Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zawsze jest wiele rzeczy do zauważenia i zrozumienia w efemerycznej rzeczywistości. Z biegiem czasu niektóre wydarzenia zasnęły, inne odrodziły się z mitami lub legendami. Dziś nikt nie może uczciwie powiedzieć, jak wyglądał świat sto lub więcej lat temu, ponieważ historia uwielbia kłamać, a teraźniejszość kusi, by zrealizować swoją własną drogę. Na najnowsze dzieło Kunčiusa pod tytułem „Obrazki litewskie” składa się siedem odrębnych historii. Motywem spajającym wszystkie „Obrazki” jest korowód znanych osobowości historycznych lub literackich odbywających wyimaginowane odwiedziny na Litwie. Wśród nich przewijają się między innymi: Car Rosji Piotr I, Włodzimierz Lenin, Hannibal Lecter, Michaił Gorbaczow.
Herkus Kunčius (ur. 1965 w Wilnie) – prozaik, eseista, dramatopisarz, autor słuchowisk radiowych. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Wilnie. Pracował jako redaktor i krytyk sztuki w czasopismach kulturalnych „Krantas” i „Literatūra ir menas”. Autor około dwudziestu tomów prozy tłumaczonej m.in. na języki angielski, duński, niemiecki, rosyjski, słoweński, szwedzki. W Polsce jego teksty były prezentowane na łamach czasopism „Literatura na świecie”, „Tekstualia” i „Korespondencja z ojcem”. Jako osobne książki w tłumaczeniu na język polski ukazały się „Moja walka bambino” (2001) oraz „Litwin w Wilnie” (2014). Herkus Kunčius jest członkiem zarządu Polsko-Litewskiego Forum Dialogu i Współpracy im. Jerzego Giedroycia. W latach 2011–2015 był przewodniczącym litewskiego PEN Clubu. Laureat licznych nagród literackich. W 2019 r. odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi RP za zasługi w rozwijaniu polsko-litewskiej współpracy kulturalnej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dobrze jest urodzić się w małym kraju, gdzie przyroda jest ludzka, na miarę człowieka, gdzie w ciągu stuleci współżyły ze sobą różne języki i różne religie. Mam na myśli Litwę, ziemię mitów i poezji.
Czesław Miłosz
Obrazek pierwszy
W przeciwieństwie do Polski czy innych cywilizowanych państw Europy na początku XVIII wieku wielkie sławy tego świata rzadko trafiały na Litwę. Władcy sąsiednich krajów również nie rozpieszczali jej swoimi oficjalnymi i prywatnymi wizytami. Pewnego razu nadarzyła się jednak znakomita okazja. Kiedy wybuchła długo dojrzewająca wojna północna (1700-1721), do której przystąpiła Rzeczpospolita Obojga Narodów przeciwko Szwecji Karola XII, na Litwę wybrał się wreszcie car Rosji Piotr I (1672-1725).
Ten imponujący władca, doskonale dogadujący się przy kieliszku ze swoim sojusznikiem, królem Polski Augustem II, zaszczycił swoimi odwiedzinami Wilno, stolicę Wielkiego Księstwa Litewskiego, w 1705 roku. Dla Litwy i miejscowej szlachty było to wydarzenie niezwykłe.
Już od dawna wśród lokalnej magnaterii i stanu szlacheckiego krążyły pogłoski, że przyszły imperator Rosji wyróżnia się nie tylko wzrostem i siłą, ale ma też doskonałe poczucie humoru, lubi w towarzystwie wesoło pożartować, nie jest obojętny wobec płci pięknej, a na wojskowości zna się nie gorzej niż profesjonalni dowódcy wojskowi.
Wszystkie te upodobania i talenty Piotra I pobudzały miejscową arystokrację do wytężonych starań, aby wielkiemu gościowi zapewnić pobyt wysokiej jakości, a Ich głowy zaprzątnięte były intensywnymi poszukiwaniami godziwych rozrywek. Od wiosny 1705 roku, kiedy już uporano się z tymi i Innymi pracami domowymi, wszyscy na Litwie zaczęli niecierpliwie oczekiwać cara Rosji.
Car Rosji Piotr Iu Słuszków
I. Przybycie cara
15 czerwca 1705 roku, po bitwie z Karolem XII, car Rosji Piotr I wraz z pięćdziesięciotysięczną armią wkroczył do Wilna przez rogatkę połocką. Szedł pieszo na czele swoich wojsk, kilka głów od nich wyższy, w niebieskim mundurze kapitana Pułku Preobrażeńskiego. Nastrój miał doskonały. Dzień był słoneczny i ciepły. Car Rosji kroczył odprężony, myśląc naiwnie, że w mundurze kapitana nikt go w Wilnie nie rozpozna.
Wilnianie, którzy niecierpliwie oczekiwali cara, już poprzedniego wieczora zajęli co lepsze miejsca, żeby go lepiej widzieć – stali ustawieni wzdłuż ulic, którymi, jak sądzono, miał iść. Niektórzy aż promienieli radością. Stali z bukietami polnych kwiatów, gotowi je wręczyć albo rzucić carowi pod nogi.
Wyjątkowo niecierpliwie na cara czekali Rosjanie z ulicy Rosyjskiej. Czuli się nadzwyczaj podniośle. Rosjanki, nie kryjąc się ze swoją tożsamością, na tę okazję odświętnie wystrojone w stroje narodowe i z monumentalnymi kokosznikami na głowach, trzymały ciepłe wareniki i bubliki. Rezolutniejsi mężczyźni z ulicy Rosyjskiej, sądząc, że sprawią tym przyjemność carowi, w wyciągniętych rękach trzymali symbole potęgi Rosji: rzeźbione, lepione albo gięte dwugłowe orły. Nie zabrakło również powiewających flag Rosji, których machaniem radośnie witano cara.
Piotr I przemaszerował przez ulicę Połocką, później przeciął Zarzecze i po przekroczeniu Wilejki znalazł się obok Soboru Przeczystej Bogurodzicy. Rzucił niedbałe spojrzenie na świątynię. Od miejscowego Rosjanina, który padł mu do stóp, usłyszał bajeczkę, że tę cerkiew w Wilnie swego czasu zbudowała pierwsza żona wielkiego księcia litewskiego Olgierda. Poza tym w cerkwi tej w 1495 roku wzięli ślub wielki książę litewski Aleksander i córka Iwana Wielkiego Helena Iwanowna, która jest tu zresztą pochowana.
Chociaż uszom Piotra I nic nie umykało, udał, że nie zainteresowały go te fakty. Potrafiąc po mistrzowsku kierować rozmowy na inne tory i odwracać uwagę rozmówców, zapytał przyjaźnie wilnianina, czy ten rzeczywiście jest Rosjaninem. Rzemieślnik Jegor z dumą potwierdził: tak, stuprocentowym. Wówczas Piotr I bezceremonialnie złapał Jegora za brodę. Szablą św. Jerzego gwałtownie odciął kępę włosów, rzucił ją na ziemię i wykrzykując nieprzyzwoite słowa mongolskiego pochodzenia, zaczął tupać nogami jak oszalały. Wilnianie, którzy nie spodziewali się takiego afrontu, zamilkli. Choć doświadczyli już najróżniejszych rzeczy, takiej ekscentryczności jeszcze nie widzieli, pomijając oczywiście odwiedzających miasto zagranicznych komediantów. Wszyscy, łącznie z najbardziej zajadłymi wyznawcami prawosławia, spojrzeli po sobie, nie kryjąc zdziwienia. Zapadła nieprzyjemna cisza. Jeden z kupców próbował zagrać na bałałajce, ale szybko został uciszony.
Piotr I, który dopiero co wymierzył kopniaka w tyłek Jegora, stał jak gdyby nigdy nic. Spojrzenie bez wyrazu kierował w stronę kościoła św. Franciszka z Asyżu – i uśmiechał się pod wąsem. Wówczas Irina, mieszkanka ulicy Rosyjskiej, odważyła się zaproponować Piotrowi I upieczonego przez siebie „baranka”. Ku zadziwieniu zebranych car Rosji przyjął wypiek od Iriny. Mało tego, mamląc go, chwycił kobietę w objęcia, obcałował ją w podzięce, wreszcie przewrócił na ziemię i zaczął miętosić. Wilnianie, od najdawniejszych czasów hołdujący cnocie, zasłaniali oczy małym dzieciom, a niektórzy z zawstydzeniem opuszczali głowy, aby nie widzieć, co car Rosji wyczynia przed cerkwią z matką pięciorga dzieci.
Po zaspokojeniu namiętności Piotr I ruszył dalej. Nie doszedł do kościoła św. Anny, skręcił w lewo. Wyłoniwszy się z ulicy św. Mikołaja, znalazł się na wypełnionej ludźmi ulicy Zamkowej. Szedł bez pośpiechu ku Górze Giedymina, oglądając się za co zgrabniejszymi wilniankami. W ślad za nim, torując sobie drogę, podążała kawaleria i toczyły się armaty.
Przy Górze Giedymina Piotr I się zatrzymał. Wyglądał na bardzo zaintrygowanego. Pomimo to zamknął usta pochlebcy, który ledwo zdążył je otworzyć, zamierzając opowiedzieć o księciu Giedyminie. Uciszywszy go kilkoma ciosami w podbródek i kopniakiem w brzuch, car dał znak swoim wojskom, aby bez skrępowania ulokowały się po drugiej stronie Wilii – od Śnipiszek do samych Werków. On sam, nie czując najmniejszego zmęczenia, ruszył dalej pieszo drugim brzegiem Willi w stronę Antokolu, do pałacu Słuszków, gdzie czekali już na niego jego gospodarze – wojewoda połocki Dominik Michał Słuszka z żoną Konstancją Podbereską-Słuszką.
