– Próbowałaś kiedyś rozmawiać z nim na temat twojej pozycji na dworze? – zapytałem.
Być może nawiązanie porozumienia pomiędzy królestwem Perydotu i Onyksu na czas wojny pokaże królowi, że jego córka to coś więcej niż ludzka karta przetargowa.
– Powiedział, że sam by się ze mną ożenił, gdyby to miało przynieść korzyści królestwu – odparła dziewczyna, na co Griffin skrzywił się ze wstrętem.
– To chore – skomentował mój dowódca.
– Przynajmniej złupienie naszego królestwa oderwie go na chwilę od moich perspektyw małżeńskich.
– Czyżby nie znaleźli się żadni chętni? – zacząłem się z nią droczyć.
– Ty kiedyś byłeś – odcięła się.
Uroda Amelii była uderzająca, nie miałem co do tego wątpliwości, jednak wpatrując się w nią teraz, nie potrafiłem zrozumieć, jak mogłem z nią sypiać.
Nie chodziło o to, że źle wspominałem nasz seks. Byliśmy starymi przyjaciółmi, czuliśmy się ze sobą komfortowo i bezpiecznie, kiedy w końcu wylądowaliśmy w łóżku. Chodziło o to, że… Nagle nie mogłem sobie wyobrazić siebie z inną kobietą niż Arwen.
Niebo przecięła błyskawica, zalewając kabinę bladoniebieską poświatą, po czym światem wstrząsnął grzmot.
– Kiedy tam dotrzemy… – Urwałem. Nie miałem pewności, co zastaniemy w Cytrynie. Moje relacje z tym królestwem pozostawały… napięte. Łagodnie rzecz ujmując.
– Wiem – mruknął Griffin, zdając sobie sprawę, co miałem na myśli.
– Co wy, idioci, zrobiliście? – wybełkotała Amelia. Dziewczyna kompletnie się upiła i należało położyć ją do łóżka.
– Co zamierzasz im powiedzieć? – zwrócił się do mnie Griffin, ignorując księżniczkę.
– Coś wymyślę – odparłem, drapiąc się po pokrytym zarostem policzku.
– Jeśli mamy wkroczyć do miasta, powinniśmy w końcu złożyć wizytę Crawfordowi.
Dobra myśl, biorąc pod uwagę, że nigdy nie udało nam się przesłuchać szlachcica, ponieważ zabroniono nam wstępu do Cytrynu po tym, czego się dopuściłem. Mimo to moi szpiedzy mieli cały czas na oku zarówno Crawforda, jak i jego słynną kolekcję unikatowych i rzadkich przedmiotów.
– Wiedzielibyśmy, gdyby udało mu się to pozyskać.
– A co, jeśli ma jakieś informacje?
– Cytryn na pewno nie pomoże w zaaranżowaniu spotkania.
– Cóż, lepiej, żeby zaoferowali schronienie ludziom znajdującym się na tym statku – wtrąciła się Amelia. – Nie są niczemu winni.
Nie miałem pojęcia, czy to zrobią, ale kwestia uchodźców to ich najmniejszy problem.
– Będziemy potrzebować ich mermagii – oznajmiłem.
– I ich armii – dodał Griffin.
– No jasne – wymamrotała Amelia. – Ponieważ moja została wytępiona przez demonicznych żołnierzy Fae, przecież wiesz. Ach, i tak właściwie próbowałam ją ocalić.
Spojrzałem na nią, gdy przechyliła butelkę, po czym napiła się łapczywie. Po chwili z hukiem odstawiła szkło na stół.
– Jak to? – zapytałem.
Amelia czknęła głośno.
– Kiedy byliśmy jeszcze w Zatoce Syren, powiedziałam jej, że jesteś pełen tajemnic. Że prędzej czy później ją wykorzystasz. Chciałabym, żeby ktoś kiedyś dał mi taką radę.
Jej słowa sprawiły, że poczułem, jak coś ohydnego podchodzi mi do gardła.
Ma rację. Jesteś nikczemny.
Wiedziałem o tym, a jednak o wiele gorzej okazało się usłyszeć to z ust kogoś innego.
– Niestety, dziewczyna oddała już ci całe serce. Nie chciała mnie słuchać.
Wcześniej Amelia próbowała ratować Arwen, a teraz stała się bardziej niż chętna, by przeciąć ją na pół w poszukiwaniu sztyletu?
– Co się zmieniło, że już nie chcesz jej ocalić? – zapytałem.
Księżniczka wzięła ostatni łyk, po czym rzuciła opróżnioną butelkę w głąb kajuty. Dźwięk roztrzaskującego się szkła nie zrobił na żadnym z nas wrażenia.
– To, że moje królestwo znajduje się w rękach tej kanalii, moi ludzie nie żyją, a stolica została złupiona. Dlatego zrobimy to, co trzeba.
Statek znowu się zakołysał i lampa oświetlająca jej bladą, otoczoną białymi włosami twarz przygasła na moment. Po chwili rozbłysła na nowo, rzucając irytujące smugi żółtego światła.
– Musimy stale pilnować Arwen, kiedy już znajdziemy się na miejscu – oznajmiłem. – Teraz, kiedy Lazarus zna jej tożsamość i wie, jak wygląda… sprawi, że wszyscy z Granatu, Bursztynu i Perydotu zaczną jej szukać. Nim się obejrzymy, w poszukiwania zostanie zaangażowany cały kontynent. – Przejechałem dłonią po twarzy. Zachowanie jej przy życiu miało okazać się nie lada wyzwaniem. – Nikt w Cytrynie nie może się dowiedzieć, kim naprawdę jest.
– Powiemy, że jest naszą uzdrowicielką – zasugerował Griffin. – W końcu to prawda.
– Na razie – wtrąciła wymijająco Amelia. – Ale, Kane…
Wiedziałem, do czego zmierzała, jednak nie zamierzałem tego słuchać. Nie dzisiejszego wieczoru.
– Porozmawiamy o tym innym razem. – Griffin przybył mi na ratunek, zapobiegając kolejnej kłótni.
