Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kryzys demograficzny trapiący kraje rozwinięte, niska sprawność fizyczna nowych pokoleń wchodzących w życie, powszechne uzależnienie od środków psychoaktywnych powodują, że rezerwuar siły bojowej NATO stale topnieje.
Marek Budzisz ukazuje modele wykorzystania zasobów ludzkich przez poszczególne kraje Sojuszu Atlantyckiego. Wykazuje fundamentalne różnice systemowe: od modelu profesjonalnego – w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych czy Francji, aż do modelu obrony totalnej w stylu skandynawskim.
Czy zostaniemy zmuszeni w Europie i w Polsce do zmiany dotychczasowego systemu rekrutacji do wojska, budowania naszego bezpieczeństwa na siłach ochotniczych i powrócimy do poboru? Marek Budzisz jest zdecydowanym zwolennikiem takiego kroku, ale proponuje budowę systemu nowoczesnego, elastycznego, takiego jaki udało się stworzyć w Szwecji czy w Norwegii
Tego nie uda się dokonać bez stworzenia nowego systemu rekrutacji do armii republikańskiej w zgodzie z wielowiekową polską tradycję zaangażowania świadomych obywateli w obronę ojczyzny. Systemu, który nie będzie dolegliwym ciężarem dla obywateli a nowoczesnym elementem dobrze funkcjonującego państwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 415
Projekt okładki, stron tytułowych i layoutu, skład i łamanie wersji do druku Fahrenheit 451
Ilustracje na okładce - front © KimSunHo/Freepik, wygenerowany przez AI ©Freepik
Ilustracja na okładce - tył © Alexander Tanoshii/Freepik
Zdjęcie autora © Bartek Syta
Korekta i redakcja Mariola Niedbał, Karolina Kuć
Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz
ISBN 978-83-68123-02-9
© Copyright by Marek Budzisz © Copyright for Zona Zero, Warszawa 2024
WydawcaZona Zero Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Andrzej Maksymilian Fredro, kasztelan lwowski, marszałek sejmu warszawskiego z 1652 roku, wybitny pisarz polityczny epoki baroku, w swoim dziele Vir Concilii, opisując postawę zajmowaną przez uczestniczących w życiu publicznym obywateli, w tym przede wszystkim przywódców Rzeczpospolitej, wprowadził rozróżnienie na rectores i polityków. Ten pierwszy termin można tłumaczyć jako rządca czy przewodnik, my dziś najpewniej użylibyśmy sformułowania mąż stanu. Cechować go winny, w opinii Fredry, zdolność do rozpoznania nadchodzących niebezpieczeństw, umiejętność znalezienia środków zaradczych, przeanalizowania alternatyw, odpowiednio wczesnego rozpoczęcia niezbędnych przygotowań. Tak opisywany mąż stanu może stać się przywódcą Rzeczpospolitej, określanej przez Fredrę mianem republiki ludowej (res publica popularis), państwa zbudowanego na fundamencie wolności, tworzonego przez naród szlachecki. Jednym z głównych zadań rectora jest też jednoczenie wspólnoty i naprawa państwa, bo Fredro pisząc w latach siedemdziesiątych XVII wieku, miał świadomość głębokiego kryzysu i potrzeby przeprowadzenia niezbędnych zmian.
A kim są politycy? To ludzie aktywni, ale niekierujący się w swym postępowaniu katalogiem cnót publicznych, których kultywowanie jest niezbędne dla sprawnego funkcjonowania Rzeczpospolitej. W tym sensie są oni raczej produktem, a nie źródłem upadku państwa. Uprawiają, jak argumentował Fredro, „wypaczoną politykę”, odwracając pojęcia, fałsz określając mianem prawdy, wady cnotami, atakując to, co prawe, a chwaląc występnych. Ci fałszywi przyjaciele ludu używają daru wymowy, aby wprowadzać w błąd, mamić współrodaków, koncentrują się na doraźnych korzyściach, zaniedbując podstawowe interesy wspólnoty, którą też świadomie rozbijają.
Ta negatywna charakterystyka związana jest z katalogiem cnót publicznych, które Fredro afirmował i którymi winien cechować się mąż stanu. Jedną z najważniejszych jest zarówno zdolność do rozpoznania niebezpieczeństwa, jak i to, co dziś określilibyśmy mianem odwagi cywilnej w życiu publicznym. Fredro potępia szczególnie tych, którzy milczą w obliczu zagrożenia, i uważa, że nie da się pogodzić prawdziwej wielkości z obojętnością czy zejściem z drogi dążenia do prawdy1.
Dlaczego zdecydowałem się na odwołanie do dzieła Fredry w pracy poświęconej kwestiom jak najbardziej aktualnym, a mianowicie konieczności przywrócenia w nowoczesnej formule powszechnego przeszkolenia wojskowego? Powodów jest kilka. Fredro uważał, i ja podzielam ten pogląd, że nie da się zbudować sprawnie funkcjonującego państwa bez zjednoczenia tworzącej je wspólnoty, naprawy obyczajów i przywrócenia ducha Rzeczpospolitej. Pisząc w okresie kryzysu państwa, mając świadomość zagrożeń i negatywnych trendów społecznych, szukał źródeł nadziei i poprawy. Był zdania, że przygotowanie wojskowe obywateli, którego nie da się odbudować bez fundamentu, jakim była gotowość do obrony wspólnoty i poświęcenia na rzecz Rzeczpospolitej partykularnych interesów, jest pierwszym krokiem na drodze ku budowie lepszego państwa „republiki ludowej”, będącej też państwem wolności. Bez naprawy obyczajów prywatnych, a konsekwencją tego muszą też być zmiany w zakresie cnót publicznych, starania w zakresie przezwyciężenia kryzysu będą daremne. Istotne jest nie to, w jakiej formie sprawujemy służbę publiczną, ale sama gotowość poświęcenia się dla wspólnoty. Kryzys, zarówno państwa, jak i systemu przedstawicielskiego (demokracji), który tak silnie odczuwał Fredro w XVII wieku, jest tym, z czym my musimy zmagać się w trzecim dziesięcioleciu XXI wieku. Znaleźliśmy się w gruncie rzeczy w podobnej sytuacji. Przeczuwając zbliżające się zagrożenie, wyraźnie już rysującą się skłonność sąsiadów do uprawiania agresywnej, zaborczej polityki, w której głównym argumentem była siła, Fredro szukał gorączkowo lekarstwa na chorobę państwa. W moim odczuciu pisał swoje traktaty w rozpaczy, bo przeczuwał, że naród szlachecki Rzeczpospolitej, jeśli nie uda mu się przezwyciężenie kryzysu swej wspólnoty, będzie miał do wyboru albo upodobnić się do sąsiadów, co oznaczało zaprzepaszczanie wolności, wartości najcenniejszej w I Rzeczpospolitej2, albo groziło mu, że zostanie wystawiony na łaskę silniejszych sąsiadów.
Współczesna Rzeczpospolita znalazła się w wielu aspektach w sytuacji podobnej. Nie doznaliśmy co prawda (jeszcze) klęsk wojennych, ale poczucie kryzysu, upadku, załamywania się dotychczasowego porządku i braku nadziei wydają się podobne. Trudno we współczesnej Polsce, a zapewne nawet Europie, znaleźć optymistów, tych, którzy skłonni są twierdzić, że pokolenie naszych dzieci, nie mówiąc już o wnukach, będzie żyło bezpieczniej i lepiej niż my. Ja przynajmniej jestem w tym względzie pesymistą.
Fredro pisał swój traktat w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVII wieku, co oznacza, że Rzeczpospolita miała jeszcze przed sobą okresy triumfu związane z wiktorią wiedeńską 1683 roku. Ale już jedno pokolenie później, za czasów III wojny północnej, stała się ona nie tylko terenem wyniszczających walk, ale w gruncie rzeczy przedmiotem w rozgrywce toczonej przez silniejszych rywali strategicznych. To wówczas straciliśmy naszą podmiotowość, dziś powiedzielibyśmy suwerenność. Rozbiory były jedynie konsekwencją tego faktu. Niech to doświadczenie stanowi dla nas memento.