II. Gościnni gospodarze
Dominik Michał Słuszka (1655-1713), w przeciwieństwie do swojego starszego brata Józefa Bogusława Słuszki (1652-1701), nie mógł pochwalić się wysokimi tytułami i ważnymi stanowiskami. Nie był ani chorążym wielkim litewskim, ani marszałkiem dworu, ani też kasztelanem wileńskim czy hetmanem polnym litewskim. Dominik Michał Słuszka musiał zadowalać się skromnymi urzędami starosty rzeczyckiego, suraskiego i borysowskiego. Poza tym, jak już wspomniano, był wojewodą połockim. Cierpiąc z tego powodu na kompleks niższości, zbudował sobie wystawny pałac, dorównujący w swoim majestacie rezydencjom najbogatszych i najbardziej wpływowych magnatów Wielkiego Księstwa Litewskiego, a niektóre z nich nawet przewyższający. Nie zamierzał ustępować Sapiehom ani Pacom, wykończenie pałacu powierzył zatem Włochom – Pietro Pertiemu i Michałowi Aniołowi Palloniemu, który wcześniej ozdobił kościół apostołów Piotra I Pawła. Ponadto gospodarz pałacu mógł pochwalić się unikalnymi szklanymi sufitami oraz niespotykanym dotychczas na Litwie wiszącym akwarium, w którym wraz z rybami pływały półnagie syrenki. W fasadę pałacu wmurowano świadczącą o próżności właściciela tablicę z czerwonego marmuru, na której wyryto niezrozumiałe dla pospólstwa, a więc obraźliwe łacińskie słowa:
MONTES DEPULI, AQUAS VILIAE EDOMUI,
AERA ABSG: SVGGESTU COLLIUM SUPERAVI,
VICTRIX ELEMENTORUM,
FACTA SUM DOMUS,
QUIETIS,
SOCIA ANTECOLLENSIS HEROUM AUGUSTALIS HIC
SUB LUNA AMICA QUIETI, DEA PACIS TOGAM,
SUB ARMIS OSTOJA BELLONA SAGUM
AD TRANQUILLITATEM COMPONITO.
Góry usunąłem, wody Wilii wypchnąłem z Ich łożyska, przewyższyłem widokiem swym wzgórza, zwycięzca żywiołów, stworzony jestem na dom wypoczynku, sojusznik antokolskiej dostojności bohaterów, tu niech bogini wojny złoży pod Luną, sprzyjającą odpoczynkowi, pokoju boginią szatę pod herbem Ostoja i broń gwoli spokojności życia1.
Dominik Michał Słuszka i jego żona Konstancja Podbereska-Słuszka powitali Piotra I przed swoim pałacem. Dostojeństwo gości z reguły nie oszałamiało Dominika Michała, jednak kiedy wojewoda połocki dowiedział się, że zamierza zatrzymać się u niego car Rosji, to już od wczesnej wiosny zaczął się ekscytować. Na uspokojenie pił całymi tygodniami, dlatego teraz wyglądał na porządnie zmęczonego. Udręczony kacem, z przekrwionymi oczami, już od wczesnego rana podleczył się nieostrożnie i teraz przed obliczem cara roztaczał nieznośny zapach, zataczał się mimowolnie i w każdej chwili mógł upaść. Konstancja, przeciwnie, była zupełnie trzeźwa. Przytrzymując męża pod rękę, uśmiechała się uprzejmie, choć arogancki car nawet nie raczył odpowiedzieć na wierszowane powitanie Słuszków.
Kiedy zaproszono cara do pałacu i posadzono na krześle, ośmielony Słuszka zaproponował, aby wychylić po kieliszku – po podróży, by tak rzec. Piotr I nie odmówił. Kiedy służba przyniosła tacę z karafką i napełniła kieliszki, stuknął się z gospodarzem. Łyknął bez wywyższania. Jednak nie przełknął, ale demonstracyjnie plunął cieczą w twarz wojewody. Słuszka, który nie zdążył wziąć przykładu z cara, z goryczą wypił swój kieliszek do dna. Wówczas car, który ze złości aż tupnął nogą, chwycił gospodarza pałacu za ramiona, zaczął nim potrząsać, uderzać jego głową o ścianę i zapamiętale indagować. Ciekawiło go, co to za gówno podsunięto właśnie carowi.
Michał Dominik Słuszka z początku tylko poruszał ustami jak ryba, a później, kiedy narobił już w spodnie, jąkając się, powiedział, że to benedyktynka – likier produkowany przez miejscowych zakonników. Na tę wiadomość car rozsierdził się jeszcze bardziej. Nie przebierając w słowach, zaczął na całe gardło wrzeszczeć, że słodkich mamałyg nie pija i pić nie będzie, tym bardziej zrobionych przez katolickich zakonników, którzy nie po raz pierwszy próbują go otruć. Słuszka, usłyszawszy to, poczuł się winny i zaczął przepraszać. Przepraszała też Konstancja. Chcąc jak najszybciej zażegnać nieprzyjemne nieporozumienie, zaczęła się kłaniać, całować carskie buty i obiecywała bezzwłocznie nalać, czego tylko serce zapragnie.
Car Rosji chciał, oczywiście, wódki. Niestety, nie było jej w bufecie Słuszków. Wódkę, jak głosiła plotka, zawsze mieli Sapiehowie, jednak nikt ze Słuszków nie zamierzał wysyłać do nich służby. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Car się rozszalał. Domagając się wódki, zaczął dewastować wszystko, co podeszło mu pod rękę, potem wziął się za meble i wiszące na ścianach gobeliny. Jednak kiedy dobrał się do wartościowych obrazów, bystra Konstancja zaproponowała, że pobiegnie na Holenderską. Tam, w sklepie Rytas, kupi carowi wódki. Jaką chce: Litewską, Szlachecką czy Sobieskiego? Piotr I się zawziął. Wykrzyczał do Słuszkowej, że Sobieskiego nigdy się nie napije. Po zastanowieniu wybrał Russkij standart, Zielonają markę i z ciekawości półlitrówkę białoruskiego Bulbasza. Konstancja wybiegła, o nic więcej nie pytając.
W oczekiwaniu na Konstancję car znowu rozsiadł się na podobnym do tronu krześle. Zapalił fajkę, jak to miał w zwyczaju od czasu podróży do Holandii. Pykał ją, wypuszczając pod sufit kłęby dymu. Obojętnie obserwował pływające w akwarium syreny. Słuszka, nieprzyzwyczajony do szkodliwej dla zdrowia tabaki, nagle się rozkaszlał. Zaczął się dławić. Nie mogąc wytrzymać, wybiegł zwymiotować. Car odebrał takie zachowanie wojewody połockiego jako osobistą zniewagę. Siedział do reszty rozzłoszczony i milczący. Nie tknął nawet deficytowej herbaty, którą z wielkim trudem zdobyli gdzieś Słuszkowie, wiedząc, że Piotr I był w Anglii.
Konstancja spędziła na Holenderskiej dłużej, niż zamierzała. Kiedy wróciła do domu po dobrej godzinie, na próżno tłumaczyła się, że w sklepie Rytas była długa kolejka, ponieważ działała tylko jedna kasa. Car Rosji takie wyjaśnienia miał za nic. Mało tego, kiedy zobaczył wyciągniętą tryumfalnie i postawioną na stole butelkę szwedzkiego Absolutu, znów stracił panowanie nad sobą. Chwyciwszy przyniesiony litr, zaczął nim machać i grozić Konstancji. O mały włos nie zranił kobiety, kiedy rzucił butelką w stronę okna. Mówił o prowokacji. Sojusznicy znowu jakoby chcą podłożyć mu świnię. I to w czasie, kiedy między Rosją a Szwecją jest wojna! Konstancji, oczywiście, nie słuchał. Nie interesowało go, że w sklepie Rytas była dziś 50-procentowa przecena na wódkę Absolut. Dzięki temu, zamiast brać nieprzecenione Russkij Standart i Zielonają Markę, mogła kupić dziesięć butelek Absolutu w cenie pięciu! Takie okazje rzadko się zdarzają. Poza tym Absolut, jak twierdzą sąsiedzi Sapiehowie, jest znacznie wyższej jakości niż białoruski Bulbasz czy, za przeproszeniem, produkowana na Łotwie Stolichnaya, której od dawna nikt na Litwie nie ceni i nie pije.
Car nie słuchał argumentów Konstancji. Jednak uspokoił się, kiedy ta sprytnie zaproponowała, aby zamiast pijaństwa umył się po podróży. Otrzymał królewski ręcznik i pośpieszył do umywalni, gdzie czekały na niego gorąca woda i czyste majtki oraz onuce.
III. Bankiet w ratuszu wileńskim
Kąpiel podobała się Piotrowi I. Nawet bardzo. Byłby pluskał się dłużej w umywalni, ale Konstancja zaczęła go ponaglać: Czyżby car zapomniał, że obiecał urządzić dziś wieczorem bankiet dla miejscowej magnaterii? Piotr I niczego nie zapominał. Wytarł się, przebrał, po kilku minutach już siedział na koniu i cwałował w stronę ratusza.
Przy wileńskim ratuszu zgromadził się tłum biedoty. Jego wygląd potęgował podniszczony budynek, który wręcz domagał się remontu. Kiedy car to zauważył, zapytał swoją świtę, czy aby nie zabłądził. Nie, zapewnił go Słuszka i oczywiście poczerwieniał ze wstydu, że ratusz jest w tak opłakanym stanie.
Kiedy car elegancko zeskoczył z konia i już zamierzał wkroczyć do ratusza, usłyszał ogłuszający gwizd tłumu. Jakiś obszarpany brodaty dziad, który wdrapał się na beczkę, zaczął wydzierać się do tłuszczy, że to niemoralne – urządzać bale, kiedy toczy się wojna, a kraj przeżywa ciężkie czasy. Wymyślał władzom, zachęcał do łamania prawa, wygrażał pięścią w stronę ratusza i groził, że wszystkich stamtąd przepędzi. Dodał, że obrzuci gównem wszystkie panie i panów, odbierze im dzieci i odda do obozów reedukacyjnych, gdzie wreszcie się dowiedzą, że jest nie tylko praca, ale i głód.
