Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy fatum można osaczyć?
Ania i Tomek, otoczeni przez kochającą rodzinę oraz troskliwych przyjaciół, tworzyli małżeństwo idealne. Znali się od dziecka, od zawsze łączyła ich głęboka więź, ukończyli wymarzone studia, mieli dobrą pracę…
Tylko czy to działo się naprawdę, czy było elementem gry, która posunęła się odrobinę za daleko? Jak bardzo można oszukać samego siebie, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji?
Mawia się przecież, że licho nie śpi…
Książka wydana przez Nie powiem, Hm... zajmuje się dystrybucją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 313
Osaczyć fatum
© Agnieszka Jordan-Gondorek
© for the Polish edition by Wydawnictwo Hm…
All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone
Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody twórców.
Pod redakcją: D.B. Foryś
Redakcja: Jagoda Biszkont
Korekta: Aleksandra Szymaniak
Projekt okładki: D.B. Foryś
Ilustracja: Agnieszka Makowska
Skład: D.B. Foryś
Wydanie pierwsze
Wojkowice 2024
Wydawnictwo Nie powiem
E-mail: [email protected]
Telefon: 518833244
Adres: ul. Sobieskiego 225/9, 42-580 Wojkowice
www.niepowiem.com.pl
Człowiek nie zawsze jest kowalem własnego losu, czasami jest ofiarą.
Bogusław Bujak
Kochani,
zanim zabierzecie się do czytania tej książki, tradycyjnie już kilka słów wyjaśnienia.
W powieści występują dwie linie fabularne, więc żeby ułatwić zorientowanie się, o którą chodzi, oznaczyłam podrozdziały w charakterystyczny sposób.
To, co dzieje się współcześnie, jest poprzedzone oficjalną formą imienia, na przykład: Anna, Tomasz, natomiast zdarzenia z przeszłości poprzedzają zdrobnienia, czyli między innymi Ania i Tomek.
Przyjemnej lektury
I
Anna
Nikt nie zwrócił na nią uwagi, gdy lekko się zachwiała, wchodząc do przedziału, bo w tym samym momencie pociąg szarpnął ze złowrogim zgrzytem i zaczął mozolnie wytaczać się ze stacji. Odetchnęła z ulgą, bo ostatnie, o czym teraz marzyła, to pogaduszki z kimś znajomym.
Mors malum non est, sola ius aequum generis humani. Śmierć nie jest złem, a jedynie prawem obowiązującym cały rodzaj ludzki. Anna wcześniej nie wierzyła, że mogłaby kiedykolwiek znienawidzić Senekę, ale dziś tak właśnie się stało. Bo przecież śmierć jest złem – pomyślała buntowniczo. Niszczy poczucie bezpieczeństwa. Niszczy wszystko.
Wiedziała, że nie może tak stać przez całą drogę. Wolnych miejsc było sporo, lecz same pojedyncze, więc po prostu zajęła najbliższe. Przemknęło jej przez myśl, że być może powinna rzucić zdawkowe „dzień dobry”, w porę jednak dostrzegła, że siedząca obok starsza pani drzemie. Chociaż może niezupełnie. Ania kątem oka zauważyła, że kobieta przesuwa między palcami perłowe koraliki różańca, więc tym bardziej nie należało jej przeszkadzać.
Po chwili wahania rozpięła płaszcz, ale nie wstała, by go powiesić. To przecież raptem dwadzieścia minut. Poza tym okrycie dawało złudne poczucie bezpieczeństwa. Nie odkryje się, będzie twarda. Będzie udawać, że nic się nie stało…
Obraz za oknami przesuwał się coraz szybciej i szybciej. Pociąg turkotał miarowo, w monotonnym rytmie, któremu mimowolnie się poddała.
Tylko nie płacz, nie możesz teraz zrobić sceny – powtarzała w myślach jak mantrę. – Skup się na czymś.
Dyskretnie rozejrzała się po przedziale, próbując zanotować wszystkie szczegóły – to ją zawsze uspokajało, nawet przed najtrudniejszymi egzaminami w trakcie studiów – więc miała nadzieję, że i tym razem się to sprawdzi. Bure, pomazane markerami ściany wagonu sugerowały, że skład oddano do użytku chyba jeszcze w czasie głębokiego socjalizmu. Szarobrązowe zasłonki z logiem PKP bardziej straszyły, niż zdobiły okna. Ze ściany, w miejscu wyrwanego śmietnika wystawała pojedyncza, przerdzewiała śruba. Nie lepiej wyglądały siedzenia. Materiał był miejscami przetarty lub przecięty scyzorykiem, zapewne przez jakiegoś amatora aspołecznych zachowań.
A współpasażerowie? Pod oknem po drugiej stronie przejścia siedział młody, porządnie ubrany mężczyzna. Na kolanach położył książkę Bogaty ojciec, biedny ojciec Roberta Kiyosakiego, ale na razie nawet po nią nie sięgnął. Zamiast tego wpatrywał się w ekran smartfonu, nerwowo przesuwając obraz opuszką palca. Chyba nie odpowiadało mu towarzystwo, bo co chwilę spoglądał wymownie na siedzącego obok pasażera.
Dziurawe, poprzecierane spodnie, szara kurtka, zdecydowanie za długie przetłuszczone włosy, puszka piwa w ręku… Rzeczywiście, pierwsze wrażenie robił niezbyt korzystne, ale to właśnie on zapamiętale czytał Tołstoja. Książka nie była dla niego jedynie modnym rekwizytem, przez co zrobił na Annie o wiele lepsze wrażenie niż ten kręcący nosem elegancik.
Poczuła kłucie gdzieś w dole brzucha i odruchowo się skuliła, ściskając mocniej torebkę. Pewnie znowu torbiel… I to akurat teraz. Jakby nie miała większych problemów…
Odszukała smartfon i wysłała Tomkowi wiadomość, by za dziesięć minut przyjechał po nią na dworzec. Już wiedziała, że sama sobie nie poradzi, bo otoczenie, które miało pomóc zachować spokój, zaczęło się rozmazywać za ścianą łez.
Zacisnęła powieki. Zezłościła się na siebie, że nie przyjęła oferty pana Szymona, który zaproponował, że podrzuci ją do domu. Dlaczego odmówiła i pozwoliła się zawieźć jedynie na dworzec? Bo chciała udowodnić, że jest silna?
W myślach wróciła do chwili sprzed zaledwie godziny. Wyszła z budynku izby aptekarskiej i od razu zauważyła Szymona Tarczyńskiego, zaprzyjaźnionego policjanta, który często przychodził do apteki po leki na nadciśnienie. To nie było przypadkowe spotkanie, a po jego minie wywnioskowała, że rozmowa nie będzie przyjemna. Musiało stać się coś złego.