– W porządku – obruszyła się dziewczyna, po czym podniosła się z miejsca, lecz wyraźnie się zachwiała. – Prędzej czy później będziemy musieli poruszyć ten temat.
– Nie jestem pewien, czy da radę – skomentował jej słowa Griffin.
– Och, daj spokój. – Amelia zwróciła się ku mnie, opierając ręce o stół, żeby zachować równowagę.
Gdy nie zaprzeczyłem, jej oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
– Jasne, Kane ma niewielką obsesję na punkcie tej ślicznej Fae, ale nic nie jest w stanie powstrzymać go przed pokonaniem swojego ojca. Wyzwoleniem mieszkańców Lumery. Wyzwoleniem NASZYCH królestw i NASZEGO kontynentu. Prawda?
Griffin nie odezwał się ani słowem, jedynie patrzył w moim kierunku.
– PRAWDA?– powtórzyła Amelia, nie kryjąc w głosie rozdrażnienia.
– Prawda. – Posłałem jej blady uśmiech. Nie miało znaczenia, co myślała księżniczka. Podjąłem decyzję kilka miesięcy temu i zamierzałem się jej trzymać w ten czy inny sposób.
Natychmiast się uspokoiła i niepewnym krokiem ruszyła korytarzem.
– Idę spać – wymamrotała.
Ja i Griffin dokończyliśmy swoje trunki, siedząc w cudownej, niezmąconej niczym ciszy.
Po jakimś czasie w kajucie zamigotały pierwsze, nieśmiałe promienie słońca, które odbijały się od gwałtownych fal oceanu. Miałem sucho w ustach, czułem się aż nadto pijany i robiło mi się niedobrze. Wstałem na chwiejnych nogach i zatoczyłem się w stronę wyjścia.
– Muszę się odlać.
W korytarzu, do którego nie dochodziło światło dnia, panował nieprzenikniony półmrok, a mimo to od razu skupiłem wzrok na drzwiach prowadzących do kabiny Arwen, szydzących ze mnie z drugiego końca holu. Zastanawiałem się, o czym śniła. Może o liliach, jej ulubionych kwiatach. A może o wzgórzu nad jej domem w Abbington. Chociaż nienawidziłem Bursztynu, miałem wielką ochotę udać się tam razem z nią. Pragnąłem dotknąć każdej rzeczy, której kiedykolwiek dotknęła. Zanurzyć się w trawie, na której niegdyś siedziała. Stałem się niczym pies, wodzący za kuszącym zapachem. Miałem ochotę otoczyć się nią, jej obecnością.
Poczułem, że uderza we mnie drobne ciało, a ja odruchowo położyłem ręce na wątłych ramionach. Choć było ciemno, od razu wiedziałem, kogo mam przed sobą. Arwen. Zawsze roztaczała wokół siebie zapach kwitnących pomarańczy i wiciokrzewu. Nie dotykałem jej od wielu dni i ten niewielki kontakt sprawił, że do ust napłynęła mi ślina.
Zacisnąłem dłonie na jej delikatnych ramionach, próbując zachować równowagę. Była taka smukła – stanowczo za chuda. Moje wielkie dłonie praktycznie w całości otaczały jej łopatki upstrzone drobnymi piegami, niczym białe plamki zdobiące sierść jelenia.
– Przepraszam – odezwała się.
– Przeprosiny przyjęte.
– Jesteś pijany – prychnęła i wyzwoliła się z mojego uścisku.
Zachwiałem się wobec tak nagłej utraty oparcia. Dziewczyna otworzyła usta, najpewniej zamierzając udzielić mi reprymendy. Jej cudowne, pełne wargi i zmarszczone czoło stanowiły oczywistą wskazówkę nadchodzącego kazania – jednak w tej samej chwili statek gwałtownie się przechylił, rzucając ją z powrotem w moją stronę.
– Spokojnie. – Objąłem ją w talii, starając się zapobiec naszemu upadkowi. Okręt podskakiwał wściekle, podłoga tańczyła pod naszymi stopami. Arwen zacisnęła dłonie na mojej piersi, kiedy razem próbowaliśmy przeczekać szalejące na zewnątrz żywioły. Musnąłem palcami jej biodro.
Tylko żeby ją uspokoić, powiedziałem sobie. Wyłącznie dla zachowania równowagi.
– Przestań – warknęła, a gdy kolejna fala uderzyła o jednostkę, dziewczyna oparła się jedną ręką o ścianę.
Ma rację. To wysoce niestosowne.
Po chwili statek znowu gwałtownie się poderwał, przez co zdzieliła mnie brodą w mostek. Moja głowa mnie wykańczała.
– Nie powinienem był się do ciebie zbliżać, pozwolić, by to zabrnęło tak daleko.
W jej oliwkowych oczach zamigotało oburzenie. A może to żal? Ból? Wypiłem zbyt dużo, żeby móc to stwierdzić. Najwyraźniej nie umiałem powiedzieć niczego właściwego na trzeźwo, a co dopiero, kiedy zalałem się w trupa.
– Chodzi mi o to – spróbowałem ponownie – że wiedziałem, co nadchodzi, a mimo to pozwoliłem, żebyśmy…
– Wiem, co masz na myśli – przerwała mi.
Czułem na piersi, jak mocno wali jej serce. Patrzyła na mnie, jak…
Wpatrywałem się w jej oczy. Na Kamienie, ta twarz – bitwy wybuchały z błahszych powodów. Nawet wojny.
Statek zadrżał i przestał się huśtać, więc wyplątaliśmy się ze swoich objęć, chociaż każda komórka mojego ciała krzyczała coś zgoła odmiennego. Pragnąłem przyciągnąć ją jak najbliżej siebie i nie puszczać. Odlecieć z nią w siną dal. Zostawić całą tę wojnę, proroctwo i zemstę innym i pokazać Arwen świat. Ujawnić przed nią prawdziwego siebie, na dobre i złe. Sprawić, żeby z jej ust spłynęły obietnice przebaczenia, po dniach i tygodniach spędzonych przeze mnie na płaszczeniu się i zaspokajaniu jej potrzeb na wszelkie możliwe sposoby. Byłem prostym mężczyzną – taki sposób z pewnością podziałałby na mnie. Być może na nią również.