Pisałem tę książkę ze świadomością, że to, co się dzieje w naszej części Europy, odrodzenie się rosyjskiego militaryzmu i imperializmu, nie tylko jest tendencją stałą i „porządkującą” regionalną politykę na następne dziesięciolecia, lecz także bez złudzeń na temat zdolności i motywacji naszych sojuszników. Nie lekceważę aliansów, ale hołduję poglądowi, że są one czynnikiem wspierającym, a nie zastępującym nasze zdolności do obrony Ojczyzny. Ze smutkiem obserwuję też upadek obyczajów publicznych w Rzeczpospolitej, niezdolność odbudowania wspólnoty, jej faktyczny rozpad wzmacniany jeszcze przez cynicznych polityków, prowadzących swą partykularną grę. To też nic nowego w naszych dziejach, podobnie zresztą jak nie nowe są następstwa tego rodzaju polityki. Mam wątpliwość, czy dostrzegamy, jako naród, rysujące się trendy. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że jeśli nie zmodernizujemy naszego państwa, nie wykażemy się determinacją niezbędną do wzmocnienia naszych zdolności do obrony, a nie mam na myśli jedynie sił zbrojnych, raczej przede wszystkim odporność społeczną, to możemy powtórzyć gorzki los naszych przodków. Najpierw utracimy podmiotowość, a potem, czego nie można wykluczyć, byt państwowy i w konsekwencji zagrożone zostanie samo istnienie Polaków.
Ta książka, mimo że opisuje przede wszystkim wyzwania w zakresie bezpieczeństwa, zmieniający się charakter wojny, powrót wielkich armii i odwrócenie relacji między obszarem wojskowym a cywilnym, jest w gruncie rzeczy poświęcona czemuś znacznie ważniejszemu niż roztrząsanie kwestii, jak najlepiej zorganizować siły zbrojne Rzeczpospolitej. Bardziej zależy mi na debacie publicznej na temat modernizacji państwa i odbudowie ducha wspólnoty niż analizowaniu konkretnych, optymalnych rozwiązań.
Choć i te są ważne, choćby dlatego, że jesteśmy w stanie, mądrze wykorzystując doświadczenie innych, stworzyć nowoczesny system służby obywatelskiej, również w siłach zbrojnych. Elementy takiego modelu, czy to wywodzące się ze Szwecji, z Łotwy, Litwy czy Izraela, opisuję w tej książce.
Nie chodzi jednak o ich mechaniczne powielanie, ale o zbudowanie, z wykorzystaniem sprawdzonych rozwiązań, własnego systemu, który w najlepszym stopniu odpowiadał będzie naszym realiom.
Jestem też przekonany, że bez obudzenia ducha obywatelskiego nie zdołamy dokonać niezbędnych zmian. Element obywatelskości i wspólnoty wydaje mi się kluczowy, jeśli myślimy o naprawie Rzeczpospolitej. Ale dlaczego wprzęgać w to dzieło armię? Konieczność zmian wynika z sytuacji bezpieczeństwa, jest następstwem serii zdarzeń, na które mamy ograniczony wpływ i musimy na nie w odpowiedni sposób reagować. Zapewnienie bezpieczeństwa jest podstawowym zadaniem państwa, ale też czynnikiem o wielkiej sile jednoczenia jego obywateli. Jeśli nie wykorzystamy okazji i zanotujemy niepowodzenie w dziele naprawy sił zbrojnych, modernizacji państwa, a przede wszystkim odbudowie ducha wspólnoty, to niepowodzenie na tym polu będzie oznaczało kres Rzeczpospolitej, tak jak przydarzyło się to nam po wrześniowej klęsce.
Siły zbrojne buduje się w odpowiedzi na zagrożenia, także oceny kierunku ewolucji współczesnych wojen. Konflikt na Ukrainie jest o tyle istotny z tego punktu widzenia, że w sposób oczywisty zakwestionował on kilka fundamentalnych założeń. Po pierwsze nie mamy do czynienia z krótką, chirurgiczną operacją specjalną, jak tego chciał Putin. Wojna przekształciła się w długotrwały konflikt na wyniszczenie, w którym liczą się potencjały, w tym demograficzny, ale też zdolność do szybkiej mobilizacji i wyszkolenia dużej liczby żołnierzy i oficerów. To już zmieniło myślenie w wielu europejskich stolicach i za oceanem na temat tego, jak duże armie będą nam potrzebne w przyszłości. Ale to nie wyczerpuje zagadnienia. Warto poświęcić nieco uwagi rozważaniom na temat charakteru przyszłej wojny, toczonym w środowisku rosyjskich ekspertów strategicznych. Te oceny zapewne wpłyną na to, do jakiego konfliktu będą przygotowywać się Moskale, i paradoksalnie wywrą decydujący wpływ na to, jakie siły zbrojne będą budować i utrzymywać państwa NATO.
W październiku 2023 roku grupa rosyjskich ekspertów z Klubu Wałdajskiego, pracami których kierowali Andriej Suszencow, dziekan wydziału stosunków międzynarodowych MGiMO, oraz Wasilij Kaszin, dyrektor Centrum Kompleksowych Studiów Międzynarodowych i Europejskich Moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej, opublikowała raport poświęcony wojnie w nowej epoce i perspektywom powrotu „wielkich armii” (Wojna w nowej epoce: dlaczego wracają wielkie armie)3. Mamy w Polsce skłonność do lekceważenia dokonań rosyjskich myślicieli strategicznych, uważamy to, co piszą, za propagandę, narrację oderwaną od rzeczywistości, a w związku z tym niewartą uwagi. Niesłusznie. A potwierdzeniem tego jest właśnie opracowanie Klubu Wałdajskiego, które cechuje się precyzyjną i trudną do obalenia argumentacją.
Chcąc zrozumieć dynamikę ukraińskiego konfliktu i szukając analogii w przeszłości, rosyjscy eksperci formułują opinię, że obecną wojnę na Ukrainie można porównywać jedynie z konfliktem w Korei w latach 50. XX wieku. Inne, nawet wielkie i długotrwałe starcia ostatniego 70-lecia, jakimi była choćby wojna Iranu z Irakiem, nie miały ani takiej skali, ani nie angażowały mocarstw „z pierwszego szeregu”, ani ich wpływ na globalny układ sił nie był w konsekwencji tak istotny. Podobieństwa między obecną wojną a konfliktem koreańskim są, dla odmiany, uderzające. Po pierwsze, i wówczas, i obecnie wojna wybuchła w następstwie zaostrzającej się rywalizacji wielkich mocarstw. W obydwu przypadkach gra toczyła się i toczy nie tylko o przyszłość państwa, na obszarze którego trwają walki, lecz także o przyszły kształt porządku światowego. Tak jak ZSRR uczestniczył w wojnie w Korei (lotnictwo, dostawy sprzętu, zabezpieczenie tyłów), tak i Stany Zjednoczone, a szerzej, blok Zachodu, są obecnie zaangażowane w wojnę na Ukrainie (zwiad, rozpoznanie, wywiad, pomoc wojskowa i ekonomiczna). Zarówno w czasie wojny koreańskiej, jak i teraz jednym z głównych przedmiotów troski uczestniczących w niej mocarstw było i jest „kanalizowanie konfliktu”, dbanie o to, aby nie rozlał się on szerzej, nie wszedł w fazę eskalacji wertykalnej czy horyzontalnej. Zaangażowanie ZSRR w wojnę w Korei, choć wojskowo ograniczone, miało na celu uniemożliwienie wojskom ONZ dowodzonym przez Amerykanów osiągnięcie dominacji w przestrzeni powietrznej nad obszarem walk, co, gdyby się udało, oznaczałoby możliwość izolowania i zniszczenia sił północnokoreańskich. Amerykanie, wykorzystując swoją kosmiczną sieć zwiadu, rozpoznania i łączności, realizują aktualnie na Ukrainie podobne cele, uniemożliwiając Federacji Rosyjskiej osiągnięcie dominacji w tej samej domenie, wzmacniają też tym samym ukraińskie zdolności do prowadzenia wojny lądowej. Dane wywiadowcze, które Kijów pozyskuje umożliwiają precyzyjny ostrzał artyleryjski, co powoduje, że stare, pochodzące jeszcze z czasów sowieckich systemy broni uzyskują nową jakość. Fakt zaangażowania się antagonistycznego mocarstwa w wojnę nie jest też sekretem, Amerykanie w czasie wojny w Korei wiedzieli, że Stalin wspiera północnokoreańskich komunistów, dziś Putin i jego otoczenie doskonale orientują się w skali i wadze uczestnictwa Zachodu. Wojna w Korei wybuchła w związku z nieprzezwyciężalnymi różnicami i agresywną polityką zarówno komunistycznej Północy, jak i prozachodniego Południa. Rosyjscy eksperci widzą również i w tym obszarze wyraźną analogię do obecnej wojny na Ukrainie. Jest jeszcze jeden element wspólny. Otóż w czasie wojny koreańskiej atak Północy poprzedzony był błędną, jak się w następstwie okazało, oceną sytuacji, zwłaszcza w zakresie gotowości Południa do walki i stawiania oporu. Komuniści uważali, podobnie jak Putin i rosyjskie elity w przypadku Ukrainy, że „reżim” rezydujący w Seulu rozpadnie się w czasie kilku dni niczym domek z kart. Nie docenili również gotowości Zachodu do zaangażowania się w konflikt. Wojna w Korei, z wojskowego punktu widzenia, nie została rozstrzygnięta, co nie zmienia faktu, że jeśli się weźmie pod uwagę geostrategiczne następstwa, to podobieństwa i w tym obszarze są uderzające. I w jednym, i w drugim przypadku wielkie mocarstwo jądrowe zmuszone zostało do bezpośredniego wojskowego zaangażowania i utknęło w wojnie toczonej z teoretycznie słabszym, niedysponującym bronią nuklearną przeciwnikiem, który był wspierany przez inne, wielkie i antagonistyczne mocarstwo. W Korei w wojnie utknęły Stany Zjednoczone, których siły zbrojne poniosły znaczące straty (36 tys. zabitych, ponad 100 tys. rannych), na Ukrainie jest to Rosja. Rosyjscy autorzy, choć nie piszą tego wprost, w sposób dość czytelny akcentują też jeszcze jedną analogię między wojną koreańską a ukraińską. Ich zdaniem nie dojdzie do eskalacji nuklearnej, bo rosyjska polityka jest w tym obszarze czytelna i ostrożna, odwołanie się do tego rodzaju argumentacji w 2022 roku miało ich zdaniem jedynie na celu niedopuszczenie do bezpośredniego zaangażowania sił NATO w wojnę po stronie Kijowa. Przypominają, że Kreml zaczął mówić o swym potencjale nuklearnym wtedy, kiedy zaczęto dyskutować ustanowienie strefy wolnej od lotów nad Ukrainą, i obniżył poziom retoryki, kiedy ten pomysł zarzucono. Jeśli tak, to z rachunku sił, ale też z obserwacji tego, co się dzieje na polu walki, z faktu, że od jesieni 2022 roku wojna weszła w fazę pozycyjną, należy wyciągnąć wniosek, że na wzór konfliktu koreańskiego i w wypadku wojny ukraińskiej nie będziemy mieć do czynienia z przesądzającymi rozstrzygnięciami militarnymi.