Tarczyński zwięźle wyjaśnił, że pani Tereska powiedziała mu, gdzie można ją znaleźć. Zapewnił, że jest mu bardzo przykro. Wtedy, w szoku, nie uroniła ani jednej łzy. Stała jak sparaliżowana, gdy mówił o wypadku pod Raculą. Nie mogła uwierzyć. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że dwie najbliższe jej osoby nie żyją. Mama. I Magda, mama Tomka.
Nie mogła już dłużej wytrzymać napięcia. Nie, to niemożliwe, żeby tak… Mama... Magda... No po prostu nie...
Skulona przemknęła na korytarz i dopiero tam wstrząsnął nią głuchy szloch, a łzy zrujnowały makijaż. Nie mogła sobie wybaczyć, że gdy rano rozmawiała z mamą, nie powiedziała, że ją kocha. Przecież powinna była to zrobić! Gdyby wtedy wiedziała, co się stanie później…
Ktoś wychylił się z przedziału z pytaniem, czy nic jej nie jest, ale jedynie potrząsnęła głową, starając się opanować przyspieszony oddech. Nie potrzebowała współczucia. Musiała się uspokoić, bo za chwilę spojrzy w oczy swojego jeszcze-męża i będzie musiała o wszystkim powiedzieć.
Z trudem się wyprostowała. Na szczęście za oknem zaczęły się pojawiać znajome zabudowania, a pociąg zwolnił, leniwie wtaczając się na właściwy peron. Mogła uciec.
Tomasz już czekał. Jak zawsze spokojny i cierpliwy. Mąż doskonały. Anna mimowolnie zauważyła, że jakaś kobieta zwróciła na niego uwagę. Nic dziwnego – szczupły i wysoki, wyglądał jak model w tym swoim czarnym, wełnianym płaszczu. Szyję przewiązał ciepłym chabrowym szalikiem. Urodzinowy prezent od mamy…
Zacisnęła powieki, bo łzy znowu pociekły po policzkach. Musiała się uspokoić. I to już.
Tomek podał jej dłoń, gdy wysiadała. Pomyślała odruchowo, że zachowywanie pozorów weszło mu w krew. Trudno się dziwić, że znajomi widzieli w nich małżeństwo idealne.
– Co się stało? – Wychwyciła w jego głosie rosnący niepokój. – Płakałaś? Coś cię boli? Anka, powiedz coś!
Pociąg ruszył, zostawiając ich samych na ponurym peronie. Łkała, unikając spojrzenia Tomka, jakby to miało ją uchronić przed najgorszym. Kilkukrotnie zbierała się na wyznanie, jednak słowa zamierały na jej ustach.
Dopiero po dłuższej chwili spojrzała mężowi w oczy, a wtedy krew odpłynęła mu z twarzy, jakby przeraźliwa myśl zakradła się do jego duszy.
– Mama… – wyszeptał, niemal bezgłośnie.
– Tomek, one… One nie żyją… Wypadek koło Raculi… Zginęły na miejscu… – wyrzuciła z sobie szybko, byle tylko już mieć to za sobą. Była pewna, że pan Szymon powiedział, która z nich siedziała za kierownicą, ale przybita tragiczną informacją w pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, a później głupio jej było zapytać.
Dłoń Tomka na jej ramieniu zacisnęła się mocniej, sprawiając ból. Też był w szoku, inaczej pewnie tak by się nie zachował. Kilkakrotnie otworzył i zamknął usta, patrząc na nią wilgotnym od wstrzymywanych łez wzrokiem.
– Ale skąd…? – zdołał w końcu wyartykułować.
Ania przytuliła męża, ogarnięta nieznaną do tej pory potrzebą bliskości. Tomek miał rodzinę, lecz ona… Ona miała już jedynie jego.
– Ktoś na mnie czekał, gdy wyszłam z izby – powiedziała nieco spokojniej. – Nie mogłam prowadzić. Zostawiłam samochód na parkingu.
– Będę musiał go odebrać – zauważył rzeczowo.
Nie spodziewała się takiej reakcji, ale może po prostu nie dopuszczał do siebie prawdy. Może jeszcze nie zrozumiał, co się stało.
Tomasz wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza bawełnianą chusteczkę z monogramem wyhaftowanym chyba jeszcze przez babcię i wcisnął jej w dłoń. Posłusznie osuszyła twarz, zostawiając na śnieżnobiałym materialne smugi po tuszu do rzęs.
Chwilę później zaparkował przed apteką. Jak zawsze myślał o wszystkim, nawet w takich okolicznościach, jednak miał rację, że tego typu wiadomości trzeba przekazać osobiście. Ania była to winna Magdzie po tym wszystkim, co ta wspaniała kobieta dla niej zrobiła.
Poczekała, aż starszy pan wyjdzie i dopiero wtedy ruszyła w kierunku drzwi. Pani Laura odruchowo uniosła głowę, by powitać kolejnego klienta, ale na widok opuchniętej twarzy Ani uśmiech zamarł jej na ustach.
– Teresa, chodź tutaj szybko! – zawołała dziwnie zachrypniętym głosem.
Z zaplecza wyłoniła się druga farmaceutka, posyłając koleżance pytające spojrzenie.
Ania weszła za ladę, by nie krzyczeć przez pół pomieszczenia. Nerwowo splatała i rozplatała palce, aż w końcu zacisnęła je na pasku torebki. By nie przeciągać, w kilku słowach przekazała informację o tragicznym wypadku.
Pani Teresa nie mogła powstrzymać łez, po czym spontanicznie objęła Anię. Pani Laura też płakała. Pracowały w tej aptece od ponad trzydziestu lat. Magdalena, teściowa Anny, była nie tylko ich szefową, lecz również przyjaciółką, taką, co to zawsze pomoże i doradzi. Nie miały przed nią żadnych tajemnic.
Obie kobiety były tak wstrząśnięte informacją o śmierci szefowej, że Ania nawet nie napomknęła o swojej mamie. Zresztą po co, skoro i tak jej nie znały? Widziały ją zapewne wiele razy, ale mama, poza Magdą, nie miała bliskich znajomych. Krewnych również nie miała, w każdym razie nigdy o nich nie mówiła. Ania wmawiała sobie, że tak jest łatwiej, bo nie będzie musiała nikogo zawiadamiać, lecz mimo wszystko było jej przykro, że pamięć o mamie będzie żyła jedynie w niej.
