Opowieści terapeutyczne - Bartosz M. Wrona - ebook + audiobook

Opowieści terapeutyczne ebook i audiobook

Bartosz M. Wrona

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

O czym jest ta książka? Oddajmy głos autorowi, który to najlepiej wyjaśni:

Gdy mój syn, Kubuś, był bardzo malutki opowiadałem mu bajki na dobranoc. Na potrzeby dydaktyczne wymyśliłem postaci Krasnalka Pacnalka, Kotka Huncwotka, Żegnajgieni Światsięzmieni czy Diabełka Spixa. Nieco nieporadny Krasnalek i jego zdecydowanie bardziej zaradny, ale nie zawsze grzeczny, starszy brat Kotek, przeżywali swoje przygody jako malutkie dzieciaki, trzy-, cztero-, pięcio-letnie brzdące. Czas jednak biegnie nieubłaganie naprzód i ani się obejrzeliśmy, a tu się okazuje, że Krasnalkowi „stuknęło” ni mniej ni więcej, a dokładnie 860 lat! Ba! Z malutkiego krasnoludzika stał się nie tylko ojcem, ale nawet i dziadkiem, ma siedemnastą żonę, za sobą kłopoty z prawem, nadużywa nieco alkoholu… No tak, wydawać by się mogło, że to średni przykład dla dzieci lub młodzieży, ale kto z nas jest bez winy? Kto z nas nie popełnia błędów? I wreszcie kto z nas nie ma na swym koncie wstydliwych porażek i potknięć?

„Opowieści terapeutyczne” są w moim zamierzeniu bajeczką zawierającą bajeczki, które mają nam, dorosłym, ale i naszym wewnętrznym dzieciom, wewnętrznym dorosłym i wewnętrznym rodzicom pomóc przetrwać, poradzić sobie i wyjść z przeróżnych życiowych doświadczeń silniejszymi i mądrzejszymi. Czy spełnią swoje zadanie? No cóż możemy tylko odpowiedzieć filozoficznie:
– A któż to wie? Kto wie co dla nas dobre, co właściwe, co może być pomocne, a co zaszkodzić nam okrutnie?
Może znany psychiatra Otton Barnaba Sowa-Sowiński? Może Krasnalek Pacnalek właśnie lub jego umiejąca niewątpliwie cieszyć się życiem, niezwykle atrakcyjna żona Dżesika Pacnalek? A może najmądrzejsze są po prostu dzieciaki? Mały Marcinek czy Jasio, Małgosia lub Zuzia? Kto to wie?

Projekt okładki: Karolina Lubaszko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 176

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 55 min

Lektor: Maciej Marcinkowski
Oceny
4,2 (5 ocen)
4
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bartosz M. Wrona

OPOWIEŚCI TERAPEUTYCZNE

Wydawnictwo Estymator

www.estymator.net.pl

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-67769-61-7

Copyright © Bartosz M. Wrona

Projekt okładki: Karolina Lubaszko

Dzień pierwszy:

NAJWAŻNIEJSZY

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w bardzo, ale to bardzo odległej galaktyce Krasnalek Pacnalek, najprawdziwszy w świecie krasnoludek, otrzymał wyraźne polecenie, że ma najpierw wykąpać, a następnie położyć do łóżek i poczytać coś na dobranoc dzieciakom.

– Twoja kolej – powiedziała babcia Pacnalkowa, jak się zapewne domyślacie, żona Krasnalka Pacnalka i żeby zupełnie pozbawić biednego skrzacika jakichkolwiek nadziei lub złudzeń, to jeszcze dodała – I musisz poradzić sobie sam, bo ja wychodzę z koleżankami na występ bobrzych czipendejlsów. Udanego wieczoru – cmoknęła przerażonego Pacnalka w policzek i już jej nie było.

Oczywiście, gdyby Krasnalek Pacnalek usłyszał tę wiadomość chwilę wcześniej to z całą pewnością zemdlałby z wrażenia (to znaczy z całą pewnością udałby, oczywiście, że mdleje, osunąłby się teatralnie na podłogę i nie otwierałby oczu tak długo jak tylko byłoby potrzeba). Tym razem jednak jego sprytna małżonka wykorzystała fakt, że siedział i profilaktycznie poklepała go kilkukrotnie po ramieniu, żeby nie pozwolić na taktyczne odrętwienie, po czym chwyciwszy swój wyjściowy kapelusz i kopertową torebeczkę, podreptała na wysokich szpilkach w stronę wyjściowych drzwi. Tak to właśnie wyglądało. Szybki komunikat, cmok w policzek, stukanie obcasów i zbaraniały krasnal został, jak to się mówi, siedzieć.

