Olaboga! - Katarzyna Trepkowska-Janas - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Olaboga! ebook i audiobook

Trepkowska-Janas Katarzyna

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

23 osoby interesują się tą książką

Opis

Ola nie miała łatwego życia, jednak kiedy jej eksmąż decyduje się związać z mężczyzną, to już dla niej zdecydowanie za wiele. Kobieta postanawia postawić wszystko na jedną kartę i odciąć się od przeszłości. Zmienia nazwisko, kupuje wymarzony dom nad morzem i razem z nastoletnią córką wyprowadza się z miasta, które do tej pory było dla niej źródłem nieszczęść.

Okazuje się, że zostawienie dawnego życia nie jest tak proste, jak sądziła - szczególnie gdy do akcji wkracza jej była teściowa...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 28 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Krzysztof Korzeniowski

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja

Monika Tomys

Korekta

Robert Ratajczak

Projekt okładki, skład i łamanie

Natalia Jargieło

Ilustracje

Katarzyna Trepkowska-Janas

Fotografia Autorki

Mariusz Janas

© Copyright by Katarzyna Trepkowska-Janas

© Copyright by Wydawnictwo Vectra

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

Wydanie I

ISBN 978-83-68293-33-3

Wydawca

Wydawnictwo Vectra

Czerwionka-Leszczyny 2025

www.arw-vectra.pl

Ola Bogacka nie mogła patrzeć na mężczyzn (w przeciwieństwie do swojego byłego męża).

Teraz, siedząc w poczekalni kliniki weterynaryjnej doktora Tomka Kozłowskiego, zastanawiała się, co za nagłe zaćmienie umysłu przywiodło ją właśnie do jego gabinetu. Może powinna wziąć Kleo i uciec, póki jeszcze nikt jej nie zauważył? „Nie”, pomyślała stanowczo, przyciskając klatkę do piersi. „Musisz nauczyć się patrzeć ludziom w oczy”.

Plastikowe oparcie wrzynało jej się w plecy, potęgując nieprzyjemne uczucia, ale przynajmniej odwracało uwagę od jeszcze bardziej nieprzyjemnych myśli.

– Co, moja malutka, stresujesz się? – Przecisnęła palce przez kratkę transportera, żeby pogłaskać swoją sześciomiesięczną kotkę.

Kleo miała być dla niej pocieszeniem. Od rozwodu z Darkiem nie mogła się pozbierać, a los co chwilę fundował jej jakieś nowe niespodzianki, oczywiście niemiłe. Szczególnie ta ostatnia dotknęła ją do żywego…

– Dzień dobry, pani Aleksandro.

Ola podskoczyła na dźwięk głębokiego męskiego głosu weterynarza. Z niemałą ulgą wstała, wzięła transporter z Kleo i weszła do gabinetu, mijając się po drodze z rosłym terierem rosyjskim i podobnym do niego samego właścicielem.

– Dawno pani nie widziałem. – Tomek uśmiechnął się do niej czarująco.

Mimowolnie poczuła, że się czerwieni. Zaraz potem zrobiło jej się podwójnie głupio, bo przecież znała go prawie od dziecka, więc w ogóle nie powinna patrzeć na niego w ten sposób… Jednak po chwili przypomniała sobie, z kim związał się Tomek, i stwierdziła, że może nie musi być dla siebie taka surowa. Ostatnio wszystko wskazywało na to, że wygrywali ci, którzy nie zważali na żadne zasady.

– Tak wyszło – powiedziała, stawiając klatkę z kotem na metalowym stole.

Dawniej przychodziła do kliniki Tomka regularnie, jeszcze z Bobim. Potem, po rozwodzie, nie chciała zaglądać do Kozłowskiego (głównie przez jego matkę, bo do samego weterynarza nic przecież nie miała). Znalazła inny gabinet, bliżej swojego domu. Tylko że po tym, jak musiała uśpić Bobiego, nie była w stanie tam wrócić.

– Kogo my tu mamy? – zagadnął Tomek, wyciągając ostrożnie malutkiego devon rexa. Zajrzał kociakowi do oczu, uszu, pyszczka (i kilku innych miejsc), obmacał delikatnie grzbiet i boki zwierzęcia, a następnie popatrzył mu głęboko w oczy. – No i już. Po wszystkim. Cudna dziewczynka – dodał na zakończenie i włożył Kleo z powrotem do klatki.

Ola złapała się na tym, że przygląda się wszystkim ruchom Kozłowskiego, jakby musiała upewnić się, że weterynarz nie zrobi kotce krzywdy. W momencie, kiedy to sobie uświadomiła, uśmiechnęła się pod nosem. Przypomniało jej się, jak jej córka była malutka i Ola bała się, gdy ktokolwiek zbliżał się do Julki bliżej niż na dwa metry. Teraz kiedy dziewczynka podrosła i z każdym dniem robiła się coraz bardziej pyskata, ona marzyła o tym, żeby chociaż trochę odpocząć od rozkapryszonej smarkuli.

– Zapiszę krople na te ropiejące oczy – oznajmił Tomek i wyciągnął bloczek recept. Ola patrzyła, jak weterynarz wpisuje jej dane na druczku. – Aleksandra…

– Bogacka – podpowiedziała Ola, zanim Kozłowski wpisał nazwisko.

Tomek rzucił jej zaskoczone spojrzenie, jednak trwało to tylko ułamek sekundy. Wyglądało na to, że mężczyzna miał w sobie dość taktu, żeby powstrzymać się od komentarza. Na szczęście nie był podobny do swojej mamuśki, która nie potrafiła pohamować języka.

Kozłowski, nie zadając zbędnych pytań, wrócił do wypisywania recepty. Bogacka przyjęła to z zadowoleniem. Nie miała ochoty tłumaczyć mężczyźnie powodów zmiany nazwiska. Zresztą Tomek znał jej byłego męża. Bardzo możliwe, że w tej chwili miał z nim większy kontakt niż ona. Nie powinien się więc dziwić, że nie chciała dłużej nosić jego nazwiska. Tylko kretyn by tego nie zrozumiał. Albo ktoś, kto nie wiedział, co wywinął jej eksmąż… Ale o tym słyszał już chyba cały przeklęty Radom.

– Proszę bardzo – powiedział Tomek, dając jej do ręki druczek. – Zapraszam za miesiąc na kontrolę.