Zamiast tego potknąłem się i poleciałem w stronę mojej kabiny, o mały włos unikając utraty równowagi i runięcia na wilgotną, śliską podłogę. Wpatrywałem się w swoje buty, dopóki niezadowolone westchnienie nie zmusiło mnie do uniesienia wzroku. Jako że statek się zatrzymał, Griffin postanowił wyjść z kajuty.
Mój dowódca przyjrzał nam się uważnie – dwóm postaciom stojącym na przeciwległych krańcach korytarza. Z pewnością na naszych twarzach malowało się poczucie winy, chociaż nie miałem pojęcia, z jakiego powodu. Powstrzymałem cisnący się na twarz uśmiech, zdając sobie sprawę z groteskowości tego wszystkiego. Z mojej wybitnej głupoty, przez którą utraciłem wszelką kontrolę. Arwen musiała inaczej zinterpretować moją minę, ponieważ prychnęła niczym wściekła kotka.
Griffin pokręcił głową, rzucając nam obojgu surowe spojrzenie.
– Jesteśmy na miejscu.
Arwen
Mina Griffina stała się dla mnie sygnałem do opuszczenia korytarza. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz tak szybko pokonałam drewniane schody prowadzące na pokład. Moje ramiona i talia nadal mrowiły w miejscach, gdzie jeszcze chwilę temu spoczywały duże, ciepłe dłonie Kane’a. Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić i rozluźnić, jednocześnie starając się wyrzucić z głowy wspomnienie bliskości jego ciała i elektryzujące przyciąganie dosłownie skrzące się między nami. Dzięki Kamieniom, że był pijany. Łatwo przyszło mi oprzeć się jego zmysłowemu czarowi i figlarnemu urokowi osobistemu, kiedy bełkotał niewyraźnie, chwiejąc się na nogach.
Cóż, a przynajmniej okazało się to o wiele łatwiejsze.
Pchnęłam solidne dębowe drzwi i poczułam na twarzy zaskakująco ciepłe promienie słońca, przywołujące wspomnienia z Onyksu – zapach świeżo skoszonej trawy, widok białych motyli i odgłosów cykad, rozbrzmiewających w sali tronowej. Przez ostatnie dziesięć dni nieustającej ulewy prawie zapomniałam, że trwało lato.
Czas płynął nieubłaganie, a świat nadal się kręcił, pomimo śmierci mojej mamy. Mimo wszystkiego, co utraciliśmy, i tego, co zrobiłam.
Promienie słońca, niczym płynne złoto, spływały po masztach tak wysokich, że te niemalże sięgały błękitnego nieba. Ten widok powinien wywołać uśmiech na mojej twarzy. Pomyślałam o mamie i o tym, co by uważała, widząc mnie teraz – krzywiącą się na piękną pogodę.
Jednakże słońce tylko przypomniało mi o życiach, które odebrałam, ogarnięta wściekłością i swoim niekontrolowanym pokazem mocy. Znowu tam stałam, czując metaliczny zapach krwi, słysząc dźwięk łamanych kości, i to wywołało we mnie o wiele większe mdłości niż wtedy, gdy szalejący sztorm bujał naszym statkiem.
Z każdą chwilą coraz więcej osób wychodziło na pokład. Niektórzy omijali mnie szerokim łukiem, biegnąc w kierunku kadłuba albo gromadząc się pod falującymi żaglami. Ci, którzy na własne oczy widzieli, jak władałam magią, nie chcieli znajdować się blisko mnie i wcale ich za to nie winiłam.
Inni po prostu zachwycali się, że burza w końcu ustąpiła, ich wesoła paplanina wyrwała mnie z mrocznej plątaniny myśli. Nawet Amelia, nadal nieźle wstawiona, uśmiechała się szeroko, wystawiając opaloną twarz ku słońcu.
Mogłabym przysiąc, że Griffin powiedział, że znaleźliśmy się na miejscu, ale gdzie nie spojrzałam, nigdzie nie dostrzegałam lądu. Przeszłam na drugą stronę statku, żeby jeszcze się upewnić, ale zakotwiczyliśmy na środku rozległego błękitnego oceanu – nie widziałam tutaj niczego poza niewielkimi falami i mewami przelatującymi co jakiś czas wysoko nad naszymi głowami.
– Na Święte Kamienie, to koniec! – zaszczebiotała Mari, podchodząc bliżej.
Ryder podążał tuż za nią. Nie odstępował jej na krok przez całą podróż. Był okropnym flirciarzem i wyglądało na to, że moja jedyna przyjaciółka stała się jego najnowszym obiektem westchnień. Po tych wszystkich latach spędzonych na dzieleniu się wszystkim z charyzmatycznym bratem, spodziewałam się, że zacznie mi to przeszkadzać, ale tam, gdzie kiedyś narastałaby we mnie zazdrość, teraz ziała kompletna pustka. Jednakże na pokładzie znajdował się jeszcze ktoś, komu nie podobało się zainteresowanie, jakim Ryder obdarzał Mari.
– Czarownico – zwrócił się do niej Griffin, jednocześnie zapinając na piersi czarną, skórzaną zbroję – król potrzebuje twojej asysty.
Choć wyraz twarzy miał poważny, co akurat nie było u niego niczym zaskakującym, to nie umknęły mi jego niespokojne ruchy. W jednej chwili poprawiał napierśnik, a w następnej szarpał za swój kołnierz.
Nigdy wcześniej go takim nie widziałam.
– Daj spokój, człowieku – złajał go Ryder. – Przecież wiesz, jak ma na imię.
– Ja przynajmniej nie nazywam jej „ruda” – prychnął, rzucając mojemu bratu mordercze spojrzenie.
Chociaż nie zostało skierowane we mnie, i tak poczułam ciarki na plecach.
Ale Ryder tylko posłał mu szeroki uśmiech i spojrzał na Mari.