Nie oznacza to, że taki stan rzeczy nie pociągnie za sobą następstw politycznych czy geostrategicznych. Również i na tym polu można mówić o analogiach między obydwoma wojnami. Jak piszą rosyjscy eksperci, konsekwencją niemożności pokonania przez Amerykanów komunistycznej Północy w toku wojny w Korei była w gruncie rzeczy decyzja Waszyngtonu o podziale świata na dwa antagonistyczne bloki. Zmienił się w następstwie stosunek Stanów Zjednoczonych do NATO, który to sojusz nie był traktowany, do momentu wybuchu wojny na Półwyspie Koreańskim, przez elity waszyngtońskie poważnie. Amerykanie po porażce (nie zrealizowali swoich pierwotnych planów) zrezygnowali też de facto z dążenia do ustanowienia swojej hegemonii w wymiarze globalnym, a z pewnością podjęliby taką próbę, gdyby udało im się złamać opór komunistycznej Północy. Jak argumentują, „gdyby Stany Zjednoczone odniosły miażdżące zwycięstwo na Półwyspie Koreańskim, pokonując siły komunistyczne i jednocząc półwysep pod kontrolą reżimu w Seulu, powstaniu dwubiegunowego systemu można by zapobiec lub odłożyć na czas nieokreślony”. W sensie strategicznym jednak Amerykanie w Korei, choć udało się im minimalizować straty i utrzymać prozachodnią państwowość na południu, ponieśli porażkę. Jej konsekwencją były podział świata na dwa bloki polityczno-wojskowe i trwająca do końca lat 60. ekspansja polityczna ZSRR, także defensywna postawa Stanów Zjednoczonych.
Z takiej perspektywy należy też spojrzeć na strategiczne konsekwencje nierozstrzygniętej na polu walki wojny na Ukrainie. Aby je naświetlić, rosyjscy eksperci zwracają uwagę na to, co, ich zdaniem, było głównym geostrategicznym celem tej wojny. W ich opinii z punktu widzenia Waszyngtonu, który zaczął dostrzegać, że w porównaniu z szybko rozwijającymi się Chinami słabnie, konflikt miał w konsekwencji „wyeliminować Rosję” z grona liczących się rywali strategicznych. Przy czym rosyjscy eksperci wprowadzają w tym momencie ciekawe rozróżnienie. Otóż „strategiczne pokonanie” Moskwy nie miało, w ich opinii, nastąpić w wyniku przegranej wojny, ale w efekcie działania sankcji, które miały doprowadzić do załamania się rosyjskiej gospodarki, wewnętrznej destabilizacji i przyjęcia w konsekwencji niekorzystnych warunków zakończenia konfliktu, czyli akceptacji porażki. Główny akcent kładziony był w tym wypadku na oddziaływanie mechanizmów sankcyjnych, co należy rozumieć jako odejście od uproszczonych, ale w Rosji popularnych wizji, w świetle których to Stany Zjednoczone „zmusiły” Putina do ataku. Tu raczej, choć nie wprost, wskazywana jest inna sekwencja wydarzeń. Otóż Kreml popełnił błąd strategiczny, atakując Ukrainę, błąd polegający na niedocenieniu przeciwnika. Podobnie źle ocenili sytuację północnokoreańscy komuniści, uderzając na, ich zdaniem słabe i niezdolne do obrony, Południe. Kiedy okazało się, że wojna na Ukrainie nie będzie krótka, inicjatywę strategiczną przejął Zachód, wzmacniając Kijów swą pomocą wojskową i nakładając na Rosję bezprecedensowe sankcje. To, zdaniem autorów raportu, oznaczało w gruncie rzeczy rozpoczęcie drugiej fazy wojny, w której gra dotyczyła już nie Ukrainy, ale złamania Rosji. Tej drugiej fazy Zachód jednak nie wygrał, bo Rosja wytrzymała napór, jej gospodarka okazała się bardziej odporna, otoczenie zewnętrzne, zwłaszcza kraje światowego Południa, otwarte na ekonomiczną współpracę. Jesienią 2022 roku, kiedy Moskwa ogłosiła i przeprowadziła częściową mobilizację, wojna weszła w fazę kolejną, z wojskowego punktu widzenia walk pozycyjnych, politycznie i strategicznie przedłużającego się konfliktu bez szans na osiągnięcie przez którąś ze stron przewagi. Z tego opisu sytuacji rosyjscy eksperci wyciągają następujący wniosek: „Niezależnie od tego, gdzie będzie przebiegała ostateczna granica (między Ukrainą a Rosją – M.B.) po zakończeniu specjalnej operacji wojskowej, można powiedzieć, że konflikt ukraiński stał się już poważną porażką strategiczną Stanów Zjednoczonych. Poniosły one już znaczne straty, ponieważ nie były w stanie powstrzymać Rosji przed rozpoczęciem specjalnej operacji wojskowej, doprowadzić jej do szybkiej porażki i uchronić swojego partnera, Ukrainy, przed ofiarami i zniszczeniami”. Ta dyskusyjna teza, przede wszystkim jeśli chodzi o rekonstrukcję amerykańskich celów geostrategicznych, skłania rosyjskich ekspertów do sformułowania już mniej kontrowersyjnego wniosku. Otóż ich zdaniem, niezależnie od tego, kiedy i z jakim rezultatem zakończy się wojna, to w jej następstwie Zachód będzie miał z Rosją raczej więcej problemów niż przed jej wybuchem. Rosja co prawda nie była w stanie doprowadzić do obalenia wrogiego jej obozu rządzącego na Ukrainie, ale doprowadziła do znaczącego osłabienia nieprzyjaznego państwa, takiego wyczerpania jego możliwości i potencjału, w tym demograficznego, że z geostrategicznego punktu widzenia dzisiaj bardziej należy ono do pasywów niż aktywów. Wojna, jak prognozują, najprawdopodobniej zakończy się „wariantem koreańskim”, co oznacza, że zarówno Rosja, jak i Ameryka nie osiągną swoich głównych celów geostrategicznych. Ale utrzymująca się, nawet po zakończeniu konfliktu, wrogość będzie miała wpływ na perspektywę zaostrzenia sytuacji, włącznie ze scenariuszami wojennymi, w innych częściach świata. Na marginesie warto zauważyć, że kilka miesięcy później Władimir Putin potwierdził ten kierunek ewolucji relacji, grożąc podczas forum w Petersburgu, że Kreml może zacząć zaopatrywać w nowoczesne systemy rakietowe wrogów Stanów Zjednoczonych, w Ameryce Łacińskiej czy na Bliskim Wschodzie4. Jeśli analogie historyczne, do których odwołują się eksperci Klubu Wałdajskiego, są słuszne, to trzeba też przypomnieć, co napisali oni na temat politycznych i geostrategicznych skutków amerykańskiej porażki w Korei. Waszyngton miał w jej efekcie zaakceptować dwublokowy układ sił w świecie, a ZSRR przejął na kilkanaście lat inicjatywę. Nie piszą tego wprost, ale dość oczywistym wnioskiem, który można wysnuć z ich wywodów, jest ten, że po wyplątaniu się z wojny Rosja, która poniosła w jej toku duże straty, będzie mentalnie na pozycji defensywnej. Nadal będzie mocarstwem, jednak już znacznie roztropniej angażującym się w nowe „awantury”. Tylko w przeciwieństwie do świata lat 50. ubiegłego stulecia obecny nie jest podzielony dwubiegunowo, teraz jest znacznie większa liczba globalnych graczy i to oni w wyniku wojny na Ukrainie zyskają.