Ola skinęła głową i uśmiechnęła się do Kozłowskiego. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za miesiąc nie będzie jej już w tym mieście, ale tego nie miała zamiaru Tomkowi mówić. Wyciągnęła rękę i wzięła receptę. Kiedy to zrobiła, uświadomiła sobie, że mężczyzna nie ma na palcu obrączki, a przecież słyszała, że rok temu ożenił się z tą całą Anetką… „No cóż, małżeństwo nie cyrograf”, pomyślała z jakąś złośliwą satysfakcją. Wzięła transporter do ręki i ruszyła w kierunku wyjścia.

Ola położyła się do łóżka i otworzyła laptopa. Przez chwilę zastanawiała się, czy obejrzeć jakiś serial, ale w końcu uznała, że najzwyczajniej jej się nie chce. Najbardziej lubiła wymienianie się wrażeniami podczas seansu, komentowanie na bieżąco tego, co widzi, obgadywanie zachowania bohaterów, wyglądu aktorów i całej reszty. Jeśli miała oglądać sama, to wolała poczytać książkę. Albo posiedzieć na Facebooku, tak jak dziś.

Julka chyba jeszcze nie spała, ale Ola nie miała zamiaru zaganiać jej do łóżka. Właśnie uświadomiła sobie, że nie spytała jej nawet, czy przerobiła lekcje… albo przeczytała zadaną książkę. Trudno, w tym momencie to i tak nie miało większego znaczenia. Dzięki edukacji domowej miała sporą dowolność. A poza tym jej córka zawsze była dobrą uczennicą. Nawet jeżeli niezbyt pilną, to zdolną. W dodatku miała spory urok osobisty, który może w tym momencie nie mógł jej pomóc, ale z pewnością przyda się, kiedy Julka wróci do zwykłej szkoły. W nowym miejscu. Aleksandra musiała przyznać (z pewną przykrością), że otwartości i kokieteryjności dziewczynka z całą pewnością nie odziedziczyła po niej. Może pod tym względem była podobna do Darka? Albo musiały odezwać się w niej inne, dalsze geny.

– Julka! – zawołała. Wrodzona odpowiedzialność nie pozwoliła jej jednak odpuścić córce. – Powinnaś już się kłaść!

– Jeszcze dziesięć minut! – odkrzyknęła córka.

– Mam nadzieję, że czytasz lekturę! – Spojrzała w kierunku drzwi, ale odpowiedziała jej cisza.

Ola westchnęła. Julka pewnie też siedziała przy komputerze. Trudno wymagać od dziecka, żeby robiło coś innego niż my sami. Swego czasu naczytała się mnóstwo poradników o wychowywaniu dzieci, a w każdym pisali, że najważniejszy jest wzór. Przez jakiś czas próbowała nawet dawać Julce przykład. To znaczy próbowali… ale potem wszystko się spieprzyło. A raczej Darek poszedł się pieprzyć… i to z innym facetem.

Aleksandra poczuła, jak znowu zaczyna wzbierać w niej złość. Od rozwodu minęło już kilka lat, a ona ciągle nie potrafiła pogodzić się z sytuacją. Może jakby Darek nie związał się z tym mężczyzną. Nie zachowywał się tak… ostentacyjnie. Ogólnie Ola nie miała nic do gejów. Kiedyś nawet przyjaźniła się z gejem. Kontakt urwał się przez różne zawirowania życiowe. Po prostu ich drogi się rozeszły i jej były mąż nie miał z tym nic wspólnego. Problem polegał na tym, że Darek ją oszukał, zdradził i ośmieszył. No, może nie dosłownie, bo chyba zaczął spotykać się z Irkiem dopiero po rozwodzie, ale tak to odbierała. Mieli być razem zawsze, na dobre i na złe. A tymczasem w ogóle nie powinien jej mamić, że czeka ich wspólna przyszłość. Czy naprawdę mógł wcześniej nie wiedzieć, kim jest?

Na domiar wszystkiego postawił ją w kłopotliwej sytuacji. To ona musiała wytłumaczyć wszystko ich wtedy siedmioletniej córce. I w dodatku zrobić to jakoś delikatnie. Wciąż nie była pewna, czy udało jej się temu sprostać. Teraz już o tym nie rozmawiały. Temat nie istniał. Córka chyba czuła, jak bardzo poruszanie tej sprawy drażni Olę. Jednak Julka miała kontakt z ojcem. I nawet znała jego partnera. Widywali się. Bywała u nich.

Na szczęście teraz są inne czasy. Większa wrażliwość społeczna na kwestię orientacji seksualnej na pewno w dużym stopniu ustrzegła Julkę przed wyśmiewaniem. Ludzie boją się oskarżenia o homofobię, więc nawet jak o Darku wiedzieli, siedzieli cicho. Niestety nie uchroniło to Oli. Jej wystarczały ich spojrzenia. Nie musieli nic mówić. Niektórzy jej współczuli, niektórzy się dziwili, że nie domyślała się wcześniej. Niektórzy, jak jej koleżanki, odgrażali się, że oni by takiemu odstrzelili kutasa…

Ola wzięła głęboki oddech. Musiała się uspokoić. Przez chwilę rozważała nawet, czy nie zafundować sobie minisesji jogi przed snem. Kilka asanów powinno szybko dać jej ukojenie, jednak doszła do wniosku, że tego też nie chce jej się robić. W zamian wzięła na ręce Kleo i zaczęła miziać ją delikatnie po futerku. Kicia zamruczała cicho pod wpływem dotyku. Ola poczuła, jak spokój futrzaka powoli przechodzi też na nią.

Kleo była jej pierwszym kotem. Prezentem, który sprawiła sobie na nową drogę życia, dlatego miała dla niej bardzo szczególne, symboliczne wręcz znaczenie. Z Darkiem mieli psa – Bobiego. Jej były mąż zawsze mówił, że ma alergię na koty, chociaż Oli wydawało się, że to tylko wymówka. Na szczęście teraz to nie był jej problem, tylko tego całego Irka. Niech on się buja z głupimi zagraniami Darka. Krzyżyk na drogę.

Wciąż głaskała Kleo, która co jakiś czas pomrukiwała na jej kolanach.

Czasami dostrzegała też dobre strony faktu, że Darek okazał się gejem. To znaczy kiedy akurat miała lepszy humor i czuła, że jest pogodzona z całą tą chorą sytuacją, myślała, że to i tak lepsze, niż gdyby miał zostawić ją dla innej baby. Wtedy mogłaby zarzucać sobie, że przegrała, że jest brzydsza, gorsza i nie potrafiła zatrzymać przy sobie mężczyzny. A tak… Nie jest przecież jej winą, że nie ma fiuta. Nie stworzy go sobie.