– To zaledwie pieszczotliwe określenie – odparł, nawijając sobie na palec jeden z miedzianych pukli dziewczyny, i żartobliwie go pociągnął. – Wie, że szanuję ją na tyle, by zwracać się do niej po imieniu. Prawda, Ruda?
Nie mogąc się powstrzymać, spojrzałam na Griffina. Jego spojrzenie mówiło, że Fae poważnie rozważał urwanie palca Ryderowi i wyrzucenie go za burtę, byle tylko nie dotykał więcej mojej przyjaciółki.
Próbowałam pokrzepiająco się do niego uśmiechnąć. Nie miałam pewności, czy lubił mnie teraz bardziej, od kiedy żal i bezgraniczny smutek sprawiły, że stałam się posępna i cicha, czy może to ja zaczęłam darzyć go cieplejszymi uczuciami, ponieważ nigdy nie obdarzył mnie sztucznym uśmiechem czy udawaną wesołością. Tak czy inaczej, obecna sytuacja całkiem nieźle sprawdzała się w naszym przypadku.
Mari posłała Ryderowi lekki uśmiech, ale próżno doszukiwać się na jej policzkach śladu rumieńców. W tych sprawach zachowywała dużą rezerwę – co stanowiło jedną z jej bardziej nieoczekiwanych cech. Dziewczyna od zawsze wzbudzała zainteresowanie mężczyzn, z kolei sama rzadko interesowała się nimi, chyba że mieli jej do zaoferowania coś ciekawego do czytania. Dlatego, podczas gdy ja wiedziałam, że jej zachowanie wynikało nie tyle z jej braku zainteresowania, ile z instynktu samozachowawczego – dzieciństwo spędzone na łasce dręczycieli szybko nauczyło ją trzymać się z dala od płci przeciwnej – dla postronnych osób, takich jak Ryder, sprawiała wrażenie pewnej siebie. Nieosiągalnej.
Tylko raz widziałam, że słowa mężczyzny sprawiły, że odebrało jej mowę. Podczas tej niedorzecznej kolacji z Griffinem w Serpent Spring, o której – bez względu na moje usilne próby – Mari ani razu nie chciała ze mną porozmawiać.
– No dobrze – wtrąciłam się, zapobiegając rozwinięciu się tego przedziwnego pojedynku samców. – Prowadź, Griffin.
Fae gwałtownie wypuścił powietrze, po czym poprowadził nas w kierunku tłumu zebranego przed królem Eryksem. Pozbawiony swojego tronu, jak i królestwa, król Perydotu stał pod takielunkiem, plecami do horyzontu w kolorze indygo. Dzięki temu, że ustąpił sztorm, wreszcie byliśmy w stanie dostrzec firmament. Monarcha z lubością gładził się po brzuchu, z dumą rozglądając się po swoim nowym morskim dominium. Długie, śnieżnobiałe włosy mężczyzny, takie same jak jego córki, poruszała lekka bryza.
Przepchnęliśmy się przez tłum, by stanąć koło Barneya oraz… Kane’a i towarzyszącej mu Leigh.
Oczywiście, pomyślałam cierpko.
Pokazywał jej rękojeść swojego miecza, światło błyszczało na tle gładkiej, wypolerowanej stali równie mocno co zachwyt w szeroko otwartych oczach mojej siostry. Chciałam się wtrącić, zażartować coś na temat dzieci, które nie powinny bawić się bronią, ale dawno nie widziałam, żeby Leigh tak mocno się czymś zainteresowała. Bez względu na to, co myślał o mnie Kane, musiałam przyznać, że dobrze się z nią obchodził.
– W końcu nastał piękny dzień – odezwał się stojący obok mnie Barney, wpatrując się w białe żagle powiewające nad naszymi głowami. Promienie słońca odbijały się na jego łysej głowie. – Właśnie tak powinno wyglądać żeglowanie.
Barney zawsze tryskał dobrym humorem i tylko dzięki niemu oraz Mari można było zaznać choć odrobiny radości podczas naszej kilkudniowej przeprawy. Spróbowałam się do niego uśmiechnąć.
– Byłeś wcześniej w Cytrynie?
– Nie, nigdy. Ale słyszałem o tym królestwie same wspaniałe rzeczy. Niektórzy członkowie gwardii królewskiej udali się tam kiedyś z jego królewską mością i mówili, że ta podróż odmieniła ich życia.
Dzięki Kamieniom. Czułam się bardziej niż gotowa na taką przygodę. Może pójdę w ślady Mari i poświęcę się oglądaniu i uczeniu się nowych rzeczy. Cóż, a przynajmniej ten czas, który mi jeszcze pozostał.
Ugh.
To użalanie się nad sobą przyprawiało mnie o mdłości.
Słoneczny dzień, słoneczna Arwen. Weź się w garść.
– To była przygnębiająca podróż. – Gromki głos Króla Eryksa przebił się ponad gwarem zgromadzonych. – Lecz oto nastał koniec naszej niedoli. Doprowadziłem nas do najbezpieczniejszego królestwa w Evendell.
Pasażerowie statku stojący tuż przed monarchą szeptali między sobą słowa ulgi, składając mu ciche podziękowania. Jeden z bardziej nadgorliwych mężczyzn zaczął klaskać, a Eryx spuścił wzrok w udawanej skromności.
Musiałam z całych sił powstrzymać się przed przewróceniem oczami.
Śmiech Kane’a oderwał moje spojrzenie od władcy, który cały czas przemawiał do umęczonych podróżą ludzi, i zobaczyłam, że Leigh posyła królowi Fae psotny uśmiech.
– Nie sądzisz, że pijani, starsi mężczyźni nie powinni pokazywać swoich mieczy dziesięcioletnim dziewczynkom? – odezwałam się do Barneya, nie mogąc się powstrzymać.