Ten pogląd jest tym bardziej uzasadniony, że konflikt ukraiński ujawnił też nieoczekiwany kierunek ewolucji współczesnej sztuki wojennej. Staje się ona połączeniem ultranowoczesnych zdolności w zakresie rozpoznania, zwiadu, rekonesansu i łączności, czyli wszystkiego, co wpływa na zwiększenie świadomości sytuacyjnej i tradycyjnych środków walki, o których myślano, że odchodzą do historii. Masa, zarówno jeśli brać pod uwagę sprzęt, jak i ludzi, zaczyna się znów liczyć. Trzeba będzie się przygotowywać do długich wojen, w których będzie się walczyć inaczej, w większym rozproszeniu, lepiej maskując swoje pozycje, ale które będą nie mniej wyczerpujące. Potrzeba będzie nie mniej amunicji i sprzętu niż w wielkich wojnach przeszłości. Liczyć się będą również nowe umiejętności, co powoduje, że już obecnie zarówno armia ukraińska, jak i rosyjska dysponują unikalną, bezcenną, w wymiarze globalnym, wiedzą. Jest jednak, w opinii rosyjskich analityków, jedna zasadnicza różnica, która też się ujawniła w czasie tej wojny. Otóż Zachód w okresie globalizacji zlikwidował swój przemysł, dziś znaczącą część jego PKB generują usługi, co ma niewielkie znaczenie, jeśli mówimy o potencjale i zdolnościach do toczenia długotrwałych wojen na wyniszczenie. Najlepiej to widać, porównując możliwości Rosji i 40 krajów Zachodu, wspomagających w ramach formatu Ramstein Ukrainę. Co z tego, że wspierające Kijów państwa Zachodu kontrolują 44% światowego PKB, a Rosja tylko 3,2%, skoro w zakresie produkcji amunicji i sprzętu wojskowego to Moskwa jest w stanie szybciej zmobilizować swoje zasoby i ma w tym obszarze przewagę. Rosyjscy eksperci są też zdania, że lekcje wojny na Ukrainie, zarówno rozwój hipernowoczesnych zdolności sieciowych, jak i operowania „masą” sprzętu i ludzi, których trzeba zmobilizować, wyszkolić i uzbroić, działać będzie w przyszłości na niekorzyść Zachodu. Światowe południe, Chiny, Rosja, nawet jeśli dysponują mniejszymi zasobami i są państwami biedniejszymi, to jednak mają większe zdolności w zakresie produkcji przemysłowej, większe zasoby ludzkie, a w przypadku Rosji większe, zdobyte na wojnie, doświadczenie. Federacji Rosyjskiej udało się też w realiach wojny przejść proces wewnętrznego zjednoczenia, unarodowienia elity, znalezienia nowej ideologii jednoczącej naród. W tym sensie będzie przeciwnikiem trudniejszym, bo doświadczonym, zjednoczonym i zdecydowanym na twardą rywalizację.
Z tego, co napisali eksperci Klubu Wałdajskiego, nie należy wyciągać wniosku, że rosyjskie siły zbrojne już obecnie dysponują zdolnościami i potencjałem przydatnym w nowej epoce „wielkich wojen”. Wręcz przeciwnie. Jak napisał Siergiej Poletajew, jeden z głównych analityków wojskowych periodyku „Rossija v globalnoj politikie”, po zatrzymaniu ukraińskiej ofensywy w 2023 roku przez siły rosyjskie, „z faktu, że ukraińscy dowódcy nie umieli zaplanować i zrealizować wielodomenowej operacji, co przyczyniło się do niepowodzenia ich ofensywy, nie wynika wcale, że Rosjanie to potrafią5. W gruncie rzeczy, jak zauważał Poletajew, obie walczące ze sobą armie są do siebie podobne, co doprowadziło do sytuacji, że wojna przypomina sumę pojedynków na szczeblu taktycznym, w których zaangażowane są relatywnie niewielkie siły. Rosjanie też nie potrafią prowadzić nowoczesnych operacji wielodomenowych, ale wojna pozycyjna, na wyniszczenie sił, działa, ze względu na większy potencjał, na korzyść Moskwy. Rosjanie są też w „procesie uczenia się”, a podjęte decyzje zarówno o rozbudowie wielkości sił zbrojnych, jak i przestawieniu przemysłu na potrzeby przemysłu obronnego z czasem wpłyną na pogłębienie nierównowagi na korzyść Moskwy.
W opinii rosyjskiego eksperta dowódcy różnych szczebli, w szczególności dowodzący całą operacją, będą musieli nauczyć się operować „masą”, dużymi związkami taktycznymi wspieranymi z powietrza, wody etc. A Rosjanie, podobnie jak chyba wszystkie armie świata, przygotowywali przed konfliktem na Ukrainie swoich oficerów do prowadzenia zupełnie innych wojen. Konflikty miały być krótkie, a walczące siły relatywnie małe, dlatego wprowadzono strukturę grup batalionowych, które jeszcze na dodatek, dzięki zmianom w systemie łączności, miały być bezpośrednio dowodzone. System dowodzenia przy takim podejściu podlegał spłaszczeniu, co w konsekwencji powodowało, że nie szkolono oficerów średniego szczebla w zakresie samodzielnego prowadzenia operacji, a dowódców w sztabach nie uczono dowodzić wielkimi siłami. Operowanie masą wymaga zupełnie innych zdolności dowódczych, inaczej wygląda planowanie takich operacji, ich zaopatrywanie, nie mówiąc już o sposobie walki. Tego na dobrą sprawę nikt dzisiaj nie potrafi, Rosjanie nie są wyjątkiem. To oznacza, że mając na froncie wielką armię, z punktu widzenia dowódczego walczy się tak, jakby dysponowało się małymi, co najwyżej batalionowymi siłami, a często nawet zdolność prowadzenia operacji zredukowana jest do poziomu kompanii czy plutonu. „Rezultatem są siły lądowe – argumentuje Poletajew – składające się z nieskończonej liczby rozproszonych jednostek, niezdolnych do połączenia się w większe formacje; przynależność tych jednostek do brygad i korpusów jest, można by rzec, nominalna”. A to ułatwia zadanie broniącym się, po obu zresztą stronach, zwłaszcza, jeśli dysponują oni zaawansowanymi systemami inżynieryjnego ukształtowania pola walki.