Kiedy indziej wyrzucała sobie, że sama powinna się domyślić. Nigdy nie było między nimi… chemii. Czy w ogóle wciąż używa się tego określenia? Chemia? Co prawda dobrze się dogadywali, nawet przyjaźnili, ale nigdy nie było w ich związku namiętności, którą opisują w książkach, albo uniesień, o których opowiadały jej koleżanki. Wtedy myślała, że to kwestia jej temperamentu. Zawsze dusiła w sobie uczucia. Chciała uchodzić za doroślejszą i szybko nauczyła się tłumić emocje. No i kiedy Darek zaproponował jej małżeństwo, zgodziła się bardzo szybko. Prawdziwa rodzina wydawała jej się spełnieniem marzeń. Ślub, własne mieszkanie, dziecko, pożądana praca i dobry mąż. Bo poza łóżkiem naprawdę było między nimi dobrze. Zazwyczaj.

Zagłębiona we własnych rozmyślaniach, jedną ręką głaskała kota, a drugą scrollowała Facebooka. Zaraz po rozwodzie, kiedy chciała zapaść się ze wstydu pod ziemię, usunęła z sieci swoje dotychczasowe konta. Zrobiła to pod wpływem impulsu, w mieszaninie gniewu i żalu. Z perspektywy czasu uważała, że było to z jej strony genialne posunięcie. Przynajmniej nie musiała patrzeć na Darka, jego nowego partnera i ich znajomych (których zresztą niespecjalnie lubiła). Po kilku miesiącach zdecydowała się wrócić do sieci, ale już pod panieńskim nazwiskiem, do którego zresztą formalnie wróciła. Założyła nowe profile „Ola Bogacka” i „olaboga”, wysłała zaproszenia do garstki dawnych znajomych (jeszcze z czasów szkolnych), zapisała się do grup tematycznych i zaczęła odbudowywać swoje życie.

Uśmiechnęła się do siebie. Zobaczyła nowy post Feliksa i od razu poprawił jej się humor. Przez ostatnie kilka miesięcy mężczyzna był dla niej ogromnym wsparciem. Co prawda spotkali się tylko raz, na warsztatach afirmacji, które prowadził Feliks, ale przez ostanie pół roku pisali ze sobą prawie codziennie. W dodatku nie były to jakieś zdawkowe, głupie teksty. O nie. Odbywali głębokie rozmowy o życiu, miłości, filozofii…

To była czysto przyjacielska znajomość. To znaczy podobał jej się. Był niezwykle przystojny, szarmancki i miał tak niesamowity sposób bycia… Ale po tym, co ją spotkało, nie miała najmniejszej ochoty na romanse. Potrzebowała wokół siebie życzliwych osób. Najlepiej takich, które nie znały jej przeszłości. A poza tym… czy w ogóle mogła się komuś spodobać? Trzydziestoparolatka z dorastającą córką. Skoro w czasach, gdy była młodą dziewczyną, zwrócił na nią uwagę jedynie gej, to może faktycznie było z nią coś nie tak. Nie miała zamiaru dodatkowo się ośmieszać. Było jej dobrze ze sobą. A jak się stąd wyprowadzi, będzie jeszcze lepiej.

Zaczęła czytać, co napisał Feliks. Jego posty były zawsze niezwykle ciekawe i mądre. Ten, który opublikował teraz, również taki był. Ola uśmiechnęła się szeroko i jako jedna z pierwszych dała mu kciuk w górę.

Poczuła się trochę lepiej. Jutro czekał ją naprawdę ciężki dzień, ale teraz wiedziała, że sobie poradzi. Wolała nie myśleć o tym, że wciąż brakowało jej kilkuset tysięcy do zrealizowania największego celu, ale jednocześnie starała się bardzo mocno wierzyć, że wszystko szło w dobrym kierunku.

Wyłączyła Facebooka i zajrzała do skrzynki mailowej. Zobaczyła nową wiadomość od Barbie1906. Nie była pewna, czy ma dziś siłę czytać tego maila, jednak pokusa okazała się silniejsza. Na szczęście list nie był długi. Pozdrowienia z Meksyku. Kocham Was! Barb. Do wiadomości dołączona była fotografia. Długowłosa blondynka w kostiumie kąpielowym w panterkę stała na tle niesamowicie błękitnego morza. Obejmował ją młody (chyba nawet młodszy od Oli) mężczyzna o latynoskiej urodzie, który zdecydowanie nie wyglądał jak mąż blondynki, którego Aleksandra miała okazję poznać jakiś czas temu.

Zniesmaczona Ola zamknęła z hukiem laptopa. Kotka poderwała się z jej kolan z cichym miauknięciem.

– Coś się stało?! – Usłyszała pytanie Julki dobiegające z pokoju dziewczynki.

– Tak! Powinnaś już spać! – odkrzyknęła Ola. – Gaś ten komputer, i to już!

Mimo lekkiej irytacji poczuła jakiś dziwny przypływ determinacji. Skoro inni, wbrew zdrowemu rozsądkowi, walczyli o marzenia, ona też powinna. W dodatku do szczęścia potrzebowała tylko pozytywnej decyzji banku. Z resztą poradzi sobie sama.

– Dziecko, ale czemu tak nagle?! – Zofia przeżegnała się i wzniosła oczy ku niebu.

Olę irytowało, gdy teściowa, to znaczy była teściowa, zachowywała się jak jakaś stara dewotka.

Ponadto Zosia chyba nie przyjmowała do wiadomości faktu, że Aleksandra i Darek nie byli już małżeństwem. Zresztą rozwody nie mieściły się w jej światopoglądzie. Ślub miał być na całe życie. „Ament”. Co ciekawsze, Zosia była chyba jedyną osobą na świecie, która nie miała pojęcia, jaki był prawdziwy powód rozstania jej syna i synowej. Mimo że poznała nowego partnera Darka, wyglądało to tak, jakby pani Nowicka za wszelką cenę wypierała ze swojej świadomości, co jest między mężczyznami.

Ola wspaniałomyślnie przemilczała tę kwestię. Mimo że Zosia czasami działała jej na nerwy, nie chciała wpędzić starszej pani do grobu, a wydawało jej się, że gdyby powiedziała matce Darka całą prawdę prosto w oczy, mogłoby się to właśnie tak skończyć.

Poza tym Zofia Nowicka była babcią jej jedynej córki, a Ola jako samotna matka często potrzebowała wsparcia w opiece nad dziewczynką. Co prawda Julka rosła i takie sytuacje zdarzały się coraz rzadziej, jednak dziś akurat pomoc była konieczna. Na szczęście w tej kwestii Bogacka zawsze mogła liczyć na byłą teściową.

– Tak wyszło, mamo – powiedziała Ola.