Piotra I zaciekawiła burzliwa przemowa starca. Dziad ten z jakiegoś powodu przypominał mu Stiepana Razina, z którym poradzono sobie już kilkadziesiąt lat wcześniej. Zasięgnąwszy języka, car Rosji dowiedział się, że ten krzykacz to litewski król ubogich. Zwołany przez niego tłum biedoty zamierza zrujnować bankiet. Jednak car może być spokojny. Wkrótce miejscowa samoobrona tłum rozpędzi, a króla ubogich powiesi. Carowi spodobał się taki scenariusz. Uroczyście wkroczył do ratusza, nie zwracając uwagi na obraźliwe okrzyki i wyrażające niechęć gwizdy i tupanie.
W ratuszu wszyscy już od dawna czekali na cara, który zresztą spóźniał się dobre dwie, a może i całe trzy godziny. Jednak nikt się temu nie dziwił. Wszyscy znali niepisany przywilej królewski, od dawna świadczący o tym, że wielkość władcy jest proporcjonalna do jego spóźnienia. W tym czasie Piotr I nie osiągnął jeszcze apogeum swojej wielkości, dziesięć lat później wypadłoby czekać na niego do samego rana albo w ogóle by się go nie doczekano.
W sali bankietowej postukiwała instrumentami posadzona pod sufitem orkiestra chłopów pańszczyźnianych. Ubrani w liberie niewolnicy cara nosili tace z czerwonym i czarnym kawiorem. Można go było czerpać z małych wiaderek łyżkami, chochlami, albo – zgodnie z rosyjską tradycją – wprost rękami. Nie brakowało piwa i silniejszych napitków. Piotr I zatroszczył się o dostarczenie z magazynów ZN kilkudziesięciu skrzynek wódki, aby – jak sam powiedział – nie zdarzyło się jak u Słuszków. Intendent wojskowy wykonał ten rozkaz cara z naddatkiem.
Piotr I, który zatrzymał się na chwilę przy wiaderku z kawiorem, kropnął na szybko kilka szklaneczek rzekomo bardzo delikatnej wódki Kremlowskaja. Potem była Moskowskaja. Kiedy spłukał to wszystko wódką Russkaja, beknął z przyjemnością. Rozejrzał się i nagle zachciało mu się zatańczyć. Chwyciwszy za kark pierwszą nadarzającą się damę, zaciągnął ją na środek sali. Kiedy chłopi pańszczyźniani zagrali na bałałajkach, zaczął przed nią potupywać i niebezpiecznie wymachiwać rękami. Dla Elżbiety Pacówny, kobiety wysokiej kultury, było to niezrozumiałe. Dziewczyna, którą po raz pierwszy przyprowadzono na bal magnaterii, była speszona. Wylękniona zaczęła się rozglądać, szukając pomocy tatusia Paca i mamusi Pacowej. Niestety, Pac stał z kamienną twarzą, a Pacowa zachęcała córkę spojrzeniem, aby była bardziej uprzejma dla cara.
Ośmielona magnateria litewska również zaczęła tańczyć, biorąc przykład z Piotra I. Wszyscy potupywali. W zapamiętaniu tupali Ogińscy, Słuszkowie i Radziwiłłowie. Potupywali również wyjątkowo niepożądani tu Sapiehowie, którzy ukradkiem przybyli na bankiet.
Piotrowi I zabrakło tchu, a kiedy znów stał na nogach, flirtując, zapytał Pacównę, czy kiedykolwiek bili ją wiosłem w pewne miejsce. Kiedy Pacówna upewniła się, o jakie miejsce chodzi, zemdlała z poruszenia. Podczas gdy Pacowie dopadli do leżącej na parkiecie córki i zaczęli ją cucić, car Rosji tłumaczył się przed litewską magnaterią, że rozpoczyna rozmowę tak, jak umie. Wszyscy zaczęli się śmiać. Nie śmiali się tylko Pacowie, którzy byli zmuszeni wywieźć wkrótce czerwieniejącą się Pacównę do domu.
Nastrój Piotra I poprawił się po wesołych tańcach i bogatych rozmowach. Chcąc pokazać, jaki jest dzielny, wymierzył kilka policzków któremuś z Radziwiłłów, zajechał tacą w głowę jakiegoś sługę, wyszarpał za ucho zaproszonego chłopa z bałałajką i uszczypnął Konstancję Podbereską-Słuszkę w tyłek. Odgryzłszy szyjkę karafki, zaczął gryźć i połykać kryształ. Pokrzepiwszy się, łyknął szklaneczkę wódki Moskowskaja. Nabrał ochoty zapalić zioła, jak to miał w zwyczaju w Niderlandach.
Niestety, w wileńskim ratuszu nie palono. Nie dlatego, że był zakaz, ale po prostu wówczas arystokracja litewska haszyszu nie paliła. Tylko piła. I żarła. Kiedy Piotr I to usłyszał, zaczął zrzędzić na niezrozumiały porządek, podporządkował się jednak, kiedy pod pretekstem zagrożenia pożarowego zaproponowano mu, aby zapalił fajkę na zewnątrz.
Ledwo Piotr I stanął na schodach ratusza, nabił fajkę i podniósł ją do ust, a z tłumu zaczęły dochodzić brzydkie słowa i wiązanki. Wyjątkowo zaciekły był samozwańczy król ubogich. Wymyślał Piotrowi I przy użyciu niecenzuralnej leksyki, której lwią część stanowiły nazwy organów płciowych. Słuchając króla ubogich, car Rosji dowiedział się o sobie więcej, niż mógł sądzić. Dziwiło go, że jeszcze nie powiesili tego człowieka. Car stracił cierpliwość, rozzłościł się i zamierzał dać królowi ubogich należytą odpowiedź, jednak zaledwie otwarł usta, dostał odłamkiem cegły w czoło. Kiedy chlusnęła krew, car Rosji zacisnął pięści i zrobił krok, chcąc pouczyć zapaleńca jak należy, jednak ktoś go chwycił i wciągnął z powrotem do ratusza. Konstancja, która zaryglowała palem drzwi przed wściekłym tłumem, zaczęła szukać apteczki. Kiedy dostała bandaż i środek odkażający zwany „zielonką”, zdezynfekowała ranę i obwiązała głowę cara.
Piotr I, niczym indyjski maharadża w turbanie, siedział w ratuszu ponury. Świąteczny nastrój został zepsuty. Pocieszany przez Konstancję car Rosji pochlipywał i nijak nie mógł zrozumieć, za co i dlaczego tak z nim postąpiono. Przecież ludziom zgromadzonym przy ratuszu nie zrobił jeszcze nic złego. Odwrotnie, przybył tu jako ich sojusznik i orędownik, przyjaciel Litwy i honorowy gość Wilna. Owładnięty takimi myślami car nie chciał już dłużej zostać na bankiecie. Kazał wezwać karetę i wieźć się do pałacu Słuszków.
IV. U kata miejskiego
Piotr I, który od dzieciństwa lubił bawić się żołnierzykami, zawsze spał z bębenkiem. Obejmował go czule i słodko zasypiał. Nie zrezygnował z tego zwyczaju nawet po osiągnięciu pełnoletności. Bęben, niczym cenny talizman, zawsze woził ze sobą. Wyprawa na Litwę nie była wyjątkiem – car przywiózł tu nie tylko ukochany bębnem z dzieciństwa, ale również zapasowy.
Kiedy Konstancja weszła do sypialni Piotra I, car spał z bębnem postawionym na brzuchu. Przykryty kołdrą tajemniczy przedmiot wywołał dwuznaczne skojarzenia Słuszkowej. Sądząc, że to coś innego, gospodyni pałacu z początku chciała odwrócić się i pójść na pokutę, ale zwyciężyła wrodzona kobieca ciekawość. Ostrożnie podniosła kołdrę, jednak nie zobaczyła tego, czego skrycie oczekiwała. Z drugiej strony poczuła ulgę, że to tylko bęben.
Car Rosji spał twardo. Konstancja Słuszka początkowo próbowała obudzić go dobrym słowem, wkrótce jednak zaczęła bębnić. Kiedy kilka razy uderzyła nierytmicznie, zobaczyła, jak Piotr I się skrzywił. Objął bęben, przewrócił się na bok i ponownie zasnął. Konstancja znowu zabębniła. Niestety, car nie reagował. Uzbrojona w cierpliwość Słuszkowa zaczęła bębnić w rytmie marszowym. Na jego dźwięk Piotr I wyskoczył z łóżka.
Car Rosji na widok Konstancji z królewską obojętnością zaprosił ją do łóżka. Słuszkowa, która mogła być jego macochą, chwilę się wahała, jednak na myśl o politycznych konsekwencjach sprawy odrzuciła propozycję. Car nie rozzłościł się ani odrobinę. Kiedy wypił kilka szklanek wody i zaspokoił wynikające z kaca pragnienie, usłyszał od Konstancji, że ma ona świetne wiadomości. Nocą oddział miejskiej samoobrony pochwycił króla ubogich. Obecnie jest on uwięziony w lochach ratusza i znajduje się w rękach kata. Jeśli zatem car sobie tego życzy, może zobaczyć przesłuchanie króla ubogich, na które jest serdecznie zapraszany.
Wiadomość ta ucieszyła Piotra I. Już od dawna, od czasów podróży do Niemiec, Anglii i Niderlandów, interesował się nie tyko przeprowadzanymi przez katów przesłuchaniami, ale również chirurgią i stomatologią stosowaną. Wyskoczył z łóżka, szybko się ubrał i kazał zaprzęgać konia. Po chwili jechał już w stronę ratusza.