Mężczyzna zbladł, rzucając spojrzenie to na swojego króla, to na mnie. Musiałam mówić głośniej, niż zamierzałam, ponieważ twarz Leigh przybrała około trzydziestu odcieni czerwieni naraz, zanim dziewczynka odwróciła się na pięcie i szybko oddaliła, ginąc w tłumie. Chciałam pójść za nią, ale Kane zacisnął mi ciepłą dłoń na ramieniu, a ja poczułam, że moja skóra pali od tego niespodziewanego kontaktu. Natychmiast spróbowałam wyrwać się z jego uścisku.
– Zobacz, co zrobiłaś – mruknął do mnie, wydając z siebie niezadowolone cmoknięcie. – Zawstydziłaś małą.
Uniosłam wzrok, wbijając w niego jadowite spojrzenie. Lekki wiaterek rozwiewał mu włosy, jego pierścienie odbijały promienie słońca. Bił od niego spokój i opanowanie.
Puścił mnie i schował dłoń do kieszeni.
– Ponadto, nie jestem pijany… już nie – dodał.
– To niemożliwe – odparłam.
– Ciii! – Stojąca przed nami kobieta odwróciła się i popatrzyła poważnie, karcąc nas, po czym ponownie skupiła się na przemówieniu króla.
Rumieniec wstydu pokrył moje policzki i ostudził buzującą pod skórą wściekłość. Odwróciłam się przodem do Eryksa, próbując skoncentrować się na jego słowach i żywej gestykulacji, kiedy roztaczał swoją opowieść na temat Cytrynu.
– Twoja przyjaciółka przyrządziła mi wczoraj miksturę na otrzeźwienie – odezwał się Kane cichym, jedwabistym głosem. – Podziękujesz jej ode mnie?
Gdybym była jedną z postaci z bajek, w tej chwili z uszu z pewnością buchałaby mi para. Drań doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo przeszkadzała mi jego przyjaźń z moją młodszą siostrą. Cieszyła go moja frustracja, widziałam to po jego pełnej zadowolenia minie. Próżny, irytujący, kłamliwy, kawał…
– I jeśli ma to dla ciebie jakieś znaczenie – wyszeptał, pochylając się w moją stronę tak, że jego usta znajdowały się teraz tuż przy moim uchu, a ja poczułam, że w moje nozdrza uderzyła męska woń cedru i whisky – spędzam czas z Leigh, ponieważ jest samotna. Potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje.
– Wielkie dzięki, ale TO JA się nią opiekuję – sarknęłam, nie próbując nawet ukryć targającej mną wściekłości.
Zapadła między nami pełna napięcia cisza. Pozwoliłam, żeby kolejne słowa Eryksa odciągnęły moją uwagę od Kane’a.
– Mimo że nie widzieliśmy się z moim drogim przyjacielem, królem Broderickiem, od wielu lat, jestem pewien, że przywita nas wszystkich z otwartymi ramionami. Zanim jednak wkroczymy do Azurin, musimy zachować kilka środków ostrożności.
– Wkroczymy? Proszę o wybaczenie, królu Eryksie, ale gdzie niby mielibyśmy wejść? Przecież tutaj nic nie ma. – Odezwał się Ryder, machając dłonią w kierunku otaczającego nas oceanu.
Ja również rozejrzałam się dookoła. Mój brat miał rację, a ja mimo to nie odczuwałam żadnego strachu czy niepokoju. Zmusiłam się do spojrzenia na Kane’a, a on, czując na sobie moje spojrzenie, uśmiechnął się złośliwie. Niewielkiego dołeczka, który pojawił się w policzku mężczyzny, nie zdołała ukryć nawet jego niechlujna broda. Pozostali pasażerowie zaczęli wyrażać swoje obawy i zwątpienia, natomiast twarz Eryksa zaczynała przybierać głęboki odcień purpury, gdy król uniósł dłoń, nakazując zebranym ciszę. Gdy po pokładzie rozszedł się zaniepokojony szmer, królewscy strażnicy wyprostowali się nieznacznie, mocniej zaciskając palce na rękojeściach swoich broni, gotowi na ewentualną interwencję.
– Królestwa Cytrynu nie sposób dojrzeć gołym okiem – oznajmił władca, o wiele głośniej i z dużo mniejszym opanowaniem niż jeszcze chwilę temu. – Albowiem znajduje się pod nami. Na dnie oceanu.
Arwen
Zatopione miasto? Przecież obiecano nam bezpieczne schronienie.
Wpatrywałam się wyczekująco w Kane’a. Emanował charakterystyczną dla siebie zrelaksowaną obojętnością, jakby Eryx właśnie stwierdził, że królestwo znajduje sięna końcu ulicy, zaraz po lewej.
– Nie obawiajcie się – uspokajał zgromadzonych. – Czy kiedykolwiek przedtem sprowadziłem na nas niebezpieczeństwo? Wspominane środki ostrożności mają na celu jedynie pomóc nam w przekroczeniu rowu oceanicznego i dostaniu się na zabezpieczoną plażę Azurin. Na szczęście, zadbałem, by towarzyszyła nam niezwykle utalentowana wiedźma.
Skierowałam wzrok na Mari i zauważyłam, że uśmiechała się nieznacznie, jednocześnie zaciskając dłoń na wiszącym na szyi amulecie.
– Wystarczy, że rzuci na każdego zaklęcie pozwalające oddychać pod powierzchnią wody. Podwodny tunel zrobi resztę – poinformował król.
Należało przyznać, że dziewczyna cały czas utrzymywała na ustach pewny siebie uśmiech, stojąc obok władcy z lekko pochyloną, na znak szacunku, głową. Znałam ją jednak na tyle dobrze, żeby dostrzec bijące z jej twarzy zdenerwowanie. Nie chciała ponieść porażki na oczach tych wszystkich ludzi.
– Nie martw się – wymruczał Kane. – Słyszałem, że śmierć przez utonięcie jest praktycznie bezbolesna. A sam czar też nie jest jakoś szczególnie nieprzyjemny.
W końcu, po wielu dniach zdających się wiecznością, moje skamieniałe, niewzruszone serce zabiło szybciej i poczułam, że przepływa przeze mnie niewielka fala strachu. Było to zarówno okropne, jak i aż nazbyt mile widziane uczucie. Nie zamierzałam rozmawiać z Kane’em ani chwili dłużej, ale musiałam się dowiedzieć…
– Jak to? – zapytałam.