Zwracała się tak do niej od dnia ślubu. Tradycyjnie, jak Bóg przykazał i jak nakazała jej Zosia podczas wesela. Aleksandra oczywiście na to przystała. Zresztą miło było mówić do kogoś „mamo”. Gdyby nie Nowicka, Ola nie miałaby takiej możliwości.

Stały w ciemnym, wąskim przedpokoju Zofii. Ola właśnie przywiozła do niej Julkę i Kleo. Musiała załatwić pewną bardzo ważną dla siebie sprawę… w zasadzie ważną dla nich. Co prawda wyjeżdżała tylko na dwa dni, ale nie mogła ciągnąć ze sobą córki. No i tym bardziej kota.

– Jeszcze to. – Podała Zosi transporter, w którym siedziała skulona Kleo.

Kiedy starsza pani zajrzała do środka, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

– Olaboga! A cóż to jest? – wykrzyknęła, cofając się o dwa kroki.

– Kleo, mój… to znaczy nasz kot. – Ola uśmiechnęła się czule, wyciągając kotkę z klatki. – Zobacz, jaka śliczna…

Zosia przypatrywała się Kleo z coraz większą nieufnością.

– Wygląda jak demon w kociej skórze – powiedziała.

– To samo jej mówię – wtrąciła Julka, wydymając usta. – Ten kot wygląda jak jakiś diabeł…

Ola popatrzyła karcąco na Julkę. Wzmianka o diable ją zirytowała. Zaczęła się obawiać, że Zosia coś sobie uroi i nie będzie chciała wziąć kota do domu. Odłożyła Kleo z powrotem do transportera i skrzyżowała ręce na piersi.

– Ale to kot. W dodatku bardzo drogi – dodała, chyba niepotrzebnie.

– Psy są fajniejsze…

Ola spojrzała na Julkę, przekrzywiając lekko głowę. Od ponad dziesięciu lat codziennie przekonywała się, że macierzyństwo to największa szkoła cierpliwości. Julka najpierw ryczała dniami i nocami, potem nie chciała się od niej odkleić, następnie zaczęła prowadzić z nią niekończące się dyskusje i zadawać coraz bardziej dociekliwe pytania, żeby w końcu na każdym kroku szukać okazji do zaczepki. Trochę ją to przerażało, bo dziewczynka miała niespełna jedenaście lat i Bogacka doskonale wiedziała, że przez kilka kolejnych będzie tylko gorzej. Teraz nie miała wątpliwości, że córka celowo próbowała ją zdenerwować. Prawdopodobnie nie chciała zostawać na noc w Zatopolicach, ale to było najlepsze rozwiązanie. Kiedy Zosia musiała nocować w domu Oli (dawniej Oli i Darka), zawsze narzekała, że nie potrafi nawet włączyć telewizora ani kuchenki. Julka musiała więc zagryźć zęby i zostać u babci na wsi.

– A koty są czystsze – rzuciła Ola do córki, ignorując coraz dziwniejsze miny Zosi, która nieufnie przyglądała się kotce. – Kleo jest piękna, ma oryginalną urodę. I koniec dyskusji. Jesteś, Julka, już duża. Wiesz, jak się nią zająć. Babcia ci pomoże. Naprawdę nie będę teraz z wami o tym dyskutować.

Spojrzała na zegarek. Jeżeli miała dojechać dziś do Kołobrzegu, musiała już ruszać, a nie perorować o rasach kotów. I o ich wyższości nad psami. Zresztą uroda Kleo bardzo jej się podobała. Marzyła od dawna o takim kocie. Na początku chciała kupić sfinksa, ale później, gdy już zaczęła szukać, po raz pierwszy zobaczyła devon rexa i przepadła. Devony były trochę podobne do sfinksów. Miały wielkie uszy, smukłe szyje i śmieszną sierść przypominającą trochę futro karakułów, które kiedyś lubiły nosić starsze panie. Faktycznie było w tych kotach coś demonicznego, ale właśnie na tym polegało ich piękno.

Ola postawiła na podłodze transporter i torbę Julki. Przytuliła i pocałowała na pożegnanie córkę, która ostentacyjnie opierała się tym czułościom, podziękowała jeszcze raz Zosi za pomoc i ruszyła w kierunku samochodu.

Niestety nie wszystko potoczyło się tak, jak sobie zakładała. Wczoraj bank odmówił jej pożyczki w wysokości, o jaką wnioskowała. Stwierdzili, że jako samotna matka nie ma wystarczającej zdolności kredytowej. W dodatku jej stały, oficjalny dochód nie był specjalnie imponujący. Zaklęła w duchu. Przez lata częściowo rozliczała się ze swoimi klientami „pod stołem”. W jej branży była to zwyczajna praktyka. Zresztą w każdej branży usługowej tak było. Ola pracowała jako fizjoterapeutka i czasami masażystka. I prawda była taka, że często robiła tak zwane fuchy po domach pacjentów. Gdyby wiedziała, że kiedyś będzie potrzebowała większego oficjalnego dochodu, przecież rozliczałaby się normalnie. Szlag! Musiała przyznać, że decyzja strasznie ją dotknęła.

Tym bardziej że umówiła się już w Kołobrzegu z właścicielem domu… i nie tylko z nim. Bogacka bardzo nie lubiła zmieniać swoich planów. Właśnie dlatego postanowiła, że i tak tam pojedzie. A po drodze postara się wymyślić, jak wyjść z tej sytuacji i zdobyć pieniądze. Bardzo chciała kupić ten dom. Oczywiście, jeżeli na żywo zrobi na niej tak dobre wrażenie, jak na zdjęciu. A była pewna, że tak będzie. Zresztą Feliks zapewniał ją, że dom jest piękny. A cena, mimo że wysoka, była bardzo okazyjna.

Od wczoraj zastanawiała się, jak powinna to rozegrać. Trzeba wykombinować plan B. Coś nawet zaczynało kiełkować jej w głowie. Nie miała jednak pewności, czy Kryspin by się na to zgodził… Jednak była zdeterminowana. Jeżeli Kris jej odmówi… Nie zamierzała na razie o tym myśleć. Teraz musiała skupić się na drodze.

Kwietniowe słońce nieco ją oślepiało. Wymacała ciemne okulary leżące przy manetce zmiany biegów i włożyła je na nos. Odgarnęła z czoła prawie czarne włosy i ruszyła przed siebie. Po swoje nowe życie.

– Spieszy się pani dokądś? – zapytał policjant, nachylając się do otwartego okna samochodu Oli.