Václav Škvorecký już od długich dekad był katem miejskim w Wilnie. W XVII wieku nauczył się tego rzemiosła w Bawarii, przybył tu z ojczystych Czech i doskonale się przystosował, zapuścił korzenie. Czasem rada miejska przebąkiwała, że czas już zwolnić Škvorecký’ego z posady kata, jednak staruszek pomimo poważnego wieku doskonale wypełniał swoje obowiązki i nikt nie miał wobec niego zarzutów. Rzeczywiście Škvorecký był prawdziwym mistrzem swojego rzemiosła. Ten dziadunio o drobnej budowie i załzawionych oczach kary zasądzone przez radę miejską albo inkwizycję wymierzał precyzyjnie, terminowo i nadzwyczaj szybko. Nigdy jeszcze nie zadrżała ręka Škvorecký’ego, kiedy ścinał głowę heretykowi albo ćwiartował złodziejaszków. Škvorecký, podobnie jak wszyscy kaci w Europie, mieszkał ze swoją rodziną i wnukami za miastem. Jednak kiedy było dużo pracy, nocował przez tydzień czy nawet cały miesiąc w miejskim ratuszu, gdzie w piwnicach urządzono coś na kształt składziku. W chwilach wytchnienia popijał tu herbatę kminkową i ssał z rozkoszą zamoczony w niej – zębów nie miał już od dawna – kupiony na targu piernik.
Kiedy Piotr I zszedł do piwnic ratusza, Škvorecký w otoczeniu zwisających z sufitu szmat siorbał przy świeczce swoją herbatę. Wydawał się spokojny, jakby donikąd się nie spieszył, podobny nieco do tybetańskiego mnicha. Kiedy zobaczył dostojnego gościa, początkowo badawczo mu się przyjrzał i dopiero po chwili zaproponował krzesło. Niecierpliwy car w zderzeniu ze spokojem kata mimowolnie usłuchał. Opadł na taboret i dostał kubek nie pierwszej już czystości, do którego gospodarz nalał pachnący ścierką napar. I wtedy Škvorecký zaczął mówić do Piotra I jak do starego znajomego. Z początku długo i nudnie, nie pomijając szczegółów pozbawionych znaczenia, opowiadał o swoich wnukach – o tym, jakie z nich szelmy, wiercipięty, jakie płatają figle i jakie wymyślają zabawy. Później zaczął się dzielić swoimi oczekiwaniami: czego oczekuje od swojej pięknej córki i silnych jak dęby synów, którzy nie chcieli przejąć po nim rzemiosła kata. Wspominał o niektórych wątpliwych uchwałach rady miejskiej. Powyrzekał, uśmiechając się z wyrozumiałością, na wileński zakład gospodarki komunalnej, którego od lat nie mógł się doprosić o wysprzątanie piwnic. Rozżalił się. Nie mogąc przyciągnąć uwagi władz, poskarżył się carowi, jak w dzisiejszych czasach trudno katowi – mała wypłata, pożałowania godna emerytura, a poza tym żadnych świadczeń socjalnych. Zresztą już dawno z przyjemnością wróciłby do Czech, gdzie poziom życia jest o wiele wyższy. Niestety, w ojczyźnie nikt na niego nie czeka. A I lata nie te.
Piotr I cierpliwie słuchał kata, jednak kiedy ten zaczął heksametrem opiewać przebudzoną przyrodę Wileńszczyzny, przerwał zniecierpliwiony i zaproponował, aby jak najszybciej wrócić do tematu. Škvorecký jednak kontynuował, jakby nie usłyszał cara. Dzielił się z nim wierszowanymi przemyśleniami o tożsamości i zmieniającym się czasie. I o przestrzeni. Według kata w piwnicy czas nierzadko znika, a przestrzeń, jakby była strachem, w mroku traci znaczenie. Podobnie zresztą jak wszystko inne – wysokie tytuły, rzekome zasługi i zgromadzone skarby. Miał okazję przesłuchiwać i generałów, i marszałków, a nawet torturować kilku samozwańczych następców tronu. Wszyscy oni, zatraciwszy tu poczucie czasu i przestrzeni, okazali się wielkimi miernotami. Trudno uwierzyć, że przed tymi żałosnymi typami kiedyś drżały całe armie i kłaniały się im tłumy. Człowieczeństwo… Litość…
Piotr I nie był skłonny słuchać o człowieczeństwie i współczuciu. Resztką sił zdobywając się na uprzejmość, poprosił, aby zaprowadzić go do króla ubogich. Albowiem chce tego łajdaka nie tylko zobaczyć, ale i powiedzieć mu kilka słów… ku pamięci. Škvorecký, usłyszawszy prośbę cara Rosji, bardzo niechętnie podniósł się ze swego taboretu. Wziął do ręki świecę i poprosił cara, aby poszedł za nim.
Kiedy przyszli do celi, w której za kratami trzymano króla ubogich, Piotr I się skrzywił. Demonstracyjnie zdegustowany, wyciągnął chusteczkę z monogramem. Zasłonił nią nos. Rzeczywiście, w celi panował nieznośny smród. Škvorecký, który przed chwilą przeklinał zakład gospodarki komunalnej, nie kłamał – wszędzie odchody sięgały kolan, a w rogach stały kałuże. Dobrze, że car przyszedł w długich butach sięgających ud. Piotr I wlazł w gówno i zaczął się przedzierać bliżej króla ubogich, który, powieszony na metalowych hakach, pojękując, dyndał pod stropem. Obok stał solidnie zbity stolik. Na nim schludnie rozłożono narzędzia katowskie: żmijkę hydrauliczną, cyrkiel masoński, konowalskie szczypce, kowadło kowalskie, piły stolarskie, nożyce blacharskie, szydła szewskie itd. W ogniu na węglach stało rozpalone do czerwoności żelazko. O ściany oparte były drabina, młot i kosa.
Na początek, jak nakazywała niepisana tradycja placówek więziennych w Wielkim Księstwie Litewskim, Škvorecký pobłogosławił króla ubogich pogrzebaczem. Po tym jak kilkakrotnie wesoło zajechał go po lędźwiach, przekazał pogrzebacz Piotrowi I, aby i on przywitał się z więźniem. Piotr I zamachnął się i przywitał się na odlew. Nie doczekał się odpowiedzi, przypomniał więc jeszcze raz, że już przyszedł. Król ubogich zaskowytał. Był to znak, że więzień jest już gotowy na przyjęcie gości.
Członkowie rady miejskiej podszepnęli Škvorecký’emu, aby rozprawił się z królem ubogich bez pośpiechu i pokazał gościowi jak najszersze spektrum stosowanych w Wilnie egzekucji. Staruszek zapamiętał to sobie i był gotowy nie tylko zademonstrować carowi Rosji najnowsze techniki rzemiosła katowskiego, ale i odsłonić przed nim cały dramat fizycznego i duchowego upadku człowieka.
Z początku Škvorecký przystawił drabinę, wspiął się na nią i na rozgrzewkę podprażył żelazkiem brzuch króla ubogich oraz kilkakrotnie przejechał nim po jego klatce piersiowej. Kiedy torturowany poczuł ciepło, zaczął ohydnie przeklinać, wspomniał wykorzystywanie biedoty przez władze, ustawione wybory do rady miejskiej, korupcję i tym podobne rzeczy. Škvorecký zszedł z drabiny i, nazywając to anestezją, kilkakrotnie zajechał królowi ubogich młotem w głowę, aby ten się uspokoił i przestał szanowanych ludzi nazywać pederastami.
Kiedy król ubogich stracił przytomność, kat zdjął jego ciało z haków. Upadło twarzą w nieczystości. Škvorecký, nie czekając, aż torturowany się ocknie, jeszcze raz podprażył króla. Tym razem w pośladki.
Kiedy więzień się obudził i zaczął żałośnie skomleć, Škvorecký postanowił zrobić mu manicure. Obciął palce obydwu rąk i wziął się za pedicure. Kiedy skończył, uroczyście oznajmił carowi, że teraz rozpocznie się prawdziwa egzekucja, dlatego jeśli car Rosji ma ważne pytania, może je zadać bez skrępowania. I rzeczywiście, król ubogich po tak zwanych zabiegach upiększających wydawał się o wiele rozmowniejszy. Nie przeklinał już ordynarnie, tylko jęczał. Piotr I, korzystając z okazji, zapytał króla ubogich, czy to ładnie obrażać cara Rosji. Król ubogich odpowiedział, że nie. Przyznał, że się pomylił. Przeprosił. Piotr I odpowiedział mu na to, że car Rosji nie potrzebuje przeprosin od niechlujów i może je sobie wsadzić w pewne miejsce.
Kiedy Škvorecký usłyszał słowo „wsadzić”, wziął ze stołu żmijkę hydrauliczną. Wesoło obracając jej rączką, przekazał narzędzie carowi. Piotr I początkowo nie rozumiał, co ma zrobić ze spiralką, jednak Škvorecký objaśnił mu szczegółowo, jak działa to urządzenie, jak się nim posługiwać i do czego służy. Na te słowa oczy Piotra I rozbłysły.
Niestety, za pierwszym razem carowi nie udało się wkręcić żmijki. Nie powiodło się również za drugim. Jednak za trzecim żmijka lekko wsunęła się w odbyt króla ubogich, który Škvorecký nazywał wejściem welcome.
Król ubogich, zetknąwszy się oko w oko z dzikim zwierzem, zaczął wrzeszczeć nieswoim głosem. Wzywał Boga i organy ścigania, błagał, aby wyciągnąć wściekłą żmiję, przysięgał, że od tej chwili będzie porządny, wierny i uprzejmy, może nawet rozpocznie studia na uniwersytecie. Słysząc te puste obietnice, Piotr I z jeszcze większym zapałem wkręcał żmijkę, pozwalając, aby ze wszystkich stron poznała wewnętrzny świat króla ubogich.
Kiedy żmijka przeszła – jak u Dantego – przez wszystkie kręgi piekła i wyszła królowi ubogich przez gardło, Škvorecký podsunął miednicę z pomyjami, aby po podróży oprzytomniał nie tylko turysta, ale i torturowany. I rzeczywiście, kiedy król ubogich pochłeptał trochę jak zwierzę, znów był rzeźwy. Tylko, niestety, nie mógł mówić. Na wszystkie pytania Piotra I odpowiadał teraz milczeniem. Czasem jedynie mrugał.