Tomasz czekał w samochodzie. Na pierwszy rzut oka wydawał się być oazą spokoju, ale poznała po zaciśniętej szczęce, że to tylko maska. Nie chciał przyjmować kondolencji, przecież nie wszedł z nią do apteki. Może potrzebował chwili samotności? Zawsze zachowywał się dość powściągliwie i ta cecha charakteru pomagała mu teraz utrzymać emocje w ryzach.
W mieszkaniu nie zdjął płaszcza, tylko zatrzymał się tuż przy drzwiach. Ania o nic nie zapytała. Była pewna, że Tomek chce być teraz sam i zastanawia się, czy po prostu wyjść. Zdziwiła się, widząc, że wyciągnął z kieszeni smartfon i zaczął czegoś szukać.
– Zaraz będę miał autobus – stwierdził, wprawiając ją w osłupienie. – Pojadę po twój samochód, za godzinę powinienem być z powrotem. Spróbuj trochę odpocząć – powiedział, sięgając po zapasowy kluczyk. – Mamy chyba melisę, prawda?
Dopiero po kilku minutach zorientowała się, że nie dała mu dokumentów ani nie powiedziała, gdzie zostawiła auto. Westchnęła ciężko, przeklinając swoją bezmyślność. Przecież Tomek nie mógł krążyć po całym mieście i szukać jej wozu! Nie miała szans już go dogonić, więc jedynie wysłała wiadomość, którą pewnie odczyta dopiero na stacji.
Stała w przedpokoju, nie bardzo wiedząc, co ze sobą teraz zrobić. Nagle poczuła się tu zupełnie obco. Za miesiąc, może dwa, pójdą do sądu i rozwiążą małżeństwo, bo dziś ich umowa formalnie przestała obowiązywać.
Tylko że to nie tak miało wyglądać…
Tomka znała od dzieciństwa. On, starszy prawie o pięć lat, chodził już do podstawówki, podczas gdy ona wciąż lepiła babki w piaskownicy tuż obok trzepaka. Nie mieli żadnych wspólnych zainteresowań i gdyby nie to, że codziennie wpadali na siebie na klatce schodowej, pewnie w ogóle nie wiedzieliby o swoim istnieniu. Nie musieli się sobie przedstawiać. Imiona zasłyszeli, kiedy jedna lub druga mama wołała któreś na obiad lub kolację.
Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Ania skończyła lekcje i w podskokach biegła do domu. Jak zawsze pokonywała po dwa stopnie naraz, nucąc pod nosem jakiś przebój z radia. Sięgnęła do kieszeni po klucz, ale drzwi były otwarte. Z początku jej to nie zaniepokoiło, ojciec przecież miał wolne, jednak rozrzucone tuż obok wejścia do kuchni bułki ewidentnie sugerowały, że coś się stało.
Tata leżał na podłodze obok kredensu. Chyba oddychał, ale dziewczynka bała się sprawdzić. Spanikowała i wybiegła na klatkę schodową. Pukała od drzwi do drzwi, ale otworzyła jej dopiero pani Magda – mama Tomka. To ona zadzwoniła po pogotowie i poczekała z nią aż do powrotu mamy. Kobiety zaprzyjaźniły się i od tej pory często spędzały razem czas, angażując w tę znajomość również swoje dzieci, szczególnie gdy pogłębiająca się jesień i zapadająca szybko ciemność sprawiły, że niebezpiecznie było włóczyć się samemu po dworze, czy pozostawać w domu bez opieki.
To właśnie Magda, bo wszystkim kazała mówić do siebie po imieniu, była dobrym duchem ich małej rodziny. Pomogła przetrwać najgorsze, gdy pół roku później serce taty nie wytrzymało drugiego zawału. Dzięki jej zachętom i wsparciu Ania poszła na studia farmaceutyczne. Dziewczyna wiedziała, że sąsiadka darzy ją ogromną sympatią i chętnie widziałaby w roli synowej, ale między nią i Tomkiem nigdy nie zaiskrzyło. Tomasz tłumaczył zadania z matmy, pomagał z informatyki, do której w ogóle nie miała głowy, lecz o sprawach sercowych nie rozmawiali. Za bardzo się różnili. Mogli się przyjaźnić, czasami rozumieli się bez słów, jednak oboje czuli, że miłości z tego nie będzie.
Anna weszła do kuchni i nastawiła wodę w czajniku elektrycznym. Mama nie żyje – okrutna prawda powracała do niej niczym bumerang. Dziewczyna położyła na stole torebkę, z której wyleciała fiolka ziołowych leków na uspokojenie, podrzucona ukradkiem przez którąś z farmaceutek. Łyknęła pastylkę bez popijania. Musiała myśleć racjonalnie, musiała ochłonąć, jednak jak na złość zaczęły ją nachodzić irracjonalne myśli. Przecież dobrą stroną obecnej sytuacji był fakt, że rozwód już nikogo nie zaboli. Nie będzie musiała tłumaczyć mamie, że to wszystko było na niby, że jej idealne małżeństwo jest jednym wielkim oszustwem…
Nie, to brzmiało groteskowo. Usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach. Wiedziona ogromnym poczuciem winy na nowo wybuchła nieutulonym płaczem. Teraz już zawsze będzie sama…
Ania
Ania zamknęła za sobą drzwi uczelni, lecz jej serce dalej kołatało jak szalone. Udało się! Obroniła pracę magisterską. Dziekan powiedział nawet, że to był najlepszy egzamin magisterski od wielu lat! Miała łzy w oczach, gdy całą trójką, łącznie z promotorem i recenzentem, gratulowali jej i życzyli sukcesów w życiu zawodowym. Jeszcze tylko semestr obowiązkowego stażu i będzie pełnoprawnym farmaceutą.
Farmaceutką – poprawiła siebie Ania.
Odszukała w torebce telefon i wybrała numer mamy.
– Zdałam! – krzyknęła uradowana, usłyszawszy znajomy głos. – Bardzo się denerwowałam, że wszystko mi się pomiesza, ale dałam radę.
– Gratuluję, córciu. – Mama się ucieszyła. – Ale co z twoim stażem? To będzie trwać pół roku, tak? Może zapytam Magdę, czy cię przyjmie?
Ania przystanęła na skraju ulicy, czekając na zmianę świateł. Dopiero teraz się zorientowała, że przez to całe zamieszanie związane z pisaniem pracy i obroną, zapomniała powiedzieć mamie o najważniejszym.
– Nie mówiłam ci? Już wszystko załatwiłam. Nie muszę czekać do października, zaczynam już od lipca, dziekan zgodził się, żebym zaczęła wcześniej. Myślałam, że wiesz. Gapa ze mnie – zaśmiała się, próbując ukryć zażenowanie. – Przepraszam, mamciu, jakoś ci to wynagrodzę. Lecę do apteki, bo muszę jeszcze dopełnić formalności.