Próbę opisania realiów strategicznej, w tym militarnej, rywalizacji, w której w nadchodzących dziesięcioleciach będzie uczestniczyła Federacja Rosyjska, podjęli też autorzy raportu, który powstał w Instytucie Światowej Gospodarki Wojennej i Strategii Moskiewskiej Wyższej Szkoły Gospodarki. Nosi on tytuł „Polityka Rosji wobec światowej większości”, ale o znaczeniu tego wystąpienia dla kształtu przyszłej rosyjskiej polityki świadczą nie tylko tematyka, ale przede wszystkim autorzy i polityczni patroni tego opracowania6. Warto najpierw kilka słów poświęcić Instytutowi, bo na rosyjskiej mapie intelektualnej jest to placówka nowa, choć, jak się wydaje, mająca w polityce Kremla odegrać istotną rolę. Kieruje nim Siergiej Awakianc, przez 11 lat (2012–2023) dowódca Floty Oceanu Spokojnego, w kwietniu minionego roku zwolniony do rezerwy, obecnie, prócz Instytutu, kieruje też sztabem organizacji odpowiadającej za patriotyczne wychowanie rosyjskiej młodzieży. Instytut, jak powiedział w jednym z wywiadów Siergiej Karaganow, który również zaangażowany jest w jego prace, ma opracować, wespół z elitami przywódczymi państw światowego Południa, nową „strategię powstrzymywania” Zachodu, uwzględniając lekcje wojny na Ukrainie, w tym zmiany technologiczne, których znaczenie dla współczesnej sztuki wojennej trudno przecenić7. Głównym autorem raportu jest Dmitrij Trenin, znany rosyjski specjalista ds. międzynarodowych, w przeszłości, do wybuchu wojny, dyrektor rosyjskiego Centrum Carnegie. Za czasów ZSRR, przez 20 lat służył on w rosyjskich siłach zbrojnych, w których doszedł do stopnia podpułkownika, w sekcji łączności (zapewne wywiad) również na terenie NRD, był wykładowcą sowieckich wyższych uczelni wojskowych i uczestnikiem rozmów rozbrojeniowych ze Stanami Zjednoczonymi. W 2022 roku Trenin jako jeden z niewielu rosyjskich ekspertów poparł sformułowaną przez Karaganowa propozycję, aby Rosja dążąc do zwycięstwa w wojnie na Ukrainie, odwołała się do swego potencjału jądrowego, nawet jeśli w grę miałoby wchodzić użycie tego rodzaju broni8. W prace nad raportem zaangażowany był również inny współpracownik Instytutu – Aleksandr Kramarienko, obecnie kierujący jednym z instytutów rosyjskiej Akademii Dyplomatycznej MSZ, a w przeszłości wieloletni dyrektor i wicedyrektor Departamentu Planowania Strategicznego rosyjskiego resortu spraw zagranicznych. Raport został przygotowany przez ludzi wpływających na kształt rosyjskiej polityki, co potwierdza też fakt uczestnictwa w jego prezentacji Aleksieja Dobrynina, pełniącego obecnie funkcję, którą w przeszłości sprawował Kramarienko. W spotkaniach, podczas których dyskutowano tezy tego dokumentu, brali również udział politycy i eksperci współkształtujący rosyjską politykę. Trudno wszystkich wymienić, ale trzeba wspomnieć, że byli to m.in. Sergiej Riabkow, wiceszef MSZ-u, Denis Agafonow w administracji Kremla sprawujący funkcję wicedyrektora departamentu polityki zagranicznej czy Timofiej Bardaczow, Andriej Suszencow i Fiodor Łukianow, dyrektorzy programowi Klubu Wałdajskiego9.
Autorzy raportu postanowili opisać sytuację międzynarodową i politykę Rosji w ujęciu strategicznym, co oznacza nakreślenie głównych jej konturów do 2040 roku. Ich zdaniem utrzyma się obecny podział, który zarysował się w związku z wybuchem wojny na Ukrainie, na blok Zachodu, który określają oni „światową mniejszością”, związek państw zamieszkiwanych przez mniej więcej miliard ludzi dominujących do tej pory w świecie, i całą resztę, nazywaną najczęściej „światowym Południem”, w rosyjskiej narracji określaną też mianem „światowej większości”. Obiektywne trendy związane ze zmianą sytuacji globalnej będą w nadchodzących latach, co jest na rękę Rosji, prowadziły do zmiany układu sił. Nowe mocarstwa, w rodzaju Indii czy Brazylii, ale też ambitni gracze regionalni (Turcja, Iran czy Arabia Saudyjska) będą się emancypowali spod dominacji Zachodu. Tym zjawiskom będą sprzyjały zarówno polityka Chin, które przystępują do budowy swego bieguna siły, jak i słabnięcie dotychczasowych liderów, przede wszystkim państw Europy, która zaczyna pogrążać się w wielowymiarowym kryzysie – demograficznym, ekonomicznym i dotyczącym świata wartości. Kolektywny Zachód będzie słabł również z tego powodu, że centrum rozwoju gospodarczego przesuwa się do Azji, a w perspektywie kolejnego dziesięciolecia będzie rosło znaczenie Afryki. Nie oznacza to jednak, jak zauważają, że „światowa większość” jest naturalnym sojusznikiem Federacji Rosyjskiej, tkwiącej w ostrym konflikcie z Zachodem na tle wojny na Ukrainie. Tak nie jest, świat nie podzielił się na dwa walczące czy rywalizujące ze sobą bloki. „Światowa większość”, czyli państwa Południa, w swej większości pozostaje neutralna wobec wojny Rosji z Zachodem, ale z punktu widzenia Moskwy taka postawa jest wystarczająca, bo uniemożliwia polityczne izolowanie Federacji, a dodatkowo niweluje negatywny wpływ sankcji. Rosja nie powinna, w świetle propozycji zawartych w raporcie, dążyć do zbudowania wokół siebie jakiejś większej konfiguracji politycznej o wymiarze antyzachodnim. Autorzy nie wierzą nawet w to, że Chiny mogą wejść do gry, porzucając swą dotychczasową ostrożną politykę. Tym niemniej polityczna emancypacja światowego Południa staje się faktem i element ten powinien być uwzględniony w rosyjskiej polityce zagranicznej następnych kilkunastu lat. Podobnie zresztą jak za czynnik stały winna być uznana twarda rywalizacja z Zachodem. Nie będzie kolejnego resetu, wrogość i zbrojny pokój utrzymają się przez kolejne dziesięciolecia, tym bardziej że Rosja musi, zdaniem autorów opracowania, wygrać wojnę na Ukrainie. Każde inne rozstrzygnięcie byłoby groźne dla rosyjskiego projektu cywilizacyjnego, a z pewnością spowolniłoby naturalne i korzystne z perspektywy Kremla zmiany w zakresie porządku globalnego. Autorzy opracowania proponują, aby strategicznie Rosja w nadchodzących latach „przestawiła” swoją dyplomację i politykę na inne kierunki. Skoncentrowała swe wysiłki na budowie sieci aliansów, porozumień i doraźnych sojuszy z państwami niezachodnimi. W wymiarze doraźnym tego rodzaju przesunięcie wysiłków, w tym „szeroki manewr surowcowy”, ma z jednej strony zagwarantować gospodarce Rosji możliwość, w sytuacji ograniczeń sankcyjnych, normalnego funkcjonowania, ale też chodzi o budowanie politycznego przyzwolenia na użycie przez Kreml rosyjskiego potencjału jądrowego, bo odwołanie się do tego środka może okazać się niezbędne, aby wygrać wojnę na Ukrainie. Jak piszą, dlatego że „Zachód w dalszym ciągu zwiększa wielkość pomocy wojskowej dla Kijowa, aż do stworzenia warunków do przeprowadzenia uderzeń na terytorium Rosji, wskazane jest przygotowanie kręgów rządzących i społeczeństw krajów Większości Światowej na możliwość dalszej eskalacji konfliktu, w tym poprzez polityczne lub nawet – w skrajnych przypadkach – bezpośrednie zaangażowanie czynnika nuklearnego. Już sama dyskusja na ten temat ze środowiskami politycznymi i eksperckimi krajów Światowej Większości stanie się potężnym czynnikiem powstrzymującym Zachód, przełamującym jego wolę do podjęcia agresywnych kroków”.