Bogacka nie odpowiedziała, za to jęknęła w duchu. Faktycznie przesadziła z prędkością. Zawsze miała „ciężką nogę”, a w długiej trasie trudno to kontrolować. Co prawda zjechała już z autostrady, ale wciąż nie przestawiła się na tryb miejski.

– Dokumenty proszę.

Ola wyjęła z torebki prawo jazdy i dowód rejestracyjny i podała je funkcjonariuszowi. Była zła na siebie, że popełniła tak głupi błąd. Wszystko przez to, że zanurzona we własnych rozmyślaniach, nie skupiła się należycie na drodze. A miała nad czym rozmyślać…

Dom był piękny. Usytuowany kilka kilometrów od Kołobrzegu, z zapierającym dech w piersiach widokiem na Bałtyk. Ola nie spodziewała się, że zrobi na niej aż takie wrażenie, choć przecież doskonale wiedziała, że właśnie to jest największym atutem posiadłości. Posiadłości, bo właśnie tak należało mówić.

W pierwszej chwili, kiedy razem z Feliksem przyjechali do Żytosiewów, Bogacka przeraziła się nieco. Budynek był już dosyć stary, a na pewno straszy niż ona. Ola obawiała się trochę, czy będzie mogła w nim od razu zamieszkać. Wiedziała, że nieprędko będzie ją stać na gruntowny remont. Już zgromadzenie pieniędzy na kupno było dla niej sporym wyzwaniem, ale agent nieruchomości zapewnił ją, że dom nadaje się do zamieszkania i wymaga jedynie odświeżenia, jak to dom z rynku wtórnego. Gdyby była tam sama, pewnie wycofałaby się rakiem z transakcji, jednak Feliks potwierdził, że nieruchomość jest w całkiem dobrym stanie i nie powinna się obawiać.

Drugim zaskoczeniem okazał się rozmiar domu. Dopiero kiedy weszła do środka, uzmysłowiła sobie, że najwyraźniej zupełnie nie ma wyobraźni przestrzennej. Trzysta pięćdziesiąt metrów kwadratowych było dla niej jedynie liczbą, a kiedy zobaczyła je na własne oczy, stało się olbrzymią przestrzenią do zagospodarowania. Feliks miał rację. Nie zawiodła się, bo biorąc pod uwagę oba aspekty, oferta wydawała się naprawdę atrakcyjna.

Kiedy pomyślała o Feliksie, momentalnie oblała się purpurą. Nie sądziła, że ta znajomość tak się potoczy, Przecież mieli być tylko przyjaciółmi. A tymczasem… Poczuła, że policzki zaczynają ją palić.

Na jej twarzy musiał pojawić się wyraz winowajcy, bo zobaczyła, że policjant przygląda jej się podejrzliwie.

– Jeszcze pani dmuchnie – zakomunikował i poszedł po alkomat, a ona zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

Na szczęście jeśli o to chodzi, nie miała sobie nic do zarzucenia. Odkąd zaczęła praktykować jogę, nie piła w ogóle alkoholu. Feliks namówił ją do całkowitej abstynencji. Uczył, że alkohol wpływa negatywnie na czakry. I nie tylko na czakry. Również na ciało. Ola przypomniała sobie jego umięśnione ciało i poczuła, że robi jej się gorąco. Wyglądał naprawdę imponująco. Szczególnie gdy porównała go sobie z byłym mężem i jego wydatnym brzuchem, w dodatku w opiętej koszulce z napisem „Piwo to moje paliwo”.

Po tym, jak obejrzeli dom, Feliks zabrał ją do Krasnej Ryby, najlepszej restauracji w Kołobrzegu. Stwierdził, że muszą wspólnie uczcić to, że zdecydowała się na przeprowadzkę nad morze. Nie przyznała mu się, że nie ma jeszcze pojęcia, skąd weźmie całą potrzebną kwotę, ale to teraz nie miało większego znaczenia. Kiedy już zobaczyła ten dom, musiała go mieć. W dodatku po tym, co zaszło wczoraj między nią a Feliksem…

Na samo wspomnienie zrobiło jej się gorąco. Nie sądziła, że kiedykolwiek poczuje coś takiego do mężczyzny. Feliks był całkowitym przeciwieństwem jej eksmęża. I to, czego z nim doświadczyła, było dla niej takie… inne. Pierwszy raz poczuła się naprawdę pożądana. Zresztą, gdy teraz o tym pomyślała, trudno się dziwić. Dla Darka przecież nigdy nie była atrakcyjna. Przez wszystkie lata z nim jej samoocena jako kobiety spadła do poziomu grubo poniżej zera. Co gorsza, nie rozumiała, dlaczego tak się dzieje. Z kolei potem, po rozwodzie, nawet nie dała sobie szansy na odbudowanie poczucia własnej wartości. Dopiero wczoraj…

– No i po co było się tak denerwować? – zapytał funkcjonariusz, wyrywając Olę z zamyślenia. – Może pani jechać. Szerokiej drogi. Tylko wolniej proszę!

Bogacka przytaknęła i odetchnęła z ulgą. Byłoby głupio dostać mandat pod samym Radomiem. Szczęśliwa, że nie straciła dodatkowej kasy, pojechała prosto do swojego domu. Chciała ułożyć sobie w głowie wydarzenia minionych dwóch dni. Z Julką obok byłoby jej zdecydowanie trudniej.

Zaparkowała pod segmentem, w którym mieszkała przez ostatnie siedem lat. Nie zawracając sobie głowy porządkiem, rzuciła torbę podróżną na podłogę, a kurtkę na komodę. Gdyby była z nią Julka, zapewne odłożyłaby wszystko na miejsce, żeby dać córce dobry przykład, ale teraz nie musiała tego robić.

Przez chwilę zastanawiała się, czy coś zjeść, jednak uznała, że jest na to zbyt zmęczona. Musiała chwilę odpocząć. Poszła na górę napełnić sobie wannę wodą. Przypomniało jej się olbrzymie jacuzzi w domu Feliksa i znowu się zarumieniła. Na szczęście teraz nikt jej nie widział. Już miała wejść do gorącej wody, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi.

Trochę rozdrażniona, że ktoś zakłóca jej spokój, zarzuciła na siebie szlafrok i zbiegła na dół. Otworzyła drzwi, nie sprawdzając, kto stoi po drugiej stronie. Zamarła. Przez kilka sekund wpatrywała się w rosłego mężczyznę, którego twarz spowita była mrokiem, a ostrzyżona prawie na łyso głowa budziła nie najlepsze skojarzenia…

– Nie przywitasz się?