Dziewczyna się rozłączyła i Danka niespiesznie odłożyła telefon na blat komody. Uśmiechnęła się z pobłażliwą czułością.
Jak ona może być tak roztrzepana i równocześnie osiągać tak dobre wyniki w nauce? Ania zawsze miała stypendium naukowe i każdy rok kończyła jako najlepsza studentka. Danka przejrzała kiedyś z ciekawości jej notatki z wykładu i ze wstydem musiała sama przed sobą przyznać, że nic z tego wszystkiego nie rozumie. Jednak wzory chemiczne i skomplikowana terminologia nie stanowiły dla Ani najmniejszego problemu. Magda miała nosa. Od razu wyczuła, że farmacja to przyszłość Ani.
Danka postanowiła, że upiecze ciasto, by wspólnie z przyjaciółką uczcić sukces córki. Krótko po dziewiętnastej zeszła na dół. Magda dopiero wróciła z pracy i nie zdążyła jeszcze nawet wejść do mieszkania.
– Chodź, mam kolację i ciasto.
Magda nie była zaskoczona tą propozycją. Od kiedy dzieci się wyprowadziły, kobiety spędzały razem jeszcze więcej czasu.
– Jakieś święto? – zapytała ostrożnie. – Zapomniałam o czymś?
– Zaraz się dowiesz. – Pociągnęła Magdę na górę. – Ania obroniła dyplom. Jestem dumną matką farmaceutki.
Magdalena się rozpromieniła, gratulując niewątpliwego sukcesu, jednak po chwili spochmurniała.
– Dobrze chociaż, że u Ani wszystko w porządku – westchnęła. – Minął już rok, lecz nic się nie zmieniło. Tomek niknie mi w oczach…
Danuta oczywiście wiedziała, że Tomek po rozstaniu z narzeczoną bardzo schudł.. Zawsze był szczupły, ale teraz to już do przesady. Magda zwierzyła się, że próbowała wypytać go, co się właściwie stało, jednak zaraz zmieniał temat, więc w końcu zrezygnowała, ograniczając się jedynie do przynoszenia z apteki coraz to nowych zestawów witamin.
– Może serca mu nie wyleczą, ale przynajmniej nie będzie miał anemii – powtarzała przyjaciółce.
Danuta sama zrozumiała, co znaczy martwić się o swoje dziecko, gdy niecały miesiąc później Ania z trzema walizkami stanęła w progu mieszkania. Córka oczy miała podkrążone, jakby płakała przez całą drogę.
– Tęskniłam za tobą, to ze wzruszenia – tłumaczyła pokrętnie, zauważywszy w odbiciu w lustrze swój rozmazany tusz do rzęs. – Nie cieszysz się, że wróciłam?
Oczywiście, że się cieszyła. Nie widziała jej od Bożego Narodzenia, a już prawie nastał kwiecień. Nie chciała naciskać, ale miała nadzieję, że kiedyś sama powie jej, co się stało.
– Magda przyjdzie na obiad – uprzedziła, wieszając jej kurtkę.
Ania się nie zdziwiła. Sąsiadka była częścią ich małej rodziny. Krewni zmarłego przed laty ojca mieszkali bardzo daleko i kontakt z nimi praktycznie się urwał.
Kobieta przyszła po dwóch godzinach, przynosząc na podwieczorek drożdżowe rogaliki z marmoladą. Ich zapach rozniósł się po całym mieszkaniu, sprawiając, że Ania momentalnie oderwała się od czytanej książki.
– Aneczko, z nieba mi spadłaś! – Magda zawołała już od progu, widząc na wieszaku w korytarzu kurtkę, która na pewno nie należała do Basi. – Pamiętasz panią Marię? To ta z małym koczkiem na czubku głowy. Odeszła na emeryturę i szukam kogoś na jej miejsce. Nie możesz mi odmówić.
Nie odmówiła. Trochę się bała, jak zostanie przyjęta w tym zgranym zespole, ale Magda pomogła przełamać pierwsze lody. Nawet pełna rezerwy pani Laura w końcu ją zaakceptowała.
* * *
Ania nie poznała Tomka, gdy przyszedł do apteki po proszki na ból głowy. Stał przed nią wysoki, szczupły mężczyzna, który wyglądał trochę znajomo, jednak wolała nie ryzykować kompromitacji. Tomek chodził zwykle w luźnych, powyciąganych swetrach i zupełnie się nie przejmował swoim wyglądem. Lniana, sportowa marynarka kompletnie nie była w stylu kumpla z dzieciństwa. Włosy też miał jakieś za krótkie. Uznała, że to tylko przypadkowe podobieństwo.
– Czym mogę panu służyć? – zapytała, odrobinę skrępowana jego nachalnym wzrokiem.
– Daj spokój, Aneczko, to przecież Tomaszek! – zawołała Magda, odwracając się od regału z lekami. Najpewniej zobaczyła odbicie syna w lustrzanej ściance mebla.
Teraz to się wygłupiłam – pomyślała Ania, robiąc dobrą minę do złej gry.
– Tomek… Tak, oczywiście, jak mogłam cię nie poznać… Tabletki przeciwbólowe?
Uśmiechnął się, trochę zakłopotany.
– Mamy radę pedagogiczną, a głowa mi pęka. Wyszedłem jedynie na chwilę.
Z lekkim wahaniem sięgnęła po pudełko popularnych leków, zastanawiając się, czy właśnie te będą odpowiednie. Tomasz raczej nie miał żadnego stanu zapalnego, więc lek na paracetamolu powinien wystarczyć.
Magda poszła na zaplecze po szklankę wody, jednak Ania zauważyła, że Tomek łapczywie zerkał w kierunku stojącego tuż obok kasy kubka z kawą. Nie powinna była go tu zostawić, ale Magda zagadała ją, a później przyszedł Tomek.
– Mogę? – zapytał, spoglądając na kubek niczym dziecko na upragnioną czekoladę.
Wzruszyła ramionami. Dlaczego nie? Czasami przecież ból głowy wynika po prostu z niskiego ciśnienia. Tomasz potrzebował kofeiny bardziej niż ona.
Wieczorem po powrocie do domu opowiedziała mamie o tym nieoczekiwanym spotkaniu po latach. Mama była zachwycona, jak gdyby właśnie czekała na tę wiadomość. Zawsze lubiła Tomka i wcale się z tym nie kryła. Mówiła o nim w samych superlatywach, jakby był jakimś superbohaterem, a nie po prostu synem ulubionej sąsiadki. Ania czuła się trochę zazdrosna o to jawne uwielbienie, ale mama już taka była, że nie potrafiła ukryć swoich myśli.
