Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ostrzeżenie!
Seria „Pan Pech” przyciąga kłopoty. Czytasz na własną odpowiedzialność. Autorki nie odpowiadają za wpadki, jakich doświadczysz w ciągu najbliższych dni.
Walentynki nie dla każdego są dniem, w którym miłość wylewa się z każdego kąta. Dla zbuntowanej Niny to czas, w jakim wracają wszystkie demony przeszłości i obawy. W tym roku wydarzy się coś, co pomoże zrozumieć kobiecie powód awersji do tego święta. Tej nocy nawiedzi ją duch przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, w którego wcieli się — uwielbiana przez czytelników — babcia Helenka!
Nie przecierajcie oczu, to dickensowska historia w walentynkowej odsłonie. Kto powiedział, że duchy mogą nawiedzać tylko w Boże Narodzenie?
Książkę można przeczytać bez znajomości poprzednich tomów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 60
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KorektorSylwia Dziemińska
Projektant okładkiKamila Polańska
RedaktorSylwia Dziemińska
© Angelika Kuszła, 2024
© Anna Meleszko, 2024
© Kamila Polańska, projekt okładki, 2024
Walentynki nie dla każdego są dniem, w którym miłość wylewa się z każdego kąta. Dla zbuntowanej Niny to czas, w jakim wracają wszystkie demony przeszłości i obawy. W tym roku wydarzy się coś, co pomoże zrozumieć kobiecie powód awersji do tego święta. Tej nocy nawiedzi ją duch przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, w którego wcieli się babcia Helenka!
Nie przecierajcie oczu, to dickensowska historia w walentynkowej odsłonie. Kto powiedział, że duchy mogą nawiedzać tylko w Boże Narodzenie?
ISBN 978-83-8369-221-0
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Dom okrył mrok, który wylewał się niemal z każdego zakątka drewnianej posiadłości. Z podwórka dochodziło wycie czworonogów, tonących w blasku pełni księżyca. Drzewa dawały szatański koncert, przepuszczając wiatr pomiędzy igliwiem.
Tylko przestarzałe metalowe koguty, zdobiące szczyty dachów, odważnie stały na warcie, nie przejmując się panującą atmosferą. W środku budynku były trzy osoby, których nastroje idealnie odwzorowywała aura przygnębienia, niezważająca na wigilię dnia zakochanych.
— Jesteś pewna, że to bezpieczne? — zapytał starzec, widząc, jak kobieta dolewa do szklanki zielony płyn.
— Zaraz się przekonamy. Gdyby coś poszło nie tak, zawsze możemy udać, że wcale jej tutaj nie było — odpowiedziała szeptem, aby słowa nie dotarły do siedzącej przy stole postaci. — Później wrzucimy jej ciało do jeziora. Wypadki chodzą po ludziach, przecież każdy o tym wie. Nie będzie pierwsza, która zechce poznać dno…
— Coraz mniej podoba mi się twój plan — zwątpił mężczyzna, patrząc na gościa. — Obyś miała rację.
— Zawsze ją mam. A teraz idź i ją zagadaj, żebym mogła ukryć flakon z tym eliksirem. Przecież nie chcemy, aby nasza tajemnica wyszła na jaw. Mogłoby to znacznie pokrzyżować plany.
Staruszka uniosła butelkę, wypełnioną zielonym płynem i odliczyła kolejno trzy kieliszki, które dodała do mieszanki syropu jagodowego z sokiem jabłkowym. Z wprawą doświadczonego barmana wymieszała drinki w shakerze, uprzednio dodając do niego kostki lodu. Musiała się upewnić, że ich ofiara nie rozpoznała składu, zanim go spożyje. Z szatańskim uśmiechem przypominała wiedźmę, której zamiary dość mocno naruszały ogólnie panujące maniery. Była niczym buldożer, który nie cofnie się przed niczym.
Spojrzała przez ramię na oddalającego się mężczyznę i ostrożnie wyjęła z kieszeni niebieską tabletkę w kształcie diamentu. Osadziła ją na łyżeczce, po czym przygniotła drugim sztućcem, doszczętnie rozkruszając. Błękitny proszek wsypała do szklanki gościa, skrupulatnie pozbywając się najmniejszych okruszków. Zamieszała delikatnie płyn i włożyła do obu szklanek parasolki oraz rurki. Przytwierdziła do szkła plaster pomarańczy, po czym ruszyła do stołu, przywdziewając maskę niepozornej babuni.
— Jeśli moja mikstura nie zadziała, to niech Bies mnie pochłonie!
Spraw, by Wasza miłość rozkwitła niczym kwiat róży. Już dziś zarezerwuj pobyt w naszym ekskluzywnym hotelu, zapewniając sobie i partnerowi…
— Ble, ble, ble… Przysięgam, jeżeli jeszcze raz usłyszę jakiś tandetny tekst o miłości, to zacznę rzygać serduszkami — powiedziałam do siebie, ciskając telefonem na drugą stronę łóżka.
Nienawidziłam całej walentynkowej otoczki, która była stworzona w imię mitycznego uczucia. Miłość, ha! Dobre sobie… Każdy o niej ćwierkał, oszukując wszystkich, że właśnie znalazł się w grupie szczęściarzy i dane mu było jej zaznać. Później budził się z ręką w nocniku, kiedy okazywało się, że jego żona pociesza się trenerem personalnym. Do kogo więc skierować wyrzuty? Do przeklętego świata, który położył na ich barkach zbyt duży ciężar, aby mogli go udźwignąć!