Przez jego twarz przemknęło coś na kształt współczucia i kiedy się odezwał, tym razem jego ton zabrzmiał odrobinę łagodniej.
– Oddychanie pod wodą jest surrealistycznym doznaniem. Ale droga przez tunel jest szybka. Nim się obejrzysz, będzie po wszystkim.
– A kiedy dotrzemy do Azurin? Całe królestwo oddycha pod wodą?
– Nie, Cytryn ma własną atmosferę. To starożytna magia, nie taka jak magia wiedźm czy Fae, a syrenia, tak zwana mermagia, chroni Cytryn od tysiącleci. Jeszcze nikomu nie udało się sforsować granic tego królestwa.
Skinęłam głową w udawanym spokoju, a dreszcz przebiegł mi po plecach. Nie podobała mi się myśl, że stracę możliwość, by naturalnie oddychać. Z nerwów spociły mi się dłonie. Gdy poczułam na plecach dużą dłoń Kane’a, gdy gładził mnie kojącymi ruchami, zesztywniałam.
– Co ty wyprawiasz?
Po raz pierwszy zobaczyłam, jak zabrakło mu słów. Zabrał rękę z mojego ciała, z trudem przełykając ślinę.
– Myślałem… Wydawało mi się…
– Nie dotykaj mnie.
Kiedy się nie odezwał, spojrzałam na Mari ponad ramieniem Barneya.
– Czy to będzie skomplikowane? – zapytałam dziewczynę, gdy zeszła z podium i stanęła obok mnie.
– Ani trochę – odpowiedziała, nie wypuszczając z uścisku amuletu. Chciała coś dodać, ale na widok stojącego obok mnie mężczyzny szeroko otworzyła oczy i szybko schowała naszyjnik za kołnierzyk sukienki.
Ryder uniósł brwi ze zdziwieniem, nie słuchając dłużej Eryksa. Spojrzałam na Kane’a i zauważyłam, że przypatrywał się naszej trójce.
– Mar – zwróciłam się do przyjaciółki – on wie.
– Najmocniej przepraszam, wasza wysokość. To… – Policzki Mari zrobiły się czerwone.
– Na tobie wygląda o wiele lepiej niż na mnie – przerwał jej Ravenwood, a dziewczyna w odpowiedzi wydała z siebie śmiech przypominający raczej westchnienie ulgi. – Ale muszę ci coś wyznać – dodał konspiracyjnym szeptem, przysuwając się do nas.
Moje serce zamarło. Nie mógł jej tego powiedzieć, nie teraz, tuż przed…
– Briar oszaleje z zazdrości, jeśli kiedykolwiek dowie się, że oddałem jej cenny amulet innej kobiecie. I tak się składa, że ona również jest piękną wiedźmą. Zatem, niech to pozostanie naszą małą tajemnicą, dobrze?
– Mhm – zdołała wykrztusić.
Powoli wypuściłam wstrzymywany oddech.
– A teraz, bardzo proszę uformować kolejkę przed naszą młodą wiedźmą. – Z podium doleciał do nas głos Eryksa.
– Powodzenia. – Stanęłam naprzeciwko Mari, przywołując na twarz pokrzepiający uśmiech.
***
Ręka przyjaciółki spoczywała na mojej klatce piersiowej i czułam wirującą wokół nas magię unoszącą moje włosy i spódnicę, całującą skórę niczym najczulszy kochanek. Otoczył mnie ziemisty, leśny zapach i po chwili wszystko wróciło do normy.
Nie czułam się inaczej. Przyjrzałam się swojemu ciału, ale ono również wyglądało tak jak zwykle. Widziałam, że strażnicy prowadzili pasażerów, na których Mari zdążyła już rzucić zaklęcie, do krawędzi statku. Stanęłam z boku, czekając na Leigh.
Następny w kolejności czekał Griffin. Mimo że Mari była od niego znacznie niższa, pewnie przycisnęła dłoń do piersi Fae. Zaczęła śpiewać z zamkniętymi oczami, a wokół jej twarzy powiewały miedziane włosy przypominające żywy ogień. Z kolei Griffin stał sztywno, wyprostowany jak struna, z rękami za plecami i mocno zaciśniętymi zębami. Patrzył wszędzie, tylko nie na Mari, a ja ze zdumieniem zobaczyłam jasnoróżowy rumieniec pokrywający jego policzki.
Kiedy zaklęcie zostało rzucone, mężczyzna odsunął się, nieznacznie pocierając pierś w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się dłoń wiedźmy.
Potem przyszła kolej na Leigh i po wszystkim ruszyłyśmy razem na wystawioną za burtę deskę.
– Zanurkujcie do tunelu – poinstruował nas strażnik z Onyksu. – Jest około półtora metra w głąb oceanu. Jak już znajdziecie się w środku, płyńcie najszybciej, jak umiecie, a gdy zobaczycie ląd, spróbujcie pobiec.
– Pobiec? – zapytała osłupiała Leigh. – Niby jak?
Na to pytanie strażnik nie odpowiedział, tylko pospiesznie odszedł do kolejnych pasażerów, by pouczyć ich równie opryskliwie co nas.
Zimne, słonawe powietrze smagało mnie po twarzy, gdy krok za krokiem szłyśmy po wąskiej, chybotliwej desce. Zapatrzyłam się na majaczące pod nami wzburzone wody. Lodowate i nieprzeniknione, przecinane niewielkimi falami nie prezentowały się zbyt zachęcająco.
Strach sprawił, że wszystko wydawało mi się zniekształcone, rozmazane. Może razem z Leigh mogłybyśmy pożeglować dalej? Zabrać ten statek i odpłynąć daleko w nieznane i nigdy nie wracać…
– Gotowa? – Głos siostry przebił się przez narastające we mnie przerażenie.
W tym samym momencie wzięłyśmy głębokie wdechy, po czym zeskoczyłyśmy.