Tomasz
Przekręcił klucz w zamku. Wrócił później, niż zapowiedział, ale po drodze wstąpił jeszcze do zakładu pogrzebowego. Nie miał pojęcia, jak się załatwia sprawy związane z pochówkiem i ucieszył się, że trafił na fachowców. Nie chciał zrzucać formalności wyłącznie na barki Ani. Zresztą od dawna pogodził się z myślą, że jego mama niedługo umrze, to ona była w tej sytuacji najbardziej pokrzywdzona, bo przecież Danka mogła jeszcze przez wiele lat cieszyć się życiem.
Nie miał odwagi, by zapytać na policji o przebieg wypadku, ale przypuszczał, że matka straciła przytomność za kierownicą. Nie dalej jak w niedzielę miała tak silny ból głowy, że prawie zemdlała. Teraz pewnie sytuacja się powtórzyła. Westchnął. Nie było sensu dłużej tego roztrząsać, to niczego już nie zmieni.
W mieszkaniu panowała cisza, lecz w kuchni paliło się światło. Ania pewnie usnęła, czekając na niego. Nie mylił się, już w progu zobaczył, że jej długie, lekko kręcone włosy leżą rozrzucone na blacie stołu, odsłaniając twarz i ucho. W sztucznym świetle przybierały zawsze wyjątkowo ciepły odcień, mieniąc się niczym żywe złoto. Mimo analitycznego umysłu miał dość dobre wyczucie kształtów i barw. Kiedyś namalował nawet kilka obrazów, jednak od lat nie sięgnął po pędzel, czasami tylko nerwowo szkicował coś ołówkiem na brzegu strony w nauczycielskim terminarzu.
A może by tak…
Przyniósł szkicownik i zaczął zapamiętale stawiać kreski i kropki, z których powoli wyłaniał się obraz tego, co przed sobą widział. Cichutko odstawił na bok kubek, do którego Ania wrzuciła torebkę herbaty. Nie zalała jej, woda w czajniku wystygła zupełnie.
Stał dobre pół godziny, raz po raz zerkając na żonę, by upewnić się, że w odpowiedni sposób zarysował linię podbródka i skręt loków. Wyglądała tak niewinnie i bezbronnie. Wciąż widział w niej tę dziewczynkę, która czasami zasypiała na jego łóżku, gdy uczyli się zbyt długo. Szedł wówczas do kuchni po czekoladę, by pobudzić jej umysł do pracy. Już wtedy była śliczna, a teraz wyrosła na piękną kobietę, szczupłą i dość wysoką, zaokrągloną tam, gdzie trzeba. Zaufała mu, sprawiła, że matka była szczęśliwa i już chociażby przez to gotów był ślubować jej bezwzględną lojalność.
Błądząc myślami, zerknął na blat tuż przy zlewie. Pudełko z herbatą, a obok niego… Szkicownik i ołówek wypadły mu z rąk.
Boże, jak mógł być tak głupi! Stał tak, jak ostatni pacan, hołdując zapomnianemu hobby, a ona przecież mogła nałykać się tabletek uspokajających! Skąd miał pewność, że spała? Może straciła przytomność?! Może potrzebowała pomocy?
Pełen najgorszych przeczuć spojrzał na Ankę jeszcze raz, gotów wzywać pogotowie, ale oczy już miała otwarte. Patrzyła na niego, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego narobił tyle hałasu.
– Coś spadło?
Zawstydzony, jak uczeń przyłapany na ściąganiu, podniósł z ziemi szkicownik, próbując ukryć go za plecami.
– Ja tylko… – zaczął, przeklinając w myślach swój kompletny brak wyczucia. Niezły sobie wybrał moment na szkicowanie. Mistrz taktu – poziom ekspert.
Pomimo tego z zaskoczeniem stwierdził, że Ania nie była wściekła.
– Szkicujesz? – zapytała, prostując zdrętwiałe plecy.
Zawstydzony, potwierdził skinieniem głowy. Odwrócił wzrok, starając się bez słów przeprosić za naruszenie prywatnej strefy. Zupełnie jak wtedy, kiedy w aptece sięgnął po jej kubek z kawą. Wcale się nie spodziewał, że ją spotka. Sądził, że po studiach zostanie we Wrocławiu, bo przecież tam miała lepsze perspektywy. Dopiero później zrozumiał, że matka zrobiła to specjalnie. Słowem nie wspomniała, że zatrudniła ją w aptece.
– Takie tam bazgroły – rzucił trochę niepewnie, wycofując się do przedpokoju, ale była szybsza i wyjęła mu z ręki dowód zbrodni.
Przyglądała się rysunkowi przez kilka minut, lecz jej mina pozostała nieodgadniona. Nie wiedział, czy jej się podoba, czy nie. Wprawdzie przez ostatni rok i trzy miesiące formalnie byli małżeństwem, starali się jednak nie ingerować w swoją prywatność, i tylko przed rodziną i znajomymi udawali kochającą się parę. Tu, w mieszkaniu, każdy miał swój teren: nalegał, by Ania zajęła sypialnię, a on spał na wersalce w salonie. Miejscami wspólnymi były jedynie kuchnia i łazienka.
– Masz prawdziwy talent – stwierdziła w końcu, wyrywając go z zamyślenia.
Pod wpływem niezasłużonego, jego zdaniem, komplementu zmieszał się jak mały chłopiec. Szukał w myślach jakiegoś sposobu, by zmienić temat i jak na złość pojawił się ten najmniej przyjemny i najbardziej prozaiczny.
– Byłem w zakładzie pogrzebowym. Mają się dowiedzieć, kiedy będzie można zorganizować pogrzeb.
Skinęła głową, ale Tomek miał wrażenie, że myślami krążyła już gdzieś bardzo daleko. I nie pomylił się, bo po chwili powiedziała, że na dniach będą mieć w aptece kontrolę z NFZ, którą chciałaby przełożyć ze względu na niejasną sytuację prawną lokalu.
Spojrzał na nią, zupełnie nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Przecież już dawno mieli to ustalone. Czyżby zapomniała?
– Anka, sytuacja jest jasna – zapewnił, czując, jak ogarnia go bezsilność. Po to było całe to małżeństwo. Żeby śmiertelnie chora matka nie martwiła się, co się stanie z apteką, gdy jej zabraknie. Aby myślała, że jej jedyny syn ułożył sobie życie.
Tymczasem los zakpił sobie z ich ustaleń. Matkę zabiła nie choroba, tylko wypadek samochodowy, w którym zginęła również mama Ani. Czuł się za to odpowiedzialny.