Warto jednak dobrze rozumieć tok argumentacji rosyjskich ekspertów. Otóż są oni zdania, że po kilkuset latach Rosja „zakończyła swą podróż na Zachód”, który nie tylko wchodzi obecnie w epokę cywilizacyjnej degeneracji, ale mając świadomość własnych problemów i spadającego znaczenia, staje się czynnikiem destabilizacji. A zatem niczego wartościowego już od Zachodu nie należy oczekiwać, a nawet po to, aby zachować cywilizacyjno-kulturową odrębność i zdolność do przetrwania, należy odseparować się od „zgnilizny” napływającej z tego kierunku. W takim ujęciu rosyjski potencjał nuklearny ma umożliwić nie tylko zwycięstwo na Ukrainie, bo o innym zakończeniu wojny mowy być nie może, ale przede wszystkim ma ułatwić stworzenie na zachodniej granicy Federacji Rosyjskiej zbrojnego kordonu sanitarnego, który będzie izolował „russkij mir” od zgubnych tendencji. Ten kordon jest niezbędny, bo cywilizacyjna energia społeczeństwa rosyjskiego musi z jednej strony zostać skierowana na Wschód, po to aby zagospodarować Syberię, z drugiej „do wewnątrz”, bo bez przyspieszenia w zakresie postępu technologicznego i naukowego Rosja przyszłości nie będzie się liczyła w nowym świecie. Im szybciej świat odejdzie od dolara, dominacji Ameryki w dziedzinie badań naukowych i wdrożeń, a także działających w interesie Zachodu instytucji międzynarodowych, tym prędzej i łatwiej Rosja zajmie należne jej miejsce w nowym globalnym ładzie. Nie będzie on oznaczał sieci sojuszy zbudowanych przez Moskwę. Autorzy raportu realistycznie oceniają perspektywy takiej polityki i są zdania, że raczej będziemy mieć do czynienia z barwną i szybko zmieniającą się mapą doraźnych sojuszy wokół pragmatycznie pojmowanych celów. W Azji Rosja winna nie tylko utrzymywać swe dotychczasowe, dobre relacje z Chinami, lecz także intensywnie „inwestować” w stosunki z Indiami, rozwijać komunikację na linii północ – południe (Iran i Azerbejdżan), stabilizować sytuację w Azji Środkowej i zacieśniać więzi z Wietnamem i wojskowymi rządzącymi w Mjanmie. Jeśli chodzi o wizję rosyjskiej polityki w Azji, to autorzy raportu, co warto podkreślić, wcale nie proponowali budowy strategicznego sojuszu rosyjsko-chińskiego, choć oczywiście są zainteresowani dobrymi relacjami na linii Moskwa – Pekin. Mając świadomość nierównomierności potencjałów, w gruncie rzeczy opowiadali się za polityką balansowania, polegającą na równoważeniu chińskich wpływów dobrymi relacjami z Delhi, Teheranem czy Hanoi. Jeśli chodzi o dotychczasowy, europejski wektor rosyjskiej polityki, to nie ma co liczyć na jakiekolwiek ocieplenie w relacjach z Zachodem. Tu na dziesięciolecia zapanuje „zima” i wrogość, co oznacza, że w świetle propozycji zawartych w raporcie Rosja musi być przygotowana na długi okres twardej rywalizacji, w której nie soft power będzie się liczyło. Autorzy raportu uznają wręcz położenie nacisku na miękkie oddziaływanie za próbę narzucenia przez Zachód Rosji niekorzystnych dla jej interesów sposobów myślenia o tym, przy użyciu jakich narzędzi należy uprawiać politykę, i są zdania, że zwłaszcza w nowych, niestabilnych czasach rosnąć będzie znaczenie twardej siły.
To przywiązanie do narzędzi militarnych jest pochodną przekonania o tym, że w najbliższych latach to Zachód, mający świadomość spadku swoich możliwości i wpływów w świecie, będzie dążył do konfrontacji, stanie się blokiem bardziej wewnętrznie spoistym i agresywnym. Już obecnie, jak uważają autorzy, „rosyjski straszak” jest jednym z narzędzi utrzymania spoistości słabnącej Unii Europejskiej, a w przyszłości Amerykanie będą dążyli do destabilizowania sytuacji w niektórych regionach świata, bo tylko w ten sposób będą mogli zablokować kształtowanie się wspólnych instytucji politycznych „światowej większości”. Rosja, która, ich zdaniem, pierwsza wystąpiła czynnie przeciw hegemonii Zachodu i nie ma zamiaru zrezygnować ze swej suwerenności i cywilizacyjno-kulturowej tożsamości, jest właśnie z tego powodu „na celowniku”.
Gdyby czytać raport „Polityka Rosji wobec światowej większości” nie przez pryzmat dyskusyjnych tez na temat kierunku ewolucji porządku światowego, ale w odniesieniu do obecnej sytuacji, to należałoby go uznać za intelektualne uzasadnienie linii politycznej Kremla. Rosja ma być odrębną cywilizacją, państwem albo prowadzącym, albo w każdej chwili zdolnym do prowadzenia wojny, autorytarnym, bo taki system ułatwia przetrwanie trudnych czasów, i czynnie destruującym, gdzie tylko się da, dotychczasowy, zachodni ład oparty na wartościach. Będzie też państwem zmilitaryzowanym, chroniącym się za gardą swych zdolności jądrowych i wykorzystującym swój cały, nadal niemały, potencjał, aby zaszkodzić Zachodowi. Stanie się destruktorem dotychczasowego ładu i będzie czekała, tak jak ZSRR, po rewolucji bolszewickiej, na dogodny moment, aby uśmiercić znienawidzony porządek. Moskwa będzie też liczyła na korzystne, z jej perspektywy, zmiany w elitach przywódczych państw Zachodu, co oznacza stale podejmowane wysiłki na rzecz destabilizacji sytuacji wewnętrznej w państwach NATO. W gruncie rzeczy postulowany przez autorów raportu rosyjski „zwrot w stronę światowej większości” ma służyć jednemu celowi – umocnieniu Rosji i przygotowaniu jej na liczone w dziesięcioleciach zmagania z Zachodem.
Paradoksalnie, w ocenach zachodnich ekspertów wojskowych, zarówno przed wojną na Ukrainie, jak i tym bardziej w czasie jej trwania również zaczęły pojawiać się tezy o powrocie „armii masowych”, choć oczywiście sama definicja tego terminu uległa zmianie. I tak w książce, wydanej w 2022 roku, ale pisanej jeszcze przed rosyjskim atakiem, która poświęcona jest transformacji współczesnej wojny, Mick Ryan, emerytowany admirał australijskiej marynarki wojennej, obecnie wykładowca akademicki, sformułował 7 tez opisujących realia konfliktów wojennych w XXI stuleciu10. W opinii tego analityka, który międzynarodowe uznanie zdobył, komentując przebieg rosyjsko-ukraińskiego konfliktu, coraz wyraźniej widoczne zmiany we współczesnej sztuce walki są wynikiem pojawienia się nowych technologii, ale przede wszystkim tempa, w jakim instytucje wojskowe i, szerzej, społeczne, absorbując nowe możliwości, przekształcają się wewnętrznie, wypracowują nowe podejście doktrynalne i sposób walki. Na znaczenie tej „krzywej uczenia się” Ryan zwracał uwagę również później, dowodząc, iż od zdolności do modyfikacji dotychczasowego sposobu działania zależeć będzie w gruncie rzeczy to, która ze stron konfliktu wygra ukraińską wojnę11. Jednym z zasadniczych trendów wojny XXI wieku jest, zdaniem Ryana, „nowa formuła masy”, rozumianej w tym wypadku jako połączenie zdolności ludzkich i sprzętowych. Współczesne sposoby walki już zrewolucjonizowały, a jesteśmy dopiero w początkowej fazie zmian, pojawienie się i wzrost znaczenia systemów autonomicznych, zarówno powietrznych, jak i lądowych oraz morskich. Jak zauważa Ryan, „głównym zadaniem organizacji wojskowych w przyszłości będzie poszukiwanie najlepszego modelu budowy sił, w którym odnajdzie się «punkt równowagi» między kosztownymi platformami bojowymi i tańszymi, mniejszymi systemami autonomicznymi”12. Połączenie zdolności do adaptacji w zmieniających się warunkach, co zapewniają systemy autonomiczne, z odpowiednią siłą gwarantowaną w związku z użyciem tradycyjnych platform bojowych da ostatecznie przewagę na froncie tej stronie konfliktu, która szybciej i lepiej przeprowadzi niezbędne zmiany. Obejmą one zarówno system szkolenia, jak i obszar doktrynalny, począwszy od taktycznego, a zakończywszy na strategicznym. Jak zauważa Ryan, „powracamy do epoki wojen masowych, ale siły w nich uczestniczące muszą być budowane w nowy sposób, walczyć też będziemy inaczej, w sprytniejszy sposób niż wcześniej”13.