Škvorecký, kiedy zobaczył, że car Rosji spocił się mocno przy tresurze żmijki, zaproponował, że sam przywoła zwierza z powrotem. Wziął od cara rączkę i obracał nią w przeciwnym kierunku. Żmijka znowu pełzała ochoczo. Kiedy pokazała się jej głowa w kształcie haka, w zębach miała jakiś kawałek ciasta, który Škvorecký, pokazawszy go carowi, nazwał złą duszą biedaka. Według kata teraz można było przejść do następnych zabiegów.
Škvorecký zmiótł ręką narzędzia ze stołu roboczego i z wysiłkiem zaciągnął nań króla ubogich. Choć car Rosji był gotowy mu pomóc, staruszek uparł się, że to wyłącznie jego praca i nie powierzy jej nikomu innemu. Car, nie ma co ukrywać, z przyjemnością oglądał tak profesjonalne podejście.
Kiedy król ubogich był już ułożony i przywiązany, Škvorecký cofnął się o krok i zaczął rozmyślać, splótłszy ręce na klatce piersiowej. Przekrzywiając głowę, brał coś pod rozwagę. Po chwili, jakby usłyszał nieme pytanie Piotra I, zdradził, co budzi jego niepokój. Waha się, ponieważ istnieje jakoby kilka wariantów: ćwiartować ciało toporem albo piłą. Poza tym można wykorzystać technikę mieszaną: nogi oddzielić toporem, a ręce piłą. Albo nogi piłą, a ręce toporem. Albo nogę i rękę piłą, a całą resztę toporem. Albo nawet jedną rękę piłą, a nogi toporem. Albo…
Car Rosji po zapoznaniu się ze wszystkimi możliwościami przyznał Škvorecký’emu, że chętniej wybrałby piłę, ponieważ toporem, jak się obawia, nie oddzieli nogi za jednym razem, a jeśli nawet oddzieli, to być może w złym miejscu. Kiedy król ubogich usłyszał tę dyskusję, zapragnął, aby sprawa zakończyła się jak najszybciej, jednak oczekiwania ofiary nie interesowały cara ani kata.
Po trwającej jeszcze chwilę dyskusji zgodzili się obydwaj, że car Rosji spróbuje oddzielić rękę biedaka za pomocą topora, a jeśli mu się nie powiedzie, to Škvorecký dokończy robotę. Kat przysiągł, że później nikomu nie opowie o niepowodzeniu cara.
Piotr I chwycił katowski topór i się zamachnął. Jego cios nie był może doskonały, ale za to celny. Król ubogich pożegnał się ze swoją ręką.
Wówczas Piotrowi I zachciało się spróbować piły. Tu przydały się stare nawyki, których nabył jako jeszcze całkiem młody chłopak, kiedy w stoczniach Niderlandów i Anglii uczył się rzemiosła ciesielskiego. Car wybrał lewą nogę. Piłował, pomlaskując z zadowolenia, coraz bardziej się zapamiętując i raz po raz zdmuchując opadające na oczy włosy. Pracował, by tak rzec, z wiatrem w żaglach.
Po ukończeniu pracy Piotr I starł ręką pot z czoła. Był zadowolony z siebie. Zwłaszcza kiedy Škvorecký podniósł nogę, obejrzał ją i pochwalił cara, nie zapomniawszy dodać, że ma on wrodzony talent katowski. Kiedy Piotr I to usłyszał, poprosił, aby podać mu topór. Przyznał, że nie boi się wyzwań, dlatego weźmie się za nogę króla ubogich. Niestety, tym razem cios był wyjątkowo niecelny.
Posmutniały z powodu niepowodzenia Piotr I cisnął toporem o ścianę. Czuł się ohydnie – od głowy do stóp był usmarowany odchodami, opryskany krwią, spocony i śmierdzący. I choć Škvorecký pocieszał cara, że nikt nie może ustrzec się przed niepowodzeniami, to Piotr I ani myślał powtarzać próby. Poza tym już go nie interesowało, kto, jak i gdzie powiesi króla ubogich. Przypomniał staruszkowi o złożonej przez niego przysiędze, a wychodząc z piwnicy zapytał, gdzie jest najbliższa łaźnia, ponieważ teraz niczego więcej nie pragnie, jak się umyć.
V. W łaźni publicznej
Wilno od dawna słynęło z obfitości prywatnych i publicznych łaźni. Każdy szanujący się wielki książę, samozwańczy hrabia albo nieco obrosły w piórka szlachcic miał własną łaźnię. Najbliższa ratusza łaźnia publiczna stała na rogu ulic Trockiej i Kiejdańskiej. Założony kilka wieków wcześniej przez dominikanów, ten przybytek czystości miał swoje tradycje i kultywował specyficzne obyczaje. Formalnie podlegał dominikańskiemu trustowi miejskiej gospodarki komunalnej i działał całą dobę, również w weekendy i święta. Przez długie lata łaźnią kierował czcigodny, choć zubożały potomek litewskiej szlachty Siergiej Kutikow, którego wszyscy nazywali wujkiem Sierożą. Łaźnia ta nie mogła oczywiście się równać ze sławnymi łaźniami tureckimi albo termami imperium rzymskiego. Ale była parowa, a wodę dostarczano ze źródeł Wingry.
Według zwyczaju łaźnię podzielono na dwa odizolowane sektory – żeński i męski. Jako że wówczas na Litwie mało kto zajmował się prawami dziecka i edukacją seksualną, niemowlęta i kilkuletni chłopcy kąpali się nago z tatusiami i Ich kolegami, a dziewczynki z mamusiami, ciociami albo obcymi babuniami. Oczywiście czasami dochodziło do sytuacji kuriozalnych. Jak wtedy na przykład, kiedy chłop królewski Piotr Rudnicki, który przybył z prowincjonalnego Pajewonia na wileńskie Kaziuki, przyprowadził do części męskiej nie tylko kilka dojrzałych córek sąsiada, ale również kilkanaście dziewcząt wątpliwej reputacji, poznanych w okolicach dworca i zaproszonych do tej świątyni higieny. Skandal ten był jednak wyjątkowym przypadkiem. Wbrew temu, co mówiły złe języki, w łaźni zawsze przestrzegano norm moralnych.
Piotra I powitał w łaźni wujek Sieroża, który siedział za kratą okienka kasowego. Nie poznał cara i próbował wcisnąć klientowi miesięczny abonament z rzekomą zniżką, jednak spotkał się z odmową. Piotr I kupił za kilka groszy bilet jednorazowy, dostał ręcznik, blaszaną miskę i wszedł do przedsionka. Stały tu szafki na ubrania i rzeczy osobiste. Wszystkie były zajęte i car musiał długo czekać, aż jeden z gości skończy się myć. Po godzinie czy nawet kilku car wreszcie otrzymał szafkę z numerem 145. Rozebrał się szybko i ruszył w głąb przybytku.
W łaźni panował tłok. Na ławkach jak na grzędach grzali się zanurzeni w parze Ogińscy, Platerowie, Giedroyciowie, Radziwiłłowie, Chodkiewiczowie, Pacowie, a nawet Sapiehowie z kolegami. Przyglądając się uważniej, można było dostrzec nie tylko niektórych członków rady miejskiej, ale również rzemieślników. Zażarcie prażyli się tutaj przedstawiciel sławnej w Wilnie dynastii szklarzy Justas Paleckis ze swoimi czeladnikami, jubiler Maurycy Bingel, szewc Terlecki, kominiarz Sasza i wielu innych. Zatroskani o higienę swoich ciał, nawet nie zauważyli, że zawitał do nich car. Być może właśnie dlatego żaden z nich nie wpadł na to, aby posunąć się i zwolnić mu miejsce. Piotr I, nie wiedząc, gdzie posadzić tyłek, skromnie przycupnął obok kamieni. Na dole było chłodniej niż pod sufitem, gdzie na górnej ławce leżał z jajkami na wierzchu bardzo popularny w Wilnie krawiec Józek.
Kiedy Piotr I zaczął się pocić i dusić, szklarz Paleckis uznał, że jest za mało pary. Któryś z Paców chlusnął wodą na kamienie. Józek jęknął. Ale nie z powodu gorąca – szewc Terlecki robił mu masaż stóp. Piotr I rozejrzał się wokół. Kiedy para się rozproszyła, zobaczył, że wszyscy się tu masują. Wygodnie ułożeni Chodkiewiczowie masowali Radziwiłłów. Pacowie – Giedroyciów i członków rady miejskiej. A Sapiehowie – sojusznicy króla Szwecji Karola XII – masowali się nawzajem jak króliki.
Kiedy Piotr I zobaczył tyle godnych naśladowania przykładów, nabrał ochoty, aby i jego ktoś pomasował. Nie trzeba było długo się prosić. Do masowania cara zapalił się kominiarz Sasza, który siedział w kucki obok. Był to młody chłopiec o budzących zazdrość mądrych oczach i pięknym ciele. Trochę seplenił i się jąkał, ale te niedostatki nie przeszkodziły Piotrowi I w nawiązaniu z nim przyjacielskich stosunków.
Na początek Sasza starannie wymasował pośladki cara Rosji. Potem przewrócił go na plecy i wymasował całą resztę. Piotr I był wniebowzięty. Poprosił o powtóreczkę. Jednak zaledwie Sasza bardzo delikatnie pacnął go w pępek, otwarły się drzwi łaźni. Pokazała się w nich zatroskana głowa wujka Sieroży. Dyrektor łaźni wgramolił się do środka i zaczął się rozglądać, jakby czegoś szukał. I rzeczywiście, kiedy zobaczył stojącego na czworaka Piotra I, na oczach wszystkich zaczął do niego wołać, że jeśli klient chce prodliwat’2, to musi zapłacić za kolejny bilet albo niech zabiera się stąd w chuj, bo to nie Caritas czy jakaś inna przeklęta instytucja charytatywna.