– Tomek, apteka jest twoja – westchnęła ciężko. – Nie mam do niej żadnych praw. Nie mogę ci jej zabrać.
Pokręcił głową. Nie tak się przecież umawiali. Przed całą tą maskaradą zaproponował konkretne warunki i zamierzał ich dotrzymać.
– Mama wcale nie ukrywała, że życzy sobie, byś to ty miała aptekę, bo jesteś dużo rozsądniejsza niż ja – nieudolnie spróbował zażartować. – Być może będziemy musieli założyć sprawę w sądzie, żeby testament nabrał mocy prawnej, ale do tego czasu apteka jakoś musi działać.
Znów przytaknęła, błądząc po ścianie nieobecnym wzrokiem. Tomek miał ochotę ją przytulić, przepraszać, że to przez niego to wszystko, jednak bał się jej reakcji. Przecież byli małżeństwem jedynie na papierze. Był pewien, że Anka wkrótce go znienawidzi i zacznie o wszystko obwiniać. Przez niego straciła jedynego członka rodziny. Wiedział, że było jej bardzo ciężko, w innym przypadku nie sięgnęłaby po tabletki na uspokojenie. Zaproponował, że zrobi kolację, ale stwierdziła, że nie jest głodna. Powiedziała, że chce odpocząć.
Krzątał się po kuchni, robiąc kanapki, jednak przystanął, kiedy słyszał, że odkręciła wodę w łazience. Woda leciała i leciała, o wiele dłużej niż zwykle. Czyżby Ania płakała? Poczucie winy przytłaczało go. Dobrze wiedział, że teraz, po śmierci swojej mamy, została zupełnie sama. Miała już tylko jego, a to fikcyjne małżeństwo wszystko komplikowało. Gdyby wszystko było tak jak dawniej, poszedłby ją przytulić, przeprosić, że to przez jego matkę, która – tak, był tego pewien – siadła za kierownicą. Jak mogła? Przecież skoro czuła się gorzej, mogła pozwolić Dance kierować. Może obie by teraz żyły? Może nie czułby tak dużych wyrzutów sumienia?
Kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić. Gdyby to był normalny związek, pewnie wszystko byłoby dużo łatwiejsze, bardziej naturalne, a tak – czuł się jak słoń w składzie porcelany. Bał się, że jeszcze wszystko pogorszy.
Ania zakręciła wodę, a zaraz potem skrzypnęły drzwiczki szafki, w której trzymała kosmetyki. Miała bardzo delikatną skórę. Dowiedział się o tym od matki, która podpowiedziała, jaki krem powinien kupić żonie na urodziny. Trochę się pogniewała, wiedziała, jakie to mazidło było drogie, ale chyba była zadowolona. Gdy Tomasz ostatnio sprawdzał, zauważył, że zostało go już niewiele. Będzie musiał kupić pod choinkę kolejny słoiczek. Nie, wcale nie musiał, po prostu miał chęć zrobić jej taki prezent. Przecież nie rozwiodą się chyba przed Bożym Narodzeniem. Może najlepiej będzie poczekać, aż żałoba minie? Nie chciał zostawiać jej teraz samej.
Zjadł w kuchni, by jej nie przeszkadzać. Chyba rzeczywiście wolała być teraz sama. Byli przyjaciółmi, czasami wieczorami rozmawiali lub oglądali razem jakiś film, ale nigdy jedno nie narzucało się drugiemu.
Jak bardzo Ania różniła się tym od Patrycji…
Odstawił na półkę umyty kubek i oparł się o kuchenny blat. Myśl o byłej dziewczynie już nie bolała tak bardzo, jak jeszcze chociażby pół roku temu.
Patrycja odpowiedziała na ogłoszenie, które zamieścił kiedyś w lokalnej gazecie – chciała, żeby zaprojektował dla niej stronę internetową. Zrobiła na nim piorunujące wrażenie: starannie ułożone pukle kasztanowych włosów, jasna cera, która wydawała się nietknięta żadnym kosmetykiem, dopasowane jeansy i lekko rozpięta oliwkowa koszula, opinająca wydatne piersi. Dopiero później dowiedział się, że dziewczyna jest stylistką i wizażystką, a swój wygląd traktuje jak reklamę własnych umiejętności.
Podrzuciła mu kilkadziesiąt zdjęć, by umieścił je w galerii witryny, bo chciała, żeby zajął się także administrowaniem. Cieszył się z jej częstych wizyt, jednak to ona w końcu zaprosiła go na kawę – chociaż ostatecznie i tak wybrali pizzerię na rogu Muzealnej i Zjednoczenia. Tydzień później byli już parą. To pod jej wpływem zmienił fryzurę i wymienił niemal całą garderobę. Mama zachwycała się jego metamorfozą, ale swojego stylu broniła jak lwica i nie pozwoliła zmienić nic poza kolorem apaszki.
To Patrycja, zachwycona statusem oficjalnej narzeczonej, zamówiła meble i dodatki do jego mieszkania, a on zapłacił za wszystko, pozbywając się przy okazji gratów po dziadku. Musiał wziąć pożyczkę, bo nie na wszystko było go stać, a Patrycja nigdy nie patrzyła na ceny.
Myślał, że są razem szczęśliwi.
Nie zauważył żadnych sygnałów ostrzegawczych. Aż w końcu pewnego dnia zostawiła go z długami i złamanym sercem.
Wzdrygnął się, powracając myślami do rzeczywistości. Patrycja była już przeszłością. Chciał o niej zapomnieć, jednak co jakiś czas wracała we wspomnieniach, budząc niepokój.
II
Tomasz
Ksiądz Piotr z parafii świętego Michała Archanioła powiedział podczas pogrzebu wiele ciepłych słów, lecz ledwie go słuchali. Ania była blada jak ściana, dodatkowo uwydatniała to czerń, którą miała na sobie. W nocy długo nie mogła zasnąć, co odzwierciedliło się teraz na jej twarzy. Marta, przyjaciółka Ani, próbowała zamaskować sińce korektorem, jednak na niewiele się to zdało. Jednakże czy wygląd w takim dniu jest rzeczywiście najistotniejszy? Najważniejsze, że mieli siebie. Trzymali się kurczowo za ręce, gdy żałobnicy zaczęli składać kondolencje. Długa kolejka wydawała się nie mieć końca.
– Takie nieszczęście, drogie dzieci, takie nieszczęście… – powtarzała raz po raz ciotka Bożena, siostra mamy Tomasza, przykładając do oczu haftowaną chusteczkę z monogramem.