W tym wypadku nie chodzi tylko o uwarunkowane technologicznie zmiany w sposobie walki, bo mamy do czynienia również z oczywistymi zmianami w innym obszarze. Zmienili się aktorzy rywalizujący ze sobą w wymiarze globalnym i to już stanowi o przełomie, z którym mamy do czynienia. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Chiny oraz Rosja są państwami nadal, mimo postzimnowojennej redukcji, przywiązującymi dużą wagę do sił zbrojnych o charakterze masowym. Ryan pisał jeszcze przed decyzjami władz Federacji o rozbudowie potencjału kadrowego rosyjskich sił zbrojnych docelowo do poziomu 1,5 mln ludzi, kiedy ich wielkość szacowano na 900 tys. żołnierzy, ale zwracał uwagę, że trzy mocarstwa, których zmagania o globalny prymat dopiero się zaczynają, dysponują łącznie ponad 4,2 mln ludzi w swych armiach. Tylko ten czynnik w sposób oczywisty wpływa na potwierdzenie tezy, iż wracają wojny masowe. Oczywiście potencjalne starcie będzie wyglądało zupełnie inaczej niż wielkie wojny przeszłości. Wraz ze wzrostem zdolności rozpoznania, zwiadu, łączności i zdolności do namierzania celów współczesne armie łatwiej wykryć i można je skuteczniej zaatakować. Ryan pisze nawet, że w nieodległej przyszłości będziemy mieli do czynienia z „wojną sygnatur”. Ta strona konfliktu, która będzie w większym stopniu w stanie zredukować swą sygnaturę elektromagnetyczną, cieplną czy optyczną, będzie miała większą szansę na ostateczne zwycięstwo, bo trudniej ją będzie rozpoznać i zaatakować. W połączeniu z właściwym „balansem” między systemami autonomicznymi a załogowymi te zdolności pozwolą na generowanie większej siły, angażując mniejsze zasoby ludzkie. Ale nie oznacza to przejścia do fazy „małych armii” przede wszystkim z tego powodu, że przełom technologiczny dokonujący się we współczesnej sztuce walki rozszerza pojęcie „frontu”. Nie chodzi wyłącznie o geograficzne rozumienie tego terminu, choć w związku z rosnącymi zdolnościami do przeprowadzenia uderzeń z dystansu „frontem” staje się praktycznie cały obszar kraju uczestniczącego w wojnie. Atakowane będą właściwie wszystkie instytucje państwa, w tym uznawane za należące do domeny cywilnej. Wzrośnie znaczenie operacji psychologicznych, manipulacji zdolnościami elit i ludności zaatakowanego państwa do prawidłowej oceny sytuacji i podjęcia odpowiednich decyzji. Ryan w swych rozważaniach posiłkuje się tezami formułowanymi przez chińskich ekspertów wojskowych, zdaniem których „rozróżnienie między człowiekiem a bronią zaciera się” nie tylko z tego powodu, że rosnące znaczenie systemów autonomicznych powoduje w gruncie rzeczy ewolucję każdego żołnierza w „operatora” sieci różnorodnych środków walki. Jak prognozuje Ryan, relacje między „człowiekiem” a systemami autonomicznymi będą się zmieniać, również jeśli weźmiemy pod uwagę czynnik ilościowy. Wojna nie będzie już wyłącznie starciem uzbrojonych i zdeterminowanych żołnierzy, ale w przyszłości do tych czynników, których znaczenie nie ulegnie zmianie, dodać trzeba też będzie umiejętność integracji, zarówno na poziomie taktycznym, jak i strategicznym, żołnierza i systemów autonomicznych. Inaczej generowana będzie siła, w inny sposób państwa walczące będą budowały przewagę. Nie oznacza to zastąpienia armii masowych „legionami robotów”, raczej będziemy mieć do czynienia z inaczej uzbrojonymi, inaczej walczącymi, ale nadal masowymi armiami. Na jeszcze jedną zmianę Ryan kładzie nacisk. Bezpośrednią konsekwencją rozciągnięcia współczesnego pola walki, zarówno przez rozwój możliwości atakowania celów położonych głęboko na tyłach, jak i wzrost znaczenia operacji, których celem jest sparaliżowanie zdolności poznawczych, decyzyjnych i woli walki przeciwnika, będzie to, że w praktyce cała ludność walczącego kraju, a nie tylko jego siły zbrojne, będzie zmagała się z wrogiem. Masowość współczesnej wojny będzie miała i ten wymiar – wszyscy, choć w różny sposób, będziemy żołnierzami i wszyscy winni być do tej nowej roli odpowiednio przygotowani.
Jesienią 2023 roku Wilton Park i The Alphen Group, brytyjskie organizacje skupiające kilkudziesięciu przedstawicieli zachodniego establishmentu strategicznego, zorganizowały zamkniętą konferencję, w której uczestniczyło 80 ekspertów i która poświęcona była kluczowemu, zarówno z punktu widzenia charakteru przyszłej wojny, jak i skuteczności odstraszania wrogów, zagadnieniu. Zastanawiano się mianowicie, jak nowe, przełomowe technologie, aplikowane w sferze wojskowej, wpłyną zarówno na kwestie strategiczne, jak i politykę przemysłową, systemy dowodzenia i to, w jaki sposób będzie się walczyć w wojnach przyszłości. W opinii ekspertów, którzy przygotowali poświęcony tym zagadnieniom specjalny 14. To oczywiście niejedyne techniczne nowości, analitycy zajęli się też rolą, jaką na polu walki będą odgrywać roje systemów autonomicznych (dronów) czy komputery kwantowe, ale ich zdaniem prawdziwie rewolucyjne będzie wprowadzenie do powszechnego użycia dwóch pierwszych technologii. Przy czym trzeba myśleć o przyszłości, postrzegając zmiany w dwóch perspektywach – krótkoterminowej, do umownego roku 2035, kiedy nowe rozwiązania będą raczej zwiększały nasze możliwości, ale trudno będzie mówić o zmianie sposobu walki wywołanego rewolucją technologiczną, i po tym czasie, kiedy zmieni się wszystko i to, jak się walczy, jakimi środkami, jak zbudowane są siły zbrojne, jak się nimi będzie dowodzić i jak ukształtowane będą relacje świat cywilny – sfera militarna.
Eksperci i wojskowi w państwach NATO muszą zrozumieć naturę zbliżającego się przełomu przede wszystkim z tego powodu, że odpowiednim zmianom muszą podlegać doktryna walki i strategia, którą kierują się państwa sojusznicze. W przeciwnym razie, jak piszą autorzy raportu, „zarówno strategia, jak i doktryna będą opierać się na niekompletnej wiedzy i niedoskonałych danych wzmocnionych błędnie ulokowanym zaufaniem. Ta niebezpieczna kombinacja wynika w dużej mierze z tego, że innowacje technologiczne nie są już napędzane przez instytucje wojskowe w państwach demokratycznych, ale raczej przez sektor komercyjny”. A zatem jeśli przedstawiciele establishmentu strategicznego, zarówno wojskowego, jak i cywilnego, nie zrozumieją natury zachodzących zmian, to nie będą w stanie w sposób adekwatny zmienić swego podejścia strategicznego i operacyjnego, a to oznacza ryzyko, iż przeciwnik nas wyprzedzi. Może mieć miejsce sytuacja trochę przypominająca czasy przed II wojną światową, kiedy to państwa Zachodu przeciwstawiające się Niemcom miały większy potencjał pancerny, ale Guderian wymyślił koncepcję blitzkriegu, czyli nowatorski sposób, jak się nim posługiwać, i w efekcie Hitler zaczął wygrywać. Teraz możemy mieć do czynienia z podobną sytuacją, co oznacza, że przewaga „ilościowa”, większe zaawansowanie państw Zachodu w postęp technologiczny, jeśli nie towarzyszy temu rewolucja doktrynalna (jak prowadzić wojnę), nie daje rękojmi zwycięstwa.
Zdaniem autorów raportu znajdujemy się obecnie w fazie wyścigu technologicznego, w którym państwa NATO muszą mierzyć się z mocarstwami rewizjonistycznymi – Chinami i Rosją, mającymi nie mniejsze możliwości w zakresie opracowywania i wdrażania nowych technologii. Na nowo zdefiniują one charakter przyszłej wojny, wpłyną na jej naturę, a to oznacza, że zmienią się też wymagania dotyczące utrzymania wiarygodnego odstraszania i obrony w przyszłości. „Szybkość rozpoznawania, autonomia decyzji i rozproszone dowodzenie będą kwintesencją w wielu domenach czterowymiarowej przestrzeni bitwy, w której analog i cyfra będą współistnieć”. Z czasem będziemy coraz bliżej nowej epoki, kiedy wojny w niemałej części będą prowadzone przez sztuczną inteligencję, kiedy ludzkie dowodzenie zostanie zredukowane do wymiaru wyznaczenia celów, które trzeba osiągnąć, ale już niekoniecznie sposobów ich realizacji. Najbardziej dziś palącym problemem, jak argumentują, jest to, że niewielu polityków rozumie, jaki wpływ na przyszłe pole walki będzie miało zastosowanie sztucznej inteligencji, komputerów kwantowych, machine learning, zdolności do przetwarzania dużych zbiorów danych (big data), biologii syntetycznej, nanotechnologii czy „inteligentnych” rojów systemów bezzałogowych, rakiet hipersonicznych i szybujących oraz szeregu innych najnowszych rozwiązań. To powoduje powstanie „luki edukacyjnej”, którą trzeba możliwie szybko zniwelować, bo ryzykujemy, że nasz proces planowania strategicznego zacznie odstawać, stając się żałośnie przestarzałym, od realiów. Dlaczego jest to istotne? Choćby z tego powodu, że najbliższe 10–15 lat to będzie czas modernizowania istniejących i będących w służbie systemów, które w ten sposób zyskają nowe zdolności. Tylko że zmiany w siłach zbrojnych państw NATO muszą być przeprowadzane w sposób synchroniczny, co oznacza wzrost znaczenia koordynacji, której charakter, zakres i głębokość wyznaczają politycy. Jeśli nie uda się realnie zsynchronizować tych działań, to będziemy mieli do czynienia ze zmniejszeniem połączonych zdolności, z powstaniem sił o charakterze wyspowym, z oazami nowoczesności i mniej zaawansowanymi strukturami, które nie będą w stanie się komunikować i którymi nie da się sprawnie dowodzić. Prowadzenie wielodomenowych operacji, których znaczenie tak wyraźnie widać na przykładzie nieudanej ukraińskiej ofensywy z roku 2023, będzie znacznie trudniejsze, a połączone siły państw NATO będą realnie dysponowały mniejszym potencjałem, niż wynikałoby to z prostego sumowania ich wielkości i zdolności. „Misje te staną się coraz trudniejsze – argumentują autorzy raportu – biorąc pod uwagę wyraźne przyspieszenie obiegu informacji w pętli Obserwuj, Orientuj, Zdecyduj, Działaj (OODA). Na przykład plany muszą być nie tylko stale aktualizowane, ale także ich realizacja musi oznaczać posiadanie odpowiednich zasobów, co kładzie szczególny nacisk na ustalanie priorytetów, szczególnie jeśli chodzi o wykorzystanie i użyteczność technologii. Aby przyszły żołnierz był skuteczny, informacja i wiedza będą równie ważne jak możliwości, a zatem będą integralną częścią operacji wielodomenowych ze sprawdzoną zdolnością do działania z odpowiednią szybkością. Wiarygodność przyszłego odstraszania NATO będzie zależała od takiej zdolności reagowania”.