Carowi Rosji taka familiarność wujka Sieroży wydała się obraźliwa, ale w łaźni wszyscy byli nadzy, a więc równi sobie. Nie wdając się w bezsensowne dyskusje o urzędach, zasługach i tytułach państwowych, Piotr I obiecał: budu prodliwat’. Kiedy wujek Sieroża to usłyszał, wybiegł po bilet.
Kominiarz Sasza wrócił do przerwanego masażu. Był wprawny i bardzo utalentowany. Pracował bez mydła. W pewnej chwili Piotr I bezwiednie zapadł w drzemkę. Kiedy otworzył oczy, już nie stał na czworaka. Leżał wygodnie rozciągnięty na górnej ławce. Teraz masował go, postękując, szewc Józek. W kolejce przy kamieniach czekali w szeregu Radziwiłłowie, Ogińscy, Chodkiewiczowie i palący się z niecierpliwości Sapiehowie z kolegami. Jako ostatni w tej kompanii stali biskup Giedroyć, czeladnicy Paleckisa i jubiler Bingel.
Kiedy wykonywania zabiegu podjął się któryś z Paców, w łaźni znów pojawił się wujek Sieroża. Na drewnianym liczydle pokazywał carowi, ile obecnie wynosi jego dług. Piotr I, nie chcąc przerywać sobie przyjemności, obiecał, że za wszystko naprawdę zapłaci. Do tego jeśli nie jest jeszcze za późno, chętnie nabędzie również roczny abonament z obiecaną zniżką. I niech Sieroża mu więcej nie zawraca głowy. Wujek Sieroża wyjaśnił, że promocja skończyła się już dawno. Jeśli zatem car Rosji chce abonament, niech płaci całą cenę. Piotr I się zgodził. Nawet zaoferował dołożyć drugie tyle, jeśli Sieroża załatwi piwo.
Piotr I przyjemnie spędzał czas w łaźni. Wszechstronnie zapoznany z dziarskim towarzystwem, czuł się po masażu nie tylko czysty i nieskazitelny, ale i wolny – wyzwolony z feudalnych przesądów, jakby odnalazł jasną stronę tajonej tożsamości. Zapomniał o troskach związanych z wojną północną i pozwolił czasowi płynąć swobodnym, nieuznającym barier nurtem.
VI. Powrót Piotra I do codzienności
Słynący z przebiegłości wujek Sieroża po pewnym czasie zrozumiał, że w kierowanej przez niego łaźni używa życia car Rosji – i postanowił na tym zarobić. Wykorzystując kontakty dominikanów, rozpuścił po mieście plotkę, że każdy, kto wyłoży symboliczną sumkę, może przyjść do łaźni i na własne oczy zobaczyć, co wyczynia w niej ten olbrzym. Ciekawskich, rzeczywiście, nie zabrakło. Po zapłaceniu grosza mieszkańcy i goście Wilna, niezależnie od płci, wieku, religii, narodowości i pozycji społecznej, zaczęli tłumnie gromadzić się przy wykutej naprędce w ścianie dziurze, aby zobaczyć całkowicie nagiego cara Rosji z wszystkimi narzędziami do przedłużenia dynastii Romanowów.
Kiedy o takiej możliwości usłyszeli wojewoda połocki Dominik Michał Słuszka i jego żona Konstancja, przygnali z Antokola, aby zerknąć przez dziurę. To, co zobaczyli, nie mieściło się w żadnych ramach przyzwoitości. Słuszka się rozzłościł, a jego żona musiała łyknąć leki uspokajające, za które wówczas służył korzeń waleriany. Trzeba było jak najszybciej ratować cara.
Słuszkowa, gdy tylko odzyskała mowę, nie zważając na groźby i protesty wujka Sieroży, niczym orkan wdarła się do męskiej łaźni. Zastała Piotra I w nieprzyzwoitej pozycji z miejskim latarnikiem Stasiem i zaczęła go zawstydzać. Jednak morały Konstancji nie obchodziły cara Rosji. Namiętnie postękując, nie zwracał na nią z początku uwagi, a później zaczął bezczelnie się odcinać. Szukając usprawiedliwienia, mamrotał coś o wolności, pokoju i miłości. Dowodził, że każdy człowiek ma prawo do bycia, kim chce. Poza tym mówił, że dopiero teraz odnalazł samego siebie. Jednak Słuszkowa, która słynęła na całe księstwo ze swojej zawziętości, myślała inaczej. Zaczęła cierpliwie wyjaśniać, że takie zachowanie godzi w jego rzetelność – już drugi tydzień wszyscy go szukają. Słuszka jakoby obszedł wszystkie posterunki, szpitale i kostnice. Ponadto Piotra I czeka nadzwyczajna wycieczka po Wilnie, podczas której zobaczy naprawdę niespotykane rzeczy. Później, według programu oficjalnej wizyty, ma odwiedzić akademię jezuicką, gdzie obejrzy egzaminy i wysłucha dysputy w trybunale najwyższym. Car Rosji odpowiedział, że kładzie laskę na wszystkie te obowiązkowe punkty – wycieczki, egzaminy i głupie dysputy. Niech je sobie wsadzi. W łaźni jest mu bowiem dobrze, przytulnie i ciepło, dlatego się stąd nie ruszy. Słuszkowa nie odpuściła. Przypomniała carowi, że siedzenie w łaźni całymi tygodniami jest szkodliwe dla zdrowia, zwłaszcza dla serca. Może to doprowadzić do zawału albo, nie daj Boże, do udaru mózgu, w przypadku którego car Rosji stanie się pożałowania godnym warzywem. Piotr I odpalił na to, że nigdy nie stanie się warzywem. Słuszkowa w odpowiedzi zaczęła się teatralnie śmiać. Zaproponowała, aby car spojrzał teraz na siebie z boku. Piotr I nie zrozumiał jej aluzji.
Pomimo wszystko po długich namowach Konstancji, do których przyłączył się wojewoda połocki, udało się jakoś ubłagać cara, aby wyszedł z łaźni. Kiedy szedł w stronę akademii jezuitów, całą drogę kaprysił jak dziecko. Kilkakrotnie zawracał i próbował biec z powrotem. Gdyby nie pewna ręka Dominika Michała i postanowienie Słuszkowej, Piotr I nie doszedłby do świątyni nauki, gdzie czekał na niego Marcin Godebski ze społecznością akademicką ustawioną w szeregi.
Środowisko akademickie oddziałało na cara usypiająco. Ni czorta nie rozumiejąc z tego, co plotą ci profesorowie w sukniach ze swoich wysokich katedr, Piotr I wyłączył się już po pierwszych zdaniach i zwiesiwszy głowę, melodyjnie zachrapał. Niewątpliwie śnił o łaźni publicznej. Siedział tam, zanurzywszy nogi w metalowej misce, otoczony przez kominiarza Saszę, szewca Józka i latarnika Stasia. Chłopcy, pokrzykując, łaskotali cara Rosji w pępek, a on, odpowiadając żartami na żarty, kokietował ich uszczypnięciami.
Kiedy się obudził i zrozumiał, że siedzi w jezuickiej akademii, a nie w łaźni, Piotr I posmutniał. Po jego policzku potoczyła się łza. Car Rosji, z natury wrażliwy, zaczął płakać. Wkrótce rozbeczał się na głos i na dobre rozszlochał. Konstancja, widząc duchową udrękę cara, nie mogła pozostać obojętna. Przeprosiła wszystkich milcząco i wyprowadziła Piotra I na zewnątrz. Posadziła go pod brzózką na dziedzińcu Sarbiewskiego i pozwoliła mu się wypłakać.
Konstancja Słuszka, widząc, że Piotr I musi odzyskać spokój ducha, postanowiła działać. Nie zważając na wykręty, zaciągnęła załzawionego cara do cerkwi zakonu św. Ducha. Postawiła go przed ikonostasem i kazała myśleć o wieczności, grzechach śmiertelnych i Innych istotnych rzeczach. Na widok ikon car się uspokoił. Zrobiło mu się wstyd, kiedy nagle przypomniał sobie męki Jezusa. Doprawdy, ile wart jest żal cara Rosji po pozostawionym w łaźni Stasiu w porównaniu z piekłem, jakie musiał wycierpieć na Golgocie Odkupiciel Grzechów. Na myśl o tym Piotr I zaczął żegnać się znakiem krzyża i uniżenie kłaniać. Padł na kolana i kilkakrotnie uderzył czołem w posadzkę. Jakby tego było mało, walnął się pięścią w podbródek. Kopnął się kolanem w klatkę piersiową. Zaczął dłońmi chłostać policzki.
Piotr I zapamiętał się w tym procederze i nie mógł przestać. Konstancja, widząc jego rękę zwróconą przeciwko samemu sobie, wystraszyła się nie na żarty. Bojąc się, że Piotr I – nie daj Boże! – zrobi sobie krzywdę, chwyciła jego ręce i włożyła w nie płonącą świeczkę. W obliczu światła car się uspokoił. Nagle zmienił się jego nastrój i teraz smutnym spojrzeniem obserwował płomyk. Jego twarz wypełniały liryzm i wrażliwość, wręcz prosił się o matczyną troskliwość i dobre słowo. Kiedy Konstancja to zauważyła, zaczęła mówić.
Z początku Słuszkowa mówiła aluzjami. Spokojnym głosem opowiadała carowi o warownych wzgórzach, kurhanach, trójpodziale ziemi, niewolnictwie i feudalizmie. O pańszczyźnie, czynszu i dziesięcinie. Potem wspomniała o komisji językowej, jakichś bezdrożach tożsamości, wyzwaniach religijnych, błędach samookreślenia, lukach w samoświadomości i brakach w wykształceniu. Mówiła długo, bardzo mądrze i sugestywnie. Car, choć niewiele rozumiał, słuchał Słuszkowej z przyjemnością. Kiedy przyjrzał się jej pokrytej pudrem twarzy, żywym oczom i niezamykającym się ustom, pomyślał nawet w pewnej chwili, że gdyby nie pozostawieni w łaźni Staszek i Józek, z chęcią zaprosiłby tę zamężną kobietę na romantyczną randkę.