Pani Teresa nie powiedziała nic, ledwie posłała im blady uśmiech, osuszywszy wcześniej łzy. Tomek wiedział, że matka cieszyła się szacunkiem pracowników. Farmaceutki kupiły wiązankę pięknych białych róż. Tomasz zaproponował, żeby na ten jeden dzień zamknąć aptekę, ale pani Laura gwałtownie zaprotestowała, mówiąc, że zostanie przez wzgląd na jego mamę, która nigdy nie pozwoliłaby, aby zamknąć aptekę w środku tygodnia choć na godzinę.
– Mamy swoich stałych klientów – przekonywała pracownica. – Tu w okolicy mieszka wielu schorowanych ludzi, którzy oczekują od nas porady, a czasami po prostu chwili uwagi. Twoja matka była wzorem do naśladowania.
Nie nalegał. Wiedział, że to nie była jedynie głupia wymówka. Rano, gdy jechał na dworzec, by odebrać kilku krewnych, zauważył w oknie apteki wazon. Pani Laura wkładała do niego przyozdobioną czarną wstążką pojedynczą białą różę.
– Przyjmij moje najszczersze kondolencje, Tom.
Drgnął, unosząc głowę. Tylko jedna osoba zwracała się do niego w ten sposób. Patrycja.
Poczuł, że ogarnia go chłód, a cała krew odpływa z twarzy. Po co tu przyszła? Wyglądała jak żywcem wyciągnięta z jakiegoś magazynu o modzie. Ubrana w idealnie dopasowany ciemny płaszcz, twarz ukryła częściowo za przypiętym do kapelusza czarnym woalem.
– Dziękuję – odpowiedział szorstko, mając nadzieję, że właściwie zinterpretuje chłodny ton.
– Och, nie bądź taki poważny. Wedle wierzeń buddyjskich twoja mama za kilka dni urodzi się na nowo. To powód do radości – zapewniła, posyłając mu promienny uśmiech. – Tak czy owak, miło znów cię widzieć. Rozumiem, że to jest twoja przyjaciółka…
Tomek mocniej ścisnął dłoń żony, chcąc dodać jej otuchy. Patrycja zachowywała się skandalicznie. Przecież musiała zauważyć, że to był podwójny pogrzeb. Nie chowa się równocześnie dwóch niezwiązanych ze sobą osób.
I jeszcze sposób, w jaki skomentowała obecność Ani…
– To moja ukochana żona – sprostował, czując wzbierającą złość.
Miał nadzieję, że Anka zrozumie i nie obrazi się na niego za tę nadinterpretację. Bał się ogromnie, że przyjaciółka, która od kilku dni była na środkach uspokajających, zapomni się i odruchowo zaprzeczy. Zerknął na nią kątem oka, gdy poczuł, że oparła się na jego ramieniu. Jej twarz przybrała zielonkawy odcień.
– Dobrze się czujesz?
Zdążył ją złapać, zanim osunęła się na ziemię. Krewni otoczyli ich kręgiem. W wąskim przejściu między nagrobkami zrobiło się naprawdę ciasno.
– Za dużo emocji, za dużo emocji – powtarzała ciotka Bożena, wachlując Anię haftowaną chusteczką.
– Zabierz żonę do lekarza. Ona wygląda na chorą – radził wujek Zbyszek.
Tomek rozejrzał się, próbując ocenić sytuację. Wszyscy skupili się wokół nich, niemal wchodząc mu na głowę. Każdy chciał jakoś pomóc, ale tylko przeszkadzali. Nie mógł się ruszyć.
Nagle zobaczył panią Teresę. Kobieta zdecydowanie odsunęła na bok Patrycję i zaniepokojonych członków rodziny.
– Zabierz Anię na pogotowie, a później do domu – nakazała nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Ja się tu wszystkimi zajmę, wiem, gdzie zamówiliście stypę. Nikt nie będzie was niepokoił.
Tak, to była rozsądna rada.
Patrzył, jak kobieta prowadziła żałobników w kierunku jednej z bram. On, z Anią na rękach, poszedł w kierunku tej drugiej, bo właśnie tam pozostawili samochód.
Pogrzebał w kieszeni w poszukiwaniu klucza. Kiedy centralny zamek się otworzył, wydając charakterystyczny dźwięk, Tomek ostrożnie położył żonę na tylnej kanapie. Stres w końcu odbił się na jej zdrowiu. Zamiast odpocząć, siedziała całymi dniami w aptece, towarzysząc jakiejś pozbawionej serca kontrolerce. Nie pozwoliła się zastąpić. Nie potrafił jej pomóc. Nic więc dziwnego, że zmęczony organizm zastrajkował.
Zaparkował tuż przed schodami prowadzącymi do szpitala. Ochroniarz wyszedł błyskawicznie, najpewniej po to, by go zrugać, ale gdy zobaczył wiszącą w jego ramionach Anię, natychmiast mu pomógł, prowadząc prosto na SOR.
– Zasłabła na pogrzebie mamy – zrelacjonował, kładąc Annę na najbliższej kozetce. – To moja żona. Niech jej ktoś pomoże.
– Utrata przytomności! – zawołała kobieta siedząca z tyłu, na rejestracji.
Gdzieś za sobą Tomasz usłyszał przyspieszone kroki.
– Lekarz zaraz przyjdzie – zapewnił ochroniarz, widząc zmierzającą w ich stronę pielęgniarkę. – Pan musi przestawić samochód.
Znalezienie miejsca na przepełnionym parkingu zajęło mu sporo czasu. Tu zawsze trudno było zaparkować, ale dzisiaj to już chyba pół miasta odwiedzało szpital, bo nawet drugi, większy parking, cały był zastawiony autami. W końcu gdy już myślał, że będzie musiał zostawić samochód pod lasem, udało mu się wcisnąć w miejsce wyjeżdżającego forda.
Gdy wrócił do szpitala, drzwi prowadzące na SOR były rozsunięte. Zajrzał do środka. Ania miała podłączoną kroplówkę. Mrugała, lecz wzrok miała jeszcze nie do końca przytomny.
– Pan jest mężem tej pani? – Pielęgniarka, zauważywszy go, wstała z krzesła.
Potwierdził.
– Rozumiem, że potrzebny jest jej dowód. Przyniosłem z samochodu torebkę.
Kobieta przytaknęła, taksując go od stóp do głów.
– Potrzebny jest numer PESEL, by potwierdzić ubezpieczenie. Podajemy żonie elektrolity, wydaje się nieco odwodniona. Pozostanie przez kilka godzin na obserwacji. Muszę pójść zawiadomić lekarza, więc… – zawiesiła głos.