Zmieni się też natura tego, co nazywamy sektorem przemysłowym pracującym na rzecz sił zbrojnych. W mniejszym stopniu będzie on „dedykowany” temu obszarowi, w większym będziemy mieli do czynienia z firmami, które dominującą część swej produkcji będą plasować na rynku cywilnym. To wymusi zmiany zarówno w systemie planowania i składania zamówień przez wojsko, jak i ochrony technologii wrażliwych. W przyszłej wojnie inny będzie też system dowodzenia. Mission Command, działanie w zdecentralizowanym układzie, stanie się normą. W związku z nasyceniem pola walki systemami zwiadu i rozpoznania trudniej będzie koncentrować siły, a czas na podjęcie decyzji będzie znacznie krótszy. NATO-wski proces planowania strategicznego, również system zakupów, będzie musiał uwzględniać tempo zmian technologicznych, kiedy nowe generacje sprzętu i rozwiązania pojawiać się będą znacznie szybciej. Kluczowe zmiany w zakresie software mogą wchodzić na rynek co kilka miesięcy, a nowe generacje sprzętu co 2–3 lata, czyli znacznie szybciej niźli do tej pory, kiedy zamówienie, wyprodukowanie, wprowadzenie i zintegrowanie nowych systemów w siłach zbrojnych zajmowało w państwach NATO średnio 20 lat. Trzeba będzie przełamywać naturalny opór biurokracji, zawsze niechętnej zmianom. Będzie to tym istotniejsze, że równolegle państwa członkowskie będą musiały dokonać prawidłowego wyboru, na którą technologię stawiać. Pomyłka w tym względzie będzie prowadziła do wypracowania błędnych założeń strategicznych, czego konsekwencją zawsze jest przegrana wojna.
W czasie konferencji eksperci poddali analizie wpływ nowych technologii na siedem kluczowych obszarów. Warto zwrócić uwagę na ocenę, w jaki sposób rysujące się zmiany wpłyną na kwestie natury strategicznej. Punktem wyjścia ekspertów The Alphen Group jest przeświadczenie, że jedną z lekcji wojny na Ukrainie jest mówiąca o tym, iż „masa ma znaczenie”. A zatem wojny przyszłości niekoniecznie muszą być krótkimi starciami niewielkich armii. Nowe technologie będą zwiększały świadomość sytuacyjną walczących, co oznaczać będzie większe problemy z koncentracją i ze zdolnością do manewru. Będzie on w większym niż dotychczas stopniu „technologicznie uwarunkowany”. Co to oznacza? Trzeba będzie osiągnąć równocześnie dominację w trzech obszarach – informacyjnym (szybciej zbierać i przetwarzać dane), systemach dowodzenia i zaangażowania sił. To wymusi przebudowę struktur i wielkości armii państw NATO, choćby z tego powodu, że ze względu na tempo reakcji trzeba będzie porzucić stare „mapy mentalne” (shibboleths), jak choćby myślenie, że nie ma polityki odstraszania w Europie bez obecności Amerykanów. W nowych realiach trzeba będzie oswoić się z myślą, że właśnie ze względu na postęp technologiczny i czas, jaki będziemy mieć na reakcję, główny ciężar polityki odstraszania będzie spoczywał na państwach europejskich, w szczególności położonych w regionach zagrożonych wojną. W umownym roku 2035 albo będziemy mieć do czynienia z NATO 4.0 – zmodernizowaną, zdolną do reagowania w nowych technologicznych i geostrategicznych realiach strukturą, albo pozostaniemy na etapie NATO 3.0, czyli sojuszu przestarzałego, niezdolnego do radzenia sobie z szybko następującymi zmianami. Jak ten „nowy Sojusz Północnoatlantycki” będzie wyglądał? Stany Zjednoczone nadal będą dominować, ale zaangażowanie amerykańskie w NATO „będzie zredukowane”. Do tego czasu europejski filar Paktu Północnoatlantyckiego, włączając doń Ukrainę, musi uzyskać zdolność samodzielnego przeciwstawienia się Rosji, która będzie zwiększała presję i odbudowywała swe zdolności wojskowe, wykorzystując nauki wyniesione z wojny na Ukrainie. Eksperci analizujący kwestie strategiczne (tą grupą kierował Ben Hodges) podkreślają zarówno konieczność pilnego rozpoczęcia zmian, jak i nie mniej istotną, ich zdaniem, kwestię. Piszą mianowicie, że charakter zachodzących zmian technologicznych wymusi rewolucyjną zmianę w podejściu do obronności, która aby być skuteczna, musi stać się domeną aktywności całego społeczeństwa, a nie wyłącznie przedstawicieli sił zbrojnych. Wojna przyszłości będzie w większym stopniu angażować sektor cywilny, od postawy którego może wręcz zależeć zarówno to, jak do konfliktu będziemy przygotowani, jak i czy go wygramy. Będziemy mieli do czynienia z powrotem „armii masowych”, ale nie będą to po prostu rozbudowane liczebnie, w porównaniu z poprzednimi latami, siły zbrojne. Masowość oznaczać będzie w gruncie rzeczy objęcie przygotowaniami, choć na różnych poziomach, całego społeczeństwa, wnoszącego kontrybucję do zdolności obronnych swego państwa.
1Marek Tracz-Tryniecki, Wstęp, (w:) Andrzej Maksymilian Fredro, Vir Consilii, t. 1–2, Narodowe Centrum Kultury 2022, s. 81–119.
2Zbigniew Ogonowski, Filozofia polityczna w Polsce XVII wieku i tradycje demokracji europejskiej, Warszawa 1992, s. 58–102.
3https://ru.valdaiclub.com/files/46455/
4https://www.svoboda.org/a/putin-prigrozil-postavkami-raketnogo-oruzhiya-protivnikam-zapadnyh-stran/32980807.html
5https://globalaffairs.ru/articles/ob-iskusstve-svo/
6https://globalaffairs.ru/wp-content/uploads/2023/12/doklad-politika-rossii-v-otnoshenii-mirovogo-bolshinstva.pdf
7https://globalaffairs.ru/articles/kuda-techyot-reka-2024/
8https://globalaffairs.ru/articles/ukraina-yadernoe-oruzhie/
9https://ru.valdaiclub.com/about/staff/; https://ru.valdaiclub.com/about/experts/3789/; https://ru.valdaiclub.com/about/experts/3813/
10Mick Ryan, War Transformed. The Future of Twenty – First – Century Great Power Competition and Conflict, Naval Institute Press, Annapolis, Maryland, 2022, s. 82–84.
11https://www.foreignaffairs.com/ukraine/russias-adaptation-advantage
12Tamże, s. 83.
13Tamże.
14https://thealphengroup.com/wp-content/uploads/2022/10/WP3052-Future-War-and-Deterrence-Report-011122.pdf