– Wykąpać dzieci? – powtórzył bezwiednie słabiutkim głosikiem. – Położyć do łóżek? Samemu?!

I oczywiście, że zaraz przypomniała mu się stara jak świat anegdota, jak to pewien turysta przyjechał do Zakopanego i zapytał się bacy, czy może zostawić samochód na jego posesji.

– Pewnie panocku, zostawcie.

– Ale nie ma tu żadnych dzieci? Żeby mi go tu jakieś dzieci nie zarysowały, albo nie ochlapały błotem!

– A ni panocku, nie macie się co martwić o dzieci, bo dzieci to tu żadnych we wiosce ni ma.

Turysta zaparkował więc ostrożnie pod stodołą, zamknął auto starannie i poszedł na wycieczkę. Wieczorem wraca, a tu auto z poprzebijanymi oponami, wybite szyby, pourywane wycieraczki...

A w dodatku po masce i dachu skacze cała banda małych urwisów.

– Baco! – krzyczy turysta przerażony i wściekły – Jak to?! Przecież pan mówił, że tu żadnych dzieci nie ma?!!!

Na to baca, spokojnie pykając sobie z fajeczki, patrzy tak na turystę i mrużąc oczy mówi:

– Dzieci? To mają być dzieci?! To są POTWORY!!!

Tak oto zaczął się ten wieczór dla Krasnalka Pacnalka. Najpierw szok i niedowierzanie, a potem dokładnie to samo, co co wieczór robiła ostatnio jego żona: upominanie, przypominanie, gonienie. Bo a to Zuzia porysowała ścianę szminką babci Pacnalkowej, a to Marcinek złapał kota za ogon tak boleśnie, że biedne zwierzątko wybałuszyło gały jak wilk z bajki o Czerwonym Kapturku, a to któreś z nich coś stłukło w kuchni, a to któreś rozlało coś w przedpokoju, wrzask, hałas, piski – jednym słowem, zwyczajne, codzienne, dokazywanie małych zuchów.

– Do mycia! – wrzasnął wreszcie Krasnalek – Do kąpieli, czorty jedne. Myć się, sikać, zęby szczotkować! Słyszycie co mówię?!

Nagle, nie wiadomo skąd zjawiła się przed Pacnalkiem niewinnie uśmiechnięta, drobniutka Zuzia i słodziutkim, cichutkim, szczerze zdziwionym głosikiem zapytała:

– Dziadziusiu, ale czemu tak się drzesz jak nieboskie stworzenie?! Przecież my z Marcinem bardzo dobrze słyszymy, nie musimy mieć tak jak ty, aparatów w obu uszkach przecież.

– No to dlaczego nie słuchacie? Robicie zawsze tylko to co się wam podoba, a nie to co do was mówię.

– Bo trzeba powiedzieć „proszę” – z jakiegoś odległego pomieszczenia krzyknął Marcinek. – Magiczne „słowo”, dziadku. Babcia nam zawsze mówi, że one potrafią zdziałać cuda.

– Dobrze – westchnął zrezygnowany skrzat i starając się ukryć irytację i rozbawienie, spokojnie zakomunikował:

– Bardzo was proszę o zakończenie zabaw i udanie się do łazienki w celu umycia zębów. Dziękuje za uwagę i współpracę i jeszcze raz powtórzę, proszę.

– Kiedy się kogoś o coś prosi – przytomnie zauważyła Zuzanna – to należy się liczyć z tym, że ten ktoś może odmówić.

Krasnalek Pacnalek aż zaniemówił.

– Proszę?! – wykrzyknął retorycznie i tym razem rozkazał – Natychmiast do mycia!!!

– Zaraz – odkrzyknął z jeszcze większej odległości Marcin.

– Za chwilę – dopowiedziała Zuzanna i oniemiały krasnal pozostał w salonie sam, umęczony i umordowany, wyssany z sił witalnych i z niedowierzaniem kręcący siwą głową.

A jednak jakimś cudem, jakimś nadkrasnoludzkim wysiłkiem udało mu się w końcu przepłukać jakoś te dwa bachorki, zmusić je do wymycia zębów, powycierać, w piżamki przebrać i co już naprawdę graniczyło z cudem poukładać, poupychać w końcu do łóżeczek w sypialni w malutkim, jak na krasnoludkowy domek przystało, pokoiku na poddaszu.