Piotr I nie słuchał już Słuszkowej. Tylko na nią patrzył. Powoli w jego pamięci rozpraszały się sylwetka Saszy, zawilgocony abonament dyrektora łaźni wujka Sieroży, delikatne ręce Ogińskich, potężne figury Giedroyciów, władcze ruchy Chodkiewiczów i kamienne uda Platerów. Nagle Piotr I uświadomił sobie, że Konstancja kolejny raz wspomina imię wielkiego księcia litewskiego Olgierda. Jakby nagle obudzony, znowu słuchał głosu Słuszkowej, która opowiadała bajkę o zamordowanych przez Olgierda jego własnych dworzanach – prawosławnych męczennikach Antonim, Janie i Eustachym. Leżą właśnie tutaj. Poganie, którzy stali się chrześcijańskimi świętymi: bracia Kumiec i Nieżyło oraz ich kuzyn Kruglec. Umęczeni przez Olgierda ze szczególnym okrucieństwem, a potem powieszeni.
Po wysłuchaniu tej historii Piotr I dostał ataku szału. Choć wychowany w duchu europejskim, zaczął miotać się po cerkwi, tupał i wygrażał pięściami. Kiedy się uspokoił, nie mógł pojąć, jak syn Giedymina, książę Olgierd, który żył w centrum Europy i wybudował w Wilnie Sobór Przeczystej Bogurodzicy dla swojej ukochanej żony, mógł postąpić tak okrutnie ze swoimi braćmi w wierze.
Car Rosji przeżegnał się bogobojnie, pokłonił przed wiszącą tu ikoną ze świętymi i znowu zamierzał lamentować, ale Konstancja Słuszka, zapobiegając zaczynającej się histerii, zaproponowała mu, aby obejrzał mumie męczenników, a nawet je dotknął, jeśli będzie miał takie życzenie.
Po podniesieniu wieka sarkofagu car nieśmiało dotknął świętego Antoniego. Był mile zdziwiony. Brat zmarłego, święty Jan, również nie rozczarował monarchy. Podobnie ich kuzyn Eustachy, zwany Kruglecem. Wszystkie trzy ciała były doskonale zachowane. Po podniesieniu wiek Piotr I ujrzał mięśnie, ścięgna, skórę, paznokcie i włosy Litwinów utrzymane w zadziwiająco dobrym stanie. Słuszkowa wyjaśniła zachwyconemu Piotrowi I, że to prawdziwy cud, którego nie zdoła wyjaśnić nawet sekcja zwłok. Carem zawładnęła ciekawość. Poprosił, aby Słuszkowa pokazała mu jeszcze coś ciekawego.
Konstancja oprowadzała Piotra I po prawosławnych cerkwiach, żeby było mu przyjemnie i aby wyrobił sobie jak najbardziej przychylną opinię o Wilnie. Za każdym razem, kiedy gdzieś na horyzoncie wyrastał kościół albo, uchowaj Boże, synagoga, świadomie kierowała jego spojrzenie w Inną stronę.
Piotr I był zadowolony, widząc po drodze tylko kopuły cerkwi. Zatrzymał się na krótko przy cerkwi Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja Cudotwórcy i szczerze się nią zachwycił. Kilkakrotnie obszedł na kolanach, ryjąc nosem ziemię, cerkiew Piatnicką. Kiedy przypomniał sobie historię opowiedzianą przez Słuszkową, znowu nie mógł nad sobą zapanować i zaczął się dramatycznie gorączkować. Władca nijak nie mógł pojąć, dlaczego obydwie cerkwie zbudowano za pozwoleniem mordercy prawosławnych Olgierda. Pierwszą dla jego drugiej żony, a drugą dla pierwszej małżonki. To jakaś schizofrenia, powtarzał w myślach Piotr I. Swoich prawosławnych mordował, a stawiał cerkwie babom, które trafiły do pogan. Słowem, nie nadążysz za tymi labusami3.
Kiedy po obejściu wszystkich wileńskich cerkwi Piotr I wspiął się na Górę Giedymina, całym sercem nienawidził wielkiego księcia Olgierda. Wstrząśnięty przez zabójstwa swoich braci w wierze, stał na wzgórzu odurzony ich męką, gotowy – gdy tylko nadarzy się okazja – zemścić się za wyrządzoną krzywdę nie tylko na niewinnych, ale też na ich religii.
Piotr I ze złością popatrywał na miasto, które nie obroniło prawosławnych. Z góry Wilno wydało mu się ogromnym polem cebuli. Niestety, zaniedbanym. Na drugim brzegu rzeki gospodarowała jego wielotysięczna armia. Kiedy car Rosji zobaczył, jak pieli ona cudze ogródki, poczuł się, jakby był w Moskwie. Wszystko tu wydawało się swojskie, od dawna znane i niezmiernie miłe.
Podczas kiedy Piotr I zachwycał się kopułami prawosławnych cerkwi, Konstancja opowiadała legendę o śnie założyciela miasta, wielkiego księcia Giedymina. Wspomniała nieskalane pogańskie wajdelotki, pogańskiego kapłana Lizdejkę i wyjącego na wzgórzu żelaznego wilka. Wydawało się, że car jej nie słucha, ale zaledwie wypowiedziała imię syna Giedymina Olgierda, znowu zaczął się wsłuchiwać.
Car Rosji dowiedział się od Słuszkowej, że wielki książę Giedymin miał wielu synów. W jego drzewie genealogicznym był Lubart, Jawnuta, Monwid, Narymunt, Koriat, a nawet Kiejstut – ojciec Witolda Wielkiego. Car nadstawił uszu. Zaczął dopytywać: czy czasem ten syn Kiejstuta – Witold Wielki – nie wydał swojej jedynej córki Zofii za wielkiego księcia moskiewskiego Wasyla I Dymitrowicza? Kiedy uzyskał odpowiedź twierdzącą, słuchał dalej. Dowiedział się od Słuszkowej, że córka Witolda Wielkiego doczekała się syna – Wasyla II Ślepego, którego następcą był Iwan III, a tego z kolei Wasyl III. To bardzo zaciekawiło cara. Kiedy usłyszał, że Wasyla III zastąpił Iwan IV, zwany Groźnym, z radości nawet zaklaskał. Nie pozwolił Słuszkowej mówić dalej. Zaczął wymieniać jak w pacierzu, że Aleksego Michałowicza zmienił Fiodor III, później Iwan IV, a potem Piotr I, czyli on – pełnoprawny car Rosji. Wobec tego wielki książę litewski Giedymin – ojciec Kiejstuta i dziadek Witolda Wielkiego – jest bezpośrednim przodkiem wszystkich carów Rosji. Nieważne, że według linii żeńskiej. Dopiero teraz albowiem Piotr I rozumie, dlaczego na Litwie czuje się jak w domu.
Kiedy Piotr I zdobył te historyczne wiadomości i odnalazł swoje prawdziwe pochodzenie, nagle poczuł się Litwinem. Nabrał chęci, aby odzyskać to, co mu się jako carowi Rosji zgodnie z prawem należało – nie tylko stare ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale także jego ludzi i nieruchomości. Mało tego, Piotr I zaczął głośno marzyć o olbrzymiej rekompensacie, jaką prędzej czy później będzie musiała zapłacić mu Polska za bezprawnie zawarte z należącą do niego Litwą umowy, takie jak ta w Krewie czy Lublinie.
Konstancja przygryzła wargi, słysząc te majaczenia Piotra I. Zaczęła żałować, że opowiedziała mu legendę o księciu Giedyminie. Niestety było za późno, żeby coś zmienić.
Kiedy Piotr I gadał o konieczności przywrócenia historycznej sprawiedliwości, na Górze Giedymina pojawił się Dominik Michał Słuszka. Zapytał cara, czy nie nudzi się w ruinach zamku Giedymina, i otrzymał odpowiedź przeczącą. Piotr I czuje się tu albowiem bardzo dobrze, ponieważ stoi na ziemi swoich ukochanych przodków, gdzie każdy kamyk jest mu drogi. Słuszka posmutniał. Ale nie odpuścił. Zapytał, czy car będzie długo tu stał, i zaproponował niewinną rozrywkę – wybijanie sąsiadom okien o zmroku. Albowiem Sapiehowie, zdrajcy i sojusznicy Szwedów, właśnie uciekli z miasta. Ich pałac jest teraz pusty. Wieczorem można zatem setnie się ubawić. Już dał rozkaz swoim dworzanom, aby nazbierali kamieni.
Kiedy car to usłyszał, nie potrafił odrzucić propozycji. Rozbudzony gen litewski wręcz wołał teraz do niego, aby zaszkodzić sąsiadowi. Nieistotne, własnemu czy nie.
VII. Królewski podarunek
Piotr I spał słodko, zmęczony chuligańskimi wybrykami. Śnił o celnie rzuconym kamieniu i wybitych oknach Sapiehów, a potem o swoim przodku, wielkim księciu litewskim Giedyminie, który pisał mu list do Moskwy. W liście tym Giedymin zapraszał Piotra I do Wilna. Krasomówczo wabił i zachęcał swojego potomka, aby przybył tu – pieszo, karetą albo konno, nieważne – i zamieszkał na stałe. Nie sam, ale z liczną armią rosyjską, trenowanymi niedźwiedziami, matrioszkami i gładko ogolonymi bojarami. Giedymin przekonywał, że znajdzie się tu miejsce dla wszystkich: dla czeburaszek i kołoboków, kościejów i Waniek Duraków, Wasylis, a nawet dla wielkich październików.
Konstancja Słuszka już od pewnego czasu bezskutecznie budziła cara Rosji. Rozdarła jego ulubiony bęben, uderzając w niego ze wszystkich stron. Dobrze, że pod łóżkiem był zapasowy. Położyła go obok poduszki i znowu bębniła, próbując apelować do poczucia obowiązku Piotra I, albowiem dzień wcześniej obiecał on generałom, że będzie uczestniczył w porannej musztrze. Niestety, nawet to nie pomogło. I dopiero kiedy zniecierpliwiona Słuszkowa krzyknęła, że do cara przybyli goście, Piotr I otworzył oczy.