Jej serce momentalnie przyspieszyło, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Kris! – zawołała z wyraźną ulgą, rzucając się na szyję swojemu gościowi. – Ściągnęłam cię myślami, braciszku!

– Skąd ty się tu wziąłeś tak nagle? Dostałeś przepustkę?

– Zdezerterowałem – powiedział Kris, ale widząc jej przerażone spojrzenie, roześmiał się głośno. – Spokojnie. Aż takim wariatem nie jestem.

Kryspin był zawodowym żołnierzem, chociaż Ola wciąż nie rozumiała, czemu wybrał akurat taką ścieżkę. Kris mógł robić cokolwiek. Gdziekolwiek. A postanowił przywdziać mundur i jeździć na misje. Gdzie tylko go chcieli. Był w już Iraku, Afganistanie, Kosowie i niedawno słyszała, że planuje wyjechać do Libanu. Olę to przerażało, zazwyczaj nie była w stanie nawet słuchać jego opowieści. I to już tych ocenzurowanych.

– Wpadłem tylko na kilka dni i znowu wyjeżdżam…

Nawet nie musiał tego mówić. Było to dla niej oczywiste. Kryspin zawsze wpadał na chwilę i wyjeżdżał. Była to jedyna cecha, którą dzielił z ich matką. Ola z kolei szczyciła się tym, że nie miała z nią absolutnie nic wspólnego. „Chwała Bogu”, jakby to powiedziała Zosia.

Siedzieli przy stole w salonie Oli. Wydawało jej się to takie nierealne. W ciągu ostatnich dwóch dni w jej życiu wydarzyło się tak wiele. Nagły przyjazd brata był jak przysłowiowa wisienka na torcie. Cieszyła się, że pojawił się akurat teraz. Nawet nie spodziewała się, że tak bardzo za nim tęskniła.

– A gdzie Julka? – zapytał, kończąc ostatni kawałek pizzy, którą Ola zamówiła naprędce, bo przez swój wyjazd do Kołobrzegu w lodówce miała jedynie światło. – U pedała?

– Boże, Kris… proszę cię…

– No co? Wciąż jestem mu winny porządny wpierdol.

– Może jednak sobie daruj, dobrze? Zresztą ja… Ja już zamknęłam ten rozdział – odparła.

Sama zdziwiła się, że powiedziała te słowa. Czy dwa dni temu było to w ogóle możliwe? Jednak teraz poczuła jakąś dziwną moc w sobie. Jakby wypowiedzenie tego na głos zadziałało jak jakieś magiczne zaklęcie.

– Czyżby? – Kris uniósł jedną brew i zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem.

– Tak – powiedziała Ola głosem dużo pewniejszym niż jeszcze chwilę temu. – Tak, Kris. W moim życiu zaszły pewne zmiany. Nie mam nic do Darka. I Irka. Może lepiej byłoby, gdyby Darek wpadł na to, kim jest, przed naszym ślubem, ale…

Urwała. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Czy dlatego, że była tak wściekła i rozżalona?

– Ale nie miałabyś Julki – dokończył za nią Kris. Uśmiechnęła się do niego. Jednak pod tą gruboskórną powłoką krył się mądry, wrażliwy facet. Wiedziała o tym doskonale. I właśnie dlatego tak bardzo dziwiło ją, że wstąpił do armii. Tym bardziej do polskiej, bo ojciec Kryspina był Włochem. I z tego, co orientowała się Ola, całkiem bogatym.

– No właśnie – przytaknęła Aleksandra, uśmiechając się do młodszego brata. – A Julka nie jest u taty, tylko u babci. U Zosi – dodała, chociaż w zasadzie nie musiała tego robić. Przecież Kryspin doskonale wiedział, że dziewczynka nie mogła być u ich matki.

– Mhm – mruknął mężczyzna. Zmrużył swoje ciemne oczy i popatrzył na Olę podejrzliwie.

W jednej chwili kobieta oblała się purpurą (zupełnie jak podczas dzisiejszej rozmowy z policjantem). Co jej jest, do licha? Przecież nigdy się tak nie zachowywała. Nigdy!

– Chyba faktycznie coś się zmieniło w twoim życiu, siostra. – Kryspin oparł się wygodniej w fotelu, uważnie na nią patrząc. – Że też od razu tego nie zauważyłem. Ty się zakochałaś!

– Ja? No weź nie piernicz… Ja jestem za stara na zakochiwanie się – odparła, prostując się i unosząc głowę, jakby chciała podkreślić, że jest ponad to. – Owszem, poznałam kogoś, ale miłość? Proszę cię…

– A ja myślę, że się zakochałaś. Tylko nie wiem, czemu bronisz się przed nazwaniem rzeczy po imieniu. I powiem więcej. Należy ci się. Po tej durnej pale, co się nie potrafiła zdecydować, kogo woli, i zabrała ci najlepsze… – Urwał i popatrzył na nią jeszcze raz. – Dobra, nie najlepsze. Ale zabrał ci stanowczo za dużo lat. I niepotrzebnie narzuciłaś sobie taką żałobę po tym związku. Jesteś świetną laską. Masz dopiero trzydzieści pięć lat.

– Trzydzieści sześć – poprawiła go automatycznie.

– No to sześć. Wielka mi różnica. Masz trzydzieści sześć lat, odchowane dziecko i prawo… co ja gadam… obowiązek być szczęśliwą. To rozkaz!

Ola się roześmiała. Kochała Krisa. Naprawdę przyjechał do niej w najlepszym możliwym momencie. Jakby ściągnięty jakąś kosmiczną siłą. Od razu usłyszała w głowie głos Feliksa: „Ty sam kreujesz swoją rzeczywistość. Wszystko, co czujesz, materializuje się w świecie rzeczywistym”. Potrzebowała Kryspina i brat zmaterializował się pod jej domem. Uśmiechnęła się do niego szeroko. Mimo że nie przez całe dzieciństwo mieszkali ze sobą, Kris był najbliższą jej osobą (no, oczywiście poza Julką).

Pamiętała, o co miała go prosić. Nie mogło być lepszej chwili…

– Mam do ciebie prośbę – powiedzieli dokładnie w tym samym momencie. Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem, a potem wybuchnęli głośnym śmiechem.

– Stop cola! – krzyknęła Ola, wyprzedzając Krisa.

– Cola? Serio? Nie piwo? – zapytał.

– Nie mogę patrzeć na piwo – powiedziała, a on znowu roześmiał się, doskonale łapiąc jej aluzję.

– No dobra. Więc ty pierwsza. Mów, o co chodzi.

– Naprawdę nie wiem, jak ci to powiedzieć. – Zagryzła wargę i zerknęła na niego z niepokojem.