– Spać, kochane urwipołcie. Dobrej nocy, dobranoc – zakomunikował z wyraźną ulgą Pacnalek i już, już usiłował wycofać się z ich sypialni, już miał ochotę na odpalenie wieczornego meczu w telewizji, na otwarcie piwa już mu się oczka świeciły, a tu nagle go głosik dobiega cieniutki, cichutki, dziewczęco ujmujący:

– Dziadziusiu, a opowiesz nam choć jedną bajeczkę na dobranoc?

– No i jak tu odmówić?! – pomyślał Krasnalek – No pewnie, że dziadziuś opowie, opowie bajeczkę dzieciaczkom, tylko jaką?

– A byłyście grzeczne? – zadał im durne pytanie, durne, idiotyczne, ponieważ przecież nie było nikogo w tej sypialence niewielkiej, kto nie znałby doskonale odpowiedzi, a już Krasnalek to znał ją doskonale naprawdę, o wiele lepiej niż te czorty, które pytał, ale i tak powtórzył jeszcze raz – A byłyście grzeczne, no, słucham?

– Byliśmy – odkrzyknęły dwa czorty zgodnym chórem i zaraz zaczęły oczywiście skandować – Dzia–dziuś, ba–je–czka! Dzia–dziuś, ba–je–czka! Dzia–dziuś, ba–je–czka!

– Cicho! Co to ma być?! Tatuś wam nie powiedział, że macie słuchać dziadków?!

– Nie – skłamała Zuzia.

– Nie – powtórzył za nią młodszy braciszek.

– Tatuś powiedział, żeby dać dziadkom popić.

Na te słowa Pacnalek aż się złapał za boki:

– Naprawdę?!

– No, tatuś powiedział, że jak on był mały, to się nim nie zajmowałeś i teraz mamy ci dać popić. – wyjaśnił zdziwonemu dziadziusiowi Marcinek.

– Popić? – dopytał Pacnalek rozbawiony.

– Popalić – przypomniała sobie Zuzia i nie zrażona kontynuowała rezolutnie – Mamy ci dać popić i popalić. Dziadziusiu, ale opowiedz już bajeczkę, bo jestem bardzo śpiąca.

– No dobrze – westchnął Pacnalek – ale tylko jedną.

– Dwie – zaprotestował dla zasady Marcin.

– Ja poproszę trzy – przelicytowała go Zuzia – Powiedziałam „proszę”, to jest magiczne słowo.

– Dzieciaczki ja też was proszę przestańcie już mówić, zamknijcie oczka i posłuchajcie bajki o Kotku Huncwotku i Krasnalku Pacnalku.

– O wujku i o Tobie?

– Tak. O wujku i o mnie, jak byliśmy włamywaczami.

– Co?!!!

– Cichutko – macie tylko słuchać i nie zadawać pytań. I spać. Głównie macie spać. Cichutko. I słuchać.

– Dziadku, nie można spać i słuchać.

– Można, wy jesteście takie czorty, że wszystko potraficie. Słuchajcie mnie przez sen, a w każdym razie nie wolno wam się odzywać. Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami mieszkało sobie dwóch urwisów, którzy postanowili zostać włamywaczami. Jeden z nich to był Krasnalek Pacnalek. Bardzo dobre dziecko. Spokojniutki, milutki, nie przeszkadzał nikomu. Jak mu mamusia powiedziała, że ma spać to spał, jak mu mówiła, że ma wstawać do szkoły to wstawał. A ten drugi, ten jego braciszek niby, ale z całą pewnością z innego ojca, to było wcielone zło. Pyskował, nie chodził do szkoły, papierosy palił. I oczywiście miał bardzo zły wpływ na młodszego braciszka, który jak już wspomniałem był bardzo dobry i nie miał żadnych wad.

– Dziadku? – przerwała mu Zuzia – Dziadku? Coś mi ta bajeczka już od początku zalatuje wielka ściemą.

– I mi też – od razu dołączył Marcin. – Ściema. Wielka ściema, dziadziusiu.

Pacnalek wykonał kilka głębszych, dłuższych, spokojniejszych oddechów. Dokładnie tak jak radził mu wielokrotnie jego psychoterapeuta, gdy był na odwyku i pomijając zaczepki bachorków kontynuował:

– No więc ten Huncwot wymyślił oczywiście pewnego dnia, że nie pójdą do szkoły tylko okradną najbogatszego w całym lesie lekarza, chirurga plastycznego pana doktora Raka Cwaniaka.