Kiedy rozwarł powieki, zobaczył Józka i Stasia. W nogach łóżka stała przewiązana czerwoną wstążką skrzynia. Car wyskoczył z łóżka, kiedy usłyszał, że czeka na niego niespodzianka. Niecierpliwie dopadł skrzyni i po rozwiązaniu wstęgi otworzył ją. W środku siedział wsadzony do wazonu czarnoskóry chłopiec. Miał mniej więcej dziesięć lat. Był śliczny. Miał kręcone włosy. Wyglądał na nieco wylęknionego.
Car chwycił chłopca pod pachy i wyciągnął go. Uważnie obejrzał go pod światło. Obwąchał. Poobracał. Kiedy czochrał mu włosy, usłyszał, że to prezent. Chłopcy z łaźni zrzucili się, ile kto mógł, i kupili w sklepie suwenir dla cara Rosji, żeby miał co wspominać po powrocie do domu.
Podczas gdy car oglądał chłopca, Józek zaczął opowiadać, że z początku chcieli podarować Piotrowi I małego Wietnamczyka albo miniaturowego Pigmeja, jednak nie było ich w sklepach Akropol i Panorama. Można było, oczywiście, zamówić „przez firmę”, jednak Wietnamczyka przywieźliby dopiero za miesiąc, a na Pigmeja trzeba by było czekać co najmniej pół roku, ponieważ jest teraz na nich duży popyt i zdarzają się rzadko. Kominiarz Sasza proponował zresztą, aby wziąć z witryny dla cara Eskimosa z Alaski, ale ten był bez rodowodu i do tego z defektami – w ogóle nie miał zębów. Dlatego po naradzie chłopcy postanowili kupić tego, którego przywieziono wprost z Abisynii. Konsultant handlowy bardzo go bowiem chwalił i obiecał, że nie będzie z czarnoskórym problemów. Na dnie skrzyni jest gwarancja. Chłopca można zwrócić w ciągu dwóch lat, jeśli towar się nie spodoba albo zepsuje podczas użycia.
Car, słuchając Józka, zajrzał chłopcu do ust. Postukał w zęby, obejrzał język i gardło. Z zaciekawieniem sprawdzał uszy i Inne organy. Wtedy wtrącił się Stasiek. Zapewniał, że chłopiec nie będzie zły i że nie wylinieje. Jest całkowicie zdrowy. Do gwarancji dołączono jego dokumentację medyczną. Chorował on, jak wszystkie dzieci w jego wieku, na: odrę, ospę wietrzną, tryper, świnkę, różyczkę, ostre zapalenie krtani oraz lekką postać pieluszkowego zapalenia skóry.
Car nadstawił uszu. Zaczął jeszcze uważniej oglądać swój prezent. Kiedy sprawdzał między palcami, Stasiek zaczął uspokajać Piotra I, że nie musi bać się o świerzb, pasożyty czy inne zarazki. Podobne egzemplarze już nie pierwszy rok hoduje Madonna. Chłopca tego samego pochodzenia miał Michael Jackson i Inne sławy tego świata. Poza tym dziś w Holywood szerzy się moda, aby mieć ich o wiele więcej niż jednego czy dwóch.
Uspokojony Piotr I zapytał, czy dziecko ma imię. Nie, odpowiedział Józek. Chłopczyk, jak wszystkie afrykańskie dzikusy, nie ma ani imienia, ani nazwiska. Nie wie nawet, kiedy się urodził i kim są jego rodzice. Jakiś Sierotka przywiózł go na Litwę jeszcze jako niemowlę. Niestety z powodu alergii nie mógł trzymać go ani w swoim dworze, ani w kmieciej chacie. Oddał go do przytułku. Kiedy rozpoczął się tam remont, przeniesiono go do biura rzeczy znalezionych. Później do antykwariatu. Potem do sklepów: Akropolu, Panoramy i Ozasa. Tutaj bez mała dziesięć lat czekał, aż ktoś go kupi. Dyrekcja już straciła nadzieję. Chciała go deportować.
Piotr I delikatnie przytulił chłopca do piersi. Kiedy poczuł, że przestraszony chłopiec drży, obiecał, że nikt go nigdy nie deportuje. Piotr I daje na to słowo honoru cara Rosji. Dziecko położyło swoją kędzierzawą główkę na ramię cara, jakby rozumiało jego słowa. Westchnęło, błogo zamknęło oczy i zamruczało jak kotek.
Piotra I, kiedy tak pieścił chłopca, zalały uczucia rodzicielskie. Za przykładem królowej estrady Madonny postanowił go usynowić. Rozmarzył się, że pod dobrą opieką i odpowiednio wychowany być może stanie się on kiedyś generałem albo sławnym specjalistą od fortyfikacji. Kiedy podzielił się swoim tajnym marzeniem ze Słuszkami i zobaczył na ich twarzach ironiczne uśmiechy, tym bardziej się zawziął. Chcąc pokazać, że jego zamiary nie są wyssane z palca, postanowił natychmiast ochrzcić dziecko. Nazwać go Abrahamem, nadać mu – na pohybel! – otczestwo od swojego imienia i dać nazwisko sławnego przywódcy Persów Hannibala. Kiedy zapalił się do tej idei, wydał rozkaz, aby bezzwłocznie urządzić chrzest. Do tego celu wybrał cerkiew św. Paraskiewy Piątnicy, którą kilkakrotnie obszedł na kolanach i szczegółowo obejrzał. Poza tym, według cara, to miejsce symboliczne. To tutaj, w niegdysiejszej pogańskiej świątyni boga Ragutisa, nie raz modlił się jego przodek Giedymin, wielki książę litewski.
O Ile wszystko było jasne co do miejsca, czasu i ojca chrzestnego, o tyle kandydatura kobiety budziła wątpliwości Piotra I. Słuszkowa wyobrażała sobie oczywiście, że to właśnie ona stanie się matką chrzestną. Jednak car Rosji miał inne wyobrażenie. Nie chciał zranić Konstancji i zaznaczył, że doskonale pamięta, ile dobrego zrobiła ona dla cara, jednak z wielkim żalem nie powołał jej na funkcję matki chrzestnej. Kiedy zobaczył, że kobieta posmutniała, przypomniał jej, że jeszcze całe życie przed nią i dlatego w przyszłości doczeka się niejednego chrześniaka. Słuszkowa przygryzła wargi, kiedy to usłyszała. Po jej policzku potoczyła się łza. Wówczas Dominik Michał Słuszka, widocznie chcąc osiągnąć jakąś tajną korzyść, zaproponował Pacównę. Piotr I kategorycznie się temu sprzeciwił. Nie pasowała mu żadna z Ogińskich, a na wspomnienie o będącej już w poważnym wieku Chodkiewiczowej zademonstrował odruch wymiotny. Wówczas Słuszka odważył się – choć, według niego, nie było to tradycyjne, ale za to oryginalne – zaproponować na matkę chrzestną samego siebie. Ta myśl spodobała się Piotrowi I. Jednak kiedy spojrzał na umęczoną pijaństwem twarz wojewody połockiego, nie owijając w bawełnę przyznał, że z taką, za przeproszeniem, matką chrzestną, będzie mu wstyd pojawić się w cerkwi. W takim wypadku chętniej wybrałby Józka albo nawet Stasia.
Stasiek, kiedy usłyszał swoje imię, momentalnie zaczął snuć nierealne nadzieje. Wyobrażał sobie naiwnie, że kiedy stanie się matką chrzestną, powiążą go z carem Rosji więzy pokrewieństwa, a kiedy ten zaniemoże albo, nie daj Bóg, umrze, to przejmie po nim władzę. Wówczas będzie rządził całym bezkresem Rosji i jej skarbem, zawojuje Szwecję i Prusy. Nakładzie Francuzom do tyłków, przetrzepie Włochów, oskubie Hiszpanię, upokorzy Portugalię, a Anglię rzuci na czworaka. Niestety, spełnienie nie było sądzone tym marzeniom, ponieważ spojrzenie cara skierowało się na Józka.
Józek, kiedy car o nim wspomniał, z początku się wystraszył, co pomyśli o tym jego religijna matka i ojciec o wybuchowym charakterze, kiedy jednak przypomniał sobie, że dąży do oświecenia, również się rozmarzył.
Józek postrzegał siebie jako bardzo troskliwą i całym sercem oddaną nowym obowiązkom matkę chrzestną. Swojego syna chrzestnego Abrahama Piotrowicza Hannibala widział otoczonego miłością i matczynym ciepłem. Józek nie zapomniał też o ojcu chrzestnym – Piotrze ı. Zawsze wieczorem po powrocie z pracy będą na niego czekały ciepłe kapcie, wygodna podomka i smaczna, parująca w kuchni kolacja. Car Rosji usiądzie na taborecie przy stole i uderzy widelcem w kieliszek. Wtedy Józek wyciągnie z lodówki karafkę i naleje wódki. Piotr I wypije i zakąsi. A kiedy przetrze już usta rękawem, chwyci Józka w objęcia i zacznie gorąco całować.
Piotr I podjął decyzję, zanim Józek skończył marzyć. Kazał Słuszkowej prosić gości, a Słuszce zaprzęgać karetę i wieźć go, jak obwieścił, na miejsce chrztu, aby mógł wypełnić swoją obietnicę.
Ku zdziwieniu Słuszkowej w cerkwi Piatnickiej zebrali się tylko mężczyźni. Wszyscy byli wyjątkowo czyści, ogoleni i zdrowo zarumienieni, ponieważ dopiero co przybyli z łaźni. Wśród przedstawicieli arystokracji i sławnych rodów Wilna ramię w ramię tłoczyli się tu miejscy kominiarze i szklarze, drukarze i szewcy, krawcy, murarze, a nawet kilkadziesiąt włóczęgów ze Śnipiszek i Innych wileńskich przedmieść.