Lecąc w dół, w mojej głowie pojawił się tylko jeden pojedynczy obraz…
Twarz mojej matki, blada i nieruchoma. Martwa.
Zanim moje ciało zdążyło zorientować się, co się dzieje, w pierwszej kolejności uderzył we mnie szok związany z gwałtowną zmianą temperatury. Zrobiło się przeraźliwie zimno –o wiele zimniej, niż się spodziewałam. Po chwili moje kończyny przeszył kłujący, ostry ból, wywołany przejmującym chłodem oceanu. Próbowałam uspokoić szalejące serce, wyrzucić z głowy ten okropny obraz mamy. Musiałyśmy zacząć się ruszać, żeby nie zamarznąć.
Z oczami szczypiącymi od soli, szczekając zębami z zimna, popchnęłam Leigh i zanurkowałyśmy. Chociaż wszystko było niewyraźne i nieskończenie wielkie, od razu zauważyłam znajdujące się pod nami szerokie wejście do tunelu zwężającego się ku dołowi. Nie oglądając się za siebie, popłynęłyśmy w jego stronę.
Najpierw poczułam lekkie ukłucie w płucach, znak, że zaczynało brakować mi tlenu. Każda komórka mojego ciała pragnęła zaciągnąć się powietrzem – a nie otaczającą mnie wodą – lecz to zignorowałam. Może udałoby mi się przepłynąć całą odległość na jednym wdechu? W końcu to ja najdłużej z całego rodzeństwa potrafiłam wstrzymywać powietrze, kiedy bawiliśmy się w chłodnych, skalistych sadzawkach.
Razem z Leigh zanurkowałyśmy głębiej i kiedy znalazłyśmy się przy samym wejściu, silniejszy nurt dobiegający z tunelu pociągnął nas w głąb oceanu. Po drodze minęłyśmy ławice srebrzystych ryb, wypływających zza gąbczastych raf koralowych. Nieco dalej natrafiłyśmy na płaską i o wiele mniejszą rybę pokrytą błyszczącymi drobinkami piasku. Im dalej posuwałyśmy się w dół tunelu, tym czystsza i zimniejsza stawała się woda.
Moje płuca płonęły. Z każdą chwilą narastała we mnie przejmująca potrzeba, żeby zaczerpnąć powietrza i ulżyć sobie w cierpieniu. Spojrzałam na Leigh, w przeciwieństwie do mnie okazała się istną oazą spokoju. Siostra obserwowała mijające nas żółwie morskie, po czym wyciągnęła rękę w ich kierunku, żeby dotknąć ich wzorzystych skorup. Wydawało się, że oddychała bez problemu. Przecież ufałam Mari, prawda? Musiałam zwalczyć w sobie tę przerażającą myśl, że haust powietrza zaczerpnięty przed zanurkowaniem był moim ostatnim.
Zresztą to już przestawało mieć znaczenie. Nie mogłam wytrzymać kolejnej sekundy bez tlenu…
Moje płuca…
Ból w klatce piersiowej stał się nie do zniesienia.
Bardzo ostrożnie i powoli zaczęłam wciągać powietrze przez nos. Za sprawą magii woda ulotniła się niczym kamfora, zastąpiona życiodajnym tlenem. Wzięłam kolejny wdech, tym razem przez usta, spodziewając się, że zaleje mnie słona woda. Tym razem jednak rezultat okazał się taki sam jak wcześniej. Nieważne, ile wody próbowałam zaczerpnąć, znikała, zanim dotarła do płuc, pozostawiając po sobie jedynie świeże powietrze. Głęboko oddychając, płynęłam przez tunel z większą pewnością, czując, że z każdym wdechem rozluźniam się coraz bardziej.
W miarę zbliżania się do dna, otaczająca nas toń stawała się coraz ciemniejsza. Bez promieni słonecznych, przenikających przez morską taflę, muszle straciły dotychczasowy blask, a ja nie potrafiłam rozpoznać koloru rozgwiazd czy ukwiałów, spoczywających nieruchomo w piaszczystej głębinie. Teraz płynęłyśmy o wiele szybciej – nie byłam pewna, czy tunel został stworzony wyłącznie z wody, czy też miała na niego wpływ jakaś dodatkowa ochronna magia, ale nie miałam zamiaru czekać i przekonać się o tym, tkwiąc w paszczy przepływającego niedaleko rekina.
Dalej wodny tunel poprowadził nas przez skalistą jaskinię, gdzie panowały kompletne ciemności. Tym razem nawet Leigh się przestraszyła i mocno zacisnęła palce wokół mojej dłoni. Jej paznokcie wpiły się w moją skórę, niechybnie zostawiając na niej odciśnięte krwawe półksiężyce. Próbowałam ją uspokoić, ściskając delikatnie za rękę, ale sama zaczęłam odczuwać niepokój. Nie widziałam już płynących przed nami pasażerów statku, a woda stała się tak lodowata, że znowu nie byłam w stanie opanować szczekania zębami.
Chciałam stąd wyjść, natychmiast.
Pragnęłam zaczerpnąć prawdziwego, czystego powietrza. Drżałam na całym ciele, nie mogąc stwierdzić, czy to ze strachu, czy z zimna.
Pędziłyśmy przez tunel w zawrotnym tempie, tak szybko, że zdałam sobie sprawę, że to nie nasza sprawka. Odniosłam wrażenie, że tunel próbuje się nas… pozbyć. Otoczona wręcz grobową ciemnością, czułam bolesny ucisk w uszach i z tyłu głowy, efekt gwałtownego spadku ciśnienia. Dłoń Leigh wyślizgnęła się z mojej, a szaleńczy nurt oderwał nas od siebie. Z ogromnym trudem złapałam ją i nie puszczałam, lecąc z zamkniętymi oczami, ponieważ pęd stał się tak silny, że nie mogłam ich otworzyć. Naraz powietrze stało się bardziej słone niż jeszcze chwilę temu i wtem…
Z łoskotem upadłam na gorący piasek. Drobne, złociste ziarenka boleśnie obtarły mi kolana i policzki, moja sukienka była w opłakanym stanie, a przez potargane, odstające na wszystkie strony włosy, prawie nic nie widziałam.