Walentynki to nie święto zakochanych! To dzień, w którym półki w kwiaciarniach uginają się od nadmiaru serduszek, jakie ekspedientki wciskają klientom, aby pobić kolejny rekord sprzedaży. Ludzie dostają świra i zachowują się, jakby ich partnerzy okazywali ludzką twarz jedynie czternastego lutego. Czułe słówka, wyznania, romantyczne gesty — to wszystko ma jakiś cel! Mężczyznom w stałych związkach pomaga przekonać kobiety do przekroczenia barier w łóżku. Świeżym kochankom z kolei pudruje oczy, wmawiając, że to zapowiedź bajkowego życia we dwoje. Mogłybyśmy oczywiście zrzucić całą odpowiedzialność za ów stan rzeczy na mężczyzn, ale niestety same do tego doprowadziłyśmy. Jest tylko jedna złota rada — jeśli nie chcesz cierpieć z miłości, to zacznij szastać tyłkiem, a nie sercem. Przynajmniej przyjemność będzie nieporównywalnie większa!
— Słucham — warknęłam oschle do telefonu.
— Cześć, piękna. Dzwonię nie w porę? — kipiał euforią Radek. Miałam ochotę wydrzeć się na niego i doprowadzić do podobnego nastroju.
— Czego chcesz? Chyba wyraziłam się jasno. Miałeś więcej nie dzwonić — udawałam obojętną.
Popatrzyłam na paznokcie. Czarny lakier idealnie chował się za starannie przyciętymi skórkami. Przez ułamek sekundy zastanowiłam się, jak by moja ręka prezentowała się z brylantem umieszczonym na palcu serdecznym, jednak to, co kryło się za tą niewinną biżuterią, szybko odgoniło wizję jakichkolwiek zaręczyn.
— Jutro są walentynki i pomyślałem, że… — zaczął, ale już sama wzmianka o tym sprawiła, że przez moje ciało przeszły niechciane dreszcze.
— Nie — odpowiedziałam hardo.
— Słucham? Nie pozwoliłaś mi skończyć. To bardzo ważne, Nina. Muszę ci coś powiedzieć. — Był zdezorientowany. Mogłam spokojnie wyobrazić sobie teraz, jak wyjmuje z ust długopis, którym z pewnością się bawił, i nerwowym ruchem wkłada go do kieszeni.
— Wystarczy, że wspomniałeś o walentynkach. — Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy, z której wyjęłam walizkę. — Ile razy będziemy przerabiać ten temat? Chyba wyraziłam się jasno: to, że ze sobą sypiamy, nie oznacza, że będziemy spijać sobie śmietankę z pyszczków. To tylko seks! Cholernie dobry, ale wciąż seks! Nie doszukuj się drugiego dna, bo go nie ma.
Nie czekałam na odpowiedź. Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i rzuciłam telefon na komodę. Doktorek zaczął pozwalać sobie na stanowczo zbyt wiele, a to nie prowadziło do niczego dobrego. Każdy związek kończył się tak samo — nie było happy endów.
Ze mną tak nie będzie.
Nigdy.
Rozpuściłam włosy, pozwalając, aby opadały na pokryte czarną marynarką ramiona i nałożyłam mocny makijaż. Ruszyłam do samochodu. Musiałam zniknąć na kilka dni, na wypadek, gdyby doktorek chciał zrobić mi niespodziewaną wizytę.
Solina przywitała mnie cieniem, padającym na całą okolicę. Drzewa kryły się pod śnieżną kołderką, którą ktoś — jakby dla pejzażu — nałożył na całą okolicę. Podniosłam poziom temperatury w samochodzie i chwyciłam kierownicę obiema rękami. Ulice Warszawy nie były tak zaśnieżone, jak te bieszczadzkie. Zwolniłam, aby nacieszyć się magicznym widokiem. To miejsce wyglądało jak zaczarowane.
Zatrzymałam się obok domu Zośki. Przez moment chciałam tam wejść. Kiedy przyjaciółka pojawiła się z Wiktorem w oknie, zmieniłam zdanie.
Byli jak dwie papużki nierozłączki. Tryskali szczęściem, na które nie miałam ochoty patrzeć.
Nie dziś.
Bojąc się, że ktoś mnie zauważy, zawróciłam i pojechałam w jedyne miejsce, w którym mogłam się rozsypać na drobne kawałki.
Dom babci Heleny zawsze stał dla mnie otworem, więc wiedziałam, że to tam odnajdę tegoroczny azyl. Razem z panem Tadkiem tworzyli parę, która była jednym organizmem. To niesłychane, ale tylko ich związek był w stanie zaburzyć mi mój światopogląd. Pomimo podeszłego wieku darzyli się nierozerwalnym uczuciem i szacunkiem, jakiego nigdy nie zaznałam.
Zajechałam pod drewniany domek i wyłączyłam silnik. Nawet późnym wieczorem ten pejzaż był jak z bajki. Pełnia księżyca oświetlała jezioro, zza którego tafli wyłaniały się Bieszczady. Oparłam głowę o zagłówek i zanurzyłam się w myślach.
— Długo każesz nam na siebie czekać, dziecko. — Pan Tadek zapukał w okno i przedarł się głosem przez zamknięte drzwi.