– Widzisz jaką furą on jeździ?! Wiesz ile on wziął od Baby Jagi za operację nosa?! To jest Cwaniak! Łasy na pieniądze jak Łasica na kiszone ogórki! Trochę go oskubiemy i będziemy ustawieni do końca życia.

– No ja nie wiem – Odpowiedział Krasnalek Pacnalek. – A jak nas złapią?!

– Nie złapią. Nie jesteśmy notowani na policji, więc w ogóle nie będą nas podejrzewać. A Rak Cwaniak jest oszustem i żeruje na ludzkim nieszczęściu, więc jak go okradniemy i rozdamy biednym, czyli nam, to nawet będzie dobry uczynek.

– No, ja tam nie wiem – wykręcał się Pacnalek, ale ponieważ jak już wam mówiłem był bardzo dobrze wychowany, to nie sprzeciwiał się starszym i w ogóle nie lubił się kłócić...

– On był właśnie źle wychowany – znowu wypaliła Zuzia.

– Bardzo źle – powtórzył Marcin – wujek Huncwotek był dobrze wychowany. Sprytny i mądry. Coś czuję, że już wiem kto tu będzie moim ulubionym bohaterem.

Znowu głębokie, pełne tłumionej irytacji westchnięcie umęczonego skrzata wypełniło dziecięcy pokoik.

– Posłuchajcie, co będzie dalej. Więc Kotek namówił Pacnalka na włamanie się do willi doktora Cwaniaka, ale co się okazało? Otóż okazało się, że ktoś już wpadł pewnie na podobny pomysł i okradł Raka wcześniej niż oni.

– Inni złodzieje?

– Tak, najprawdopodobniej inni złodzieje. Tak przynajmniej pomyślał Krasnalek Pacnalek, bo Kotek Huncwotek miał inną koncepcję. Otóż grzebiąc w papierach doktora Raka znalazł nie tylko przelewy do Urzędu Skarbowego, ale i dokumenty rozwodowe. Pamiętam, że Pacnalek powiedział wtedy do Huncwotka: to on był żonaty dwa razy?! A Huncwotek też był bardzo zaskoczony i odparł, że tak i że niby mądry pan doktor, niby taki cwaniak, a najwidoczniej nie zrozumiał czegoś za pierwszym razem, ale że to teraz bez znaczenia i że nie bardzo mamy już co kraść, ale że skoro już tu jesteśmy, to nie wypada wychodzić z pustymi rękami i powinniśmy zabrać mimo wszystko coś co ma jakąkolwiek wartość i że jako rasowi złodzieje musimy jeszcze zniszczyć wszystko co tylko da się zniszczyć, żeby pozostawić po sobie jak najwięcej syfu.

– Dziadku, „syfu” to chyba nie jest ładne słowo – zauważyła przytomnie Zuzia.

– I dlaczego niby mielibyście wszystko niszczyć?! – Marcin był po prostu zdegustowany. – To nie jest bajka dla dzieci, ale dla jakiś idiotów.

– No to co? Gasimy światło i spaćku? – zaproponował naiwnie dziadek.

– Jakie spaćku! – Marcin sprawiał wrażenie nieźle wkurzonego. – Babcia zawsze opowiada nam fajne bajki.

– Mama też opowiada nam fajne bajki – poparła brata Zuzia.

– A tata? – z przekąsem zapytał Pacnalek.

– A tata nie, bo siedzi w więzieniu, pewnie dlatego, że opowiadałeś mu takie straszne bajki jak nam! – odparowała rezolutna wnuczka i aż usiadła na łóżeczku zakładając ręce na piersi. – Opowiedz nam ładna bajkę, bo Marcin też pójdzie do więzienia.

– A dlaczego niby tylko ja?! Ty też możesz pójść siedzieć?! Babcia siedziała.

„No ładny gnój” – pomyślał refleksyjnie Krasnalek Pacnalek i zrobiło mu się bardzo smutno.

– To prawda, dzieciaczki kochane. Pewne rzeczy mi się w życiu nie udały, ale wy jesteście najwspanialszymi skarbami jakie mam i musimy zrobić wszystko, żebyście miały wspaniałe życie. Właśnie dlatego opowiem wam moją bajeczkę do końca, ponieważ to jest jedyna bajka, która znam. Kłaść się i słuchać! Wyobraźcie sobie, że już jesteście w więzieniu. Nigdzie nie możecie pójść. Nikt wam nie przyjdzie z pomocą. Musicie leżeć na swoich pryczach i słuchać tego co mówi klawisz.