– Ach tak, bardzo panią przepraszam. – Zreflektował się, przepuszczając ją w drzwiach.
Ania spróbowała usiąść, ale zaprotestował.
– Odpoczywaj – polecił przestraszony, że mogłaby zlekceważyć swe złe samopoczucie. Przecież zawsze taka była, najpierw martwiła się o innych, a na samym końcu o siebie. Właśnie dlatego znalazła się na SOR-ze.
– A goście?
Wiedział, że przygotowała sałatki i upiekła ciasto. Tak na wypadek, gdyby któryś z krewnych miał ochotę zostać po stypie. Zauważył też, że zmieniła pościel w sypialni i położyła w łazience dodatkowe ręczniki.
– Nic mnie nie obchodzą – burknął zły na siebie, że jej w niczym nie pomógł. Mógł być bardziej stanowczy, gdy twierdziła, że sama sobie poradzi. To wszystko jego wina. – Jakoś sobie poradzą – dodał już nieco spokojniej. – Pani Tereska się nimi zajęła. Teraz ty jesteś dla mnie najważniejsza. Nie pozwolę, by stało ci się coś złego.
Zamilkł w obawie, że powiedział za dużo. Zresztą niezręcznie było ciągnąć rozmowę, bo z tyłu za plecami usłyszał stukanie chodaków. Wróciła pielęgniarka. Minę miała niezbyt zadowoloną.
– Może pozwoli pan żonie odpocząć? – zganiła go. – Pewnie chciałaby się trochę zdrzemnąć. Rozłożę parawan, żeby nikt jej nie przeszkadzał. Na dole w barze mają spory wybór herbat, a pan wygląda tak, jakby z chęcią napił się melisy. Proszę mi zaufać, żonie nic złego się nie stanie.
Zerknął na nią sceptycznie, jednak kobieta nie wyglądała jak ktoś, kto ma zamiar ustąpić.
Ania skinęła głową. Z ruchu jej warg odczytał wyraźnie: „Poradzę sobie”.
– Będę w pobliżu – zapowiedział trochę urażony.
Gdy odchodził, Ania zamykała oczy. Dlaczego to go zabolało. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że chciała, aby sobie poszedł. Tak jakby był kimś zupełnie obcym…
A może tak właśnie było? Cały ich związek to oszustwo. Wiedział o tym od samego początku. Ustalili jasne zasady.
Tylko dlaczego czuł smutek?
To nie tak miało być.
Ania
Zaskoczył ją, gdy skończyła pracę i wyszła z apteki. Czekał na nią oparty o ścianę budynku.
– Kupiłem kawę. Na przeprosiny – powiedział, podnosząc dość sporą reklamówkę. – Trzy różne, bo nie pamiętam, jaką pijesz. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, że rzuciłem się na twój kubek. Nie jesteśmy już dziećmi. Wybaczysz mi?
Ania się uśmiechnęła. Miał taką samą minę, jak wtedy, gdy siedzieli nad całkami, a on wypił jej herbatę, nie zauważając nawet, że to zielona, której przecież szczerze nie znosił.
– Wcale się na ciebie nie gniewam – oznajmiła, próbując ukryć wesołość. – Ale prezent się przyda, bo jak wpadniesz na kawę, będę miała czym cię poczęstować. Mama popija tylko swoje ziółka, a ja jakoś ciągle zapominam, by wstąpić do sklepu. Mam jedynie tę w pracy – tłumaczyła się dość nieporadnie.
– Mieszkasz u mamy?
Gdyby zapytał ktoś inny, na przykład Marta, pewnie nie poczułaby się tak głupio, lecz ten spotkany po latach Tomek miał w sobie coś onieśmielającego. Coś się między nimi zmieniło, ale nie umiałaby tego ubrać w słowa.
– Książę z bajki zamienił się w żabę, więc uciekłam do domu – wyjaśniła, nieco zażenowana. – Na razie liżę rany. Jeszcze nie czuję się na tyle pewnie, żeby rozejrzeć się za własnym mieszkaniem.
– Niech go bocian zeżre – skomentował, a ona nie mogła się nie uśmiechnąć.
Na szczęście nie drążył tematu. Zamiast tego powiedział, że od trzech lat mieszka sam, ale się przyznał, że czasami tęskni za domowymi obiadkami, więc Ania uznała, że chyba jednak trochę jej zazdrościł.
– Dzieci, jest już chłodno, zaraz zmarzniecie.
Oboje prawie podskoczyli, słysząc głos Magdy. Zajęci rozmową, nie zauważyli, kiedy stanęła za ich plecami. Był środek czerwca, na dworze wcale nie odczuwało się zimna, ale lepiej było się o to nie kłócić. Magda nigdy nie lubiła, jak wystawali pod bramą.
– Może porozmawiacie na górze? – zasugerowała delikatnie. – Nie chwaląc się, mam pyszne ciasto i znalazłoby się dla was po kawałku.
Tomasz zerknął na matkę, piorunując ją wzrokiem. Pewnie chciał podkreślić, że dawno minął już czas, kiedy to rodzicielka umawiała go na randki.
– Mam jeszcze trochę papierkowej roboty – stwierdził, chyba z czystej przekory.
– W piątkowy wieczór? – Magda najwidoczniej nie uwierzyła w jego wymówkę. – Chyba żartujesz! Stetryczałeś do reszty! Nigdy nie doczekam się wnuków. – Westchnęła teatralnie, wywracając oczami.
– Takie jest życie nauczyciela – zauważył, zły, że matka w ogóle poruszyła ten temat. – Nie będę cię zatrzymywał, Aniu. Miło było cię znowu zobaczyć.
Nie czekając na odpowiedź, po prostu przeszedł przez ulicę i ruszył w kierunku szkoły. Ania patrzyła za nim aż do momentu, gdy wsiadł do jakiegoś ciemnego samochodu i odjechał.
Magda wstukała kod na klawiaturze domofonu i obie weszły na klatkę schodową. Mama Tomka zaczęła się już wspinać na górę, ale Ania zatrzymała się jeszcze koło skrzynki na listy, by wyjąć pocztę.
– On nie ma dziewczyny. – Usłyszała dobiegający z piętra głos. Magda szperała w kieszeniach w poszukiwaniu kluczy. W końcu zabrzęczały i zamek zgrzytnął.
Ania powoli zamykała skrzynkę na listy, czekając, aż drzwi na górze się zamkną.
Nie ma dziewczyny – powtórzyła w myślach. A co ją to obchodziło? Przecież wcale nie szukała chłopaka. Po tym, co zrobił Maciek, nie miała ochoty się z nikim wiązać. Nigdy. Absolutnie wykluczone.
Tomasz