– Najlepiej po polsku. Ola, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – zapewnił.

Bogacka przełknęła ślinę. Nie miała wątpliwości, że mówił prawdę, ale… to była gruba sprawa. Zrozumiałaby, gdyby odmówił. Oczywiście musiałaby wtedy obmyślić inny plan, ale nie miałaby do Kryspina pretensji.

– Potrzebuję pożyczki – wyjąkała w końcu.

Kryspin kiwnął głową i uśmiechnął się.

– Jasne, nie ma sprawy.

– Ale nie wiesz jeszcze ile.

– Ile? – zapytał.

– Dwieście tysięcy – wypaliła.

– Boję się, że popełniam błąd – powiedziała i momentalnie zamilkła.

Chyba nie powinna była tego mówić. Zwłaszcza Feliksowi. Jednak kiedy po drugiej stronie aparatu zabrzmiał jego spokojny, niski głos, poczuła ukojenie. Miał na nią niesamowity wpływ. Zauważyła to już wcześniej, a od tamtej nocy w Kołobrzegu ich relacja weszła na zdecydowanie wyższy poziom.

– To zupełnie normalne, że się boisz – odparł. – Ale musisz odrzucić ten strach. Pamiętaj, co mówił Neville Goddard. Sekretem jest czucie. Weź głęboki oddech, jakbyś próbowała zagarnąć całą energię, jaką masz w sobie, i wypełnij nią płuca…

Zrobiła to, co jej poradził. Wszelki stres, który czuła przez ostatnie kilka dni, zaczął odpuszczać.

– Szkoda, że nie mogę być teraz przy tobie. Przydałby ci się ktoś, kto przekierowywałby twoją świadomość w odpowiednią stronę.

– Chciałabym być już w Kołobrzegu – westchnęła.

Wszystkie formalności dłużyły się niemiłosiernie. Chociaż sprzedaż domu w Radomiu przebiegła nadspodziewanie sprawnie. Oczywiście, kiedy już wysłuchała narzekań Julki: „Ja się nie chcę nigdzie wyprowadzać! Słyszysz? Jak mam się przeprowadzić, to do ojca na Maderę!”, pouczeń Darka: „Olu, zastanów się, ten dom miał być bezpieczną przystanią dla naszego dziecka. Masz tu pracę, przyjaciół, rodzinę…” (tymi ostatnimi słowami zdenerwował ją szczególnie, doskonale wiedział, że nie miała tu rodziny ani przyjaciół, co innego on, a jakoś nie przeszkadzało mu to wyjechać, żeby układać sobie życie od nowa) i lamentów Zosi: „Olaboga! Dziecko, gdzie ty chcesz jechać tak daleko?! Nie możesz się do Lublina przeprowadzić? Albo do Warszawy?! A co na to Daruś? Zgodził się?”. Na szczęście Ola w porę ugryzła się w język, chociaż miała już wytknąć eksteściowej, że „Daruś” nie musi się na nic zgadzać, że są po rozwodzie od trzech lat i że to on dał nogę za granicę, żeby zamieszkać z facetem. Więc ona też miała prawo dać nogę… i zamieszkać z facetem. A tak się akurat złożyło, że jedyny, z którym chciałaby się związać, mieszkał w Kołobrzegu. I chociaż Ola nie zamierzała jeszcze aż tak wybiegać w przyszłość w związku z Feliksem, uważała, że wyjazd jest dokładnie tym, czego potrzebuje, by zacząć życie od nowa. Zresztą nim pojechała zobaczyć dom, traktowała Feliksa jak przyjaciela. I mężczyzna doradził jej tę przeprowadzkę właśnie jako przyjaciółce. Mieli już nawet pewne plany związane z tym domem. I nie tylko z domem. Ale wszystko w swoim czasie…

– JUŻ jesteś w Kołobrzegu – powiedział Feliks, a ona, słysząc, jak dobitnie zabrzmiał jego głos, uśmiechnęła się do siebie.

No tak, prawo założenia nie było zwykłą afirmacją. Polegało na wejściu w stan końcowy. Na odczuciu tego, do czego się dążyło. Wtedy to uczucie materializowało się w rzeczywistości. Dobrze, że Feliks jej o tym przypomniał, bo najgorsze, co mogła teraz zrobić, to wpaść w energię braku. Było jeszcze zbyt wiele rzeczy do załatwienia.

Dzięki Kryspinowi zapłaciła zadatek za dom. Resztę miały pokryć kredyt hipoteczny, który otrzymała, i pieniądze ze sprzedaży segmentu w Radomiu. Dom w Żytosiewach kosztował prawie dwa miliony, ale biorąc pod uwagę jego wielkość i lokalizację, niemalże przy samej plaży, to i tak była okazyjna cena. Tak zapewniał ją Feliks i kiedy przeglądała ogłoszenia nadmorskich nieruchomości, nie miała powodu, żeby w to wątpić.

– Dziękuję ci za wsparcie – powiedziała Ola do słuchawki telefonu. – To naprawdę cud, że cię poznałam.

– Tak miało po prostu być – odparł Feliks.

Ola czuła, że mężczyzna uśmiechał się, kiedy wypowiadał te słowa. Na jej ustach również pojawił się delikatny uśmiech. Tęskniła za nim. Za jego dotykiem, siłą ramion, pocałunkami… ale z jakiegoś powodu nie chciała mówić tego głośno. Zresztą przecież nawet jeżeli nie było go przy niej fizycznie, to był mentalnie, a to znacznie więcej niż pozorna bliskość ciał. Wiedziała o tym doskonale. Co z tego, że przez lata spała z Darkiem pod jedną kołdrą, skoro nie szło za tym absolutnie nic więcej?

Poza tym Feliks otworzył jej oczy jeszcze na coś. Stała w martwym punkcie swojej kariery zawodowej. Nie widziała specjalnie szans na dalszy rozwój, czuła się zmęczona tym, co robiła. Masowanie starych bab i połamańców było znacznie poniżej jej aspiracji. Tymczasem Feliks przekonał ją, że praca powinna być pasją. Mówił, że jeżeli zacznie zarabiać na swojej pasji, nie przepracuje nawet jednego dnia. A od dwóch lat miała jedną pasję – jogę. Skończyła kurs instruktora i miała zamiar zająć się tym na poważnie. W zupełnie nowym miejscu. Feliks bardzo ją w tym pomyśle wspierał. Uważał zresztą, że zajęcia jogi będą fantastycznie korespondowały z jego warsztatami afirmacji i powinni połączyć siły. Nadmorski Ośrodek Duszy i Ciała. To był właśnie ich plan. Wspólny plan, który ziści się już za kilka tygodni… no, może miesięcy, bo jednak dom będzie trzeba trochę przystosować.