– Klawisz? – oczywiście odezwał się Marcin – Klawisze nie mówią. One grają.

– Nie grają – zaprotestowała Zuzia. – One są po to, żeby je naciskać. Ale w bajkach mogą przecież mówić.

– Mówią – odpowiedział spokojnie dziadek Pacnalek. – Mówią co chcą i mówią co więźniowie mają robić, a ten kto ich nie słucha nie dostanie jutro naleśników na śniadanie tylko suchy chleb. Zrozumiano?

– Tak jest, panie klawiszu! – wesoło zasalutowała Zuzia.

– Tak jest! – powtórzył malutki Marcinek i szeroko ziewnął.

– Było tak – Krasnalek Pacnalek rozparł się w fotelu i kontynuował swoją opowieść. – Dwaj obwiesie weszli do mieszkania doktora Raka i świecąc sobie latarkami odkryli, że najpierw ZUS, potem Urząd Skarbowy, a na koniec jeszcze liczni adwokaci doktora i jeszcze liczniejsi adwokaci jego pierwszej i drugiej małżonki, no i oczywiście najpierw pierwsza, a potem druga żona, zabrały już niemal wszystko. W pustych pokojach walały się tylko puste butelki po drogich, jak na chirurga plastycznego przystało, butelkach po alkoholu. Gdzieniegdzie leżały puszki po piwie, gazety pornograficzne, brudne skarpetki i porzucone ubrania. Na oknach stały zasuszone kwiatki, naderwane zasłony dopełniały obrazu zniszczenia.

– Bierz, co tylko ma jakąś wartość i zwiewamy – zarządził Kotek Huncwotek, jak już powiedziano „mózg” tej operacji i znalazłszy jeszcze kilka nie osuszonych przez Raka Cwaniaka butelek żubrówki zaczął pospiesznie upychać je do wielkiej torby.

– A Pacnalek? A Pacnalek? – zapytacie na pewno, ponieważ bardzo jesteście ciekawe co takiego znalazł pan Krasnalek Pacnalek, wasz przekochany dziadziuś, w splądrowanej przez życiową zawieruchę modernistycznej willi tego pijanicy, a ja wam zaraz odpowiem – To znalazł Krasnalek Pacnalek! – powiedział Krasnalek Pacnalek z emfazą i na dowód swoich słów wyciągnął niespodziewanie z wewnętrznej kieszeni przybrudzonego, czerwonawego surducika, całkiem sporych rozmiarów książeczkę i przetarłszy ją rękawem dumnie odczytał tytuł:

– Opowieści dziwnej treści – czyli „Opowieści terapeutyczne, nie dla dzieci, młodzieży lub dorosłych” Ottona Sowy–Sowińskiego.

– Dziwny tytuł – skomentowała Zuzia.

– A mi się podoba – ucieszył się Marcin. – Najważniejsze, że nie dla dzieci. Dziadziusiu, czytaj proszę powolutku, żebym wszystko zrozumiał.

– Już się robi, tylko nie możecie potem mówić babci, że wam czytałem takie straszne rzeczy.

– Będzie strasznie? – Zuzia aż wsunęła się głębiej pod kołdrę.

– Strasznie – zawyrokował dziadek. – Pan, który napisał tę książkę, nie miał litości dla czytelnika. Słuchajcie zatem uważnie i nie przerywajcie.

PREBAJECZKA

Dawno, dawno, temu za siedmioma lasami, za siedmioma górami i za siedmioma niekrzemowymi dolinami, w mieście co prawda nie wojewódzkim, ale jednak takim, po którym jeździ tramwaj, oglądałem przedstawienie teatralne, na które zaprosił mnie kolega jednego z aktorów. Wystawiana sztuka była lekką komedią, a przynajmniej taki był najprawdopodobniej zamysł jej twórców. To jednak co działo się na scenie w pierwszym akcie, bynajmniej nie komedią było, ale najprawdziwszym, najprawdziwszym, najprawdziwszym, antycznym wręcz, powiadam Wam, dramatem.