Wciągnęłam do płuc haust ciepłego powietrza.
Świeży, najprawdziwszy tlen.
Zrobiło się bardzo gorąco i sucho, ale znośnie. Tutejszy klimat okazał się zupełnie inny od parnego, przesyconego tropikalnymi zapachami Perydotu – nigdy wcześniej nie czułam nic podobnego. Leigh spadła prosto na mnie, łokciem dźgając mnie w tchawicę. Strach, który dopadł ją wcześniej, został szybko zastąpiony przez dziecięcy chichot.
Upewniwszy się, że wszystko z nią w porządku, zsunęłam ją z siebie i postawiłam na ciepłym piasku, po czym wyprostowałam się i zaczęłam strzepywać z ubrań nagromadzony piach. Niezadowolona z rezultatów, wytarłam język o szorstki, wełniany rękaw mojej sukni.
– Wow – westchnęła moja siostra.
Powiodłam wzrokiem po rozległej plaży, sąsiadującej z tętniącym życiem portem rozciągającym się na tle jaskrawego błękitu. Statki wszelkich kształtów i rozmiarów – od żaglówek, po holowniki, na niewielkich łódkach skończywszy – ozdabiały turkusową taflę wody. Te zacumowane kołysały się delikatnie w rytm fal, inne leniwie przepływały tuż obok siebie. W porcie panował spory ruch. Mężczyźni i kobiety, znajdujący się na łodziach, przekrzykiwali się wzajemnie, mocząc stopy w wodzie, grając na instrumentach czy rzucając kotwice. Po prawie dwóch tygodniach spędzonych na smętnym, pogrążonym w ciszy statku to wszystko wydawało się nieco przytłaczające – kakofonia dźwięków, różnorodne widoki i jaskrawe kolory. W samym porcie znajdowało się tylu ludzi, że z pewnością przewyższali liczebnością niewielkie Abbington.
Z trudem zdołałam ogarnąć fakt, że chociaż nad naszymi głowami świeciło słońce, w dali majaczyły górskie łańcuchy, a tuż obok rozciągał się ocean, tak naprawdę znajdowaliśmy się tysiące kilometrów pod jego poziomem. Przebywałyśmy pod wodą. Mermagia, w rzeczy samej.
Kiedy wreszcie wstałam, kolana nadal lekko mi drżały, z kolei Leigh już biegła przed siebie, na spotkanie krystalicznej wody.
Nie wiedziałam, dlaczego mi to przeszkadzało. Opiekowanie się nią to moja powinność. Była moją siostrą i oddałabym za nią życie.
A mimo to czułam rozdrażnienie. Nie chciałam nieustannie jej pilnować, nie spuszczać jej z oczu. Nie miałam ochoty odciągać jej od brzegu z obawy przed potencjalnym niebezpieczeństwem, czy trzymać ją zawsze przy sobie. Upewniać się, czy jest bezpieczna, nakarmiona, otoczona należytą opieką.
Żałosne. W dodatku niezwykle samolubne. Godna politowania wymówka dla…
Szczypanie przyciągnęło moją uwagę na coś w dole. Kiedy wypadłam z tunelu, otarłam kolano i gdy uniosłam spódnicę, zobaczyłam, jak krople szkarłatu skapują na piasek. Przesunęłam palcami po skaleczeniu, ponownie próbując zaczerpnąć magii z otoczenia.
Na moich palcach zamajaczyła niewielka iskierka – ledwo zauważalna. Poczułam lekkie mrowienie.
Dzięki niech będzie Kamieniom.
Moja skóra zaczęła powoli się zrastać, wypychając małe kamyki i ziarenka piasku tkwiące w ranie.
W trakcie naszej podróży do Cytrynu próbowałam to zrobić niezliczoną ilość razy. Leżąc w nocy na swojej ciasnej pryczy, modliłam się, by znowu poczuć światło, wiatr i powietrze przepływające między moimi palcami. Pragnęłam okiełznać tę niekontrolowaną moc, którą dysponowałam, tę samą, co wyrwała się ze mnie po śmierci matki. Tylko trochę – by za jej pomocą rozpalić świecę lub wyważyć drzwi jednym podmuchem. Bezskutecznie. Nie byłam w stanie nic z siebie wykrzesać. Nawet iskry.
Cóż, to dla mnie cenna lekcja: jeśli wykorzystasz prawie całą swoją świetlistość do zniszczenia wrogiej armii Fae, nie zdołasz korzystać z magii tygodniami.
Zwracając się w stronę płaskiej, jasnobrązowej plaży, dostrzegłam innych pasażerów, porozrzucanych dookoła mnie. Tak jak ja wcześniej, starali się strzepać piasek z ubrań i powoli stawali na nogi. Ubrani w ciemne, grube spódnice, spodnie i futra, wyglądaliśmy jak zgraja smętnych żałobników w porównaniu do kolorowych, zwiewnych kreacji miejscowych – beżowych, różowych, pomarańczowych – majaczących w oddali. Na niewielkim wzniesieniu zauważyłam Kane’a, Griffina i Amelię, oni prezentowali się nienagannie, bez choćby jednego ziarenka piasku na ubraniach. Ruszyłam w ich kierunku, mozolnie stąpając po nierównym, zapadającym się gruncie.
– Czy tunel kryje w sobie jakąś tajemnicę, o czym nikt nam nie powiedział? – zapytałam, machając ręką w stronę kaszlących pasażerów, od góry do dołu obsypanych piaskiem, na kobiety wyżymające wodę ze swoich spódnic, patrząc na nich wymownie. W międzyczasie spostrzegłam, że nie pozbyłam się piasku z własnego warkocza.
Kane wpatrywał się we mnie z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, podczas gdy próbowałam pozbyć się ziarenek z włosów.
– Kwestia praktyki. Po prostu nauczyliśmy się lądować na nogach. Wszystko w porządku, ptaszyno?