Jeszcze chwilę rozmawiała z Feliksem. Zdała mu dokładną relację z poszczególnych etapów sprzedaży i pakowania. Powiedziała mu nawet, że część pieniędzy na dom pożyczył jej brat, który wkręcony w żołnierskie życie, nie miał żadnych nieruchomości, a ruchomości ograniczał do minimum. Pominęła jedynie dziwną prośbę Kryspina… ale obiecała bratu, że nie puści pary z ust. Zresztą był to jego jedyny warunek, kiedy poprosiła go o pożyczkę.

Teraz siedziała w salonie wypełnionym częściowo zapakowanymi kartonami z jej całym dobytkiem, trzymając w rękach małą paczkę. Sześcienne pudełko o krawędzi mniej więcej piętnastu centymetrów, zawinięte szczelnie w szary papier. Kris kazał jej strzec tego jak oka w głowie. W dodatku nie zdradził jej, co znajduje się w środku. „I tak byś nie uwierzyła”, powiedział i roześmiał się. Przez moment wahała się, czy to zrobić, ale w końcu drżącymi rękami wzięła zawiniątko od Krisa.

Musiała wymyślić, gdzie je schować, żeby jednak cały czas mieć je na oku i nie zgubić go w ferworze przeprowadzki. Miała tylko nadzieję, że nie jest to nic nielegalnego. Może jednak powinna dowiedzieć się, co tam jest? Tylko że głupio jej było naciskać na brata, skoro sam nie kwapił się do wyjaśnień. „Nie, to na pewno nic takiego”, uspokoiła samą siebie. Przecież Kryspin nie zostawiłby u niej czegoś niebezpiecznego. Przyjrzała się paczce po raz nie wiadomo który, ale zgodnie ze złożoną obietnicą nie otworzyła jej. „A jeśli w środku jest granat?”. Nagła myśl pojawiła się w jej głowie. „Nie, to niedorzeczne, puknij się w łeb!”, przywołała się do porządku. Jednak wielkość by pasowała… Pokręciła gwałtownie głową i odłożyła zawiniątko do najbliżej stojącego kartonu. Przez chwilę stała, przyglądając mu się z bezpiecznej odległości, po czym podeszła do szafy i wyjęła z niej kilka grubych swetrów, a następnie otuliła nimi pudełeczko. Tak na wszelki wypadek.

Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik.

Początkowo Ola zastanawiała się, jak najlepiej zorganizować tak duże przedsięwzięcie logistyczne jak przeprowadzka na drugi koniec kraju. Od razu zrezygnowała z zabierania mebli ze starego domu, nawet jeżeli miałyby z Julką spać przez pierwsze tygodnie na dmuchanych materacach lub używać tego, co zostawił poprzedni właściciel nieruchomości. To zresztą również miało swój urok. Poza tym, korzystając z okazji, zrobiła generalne porządki w swojej garderobie (i garderobie córki), pozbywając się wszelkich zbędnych ubrań. Tutaj z pomocą przyszło jej Vinted, gdzie udało się sprzedać nie tylko stare łachy, ale też inne niepotrzebne bibeloty.

Mimo to okazało się, że do zabrania zostało im całkiem sporo rzeczy. Ola od razu odrzuciła opcję przewożenia wszystkiego swoim samochodem. Byłoby to nie tylko uciążliwe, ale też nieekonomiczne. Licząc optymistycznie, musiałaby wykonać co najmniej cztery kursy, i to przy założeniu, że ograniczyłaby bagaże naprawdę do minimum. Drugą możliwością, którą brała pod uwagę, było wynajęcie profesjonalnej firmy organizującej przeprowadzki.

W zasadzie już zdecydowała się zadzwonić do jednej z nich i umówić termin, kiedy nieoczekiwanie pojawił się Darek w zdezelowanej furgonetce, pożyczonej od znajomego, i niczym rycerz na białym koniu oznajmił, że on jej ze wszystkim pomoże.

Ola doceniła ten wspaniałomyślny gest byłego męża, który przyleciał z Madery specjalnie po to, żeby im pomóc. Jeszcze bardziej doceniła, że Darek przyleciał do Polski sam. Bogacka uznawała się za osobę tolerancyjną. Nawet za bardzo, biorąc pod uwagę, co ją spotkało, jednak uważała, że wszystko ma swoje granice i nagłe pojawienie się byłego męża razem z jego obecnym partnerem byłoby przekroczeniem takich granic. Nie miała jednak wątpliwości, że Darek zdobył się na ów takt nie ze względu na nią, tylko na swoją matkę, która wciąż żyła we własnym świecie i pewnych rzeczy zwyczajnie nie przyjmowała do wiadomości.

– Dziękuję ci, Darek – powiedziała Ola, kiedy upchnęli większość pudeł do furgonetki. – Naprawdę nie musiałeś…

– Jak to nie musiał?! – wtrąciła się Zosia, przyciągając do siebie syna i obdarzając go siarczystym pocałunkiem w policzek. – Oczywiście, że musiał! Gdzie wy byście same w taką drogę jechały? Bój się Boga, dziecko! A tak, Daruś z wami pojedzie, dopilnuje wszystkiego, sprawdzi, jak tam się urządzasz, czy Julka będzie miała dobre warunki…

Darek wyswobodził się z uścisku swojej matki. Zerknął na wpół wystraszony, na wpół zmieszany w kierunku Oli. Ona jednak nabrała wody w usta, nie chcąc, żeby ostatnie wspólne chwile skończyły się awanturą. Mężczyzna najwyraźniej to wyczuł.

– Mamo, proszę – powiedział pojednawczo, starając się załagodzić sytuację. – Przecież Ola robi wszystko dla Julki. A nad morzem to i czystsze powietrze… i żyje się spokojniej… jak na wakacjach.

Jeden rzut oka na Zosię wystarczył, żeby Ola się przekonała, jak kardynalny błąd popełnił właśnie jej były mąż. W oczach starszej pani pojawił się groźny błysk.

– No właśnie! – krzyknęła Zofia oburzona. – Jak na wakacjach! A życie to nie są wakacje! Kto to słyszał? Rzucać wszystko i sobie wyjeżdżać, gdzie oczy poniosą! Co jest z tym waszym pokoleniem? Naoglądacie się tych swoich infu… infuserów i wam się w dupach przewraca! Twój ojciec, Dareczku, całe życie w jednej wsi mieszkał i umarł szczęśliwy.