Aktorzy grali drętwo, nieprawdziwie jakoś, nieprzekonująco. Męczyli się ci aktorzy wszyscy strasznie, męczyli się i z tekstem, męczyli się i z ruchem, i dosłownie z wszystkim. Co gorsza ich gra niewprawna, ich starania na scenie przecież publicznie prezentowane, wywoływały i u mnie i u innych widzów, nielicznie zresztą na wielkiej widowni zgromadzonych, również poczucie cierpienia, psychofizycznego umordowania, umordowania. Makabra. makabra, powiadam Wam, i to makabra na żywo! Dla człowieka tak jak ja wrażliwego, męka to straszna była, widzieć tych ludzi realnych, nie piksele jakieś na filmie, nie ekran podświetlany, nie plamy świetlne z projektora na ekran rzucane, ale ludzi prawdziwych obserwować mi tam przyszło, ludzi na pewno sympatycznych przecież, miłych zapewne (w tym jeden to jeszcze znajomy znajomego, oj niedobrze), ale teraz na scenie krzyczących coś i biegających w jakimś zawodowym zatraceniu i przy tym wszystkim jeszcze starających się z całych sił swoich rozbawić i zabawić, rozrywki godziwej dostarczyć – uwierzcie mi, katastrofa, tragedia, dramat…

Z jakąż ja ulgą przyjąłem fakt, że wypuszczono nas wreszcie z tej puszki Pandory na antrakt, z jakimż zadowoleniem!

A jednak w teatrze jak w życiu, wszystko się kiedyś kończy, a w dodatku to co dobre kończy się szybko bardzo, więc i antrakt się skończył, ta przerwa w męce dobiegła kresu i gong jakiś obwieścił, że pora wracać na miejsce kaźni. Gdyby nie kolega obok mnie na fotelu i kolega kolegi na scenie zdezerterowałbym pewnie, nie wytrwał, nie wytrzymał, a tak… zrezygnowany i smutny powlokłem się na widownię by dooglądać tę rzeźnię do samiutkiego końca. I co? No właśnie – i stałem się oto świadkiem cudu!

Nie dopytałem już po fakcie, co się takiego w trakcie przerwy pomiędzy aktorami podziało, co w nich się zmieniło na skutek jakiejś autorefleksji lub może opieprzenia się wzajemnego lub może samoobśmiania, nie wiem i nie chcę tego wiedzieć, niech pozostanie to tajemnicą. W każdym razie ci sami ludzie, którzy jeszcze przed chwilą kładli scenę po scenie, dialog po dialogu, teraz nagle pokazali się jak jacyś arcymistrzowie teatralnej magii! Jak pełnokrwiści profesjonaliści, jak półbogowie! Jak w transie grali, jak podmienieni, jak nie ci sami! Publiczność zarykiwała się dosłownie ze śmiechu, brawo biła, piszczała, tupała, zęby wbijała w oparcia foteli! Jedna z pań tak się cieszyła, że aż się posikała podobno, jednemu panu brzuch pękł dosłownie, a przynajmniej spodnie… Poezja! Uczta! Wniebowstąpienie!

Dlaczego o tym piszę?

Bo to prebajka jest, wstęp do wstępu, przedpoczątek początku i jeśli w trakcie dalszej lektury nie odnajdziesz niczego dla siebie inspirującego, niczego śmiesznego, ciekawego, świeżego, wspaniałego nic nie odnajdziesz, to nie znaczy wcale, że w dalszej części nie zmieni się wszystko. Sprawdź. O to Cię proszę, Drogi Czytelniku, o wytrwanie do końca. Co więcej może kilka razy powinnaś, powinieneś zapoznać się z tymi bajkami, albowiem ponoć nie premierowe przedstawienie jest tym najlepszym, ale trzecie lub czwarte z kolei, tak mówią znawcy.

Może być jednak i tak, że nie spodoba Ci się nie tylko początek, ale także środek i koniec tej książki. W takim przypadku przeczytaj tylko tę jedną, poniższą anegdotkę i sam sobie odpowiedz dlaczego:

Do Mistrza podszedł jeden z uczniów i zapytał:

– Czy istnieje Bóg?

– Tak – powiedział Mistrz.

Uczeń ucieszył się, podziękował, pokłonił i odszedł. Przed Mistrzem usiadł kolejny mnich:

– Czy istnieje Bóg? – zapytał.

– Nie – odpowiedział z absolutnym przekonaniem Mistrz.

Uczeń ucieszył się, podziękował, pokłonił i odszedł. Przed Mistrzem usiadł następny uczeń i zapytał:

– Czy istnieje Bóg?

– Ani istnieje, ani nie istnieje – odpowiedział Mistrz.

I ten mnich ucieszył się, podziękował, pokłonił się i odszedł.

Siedzący obok Mistrza Imperator nie wytrzymał i stwierdził:

– Co ty opowiadasz?! Każdemu z nich mówisz co innego, pomimo, że pytanie jest takie samo!

KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU

ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI